Między pragnieniami - Anna Bednarska - ebook + książka

Między pragnieniami ebook

Anna Bednarska

4,0

Opis

Natalię, Ninę i Remigiusza łączy przede wszystkim adres – mieszkanie, do którego wprowadzili się na pierwszym roku studiów. Siedem lat później, pochłonięci układaniem swoich spraw zawodowych, nadal tkwią pod jednym dachem, niewiele wiedząc o sobie nawzajem. Ale prosty dotąd układ komplikuje się i przestaje wydawać się najlepszą z możliwych opcją – za sprawą nowego współlokatora… Na horyzoncie pojawiają się silne uczucia, a wraz z nimi wracają głęboko skrywane traumy, z którymi bohaterowie będą musieli się zmierzyć. Czy starczy im odwagi, by stanąć twarzą w twarz z przeszłością? Czy miłość jest w stanie wygrać z lękiem? Jedno jest pewne: wkrótce życie całej trójki ulegnie diametralnej zmianie…

Na łamach tej wciągającej opowieści o samotności w tłumie bardzo łatwo odnaleźć cząstkę siebie. Historia młodych ludzi próbujących zdefiniować własne pragnienia jest bowiem w swojej wymowie niezwykle aktualna. Warto poznać losy Natalii, Niny i Remigiusza.
Wioleta Sadowska, subiektywnieoksiazkach.pl

Między pragnieniami to porywająca, niezwykle intrygująca, owiana morzem emocji i otulona nostalgiczną nutą powieść. Fascynująca i zaskakująca historia o ludziach mierzących się z cieniami przeszłości. Warta uwagi!
Katarzyna Tuszyńska-Jąkalska, www.instagram.com/wielbicielka_ksiazek

Trzymacie w rękach powieść o miłości, przyjaźni, poświęceniu, ludzkich tajemnicach i pragnieniach. Jest to historia pokazująca, że życie nie zawsze się układa tak, jakbyśmy sobie tego życzyli, jednak niesie ze sobą również wiarę. Wiarę w to, że każde pragnienie i marzenie można spełnić.
Ewelina Górowska, ewelina-czyta.blogspot.com

Jeśli szukacie lektury innej niż wszystkie - koniecznie musicie sięgnąć po tę książkę! Podkreśla, że warto podejmować walkę z demonami przeszłości, by życie nie uciekało nam już przez palce.
Patrycja Cygan, whothatgirl.pl

Anna Bednarska - Pisarka i redaktorka. Studiowała dziennikarstwo, filologię polską i terapię przez sztukę. Jej sztuki teatralne (m.in. „Z twarzą przy ścianie” i „Wszyscy patrzą”) były publikowane, wystawiane i nagradzane. Autorka powieści obyczajowych „Trudny mężczyzna” i „Co byś zrobił, gdybyś mnie dogonił?” Mieszka we Wrocławiu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 603

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (4 oceny)
2
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PROLOG

Słońce zaczęło zachodzić. Wreszcie mógł zaryzykować zdjęcie ręki z butelki piwa stojącej na kawiarnianym stoliku. Wiatr osłabł na tyle, że nic już nie zagrażało szkłu i przede wszystkim jego zawartości. Ludzie wokół odczuwali wyraźną ulgę; otaczała ich względna cisza, o której marzyli od kilku dni. Ale on przyjechał tutaj właśnie dla wiatru, więc czuł się nieswojo.

Ustąpienie jugo, kończące zabawę z ludźmi, których ledwie znał, nie było jednak jedynym powodem.

Od jakiegoś czasu siedział sam i nie zamierzał wracać na kemping. Coś go trzymało w miejscu. Coś, co łatwo mógłby obśmiać. I co pewnie niedługo obśmieje.

Ale nie teraz, bo w tej chwili patrzył na dziewczynę siedzącą dwa stoliki dalej. Wyglądała, jakby wiatr bezlitośnie potargał jej włosy, a ona nie zrobiła z tym zupełnie nic. Była zwyczajna, nie rzucała się w oczy i jego spojrzenia też nie powinna przyciągnąć. Obserwował ją dyskretnie, zastanawiając się, kim jest dla towarzyszących jej chłopaka i dziewczyny, osób o wyrazistej urodzie i donośnych głosach. Byli Polakami, pili piwo, tak jak on, chłopak palił, rozmowa co chwilę się urywała. Dziewczyna z potarganymi włosami często odwracała wzrok w stronę morza. Nudziła się, właśnie do takiego wniosku doszedł. I dlatego, kiedy w końcu się podniosła, pożegnała ze znajomymi i opuściła kawiarniany ogródek, on też wstał i po prostu poszedł za nią.

