Ministerstwo Prawdy. Biografia Roku 1984 Orwella - Dorian Lynskey - ebook

Ministerstwo Prawdy. Biografia Roku 1984 Orwella ebook

Lynskey Dorian

4,5

Opis

Dzięki ostatniej powieści George Orwell stał się ikoną współczesnego świata. Spisane przez niego idee weszły do języka, a w erze nieustannej obserwacji, fake newsów i politycznych podziałów wydają się szczególnie aktualne.

Kulturowy wpływ Roku 1984 widać w najważniejszych dziełach ostatnich siedemdziesięciu lat. Orwellem inspirowali się między innymi: Margaret Atwood w Opowieści podręcznej, Terry Gilliam w Brazil, Alan Moore i David Lloyd w V jak Vendetta czy David Bowie w Diamentowych psach. Nie wspominając o formacie reality show z Big Brotherem na czele.

Dorian Lynskey próbuje zrozumieć, co wpłynęło na Orwella podczas pisania Roku 1984. Przygląda się doświadczeniom pisarza z hiszpańskiej wojny domowej i bombardowanego przez nazistów Londynu. Uważnie bada jego poglądy polityczne i literackie obrazy dystopii czy utopii, z których Orwell czerpał. Wyjaśnia, co sprawiło, że książka stała się tak wielkim fenomenem w dniu premiery i analizuje, jak zmieniał się jej odbiór przez ostatnie dekady.

Ministerstwo Prawdy to fascynujące studium poświęcone jednemu z najważniejszych dzieł literatury współczesnej. Lynskey po mistrzowsku pokazuje, jak historia może kształtować fikcję i jak fikcja może wpływać na historię.

Jeśli choć w najmniejszym stopniu interesujesz się Orwellem bądź rozwojem naszej kultury, nie możesz przegapić tej wciągającej i pouczającej książki.

John Carey, „Sunday Times”

Książka była nominowana do:

  • Baillie Gifford Prize 2019 w kategorii literatura faktu
  • Nagrody Orwella 2020 w kategorii krytyki politycznej

Dorian Lynskey od ponad dwudziestu lat pisze o muzyce, filmach i polityce dla takich magazynów jak „The Guardian”, „The Observer”, „GQ”, „Q”, „Empire”, „Billboard” i „The New Statesman”. Jego pierwsza książka, 33 Revolutions Per Minute: A History of Protest Songs, została opublikowana w 2011 roku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 565

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
2
2
0
0
0
Sortuj według:
Paulinaopisuje

Dobrze spędzony czas

,,Ministerstwo prawdy" to książka z gatunku tych, które są niezwykle interesujące, ale jednicześnie ich lektura wymaga dużego skupienia. Książka składa się z dwóch części - pierwsza, zdecydowanie dłuższa, to skrócony zapis losów Orwella, rozwój jego kariery oraz inspiracje i okoliczności powstawania jego najpopularniejeszej książki - ,,Roku 1984". W narracji ten nie brakuje również odniesień do wcześniejszych publikacji czy tekstów publicystycznych Orwella. W drugiej części autor skupił się na przedstawieniu fenomenu książki, jej wpływie na kulturę masową oraz na tym, jak jej treść wybrzmiewała (i poniekąd dalej wybrzmiewa) w kontekście sytuacji politycznej - głównie rządów Władimira Putina i Donalda Trumpa. Z tej części dowiecie się również m.in o tym, dlaczego David Bowie inspirował się Orwellem, dlaczego ekranizacje ,,1984" i ,,Folwarku Zwierzęcego" odbiegały od treści książek oraz co doprowadziło do powstania ,,Big Brothera". ,,Ministertwo prawdy" jest naprawdę fascynującą ks...
00
TBekierek

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka o wspaniałej książce. Biografia kompletna-jesy tu wszystko co powinno być:Orwell, nawiązania, życie książki itp. , a rozdział 13 to świetne podsumowanie nawiązujące do obecnych czasów. Chciałoby się przeczytać takie biografie o innych książkach. Bardzo, bardzo polecam.
00
peterpancio1

Nie oderwiesz się od lektury

nie oderwiesz się od książki, niestety aktualna
00

Popularność




Wstęp

Grudzień 1948 roku na samot­nej wyspie. Męż­czy­zna sie­dzi w łóżku, na kola­nach ma maszynę do pisa­nia. Wal­czy, by stwo­rzyć książkę, która zna­czy dla niego wię­cej niż jaka­kol­wiek inna. Jest poważ­nie chory. Książka zosta­nie skoń­czona, a jakiś rok póź­niej skoń­czy się też jego życie.

Sty­czeń 2017 roku w Waszyng­to­nie. Inny męż­czy­zna staje przed tłu­mem, nie tak dużym, jak by sobie życzył, i zostaje zaprzy­się­żony na urząd czter­dzie­stego pią­tego pre­zy­denta Sta­nów Zjed­no­czo­nych Ame­ryki. Jego sekre­tarz pra­sowy mówi póź­niej, że obecna była tam „naj­więk­sza publicz­ność, jaka kie­dy­kol­wiek oglą­dała zaprzy­się­że­nie – kropka – zarówno oso­bi­ście, jak i z całego świata”3. Popro­szona o uza­sad­nie­nie bez­czel­nego kłam­stwa, dorad­czyni pre­zy­denta okre­śla tę wypo­wiedź mia­nem „fak­tów alter­na­tyw­nych”4. W ciągu następ­nych czte­rech dni sprze­daż książki napi­sa­nej przez tego pierw­szego męż­czy­znę w USA wzra­sta o nie­mal dzie­sięć tysięcy pro­cent i dzieło staje się nume­rem jeden na liście best­sel­le­rów.

Gdy Rok 1984 Geo­rge’a Orwella uka­zał się w Wiel­kiej Bry­ta­nii 8 czerwca 1949 roku, w samym środku dwu­dzie­stego stu­le­cia, jeden z kry­ty­ków zasta­na­wiał się, czy tak współ­cze­sny tekst będzie w sta­nie prze­mó­wić do przy­szłych poko­leń. Trzy­dzie­ści pięć lat póź­niej, gdy teraź­niej­szość dogo­niła Orwel­low­ską przy­szłość, a świat nie był opi­sy­wa­nym przez niego kosz­ma­rem, komen­ta­to­rzy znów prze­wi­dy­wali kres popu­lar­no­ści książki. Od tam­tej pory minęło kolejne trzy­dzie­ści pięć lat, a Rok 1984 na­dal jest tym tek­stem, do któ­rego zwra­camy się, kiedy prawda jest kale­czona, język – wypa­czany, wła­dza – nad­uży­wana; i chcemy wie­dzieć, jak źle jesz­cze może być, bo ktoś, kto żył i umarł w innej epoce, był w sta­nie zauwa­żyć to zło oraz miał dość talentu, by przed­sta­wić je w for­mie powie­ści. Anthony Bur­gess, autor Mecha­nicz­nej poma­rań­czy, nazwał ją „apo­ka­lip­tycz­nym reje­strem naszych naj­głęb­szych lęków”5.

Rok 1984 nie tylko sprze­dał się w milio­nach egzem­pla­rzy, ale też prze­nik­nął do świa­do­mo­ści nie­zli­czo­nej ilo­ści ludzi, któ­rzy ni­gdy go nie prze­czy­tali. Poję­cia i kon­cep­cje wymy­ślone przez Orwella stały się nie­od­łącz­nymi ele­men­tami języka poli­tycz­nego, zacho­wu­ją­cymi moc pomimo upływu dzie­się­cio­leci i błęd­nego wyko­rzy­sty­wa­nia: nowo­mowa, Wielki Brat, Poli­cja Myśli, pokój sto jeden, Dwie Minuty Nie­na­wi­ści, dwój­my­śle­nie, nie­oby­wa­tel, luka pamięci, tele­ekran, dwa i dwa to pięć, Mini­ster­stwo Prawdy. Tytuł powie­ści zdo­mi­no­wał cały rok kalen­da­rzowy, a stwo­rzony od nazwi­ska autora przy­miot­nik „orwel­low­ski” stał się pojem­nym okre­śle­niem wszyst­kiego, czego on sam się bał i czego nie­na­wi­dził. Książka była adap­to­wana na potrzeby kina, tele­wi­zji, radia, teatru, opery i baletu. Docze­kała się kon­ty­nu­acji (1985 Györgyiego Dalosa), post­mo­der­ni­stycz­nej rewi­zji (Orwell’s Revenge: The 1984 Palimp­sest [Zemsta Orwella: Palimp­sest Roku 1984] Petera Hubera) oraz nie­zli­czo­nych replik. Nawet powsta­wa­nie książki stało się kanwą dra­matu BBC The Cry­stal Spi­rit: Orwell on Jura z 1983 roku oraz powie­ści Den­nisa Glo­vera The Last Man in Europe z 2017 roku. Rok 1984 sta­no­wił inspi­ra­cję do two­rze­nia powie­ści, fil­mów, sztuk teatral­nych, pro­gra­mów tele­wi­zyj­nych, komik­sów, albu­mów, reklam, prze­mów, kam­pa­nii wybor­czych i powstań. Ludzie tra­fiali do wię­zie­nia za samo czy­ta­nie tego utworu. Żadne dzieło bele­try­styki ostat­niego stu­le­cia nawet nie zbliża się do tej kul­tu­ro­wej wszech­obec­no­ści przy tym cię­ża­rze gatun­ko­wym. Oczy­wi­ście byli też tacy, któ­rzy mieli zda­nia odrębne, jak Milan Kun­dera i Harold Bloom; twier­dzili oni, że Rok 1984 jest raczej kiep­ską powie­ścią z pła­skimi posta­ciami, nie­cie­kawą prozą i nie­praw­do­po­dobną fabułą, nawet jed­nak oni nie pod­wa­żali jej zna­cze­nia. Jak zauwa­żył wydawca Orwella Fre­dric War­burg, jej suk­ces jest nie­zwy­kły „jak na powieść, która nie ma spra­wiać przy­jem­no­ści ani nie jest łatwa do zro­zu­mie­nia”6.

Ceną, jaką każdy arty­sta płaci za olbrzy­mią popu­lar­ność, jest gwa­ran­cja, że zosta­nie nie­zro­zu­miany. Rok 1984 jest na ogół znany, ale nie poznany. Niniej­sza książka jest próbą przy­wró­ce­nia rów­no­wagi przez wyja­śnie­nie, czym rze­czy­wi­ście jest powieść Orwella, jak powstała oraz jak wpły­nęła na świat pod nie­obec­ność autora przez ostat­nie sie­dem­dzie­siąt lat. Zna­cze­nie dzieła sztuki ni­gdy nie ogra­ni­cza się do zamie­rzeń twórcy, jed­nak inten­cje Orwella – zbyt czę­sto wypa­czane lub igno­ro­wane – warto roz­wa­żyć ponow­nie, jeśli mamy rozu­mieć książkę jako książkę, a nie jedy­nie poręczny zbiór zna­jo­mych fraz i obra­zów. Rok 1984 jest jed­no­cze­śnie dzie­łem sztuki i spo­so­bem na odczy­ty­wa­nie świata.

Niniej­sza książka to zatem histo­ria Roku 1984. Ist­nieje kilka bio­gra­fii Geo­rge’a Orwella oraz tro­chę aka­de­mic­kich badań nad inte­lek­tu­al­nym kon­tek­stem książki, nie było jed­nak jesz­cze próby połą­cze­nia tych dwóch nur­tów w jedną nar­ra­cję przy jed­no­cze­snym bada­niu życia po życiu samej powie­ści. Bio­gra­fia Orwella inte­re­suje mnie głów­nie jako narzę­dzie do wyja­śnie­nia prze­żyć i idei skła­da­ją­cych się na jego oso­bi­sty kosz­mar, w któ­rym wszystko, co cenił, stop­niowo ule­gło sys­te­ma­tycz­nemu znisz­cze­niu: szcze­rość, przy­zwo­itość, spra­wie­dli­wość, pamięć, histo­ria, kla­row­ność, pry­wat­ność, zdrowy roz­są­dek, nor­mal­ność, Anglia, miłość. Musimy zacząć więc od jego decy­zji o wyjeź­dzie na front hisz­pań­skiej wojny domo­wej w 1936 roku, bo to tam po raz pierw­szy stał się dobit­nie świa­dom, jak poli­tyczna potrzeba psuje uczci­wość, język i samą prawdę. Pój­dziemy za nim przez blitz7, Home Guard, BBC, lon­dyń­ski pół­świa­tek lite­racki i powo­jenną Europę na wyspę Jura, gdzie wresz­cie stwo­rzył swoją powieść. W ten spo­sób roz­pra­wimy się z mitem, że Rok 1984 to roz­pacz­liwy krzyk samot­nego, umie­ra­ją­cego czło­wieka, nie­zdol­nego sta­wić czoła przy­szło­ści. Chcę zwró­cić uwagę na to, co Orwell naprawdę myślał i dla­czego zaczął tak myśleć.

Jedną z przy­czyn, dla któ­rych Orwell tak późno zaczął two­rzyć Rok 1984, jest fakt, że była to syn­teza idei, które roz­wi­jał przez całą karierę lite­racką. Jego książka była zwień­cze­niem lat myśle­nia, czy­ta­nia i pisa­nia o uto­piach, super­pań­stwach, dyk­ta­to­rach, więź­niach, pro­pa­gan­dzie, tech­no­lo­gii, wła­dzy, języku, kul­tu­rze, kla­sie, płci, wsi, szczu­rach i wielu innych tema­tach – czę­sto do tego stop­nia, że trudno przy­po­rząd­ko­wać jakąś frazę lub kon­cep­cję do kon­kret­nego źró­dła. Choć Orwell nie­wiele powie­dział o roz­woju swo­jej powie­ści, pozo­sta­wił tropy liczące tysiące stron. Nawet gdyby żył jesz­cze kil­ka­dzie­siąt lat, nie zmie­ni­łoby to faktu, że Rok 1984 był koń­cem cze­goś – jako twórca musiałby zaczy­nać od nowa.

W czę­ści pierw­szej opo­wiem histo­rię Orwella i świata, w któ­rym miesz­kał: napo­tka­nych ludzi, docie­ra­ją­cych do niego wia­do­mo­ści i czy­ta­nych przez niego ksią­żek. Poświęcę też po roz­dziale trzem źró­dłom, które wywarły prze­możny wpływ na Rok 1984: Her­ber­towi Geo­rge’owi Wel­l­sowi, powie­ści My Jew­gie­nija Zamia­tina oraz bele­try­styce uto­pij­nej (i antyuto­pij­nej). Wszyst­kie książki, sztuki czy filmy, które tu przy­wo­łamy, były znane Orwel­lowi, jeśli nie zazna­czono ina­czej. Część druga poświę­cona została poli­tycz­nemu i kul­tu­ro­wemu życiu Roku 1984: od śmierci Orwella po czasy współ­cze­sne. Po dro­dze spo­tkamy Aldo­usa Hux­leya i Edwarda Mor­gana For­stera; Win­stona Chur­chilla i Cle­menta Attlee; Ayn Rand i Jose­pha McCar­thy’ego; Arthura Koestlera i Han­nah Arendt; Lee Harveya Oswalda i Johna Edgara Hoovera; Mar­ga­ret Atwood i Mar­ga­ret That­cher; CIA i BBC; Davida Bowiego i The Pri­so­ner; Bra­zil i V jak Ven­detta; Mecha­niczną poma­rań­czę i Ludz­kie dzieci; Edwarda Snow­dena i Steve’a Jobsa; Lenina, Sta­lina i Hitlera. Związki ze współ­cze­sną sytu­acją poli­tyczną będą cza­sem podane wprost, cza­sem tylko impli­ko­wane. Wolę nie sztur­chać czy­tel­nika po żebrach raz za razem, jed­nak pro­szę – nie zapo­mnij­cie, kto dziś nami rzą­dzi.

