Mieszkanie przy ulicy Ryden i inne opowiadania - Blanca Miosi - darmowy ebook

Mieszkanie przy ulicy Ryden i inne opowiadania ebook

Blanca Miosi

2,7

  • Wydawca: Autornia
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2022
Opis

Na co dzień spotykamy się z sytuacjami, które nie do końca potrafimy pojąć rozumem. Nazywamy je tajemnicami. Często skrywamy je tylko dla siebie i po pewnym czasie tracimy rozróżnienie, czy przydarzyły się nam naprawdę, czy też tylko się nam przyśniły. Poznaj 5 takich historii od Blanki Miosi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 59

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,7 (3 oceny)
1
0
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Original work copyright

©2007 by Blanca Miosi

Tytuł oryginału:

El Piso de La Calle Ryden y otros cuentos de misterio

Projekt okładki: Joanna Jarco

Przekład: Piotr Jarco

Redakcja: Natalia Grzeszczak

Skład: Studio Link

ISBN: 978-83-966375-1-2 (EPUB)

ISBN: 978-83-966375-2-9 (MOBI)

www.autornia.com

Copyright ©2022 by Studio Link Piotr Jarco

Polska, 2022

Mieszkanie przy ulicy Ryden 450

Wąskie schody skrzypią, jakby miały za chwilę zapaść się pod moim ciężarem. Budynek jest mały i nie ma w nim windy. Oglądany z zewnątrz musi wyglądać dziwnie, wręcz nie na miejscu, schowany przez prawie cały dzień w cieniu dwóch wieżowców. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem go stojącego pomiędzy olbrzymami z betonu i szkła, miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. Budynek należał do innej epoki i zrządzeniem losu znalazł się w niewłaściwym miejscu. Ulica Ryden nr 450. Ogłoszenie w gazecie obiecywało, że to właśnie tutaj, pod tym numerem, znajdę to, czego szukałem – dach nad głową.

Staruszka mieszkająca na piętrze wychodzi mi na spotkanie. Robi tak każdego dnia, od kiedy tu mieszkam. Zapewne nasłuchuje mojego kroku, tylko czekając, aż wyjdę z pokoju. Ona sama jest chyba jedynym mieszkańcem starej kamienicy (oprócz mnie, oczywiście), a przynajmniej jedynym, którego regularnie widuję. Alarmuje ją skrzypienie drewnianej podłogi.

– Dzień dobry, młody człowieku. Niezły dzisiaj upał, prawda?

– Dzień dobry, pani Victorio. – Staram się przemknąć szybko obok niej, nie dając jej powodów do zaczepki, ale to niemożliwe.

– Mówią, że jesteś pisarzem. Gdzie mogę kupić twoją książkę? – dodaje, patrząc na mnie swoimi szczurzymi oczami.

– Jeszcze nic nie wydałem. – Ciekawe, skąd się o tym dowiedziała?

– Ach! Czy mówiłam panu, że jego mieszkanie należało wcześniej do kobiety, która miała pięciu mężów?

– Tak. Wczoraj, a także przedwczoraj – odpowiadam oschle, z trudem powstrzymując odruch przewrócenia oczami.

– Właśnie... była bardzo piękna, nazywała się Clarisa i niestety nie doczekała się potomstwa. Mówią, że miała reputację femme fatale – ciągnie niezrażona moją niechęcią staruszka.

Zaraz, dlaczego nazwała ją femme fatale? Zapragnąłem dowiedzieć się na ten temat więcej. Moją słabością jest ciekawość i ostatecznie zawsze ulegam ludziom, którzy tak jak ta stara kobieta, dowiadują się, że jestem pisarzem i chcą mi opowiedzieć coś niezwykłego. Staruszka na szczęście nie zwierza mi się – tego bym chyba nie zniósł. Lubię pisać fikcję, a nie spisywać prawdziwe historie. Tych mam aż nadto.

– Kobieta fatalna? – powtarzam za nią, licząc, że staruszka powie coś więcej.

– Tak, jedna z tych, których się nie zapomina, w których mężczyźni zakochują się do szaleństwa, gotowi popełnić dla nich najcięższą zbrodnię... – Kobieta nie kończy zdania, jakby czekając na moją reakcję.

