Miłość jak z nut - Edyta Mołocznik - ebook

Miłość jak z nut ebook

Edyta Mołocznik

0,0

Opis

Książka opowiada o zakazanej miłości młodej Camilli Collins i jej nauczyciela gry na pianinie, muzyka z Wiednia, Franciszka który jest od niej sporo starszy. Próbują oni pokonać przeciwności losu w drodze ku wspólnemu szczęściu. Camilla ma też problemy ze złą macochą i jej córką, ojcem dbającym o dobre imię rodziny a nawet ukochaną siostrą Marią. Do tego dochodzi starający się o jej rękę młody, bogaty Edward, z pozoru wspaniała partia na męża. Czy Camilli i Franciszkowi uda się być razem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 180

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Edyta ‌Anna Mołocznik

Miłość ‌jak ‌z nut

© Edyta Anna Mołocznik, 2017

Książka opowiada ‌o zakazanej ‌miłości młodej Camilli Collins ‌i jej nauczyciela gry na ‌pianinie — muzyka z Wiednia, ‌Franciszka ‌który ‌jest ‌od niej ‌sporo ‌starszy. ‌Próbują oni ‌pokonać ‌przeciwności ‌losu w drodze ku ‌wspólnemu ‌szczęściu. Camilla ma też problemy ‌ze złą macochą ‌i jej córką, ojcem ‌dbającym o dobre imię ‌rodziny a nawet ukochaną siostrą ‌Marią. Do tego dochodzi ‌starający się o jej ‌rękę młody, bogaty ‌Edward, ‌z pozoru wspaniała ‌partia na męża. ‌Czy Camilli i Franciszkowi ‌uda ‌się ‌być razem?

ISBN 978-83-8126-124-1

Książka powstała ‌w inteligentnym systemie ‌wydawniczym ‌Ridero

Miłość jak z nut

Dedykacja

Dla ‌Dawida.

Wiedz, że i ta ‌książka ‌powstała dzięki ‌Twojemu wsparciu. Dziękuję ‌Ci, że ‌jesteś ‌i dziękuję, że we mnie ‌wierzysz! ‌Razem sięgniemy najjaśniejszych gwiazd!

1. ‌Moja ‌opowieść

Mam na imię ‌Camilla Collins ‌i uwielbiam rozmyślać ‌o życiu nad ‌tym pięknym przejrzystym jeziorem, ‌znajdującym ‌się blisko mojego wielkiego ‌jak ‌pałac, dostojnego i jakże dziwnego ‌domu. Niedługo kończę ‌siedemnaście lat. Właśnie siedzę ‌na ‌miękkiej jak wełna, świeżej, ‌pachnącej, ‌zielonej ‌trawie i patrzę na odbijające ‌się od ‌tafli wody chmury w kształcie ‌kłębiastych baranków.

Jezioro wygląda ‌jak błękitne oko ziemi, tylko trochę większe niż ludzkie. Osobiście uważam, że przecież kiedy patrzy się w czyjeś oczy, widzi się wtedy na co konkretna osoba spogląda i tym samym możemy niepostrzeżenie wkraść się do jej duszy. Obok mnie jest jeszcze las, który wysyła mi codziennie piękny zapach liści drzew.

Nieopodal, na niewielkiej górce znajdującej się na wschód od mojego miejsca rozmyślań widać ruiny starego zamku, który już od dawna nie jest przez nikogo zamieszkiwany… Nikt tam nie wchodzi, nie wiadomo tak naprawdę kto odziedziczył te ruiny, spór toczy się do dziś. Podobno dawniej mieszkali w nim zakochani, ale kiedy dowiedzieli się, że nie mogą być razem — umarli z żalu i tęsknoty… Straszna historia! Mimo wszystko lubię o niej słuchać. Zakochani kochali się tak bardzo, że byli gotowi oddać życie za swoją drugą połówkę a bez siebie nie mogli żyć. Miłość to takie piękne uczucie.

Osobiście myślę, że istnieje taka miłość, która jest silniejsza niż wszystko inne co jest na tym świecie, silniejsza nawet niż śmierć. Czuję, że teraz ludzie nie rozumieją czym ona jest. Nie biorą sobie miłości,,do serca”, ona istnieje jako słowo lecz jest całkowicie puste w ustach wielu ludzi. Nie podoba mi się to, według mnie miłość powinna unosić się w powietrzu codzienności, wtedy ludziom żyłoby się lepiej i każdy znalazł by szczęście. Chyba jestem marzycielkom.

Kiedyś na pewno każdy żyjący człowiek znał sekret miłości, ale stopniowo ludzie myśląc, że stają się coraz bardziej,,nowocześni i postępowi zapominali o nim. Ja jednak mimo całego fałszu współczesnego świata nadal w niego wierzę. Wierzę w prawdziwą, wieczną miłość.

Myślę o niej teraz, tutaj nad jeziorem, gdzie mogę odpocząć i popatrzeć na piękno otaczającego mnie świata, pobyć sama. Lepiej być samym niż z ludźmi, którzy cię nie rozumieją. Znaleźć osobę, która zechce nas wysłuchać i uwierzyć w to co mówimy a nawet posiadać w głowie zasiane te same poglądy co ty, to jak znaleźć najcenniejszy skarb.