Kilka słów o ter­mi­no­lo­gii. Okre­śle­nie „orwel­low­ski”8 ma dwa prze­ciw­stawne zna­cze­nia: pierw­sze doty­czy dzieł, które odzwier­cie­dlają styl i war­to­ści wyzna­wane przez Orwella; dru­gie – rze­czy­wi­stych zja­wisk, które tym war­to­ściom zagra­żają. Dla jasno­ści będę go uży­wał tylko w tym dru­gim zna­cze­niu; w pierw­szym przy­padku będę sto­so­wał okre­śle­nie „orwel­lo­po­dobny”. Pra­gnę też rzec, że w moim prze­ko­na­niu bry­tyj­ski tytuł powie­ści – Nine­teen Eighty-Four – ma wię­cej powagi niż sto­so­wane gdzie indziej warianty wyko­rzy­stu­jące liczbę 1984.

„Orwell odniósł suk­ces, ponie­waż napi­sał abso­lut­nie wła­ściwe książki w abso­lut­nie wła­ści­wym cza­sie”9 – pisał filo­zof Richard Rorty. Przed Fol­war­kiem zwie­rzę­cym i Rokiem 1984 Orwell był obie­cu­ją­cym nazwi­skiem w bry­tyj­skich krę­gach poli­tycz­nych i lite­rac­kich, jed­nak nie znano go powszech­nie. Dziś wszyst­kie jego dzieła – nawet te, które sam uzna­wał za nie­udane eks­pe­ry­menty lub fuszerkę – są bez­u­stan­nie w druku, można też prze­czy­tać każde słowo, które napi­sał, jeśli tylko prze­trwało do dziś – to zaś dzięki her­ku­le­so­wej pracy pro­fe­sora Petera Davi­sona, któ­rego dwu­dzie­sto­to­mowe Com­plete Works of Geo­rge Orwell [Dzieła wszyst­kie Geo­rge’a Orwella] liczą sobie nie­mal dzie­więć tysięcy stron i dwa miliony słów. Czy­tel­nicy pierw­szego wyda­nia Roku 1984 w 1949 roku znali tylko uła­mek tego, co możemy zoba­czyć dziś.

Wie­dząc, jak ostroż­nie Orwell wybie­rał, czym podzie­lić się z oto­cze­niem, nie mogłem prze­czy­tać tego wszyst­kiego bez poczu­cia winy. Orwell byłby prze­ra­żony, gdyby mógł zoba­czyć ponowne wyda­nie więk­szo­ści swo­jej publi­cy­styki, nie wspo­mi­na­jąc już o pry­wat­nych listach, a jed­nak nie ma tam nie­mal niczego bez­war­to­ścio­wego. Nawet gdy był chory, prze­pra­co­wany albo gdy pisał rze­czy, które uwa­żał za bez­myślną i upo­ka­rza­jącą harówkę, aktyw­nie podej­mo­wał wiel­kie pro­blemy i chwy­tał się drob­nych pociech, z któ­rych wiele wywarło wpływ na Rok 1984. Ponie­waż za żadne skarby nie chciał prze­rzu­cić cię­żaru wyro­ko­wa­nia o rze­czy­wi­sto­ści na ide­olo­gię lub linię par­tyjną, nawet gdy się mylił – co zda­rzało się dość czę­sto – mylił się przy­naj­mniej w spo­sób szczery i cie­kawy. Chwa­lił Char­lesa Dic­kensa jako czło­wieka „nie­skrę­po­wa­nego inte­lektu”10, sam jed­nak też nim był. Może i nie ucho­dził za jedy­nego w swoim rodzaju geniu­sza (będę chciał rów­nież zwró­cić uwagę na nie­któ­rych spo­śród mniej zna­nych jemu współ­cze­snych), jed­nak żaden inny pisarz jego epoki nie robił tak wielu rze­czy tak dobrze.

Cyril Con­nolly, przy­ja­ciel Orwella ze szkol­nej ławy, wspo­mi­nał, że „prze­bi­jało z niego coś, co kazało ci chcieć, by polu­bił cię nieco bar­dziej”11. Podob­nie dzia­łają jego pisma; wiel­bi­ciele Orwella pożą­dają jego wyima­gi­no­wa­nej akcep­ta­cji. Nie mam jed­nak zamiaru uświę­cać czło­wieka, który scep­tycz­nie pod­cho­dził do świę­tych, uto­pii i ide­ału w ogóle. Tylko szcze­rze trak­tu­jąc jego błędy i nie­do­cią­gnię­cia – tak jak on to zwy­kle robił – mogę wytłu­ma­czyć mecha­ni­zmy rzą­dzące zarówno czło­wie­kiem, jak i jego książką. Choć w swo­jej pro­zie Orwell two­rzył złu­dze­nie bycia przy­zwo­itym, zdro­wo­roz­sąd­ko­wym face­tem, mówią­cym oczy­wi­ste prawdy, które gdzieś już prze­czu­wa­li­śmy, tylko nie przy­zna­li­śmy się do tego przed sobą, potra­fił być impul­sywny, prze­sadny, sfru­stro­wany, zaśle­piony i pokrętny. Cenimy go pomimo tych wad, ponie­waż miał słusz­ność co do naj­waż­niej­szych pytań o faszyzm, komu­nizm, impe­ria­lizm i rasizm w cza­sach, kiedy nie miało jej tak wielu ludzi, któ­rzy powinni być mądrzejsi.

Orwell uwa­żał, że żyje w prze­klę­tej epoce. Fan­ta­zjo­wał o innym życiu, które mógłby spę­dzić na ogrod­nic­twie i pisa­niu bele­try­styki, zamiast być „zmu­szony do zosta­nia czymś w rodzaju pam­fle­ci­sty”12, to jed­nak byłaby olbrzy­mia strata. Jego praw­dzi­wym talen­tem były ana­liza i wyja­śnia­nie tego burz­li­wego okresu ludz­kich dzie­jów, na który przy­pa­dło jego życie. Gdy­by­śmy spi­sali naj­waż­niej­sze dla Orwella war­to­ści, byłyby pew­nie zbyt ogólne, by wiele dla nas zna­czyły – szcze­rość, przy­zwo­itość, wol­ność, spra­wie­dli­wość – nikt jed­nak nie zma­gał się z nimi bar­dziej gor­li­wie, zarówno w życiu pry­wat­nym, jak i publicz­nym, w naj­mrocz­niej­szych dniach XX wieku. Zawsze pró­bo­wał mówić prawdę i podzi­wiał każ­dego, kto postę­po­wał podob­nie. Nic zbu­do­wa­nego na kłam­stwie – nie­ważne, jak kusząco wygod­nym – nie mogło mieć żad­nej war­to­ści. W cen­trum jego szcze­ro­ści było nie­ustanne roz­wa­ża­nie, co tak wła­ści­wie myśli i dla­czego tak myśli; ni­gdy nie prze­stał oce­niać swo­ich opi­nii na nowo. Cytu­jąc Chri­sto­phera Hit­chensa, jed­nego z najbar­dziej elo­kwent­nych uczniów Orwella: „Nie liczy się, co myślisz, ale jak myślisz”13.

Chciał­bym, żeby czy­tel­nik otrzy­mał dokładny obraz tego, jakie sta­no­wi­sko zaj­mo­wał Orwell wobec istot­nych kwe­stii swo­ich cza­sów, a także kiedy i dla­czego jego zda­nie w tych kwe­stiach się zmie­niało. Nie twier­dzę przy tym, że wiem, co pomy­ślałby na przy­kład o bre­xi­cie. Podobne tezy można bowiem sta­wiać tylko na pod­sta­wie gra­ni­czą­cej z oszu­stwem sta­ran­nej selek­cji cyta­tów. Pamię­tam, jak w 1993 roku kon­ser­wa­tywny pre­mier John Major przy­wo­ły­wał Orwel­low­skie „stare panny jadące do kościoła przez mgły jesien­nego poranka”14, jakby te słowa nie pocho­dziły z Lwa i jed­no­rożca, czyli poru­sza­ją­cego argu­mentu za socja­li­zmem. Gdy zauwa­żymy, że pro­wa­dzący z pro­gra­mów Info­Wars, strony inter­ne­to­wej sły­ną­cej z przed­sta­wia­nia szo­ku­ją­cych teo­rii spi­sko­wych, bez prze­rwy cytują Orwella, to wiemy, że dwój­my­śle­nie naprawdę działa.

Powieść, którą wzięli za swoją socja­li­ści, kon­ser­wa­ty­ści, anar­chi­ści, libe­ra­ło­wie, kato­licy i wszel­kiego rodzaju liber­ta­ria­nie, to nie­wąt­pli­wie coś wię­cej niż – jak insy­nu­ował Milan Kun­dera – jedy­nie „myśl poli­tyczna prze­brana za powieść”15. Z pew­no­ścią nie jest ale­go­rią sensu stricto, jak Fol­wark zwie­rzęcy, w któ­rym każdy ele­ment fabuły schlud­nie zazę­bia się z rze­czy­wi­sto­ścią. Tak słynna z przej­rzy­sto­ści proza Orwella skrywa świat o nie­zwy­kłej zło­żo­no­ści. Rok 1984 z reguły nazywa się anty­uto­pią. Ale jest to też – w róż­nym stop­niu, można się też spie­rać, jakim kon­kret­nie – satyrą, pro­roc­twem, prze­strogą, tezą poli­tyczną, dzie­łem fik­cji nauko­wej, dresz­czow­cem szpie­gow­skim, hor­ro­rem psy­cho­lo­gicz­nym, gotyc­kim kosz­ma­rem, tek­stem post­mo­der­ni­stycz­nym i roman­sem. Więk­szość ludzi czyta Rok 1984 w mło­do­ści i odcho­dzi od niego jakby zra­niona – w końcu żaden inny lice­alny tekst nie dostar­cza nam tyle cier­pie­nia oraz tak nie­wiele nadziei – bez potrzeby odkry­cia go na nowo w wieku doro­słym. To olbrzy­mia szkoda. Jest to książka o wiele bogat­sza i dziw­niej­sza, niż zapewne pamię­ta­cie; nale­gam, żeby­ście prze­czy­tali ją ponow­nie. Dla tych, któ­rzy jesz­cze tego nie zro­bili, załą­czy­łem stresz­cze­nie fabuły oraz spis postaci i ter­mi­no­lo­gii do niniej­szej książki.

Po raz pierw­szy zetkną­łem się z Rokiem 1984 jako nasto­la­tek na połu­dnio­wych przed­mie­ściach Lon­dynu. Jak pisał Orwell, książki, które czy­tamy za młodu, zostają z nami na zawsze. Uwa­ża­łem, że powieść jest szo­ku­jąca i cie­kawa, ale to było około 1990 roku, kiedy komu­nizm i apar­theid odcho­dziły do lamusa, kró­lo­wał opty­mizm, a świat nie zda­wał się zanadto orwel­low­ski. Nawet po zama­chach z 11 wrze­śnia zna­cze­nie książki było widoczne tylko w pew­nych dzie­dzi­nach: cyto­wano ją w kon­tek­ście języka poli­tyki albo mediów, albo apa­ratu nad­zoru, ale nie w spra­wach gene­ral­nych. Demo­kra­cja się­gała coraz dalej, inter­net zaś uwa­żano na ogół za coś dobrego.

Gdy jed­nak pla­no­wa­łem i pisa­łem Mini­ster­stwo Prawdy, świat był już inny. Zaczęto z lękiem wspo­mi­nać poli­tyczne kata­strofy lat sie­dem­dzie­sią­tych, albo nawet trzy­dzie­stych. Półki w księ­gar­niach zaczęły zapeł­niać się tytu­łami w stylu Jak koń­czy się demo­kra­cja, Faszyzm: Ostrze­że­nie, Droga do nie­wol­no­ści albo The Death of Truth [Śmierć prawdy]16, a w wielu z nich cyto­wano Orwella. Korze­nie tota­li­ta­ry­zmu Han­nah Arendt docze­kały się nowego wyda­nia, rekla­mo­wa­nego jako „kom­pan Roku 1984 w lite­ra­tu­rze faktu”17; podob­nie z powie­ścią Sinc­la­ira Lewisa z 1935 roku o ame­ry­kań­skim faszy­zmie It Can’t Hap­pen Here [To nie może zda­rzyć się tutaj]. Tele­wi­zyjna adap­ta­cja powie­ści Mar­ga­ret Atwood z 1985 roku Opo­wieść pod­ręcz­nej, wypro­du­ko­wana przez kanał Hulu, była nie­po­ko­jąca niczym film doku­men­talny. „Przed­tem byłam w letargu” – mówi Freda, grana przez Eli­sa­beth Moss. „Tak do tego dopu­ści­li­śmy”18. Cóż, my już się prze­bu­dzi­li­śmy. Przy­po­mniało mi się, co Orwell pisał o faszy­zmie w 1936 roku: „Jeśli bowiem posta­no­wimy uda­wać, że jest to tylko aber­ra­cja, która nie­ba­wem sama prze­mi­nie, śnimy sen, z któ­rego ock­niemy się dopiero pod cio­sami gumo­wej pałki”19. Rok 1984 to książka, która miała budzić.

Był też pierw­szą powie­ścią anty­uto­pijną, która powstała w cało­ści ze świa­do­mo­ścią, że anty­uto­pie ist­nieją naprawdę. W Niem­czech i bloku radziec­kim zbu­do­wali je męż­czyźni, któ­rzy zmu­sili potem kobiety i innych męż­czyzn do życia i umie­ra­nia wśród ich żela­znych murów. Tamte reżimy już nie ist­nieją, jed­nak książka Orwella wciąż opi­suje nasze kosz­mary mimo ich prze­mian i prze­su­nięć. „Dla mnie to jest jak grecki mit, możesz z nim robić, co chcesz, i w ten spo­sób badasz sie­bie” – mówi mi Michael Rad­ford, reży­ser fil­mo­wej adap­ta­cji z 1984 roku20. „To zwier­cia­dło” – stwier­dza jedna z postaci z wer­sji sce­nicz­nej, wysta­wio­nej w 2013 roku przez Roberta Icke’a i Dun­cana Mac­mil­lana. „Każda epoka widzi w nim swoje odbi­cie”21. Pio­sen­karz i tek­ściarz Billy Bragg odbiera ją ina­czej: „Za każ­dym razem, gdy ją czy­tam, zdaje się mówić o czymś innym”22.

