Miłość. Opowiadania - Marcin Radwański - ebook + audiobook

Miłość. Opowiadania ebook i audiobook

Marcin Radwański

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

„Miłość” to kolejny, po debiutanckim „Skoku w przepaść” zbiór opowiadań Marcina Radwańskiego. Tym razem autor skupia się przede wszystkim na emocjach postaci występujących w książce. Przeczytamy tu między innymi o miłości, nienawiści, szaleństwie i sytuacjach, które mogą przydarzyć się w życiu realnym, bądź tylko wyimaginowanym. W prezentowanych tekstach ta granica nie jest ściśle określona i często przez autora przekraczana. Tytułowa miłość pojawia się często, ale w różnym charakterze i czasie. Opowiadania charakteryzują się brakiem schematu i są zaskakujące, co przykuwa uwagę czytelnika.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 135

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 15 min

Lektor: Wojtek Masiak

Oceny
3,8 (4 oceny)
1
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marcin Radwański

Miłość 

Opowiadania

© Copyright by Marcin Radwański & e-bookowo 2019

Projekt okładki: e-bookowo

Zdjęcie na okładce: pixabay.com

ISBN e-book 978-83-8166-011-2

ISBN druk 978-83-8166-012-9

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I

Będzin 2019

Konwersja do epub i mobi A3M Agencja Internetowa

„Daj rękę! Przyłóż tutaj. Oto bije serce,

Źródło mojego życia i mego myślenia.

Fontanna nakręcona złą sprężyną – śmiercią,

Która swoich zegarów przenigdy nie zmienia”

J. Iwaszkiewicz

Miłość, szaleństwo i śmierć

Naprawdę nie wiem, kiedy dokładnie to wszystko się rozpoczęło i co właściwie było tego powodem. Czułem się jednak parszywie. Dosłownie jak kupa gówna.

Leżałem w barłogu na łóżku i myślałem o tym, jaki jestem do niczego. Jak mogłem doprowadzić do tego, że znienawidziłem samego siebie? Czy przyczyną byłem ja sam, czy może ludzie, którzy mnie otaczali? Może doprowadziło do tego jakieś wydarzenie? Gdzie był początek, a gdzie koniec? Czy to wszystko naprawdę miało jakikolwiek sens?

Łykałem różowe tabletki, niczym dropsy, po których przez kilka godzin czułem się lepiej. Wtedy najczęściej zasypiałem. Nadrabiałem godziny bezsenności, która mnie dręczyła. Wieczorami zapalałem w mieszkaniu wszystkie lampy i próbowałem stworzyć optymistyczną atmosferę. To nie pomagało. Za każdym razem kończyło się na tym, że zasypiałem, dopiero gdy nadchodził świt. Trzy godziny snu na dobę to niewiele, ale dziwnie nie czułem się zmęczony. Byłem pobudzony i agresywny.

Wychodziłem, gdy zapadał zmierzch i robiłem to dość rzadko. Wtedy, kiedy brakowało mi jedzenia, lub papierosów. Paliłem dużo, bardzo dużo. Właściwie to przez cały czas.

Pewnego dnia, a może bardziej pewnej nocy, gdy wyłoniłem się na korytarz, z windy akurat wysiadła sąsiadka. Spojrzała na mnie ukradkiem i powiedziała coś, czego nie dosłyszałem. Była to kobieta odrobinę starsza ode mnie, dość ładna, a może bardziej przystojna. Widziałem w jej sylwetce coś, co mi się nie podobało. Wydawało się, że stawia czoła wielu problemom i jej postać wciąż pozostaje czujna i sztywna. Nie było w niej spokoju, opanowania i swobody. Chodziła spięta, choć czasami pięknie się uśmiechała. Zauważyłem, że miała na sobie zielony, sprany płaszcz. Zignorowałem ją i nie odpowiedziałem. Zamknąłem drzwi na klucz i pobiegłem schodami w dół.

Wałęsałem się po osiedlu. Obszedłem nieczynny spożywczy, warsztat samochodowy i kościół. Nikogo nie spotkałem, ale też nie chciałem spotkać. Kusiło mnie, aby wejść do lasu, który rósł nieopodal, ale zdawałem sobie sprawę, że mogę się z niego szybko nie wydostać. Było dość chłodno i obawiałem się wyziębienia. W końcu mi odbiło, ale nie aż do tego stopnia.

Myślałem o tym, aby wsiąść w nocny autobus i pojechać do centrum. Może tam czekało na mnie ukojenie, spokój i sen?

Światła latarni oświetlały ulicę, po której nie jeździły już żadne samochody. Nocny też nie przyjechał. Szedłem środkiem jezdni, starając się iść po jej osi. Wpatrzony w księżyc i niebo zapomniałem przez moment o tym, co mnie trapi.