I tak sobie myślę a wokoło widzę tyle piękna — las, skąd dochodzą do mnie śpiewy swawolnych ptaszków i rozmowy drzew kołysanych przez wiatr. Wystarczy tylko zamknąć oczy i wsłuchać się. Nikt mi nie przeszkadza i zapominam o tych wszystkich zwyczajnych szlachetnej panny i problemach codzienności, które muszę dźwigać na mych barkach. Teraz nie liczę czasu, nie martwię się, tylko marzę, wspominam dobre rzeczy ze swojego życia…

Gdy jeszcze byłam małą dziewczynką, przychodziłam tu z moją kochaną mamusią. Moim aniołem stróżem, który zawsze ukrywał mnie pod swym skrzydłem, kiedy tylko tego potrzebowałam, na przykład kiedy bałam się burzy, albo iść przez ciemny pokój. Teraz już nie ma mego anioła. Zniknął z tego świata, ale tylko ciałem, na szczęście jest przy mnie duszą, czuję jej obecność, wierzę w nią. Matula była piękną kobietą, miała na imię Charlotte. Najbardziej lubiłam w niej czarne jak heban, niedługie włosy, które delikatnie się kręciły -wyglądała jak Królewna Śnieżka. Jej oczy także były czarne jak dwa węgielki, jednak twarz miała jasną niczym płatek śniegu. Delikatna skóra i czerwone usta — tak ją zapamiętałam. Miała kulturę, była elokwentną kobietą z klasą. Całym sercem kochała mojego ojca — Andreasa, to od nich nauczyłam się postrzegać miłość jako najwspanialszy skarb tego świata. Mój ojciec był człowiekiem wymagającym i oczytanym, miał wiele obowiązków lecz zawsze na pierwszym miejscu była dla niego rodzina. Starał się wszystkim pomagać i żyć zgodnie z tradycjami swoich przodków. Bogaci i służba ceniła go jako człowieka.

Ojciec jest bogaty, chce żebym kiedyś poślubiła człowieka równego statusem społecznym. Mi się do tego nie śpieszy! Czekam na miłość swojego życia, a jeśli nie nadejdzie kupię sobie kota. Tak zawsze powtarzam swojej służącej Klarze.

Oprócz wspaniałych rodziców, którzy obdarowywali mnie miłością miałam także mieć malutkie siostrzyczki, gdyż mama zaszła w ciążę, gdy miałam prawie trzy latka. Byłam wtedy najszczęśliwsza na świecie! Co dziennie starałam się robić im zabawki, szyć im sukieneczki, wymyślać piosenki a wieczorem modliłam się o zdrowie dla nich. Kochałam je już wtedy! Moje małe królewny nie urodziły się jednak tak jak urodzić się miały. Czas rozwiązania przyszedł już w siódmym miesiącu… Pamiętam te straszne krzyki mojej matki i niezwykle długi poród. Bałam się jak nigdy, stojąc pod drzwiami pokoju matki. Niestety poród przeżyła tylko jedna siostrzyczka a mój anioł miłości pofrunął do nieba… Tak mówiły mi niańki. Ojciec był załamany. Czuł nienawiść do mojej małej siostrzyczki, która przeżyła a tym samym sprawiła, że mama odeszła. Oczywiście on sobie tak wmawiał. Tak naprawdę to nie była wina tej małej dzieciny, ale zdesperowany Andreas próbował sobie jakoś wytłumaczyć śmierć ukochanej. Płakałam wraz z nim.

W całym Londynie i na jego obrzeżach oraz w Dartford gdzie mieszkaliśmy z rodzinom zapanowała rozpacz i smutek, gdyż wszyscy znali naszą rodzinę, ojciec bowiem znany był w świecie polityki i biznesu.

Moja biedna, mała siostrzyczka rosła a ja starałam się dać jej matczyną miłość, której naprawdę nigdy nie mogła zaznać. Nazwaliśmy ją Maria Anna. Była naprawdę wspaniałą dziewczynką, podobną do matki. Bardzo kochałam moją małą Marię Annę. Byłyśmy bardzo związane, jednak odkąd odeszła mamusia, ojciec zrobił się smutniejszy i nie miał dla nas czasu. Raczej starał się wciągnąć w wir pracy i nie myśleć o tym co siedzi mu w sercu. Minęło sporo czasu, gdy zaczął myśleć o ponownym zamążpójściu, ponieważ ze względu na ważne funkcje w mieście musiał mieć małżonkę. Niestety padło na jedną z dziewięciu córek wielkiego hrabiego Henryka, niemiłą chociaż sławną wdowę udającą anioła. Kobieta była młodsza od ojca i według mnie nie za ładna, ale niestety wybrał ją, gdyż uważał, że będzie najlepszą matką dla mnie i dla Marii — nie wiem kto mu tak powiedział. Kobieta miała puszyste, rude włosy, zwykle rozpuszczone. Jej oczy miały w sobie coś co mnie odstraszało, niby zwykłe, ale widziałam w nich jej złą duszę. Kobieta udawała milutką, ale mnie i Marii nie nabrała, wołali na nią Rozalina. Widać było po niej, że zatraciła się w majątkach, drogich sukniach i wykwintnych kolacjach. Jej poprzedni mąż zmarł na problemy z sercem i zostawił młodą wdowę oraz małą córkę Konstancję. Tak! Na moje nieszczęście macocha posiadała także córkę o imieniu Konstancja. Niby śliczna blond kobieta w moim wieku, o zielonych oczach i smukłej sylwetce, ale niestety złe nawyki przejęła po matce. Była taka… oschła jak gałązka. Też kochała stroje i błyskotki, tak była uczona, więc nie uważam, że to jej wina. Na początku chciałam się z nią zaprzyjaźnić, jednak później już nie wytrzymywałam. Gdy zrobiła coś złego to zawsze winę zwalała na mnie, podrywała wszystkich chłopców w naszej okolicy, którzy podobali się młodszej ode mnie Marii i na dodatek podlizywała się ojcu. Zaślepiła go! Starała się zniszczyć życie swych przyrodnich sióstr, jak kazała jej Rozalina. To nie było dla mnie proste do wytrzymania. Nie chciałyśmy by ojciec żenił się powtórnie, ale cóż zrobić? Nie mogłyśmy dyktować mu jak ma żyć.

Widziałam, iż macocha nie kochała tatusia i brzydziła się jego dziećmi, czyli mną i Marią, ale nic nie mogłam zrobić nic. Starałam się ukrywać ból, żal oraz wielki smutek. Miałam jeszcze Marię. Moją kochaną siostrzyczkę, która nazywała mnie często Camelia zamiast Camilla od nazwy pięknego kwiatu z którego większość gatunków pochodzi głównie ze wschodniej i południowo -wschodniej Azji, jedynie nieliczne gatunki z rejonu Himalajów i Archipelagu Malajskiego, a do Europy trafiły w połowie XVIII wieku, ten akurat trafił, było o nim głośno a, że Maria znała nowinki ze świata przyrody.