W każ­dym razie fakt, że powieść ta prze­ma­wia do nas tak gło­śno i wyraź­nie w 2019 roku, jest strasz­li­wym aktem oskar­że­nia pod adre­sem zarówno poli­ty­ków, jak i oby­wa­teli. Choć wciąż jest prze­strogą, stała się też przy­po­mnie­niem wszyst­kich bole­snych lek­cji, o któ­rych świat na pozór zapo­mniał od cza­sów Orwella, zwłasz­cza tych doty­czą­cych kru­cho­ści prawdy w star­ciu z wła­dzą. Nie jestem pewien, czy Rok 1984 jest dziś bar­dziej na cza­sie niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej, jed­nak na pewno jest bar­dziej na cza­sie, niż powi­nien być.

Para­fra­zu­jąc zastrze­że­nie, któ­rym Orwell poprze­dził W hoł­dzie Kata­lo­nii, swoją książkę o hisz­pań­skiej woj­nie domo­wej: uprze­dzam o swo­ich sym­pa­tiach, ale pró­bo­wa­łem powie­dzieć prawdę.

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Roz­dział 1

Histo­ria zatrzy­mana

Orwell 1936–1938

Żyjemy w świe­cie, w któ­rym nikt już nie jest wolny; rzadko kto czuje się bez­piecz­nie, i w któ­rym pra­wie nie­moż­liwe jest pozo­stać czło­wie­kiem uczci­wym i jed­no­cze­śnie pozo­stać przy życiu.

Geo­rge Orwell, Droga na molo w Wigan, 1937 rok23

Kilka dni przed Bożym Naro­dze­niem 1936 roku Geo­rge Orwell wpadł do lon­dyń­skiego biura „The New English Weekly”, ubrany jak na eks­pe­dy­cję. W ręku miał ciężką walizę.

– Jadę do Hisz­pa­nii – ogło­sił.

– Dla­czego? – zapy­tał Phi­lip Mairet, świa­towy Fran­cuz i redak­tor naczelny maga­zynu.

– Ten faszyzm – powie­dział Orwell. – Ktoś musi go powstrzy­mać24.

Kim był trzy­dzie­sto­trzy­la­tek w biu­rze Maireta? Jakie robił wra­że­nie? Mie­rzył mniej wię­cej metr dzie­więć­dzie­siąt, nosił buty w roz­mia­rze dwa­na­ście (w roz­mia­rówce euro­pej­skiej czter­dzie­ści osiem), miał wiel­kie dło­nie, któ­rymi sporo wyra­żał, i koń­czyny jak witki, z któ­rymi na pozór nie wie­dział, co począć. Jego twarz była blada, chuda, przed­wcze­śnie zesta­rzała, z głę­bo­kimi zmarszcz­kami wokół ust; two­rzyło to wra­że­nie szla­chet­nego cier­pie­nia, koja­rzące się przy­ja­cio­łom z Don Kicho­tem albo świę­tymi z obra­zów El Greca. Jego bla­do­błę­kitne oczy świad­czyły o przy­gnę­bio­nej, jed­nak współ­czu­ją­cej inte­li­gen­cji. Usta czę­sto skrę­cały mu się w wyraz iro­nicz­nego roz­ba­wie­nia, nie­któ­rzy szczę­śliwcy widzieli je też w sta­nie ryczą­cego śmie­chu. Włosy rosły mu pio­nowo, jak na szczotce. Ubie­rał się byle jak, w stroje, które nie tyle na niego paso­wały, ile z niego zwi­sały; jedy­nym ustęp­stwem na rzecz ele­gan­cji był cie­niutki wąsik. Pach­niał spa­lo­nym tyto­niem, a nie­któ­rzy mówili też, że jakąś nie­opi­saną cho­ro­bową kwa­sotą. Mówił mono­ton­nym, zgrzy­tli­wym, suchym gło­sem – bar­dzo chciał brzmieć bez­kla­sowo, upar­cie jed­nak wycho­dziły z niego resztki Eton. Pod­czas pierw­szego kon­taktu trzy­mał dystans, nie anga­żo­wał się, spra­wiał więc wra­że­nie sta­rego nudzia­rza. Ci, któ­rzy go poznali, szybko odkry­wali jego wiel­ko­dusz­ność oraz dobry humor, ale wciąż odbi­jali się od emo­cjo­nal­nej rezerwy. Mocno wie­rzył w ciężką pracę i skromne przy­jem­no­ści. Nie­dawno oże­nił się z bły­sko­tliwą i odważną absol­wentką Oks­fordu Eileen O’Shau­gh­nessy. Zaan­ga­żo­wany poli­tycz­nie, ale nie ide­olog. Zwie­dził kawał świata, mówił wie­loma języ­kami. Miał przed sobą przy­szłość.

Rów­nie ważne było to, kim nie był. Nie był jesz­cze znaną posta­cią, zaan­ga­żo­wa­nym socja­li­stą, eks­per­tem od tota­li­ta­ry­zmu ani pisa­rzem o pro­zie przej­rzy­stej jak tafla szkła. W ogóle ledwo co stał się Geo­rge’em Orwel­lem. Hisz­pa­nia miała być prze­ło­mo­wym momen­tem jego życia, godziną zero. Wiele lat póź­niej powie­dział swo­jemu przy­ja­cie­lowi Arthu­rowi Koestle­rowi: „Histo­ria zatrzy­mała się w 1936 roku”25. Miał na myśli tota­li­ta­ryzm i Hisz­pa­nię. Histo­ria się zatrzy­mała – a zaczął się Rok 1984.

Aż do wieku około trzy­dzie­stu lat przy wszyst­kich moich pla­nach życio­wych wycho­dzi­łem z zało­że­nia, że nie tylko wszel­kie waż­niej­sze przed­się­wzię­cie ska­zane jest na prze­graną, ale że i tak pozo­stało mi tylko kilka lat życia26

– pisał Orwell, gdy osią­gnął już wiek średni.

Uro­dził się w Indiach 25 czerwca 1903 roku jako Eric Arthur Blair. Jego matka Ida, która spro­wa­dziła go do Anglii rok póź­niej, była kobietą bły­sko­tliwą, pół-Fran­cuzką, obra­ca­jącą się w towa­rzy­stwie sufra­ży­stek i fabian27. Jego ojciec, Richard Blair, był śred­niej rangi urzęd­ni­kiem w Depar­ta­men­cie Opiu­mo­wym bry­tyj­skiej wła­dzy impe­rial­nej na sub­kon­ty­nen­cie; w życiu syna poja­wił się ponow­nie dopiero w 1912 roku, kiedy zda­wał mu się „po pro­stu star­szym panem o gru­bym gło­sie zawsze mówią­cym »Nie«”28. W Roku 1984 Win­ston jest prze­śla­do­wany przez wspo­mnie­nie tego, jak zdra­dził matkę i sio­strę, jed­nak nie­mal nie pamięta swo­jego ojca.

Orwell uro­dził się zatem w „upper-mid­dle class, wyż­szej war­stwie klasy śred­niej, w gru­pie, którą można by okre­ślić jako pod­upa­dłą, nie­za­możną jej część”29, czyli na tym pozio­mie bry­tyj­skiego sys­temu kla­so­wego, który gro­ma­dził ludzi posia­da­ją­cych pre­ten­sje i maniery warstw zamoż­nych, ale nie ich kapi­tał, a zatem więk­szość pie­nię­dzy poświę­ca­ją­cych na „robie­nie dobrego wra­że­nia”. Pisarz przy­glą­dał się póź­niej swo­jej młod­szej wer­sji z zakło­po­ta­niem, wsty­dem i sporą pogardą; uwa­żał, że był „małym, obmier­z­łym sno­bem”, wła­śnie takim, jakiego miały wyho­do­wać jego klasa i wykształ­ce­nie. „[T]wój sno­bizm, chyba że wyko­rze­nisz go ze szczę­tem, tak jak plewi się powój, trzyma się cie­bie aż do grobu”30. Mię­dzy ósmym a trzy­na­stym rokiem życia uczył się w St. Cyprian’s – małej pry­wat­nej szkole w Sus­se­xie, któ­rej przez resztę życia nie­na­wi­dził z prze­ra­ża­jącą wręcz pasją. „Prze­grana, prze­grana, prze­grana – prze­grana za mną i prze­grana przede mną, to było nie­wąt­pli­wie naj­głęb­sze prze­ko­na­nie, jakie uno­si­łem ze sobą”31.

W krót­kiej auto­bio­gra­fii, którą przed­ło­żył na potrzeby anto­lo­gii Twen­tieth Cen­tury Authors [Pisa­rze XX wieku] w 1940 roku, pisał: „Byłem kształ­cony w Eton, 1917–1921, ponie­waż mia­łem dość szczę­ścia, by otrzy­mać sty­pen­dium, nie pra­co­wa­łem tam jed­nak wcale i nauczy­łem się bar­dzo nie­wiele; nie czuję, żeby Eton miało wielki wpływ na moje życie”32. Choć pew­nie wyol­brzy­miał pogardę chło­pa­ków, któ­rych rodzice opła­cali cze­sne, wzglę­dem uczniów ze sty­pen­dium, jest prawdą, że uczniem był mier­nym i czuł się tam do głębi obco. Mimo że prze­zy­wano go „bol­szem”, jego rze­komy socja­lizm sta­no­wił bar­dziej modną pozę niż głę­bo­kie prze­ko­na­nie. Jeden z kole­gów zapa­mię­tał go jako „chło­paka, który cią­gle musiał coś udo­wod­nić, zawsze lubił dostrze­gać krzywdy we wszyst­kim wokół sie­bie i spra­wiał wra­że­nie, że jego zada­niem jest je napra­wiać”33. Inny uwa­żał, że „był bar­dziej szy­dercą niż bun­tow­ni­kiem, stał tro­chę na ubo­czu i przy­glą­dał się – zawsze się przy­glą­dał”34.

Po Eton Orwell zre­zy­gno­wał z moż­li­wo­ści uczęsz­cza­nia na uni­wer­sy­tet i zatrud­nił się w Indyj­skiej Poli­cji Impe­rial­nej w Bir­mie, gdzie wycho­wała się jego matka: tej zdu­mie­wa­ją­cej decy­zji ni­gdy nie pró­bo­wał wyja­śnić czy­tel­ni­kom ani przy­ja­cio­łom. Odsta­wił swoje lite­rac­kie ambi­cje na półkę, jed­nak pięć lat w Bir­mie dało mu mate­riał na jedną, cał­kiem przy­zwo­itą, powieść (Bir­mań­skie dni) i dwa bar­dzo dobre eseje (Wie­sza­nie i Zabi­cie sło­nia) oraz prze­ko­na­nie o war­to­ści oso­bi­stych doświad­czeń. Orwell nie lubił inte­lek­tu­ali­stów – okre­śle­nie to czę­sto brał w pogar­dliwy cudzy­słów – któ­rzy pole­gali na teo­riach i spe­ku­la­cji; nie wie­rzył w nic, póki tego w jakiś spo­sób nie prze­żył. Twier­dze­nie, że „[ż]eby […] wykształ­cić w sobie nie­na­wiść do impe­ria­li­zmu, trzeba naj­pierw samemu być jego try­bi­kiem”35, jest błędne, jed­nak w jego przy­padku się spraw­dziło. Kiedy Orwell pisał „ty” albo uży­wał jakie­goś bez­oso­bo­wego ogól­nika, czę­sto miał na myśli „ja”.

Birma podzia­łała jak tera­pia przez warun­ko­wa­nie awer­sji. Obser­wu­jąc, jak człon­ko­wie klasy rzą­dzą­cej pogrą­żają się w korup­cji i men­tal­nym zaścianku, nad­uży­wają wła­dzy i pła­wią się w hipo­kry­zji, która wszystko to okry­wała, Orwell wykształ­cił u sie­bie obrzy­dze­nie wobec wszel­kiej maści uci­sku; przez chwilę zbli­żył się do anar­chi­zmu, nim zde­cy­do­wał, że to „sen­ty­men­talne mrzonki”36. Przy­je­chał z Birmy do Anglii w 1927 roku – na urlop, jed­nak ni­gdy z niego nie powró­cił; jak tłu­ma­czył: „[odczu­wa­łem] ogromne brze­mię winy, którą musia­łem odku­pić”37. Przy­jęło ono formę maso­chi­stycz­nej goto­wo­ści rzu­ce­nia się w sytu­acje nie­przy­jemne, a nawet nie­bez­pieczne. „Jak można pisać o bied­nych, jeśli samemu nie było się ni­gdy bied­nym, choćby na moment?”38 – zapy­tał przy­ja­ciela. Pewien biblio­te­karz, który spo­tkał go w tym cza­sie, słusz­nie zauwa­żył, że widzi czło­wieka „w trak­cie prze­bu­dowy”39.

„Skąd­inąd nie inte­re­so­wa­łem się wtedy socja­li­zmem czy też jaką­kol­wiek inną teo­rią eko­no­miczną”40 – przy­zna­wał. Chciał zanu­rzyć się w pół­światku ludzi cie­mię­żo­nych – tych, któ­rzy przez brak pracy, kapi­tału albo jakie­go­kol­wiek sta­tusu wyszli poza sys­tem kla­sowy, czy też raczej zapa­dli się pod jego dno – został więc włó­częgą w Anglii i pomy­wa­czem w Paryżu póź­nych lat dwu­dzie­stych. „Jest to […] rodzaj światka w świe­cie, w któ­rym wszy­scy są równi; mała, licha demo­kra­cja – być może jed­nak coś, co jest w Anglii naj­bar­dziej zbli­żone do demo­kra­cji”41. Richard Rees, redak­tor naczelny maga­zynu „The Adel­phi”, uwa­żał, że Orwell wybrał tę ścieżkę „w ramach swo­istej pokuty czy też ablu­cji mają­cej oczy­ścić go ze skazy impe­ria­li­zmu”42. Ta nostal­gie de la boue, zapo­wia­da­jąca wyprawę Win­stona Smi­tha do dziel­nicy proli w Roku 1984, skło­niła Orwella do napi­sa­nia jego pierw­szej książki: pamięt­nika Na dnie w Paryżu i w Lon­dy­nie.

Wydana w 1933 roku książka była naro­dzi­nami „Geo­rge’a Orwella”. Jed­nym z powo­dów, dla któ­rych pisarz posłu­żył się pseu­do­ni­mem, była chęć oszczę­dze­nia rodzi­nie wstydu, jeśli treść oka­za­łaby się dla niej szo­ku­jąca albo gdyby jego pisar­ska kariera spa­liła na panewce; od zawsze jed­nak nie cier­piał imie­nia Eric i bar­dzo chciał stwo­rzyć się na nowo. Nazwi­sko zapo­ży­czone od rzeki Orwell w Suf­folk, tak dosko­nale angiel­skie, wygrało z innymi pomy­słami, które roz­wa­żał: Ken­neth Miles, P.S. Bur­ton albo H. Lewis All­ways. I bar­dzo dobrze: „All­waysowski” byłby fatal­nym przy­miot­ni­kiem.