– Ta, która mieszkała na górze, była taką kobietą? – pytam coraz bardziej zaintrygowany tą historią.

– Tak, właśnie. Ma pan ochotę na filiżankę herbaty? Mogę opowiedzieć panu sporo o Clarisie. I o tym, dlaczego tak trudno było wynająć jej mieszkanie.

– To chyba nie dlatego, że jest tak wysoko? – odpowiadam z lekką ironią. – Dziękuję, ale może innym razem. Muszę jeszcze przejrzeć dzisiaj kilka dokumentów.

– To nie zajmie dłużej niż kilka minut... myślę, że to pana zainteresuje.

– No dobrze – niechętnie przyjmuję zaproszenie.

Nie interesuje mnie zbytnio, co staruszka ma do powiedzenia – nie wierzę w duchy, astrologów i jasnowidzów, a jak podejrzewam, pewnie o to właśnie chodzi.

– Śmiało, proszę czuć się jak u siebie. Rozgość się, proszę – zaprasza mnie uroczyście Victoria. Jej dom jest tak samo banalny jak ona – zagracony niepotrzebnymi ozdóbkami stojącymi na półkach, stoliku kawowym, konsoli i wszędzie, gdzie tylko się da.

– Dziękuję – odpowiadam, siadając przy stoliku ostrożnie, uważając by nie strącić z niego serwetki. Na podłodze leży wytarty dywan, a na ścianach zamiast obrazów wiszą przeróżne oprawione litografie – prawdopodobnie strony wycięte z kalendarza. Okno jest zamknięte, ale mimo grubej zasłony słychać dobiegający z zewnątrz hałas uliczny.

– Lubisz herbatniki w czekoladzie? – pyta Victoria i przynosi tacę z białym porcelanowym zestawem do herbaty ozdobionym niebieskimi pejzażami i zmatowiałymi, złotymi brzegami. Na dnie tacy leży szydełkowa serwetka. Na widok małej miseczki wypełnionej po brzegi czekoladowymi ciasteczkami mój puls przyspiesza. Moje ulubione, cóż za zbieg okoliczności! Częstuję się ciastkiem. Victoria przygląda mi się z zadowoleniem. Po chwili odzywa się nieco zmartwiona:

– Tu jest za głośno. Przejdźmy do mojego ulubionego pokoju.

Wstaje, przechodzi obok mnie, wychodzi na korytarz, popycha tacą jakieś drzwi i zaprasza mnie do małego pomieszczenia urządzonego w zupełnie innym stylu. I tutaj, podobnie jak wszędzie w tym mieszkaniu, okna zasłonięte są grubymi czerwonymi kotarami. Siadam w miękkim fotelu w tym samym kolorze i zauważam, że na podłodze leży wełniany perski dywan. Wokół niego błyszczy drewniana podłoga.

– Clarisa Morrison. Tak się nazywała. Pewnego dnia zniknęła i słuch o niej zaginął. Od tego czasu w budynku panuje względny spokój. Za jej czasów głośna muzyka i imprezy były na porządku dziennym. – Siada wygodnie w kanapie i mruży oczy. – Jej ostatni mąż, pianista, był o nią bardzo zazdrosny, a ponieważ Clarisa nie była święta, to, jak sądzę, ich romans musiał zakończyć się tragedią.

– Skąd te przypuszczenia?

– Pewnego dnia po prostu zniknęli. Już ci mówiłam – odpowiada, przełykając ciastko.

Milczę. Przechodzi mi przez myśl, że przyjęcie zaproszenia było błędem. Wtedy na jednej ze ścian zauważam portret taki sam jak ten, który wisi w moim mieszkaniu.

– To Clarisa – informuje mnie staruszka. – Czyż nie była piękna?

– Jak to się stało, że u pani jest...?

– Znalazłam go na śmietniku i oprawiłam – przerywa mi. – Wiem, że drugi taki jest na górze. To zdjęcie zrobił jej kolejny mąż, fotograf. – Nie mówię nic, podziwiając w ciszy piękno kobiety. Wygląda oszałamiająco.

– W dniu, w którym zniknęła, wyglądała tak samo pięknie – dopowiada Victoria, jakby czytając mi w myślach. – Czas był dla niej łaskawy. Clarisa lubowała się w spirytyzmie i nie była zbyt pobożna.