Ja mam już prawie 17 lat jasne, długie włosy, jestem przeciętna jeśli chodzi o urodę. Kocham muzykę, przyrodę i zwierzęta, muszę chodzić na przyjęcia i tańce, dodatkowe lekcje śpiewu i języka. Ojciec zapewnia mi i Marii jak najlepszą edukację. Musiałyśmy ciągle poznawać nowych ludzi i miałyśmy mało wolnego czasu. Nie lubiłam tego szlacheckiego życia ze względu właśnie na małą ilość czasu dla siebie, ale cóż mogłam zrobić. Taka się urodziłam, trzeba przyjąć swoje obowiązki z podniesioną głową. Nasza macocha traktowała nas najgorzej jak tylko się da. Ciągle krzyczała, zabierała nam różne rzeczy i gdy ojciec wyjeżdżał to nawet starała się nami pomiatać jak najgorszą służbą. Mimo tych wszystkich strasznych chwil chciałam żyć, bo czułam, że gdzieś w sercu ojca kryje się dawna miłość do świata i do córek. Byłam pewna, że tam jest i chciałam znowu ją poczuć, chodźby przez chwilkę.

Uwielbiam grac na instrumentach, zwłaszcza na skrzypcach, ale oczywiście jak wypada na damę miałam także nauczyć się na pianinie, to jest moje największe marzenie. Ludzie mnie lubią, bo przypominałam im matkę, dlatego też Konstancja i macocha mnie nienawidzą. Wydaje mi się, że nie życzą mi nic dobrego. Przyrodnia siostra stara się mi dorównać we wszystkim, jest o wszystko zazdrosna. Czasem zastanawiam się do czego jest zdolna w tym szale zawiści.

Tego dnia po powrocie z jeziora zastałam w domu mojego ojca. Andreas siedział na czerwonym fotelu i czytał jakieś poważne książki.

— Usiądź kochanie. — uśmiechnął się.

— Tak, ojcze.- odparłam.

— Gdzie byłaś?

— Ach… Tam gdzie zawsze, nad jeziorem.

— Po co ty tam chodzisz? — podniósł głos, ale nadal jego ton był łagodny.

— Tam się odprężam, zapominam o problemach i troskach… Chociaż na chwilę… — cicho powiedziałam a potem wbiłam w ziemię wzrok.

— Camillo, o jakich troskach? — dopytywał. I nagle weszła jego żona Rozalia. Podczas nieobecności taty ona też zawsze gdzieś znikała tyle, że wiedziałam jedno, iż tata spełnia obowiązki i zarabia na nasze utrzymanie a ona mogła się tylko zabawiać! Próbowałam to wytłumaczyć ojcu, ale bezskutecznie. Miał na oczach ciemne klapki, gdyż przy nim Rozalina nie budziła zastrzeżeń.

— Nie ważne ojcze… Po prostu czasem chcę pobyć trochę sama. — dokończyłam a macocha popatrzyła na mnie ze złością.

— Córko… Jesteś już dojrzałym kwiatem i chcę cię wydać za mąż jako pierwszą… Nawet mam na oku jednego kandydata. — odrzekł. Ja się zdenerwowałam. Nie lubię rozmawiać o takich bzdurach. Nie jestem jak inne panny, które tylko myślą o przyszłych mężach.

— Mam prawie siedemnaście lat. Nie jestem jeszcze gotowa… — odchrząkałam.

— Nie mów głupot! Chyba się nie słyszysz. Chyba żartujesz? Musze cię wydać za kogoś kto zapewni ci życie w dostatku i szczęściu… Póki czuję się dobrze. — mówił, ale ja nie słuchałam. Często ojciec wracał do tego tematu, więc tę bajeczkę znałam już na pamięć, ale na szczęście później o niej zapominał.

— Przepraszam ojcze, ale muszę wyjść… — rzekłam, ten wziął mnie za rękę i mocno ścisnął.

— Córko! Wiedz, że jeśli kogoś znajdę i to będzie odpowiednia dla ciebie osoba to… — nie dokończył, bo weszła Konstancja, która pewnie podsłuchiwała. Zawsze wiedziała o wszystkich sprawach, które wydarzyły się w naszym domu.

— Tatku! — wołała do ojca, jakby był jej biologicznym tatą. Wtedy Andreas puścił moją dłoń.

— Tak Konstancjo! — oczywiście jej słuchał jak nikogo innego, umiała wbić się w łaski ojca.

— Proszę cię, daj mi troszkę funtów… Potrzebuję na nową suknie, bo przecie idziemy jutro na bal. — prosiła, przytulając się do ojca. Robiła to zawsze, gdyż miała w głowie tylko takie bzdury jak na przykład co włożyć na kolejną zabawę i kto ma jej to kupić.

— No dobrze… Ile? — zapytał ojciec.

— Yyy… — udawała, że nie wie, bo zawsze wtedy ojciec wyciągał więcej, aby sobie Konstancja kupiła coś,,modnego”. Oczywiście otrzymała tyle, że szkoda mówić, potem zawsze ucałowała ojca w policzek i wtedy Andreas popatrzył znowu na mnie.

— Zrozumiałaś co wcześniej ci mówiłem? — zapytał drętwo.

— Oczywiście. — rzekłam spokojnie. Ja i Maria rzadko otrzymywałyśmy jakieś drogocenne rzeczy, po prostu o nie nigdy nie wołałyśmy. Suknie przecież zawsze można przeszyć samemu, a nową ozdobę na włosy stworzyć ze ślicznych drobiazgów w skrzyni niespodzianek. Maria miała taką, a w niej wszystkie rzeczy, które z pozoru wydawały się nie potrzebne.