A właściwie to co? Tak naprawdę?

Samotność, miłość, odrzucenie, zakochanie, zobojętnienie, żal, pożądanie, smutek? Które z tych uczuć najbardziej odzwierciedlało mój stan umysłu? Nie wiedziałem.

W końcu wylądowałem na całodobowej stacji benzynowej. Raziła mnie jasność i sztuczność, która tam panowała. Do tego denerwowały wszędobylskie kamery i plastik. Nie lubiłem tego miejsca. Kojarzyło mi się z czymś złym i diabelskim. Choć tak naprawdę to tylko miejsce, w którym mogłem nocą kupić papierosy.

Wyszedłem szybko, a w przejściu zderzyłem się ramieniem z barczystą, zakapturzoną postacią. Zatrzymałem się i spojrzałem na tego mężczyznę.

Miał okrągłą twarz, czarne, sporego rozmiaru znamię na lewym policzku i oczy, które wyrażały pogardę. Patrzyliśmy na siebie przez kilka sekund.

– Przepraszam – wydukał w końcu szeptem.

Poszedłem w swoją stronę i nie myślałem o tym więcej. Nie chciałem o tym myśleć, ale podejrzewałem, że w moich oczach mieniło się szaleństwo.

Wróciłem do mieszkania i włączyłem telewizor. Oglądałem ofertę sklepu wysyłkowego, a później wróżbitę Macieja, który układał tarota i miał kojący głos. Na kanały erotyczne nie miałem już nastroju. Po czwartej nad ranem położyłem się spać i udało mi się zasnąć.

Kolejne dni nie różniły się niczym od siebie. Właściwie to przez cały czas walczyłem z myślą, aby udać się w końcu do psychiatry, bijąc się sam ze sobą o kilka godzin spokojnego snu.

Któregoś wieczoru umówiłem się nawet na prywatną wizytę, ale odmówiłem ją kolejnego poranka, gdy tylko poczułem się odrobinę lepiej. Zdawałem sobie sprawę, że to zupełnie bez sensu. Wciąż nie wiedziałem, co mam ze sobą począć.

Co robić? Dlaczego nie mogę się uspokoić? Co mi do cholery dolega? – myśli kołatały się w mojej głowie, robiąc się coraz bardziej agresywne i donośne.

Wynosiłem o świcie worek ze śmieciami i spotkałem znajomego, który ubrany w obcisłą i pstrokatą odzież jechał na rowerze. Na mój widok zatrzymał się.

– Nie wyglądasz najlepiej – stwierdził po chwili rozmowy.

Udałem, że tego nie dosłyszałem i próbowałem się uśmiechnąć. Chyba nie szło mi zbyt dobrze, bo facet przypatrywał mi się z coraz większym zainteresowaniem i troską.

– Mam anginę od dwóch tygodni i nie mogę z tego wyjść – odpowiedziałem, żeby go uspokoić i uśpić czujność. Złapałem się rękoma za szyję i udałem, że czuję w tym miejscu ogromny ból.

Nie miałem ochoty na zwierzenia, tym bardziej że znaliśmy się tylko trochę i właściwie nigdy za sobą wielce nie przepadaliśmy. Byliśmy razem na kilku spotkaniach przy wódce, na które zaprosili nas wspólni znajomi. Wymieniliśmy ze sobą może kilka zdawkowych zdań pomiędzy toastami i zimnymi przekąskami.

– Wiem, co jest na to najlepsze. Na pewno ci pomoże. Mam znajomego lekarza i nie jest to porada z księżyca – mówił do mnie przekonująco.

Otworzyłem szeroko oczy i usta, markując zaciekawienie.

– Landrynki. Kup sobie po prostu owocowe cukierki.

Kurwa mać! – wykrzyczałem w swoim wnętrzu. Co on pierdoli? Machnąłem rękoma z obojętnością i odwróciłem się bez słów. Podreptałem zniesmaczony w kierunku klatki schodowej. Na poręczy od schodów zwisały damskie, czarne rajstopy. Zastanawiałem się do kogo mogły należeć. Moje myśli krążyły wokół sąsiadki z góry, o ciele modelki i charakterze panienki spod ciemnej gwiazdy. Te domysły bawiły mnie na tyle, że biegłem nimi dalej, ubierając w ten element bielizny po kolei każdą kobietę z bloku. Skończyłem dopiero wtedy, gdy w mojej wyobraźni ujrzałem sąsiada, wysokiego i szczupłego mężczyznę, który przywodził mi zawsze na myśl czaplę. Basta.

Zaparzyłem sobie podwójną melisę, która i tak na mnie nie działała. Położyłem na łóżku i zamknąłem oczy. Żeby tak móc o niczym nie myśleć – wyszeptałem zdanie, które brzmiało jak życzenie do złotej rybki.