Wtedy jeszcze nie wiedział, że wszystko może się zmienić w jeden prawie bezwietrzny wieczór. Na lepsze i na gorsze jednocześnie.

CZĘŚĆ PIERWSZA

ROZDZIAŁ 1

– Pomyliła się pani. To nie jest układ typu: pani płaci, ja wypisuję receptę.

Natalia Trzask wiedziała, że siedzący po drugiej stronie biurka lekarz to powie, jeszcze zanim otworzył usta. Już w czasie poprzedniej wizyty wyczuwała w nim napięcie, które rosło wprost proporcjonalnie do jego wątpliwości. Doktor Grodzki, mężczyzna po pięćdziesiątce, który, sądząc po zawartości skromnego gabinetu, uwielbiał czytać, zwłaszcza o chorobie dwubiegunowej, zmarszczył brwi i patrzył na nią wyczekująco. Potarł nos; gdyby nosił okulary, pewnie by je poprawił, to był odpowiedni moment na taki gest. Być może liczył, że Natalia zaoferuje mu jakieś nowe rozsądne wyjaśnienie, dlaczego wciąż, z naprawdę irytującą determinacją, przychodzi do niego po to samo. Ale ona nie mogła teraz myśleć o niczym rozsądnym, bo marzyła jedynie o zapaleniu papierosa, którego zresztą przy sobie nie miała.

– Spałam dzięki tym receptom – powiedziała, bo cisza nieprzyjemnie rozciągała się w czasie.

– Pani Natalio, w tym wieku powinna pani spać bez leków. Zopiklon ani żaden inny środek nie rozwiązuje pani problemów, na tym etapie jedynie stwarza nowe. Musi to pani rozumieć i jestem przekonany, że pani rozumie. Jeśli zdecydowałaby się pani na terapię…

Tego było już za wiele. Doktor Grodzki był idealistą, ona realistką; za bardzo się różnili, żeby te wizyty miały sens. Oczywiście wcześniej go miały; wtedy gdy lekarz z pewnym wahaniem i drażniącym przejęciem dwa razy wypisał jej receptę. Ale teraz trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy: Grodzki nigdy nie zapowiadał się na długoterminowego wypisywacza recept.

– Tak, oczywiście, rozważę to – odezwała się, wchodząc mu w słowo. – A czy dałby mi pan chociaż tydzień na zastanowienie się?

– Jeśli ma pani na myśli przepisanie leku na tydzień, to nie, nie mogę tego zrobić.

Natalia usłyszała w głosie Grodzkiego charakterystyczne dla niego wahanie, ale po raz pierwszy pomyślała, że to po prostu taki styl, bo w tej chwili nie wyglądał na osobę, która mogłaby zmienić zdanie. Bez względu na to, co ona zrobi. Zresztą jej desperacja utwierdziłaby go w przekonaniu, że Natalia potrzebuje terapii, a nie tabletek.

– To za co dziś panu zapłaciłam? – zapytała sucho.

– Mam nadzieję, że dokładnie za to, czego pani naprawdę potrzebuje, pani Natalio – odpowiedział życzliwym, ciepłym tonem. Nie znalazła w sobie sił, by powiedzieć mu coś przykrego na pożegnanie. Coś o tym, że skazuje ją na męczarnie. Nie życzę panu, by spotkał mnie w piekle bezsenności. To zabrzmiałoby zbyt dramatycznie. Pewnie gdyby była wyspana, bez trudu wymyśliłaby błyskotliwy i zarazem dotkliwy komentarz. Zamiast tego musiała się pogodzić z faktem, że popełniła błąd, nie zmieniwszy wcześniej doktora Grodzkiego na innego lekarza. Ale to zaniechanie miało swój ważny powód: nie zostało wielu, których Natalia jeszcze nie odwiedziła.