— Idziesz na bal? Może tam kogoś spotkasz? — dopytywał się ojciec.

— Przecież muszę iść… — zasmuciłam się. Wtedy Konstancja posłała mi drwiące spojrzenie i odeszła.

— Chcesz nowe suknie?

— Nie.

— Ale… — zamyślił się ojciec.

— Nie potrzebuję, ale możesz zrobić prezent Marii. Na pewno się ucieszy! — podpowiedziałam.

— A ty? — pytał.

— Nie potrzeba mi ojcze. Dziękuję serdecznie. — uśmiechnęłam się do taty i wyszłam. W salonie czekała już na mnie Konstancja.

— I co Camilla? Ile dostałaś? — drwiąco popatrzyła na mnie.

— Nic…

— Wiesz, jesteś beznadziejna. Ja wyjdę za mąż pierwsza i będę bogatsza od ciebie! — zaśmiała się perfidnie.

— Proszę bardzo, będę szczęśliwa twoim szczęściem. — odparłam i chciałam już iść, ale ta przytrzymała mnie wzrokiem.

— Lepiej mnie słuchaj, bo marnie skończysz! — chciała podejść, ale strąciła starą wazę na ziemię. To była bardzo stara rzecz, ojciec ją uwielbiał.

— Ach! Camillo! Cóżeś narobiła? — krzyknęła.

— Co ty robisz? Przecież to ty rzuciłaś wazę! — zdenerwowałam się.

— Ach… Ale nikt nie widział, że to ja! Niech będzie, że to ty.- zaśmiała się. Potem przyszedł ojciec.

— Córko! Co ty robisz, dlaczego wszystko niszczysz? — zapytał mnie zmartwiony.

— Ale to nie ja tato. — starałam się bronić. Przyszła także Maria, ale niestety nikt nas nie słuchał. Wyszło z tego, że nie cierpimy Konstancji i źle jej życzymy, kolejna kłótnia. Chcemy ją we wszystko wrobić! Byłam bardzo zła na świat w tamtej chwili, jednak co było zrobić. Maria też miała w sobie w tej chwili niezwykłe pokłady złości, ale musiałyśmy słuchać ojca. Potem zostałam do niego wezwana. Kolejna rozmowa z Andreasem. Myślałam, że to jakiś koszmar! Weszłam do gabinetu i usiadłam na stołku. Gabinet ojca był wielki i pełen starych książek, miał też gigantyczną bibliotekę. Wielkie okno puszczało do środka promienie słońca i padały one dokładnie na globus koło biurka. Wszystko było drewniane i eleganckie. To w tym gabinecie ojciec zaszył się na kilka miesięcy po śmierci matki. Tu do siebie dochodził, nie raz sięgając po dobrą whisky.

— Ojcze… Dlaczego mnie wezwałeś? Przecież już wszystko powiedziałam. — popatrzyłam na niego z pokorą.

— Ponieważ… Córko chcę cię prosić byś w końcu polubiła Konstancję! — powiedział a ja zadrżałam. Wiedziałam, że to tylko ona robi ze mnie wiedźmę a ja tak naprawdę nic do niej nie miałam. Była oszustką, zazdrosną, rozpieszczoną panną!

— Ja nic jej nie robię… Mówię to zawsze, ale ty mnie nie słuchasz ojcze! — rzekłam.

— Ale ja cię nigdy nie mogę zrozumieć… Dlaczego kłamiesz?

— Nie kłamię! — zasmuciłam się. Potem chciałam już opuścić pokój, ale ojciec zawołał:

— Jeszcze z tobą nie skończyłem!

— Dobrze… — usiadłam, czułam się niezrozumiana. Postanowiłam sobie to wytrzymać…

— Nie podałaś się na matkę… Kiedyś byłaś inna myślę, że brakuje ci Charlotty. — mówił. Jednak nie wiedziałam co mam powiedzieć, wiedziałam tylko, że ojciec zna mnie tylko taką jaką opisuje mnie macocha i Konstancja, przebywanie ze mną i Marią sprawiało mu cierpienie, bo wspominał matkę. Nie słuchał służby która widziała we mnie dobrą dziewczynę. Czułam się zawiedzona. Nagle dodał:

— I tak cię kocham… Może nie tak jak kiedyś, ale kocham bardzo mocno… Jesteś moim dzieckiem i nic nie poradzę na to, że nie lubisz macochy i jej córki… Gdy brałem ją za żonę myślałem, że będzie idealna. Proszę cię o zrozumienie dla kochanej Konstancji i Marii, chociaż wiem, że Marię już kochasz, tylko taka zła jesteś na biedną drugą siostrę. Mam dla ciebie niespodziankę. Odbiorę ci nieco obowiązków i załatwię ci naukę gdy na pianinie, zawsze tego chciałaś. Umiesz już grać na skrzypcach. Co dzień będzie przychodził do ciebie nauczyciel i nauczysz się tego czego pragniesz całym sercem, muzyka złagodzi twój charakter i wyrelaksuje cię. Może będziesz mniej nerwowa i później łatwiej ci będzie znaleźć męża? Kto wie… — skończył zamyślony, patrząc przez wielkie okno. Ja popatrzyłam na niego zdziwiona i nie mogłam uwierzyć w to co powiedział.

— Pianino? — zapytałam, jakbym właśnie dostała propozycję najlepszą na całym świecie.

— Oczywiście. Co tylko chcesz. — odparł tata.

— Ale… Jestem już trochę za stara…

— Nie! Już mówiłem! Lekcje zaczynasz od jutra, jeśli chcesz. Bez dyskusji! Myślałem, że wybierzesz pianino, dlatego już mam nauczyciela.- krzyknął wesoło.

— Nie chcę…

— Dlaczego? Zamówiłem nauczyciela z samego Wiednia! Wspaniały człowiek! Zdolny i w ogóle! Ma na imię Franciszek.

— Nie… — bałam się tego wyzwania, chociaż z drugiej strony to było moje marzenie.