W 1936 roku Orwell był już auto­rem trzech powie­ści, jed­nego repor­tażu, kilku kiep­skich wier­szy i nabie­ra­ją­cego roz­pędu stru­mie­nia publi­cy­styki, jed­nak nie skła­dało się to jesz­cze na praw­dziwą karierę. Wią­zał koniec z koń­cem tylko dzięki temu, że pra­co­wał też jako nauczy­ciel i buki­ni­sta. W tym wła­śnie roku wysta­wił sobie ponury, prze­ry­so­wany auto­por­tret w trze­ciej powie­ści – Wiwat aspi­di­stra!. Gor­don Com­stock to biedny ucie­ki­nier z „ubo­gich, ale dum­nych”43 czę­ści klas śred­nich; ma nie­speł­nione ambi­cje lite­rac­kie i pra­cuje w księ­gar­niach, żeby star­czyło mu do pierw­szego. Wiele mówi nam jego twarz: „Jesz­cze nie ma trzy­dziestki, a już znisz­czona. Bar­dzo blada, pobruż­dżona gorz­kimi, trwa­łymi zmarszcz­kami”44. Jego uża­la­nie się nad sobą, pesy­mizm i mizan­tro­pia są tak klau­stro­fo­biczne, że osta­teczna kapi­tu­la­cja wobec bur­żu­azyj­nego kon­for­mi­zmu, sym­bo­li­zo­wana przez posta­wie­nie w miesz­ka­niu aspi­di­stry w doniczce, wydaje się wręcz aktem wyzwo­le­nia. Com­stock to strach na Orwella: czło­wiek, któ­rym mógłby się stać, gdyby pod­dał się gory­czy i roz­pa­czy.

W stycz­niu 1936 roku Orwell przy­jął zle­ce­nie od swo­jego wydawcy, Vic­tora Gol­lan­cza – opty­mi­stycz­nego, ener­gicz­nego socja­li­sty żydow­skiego pocho­dze­nia. Miał przyj­rzeć się losom klasy robot­ni­ków prze­my­sło­wych w pół­noc­nej Anglii. Opu­bli­ko­wana rok póź­niej część pierw­sza Drogi na molo w Wigan to wybitny przy­kład repor­tażu podróż­ni­czego, wzbu­dza­ją­cego w czy­tel­niku empa­tię przez mie­sza­nie twar­dych danych z żywo przy­wo­ły­wa­nymi wido­kami, dźwię­kami, sma­kami i zapa­chami życia warstw pra­cu­ją­cych. Obraz kobiety klę­ka­ją­cej, by odblo­ko­wać ście­kową rurę, wydał się Orwel­lowi tak nie­za­cie­ral­nym sym­bo­lem nie­do­ce­nia­nej pracy, że powró­cił lata póź­niej w Roku 1984. Ujął go wyraz jej twa­rzy: „Bie­daczka była aż nadto świa­doma swo­jego losu”45. Orwell czę­sto pisał o tym, jak twarz potrafi odsło­nić nie­oczy­wi­stą prawdę o oso­bo­wo­ści, czy to w przy­padku Dic­kensa, czy Hitlera, czy hisz­pań­skiego bojów­ka­rza, czy Wiel­kiego Brata. Na Pasie Star­to­wym Jeden – Wiel­kiej Bry­ta­nii Roku 1984 – fizyczne ujaw­nie­nie swo­ich praw­dzi­wych uczuć to „gębo­zbrod­nia”46, a według kata O’Briena tyra­nia to „but dep­czący ludzką twarz, wiecz­nie!”47.

Choć w czę­ści pierw­szej Drogi na molo w Wigan Orwell zde­cy­do­wa­nie mini­ma­li­zuje przy­jem­no­ści życia klasy pra­cu­ją­cej, by pod­kre­ślić jego trudy, opi­sy­wane osoby trak­tuje jak ludzi, a nie jed­nostki sta­ty­styczne albo sym­bole cie­mię­żo­nych mas. Gdy zatem przy­zna­wał pisa­rzowi z klasy robot­ni­czej Jac­kowi Com­mo­nowi: „Oba­wiam się, że zro­bi­łem z pew­nych jej czę­ści straszną sieczkę”48, miał pew­nie na myśli bar­dziej ese­istyczną część drugą, o któ­rej powie­dział póź­niej, że nie warto jej prze­dru­ko­wy­wać.

Część druga roz­po­czyna się od wspo­mnień, w któ­rych autor śle­dzi roz­wój swo­jej świa­do­mo­ści poli­tycz­nej z bez­względną szcze­ro­ścią. Gdy mówi, że od uro­dze­nia uczono go „nie­na­wi­dzić klasy robot­ni­czej, bać się jej, a także nią pogar­dzać”49, suge­ruje, że utwór ten jest zarówno narzę­dziem nauki, jak i pokuty. Reszta to jed­nak pozba­wiona celu pole­mika. Orwell uwa­żał, że skoro socja­lizm jest w oczy­wi­sty spo­sób konieczny, to jego nie­po­pu­lar­ność musi wyni­kać z tego, jak wygląda w wyobra­że­niu opi­nii publicz­nej, a wygląd ten „odstrę­cza tych wła­śnie ludzi, któ­rzy powinni gre­mial­nie go popie­rać”50, gdyż prze­sła­nia jego fun­da­men­talne ide­ały – spra­wie­dli­wość, wol­ność i ludzką god­ność. Orwell wska­zuje tu dwie zasad­ni­cze prze­szkody. Pierw­szą jest socja­li­styczny kult maszyny, suge­ru­jący nie­ko­niecz­nie pocią­ga­jące wizje „samo­lo­tów, trak­to­rów oraz potęż­nych, poły­sku­ją­cych w słońcu zabu­do­wań fabrycz­nych ze szkła i betonu”51. Drugą są wariaci z klasy śred­niej. Orwell ledwo zauważa ist­nie­nie socja­li­stów z klasy robot­ni­czej albo ruch związ­kowy. Prze­siewa swoje wła­sne eks­cen­tryczne uprze­dze­nia przez wyima­gi­no­wany umysł sza­rego oby­wa­tela i domaga się prę­gie­rza dla wszyst­kich fety­szów i głu­pot, które czy­nią socja­lizm nie­atrak­cyj­nym w oczach mas (to zna­czy w oczach Orwella), a więc dla wege­ta­rian, abs­ty­nen­tów, nudy­stów, kwa­krów, san­da­łów, soków owo­co­wych, mark­si­stow­skiego żar­gonu, słowa towa­rzysz, koszul w kolo­rze pista­cjo­wym, anty­kon­cep­cji, jogi, bród oraz Wel­wyn Gar­den City, mia­steczka w Hert­ford­shire zbu­do­wa­nego zgod­nie z uto­pij­nymi zasa­dami. Choć w samym utwo­rze twier­dzi, że gra tu tylko rolę adwo­kata dia­bła, trudno oprzeć się wra­że­niu, że wię­cej przy­jem­no­ści spra­wia mu lże­nie dzi­wacz­nej mniej­szo­ści socja­li­stów niż obrona innych form socja­lizmu. Po takim popi­sie trudno trak­to­wać poważ­nie koń­cowy apel: „[P]owin­no­ścią wszyst­kich ludzi lewicy wszel­kich odła­mów i odcieni stało się pusz­cze­nie w nie­pa­mięć dzie­lą­cych ich róż­nic i zgodne współ­dzia­ła­nie”52.

Orwell bar­dzo utrud­nił życie Vic­to­rowi Gol­lan­czowi, który nieco wcze­śniej wspól­nie z labu­rzy­stow­skim par­la­men­ta­rzy­stą Joh­nem Stre­cheyem i poli­to­lo­giem Harol­dem Laskim zało­żył Klub Książki Lewi­co­wej, mający pro­mo­wać socja­lizm. Laski, naj­bar­dziej wpły­wowy inte­lek­tu­ali­sta socja­li­styczny w Wiel­kiej Bry­ta­nii, nazwał część pierw­szą Drogi na molo w Wigan „godną podziwu pro­pa­gandą dla naszych idei”53, Gol­lancz poczuł się jed­nak w obo­wiązku napi­sać dla Klubu przed­mowę do czę­ści dru­giej, w któ­rej dystan­so­wał tę insty­tu­cję od poja­wia­ją­cych się w dziele Orwella suro­wych osą­dów. Otwar­cie pisze tam o para­dok­sal­nej natu­rze autora: „Prawdę mówiąc, jest on zara­zem eks­tre­mal­nym inte­lek­tu­ali­stą i eks­tre­mal­nym antyinte­lek­tu­ali­stą. Podob­nie też wciąż (musi mi wyba­czyć, że to mówię) jest okrop­nym sno­bem – oraz praw­dzi­wym wro­giem wszel­kich odmian sno­bi­zmu”54. Orwell do końca życia przy­zna­wał, że jakieś mikroby wszyst­kiego, co kry­ty­ko­wał, ist­niały też w nim. To wła­śnie ta świa­do­mość swo­ich wła­snych wad dzia­łała jak szcze­pionka prze­ciwko uto­pij­nym złu­dze­niom o moż­li­wo­ści udo­sko­na­le­nia czło­wieka.

Gol­lancz oskar­żał też Orwella, że ten ni­gdy nie okre­ślił, jaką woli wer­sję socja­li­zmu, ani nie wyja­śnił, jak mogłaby stać się rze­czy­wi­sto­ścią. Według kolegi Orwella z księ­garni Johna Kim­che’a (a póź­niej także jego redak­tora) pisarz był „socja­li­stą instynk­tow­nym”: „bar­dzo porząd­nym, ale raczej, powie­dział­bym, nie­przy­sto­so­wa­nym do skom­pli­ko­wa­nych sytu­acji poli­tycz­nych i woj­sko­wych”55. Nie­za­leż­nie jed­nak od tego, jak kulawa i prze­wrotna była jego kry­tyka socja­li­zmu, Orwell miał nie­wąt­pli­wie szczere zamiary. Wie­rzył, że „tylko ten ustrój może nas […] uchro­nić przed nie­dolą teraź­niej­szo­ści oraz kosz­ma­rem przy­szło­ści”56, a jeśli nie uda się prze­ko­nać prze­cięt­nych Bry­tyj­czy­ków, ich nastroje z pew­no­ścią wyzy­ska ktoś podobny do Hitlera. Socja­lizm w Wiel­kiej Bry­ta­nii, jak pisał Orwell, „cuch­nie już tylko szajbą, kul­tem maszyn oraz debil­nym kul­tem Rosji. Jeśli nie pozbawi się go tej przy­krej woni – i to szybko – faszyzm może zwy­cię­żyć”57.

Orwell pla­no­wał bar­dziej bez­po­śred­nią walkę z faszy­zmem, jesz­cze pisząc te słowa. Redak­tor Adel­phi Richard Rees znał go od 1930 roku, jed­nak dopiero gdy jego przy­ja­ciel poje­chał do Hisz­pa­nii, „zaczął zda­wać sobie sprawę, że to nie­zwy­kły czło­wiek”58.

„Hisz­pań­ska wojna domowa jest w histo­rii jed­nym z dość nie­wielu wypad­ków, w któ­rych naj­sze­rzej przy­jęta wer­sja wyda­rzeń została opi­sana bar­dziej prze­ko­nu­jąco przez prze­gra­nych niż przez zwy­cięz­ców”59 – pisze histo­ryk Antony Beevor. Co wię­cej, naj­czę­ściej czy­tane wspo­mnie­nie z tego kon­fliktu – W hoł­dzie Kata­lo­nii Orwella – napi­sał czło­wiek, który wal­czył z prze­gra­nymi wśród prze­gra­nych, pod sztan­da­rem Par­tido Obrero de Uni­fi­ca­ción Marxi­sta (Par­tii Robot­ni­czej Zjed­no­cze­nia Mark­si­stow­skiego), zna­nej też jako POUM. Taka per­spek­tywa jest bar­dzo szcze­gólna. POUM była nie­wielka i nie­zbyt wpły­wowa, mili­tar­nie słaba, poli­tycz­nie zaś – nie­po­pu­larna. Gdy więc współ­cze­śni, a póź­niej też histo­rycy, twier­dzili, że książka Orwella uka­zy­wała zabu­rzoną wizję kon­fliktu, nie kła­mali – opo­wia­dała jed­nak prawdę o woj­nie Orwella.

W lutym 1936 roku, kiedy był w Wigan, wyborcy w nie­spo­koj­nej, pię­cio­let­niej zale­d­wie, Repu­blice Hisz­pań­skiej nie­wielką więk­szo­ścią powie­rzyli wła­dzę Fron­towi Ludo­wemu – koali­cji anar­chi­stów, socja­li­stów, komu­ni­stów i libe­ral­nych repu­bli­ka­nów. Prze­ra­ziło to Kościół i woj­sko, dwa filary reak­cyj­nego monar­chi­zmu. Po pię­ciu mie­sią­cach zamętu, 17 lipca, gene­rał Fran­ci­sco Franco wsz­czął pucz w hisz­pań­skim Maroku oraz na Wyspach Kana­ryj­skich. Od tego zaczęła się bru­talna wojna domowa, która podzie­liła kraj na pół i stała się zastęp­czym kon­flik­tem w defi­niu­ją­cej całe dzie­się­cio­le­cie walce mię­dzy faszy­zmem a komu­ni­zmem. Niemcy i Wło­chy natych­miast zaczęły wspo­ma­gać bun­tow­ni­ków Franco bro­nią i kadrami, a nie­roz­ważne embargo na uzbro­je­nie wpro­wa­dzone przez Wielką Bry­ta­nię i Fran­cję pozo­sta­wiło Repu­blice radziecką Rosję jako jedyną sojusz­niczkę – z opła­ka­nym skut­kiem.

Orwell bar­dzo uważ­nie śle­dził bieg wyda­rzeń w Hisz­pa­nii; ostat­nie strony Drogi na molo w Wigan zawie­rają alu­zje do bitwy o Madryt, toczą­cej się w listo­pa­dzie tam­tego roku. Do Hisz­pa­nii poje­chał z zamia­rem walki z faszy­zmem o „zwy­kłą przy­zwo­itość”60, wkrótce jed­nak tra­fił w plą­ta­ninę poli­tycz­nych skró­tow­ców („odno­siło się wra­że­nie, jakby w Hisz­pa­nii wybu­chła epi­de­mia pole­ga­jąca na skra­ca­niu nazw”61 – pisał), które dla nie­któ­rych ozna­czały róż­nicę mię­dzy życiem a śmier­cią. Roz­wi­kła­nie jej to dla zro­zu­mie­nia sytu­acji zło konieczne, będę więc mówił krótko. PSUC (Zjed­no­czona Par­tia Socja­li­styczna Kata­lo­nii) była kata­loń­skim oddzia­łem szybko roz­wi­ja­ją­cej się hisz­pań­skiej par­tii komu­ni­stycz­nej, zde­cy­do­wa­nie naj­bo­gat­szą i naj­le­piej uzbro­joną frak­cją – dzięki rosyj­skiemu wspar­ciu. Anar­chi­stów repre­zen­to­wała FAI (Ibe­ryj­ska Fede­ra­cja Anar­chi­styczna) oraz CNT (Naro­dowa Kon­fe­de­ra­cja Pracy). Socja­li­styczna UGT (Powszechna Unia Pra­cu­ją­cych) wydała naj­now­szego pre­miera Hisz­pa­nii – Fran­ci­sco Largo Cabal­lero. Była też POUM pod przy­wódz­twem czter­dzie­stocz­te­ro­let­niego Andrésa Nina – mark­si­stow­ska par­tia rene­ga­tów z klasy robot­ni­czej, osa­mot­niona i w nie­zbyt korzyst­nej pozy­cji sprze­ci­wia­nia się Sta­li­nowi przy jed­no­cze­snym kon­flik­cie z Troc­kim. Te lewi­cowe frak­cje zaczęły toczyć wojnę domową wewnątrz wojny domo­wej. Komu­ni­ści, trzy­ma­jący się przy­sła­nej z Moskwy nowej stra­te­gii Frontu Ludo­wego, czyli two­rze­nia anty­fa­szy­stow­skiego soju­szu z kapi­ta­li­stami, pod­kre­ślali, że zwy­cię­stwo jest więk­szym prio­ry­te­tem niż rewo­lu­cja. Anar­chi­ści i POUM uwa­żali, że zwy­cię­stwo bez rewo­lu­cji jest nie­ak­cep­to­walne i w ogóle nie­moż­liwe. Te dwa sta­no­wi­ska nie dawały się pogo­dzić.