– Nie wierzę w takie rzeczy.

– Ja też nie.

– Dawno temu zniknęła?

– Trzydzieści lat temu. Jeśli więc jeszcze żyje, ma co najmniej siedemdziesiąt lat.

– To znaczy, że portret zrobiono dziewiętnastolatce, mniej więcej.

– Tak. Wyszła za mąż w wieku piętnastu lat, a jej pierwszy mąż zmarł po sześciu miesiącach, pozostawiając po sobie pokaźny majątek. To był dojrzały mężczyzna z mnóstwem pieniędzy. Myślę, że to małżeństwo było finansowym kontraktem, który zawarli jej rodzice. Z fotografem wytrzymała sześć lat i to on wykonał ten portret. Potem był pisarz, z którym żyła nieco dłużej, ale nie dogadywali się za bardzo. Ona lubiła życie towarzyskie, a on był pustelnikiem. Jedyne, co ją przy nim trzymało to… no wiesz…

– Co? – pytam, domyślając się oczywiście słów, które nie przechodzą jej przez gardło, ale postanawiam udawać głupka.

– Mówią, że był hojnie obdarzony, a ona mu się podobała... rozumiesz, o czym mówię – ciągnie Victoria – ale pewnego dnia dostał ataku serca i wynieśli go z domu nogami do przodu. – Kobieta zaczyna liczyć na palcach, jakby sobie coś przypominała. – Czwarty mąż był wykładowcą na uniwersytecie. Poznali się na jakiejś dobroczynnej zbiórce pieniędzy. Był od niej starszy, chyba o piętnaście lat. Kiedy już myśleliśmy, że się ustatkowała, mężczyzna niespodziewanie zmarł. Byli małżeństwem przez dwa lata. Pewnej nocy wyszedł z domu pijany. Wsiadł do samochodu i pech chciał, że wpadł na słup. To było dziwny wypadek.

– Dlaczego?

– Bo ten mężczyzna był abstynentem.

– Aha, rozumiem.

– Każdy, kto wprowadził się do mieszkania na górze, szybko odchodził. Podobno panuje w nim dziwna atmosfera.

– Proszę mi powiedzieć, pani Victorio, skąd pani tyle wie o Clarisie Morrison?

– Byłam jej najlepszą przyjaciółką i powierniczką sekretów. Upłynęło już jednak tyle czasu, że chyba nie muszę dłużej dochowywać tajemnicy – odpowiada zamyślona.

– Powinienem już iść. Bardzo dziękuję za ciasteczka, były pyszne.

– Proszę się częstować. Mam ich w bród – mówi, podając mi talerz z ciastkami.

– Nie, dziękuję...

– Proszę zaczekać. – Idzie do kuchni i wraca z plastikowym pojemnikiem wypełnionym herbatnikami. – Będzie mi przykro, jeśli ich nie przyjmiesz.

Gdy pokonuję ostatnie schody, brakuje mi tchu. Stawiam pojemnik w kuchni i wodzę oczami po całym domu. Sprawia wrażenie bardziej przestronnego niż mieszkanie starej Victorii – pewnie dlatego, że mniej w nim ozdób i mebli. Clarisa Morrison, o ile to ona go urządziła, miała bardzo dobry gust; wszystko w nim było eleganckie. Staję przed portretem Clarisy. Już pierwszego dnia uznałem ją za bardzo atrakcyjną kobietę, a teraz, gdy już znam część jej historii, wrażenie to tylko się potęguje. Zdjęcie jest w odcieniu sepii, ale można dostrzec prawdziwe kolory. Gęste, misternie upięte z tyłu głowy włosy odsłaniają krągłe ramiona. Głęboki dekolt sukni obnaża część biustu i mimowolnie zaczynam wyobrażać sobie te bujne i jędrne piersi. Mam wrażenie, że w trakcie robienia zdjęcia kobieta powstrzymuje uśmiech. Drugi mąż… tak powiedziała Victoria?