— Córko…

— Tato, dziękuję! Nie zawiodę cię! Nauczę się grać na pianinie. — uciszyłam się jednak, skacząc ojcu na szyję.

Wyszłam z pokoju i popędziłam powiedzieć wszystko Marii, która mnie wysłuchała. Potem zasnęłam przy siostrzyce i śniło mi się pianino. Bałam się tego nowego doświadczenia! Nie mogłam sobie tego wyobrazić! Czułam, że to nie będzie dobry pomysł. Wiedziałam, że moja matula też grała na tym instrumencie. Miałam mętlik w głowie. Po co ojciec chce mnie nauczyć tej gry? Ach Konstancja będzie zazdrosna… Bałam się coraz bardziej, ale także nachodziła mnie coraz częściej chęć nowego doznania, mojego marzenia.

2. Pierwsze spotkanie

Z samego ranka w dzień, w który to miałam rozpocząć naukę gdy na pianinie wstałam najszybciej jak tylko umiałam. Raz po raz nachodził mnie strach a potem wesele przez to, że spełniają się moje marzenia. Z niecierpliwością czekałam na nauczyciela gry na pianinie. Chciałam się czegoś nauczyć, ale jeszcze bardziej pragnęłam zobaczyć złość w oczach macochy. Ojciec zamiast na mnie nakrzyczeć za to, że niby rozbiłam wazon, nagrodził mnie. Tak ja to odczuwałam. W drodze na śniadanie towarzyszyła mi Maria, moja najukochańsza siostrzyczka. Najpierw zasiedliśmy razem do stołu. Gdy ojciec był w domu takie śniadanie było wpisane w nasz plan dnia, a wtedy przy stole zasiadała cała nasza rodzina: ja, siostra, ojciec, macocha i Konstancja. Kiedy zaś wyjeżdżał w interesach ja i Maria jadłyśmy oddzielnie w kuchni, gdyż zwykle miałyśmy jakąś wymyśloną karę a w jadalni siedziała wtedy tylko macocha ze swoją córką. Właśnie na jednym z takich śniadań z ojcem, dnia w którym miałam zacząć lekcję, reszta rodziny dowiedziała się o moim nowym zajęciu. Siedzieliśmy jak gdyby nigdy nic, ojciec był gadatliwy, więc rozmawialiśmy o wszystkim: polityka, pogoda, plotki i nagle oznajmił wszystkim wesoło:

— Kochane dziewczyny Konstancja pięknie śpiewa, chodzi na lekcję śpiewu.

— Tak, dziękuję. — powiedziała dumnie córka macochy.

— Ty Mario jesteś kiepskim muzykiem, to prawda. Próbowaliśmy załatwić ci lekcje gry na skrzypcach, ale nie udało się. Nie winię cię za to. Każdy ma ukryty inny talent. Jak nikt jeździsz konno! Kochasz zwierzęta… Jakby rozumiesz się ze zwierzętami!

— No jasne, że tak… Często zachowuje się jak zwierzę… — dodała macocha.

— Nie mów tak! Nie zwracaj się tak do mojej córki! — obronił Marię ojciec, co zdenerwowało Rozalinę tak, że aż jej policzki zapłonęły wściekłością. Ja uśmiechnęłam się delikatnie, biorąc Marię za rękę. Siedziałam zawsze między nią a ojcem.

— Na czym ja skończyłem… A tak! Ty Mario masz dodatkowe lekcje jazdy konno, to cię satysfakcjonuje? — zapytał tata.

— Tak! Jak najbardziej! — zapiszczała ze szczęścia Maria. Ona zawsze była taka promienna!

— Do czego zmierzasz? — zapytała Rozalina.

— A do tego, że Camilla kiedyś grała na skrzypcach… Do śmierci mojej ukochanej pierwszej żony… To było parę lekcji, przecież była małą dziewczynką, później przestała. Ja to zaniedbałem. Mała dziewczynka miała wtedy inne marzenia, które zatarła przyszłość. Teraz ta przyszłość jest już przeszłością a ja mam nowy początek dla mojej córki. Zaproponowałem jej lekcję gry na pianinie.

— Co? Ona i pianino? Przecież jej słuch nie jest za dobry, nigdy mnie nie słyszy. — zezłościła się macocha.

— Nie sądzę tak, kiedyś dobrze jej szły lekcje muzyki. Myślę, że jest uzdolniona a przy okazji nauczy się panować nad nerwami. Nie będzie przenosić złości na was… — rzekł ojciec zwracając się do Rozaliny.

— Szkoda wydawać pieniędzy na lekcję. Jest już stara. Musi szukać męża a nie… — dopowiadała macocha, denerwują mnie tym.

— Wiem, ale to jej tylko pomoże. Postanowiłem już. — zakończył temat ojciec.

— Nie! Konstancja nie chodzi na pianino! — upominała się ruda kobieta w pięknej zielonej sukni.

— Jeśli tego pragniesz żono, to i Konstancja może chodzić na lekcję, nikomu nie bronię. — powiedział ojciec.

— No nie wiem… — zamyśliła się. Oczywiście była zazdrosna. Zawsze moja prawie siostra musiała być lepsza od wszystkich wkoło. Popatrzyłam na ojca i macochę. Chciałam by pozwolili mi samej się uczyć a nie by znowu pojawił się problem.

— Konstancjo, kochanie? — zapytał ojciec.

— Ja… — zacięła się. Potem popatrzyła na mnie i w jej oczach zapanował gniew.

— I co siostrzyczko? — zapytałam niecierpliwie.

— Co? Ojcze, ja mam tyle zajęć, więc nie wiem czy chcę sobie jeszcze jedno zajęcie dokładać… Nie pociąga mnie to. Ja pięknie śpiewam, jak mówiłeś. — powiedziała, a ja uśmiechnęłam się i kamień spadł mi z serca. Niestety później moja przyrodnia siostra przemówiła znowu:

— Mimo to hmm… Zastanowiłam się i chcę się uczyć grać na pianinie, abym i ja mogła uszczęśliwić twoje serce tworzoną przeze mnie muzyką. — skończyła. Bardzo się zdenerwowałam, aż trzęsłam się ze złości. Wiedziałam, że tego nie chce, że tylko robi mi na złość, tak jak uczyła ją matka. Swoją drogą dziwna kobieta, jak można uczyć dzieci jak być nieznośnym?