Dołą­cze­nie Orwella do POUM z per­spek­tywy dzie­jów zdaje się cha­rak­te­ry­styczną don­ki­szo­te­rią. Pisarz sam przy­znał póź­niej: „[N]ie tylko nie inte­re­so­wa­łem się sytu­acją poli­tyczną, lecz wciąż jesz­cze grze­szy­łem nie­świa­do­mo­ścią w tej mate­rii”62. Wyznał też Jac­kowi Com­mo­nowi, że gdyby wie­dział wię­cej, pew­nie dołą­czyłby do anar­chi­stów albo wspie­ra­nych przez komu­ni­stów Bry­gad Mię­dzy­na­ro­do­wych, ale decy­zja została w zasa­dzie pod­jęta za niego. Gdy sta­rał się dostać list pole­ca­jący, który upro­ściłby mu dotar­cie do Hisz­pa­nii, skon­tak­to­wał się naj­pierw z Har­rym Pol­lit­tem, zaprzy­się­żo­nym sta­li­ni­stą i sekre­ta­rzem gene­ral­nym Komu­ni­stycz­nej Par­tii Wiel­kiej Bry­ta­nii. Pol­litt uznał, że jest on poli­tycz­nie nie­pewny (bo był i uzna­wał to za chlubę), więc odmó­wił. Lepiej poszło Orwel­lowi u Fen­nera Broc­kwaya z Nie­za­leż­nej Par­tii Pracy (ILP) – małej, samo­dziel­nej par­tyjki socja­li­stycz­nej sprzy­mie­rzo­nej z POUM. I tak kości zostały rzu­cone. Zarówno POUM, jak i ILP dowio­dły w prze­ko­na­niu Orwella swo­jej odwagi, gdy potę­piły trwa­jące w Moskwie pro­cesy poka­zowe.

Orwel­low­ska mie­szanka ide­ali­zmu, nie­wie­dzy i deter­mi­na­cji nie była wyjąt­kiem wśród cudzo­ziem­ców, któ­rzy tłum­nie przy­jeż­dżali do Hisz­pa­nii w 1936 roku. Była to dla lewicy epo­kowa sprawa, przy­cią­gała więc naj­róż­niej­szych ludzi: awan­tur­ni­ków i marzy­cieli, poetów i hydrau­li­ków, mark­si­stow­skich dok­try­ne­rów i sfru­stro­wa­nych wyrzut­ków. Jeden z ochot­ni­ków powie­dział, że to „świat, w któ­rym zagu­bieni i samotni ludzie mogli poczuć się ważni”63. Sza­cuje się, że w Bry­ga­dach Mię­dzy­na­ro­do­wych mogło słu­żyć nawet trzy­dzie­ści pięć tysięcy męż­czyzn z pięć­dzie­się­ciu trzech kra­jów, kolejne pięć tysięcy zaś – w mili­cjach orga­ni­zo­wa­nych przez anar­chi­stów i POUM64. Poje­chało tam też ponad tysiąc dzien­ni­ka­rzy i pisa­rzy, w tym Ernest Hemin­gway, Mar­tha Gel­l­horn, Anto­ine de Saint-Exupéry oraz poeta Ste­phen Spen­der, który póź­niej pisał: „Była to po czę­ści wojna anar­chi­sty, wojna poety”65. Nie­wielu cudzo­ziem­ców – może w ogóle żaden – rozu­miało zło­żo­ność sytu­acji poli­tycz­nej przed wyjaz­dem, jed­nak jak wspo­mi­nał dzien­ni­karz Mal­colm Mug­ge­ridge, mimo to „zda­wało się pewne, że w Hisz­pa­nii wresz­cie zwarły się w krwa­wym boju Dobro ze Złem”66.

Orwell wyje­chał z Lon­dynu 22 grud­nia i ruszył do Hisz­pa­nii przez Paryż. W sto­licy Fran­cji spo­tkał ame­ry­kań­skiego powie­ścio­pi­sa­rza Henry’ego Mil­lera, który uwa­żał ryzy­ko­wa­nie życia w imię poli­tycz­nej sprawy za absur­dalne sza­leń­stwo i pró­bo­wał mu to wyper­swa­do­wać. „Cho­ciaż był na swój spo­sób wspa­nia­łym face­tem, ten Orwell, koniec koń­ców uzna­łem go za głupka” – wspo­mi­nał wiele lat póź­niej. „Był, jak tak wielu innych Angli­ków, ide­ali­stą i sądzi­łem, że głu­pim ide­ali­stą”67. Orwell prze­kro­czył hisz­pań­ską gra­nicę i w drugi dzień Bożego Naro­dze­nia doje­chał do Bar­ce­lony.

Kata­lo­nia była regio­nem dum­nym ze swo­jej czę­ścio­wej nie­za­leż­no­ści; miała bogatą histo­rię ruchu anar­chi­stycz­nego. Lip­cowy pucz Franco wznie­cił tam anty­kle­ry­kalną rewo­lu­cję; spa­lono wiele kościo­łów, mor­do­wano księży. Bur­żu­azję raczej oszczę­dzono, jed­nak banki, fabryki, hotele, restau­ra­cje, kina i tak­sówki zostały prze­jęte przez par­tie robot­ni­cze i ozna­czone skró­tow­cami CNT i FAI. Franz Bor­ke­nau, austriacki pisarz, któ­rego Orwell póź­niej poznał i darzył wiel­kim sza­cun­kiem, odwie­dził Hisz­pa­nię w sierp­niu, gdy jesz­cze dopa­lał się rewo­lu­cyjny fer­wor. „To było nie do opi­sa­nia” – twier­dził. „Zda­wało się, jak­by­śmy wylą­do­wali na kon­ty­nen­cie nie­po­dob­nym do niczego, co widzia­łem wcze­śniej”68. Szkolny kolega Orwella, Cyril Con­nolly, też to zoba­czył, i na moment aż zgu­bił gdzieś swój sno­bizm. „Zupeł­nie jakby masy, kon­kret­nie nawet ten tłum, któ­remu z reguły przy­pi­suje się tylko instynk­towną głu­potę i prze­śla­do­wa­nie innych, miały zakwit­nąć w praw­dziwy kwiat ludz­ko­ści”69.

Nie wiemy, czy Orwell poje­chał do Hisz­pa­nii wal­czyć, a potem zaczął też pisać, czy na odwrót. John McNair, przed­sta­wi­ciel ILP w Bar­ce­lo­nie, wspo­mi­nał, jak pisarz wszedł do jego biura i oświad­czył: „Przy­je­cha­łem do Hisz­pa­nii dołą­czyć do mili­cji i wal­czyć prze­ciw faszy­zmowi”70, ale na stro­nach W hoł­dzie Kata­lo­nii czy­tamy, że raczej zaczęło się od repor­tażu. W każ­dym razie w ciągu kilku dni posta­no­wił robić jedno i dru­gie.

Na fron­cie wojny domo­wej zastał „marną imi­ta­cję tego, co wyda­rzyło się w latach 1914–1918. Była sta­tyczną wojną toczoną z oko­pów: wojną arty­le­rii, nalo­tów, snaj­pe­rów, błota, drutu kol­cza­stego, wszy i sta­gna­cji”71. Następne cztery mie­siące spę­dził głów­nie w sze­re­gach 29. Dywi­zji POUM roz­lo­ko­wa­nej w oko­pach frontu ara­goń­skiego, dzie­lą­cych trzy­mane przez repu­bli­ka­nów mia­sto Alcu­bierre od faszy­stow­skich twierdz w Sara­gos­sie i Huesce. Jego naczelne tro­ski, wyli­cza­jąc od spraw naj­waż­niej­szych, to: „drewno opa­łowe, żyw­ność, tytoń, świece i wróg”72. Mili­cje POUM, pozba­wione rosyj­skiej broni i sprzętu, nie były w sta­nie ata­ko­wać faszy­stow­skich pozy­cji. Bra­ko­wało im mię­dzy innymi mun­du­rów, heł­mów, bagne­tów, lor­ne­tek, map, lata­rek i nowo­cze­snego uzbro­je­nia. Sam Orwell dostał kara­bin Mau­ser wypro­du­ko­wany w 1896 roku. Wście­kał się na atmos­ferę para­liżu i bez­ce­lo­wo­ści, która ska­zała front na to samo co pora­żoną bez­wła­dem rodzinę Com­stoc­ków z Wiwat aspi­di­stra!: „nic się ni­gdy nie działo”; „kom­pletny zastój”73. Geo­r­ges Kopp, obda­rzony ułań­ską fan­ta­zją Belg dowo­dzący bata­lio­nem Orwella, otwar­cie mówił żoł­nie­rzom, że „[t]o nie jest wojna […] – to opera komiczna, gdzie cza­sem zda­rzy się przy­pad­kowa śmierć”74. Jed­nak Orwell odna­lazł w oko­pach lep­szą wer­sję oczysz­cza­ją­cego ega­li­ta­ry­zmu, który wcze­śniej widział wśród włó­czę­gów, i tak osta­tecz­nie stał się socja­li­stą. Na fron­cie „[o]ddy­chało się atmos­ferą rów­no­ści”75. To wła­śnie to prze­ży­cie, zako­twi­czone w prze­strzeni i cza­sie, pozwo­liło mu póź­niej powie­dzieć, że mimo wszystko mie­siące tam spę­dzone „wzmo­gły […], a nie umniej­szyły […] [jego] wiarę w ludzką przy­zwo­itość”76.

Inną, mniej duchową pocie­chą były paczki z cze­ko­ladą, cyga­rami i her­batą Fort­num & Mason, które zaczął dosta­wać od swo­jej żony Eileen, gdy w lutym poje­chała za nim do Bar­ce­lony pra­co­wać jako sekre­tarka McNa­ira. Mał­żeń­stwem byli od ośmiu mie­sięcy; poznali się na przy­ję­ciu w 1935 roku i pod wie­loma wzglę­dami paso­wali do sie­bie dosko­nale. Oboje byli oszczędni w wyra­ża­niu emo­cji, mieli skłon­ność do przy­gnę­bie­nia, prze­ry­wa­nego jed­nak iro­nicz­nym poczu­ciem humoru i wiel­ko­dusz­no­ścią. Łączyła ich miłość do przy­rody i lite­ra­tury, skromny gust oraz brak tro­ski o wła­sne zdro­wie i urodę – rzadko widy­wano jedno albo dru­gie bez papie­rosa w ustach. Oboje mieli silne zasady moralne oraz dość odwagi, żeby żyć w zgo­dzie z nimi. Róż­niła ich ambi­cja. Eileen była sza­le­nie inte­li­gentną absol­wentką Oks­fordu, powszech­nie lubianą, ale pod­po­rząd­ko­wała wła­sne marze­nia aspi­ra­cjom Orwella – rzu­ciła stu­dia magi­ster­skie z dzie­dziny psy­cho­lo­gii kształ­ce­nia, by zamiesz­kać z nim w cha­cie połą­czo­nej ze skle­pem we wsi Wal­ling­ton w Hert­ford­shire. Jeden z ich przy­ja­ciół stwier­dził, że „zara­ziła się marze­niami Orwella jak odrą”77.

Orwell wresz­cie wziął udział w walce w kwiet­niu, gdy jego oddział ruszył na faszy­stow­skie okopy. Wyka­zał się tam auten­tyczną odwagą; stał pod ostrza­łem i krzy­czał: „No chodź­cie tu, chodź­cie, sukin­syny!”, na co jeden z kole­gów ochot­ni­ków odpo­wie­dział: „Chry­ste Panie, Eric, na zie­mię!”78. Pod­czas dłu­gich tygo­dni impasu wycho­dził jed­nak z niego eks­cen­tryk. Któ­re­goś razu nie strze­lił do ucie­ka­ją­cego faszy­sty, bo ten ledwo trzy­mał spodnie po wizy­cie w ubi­ka­cji, był zatem „naj­wy­raź­niej bliź­nim, podob­nym do nas i nie mamy ochoty do niego strze­lać”79, innym razem tak prze­ra­ził go szczur, że roz­wa­lił go z kara­binu, czym zaalar­mo­wał nie­przy­ja­ciela i spo­wo­do­wał zażartą wymianę ognia, po któ­rej mili­cja stra­ciła kuch­nię i dwa auto­busy80. „Nic bar­dziej nie budzi mojego wstrętu, niż prze­bie­ga­jący po mnie w nocy szczur”81 – pisał na dwa­na­ście lat przed tym, jak gry­zo­nie zła­mały Win­stona Smi­tha. Szczury poja­wiają się w ośmiu z dzie­wię­ciu ksią­żek Orwella.

Pomimo całego tego bra­ter­stwa broni Orwell jesz­cze nie poko­chał POUM. Po czę­ści wyni­kało to z jego wro­dzo­nej skłon­no­ści do sprze­ci­wia­nia się wszyst­kiemu, co sły­szał, po czę­ści zaś, jak przy­zna­wał: „poli­tyczna strona wojny nudziła mnie”82. Uwa­żał też, że komu­ni­ści osią­gają wię­cej. Jego roman­tyczna miłość do stra­co­nych spraw prze­gry­wała z prag­ma­tyczną potrzebą doj­ścia do celu. Nawet wiele lat póź­niej uwa­żał, że prze­ko­na­nie POUM o uda­nej rewo­lu­cji jako dro­dze do suk­cesu było błę­dem.

Pod koniec kwiet­nia Orwell miał dostać prze­pustkę na parę dni z Eileen w Bar­ce­lo­nie; pla­no­wał przy tej oka­zji odejść z mili­cji i dołą­czyć do Bry­gad Mię­dzy­na­ro­do­wych w Madry­cie, gdzie działo się naj­wię­cej. Towa­rzy­sze z oddziału powie­dzieli mu, że to głu­pota, a komu­ni­ści go zabiją, jed­nak nie dał się prze­ko­nać. Dopiero póź­niej zdał sobie sprawę, jak wiele miał szczę­ścia, że mógł ata­ko­wać linię par­tyjną bez dono­sów ani gróźb. Nie miał poję­cia, jak nie­bez­pieczna dla ludzi takich jak on stała się Bar­ce­lona – ale zaraz miał się prze­ko­nać.