Po dziesiątej wieczór odezwał się telefon. Byłem zaskoczony, bo dawno już o nim zapomniałem. Nie pamiętałem nawet, aby go ładować, tym bardziej jego dzwonek był dla mnie niespodzianką. Na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer.

– Halo? – odezwałem się z wahaniem.

– Cześć, nie śpisz jeszcze? – powiedziała kobieta, którą od razu rozpoznałem.

Nie widziałem i nie rozmawiałem z nią dobre trzy lata, a to, co zaszło między nami zatarło się już w pamięci i należało do przeszłości, do której nie chciałem też wracać.

– Nie, jeszcze nie – zdołałem wydukać.

Słyszałem jak nabiera powietrza w usta i ma zamiar wypuścić do mnie słowa niczym z karabinu. Uwolniła jednak powietrze w milczeniu.

– Musimy się spotkać. Jeszcze dzisiaj – powiedziała, jak mi się wydawało, spokojnie i niezbyt przekonująco.

Wyobraziłem sobie jej twarz. Niebieskie oczy, długie jasne włosy i pucołowate policzki, wąskie usta i niewielkie uszy. Była piękna, a do tego emanowała wrażliwością i mądrością. Przy niej czułem się zawsze zniewolony i oczarowany. Nigdy się nie dowiedziałem, czy moje uczucia wobec niej były choćby w ułamku odwzajemnione.

– Coś się stało? – zapytałem.

Chciałem, żeby odpowiedziała, że to pomyłka, chciała zadzwonić do kogoś zupełnie innego i po prostu pomyliła numery telefonu.

– Spotkajmy się u mnie za godzinę. Wszystko ci wytłumaczę – odparła z nadzieją i dziwnym podnieceniem.

Przecież nie wiedziałem, gdzie mieszka. Nigdy też nie spotykałem się w jej mieszkaniu. Czyżby o tym zapomniała? Może myliła mnie z zupełnie kimś innym?

– U ciebie, to znaczy gdzie? – odpowiedziałem.

Zmieszała się i wydała z siebie pomruk niezadowolenia. Działo się naprawdę coś dziwnego i zaskakującego.

– Kupiecka cztery, mieszkania pięć. Pierwsze pięto, domofon jest zepsuty.

Co mogłem zrobić? Odmówić i powiedzieć, że to wszystko jest bez sensu? Skłamać i opowiedzieć bajkę o żonie i dziecku, którym muszę się zająć?

– Będę za pół godziny – powiedziałem stanowczo i rozłączyłem się.

Odłożyłem telefon na biurko i odetchnąłem głęboko. Po chwili sięgnąłem po niego jeszcze raz i sprawdziłem historię połączeń. Nie byłem do końca przekonany, czy ta rozmowa nie była tylko wytworem mojej chorej wyobraźni. Połączenie jednak widniało, ukazał się nawet czas trwania. Cztery minuty i czterdzieści cztery sekundy.

Naprawdę chcę to zrobić? Pojechać tam i spotkać się nią po tylu latach? Czego ona ode mnie oczekuje? Z tego co pamiętam, gdy widzieliśmy się ostatni raz była w ciąży i planowała ślub. Nie była tym wszystkim zbyt uszczęśliwiona, ale jaki ja miałem na to wpływ? Byłem tylko jej znajomym, z którym od czasu do czasu piła kawę i prowadziła luźne rozmowy. Może stało się coś ważnego i teraz potrzebuje mojej pomocy?

Strzępki obrazów z chwil, które spędziliśmy ze sobą przewijały mi się w umyśle. Kawiarniany stolik, biała filiżanka z podstawką, papieros, wygodna, czerwona sofa w restauracji. Wyraźnie wymawiane słowa i szczere uśmiechy. Czy to był początek romansu? Raczej nie, przynajmniej tak o tym nie myślałem. Może byłem ślepy, a może zwiodło mnie poczucie lojalności?

Byłem rozdarty wewnętrznie, a moje emocje rozbryzgiwały się i wydawały całkowitym szaleństwem. Ledwo zdołałem pójść do łazienki i wziąć prysznic. Wylałem na siebie strumień zimnej wody, który odrobinę mnie otrzeźwił i sprawił, że pomyślałem o tym, że muszę już jechać.

Zadzwoniłem po taksówkę, która przyjechała po kwadransie. Kierowcą okazała się kobieta, a we wnętrzu samochodu pachniało wanilią. Poprosiłem o to, by włączyła głośniej muzykę i o kurs do centrum. Uśmiechnęła się i spełniła moje życzenia. Jechaliśmy niezbyt prędko. Mieliśmy czas, aby delektować się opustoszałym i śpiącym miastem, które wydawało się martwe.

– Dzieje się coś dzisiaj ciekawego? – odezwałem się, przerywając milczenie i próbując być miły.