***

Kilka godzin później siedziała na murku, który otaczał wsadzone w ziemię kępy wysokiej trawy, nadal przeklinając w myślach doktora Grodzkiego. Za jej plecami stał czteropiętrowy blok, w którym pracowała, dziś na drugą zmianę. Wejście do przedszkola znajdowało się po drugiej stronie budynku. Miała nadzieję, że jest tutaj niewidoczna i bezpieczna – z papierosem, którego tak bardzo potrzebowała, w jednej ręce, i z telefonem, którego nie potrzebowała, w drugiej.

Natalia Trzask mocno się zaciągnęła. Papieros kurczył się w jej palcach, co było dobrą wiadomością, bo miała bardzo mało czasu. Instynktownie skuliła się, gdy w pobliżu pojawił się mężczyzna w sportowych czarnych spodniach i ciemnoszarej bluzie z kapturem. Szybkie spojrzenie wystarczyło, by ocenić, że jest atrakcyjny, tyle że w ten ostrzegawczy sposób, który nakazuje rozsądnym dziewczynom cofnąć się o krok. Rozmawiał przez telefon, stojąc tyłem do niej; prawdopodobnie w ogóle jej nie zauważył. Ona za to dostrzegła, że ciemne włosy sięgają mu prawie do karku.

Też palił.

Natalia widziała jego dłoń poruszającą się, by strzepnąć popiół z końcówki papierosa. Osoba po drugiej stronie linii drażniła go, ale trzymał się dzielnie. Nie podnosił głosu. Nie wykonywał dramatycznych nerwowych gestów. Zresztą prawie się nie odzywał. Głównie potwierdzał lub zaprzeczał. Głosem, w którym aksamit ścierał się z szorstkością.

– Nie, to nie jest problem. Nie muszę spać.

Wypowiedział pełne dwa zdania właśnie wtedy, kiedy Natalia dobrnęła ze swoim papierosem do momentu, gdy musiała zgasić niedopałek. Więc nie musi spać, pomyślała. Szczęściarz. Niektórzy nie muszą, ona nie może.

Nie mogła też dłużej zostać i przysłuchiwać się cudzej rozmowie telefonicznej. Nie była pewna, czy ta przerwa dobrze jej zrobiła, a nawet gdyby tak było, i tak nienawidziła się za to, że w ogóle jej się one zdarzały. W swetrze sięgającym jej prawie do kolan miała kieszenie, w których trzymała papierosy, gumy do żucia i żel do rąk o mocnym zapachu. Na takie okazje. Kiedy wstała, mężczyzna się odwrócił. Zmierzył ją niewiele mówiącym spojrzeniem. Wystarczyło, by doszła do wniosku, że na pewno jest od niej starszy, może już po trzydziestce. Natalia nie uważała siebie za ekspertkę w kwestii oceniania cudzego wieku. Poza tym nie było żadnego powodu, by zastanawiać się, ile lat ma akurat ten mężczyzna.

Odwróciła się, kilka kropel żelu wtarła w dłonie, włożyła gumę do ust i prawie biegiem ruszyła do przedszkola.

– Już jestem – powiedziała.

Gdy pokonało się dwie pary drzwi, oddzielone od siebie mikroskopijnym korytarzem, od razu wchodziło się do głównej sali, wypełnionej dziećmi i zabawkami. Pod ścianą w pobliżu wejścia znajdowała się miniaturowa szatnia, z drugiej strony stało biurko z komputerem. W tym nierozkładowym lokalu znajdował się jeszcze pokój, gdzie dzieci mogły spać, niewielka jadalnia i dwie ciasne łazienki, jedna dla dzieci, druga dla dorosłych. Ewelina Polanek, właścicielka placówki, była cudotwórczynią: zrobiła coś z niczego. Ale jedyną siłą przyciągającą rodziców do jej przedszkola był personel, bo przecież nie to wnętrze i jego skromne wyposażenie.

Monika Rabowska kucała właśnie przy Małym Adamie, jak w myślach i po pracy nazywały Adasia Nurczyka, który w ogromnym skupieniu kręcił głową. Monika była baletnicą, w pewnym sensie. Jako dziecko nie chodziła na lekcje tańca; matka nie zapisała jej z powodu groźby kontuzji, czego Monika nie potrafiła jej wybaczyć. Była jednak na tyle zdeterminowana, że postanowiła sama wyćwiczyć taki sposób poruszania się, by każdy, widząc ją na ulicy, myślał, że jest tancerką. Natalii przeszkadzały te miękkie ruchy baletnicy, jak karnawałowe przebranie towarzyszące Monice. Widziała w nich jedynie manifest pretensji do rodziców o niespełnione marzenia z dzieciństwa.