Clarisa nie jest już dla mnie obcą kobietą z portretu. Zaczyna być mi bliska – w końcu poznałem jej intymne sekrety. A więc była żoną pisarza, i, jeśli wierzyć staruszce, to właśnie jego kochała najmocniej. Przyglądam się portretowi i zaczynam myśleć, że w tej kobiecie można było zakochać się do szaleństwa. Wyobrażam ją sobie nagą i ogarnia mnie pożądanie. Przebywanie w tym mieszkaniu, dotykanie przedmiotów, które należały do niej, spanie w tym samym baldachimowym łożu, w którym kochała się niezliczoną ilość razy z wieloma mężami... to wszystko powoduje, że czuję się jak w surrealistycznym teatrze. Co rusz ogarnia mnie pragnienie spojrzenia na jej portret i za nic nie chcę opuszczać tego mieszkania, jednak wiem, że muszę to zrobić. Znalazłem się w tym mieście z powodu, który już wielokrotnie odkładałem. Chcę, aby wydawnictwo opublikowało moją książkę. To, jestem tego pewien, najlepsza powieść wszech czasów, jednak jak dotąd jej krótkie streszczenie na razie nie wzbudza większego zainteresowania. Zastanawiam się, jak to możliwe? Kogo nie zainteresowałby tytuł: „Trup w lodówce”?

„Mój kochany... nie chcę, żebyś odchodził...” – słyszę szept przy moim uchu. Przewracam się w łóżku i czuję obok jej ciepłe ciało. Jestem nagi, a moje dłonie zaczynają wędrować po jej ciele tak, jakby znały na pamięć każdy jego zakamarek.

– Clarisa, kocham cię, zakochałem się w tobie pierwszego dnia... Nigdy cię nie opuszczę.... – szepczę, tuląc głowę do jej policzka, całując wargi, które mnie zniewoliły w chwili, gdy je ujrzałem.

Już drugi tydzień kocham się z Clarisą. Staram się spędzać jak najmniej czasu poza domem. Przestało mieć znaczenie, że nikt nie chce wydać mojej książki, że wydawcy patrzą na mnie z przesadnie wyrozumiałym uśmiechem. Pragnę tylko wrócić do tego mieszkania i być znowu z nią. Ludzie ostatnio dziwnie mnie traktują. Patrzą na mnie jak na chorego, choć ja sam czuję się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Nigdy nie byłem tak szczęśliwy i choć wiem, że to szaleństwo, czuję, że jestem zakochany po uszy. Nie ma dla mnie znaczenia, że widuję się z nią tylko nocami. Wyczekuję z niecierpliwością chwili, gdy pojawi się w moim łożu i gdy ten czas wreszcie nadchodzi, kocham się z nią długo i namiętnie dwa, trzy razy. Wiem dobrze, że ją zaspokajam, bo ona sama ciągle mi to powtarza. Przez to wszystko nie dojadam, nie dosypiam, a w ciągu dnia chodzę jak lunatyk. Siłą rozpędu odwiedzam ostatnie wydawnictwa na mojej liście. W każdym z nich mój „Trup w lodówce” czeka na zatwierdzenie lub odrzucenie, jednak to przestało już mnie interesować. Pragnę tylko wrócić do Clarisy – jest dla mnie jak narkotyk. Nie mogę żyć bez jej pocałunków, bez słów, które szepcze mi do ucha, i które tak bardzo mnie podniecają, gdy się kochamy. Nie mogę doczekać się wieczoru i jednocześnie jestem spokojny, bo wiem, że ona nie opuści schadzki.

Stara Victoria ostatnio rzadko wychodzi i to mi odpowiada. Wiem, że śledzi mnie swoimi złowrogimi oczami i myśli swoje. Podejrzewam, że zdaje sobie sprawę z tego, co dzieje się na górze. Dzisiaj po raz ostatni wracam z miasta – wręczyłem ostatni rękopis. Jestem zadowolony, bo nie będę już musiał wychodzić z domu. Staruszka wychyla się z mieszkania i uśmiecha się tak jak zawsze.

– Panie Vincenzo – słyszę jej słowa, jakby głos dochodził z oddali – od kilku dni próbuję z panem porozmawiać, ale nie słyszę, kiedy pan wraca. Ostatnim razem zapomniałam o czymś panu powiedzieć. Wejdzie pan na herbatę?

– Nie