Kobieta spojrzała na mnie we wstecznym lusterku, jakby chciała się upewnić, z kim ma do czynienia i jakiej odpowiedzi może udzielić.

– Jak zwykle impreza w Demonie i Heaven. Może coś być też w One Love – odparła, odwracając wzrok na ulicę.

Przytaknąłem, bo dobrze o tym wiedziałem. Biłem się z myślą, czy zapytać ją o czynny burdel, ale po chwili skarciłem się za to w myślach.

– Szuka pan rozrywki? – zapytała, widząc, że nie kontynuuję rozmowy.

– Nie, jadę odwiedzić starą znajomą – odparłem.

Zobaczyłem jak się ironicznie uśmiecha, a po chwili sięga po telefon, na którym wystukuje jakieś cyferki. Wiedziałem, że na tym skończyła się nasza konwersacja.

Wysiadłem przy Kupieckiej, w miejscu, w którym łączyła się z Placem Matejki. Nie miałem pojęcia, gdzie znajduje numer cztery. Zacząłem schodzić wolno w dół, sprawdzając przy tym tabliczki z numeracją.

Minąłem parkę dziewczyn, które radośnie szczebiotały i trzymały się za ręce. Biegły w wielkim uniesieniu, jakby przed chwilą wyznały sobie miłość. Ktoś zawołał za nimi, a po chwili z mroku wyłoniła się grupka pijanych licealistów. Zignorowałem ich.

Byłem już prawie w miejscu, gdzie Kupiecka wychodziła na Westerplatte. Gubiłem się, bo znajdowały się tutaj sklepy, a do budynków prowadziły wejścia od podwórka.

Pod numerem cztery znajdowała się stara kamienica, pomalowana na różowo, choć kolor ten był tak wyblakły, że mógł uchodzić bardziej za umowny. Drzwi znajdowały się z boku budynku, w wąskim przesmyku prowadzącym na parking.

Nie wciskałem przycisku domofonu, tylko od razu wszedłem do środka. Stanąłem w ciemnościach, poszukując ręką włącznika. Po kilku sekundach go odnalazłem. Na piętro prowadziły drewniane, zmurszałe ze starości schody. Bałem się złapać poręczy, bo wyglądała jakby w każdej chwili mogła rozlecieć się na kawałki.

Stanąłem pod drzwiami z numerem pięć. Były pomalowane na zielono i miały wbudowane trzy potężne zamki na klucz. Nie zauważyłem dzwonka, więc zapukałem delikatnie, lecz stanowczo. Tak, jakbym był umówiony, co przecież było faktem.

Otworzyła po kilku sekundach. Zauważyłem jej roztrzepane, mokre włosy i zużyty, różowy szlafrok, który okrywał ciało.

– Wejdź do środka – powiedziała i wycofała się w głąb pokoju.

Zastygłem przez moment w ciasnym wnętrzu, wpatrując się w stojące tam regały z książkami. Było ich mnóstwo, wylewały się wręcz i sporo z nich leżało na podłodze. Miałem ochotę je podnieść i poukładać, ale zdałem sobie sprawę, że nie jestem u siebie.

Wszedłem do pokoju, który okazał się przytłaczająco wąski. Stało tam tylko łóżko, stół z krzesłem i szafa. Całość oświetlał metalowy, staroświecki żyrandol. Ściany miały bordową barwę, co czyniło pomieszczenie bardzo ponurym i przytłaczającym.

Siedziała na łóżku ze splecionymi na kolanach rękoma. Bujała się w przód i tył, jakby była w jakimś transie. Zauważyłem łzy na jej policzkach.

Usiadłem na krześle i wyciągnąłem papierosy. Zauważyłem stojący na stole słoik z niedopałkami. Zapaliłem, zaciągając się głęboko.

– Widzę, że nie czujesz się zbyt dobrze – stwierdziłem, patrząc na widok za oknem, gdzie rozpościerała się szara, betonowa ściana.

Nie zareagowała i dalej siedziała w tej przygnębiającej pozie. Po chwili jednak wyciągnęła ku mnie rękę. Ten ruch był energiczny i zaskakujący, niepasujący do apatii, którą emanowała.

– Daj mi papierosa – rozkazała.

Sięgnąłem po paczkę i zapaliczkę. Odpaliła i westchnęła.

– Przepraszam, że cię tutaj ściągnęłam. Wiem, że to totalnie szalone, ale nie miałam do kogo zadzwonić – powiedziała spokojnie.

Nie wiedziałem czy mam być zadowolony, czy zły za to, co mi oznajmiła. Sam też nie czułem się najlepiej. Postanowiłem się zbyt dużo nie odzywać, sądząc, że pojawiłem się u niej w roli spowiednika.