Teraz zderzyła się z jej posępnym, karcącym spojrzeniem.

– Musiałam – odpowiedziała na ten niemy komunikat.

– Nikt nic nie musi – stwierdziła sentencjonalnie Monika.

Natalia powstrzymała się, żeby nie rozpocząć z nią bezsensownej dyskusji, która mogłaby źle wpłynąć na dzieci.

Usłyszawszy, że otworzyły się drzwi wejściowe do przedszkola, Natalia odwróciła się, gotowa powitać rodzica, który jako pierwszy odbierze dziś dziecko.

– Przyszedłem po Igora Majera – powiedział ktoś, kto do złudzenia przypominał mężczyznę jeszcze przed chwilą palącego i rozmawiającego przez telefon z drugiej strony bloku.

– Nie jest pan rodzicem – odezwała się Monika tonem formalistki, miękko zagarniając powietrze prawą ręką, jakby stała na scenie.

– Jestem na liście. Podobno od wczoraj.

Natalia pomyślała, że źle to wszystko wyszło. Nikt nie będzie zachwycony, że przedszkolanka robi sobie w pracy przerwę na papierosa. Nawet jeśli zdarzało się to sporadycznie – tylko w bardzo złe dni, jak ten, a nie w zwyczajnie złe.

Igor, który przykucał obok drewnianej kolejki, zauważył mężczyznę. Wyprostował się i uśmiechnął, ale jeszcze toczyła się w nim wewnętrzna walka: kolejka jak magnes przyciągała jego uwagę, jeżdżąc wokół małego miasteczka, które Natalia zbudowała dwie godziny temu. Nie była zadowolona z efektu, w przeciwieństwie do dzieci. Jeden z domów poskładała z resztek klocków, nie mając wielkiego wpływu na jego kształt. Coś w niej krzyczało, że nie tak powinna wyglądać budowla, która wyszła spod jej rąk, ale Mały Adam, Maja i Igor wpatrywali się w nią jak urzeczeni.

Natalia zrozumiała, że czas na jej reakcję; Monika utknęła przy Adasiu. Podeszła do biurka, na którym stał laptop, i wpisała nazwisko chłopca. Nagle przypomniała sobie, że to ona rozmawiała wczoraj z matką Igora, która podała jej dane Maksymiliana Lipskiego. W czasie gdy Natalia wprowadzała dane, pani Agata uderzała palcami o wierzch bladoróżowej torebki; spieszyła się w jakiś inny, bardziej nerwowy niż zwykle sposób. Z wdzięcznością patrzyła na Natalię, która sprawnie pisała na klawiaturze. Teraz Maksymilian bez słowa podsunął swój dowód osobisty. Natalia spojrzała, sprawdziła, czy wszystko się zgadza i czy słusznie oszacowała jego wiek na około trzydzieści lat. Miał trzydzieści jeden. Choć nie miało to najmniejszego znaczenia. Ale jednak trafiła.

– Igor, idziemy – rzucił Lipski.

– Musi jeszcze zmienić obuwie – odezwała się Monika, w końcu odrywając się od Małego Adama.

Lipski posłał jej bezradne spojrzenie.

– Zaraz to załatwimy.

Monika zajęła się przebraniem Igora, czule przemawiając do niego. Może nawet nazbyt czule, zauważyła w myślach Natalia. Czy Monika próbowała zrobić na kimś wrażenie? Nie, to była ohydna hipoteza. Monika zawsze miała niewyczerpane pokłady cierpliwości i miłości do dzieci; oczywiście poza tymi momentami, kiedy była zmęczona pracą. Grymaszeniem. Tłumaczeniem. Wrzaskiem. Wtedy Monika potrafiła wyrzucać z siebie naprawdę źle brzmiące słowa, w godzinach pracy w myślach, po godzinach na głos. Ale nawet klnąc jak szewc, nadal chodziła jak baletnica, i to było chyba najbardziej irytujące.