— Konstancjo, jesteś bardzo dobrym dzieckiem. Wspaniale! Powiem, więc dziś waszemu nauczycielowi, że ma jednak dwie uczennice a nie jedną. — uśmiechnął się tata i zarządził abyśmy dokończyły śniadanie.

— Dziś? — zapytała córka macochy.

— Tak dziś. Poznałem w Wiedniu zdolnego muzyka, akurat przebywa teraz u siostry Hrabiny Dewonree. — tata był bardzo podekscytowany — Hrabina była praktycznie członkiem naszej rodziny, najlepszą przyjaciółką waszej matki. Kiedyś często u niej bywałam, ale od kiedy Charlotta zmarła nasze relacje się ukruszyły. Hrabina mieszkała niedaleko, pół godziny konno.

— Bardzo szybko… — powiedziała Rozalina.

— Nie ma na co czekać! Chłopak chętnie sobie dorobi mimo, że przyjechał tu bardziej na odpoczynek. Wiecie jest muzykiem, ale jeszcze nie wystarczająco sławnym by dużo zarabiać.

— Musi być dobry… — zaśmiała się Konstancja. Śniadanie dobiegło końca. Później odeszłam od stołu wraz z Marią, dziękując ojcu za miły posiłek.

— Ona mnie doprowadza do szału! — krzyknęłam szeptem do Marii wychodząc. Byłam wściekła, że Konstancja chce robić wszystko to co ja lub moja młodsza siostra. Szłyśmy po schodach w tych naszych uroczych, chociaż skromnych sukniach i cały czas rozmawiałyśmy.

— Nie przejmuj się. Może kiedyś nasza,,siostra” — podkreśliła z sarkazmem — się jakoś odmieni… — pocieszała mnie Maria.

— Nie! Ona się nigdy nie odmieni! Byłyśmy dla niej takie dobre. Chciałam by została naszą przyjaciółką, siostrą a ona chce mieć w nas swoich wielkich wrogów. To smutne! — krzyknęłam.

— Wiesz, nie przejmuj się. — i usłyszałyśmy pukanie do drzwi. Ktoś ze służby pobiegł otworzyć.

— Dzień dobry Franciszku! — usłyszałyśmy głos ojca.

— Jest już tutaj ten nauczyciel! — powiedziałyśmy równo z Marią i uśmiechnęłyśmy się do siebie. Podekscytowałam się a po moim brzuchu zaczęły latać motylki.

— Oj w sumie… Nie mogę się doczekać! — przerwałam, bo moja długa suknia zaczepiła się o obcas, straciłam równowagę i spadłam ze schodów.

— Camilla! — krzyczała siostrzyczka, ale ja byłam bezwładna. Spadałam i obijałam się. Straciłam przytomność. Nic potem nie pamiętam. Czarna pustka.

Gdy się obudziłam leżałam w swoim miękkim i śnieżnobiałym łóżku. Obok siedział ojciec i Maria.

— Co się stało? — zapytałam przestraszona.

— Spadłaś ze schodów. Ale już wszystko dobrze.- powiedział tata.

— Chyba mam złamaną nogę… Bardzo boli… — zasmuciłam się próbując ją podnieść do góry.

— Nie słonko! Był tutaj lekarz i powiedział tylko, że jesteś straszliwie poobijana, ale nie połamana.

— Boli… — wskazałam na zsiniałą nogę.

— Wiem. No nic. Chciałem, abyś dzisiaj poszła na bal, ale skoro noga cię straszliwie boli to po co cię męczyć… Jak doszło do tej dziwnej sytuacji, że spadłaś ze schodów? — ojciec był bardzo zdziwiony. Ale ja myślałam tylko o tym, że nie muszę iść na bal, ucieszyłam się, gdyż nie lubiłam chodzić na takie imprezy.

— Czyli nie idę? — zapytałam.

— Dziś nie, ale jutro jeśli ci się polepszy to pojedziesz do Purestreliów. Ich syn jest wspaniałą partią. Bogaty, mądry, przystojny, odważny…

— Tato…

— Dopiero jutro. Nie wyglądasz źle, przygotuj się, bo dzisiaj czeka cię tylko nauka. Za 15 minutek na dole w sali z pianinem. Franciszek już czeka. To bardzo dobry nauczyciel. — powiedział ojciec.

— Dobrze.

— Konstancja już miała lekcję, trochę spałaś. Ja, twoja macocha, Konstancja jedziemy do miasta. W domu zostanie Maria a ty będziesz miała lekcję.

Po wyznaczonym przez ojca czasie zeszłam na dół, do wielkiej sali w, której było tylko pianino, stało dokładnie w centrum pokoju. Grała na nim kiedyś matka, oj wtedy było tak wesoło. Pianino było stare jak świat, zdobione i o kolorze ciemnego drewna. Bardzo mi się spodobało. Na stołeczku obok siedział starszy ode mnie pan, pewnie miał 40 lat, jednakże bardzo wystrojony. Zauroczyły mnie jego oczy, piękne i ciemne włosy pod kolor pianina i elegancka niebieska kamizelka, która pasowała mu do tych jego cudownych oczu, równie niebieskich jak niebo. Jego twarz była ciepła, chociaż widać było na niej już zmarszczki. Biło od niego doświadczeniem, spokojem i cierpliwością.

Gdy tylko mnie zobaczył to uklęknął i przywitał się ładnie.