– To wszystko jest tak porąbane, że zupełnie nie daję sobie rady. Nie wiem, co mam robić – mówiła, wypuszczając dym przez nos i wpatrując się w swoje stopy.

Objąłem wzrokiem jej profil i nos, który przykuwał moją uwagę. Był taki cholernie idealny, co trochę mnie drażniło i wzbudzało zapomniane emocje. Nadal się nie odzywałem.

– Odeszłam od męża rok temu. Zrezygnowałam całkowicie z opieki nad córką i rozpoczęłam nowe życie. Wydawało mi się, że przeżywam drugą młodość i to jest właśnie to, czego naprawdę mi brakowało. Zawsze byłam ambitna, samodzielna i nie widziałam się w roli kury domowej, czy też pieprzonej matki-Polki. Nikogo nie miałam, kilka miesięcy byłam zupełnie sama...

Strzepnęła popiół z papierosa na drewnianą podłogę. Po chwili wstała, podeszła do stołu i wrzuciła niedopałek do słoika.

– Napijesz się kawy? – zapytała.

Wyprostowałem się na krześle i spojrzałem jej w oczy. Były smutne i zgorzkniałe, ale zarazem agresywne i ogniste. Budziły we mnie obawę i dystans.

– Chętnie – odparłem krótko.

Wyszła do kuchni i nastawiła czajnik na kuchence gazowej. Później usłyszałem jak podśpiewuje sobie jakąś piosenkę, chyba po francusku.

Wróciła z dwoma kubkami czarnej kawy. Nie zapytała o mleko i cukier. Postawiła je na stole i położyła się na łóżku.

– Ile kobiet miałeś w swoim życiu? – zapytała, leżąc na plecach i wpatrując się w sufit.

To pytanie sprawiło, że poczułem suchość w gardle. Upiłem mały łyk gorącej kawy, zastanawiając się, czy powiedzieć prawdę.

– Masz na myśli seks czy uczucie? – odparłem w końcu.

Spojrzała na mnie i zaśmiała się głośno jak mała dziewczynka. Wyciągnęła ręce do góry, jakby chciała złapać coś niewidzialnego, co wisiało w powietrzu.

– Mam na myśli miłość. Chyba czułeś to kiedyś? Przecież nie jesteś maszyną? Czy jesteś?

Sięgnąłem ponownie po papierosy. Rozsiadłem się wygodnie i skrzyżowałem nogi. Postanowiłem, że będę z nią szczery, pomimo tego, że byliśmy sobie niezbyt bliscy, a może właśnie dlatego.

– Nie pamiętam dokładnie, może czułem to trzy razy, może mniej. Wydaje mi się, że na każdym etapie życia miłość wydaje się inna...

– Bardziej dojrzała? – dopytywała, wciąż wpatrzona prosto w chropowaty sufit

– Chyba tak i coraz mniej emocjonująca...

Po tych słowach podniosła się i usiadła, spuszczając nogi na podłogę. Patrzyła wprost na mnie, jakby chciała wyczytać coś z mojej twarzy.

– Nie wierzę ci – oznajmiła.

Podeszła do okna i otworzyła je. Do pokoju wdarł się podmuch rześkiego powietrza. Stała odwrócona tyłem do mnie. Oddychała głęboko i co rusz przeczesywała ręką włosy. Nie miałem pojęcia, co jej odpowiedzieć. Przecież próbowałem być szczery. Popijałem kawę i czekałem na to, co będzie działo się dalej.

– Mam ochotę wyjść i napić się drinka. Będziesz mi towarzyszył? – zapytała, ciągle patrząc przed siebie.

Nie odpowiedziałem. Zastanawiałem się czy to jest dobry pomysł w tej sytuacji. Jak przypuszczałem, w moim i jej stanie psychicznym mogło zakończyć się to katastrofą.

– Tak – odparłem wbrew temu wszystkiemu, co myślałem.

Zamknęła okno i podeszła do mnie.

– Będę gotowa za pół godziny. Nie mam telewizora, ale na szafie leżą gazety, jeśli będziesz się nudził – oznajmiła i wyszła do łazienki.

Zapaliłem kolejnego papierosa. Wcale nie miałem ochoty iść z nią do knajpy, ani wysłuchiwać kolejnych zwierzeń. Sądziłem, że chce mnie wykorzystać, co miało miejsce już podczas naszej wspólnej przeszłości. Nigdy nie umiałem sobie z nią poradzić, ponieważ zbyt mocno mi się podobała i nie umiałem zachować w stosunku do niej dystansu. Teraz nie miałem już jednak wyjścia. Przecież nie mogłem uciec z mieszkania i zostawić ją samą.

Wstałem z krzesła i sięgnąłem ręką na szafę. Ściągnąłem stos gazet, które położyłem na stole. Były to głównie stare, francuskie i polskie wydania Vogue’a. Wziąłem kilka z nich i zacząłem przeglądać. Po kwadransie pojawiła się z powrotem w pokoju.