* * *

Krótko przed tym, jak Orwell wró­cił do Bar­ce­lony, Richard Rees prze­je­chał przez mia­sto w dro­dze do Madrytu, gdzie miał słu­żyć jako kie­rowca ambu­lansu w armii repu­bli­kań­skiej. Kiedy spo­tkał Eileen w biu­rze POUM, z początku wziął jej zagu­bie­nie i wyraźny brak sku­pie­nia za prze­jawy tro­ski o męża; dopiero potem zorien­to­wał się, co tak naprawdę ją nie­po­ko­iło: „Była pierw­szą osobą, u któ­rej zauwa­ży­łem następ­stwa życia w warun­kach ter­roru poli­tycz­nego”83.

Franz Bor­ke­nau wró­cił do Bar­ce­lony w stycz­niu i prze­ko­nał się, że wcale nie przy­po­mina ona mia­sta, które opu­ścił we wrze­śniu. Wcze­śniej mógł podró­żo­wać po repu­bli­kań­skiej Hisz­pa­nii bez kło­po­tów, teraz wszel­kie wąt­pli­wo­ści i kry­tyka stały się tema­tem tabu. „Panuje atmos­fera podej­rzeń i oskar­żeń – pisał – którą ciężko opi­sać tym, któ­rzy jej nie prze­żyli”84. POUM, „nie­lu­biana przez nikogo”85, dostała łatkę „troc­ki­stów”, którą sta­li­now­skie pro­cesy poka­zowe nie­dawno prze­obra­ziły w wyrok śmierci. Bor­ke­nau zauwa­żył, iż nie miało zna­cze­nia, że Trocki się od niej odciął: „Troc­ki­sta – według słow­nika komu­ni­stów – to syno­nim czło­wieka, który zasłu­guje na śmierć”86. Jan Bie­rzin, szef rosyj­skich dorad­ców woj­sko­wych przy Repu­blice, w lutym wysłał do Moskwy raport o POUM. Pisał w nim: „Nie trzeba nawet mówić, że jest nie­moż­liwe wygra­nie wojny z rebe­lian­tami, jeśli te szu­mo­winy w obo­zie repu­bli­kań­skim nie zostaną zli­kwi­do­wane”87.

Orwell natych­miast zauwa­żył, że w mie­ście panuje „zło­wroga atmos­fera poli­tycz­nej walki i nie­na­wi­ści”88. Rewo­lu­cyjna soli­dar­ność znik­nęła; dla jed­nych były kolejki po chleb, dla innych – kluby nocne z czar­no­ryn­ko­wymi towa­rami i restau­ra­cje. Wszy­scy, z któ­rymi roz­ma­wiał, byli prze­ko­nani, że wybuch prze­mocy jest tylko kwe­stią czasu. Pew­nego ranka w lobby Hotelu Con­ti­nen­tal Orwell przed­sta­wił się zna­nemu ame­ry­kań­skiemu powie­ścio­pi­sa­rzowi Joh­nowi Dos Pas­so­sowi, który przy­je­chał do Hisz­pa­nii przy­go­to­wać z Erne­stem Hemin­gwayem pro­pa­gan­dowy doku­ment, a teraz szu­kał wie­ści o swoim zagi­nio­nym tłu­ma­czu José Roble­sie. Dos Pas­sos zauwa­żył, że Bar­ce­lona „zda­wała się skryta, wypa­tro­szona; sklepy poza­my­kane, ludzie oglą­dali się przez ramię na chod­niku”89. Popi­ja­jąc wermut w swo­ich wikli­no­wych fote­lach, pisa­rze wymie­niali się uwa­gami na temat importu sta­li­ni­zmu do Hisz­pa­nii. Dos Pas­sos ode­tchnął z ulgą, że wresz­cie może „poroz­ma­wiać z uczci­wym czło­wie­kiem”90. Nie było łatwo takich zna­leźć.

Eks­plo­zja wywo­łana „zapa­lo­nym lon­tem, który przy­tknięto do ist­nie­ją­cej już beczki pro­chu”91 – jak powie­dział to Orwell – roz­le­gła się 3 maja, gdy miej­ska Gwar­dia Sztur­mowa z roz­kazu komu­ni­stów zaata­ko­wała kon­tro­lo­waną przez anar­chi­stów cen­tralę tele­fo­niczną. Roz­po­częło to pięć dni i nocy walk ulicz­nych zna­nych póź­niej jako dni majowe. Orwell spę­dził trzy z nich z kara­bi­nem, na poste­runku obser­wa­cyj­nym na dachu kina Polio­rama, skąd miał bro­nić kwa­tery głów­nej POUM po dru­giej stro­nie ulicy. Z tego punktu wido­ko­wego widział, że komu­ni­ści kon­tro­lują ulice na wschód od alei Las Ram­blas, a anar­chi­ści – te na zachód. Na dachach hoteli, kawiarni i biur, z dnia na dzień prze­obra­żo­nych w twier­dze, łopo­tały flagi wal­czą­cych stron­nictw.

Tylko Hotel Con­ti­nen­tal, poło­żony u szczytu Las Ram­blas, uwa­żano za neu­tralny grunt. Stał się więc sie­dzibą sur­re­ali­stycz­nej spo­łecz­no­ści bojow­ców, repor­te­rów, agen­tów obcych państw i kilku fran­cu­skich kie­row­ców cię­ża­ró­wek, któ­rzy pechowo utknęli w mie­ście. Wszy­scy oni szu­kali jedze­nia i schro­nie­nia. To tam Orwell zauwa­żył gru­bego Rosja­nina zna­nego jako Char­lie Chan. Ten rze­komy agent NKWD – sta­li­now­skiej taj­nej poli­cji – opo­wia­dał każ­demu, kto chciał słu­chać, że walki w mie­ście to anar­chi­styczny pucz, który miał pod­ko­pać Repu­blikę i wspo­móc Franco92. „[S]potka­łem oto po raz pierw­szy kogoś, kogo zawo­dem było opo­wia­da­nie kłamstw – nie licząc dzien­ni­ka­rzy”93 – pisał Orwell.

Kiedy star­cia wresz­cie dobie­gły końca, pozo­sta­wia­jąc po sobie setki ofiar, kłam­stwa te roz­kle­jano na ścia­nach w for­mie pla­ka­tów z hasłem: „Zerwij maskę”. Przed­sta­wiały maskę z sier­pem i mło­tem ścią­ganą z twa­rzy wykrzy­wio­nego sza­leńca z tatu­ażem swa­styki – to miało być praw­dziwe obli­cze POUM. W Bir­mań­skich dniach nie­winny dok­tor Vera­swami zostaje zmie­niony w Troc­kiego (albo wcze­sną wer­sję here­zjar­chy Emma­nu­ela Gold­ste­ina z Roku 1984) przez sko­rum­po­wa­nego urzęd­nika U Po Kyina: „Na pod­sta­wie tego, co o nim mówiono, można by sobie wyobra­zić dok­tora jako połą­cze­nie Machia­vel­lego, Swe­eneya Todda i mar­kiza de Sade”94. Taki los spo­tkał teraz „troc­ki­stów-faszy­stów” z POUM. Ich roz­gło­śnia Radio Ver­dad rekla­mo­wała się uszczy­pli­wym slo­ga­nem: „Jedyna roz­gło­śnia, która opiera poda­wane infor­ma­cje na praw­dzie, nie zaś na uro­je­niach”95. Ale uro­je­nia wygry­wały.

Orwell nie był zasko­czony, gdy napię­cia mię­dzy frak­cjami prze­ro­dziły się w zbrojną walkę. Nie prze­wi­dział jed­nak – i nie mógł wyba­czyć – kłamstw, które przy­szły potem. Komu­ni­ści twier­dzili, że ujaw­nili olbrzy­mią siatkę zdraj­ców komu­ni­ku­ją­cych się z faszy­stami za pośred­nic­twem taj­nych radio­sta­cji i atra­mentu sym­pa­tycz­nego, spi­sku­jącą, by zamor­do­wać przy­wód­ców Repu­bliki – kłam­stwa te były tak bez­czelne, że ludzie zakła­dali, iż muszą być praw­dziwe, bo nikt nie ośmie­liłby się tego zmy­ślić. Franco – który korzy­stał na sze­rze­niu się plo­tek o Repu­blice prze­siąk­nię­tej szpie­gami – potwier­dzał je. Powo­łano Try­bu­nał Spe­cjalny ds. Szpie­go­stwa i Zdrady Stanu, ocen­zu­ro­wano gazety, aresz­to­wano tysiące anar­chi­stów i związ­kow­ców. Ulice zio­nęły lękiem i nie­uf­no­ścią.

Ku prze­ra­że­niu Orwella zagra­niczne gazety komu­ni­styczne, takie jak bry­tyj­ski „Daily Wor­ker”, zga­dzały się z Char­liem Cha­nem. „Jedną z naj­smut­niej­szych nauk, jaką przy­szło mi wynieść z tej wojny, jest prze­ko­na­nie, że lewi­cowa prasa w niczym nie ustę­puje w swej kłam­li­wo­ści i nie­go­dzi­wo­ści pra­wi­co­wej”96 – pisał Orwell, hono­rowy wyją­tek czy­niąc tylko dla „The Man­che­ster Guar­dian”. Żeby posta­wić się tym kłam­stwom, musiał napi­sać książkę, wysłał więc do Gol­lan­cza list: „Mam nadzieję, że dostanę szansę powie­dzieć prawdę o tym, co tu widzia­łem. Angiel­skie gazety publi­kują głów­nie naj­bar­dziej obu­rza­jące kłam­stwa”97. Jesz­cze gorzej było na tery­to­rium fran­ki­stów, gdzie prasa dowo­dziła, że repu­bli­kań­skie mili­cje gwałcą zakon­nice, rzu­cają więź­niów na żer zwie­rzę­tom w zoo i pozwa­lają, by w rynsz­to­kach gniły stosy zwłok. Pewien ame­ry­kań­ski dzien­ni­karz zauwa­żył, że skala kłamstw w Sala­mance – sto­licy nacjo­na­li­stów – osią­gnęła taki poziom, że „była to pra­wie cho­roba psy­chiczna”98. U Ste­phena Spen­dera, któ­rego ide­alizm znikł tak szybko, że odszedł z par­tii komu­ni­stycz­nej w ciągu paru tygo­dni, wojna wywo­łała fun­da­men­talne obja­wie­nie w kwe­stii natury ludz­kiej: „Mówiąc wprost, była to myśl, że nie­mal wszy­scy ludzie mają skraj­nie nie­pewny kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią. Tylko kilka spraw, doty­czą­cych ich wła­snych zain­te­re­so­wań i idei, zdaje im się praw­dziwe; inne, które są w rze­czy­wi­sto­ści rów­nie realne, jawią się raczej jako abs­trak­cje”99. Nie wyłą­czał z tego pra­wi­dła wła­snej osoby. „Stop­niowo wykształ­ci­łem u sie­bie pewne prze­ra­że­nie na myśl o tym, jak działa mój wła­sny mózg”100.

Po szoku, jakim były dni majowe, Orwell nie mógł porzu­cić POUM, wró­cił więc pro­sto na front ara­goń­ski. Nie wytrzy­mał tam długo. Był o wiele wyż­szy od prze­cięt­nego Hisz­pana, więc jego głowa wysta­wała nad kra­wędź okopu. Każ­dego ranka wsta­wał zapa­lić papie­rosa. Pew­nego dnia ame­ry­kań­ski kolega z mili­cji Harry Mil­ton zapy­tał go, czy nie mar­twi się snaj­pe­rami. Orwell go zbył: „Nie tra­fi­liby w byka w cia­snym zaułku”101. Jed­nak o świ­cie 20 maja jakiś strze­lec dowiódł, że wcale tak nie było – dobrze wymie­rzony strzał prze­bił mu gar­dło tuż pod krta­nią. Orwell myślał, że umiera. Jesz­cze mili­metr i fak­tycz­nie by tak było, ale pocisk minął aortę i jedy­nie spa­ra­li­żo­wał tym­cza­sowo nerw kon­tro­lu­jący jedną ze strun gło­so­wych102. Gdy Orwell leżał w oko­pie i krwa­wił z gar­dła, jego pierw­sza myśl doty­czyła Eileen, a drugą było „gwał­towne wzbu­rze­nie z powodu koniecz­no­ści opusz­cze­nia tego świata, który mimo wszystko uwa­żam za cał­kiem nie­zły […]. Ten głupi pech wytrą­cił mnie z rów­no­wagi. Co za bez­sens!”103.

Orwell spę­dził następne trzy tygo­dnie w szpi­talu. Dla niego wojna dobie­gła już końca, lekarz musiał jedy­nie pod­pi­sać jego zwol­nie­nie ze służby. Kiedy 20 czerwca wró­cił do Bar­ce­lony, klamka już zapa­dła. Gdy tylko wszedł do Hotelu Con­ti­nen­tal, Eileen zła­pała go za ramię i wyszep­tała: „Wyno­śmy się stąd!”104.

Po dniach majo­wych zmu­szono do ustą­pie­nia pre­miera Largo Cabal­lero, ostat­niego hamul­co­wego sto­ją­cego na dro­dze zgnie­ce­niu POUM. Par­tia została zde­le­ga­li­zo­wana, o czym prze­ko­ny­wał się szybko każdy czło­nek mili­cji wra­ca­jący z frontu. Aresz­to­wany został szef bata­lionu Orwella, Geo­r­ges Kopp. Młody czło­nek ILP Bob Smil­lie (Orwell nazwał go „[n]ajlep­szym chyba z naszej paczki”) zmarł w wię­zie­niu w Walen­cji, sto­licy repu­bli­ka­nów. Ukry­wali się James McNair i Staf­ford Cot­t­man z ILP. Andrés Nin zagi­nął, a jego los wkrótce zmie­niono w kolejne łgar­stwo. Rosyj­skie NKWD bru­tal­nie go kato­wało („jego twarz stała się bez­kształtną masą”105), a póź­niej zabiło. Jed­nak kilku Niem­ców z Bry­gad Mię­dzy­na­ro­do­wych w prze­bra­niu agen­tów Gestapo zor­ga­ni­zo­wało „ucieczkę z wię­zie­nia”, dzięki czemu komu­ni­ści mogli twier­dzić, że Nin żyje i ma się dobrze u swo­ich moco­daw­ców w Ber­li­nie czy Sala­mance, podob­nie jak w Fol­warku zwie­rzę­cym Snow­ball podobno rezy­duje u pana Fre­de­ricka z fol­warku Pinch­field.

Bar­ce­lona w epoce łapa­nek była dla Orwella pierw­szym i jedy­nym posma­kiem „kosz­mar­nej atmos­fery”106, która póź­niej miała prze­siąk­nąć Rok 1984. W tym tru­ją­cym wywa­rze plo­tek, pomó­wień i para­noi „nie trzeba było pra­wie wcale spi­sko­wać, aby, za sprawą owej afery, czuć się jak kon­spi­ra­tor”107. Nawet gdy nie działo się nic złego, nerwy szar­pał lęk, że coś się sta­nie. W hote­lo­wym pokoju Orwella i Eileen urzą­dzono kocioł, a póź­niej wysta­wiono za nimi list goń­czy. Agenci NKWD i ich hisz­pań­scy towa­rzy­sze w swo­ich mel­dun­kach – odkry­tych w latach osiem­dzie­sią­tych – bez­pod­staw­nie twier­dzili, że oboje są „zde­kla­ro­wa­nymi troc­ki­stami”108 kon­spi­ru­ją­cymi z dysy­den­tami w Moskwie109.