Natalia niecierpliwiła się. Lipski stał i patrzył, pewnie zadowolony, że ktoś odwala za niego brudną robotę. A ona zastanawiała się, jak załatwić tę sprawę. Sprawę własnej reputacji.

Kiedy Igor pożegnał się z przedszkolankami i innymi dziećmi, Lipski mruknął „Do widzenia” i wyszedł. Natalia zerwała się i chwyciła za nim drzwi. Przystanęła na zewnątrz, zdecydowana przemówić.

– Normalnie tego nie robię – powiedziała do jego pleców.

Odwrócił się. Z jego spojrzenia biły niedowierzanie i zaskoczenie.

– Nie palę… – Zniżyła głos. Poczuła, że skóra na jej twarzy staje się gorąca. Poruszyła ten temat przy dziecku. Dzieci zapamiętują takie rzeczy. – Ognisk. W lesie – dodała szybko.

Nie rozumiał, ale po jego spojrzeniu poznała, że próbuje zrozumieć. Stał nieruchomo.

– Tylko tyle chciałam powiedzieć. To ważne. Do widzenia.

Uciekła do środka.

– Co się stało? – Monika znowu zajmowała się Małym Adamem.

– Nic – odparła sucho, zła na siebie.

Podeszła do kolejki, przy której przycupnęły Roksana i Maja. Pociąg jeździł coraz wolniej.

– Trzeba wymienić baterie – odezwała się.

– Dopóki się rusza, nic nie robimy – stwierdziła Monika, a raczej praktyczna strona jej natury. Trzeba było oszczędzać na bateriach, właściwie na wszystkim, również na pensjach opiekunek. Desperatów wśród osób kończących pedagogikę nie brakowało. Kiedy Monika prawie dwa lata temu zadzwoniła z propozycją pracy, Natalia była jedną z nich.

A teraz obie stały i patrzyły, jak kolejka mozolnie pokonuje prostą drogę, wystawiając na próbę cierpliwość dzieci.

ROZDZIAŁ 2

Nie miał szczęśliwego dzieciństwa. Ale kto miał? Wychodziło na to, że nikt, a w każdym razie żadna osoba, z którą kiedykolwiek rozmawiał dłużej niż dwie godziny.

Czy właśnie dlatego od piętnastu minut wpatrywał się w monitor, nie wykonując żadnego ruchu? Co do tego Remigiusz Wroński miał wątpliwości, ale było to zupełnie możliwe. W końcu przełączył zakładkę i odświeżył Facebooka. Jako pierwszy wyskoczył mu post Pawła Blogera. Paweł nosił nazwisko Bloger tylko na portalach społecznościowych, prawdopodobnie uważając, że to nobilitujące albo zabawne, albo jedno i drugie. Zamieścił link do artykułu dotyczącego start-upów. Samo zapoznanie się z tytułem wystarczyło, by Remigiusz poczuł ogarniające go wewnętrzne napięcie i podnoszący się puls. Zajął się więc rozdawaniem lajków na lewo i prawo, wakacje – świetnie, nowa dziewczyna – świetnie, ogłoszenie o wynajmie – świetnie. Było to jednak nużące zajęcie. Dzień na dobre się zaczął, a on jeszcze nie zrobił nic konkretnego. Programowanie go wyczerpywało, po kilku godzinach nauki kodowania czuł się jak po całym dniu na siłowni, tylko że bez wyrzutu endorfin. Od lat nie był zresztą na siłowni.

Wstał i poszedł do kuchni po mleko. W lodówce znalazł ostatni karton.

Poszedł do sklepu, żeby kupić kilka na zapas. Kręcił się między półkami, zastanawiając się, na co jeszcze ma ochotę. Miał na coś, czego nie było w markecie. Teraz zastanawiał się, czy do niej nie zadzwonić albo chociaż wysłać esemesa. Nie powinien.

– Mleko zamiast piwa? – Kobieta przy kasie uśmiechnęła się. Była nowa. Jeszcze nie kojarzyła jego listy zakupowej.

– Nad mleko przedkładam tylko wódkę – odpowiedział.

Kiedy wrócił do domu, Nina siedziała w kuchni ze swoim laptopem. Spojrzała z dezaprobatą na jego zakupy.