– Jak ci się podobam? – zapytała, jakbyśmy byli młodym narzeczeństwem, wybierającym się na randkę.

Miała na sobie czerwoną sukienkę w kwiaty, tego samego koloru buty na obcasie i kapelusz, który przywodził na myśl styl z lat pięćdziesiątych.

– Fantastycznie! – oznajmiłem z entuzjazmem, bo tak było faktycznie.

Złapała w ręce torebkę, która leżała na łóżku i wyciągnęła pęk kluczy. Wyszliśmy na korytarz, a ona pieczołowicie zamknęła każdy z zamków.

– To mieszkanie mojej znajomej. Ponoć miała już kilka włamań – powiedziała, zauważając jak się jej przyglądam.

Nie skomentowałem tego. Zeszliśmy schodami na dół i zatrzymaliśmy się na chodniku.

– Masz jakiś pomysł? – rzuciła.

Spojrzałem na nią, a później na opustoszałą ulicę.

– Jazzgot?

Złapała mnie pod rękę i ruszyliśmy ulicą Bohaterów Westerplatte. Po chwili znaleźliśmy się przy Czeskiej Gospodzie, gdzie poczułem zazdrosne spojrzenia mężczyzn palących papierosy. Robiła wrażenie nie tylko na mnie. Rozweseliło mnie to odrobinę, ale niezbyt mocno.

Po dziesięciu minutach spaceru byliśmy na miejscu. W lokalu było zaledwie kilka osób. Zajęliśmy mały stolik w rogu sali, chcąc mieć odrobinę prywatności. Młoda kelnerka w spranym podkoszulku pojawiła się natychmiast. Zamówiliśmy drinki, rozsiadając się na wygodnych fotelach.

– Pamiętasz, jak byliśmy tu razem?

Jak mógłbym zapomnieć? – kołatało mi w głowie. Pamiętałem prawie każdą chwilę, którą spędziliśmy razem. Każdy gest, wyraz twarzy i zdanie. Nie zdawała sobie sprawy, jakie wrażenie na mnie wywierała.

– Nie bardzo – odparłem, drapiąc się po głowie.

Wydawało mi się, że westchnęła cicho, ale może było to tylko złudzenie. Zdjęła kapelusz i położyła go na krześle stojącym obok. Poprawiła włosy, które spływały jej na ramiona. Kelnerka przyniosła zamówienie i zapytała czy coś zjemy. Podziękowaliśmy i złapaliśmy w ręce szklanki z alkoholem.

– Za miły wieczór – powiedziała, posyłając mi uśmiech, po którym poczułem ukłucie w żołądku.

Upiłem mały łyk, czując cierpkość wódki. Siedzieliśmy przez dłuższy czas, nie odzywając się do siebie.

– Czułeś coś do mnie, gdy się spotykaliśmy? – odezwała się, przerywając milczenie.

Spojrzałem jej w oczy, które były wesołe i zadziorne. Podejrzewałem, że stroi sobie ze mnie żarty i musiałem mieć się na baczności.

– Coś czułem, ale nie wiem dokładnie, co to było – odpowiedziałem wymijająco.

Zaśmiała się głośno, odsłaniając równe, perłowe zęby. Odwzajemniłem się grymasem ust, co rozbawiło ją jeszcze bardziej.

Sięgnęła ponownie po szklankę i wypiła całą jej zawartość. Później wyciągnęła rękę w stronę kelnerki i zamówiła następną kolejkę. Starałem się jej dorównać, ale nie miałem dobrego dnia.

Piliśmy w milczeniu, spoglądając na siebie bądź bar, gdzie kręciła się obsługa. Żadne z nas nie miało ochoty na poważną rozmowę. Przynajmniej nie w tym miejscu.

Po godzinie kręciło mi się w głowie. Ona wciąż piła i uśmiechała się. Niezbyt mi się to wszystko podobało i myślałem już tylko o powrocie do swojego mieszkania.

– Chodźmy już – odezwałem się.

Posłała mi złowrogie spojrzenie, jakbym karcił ją za złe zachowanie. Po chwili jednak zastygła w pozie, która wyrażała zaskoczenie.

– Dobrze – odparła w końcu, budząc moje zaskoczenie.

Nałożyła kapelusz i podeszła do baru uregulować rachunek. Stałem za jej plecami, próbując to wszystko kontrolować.

Na zewnątrz zapaliliśmy papierosy i powoli kierowaliśmy się w stronę ulicy Kupieckiej. Szła niepewnie, kilka razy się potknęła. Musiałem na nią uważać i starać się, aby się nie przewróciła. Byłem zły, że zgodziłem się na to wszystko.