Po trzech peł­nych stra­chu dniach i nocach, pod­czas któ­rych Orwell wędro­wał po uli­cach, nie usta­jąc w sta­ra­niach, by uni­kać ludzi, i spał pod gołym nie­bem, udało się zdo­być w bry­tyj­skim kon­su­la­cie doku­menty podróżne dla niego, Eileen, McNa­ira i Cot­t­mana, a potem zła­pać poranny pociąg do Paryża – i wol­no­ści. „To było dzi­waczne” – pisał Orwell do swo­jego przy­ja­ciela Ray­nera Hep­pen­stalla. „Zaczy­na­li­śmy jako boha­ter­scy obrońcy demo­kra­cji, by na koniec prze­my­kać przez gra­nicę, ucie­ka­jąc przed dep­czącą nam po pię­tach poli­cją. Eileen zacho­wy­wała się wspa­niale, chyba nawet jej się to podo­bało”110. Fen­ner Broc­kway, który jechał w prze­ciw­nym kie­runku nego­cjo­wać zwol­nie­nie uwię­zio­nych człon­ków ILP, spo­tkał się z Orwel­lem w Per­pi­gnan, zaraz za fran­cu­ską gra­nicą. „To był chyba jedyny raz, kiedy widzia­łem go naprawdę wście­kłego”111 – wspo­mi­nał póź­niej.

Orwell poje­chał do Hisz­pa­nii z nie­na­wi­ści do faszy­zmu, ale gdy wra­cał pół roku póź­niej, miał też dru­giego wroga. Faszy­ści zacho­wy­wali się tak okrop­nie, jak się spo­dzie­wał, ale wstrzą­snęły nim bez­względ­ność i kłam­li­wość komu­ni­stów. Według towa­rzy­sza z ILP Jacka Bran­th­wa­ite’a „[m]ówił, że wcze­śniej brał to, co ludzie opo­wia­dali o komu­ni­stach, za kapi­ta­li­styczną pro­pa­gandę, ale teraz powie­dział: »Wiesz, Jack, to prawda«”112.

„Nie­mal każdy repor­ter wysłany do Hisz­pa­nii po prze­kro­cze­niu Pire­ne­jów prę­dzej czy póź­niej sta­wał się innym czło­wie­kiem”113 – pisał ame­ry­kań­ski repor­ter Frank Hani­ghen. Z pew­no­ścią było tak z Orwel­lem. Jego pobyt w Hisz­pa­nii bywał eks­cy­tu­jący, nudny, inspi­ru­jący, prze­ra­ża­jący, a w końcu pozwo­lił mu zro­zu­mieć wiele spraw. „Wojna w Hisz­pa­nii i inne wyda­rze­nia lat 1936–1937 prze­wa­żyły szalę i odtąd wie­dzia­łem już, gdzie przy­na­leżę” – pisał dekadę póź­niej, zaraz przed roz­po­czę­ciem pracy nad Rokiem 1984. „Każda linijka każ­dego poważ­nego utworu, jaki stwo­rzy­łem od 1936 roku, była napi­sana pośred­nio lub bezpośred­nio prze­ciwko tota­li­ta­ry­zmowi i za demo­kra­tycz­nym socja­li­zmem, jak rozu­mia­łem”114.

Ostat­nim aktem naiw­no­ści Orwella było prze­ko­na­nie, że dawni kole­dzy wyda­dzą jego wnio­ski dru­kiem. Gol­lancz nie przy­jął jed­nak jego książki, a King­sley Mar­tin, redak­tor „The New Sta­te­sman and Society”, odrzu­cił nie tylko esej o woj­nie, lecz także recen­zję The Spa­nish Cock­pit Bor­ke­nau, w któ­rej Orwell pró­bo­wał prze­my­cić cen­tralną myśl nie­przy­ję­tego eseju. Kiedy w końcu udało mu się opo­wie­dzieć swoją histo­rię w „New English Weekly” Phi­lipa Maireta, stało się to pod wymow­nym tytu­łem Prze­cieki z Hisz­pa­nii. „Ist­nieje świa­domy spi­sek […] mający na celu nie dopu­ścić do tego, by sytu­acja w Hisz­pa­nii została zro­zu­miana” – pisał. „Ludzie, któ­rzy powinni mieć lep­sze roze­zna­nie, pod­dali się złu­dze­niu, zakła­da­jąc, że jeśli powie się prawdę o Hisz­pa­nii, będzie to wyko­rzy­stane jako faszy­stow­ska pro­pa­ganda”115.

Wście­kły był nie tyle na zbrod­nię – bo prze­cież wojna pło­dzi kłam­stwa rów­nie spraw­nie co wszy i trupy – ile na próbę zatar­cia śla­dów. W słow­niku Orwella „prze­kręt”, „zmowa” i „bujda” były naj­więk­szymi obe­lgami. Real­po­li­tik Gol­lan­cza i Mar­tina wydały mu się zło­wiesz­czym pre­ce­den­sem. Ukry­wa­nie prawdy w imię korzy­ści uzy­ska­nych na krótką metę jest jak ogło­sze­nie stanu wyjąt­ko­wego: tym­cza­sowe zawie­sze­nie wol­no­ści zbyt łatwo staje się trwałe. Dono­sze­nie o bru­tal­nej rze­czy­wi­sto­ści wojny wewnątrz wojny było próbą; pro­ko­mu­ni­styczna część bry­tyj­skiej lewicy nie prze­szła jej, lojal­nie powie­la­jąc tota­li­tarną pro­pa­gandę. Spo­dzie­wał się po niej cze­goś lep­szego.

Orwell uwa­żał, że prawda ma zna­cze­nie nawet wtedy, albo wręcz zwłasz­cza wtedy, gdy jest nie­wy­godna. We wcze­śniej­szych swo­ich dzie­łach lite­ra­tury faktu zda­rzało mu się zmy­ślać aneg­doty albo omi­jać nie­przy­jemne fakty w celach lite­rac­kich, jed­nak W hoł­dzie Kata­lo­nii powstało z nowym prze­ko­na­niem o dokład­no­ści jako moral­nej cno­cie. Bez braku zgody co do fak­tów „dys­ku­sja nie może się odbyć – nie da się osią­gnąć nie­zbęd­nego mini­mum zgod­no­ści poglą­dów”116. Orwell miał dość sze­roką per­spek­tywę, by wie­dzieć, że nie zawsze można dotrzeć do prawdy obiek­tyw­nej, ale jeśli nie przyj­mie się przy­naj­mniej, że coś takiego ist­nieje, to nic już nie jest pewne. „[M]iałem bar­dzo silne prze­świad­cze­nie, że praw­dziwa histo­ria tej wojny ni­gdy nie zosta­nie napi­sana i napi­sana być nie może” – twier­dził wiele lat póź­niej. „Dokładne dane, obiek­tywne rela­cje doty­czące tego, co się działo, po pro­stu nie ist­niały”117. To wła­śnie miał na myśli, gdy mówił, że „Histo­ria zatrzy­mała się” – zda­nie to powraca w Roku 1984. Gdy jedy­nym arbi­trem rze­czy­wi­sto­ści była wła­dza, zwy­cięzca mógł zagwa­ran­to­wać, że kłam­stwo sta­nie się w prak­tyce prawdą.

A przy­naj­mniej do pew­nego stop­nia. Zapora ułudy two­rzona przez ang­soc w Roku 1984 zdaje się nie­moż­liwa do prze­bi­cia. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak kłam­stwa prę­dzej czy póź­niej się msz­czą. Bor­ke­nau zauwa­żył, że komu­ni­ści w Hisz­pa­nii, któ­rzy pró­bo­wali ogłu­pić innych, czę­sto w końcu sami zaczy­nali wie­rzyć w nie­prawdę. Para­noja pło­dziła prze­rzu­ca­nie się winą, czystki i upa­dek woli walki, wyol­brzy­mia­nie rze­czy­wi­sto­ści przez pro­pa­gandę pro­wa­dziło zaś do błę­dów mili­tar­nych. W Rosji kłamcy szybko sta­wali się tymi, na temat któ­rych się kła­mie. Więk­szość czo­ło­wych rosyj­skich urzęd­ni­ków w Hisz­pa­nii skoń­czyła w celi śmierci albo w łagrze. Bie­rzin, doradca woj­skowy, który reko­men­do­wał „zli­kwi­do­wa­nie” POUM, docze­kał się oskar­że­nia o szpie­go­stwo i roz­strze­la­nia w moskiew­skim wię­zie­niu na Łubiance.

Dzięki Fen­ne­rowi Broc­kway­owi Orwell zna­lazł wresz­cie wydawcę dla W hoł­dzie Kata­lo­nii – było nim Sec­ker & War­burg, małe wydaw­nic­two otwarte na różne per­spek­tywy i cie­szące się opi­nią anty­sta­li­now­skiego. „Moim celem było odkry­wa­nie i wspie­ra­nie pisa­rzy, któ­rzy chcieli przed­sta­wić pro­gram Uto­pii i zary­so­wać drogę do niej” – pisał w swoim pamięt­niku jeden z jego dyrek­to­rów, Fre­dric War­burg. „Ale jaki to miał być pro­gram i jaka droga pro­wa­dziła do ziemi obie­ca­nej – nie wie­dzia­łem na pewno i powinno mi się to poli­czyć za zasługę”118.

W hoł­dzie Kata­lo­nii to naj­lep­sze nie­be­le­try­styczne dzieło Orwella. Wydane 25 kwiet­nia 1938 roku – zale­d­wie rok po Dro­dze na molo w Wigan – jest mądrzej­sze, pokor­niej­sze i bar­dziej wiel­ko­duszne. „Uka­zuje nam serce nie­win­no­ści, które ist­nieje wewnątrz rewo­lu­cji, ale też trupi opar łgar­stwa, który wyrywa jej to serce w znacz­nie więk­szym stop­niu niż okru­cień­stwo”119 – pisał Phi­lip Mairet. Potom­ność zro­biła z niego naj­waż­niej­szy doku­ment hisz­pań­skiej wojny domo­wej, ale w swoim cza­sie była to zale­d­wie jedna z wielu rela­cji, roze­szła się też w poło­wie liczą­cego pół­tora tysiąca egzem­pla­rzy nakładu. Bry­tyj­scy kry­tycy komu­ni­styczni odrzu­cali ją jako w naj­lep­szym razie pomyłkę, w naj­gor­szym razie zdra­dziecki poda­rek dla Franco. Orwell pod­cho­dził do nega­tyw­nych recen­zji fleg­ma­tycz­nie; nawet naj­gor­sze uwa­żał za dobrą reklamę, nie prze­czył też, że stwo­rzył tylko frag­men­ta­ryczny opis zda­rzeń. „Uprze­dzam […] o swo­ich sym­pa­tiach i przy­po­mi­nam o błę­dach” – pisał. „Sta­ra­łem się mimo wszystko być uczci­wym”120. Ponie­waż sądził, że róż­nica mię­dzy prawdą a kłam­stwem była realna i warta zacho­wa­nia, wysy­łał skargi na recen­zje, w któ­rych obsma­ro­wy­wano jego daw­nych towa­rzy­szy. Jeśli wyol­brzy­mił w książce swoją sym­pa­tię do POUM, to tylko dla­tego, że nikt inny nie sta­wał w obro­nie fał­szy­wie oskar­żo­nych. „Gdy­bym nie był tym fak­tem poru­szony, ni­gdy nie napi­sał­bym owej książki”121 – twier­dził póź­niej.

Jed­nym z kom­ple­men­tów, który bar­dzo wiele dla niego zna­czył, był list od Bor­ke­nau, miesz­ka­ją­cego już w Anglii: „Dla mnie twoja książka jest kolej­nym potwier­dze­niem mojego prze­ko­na­nia, że można naprawdę szcze­rze opi­sy­wać fakty nie­za­leż­nie od swo­ich prze­ko­nań poli­tycz­nych”122. Sza­cu­nek był obo­pólny. Orwell chwa­lił The Spa­nish Cock­pit [Hisz­pań­ski dół do walk kogu­tów], uży­wa­jąc do tego typo­wych dla sie­bie tech­no­fo­bicz­nych meta­for („Ludzki głos dodaje otu­chy, gdy wokół pięć­dzie­siąt tysięcy gra­mo­fo­nów gra tę samą nutę”), a póź­niej powie­dział, że The Com­mu­nist Inter­na­tio­nal [Mię­dzy­na­ro­dówka komu­ni­styczna] tego samego autora to „książka, która wię­cej niż jaka­kol­wiek inna dostar­czyła mi wie­dzy o ogól­nym biegu rewo­lu­cji”123. Bor­ke­nau odszedł z Komu­ni­stycz­nej Par­tii Nie­miec w 1929 roku w pro­te­ście prze­ciwko Sta­li­nowi, wsparł jedną z par­tii anty­na­zi­stow­skich i stwo­rzył wcze­sną teo­rię tota­li­ta­ry­zmu. „Cywi­li­za­cja prze­pad­nie – pisał – nie przez to tylko, że zaist­nieją pewne ogra­ni­cze­nia wyrazu wol­no­ści myśle­nia […], ale przez kom­pletne pod­po­rząd­ko­wa­nie myśli roz­ka­zom z ośrodka par­tyj­nego”124.

Tylko jedna osoba suge­ro­wała, że Orwell kie­dy­kol­wiek sym­pa­ty­zo­wał z komu­ni­zmem. Kiedy żył wśród pary­skiej bie­doty pod koniec lat dwu­dzie­stych, cza­sem korzy­stał z gościn­no­ści swo­jej ciotki, Nel­lie Limo­uzin, oraz jej part­nera, Eugene’a Adama. Adam i jego przy­ja­ciel Louis Ban­nier byli daw­nymi komu­ni­stami oraz pro­pa­ga­to­rami espe­ranto, ide­ali­stycz­nego mię­dzy­na­ro­do­wego języka znie­na­wi­dzo­nego zarówno przez Hitlera, jak i Sta­lina. Ban­nier twier­dził póź­niej, że pamię­tał zażarty spór mię­dzy Ada­mem a mło­dym Orwel­lem, który „z upo­rem pro­kla­mo­wał, że sys­tem sowiecki był naj­wyż­szą formą socja­li­zmu”125. To oso­bliwa aneg­dota, bo sprzeczna ze wszyst­kim, co Orwell kie­dy­kol­wiek napi­sał, jed­nak nawet jeśli nie jest praw­dziwa, to wujek był pew­nie pierw­szym kon­tak­tem pisa­rza z zapal­czy­wym byłym komu­ni­stą.