— Witam panienko. — i ja odpowiedziałam przyklęknięciem. Popatrzyłam na mężczyznę z podniesioną głową jak na panienkę przystało i poprawiłam swoją fryzurę, gdyż wydawało mi się, iż moje zakręcone, spięte włosy ułożone są jakoś niefortunnie. Miałam stalową minę i dumny wzrok skierowany prosto w jego twarz. Chciałam wypaść jak najlepiej. Ojciec kazał nam przy obcych być paniami z klasą, taka starałam się teraz być. Mój nauczyciel wzbudzał we mnie jakieś dziwne uczucia, spodobał mi się, jak nikt inny wcześniej. Mężczyzna przedstawił się niskim głosem, który wprowadził mnie w osłupienie:

— Jestem Franciszek Hughes, muzyk wiedeński i będę cię uczył gry na pianinie, jak twój ojciec zapragnął.

— Bardzo mi miło. Ja jestem Camilla Collins. — odpowiedziałam a ten ucałował moją dłoń, wtedy poczułam jakąś magiczną falę rozkoszy, rozprowadzającą się w moim żyłach.

Byłam przyzwyczajona do pocałunków w rękę, gdyż każdy dostojny mężczyzna to robił, ale ten pocałunek był inny, jakby delikatniejszy. Potem pokazał mi moje przygotowane siedzenie obok pianina i usiadłam. Patrzyłam na klawisze, czułam takie przyjemne uczucie. To było wspaniałe, a lekcja dopiero się zaczęła. Mężczyzna tłumaczył pierw podstawy gry na pianinie, był średniego wzrostu, niezbyt wysoki, ale i nie niski. Na twarzy miał ledwo widoczny zarost. Byłam pewna, że na pewno śpiewać też umiał doskonale, bo głosem podbił mi serce.

— Zawsze siadaj dokładnie pośrodku instrumentu widzisz tu, gdy dźwięk C masz pod dłonią. To ważne! Nie martw się o to, że nie sięgniesz tak idealnie do bardziej oddalonych rejonów klawiatury, wystarczy kilka lekcji, wprawa, wyciągnąć ręce i przechylić się nieco w bok, masz tańczyć grając.

Ważna jest również odległość od instrumentu. Jeśli położysz dłonie na klawiaturze a Twoje ręce będą tylko lekko zgięte w łokciach (mówiąc inaczej będą prawie proste) to znaczy, że odległość jest prawidłowa. Ramiona powinny być rozluźnione i nie należy ich unosić do góry. Następną rzeczą, na którą trzeba zwrócić uwagę jest kształt dłoni i sposób poruszania się palców podczas grania. Od prawidłowego, jak mówią pianiści „ułożenia ręki” zależy to czy będziesz w stanie zagrać w przyszłości trudniejsze utwory. Dłoń położona na klawiaturze powinna być zaokrąglona tak jakby w jej wnętrzu znajdowała się piłeczka. Palce powinny dotykać klawiszy czubkami (a nie opuszkami!). Muszą uderzać w klawiaturę jak małe młoteczki. Dodam jeszcze, że plecy powinny być proste — nie tylko dla zdrowia ale i dla komfortu i jakości gry. Chodzi o to, że tułów musi być stuprocentowo dyspozycyjny gdyż do niego,,przyczepione” są ręce, które podczas grania potrzebują pełnej swobody do szybkiego poruszania się w lewo, w prawo oraz nieznacznie w górę i w dół. Wydaje mi się, że to wszystko na razie.- skończył a ja słuchałam go z taką radością. Chciałam już się dorwać do klawiatury, zachęcił mnie do tego. Potem jeszcze dużo tłumaczył! Jakieś primy, sekundy, tercje… Nie wiadomo co! To już było za trudne jak dla mnie na pierwsza lekcję. I gamy, bemole, krzyżyki… Coś tam zapamiętałam, ale nie za dużo.

— Twoja siostra Konstancja miała ze mną już lekcję, ale jednak woli jakiegoś bardziej doświadczonego nauczyciela. — zakończył Franciszek.

— Naprawdę? — byłam bardzo zdziwiona. Przecież Franciszek był idealny. Taki fachowiec i jeszcze przystojny, zgrabny, elegancki, pociągający. Mogłabym wymieniać w nieskończoność.

— Tak. Ale to nie ona zdecydowała, tylko jej matka. Chce by Konstancja miała najlepszego nauczyciela. Załatwi, więc kogoś lepszego. — zaśmiał się.

— Jak to? Przecież pan gra w Wiedniu! — byłam taka zdziwiona.

— Nie jestem najlepszy, ale tutaj nie znajdzie grajków nauczających po domach i grających po filharmoniach. Ci cenią się już bardziej. Myślę, że ona nie wie co robi. Na razie szuka, zobaczymy. Nie żebym się tak cenił, broń Boże! Po prostu mam za sobą lata doświadczenia.

— Po prostu macocha chce, żeby Konstancja nauczyła się szybciej niż ja. Odwieczna rywalizacja. Ja nie uczestniczę w tych zawodach, nie potrzebuję być pierwsza, ale one tak. — zaśmiałam się.

— Widać. — odwzajemnił mi uśmiech.

Po dosyć nie długim czasie zaprzestałam udawać jaką to nie jestem panną dobrze wychowaną. Postanowiłam szczerze porozmawiać z moim nowym, starszym o wiele lat nauczycielem, który wyglądał na niezwykle miłego człowieka.

— Dziękuję, że pan przyszedł… Jest pan na wakacjach a uczy pan…

— Oh… Cała przyjemność po mojej stronie. To dla mnie zaszczyt uczyć tak zdolną pannę. Możesz mi mówić Franciszku a nie per pan, bo nie czuję się wtedy dobrze. — pochylił głowę, jakby się mnie ciut bał… Zmieszałam się.

— Dobrze. Ty też Franciszku nie mów do mnie na,,pani”. Czemu rezygnujesz z wakacji na prywatne nauki, ojciec mi powiedział. Opowiedz coś o swojej rodzinie. Chętnie posłucham. — prosiłam.

— Pani! Muszę cię uczyć, twój ojciec powiedział, że mnie skontroluje, jak grasz. Fakt, śmiał się przy tym, ale jednak lepiej być przezornym. — zaśmiał się.