Wróciliśmy do jej ciasnego mieszkania. Od razu zamknęła się w łazience, a ja się rozsiadłem na krześle. Zastanawiałem się, jak się pożegnać i wrócić do siebie, póki nie wydarzyło się coś, czego mógłbym znowu żałować.

Pojawiała się w pokoju w samych majtkach i podkoszulce z podobizną kaczora Donalda. Znów miała mokre włosy. Usiadła na łóżku, opierając się o ścianę i zwracając twarzą do mnie.

– Zależy ci na mnie choć odrobinę? – odezwała się odważnie.

Zauważyłem, że ma kamienną twarz i wydawało się, że tym razem mówi poważnie.

– Inaczej bym nie przyjechał – odpowiedziałem.

Przeciągnęła rękoma po twarzy, jakby chciała zmyć zbyt gruby, wieczorowy makijaż. Wyprostowała nogi, a na palcach jej stóp zauważyłem czerwony lakier.

– Jakiś czas temu spotkałam przypadkowo faceta, którego kiedyś znałam i który mi się podobał. Spotkaliśmy się na kawie, a on opowiedział mi o swojej rodzinie. Wydawało mi się to dość miłe i takie dojrzałe… – mówiła, patrząc na swoje stopy.

Słuchałem w skupieniu, domyślając się, że tym razem mówi to, co chciała powiedzieć mi od samego początku.

– Wydawało mi się, że zapomnę o nim zaraz po spotkaniu i przejdę do codzienności. Po prostu – po tych słowach westchnęła tak głęboko, że już w tej chwili zrobiło mi się przykro.

– Po kilku dniach poznałam w pracy młodszego od siebie praktykanta. Podrywał mnie od samego początku i zostawił swój numer telefonu. Napiłam się podczas weekendu i zadzwoniłam do niego, choć miałam wielkie obawy. Był młodszy prawie o dwadzieścia lat. Umówiliśmy się na kolację, która okazała się niewypałem…

– Nie podobał ci się? – wtrąciłem, chcąc zaznaczyć swoją obecność.

Podniosła głowę i spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Nie o to chodzi. Po prostu nic nie poczułam.

Przytaknąłem i odpaliłem kolejnego papierosa.

– Nie wiem co się stało, ale jakiś tydzień później zaczął przystawiać się do mnie kolega z pracy, z którym znałam się już kilka miesięcy. To było bardzo dziwne i wyczerpujące psychiczne. Od samego początku mi się nie podobał, a w tamtym momencie nasze relacje stały się tak napięte, że nie mogłam tego wytrzymać. Było to jak połączenie nienawiści z pożądaniem. Próbowałam to z nim wyjaśnić, ale nie dał mi na to szansy. Przeniosłam się do innego działu.

Patrzyłem na jej twarz, która wyrażała cierpienie. Jeden z policzków trząsł się w nerwowym tiku. Ścisnęła mocno usta, które stały się prawie niewidoczne.

– Pogubiłam się tak mocno w tym wszystkim, że byłam bliska załamania psychicznego. Bałam się, że porzucę pracę i wyląduję w zakładzie psychiatrycznym. Nie wiedziałam dokładnie o co mi chodzi i dlaczego tak się czuję. Składałam to na karb stresu i przepracowania, ale długo mi nie przechodziło. Zresztą do teraz nie przeszło…

Zgasiłem niedopałek w słoiku i zakręciłem jego wieko. Obawiałem się czy zapytać o to, co miałem na myśli. Nie chciałem jej ranić. Wydawała się taka słaba.

– W czym tkwi więc problem? – odezwałem się szeptem.

Skuliła się z powrotem, obejmując rękoma nogi. Spuściła głowę i zaczęła się bujać, niczym mała dziewczynka. Długo siedzieliśmy w milczeniu, które zakłócał jedynie szum nocy, dochodzący z niedomkniętego okna.

– Tak naprawdę kocham tego żonatego faceta, z którym spotkałam się na początku. Zrozumiałam to dopiero po kilku miesiącach.

Wytrzeszczyłem oczy ze zdumienia i nie wiedziałem, co powiedzieć.

– To dość skomplikowana sytuacja – stwierdziłem po chwili.

Zaśmiała się złowieszczo, ale w końcu przestała się trząś.

– Całe moje życie jest właśnie takie. Cholernie pogmatwane – potwierdziła, wstając.

Poszła do kuchni i przyniosła ponownie dwa kubki gorącej kawy. Nie komentowałem tego, ale zastanawiałem się, czy nadeszła już pora, aby wyjść.

– Zostaniesz ze mną na noc? – zapytała, jakby czytała w moich myślach.

Położyła się na łóżku i przywarła do poduszki. Znów nie wiedziałem, co zrobić.

– Chcę żebyś mnie przytulił – dodała, zamykając oczy.