Wielu ulu­bio­nych pisa­rzy Orwella z lat po powro­cie z Hisz­pa­nii było roz­cza­ro­wa­nych komu­ni­stami. Zali­czali się do tego grona Bor­ke­nau i Koestler z Austrii; Igna­zio Silone z Włoch; Vic­tor Serge z Rosji; Max East­man i Eugene Lyons z USA; André Gide, Boris Souva­rine i André Mal­raux z Fran­cji. Komu­nizm poznali w ten sam spo­sób co impe­ria­lizm: z jaskini lwa. Świa­dec­twa takie jak Powrót z ZSRR Gide’a i Cau­che­mar en U.R.S.S. [Kosz­mar w ZSRR] Souva­rine’a sta­no­wiły pierw­szy wgląd Orwella w dzia­łal­ność reżimu sta­li­now­skiego. Wiele szcze­gó­łów i aneg­dot tam odna­le­zio­nych tra­fiło potem w tej czy innej for­mie do Roku 1984: kult jed­nostki, kory­go­wa­nie histo­rii, uni­ce­stwie­nie wol­no­ści słowa, pogarda dla prawdy obiek­tyw­nej, echa inkwi­zy­cji hisz­pań­skiej, arbi­tralne aresz­to­wa­nia, donosy i wymu­szone przy­zna­wa­nie się do winy, a przede wszyst­kim dusząca atmos­fera podej­rzeń, auto­cen­zury i stra­chu.

Weźmy jeden przy­kład. W powie­ści Orwella Win­ston Smith odkrywa zdję­cie, które dowo­dzi, że rze­komi zdrajcy Jones, Aaron­son i Ruther­ford byli w rze­czy­wi­sto­ści w Nowym Jorku w dniu, kiedy – jak zezna­wali – pla­no­wali w Eura­zji zdradę stanu. Orwell czy­tał o przy­pad­kach, w któ­rych napi­sane za ska­zań­ców zezna­nia stały w sprzecz­no­ści z twar­dymi dowo­dami. Pewien rze­komy spi­sko­wiec został sfo­to­gra­fo­wany na kon­fe­ren­cji w Bruk­seli tego samego dnia, w któ­rym – jak mówił pod­czas pro­cesu – „spi­sko­wał” w Moskwie. Inny zaś miał się spo­tkać z Troc­kim w kopen­ha­skim hotelu zbu­rzo­nym pięt­na­ście lat wcze­śniej.

Orwell nie darzył tych pisa­rzy sza­cun­kiem jedy­nie ze względu na infor­ma­cje, które od nich czer­pał. Ich ataki na Sta­lina kar­miły się oso­bi­stym wsty­dem oraz inten­sywną potrzebą odcię­cia się od daw­nej łatwo­wier­no­ści oraz współ­udziału przez two­rze­nie – jak nazwał to sam Orwell – „lite­ra­tury wyra­ża­ją­cej roz­cza­ro­wa­nie”126. Nie­gdy­siejsi komu­ni­ści ogar­nięci prze­ra­ża­ją­cym, pod­nie­ca­ją­cym pierw­szym przy­pły­wem here­zji pisali, mając nie­zwy­kłe poczu­cie, że to, co robią, jest bez­względ­nie potrzebne. Orwell uwa­żał też, że ich samot­ność była hero­iczna. Wielu spo­tkał ostra­cyzm ze strony daw­nych przy­ja­ciół oraz wydaw­ców. Silone – pisał Orwell z apro­batą – „to jeden z tych ludzi, któ­rych faszy­ści wyzy­wają od komu­ni­stów, a komu­ni­ści od faszy­stów; jest to grupa nie­wielka, ale rosnąca”127.

Dla­czego Orwell kry­ty­ko­wał komu­nizm bar­dziej ener­gicz­nie niż faszyzm? Bo widział go z bli­ska, a jego powab był bar­dziej zdra­dziecki. Obie ide­olo­gie zmie­rzały w kie­runku tota­li­ta­ry­zmu, jed­nak komu­nizm gło­sił szla­chet­niej­sze cele, a więc potrze­bo­wał do ist­nie­nia więk­szej liczby kłamstw. Była to „taka forma socja­li­zmu, która wyklu­cza uczci­wość inte­lek­tu­alną”128, jego lite­ra­tura sta­no­wiła zaś „mecha­nizm tuszo­wa­nia błę­dów”129. Orwell nie znał oso­bi­ście ani jed­nego faszy­sty, a tymi, któ­rzy funk­cjo­no­wali w prze­strzeni publicz­nej, gar­dził, jak na przy­kład poetą Ezrą Poun­dem oraz Oswal­dem Mosleyem, przy­wódcą Bry­tyj­skiego Związku Faszy­stów, któ­rego wystą­pie­nie w Barn­sley w 1936 roku miał oka­zję oglą­dać: „jego prze­mowa, choć wygło­szona w spo­sób dosko­nały tech­nicz­nie, była abso­lut­nie nie­zno­śnym pier­do­le­niem”130. Znał jed­nak wielu komu­ni­stów. Wśród inte­li­gen­cji lite­rac­kiej faszyzm sta­no­wił ohydne zbo­cze­nie, a ide­olo­gia komu­ni­styczna „była przed­mio­tem nie­mal nie­prze­par­tej fascy­na­cji każ­dego pisa­rza przed czter­dziestką”131. Hipo­kry­zja tej grupy dener­wo­wała go nawet wiele lat póź­niej, gdy pisał w Roku 1984 o zbrod­niach lat trzy­dzie­stych XX wieku: „tole­ro­wali i wystę­po­wali w ich obro­nie ludzie uwa­ża­jący się za świa­tłych i postę­po­wych”132.

Eks­ko­mu­ni­ści wyrwali się spod uroku sylo­gi­zmu, który przy­mu­szał tak wielką część lewicy do wier­no­ści Sta­li­nowi: wie­rzę w socja­lizm, ZSRR to jedyne pań­stwo socja­li­styczne, a zatem wie­rzę w ZSRR. Orwell odpie­rał go w spo­sób dwo­jaki: po pierw­sze, żaden cel, nie­ważne, jak uto­pijny, nie daje się uświę­cić tak gro­te­sko­wymi środ­kami; po dru­gie, Rosja Sta­lina nie była naprawdę socja­li­styczna, bo nie dawała ludziom wol­no­ści i spra­wie­dli­wo­ści. Ale też Orwell ni­gdy nie włą­czył się inte­lek­tu­al­nie, emo­cjo­nal­nie i socjal­nie w radziecki eks­pe­ry­ment; egzy­sten­cjalny kry­zys prze­ży­wali ci, któ­rzy tak postą­pili.

Jed­nym z nich był Eugene Lyons, żydow­ski emi­grant z Rosji, który dora­stał w zie­ją­cych nędzą kamie­ni­cach nowo­jor­skiego Lower East Side, a potem został wędrow­nym repor­te­rem piszą­cym do socja­li­stycz­nych gazet. W 1922 roku został komu­ni­stą i zerwał z przy­ja­ciółmi o bar­dziej umiar­ko­wa­nych poglą­dach. Mię­dzy 1928 a 1934 rokiem był kore­spon­den­tem agen­cji Uni­ted Press w Moskwie, wyja­śnia­ją­cym ZSRR ame­ry­kań­skiemu czy­tel­ni­kowi. Z początku zapal­czy­wie bro­nił Sta­lina, jako pierw­szy zachodni dzien­ni­karz prze­pro­wa­dził z nim wywiad. Póź­niej jed­nak prze­ra­ziły go pro­pa­ganda, prze­śla­do­wa­nia i kłam­stwa na skalę prze­my­słową, w któ­rych pro­duk­cji uczest­ni­czył. W czerwcu 1938 roku Orwell recen­zo­wał olbrzy­mią mea culpa Lyonsa; możemy spo­koj­nie zakła­dać, że zauwa­żył nastę­pu­jącą rela­cję ze sta­li­now­skich prób wyko­na­nia pierw­szego planu pię­cio­let­niego w cztery lata:

Sam Orwell zaczął korzy­stać z tego nie­re­al­nego rów­na­nia w ciągu kilku mie­sięcy. W ogól­nie pozy­tyw­nej recen­zji książki Ber­tranda Rus­sella Wła­dza: Nowa ana­liza spo­łeczna pod­wa­żał zało­że­nie, że osta­tecz­nie wygra zdrowy roz­są­dek:

Oso­bliwą grozą chwili obec­nej jest to, że nie możemy mieć co do tego pew­no­ści. Jest zupeł­nie moż­liwe, że nad­cho­dzi epoka, w któ­rej dwa i dwa będzie się rów­nało pięć, jeśli domaga się tego Wódz […]. Trzeba tylko pomy­śleć o zło­wro­gich moż­li­wo­ściach wyko­rzy­sta­nia radia, edu­ka­cji kon­tro­lo­wa­nej przez pań­stwo i tak dalej, by zro­zu­mieć, że słowa: „prawda jest wielka i zawsze zwy­cięży” to modli­twa, a nie aksjo­mat134.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Mar­ga­ret Atwood, Wri­ting Uto­pia, w: Curious Pur­su­its: Occa­sio­nal Wri­ting 1970–2005, Lon­don 2005, s. 89. [wróć]

Geo­rge Orwell, Rok 1984, przeł. Tomasz Mir­ko­wicz, War­szawa 2001, s. 238. [wróć]

Kon­fe­ren­cja pra­sowa Bia­łego Domu, 21 I 2017. [wróć]

Pro­gram tele­wi­zyjny Meet the Press, NBC, 22 I 2017. [wróć]

Anthony Bur­gess, Rok 1985, przeł. Zbi­gniew Batko, Robert Stil­ler, Kra­ków 2004, s. 56. [wróć]

Fre­dric War­burg, All Authors Are Equal: The Publi­shing Life of Fre­dric War­burg 1936–1971, Lon­don 1973, s. 115. [wróć]

Bom­bar­do­wa­nie Lon­dynu pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej – przyp. tłum. [wróć]

Pisane od małej litery. Pisane od dużej litery (Orwel­low­ski) ozna­cza oczy­wi­ście rze­czy przy­na­leżne kon­kret­nie Orwel­lowi – przyp. tłum. [wróć]

Richard Rorty, Przy­god­ność, iro­nia i soli­dar­ność, przeł. Wacław Jan Popo­wski, War­szawa 2009, s. 160. [wróć]

Geo­rge Orwell, Karol Dic­kens, w: tegoż, Anglicy i inne eseje, przeł. Bar­tło­miej Zbor­ski, War­szawa 2002, s. 150. [wróć]

Pro­gram tele­wi­zyjny Arena: Geo­rge Orwell, reż. Nigel Wil­liams, BBC 1983–1984. [wróć]

Geo­rge Orwell, Dla­czego piszę, w: tegoż, Eseje, przeł. Anna Husar­ska, Lon­dyn 1985, s. 14. [wróć]

Chri­sto­pher Hit­chens, Why Orwell Mat­ters, New York 2002, s. 211. [wróć]

John Major w prze­mó­wie­niu przed Con­se­rva­tive Group for Europe, kwie­cień 1993. [wróć]

Milan Kun­dera, Zdra­dzone testa­menty. Esej, przeł. Marek Bień­czyk, War­szawa 1996, s. 201. [wróć]

Zob. David Run­ci­man, Jak koń­czy się demo­kra­cja, przeł. Szy­mon Żuchow­ski, War­szawa 2019; Made­le­ine Albri­ght, Faszyzm: Ostrze­że­nie, przeł. Kata­rzyna Miro­no­wicz, War­szawa 2018; Timo­thy Sny­der, Droga do nie­wol­no­ści: Rosja, Europa, Ame­ryka, przeł. Bar­tło­miej Pie­trzyk, Kra­ków 2019; Michiko Kaku­tani, The Death of Truth, Lon­don 2018. [wróć]

Han­nah Arendt, The Ori­gins of Tota­li­ta­ria­nism, Lon­don 2017. [wróć]

Opo­wieść pod­ręcz­nej, reż. Bruce Mil­ler, Hulu 2017, wer­sja pol­ska Show­max. [wróć]

Geo­rge Orwell, Droga na molo w Wigan, przeł. Bar­tło­miej Zbor­ski, War­szawa 2005, s. 253. [wróć]

Michael Rad­ford w roz­mo­wie z auto­rem, Lon­dyn, 9 VIII 2018. [wróć]

Robert Icke, Dun­can Mac­mil­lan, 1984, Lon­don 2013, s. 21. [wróć]

John Mit­chin­son, Andy Mil­ler, Geo­rge Orwell – The Lion & the Uni­corn, „Bac­kli­sted” (pod­cast), 20 VIII 2018, https://bit.ly/3r9WxjV [dostęp: 2 III 2021]. [wróć]

Geo­rge Orwell, Droga na molo w Wigan, przeł. Bar­tło­miej Zbor­ski, War­szawa 2005, s. 205. [wróć]

Ber­nard Crick, Geo­rge Orwell: A Life, Lon­don 1982, s. 312. [wróć]

Geo­rge Orwell, Wspo­mnie­nia z wojny hisz­pań­skiej, przeł. Anna Husar­ska, Mar­cin Szu­ster, w: tegoż, Jak mi się podoba: eseje, felie­tony, listy, przeł. Anna Husar­ska, Mar­cin Szu­ster i Bar­tło­miej Zbor­ski, wyb. i wstęp Paweł Śpie­wak, War­szawa 2002, s. 170. [wróć]

Tenże, Takie to były rado­ści, w: tegoż, Eseje, przeł. Anna Husar­ska, Lon­dyn 1985, s. 269. [wróć]

Człon­ko­wie Towa­rzy­stwa Fabiań­skiego, orga­ni­za­cji usi­łu­ją­cej zapro­wa­dzić w Wiel­kiej Bry­ta­nii ustrój socja­li­styczny poko­jo­wymi meto­dami – przyp. tłum. [wróć]

G. Orwell, Takie to były rado­ści, dz. cyt., s. 269. [wróć]

Tenże, Droga na molo w Wigan, dz. cyt., s. 153. [wróć]

Tamże, s. 170. [wróć]

Tenże, Takie to były rado­ści, w: tegoż, Eseje, dz. cyt., s. 272. [wróć]

Geo­rge Orwell w liście do Stan­leya J. Kunitza i Howarda Hay­cra­fta z 17 kwiet­nia 1940, w: The Com­plete Works of Geo­rge Orwell, t. XI: Facing Unple­asant Facts 1937–1939, Lon­don 2000, 613, s. 147. [Każdy z dwu­dzie­stu tomów Com­plete Works reda­go­wał Peter Davi­son z pomocą Iana Angusa i She­ili Davi­son. Mimo że żaden z tomów Com­plete Works nie został prze­tłu­ma­czony na język pol­ski, recen­zje i listy opa­trzy­łem pol­skim opi­sem z uwagi na ich bar­dziej „użyt­kową” naturę; odwo­ła­nia do tego dzieła przyj­mują dalej formę: CW, nr tomu, nr tek­stu, nr strony. Przy pierw­szym cyto­wa­niu danego tomu podaję jego tytuł – przyp. tłum.]. [wróć]

John Wil­kes, cyt. za Ste­phen Wadhams, Remem­be­ring Orwell, Har­mond­sworth 1984, s. 11. [wróć]

Chri­sto­pher Eastwood, cyt. za tamże, s. 17. [wróć]

G. Orwell, Droga na molo w Wigan, dz. cyt., s. 177–178. [wróć]

Tamże, s. 181. [wróć]

Tamże, s. 182. [wróć]

Jack Bran­th­wa­ite, cyt. za S. Wadhams, Remem­be­ring Orwell, dz. cyt., s. 84. [wróć]