— To rozkaz, odpowiedz na moje pytania Franciszku. — poprosiłam. Nie chciałam, aby pomyślał że jestem jakaś wielmożna pani, co już wszyscy muszą koło niej latać i lubią ją tylko ze względu na jej dobytek, którym się popisuje. Nauczyciel widział w moich oczach rządzę wiedzy na swój temat i w końcu zgodził się porozmawiać, chociażby jak ze swoją córką.

— Pani…

— Nie pani… Mów mi Camillo… — upomniałam go.

— Hmm… Mam na imię Franciszek. Jestem prawie czterdziesto letnim muzykiem z Wiednia, gdzie żyje sobie spokojnie. Nie mam żony, ale nie myśl, że jestem jakiś dziwny. Miałem wiele kobiet przyznam się szczerze, ale nie jest to moja wina, że żadna nie skradła mi serca. Gdybym jakąś naprawdę pokochał to byłbym teraz żonatym mężczyzną. Śmieją się tu, że stary ze mnie kawaler, ale nie ma sensu przejmować się ludźmi i robić coś wbrew sobie, tylko żeby to dobrze wyglądało dla innych. Tak, więc jestem artystą. Gram wraz z najznakomitszymi kompozytorami, ale jeszcze nie jestem popularny. Żyję muzyką. Przyjechałem tu do siostry, bo chciałem sobie zrobić wakacje od codzienności, ostatnio bardzo dużo komponuję i pracuję. Ale nie można zrobić sobie wakacji od muzyki! To tak jak nie można zrobić sobie wakacji od miłości jeśli się ma taką bliską osobę, dla mnie tą osobą jest muzyka.

— Wspaniale! — zaśmiałam się.

— Spotkałem ostatnio twojego ojca, rozmawialiśmy i jakoś tak wyszło, że zaproponowałem mu naukę. Po prostu muszę robić to co lubię, nawet na wakacjach. U siostry czuję się wspaniale, spędzam z nią dużo czasu. Dobrze mieć kochającą rodzinę, ale wiesz… Chciałbym przekazać coś innym ludziom. Cząstkę siebie, ukrytą w nauce niesionej innym.

— Masz wspaniałą rodzinę… Pani Hrabina i jej mąż to dobrzy ludzie. — uśmiechnęłam się lekko. Potem jeszcze posłuchałam opowieści o wielkich kompozytorach wiedeńskich.

— Jak to się stało, że wylądowałeś w Wiedniu Franciszku? Dziwnie się czuję mówią do ciebie po imieniu… — zarumieniłam się.

— Ja też dziwnie się czuję. Jestem dużo starszy! Mógłbym być twoim ojcem. Może jednak mówmy sobie…

— Nie, nie! Tak jest dobrze. — zaprotestowałam.

— Jak trafiłem do Wiednia z Londynu? To bardzo proste — Wiedeń to kolebka muzyki. Dynastia Habsburgów przyciąga do miasta artystów jak magnes, bo to mecenasi sztuki. W Wiedniu panuje teraz doba klasycyzmu! Tam mogę rozwijać skrzydła! — dokończył i lekcja się skończyła.

Na pierwszej mojej lekcji nie dotknęłam jednak za dużo razy klawiszy… To były tylko opowieści… Szkoda. Oczywiście ładnie się pożegnałam z moim miłym nauczycielem, odprowadziwszy go do drzwi.

— Było mi niezwykle miło… — szepnęłam.

— Mi również! Do zobaczenia! — pożegnał się wsiadając na czarnego konia. Potem pobiegłam do ojca, aby i mu podziękować. Akurat wrócił.

— Tato! Dziękuję za lekcję. To dzięki tobie się czegoś nauczę. Dziękuję! — powiedziałam. Byłam taka szczęśliwa nie dlatego, że nie długo znowu dotknę klawiszy, ale dlatego, że znowu zobaczę Franciszka. Wiedziałam, że mogę nie być najlepszą uczennicą, inne damy uczą się od dziecka a ja już byłam stara. Ale ja spełniałam swoje marzenia i czułam się jak dziecko, które dostało nową zabawkę.

Myślałam teraz tylko o moim nauczycielu. Musiałam go jeszcze zobaczyć. Konstancja podobno już coś tam sobie grała, gdyż macocha nie chciała, aby uczyła się teorii, od razu mieli przejść do praktyki. Nagle do mojego pokoiku wpadł ojciec.

— Jak się czujesz? My idziemy na bal…

— Ja nie mogę. Przecież wiesz, moja noga… — rzekłam bojąc się, że zapomniał.

— Dobrze, ale gdy tylko wyzdrowiejesz to cię zabieram na przyjęcie. — powiedział konsekwentnie.

— Oczywiście. A gdzie idziecie? — zapytałam wierząc, że może tam gdzie będzie też mój nowy nauczyciel.

— Do Perringerów.

— Aaa… — ucieszyłam się. Potem Maria przyszła do mnie bym pomogła jej wybrać sukienkę. Poszłam z nią stroić się na bal, postanowiłam opowiedzieć jej o Franciszku.

— Mario… — zaczęłam zlękniona.

— Co?

— Mój nauczyciel…

— Co? — zirytowała się nie mogąc wcisnąć gorsetu.

— On jest niezwykły! Taki pasjonat, artysta, na dodatek przystojny, elegancki, człowiek z klasą! — mówiłam jak o jakimś cudzie, a siostra popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.

— Widziałam go, tak… Mężczyzna — chodzący Parys. No, ale siostro on jest stary! — zaśmiała się.

— Nie taki stary… Może trochę starszy ode mnie… — popatrzyłam w podłogę.

— Trochę?

— Trochę…

— Mógłby być twoim ojcem! — wrzasnęła a ja podbiegłam do niej i zamknęłam jej usta.

— Cicho! Jeszcze wiedźmy usłyszą… — poprosiłam.

— Dobrze.

— Po prostu mi się trochę podoba. — dodałam.