Tego było już jak dla mnie zbyt wiele. Wstałem z krzesła i poprawiłem marynarkę, która zdążyła się mocno pognieść.

– Muszę już iść – powiedziałem, nie patrząc na nią.

Skierowałem się w stronę drzwi. Nie słyszałem, aby coś powiedziała lub jakoś zareagowała. Od emocji mieszało mi się w głowie. Wyszedłem na dwór, gdzie padał orzeźwiający deszcz. Postanowiłem dostać się do swojego mieszkania na piechotę.

Zasnąłem dopiero w południe. Wciąż o niej myślałem, przekonując się, że to spotkanie było złym pomysłem.

Po południu ponownie zadzwonił telefon. Tym razem była to rejestratorka z prywatnego gabinetu psychiatrycznego. Przekonała mnie, żebym jednak przyszedł na wizytę. Umówiłem się na kolejny dzień po południu.

Padał deszcz, ale było ciepło. Do centrum podjechałem autobusem, bo nie musiałem się śpieszyć. Przed wejściem do budynku spaliłem papierosa, powtarzając sobie to, co chciałem powiedzieć. Na korytarzu czekało dwóch mężczyzn. Jeden młody, drugi mniej więcej w moim wieku. Obydwaj czujni, zdenerwowani, ale opanowani i kulturalni. Spoglądaliśmy na siebie ukradkiem, zastanawiając się, co tak naprawdę któremu dolega.

Wszedłem po półtorej godzinie. Usiadłem na wygodnej, skórzanej kanapie. Psychiatrą była kobieta w średnim wieku, z kruczoczarnymi włosami i wyrazem twarzy zdradzającym tajemną wiedzę. Owinięta w kraciasty koc przypominała mi czarownicę, gotową przyrządzić odpowiednią miksturę na moje bolączki. Tym wszystkim wzbudzała moje zaufanie.

Opowiedziałem jej wszystko, choć było mi dość trudno tak się obnażać. Wiedziałem jednak, że inaczej to wszystko nie ma sensu.

Rozmawialiśmy około godziny, często zbaczając z tematu, wciąż jednak starając się wyłuskać z rozmowy problemy, które mnie trapiły.

Na koniec przepisała mi dwa rodzaje tabletek. Podziękowałem i zapłaciłem gotówką. Wyszedłem na zewnątrz w poszukiwaniu apteki.

Przez kolejny tydzień nie ruszałem się z mieszkania. Regularnie przyjmowałem leki i starałem się nie myśleć o niczym poważnym. Oglądałem telewizję, czytałem artykuły w internecie, słuchałem radia. Zauważyłem, że powoli moje samopoczucie się poprawia. Spałem dłużej, miałem większy apetyt i nawet mniej paliłem. Nie czułem lęku czy agresji. W pewnych chwilach doznawałem nawet uczucia szczęścia, o którym to już dawno zapomniałem.

Zadzwoniła w kolejny piątek.

– Dlaczego uciekłeś? – pytała swoim spokojnym głosem, który odbierałem jako bardzo namiętny i uwodzicielski – Chciałam tylko żebyś mnie przytulił.

– Musiałem wracać. Miałem na głowie kilka spraw kolejnego dnia – kłamałem, starając się być twardy.

Zawsze złościła się, gdy się jej nie poddawałem. Nadal nie do końca rozumiałem, czego ona naprawdę ode mnie chciała.

– Spotkałam go dzisiaj. Przyszedł do mojej pracy i chwilę porozmawialiśmy…

Poczułem zazdrość i złość na nią i tego mężczyznę, o którym nie wiedziałem prawie nic.

– Może nie powinnaś tego robić? – odezwałem się rozsądnie.

– Czego?

– Spotykać się nim.

Westchnęła do słuchawki, a chwilę później zaczęła szlochać. Siedziałem na krześle i czekałem aż się uspokoi. Trwało to naprawdę długo.

– Źle się czuję. Przyjedziesz do mnie?

Byłem przygotowany na to pytanie. Układałem odpowiedź od dobrych kilku już dni, spodziewając się tego telefonu.

– Nie mam czasu. Muszę zająć się swoim życiem.

W słuchawce zapadła cisza. Po chwili połączenie zostało przerwane. Poszedłem do kuchni i wyciągnąłem tabletki uspokajające. Połknąłem dwie i popiłem wodą z kranu. Położyłem się na łóżku i zamknąłem oczy.

Przez kolejne tygodnie nie działo się nic nadzwyczajnego. Wciąż przyjmowałem tabletki przepisane przez psychiatrę, które powoli doprowadzały mnie do równowagi. Nie włóczyłem się po nocy, starając się spać jak najdłużej. W dzień sprzątałem mieszkanie i robiłem zakupy w pobliskim markecie. Wróciłem też do pisania książki, z którą utknąłem dobre pół roku temu.

Któregoś wieczoru