– Tyle nie zmieści się do lodówki – odezwała się.

– Fakt, że nie trawisz laktozy, przesłania ci obiektywny obraz świata.

Chwilę później kartony z mlekiem leżały ciasno upchnięte na jego półce. Remigiusz sięgnął do kieszeni spodni po papierosy i zapalniczkę z myślą, że programowanie, start-up i wszystko inne będzie musiało jeszcze trochę poczekać. Otworzył okno, spodziewając się, że Nina każe mu je zamknąć, bo zrobi się za zimno. Ale słyszał jedynie jej palce uderzające o klawiaturę.

ROZDZIAŁ 3

Szpilki Marii Zalewskiej stukały o podłogę z zaskakująco rytmiczną dyscypliną. Był to irytujący dźwięk, tym bardziej, że świadczył o poirytowaniu samej Marii. Jej pięćdziesięcioletnia, wyprostowana jak struna sylwetka krążyła po niewielkim pokoju, który z grzeczności był nazywany redakcją.

Redakcja mieściła się w trzypokojowym mieszkaniu Zalewskiej. Podłogi były tutaj wyłożone wysłużonym parkietem, wysokie okna wychodziły na ruchliwą ulicę, meble stały ciasno obok siebie, tworząc klimat, który Natalia pokochała od pierwszego wejrzenia. Czyli rok temu, gdy została zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną. Portal Druga Strona szukał stażystów, którzy „chcieli się naprawdę zaangażować”. Tłumu chętnych nie było. Tamtego dnia Natalia dowiedziała się od Marii Zalewskiej, że Druga Strona jest trochę jak Titanic, choć pomysł biznesowy wskazywał wyłącznie na sukces.

– Trwamy w wiele obiecującym stanie zawieszenia – stwierdziła wtedy Maria z uśmiechem, który wymazywał z jej opisu sytuacji wszystkie słowa poza „wiele obiecujący”. – Tylko naprawdę zaangażowany i dający z siebie wszystko zespół może zapracować na sukces – dodała. Natalia ze swoim CV, pęczniejącym od przebytych staży w mediach i poza nimi, idealnie nadawała się na pokład tonącego statku.

Na coś się zanosi – tego Natalia była pewna, obserwując krążącą po pokoju Marię. Usiadła przy stole pełniącym funkcję wieloosobowego biurka. Leo, zajmujący miejsce naprzeciw, podniósł głowę znad komputera i rzucił w kierunku Natalii znaczące spojrzenie, potwierdzając jej przypuszczenia.

– Gdzie jest, do cholery, Karina? – odezwała się Zalewska.

Leo nie odpowiedział, zamiast tego zaczął uderzać palcami o klawiaturę.

– Mógłbyś przestać? – zwróciła się do niego Maria.

Natychmiast zapadła całkowita cisza.

– Karina jest nam dziś najmniej potrzebna, chociaż dobrze by było, gdyby robiła to, za co jej płacę. Zwłaszcza że, jak wiecie, nie bardzo mam z czego. Ale zmierzam do tego, że jest nadzieja, że to się wkrótce zmieni. Natalia – Maria wycelowała w nią wzrokiem, trochę łaskawszym niż przed chwilą – będziesz miała swoją szansę. Nie sypiasz najlepiej, prawda? – Pod wpływem jej spojrzenia Natalia przytaknęła, zaskoczona. Nie tym, że Zalewska o tym wiedziała, ale tym, że do tego nawiązała. – Moja droga, tak, to jest ten magiczny moment, kiedy możemy sobie powiedzieć: Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Skoro i tak nie sypiasz, liczę, że nie będziesz miała nic przeciwko, żeby wybrać się na pewną nocną imprezę. Leo będzie ci towarzyszył, inaczej to ja nie zmrużyłabym oka. – Krótkie parsknięcie śmiechem Marii zmusiło Natalię do wygięcia warg w lekkim uśmiechu. – To wszystko będzie prostsze, niż myślisz, a może się okazać strzałem w dziesiątkę i uratować Drugą Stronę. Skontaktujecie się z tą dziewczyną. – Zalewska podała jej kartkę, na której widniało odręcznie napisane imię i nazwisko: Sylwia Bilska, oraz numer telefonu. – Ta osoba we wszystko was wprowadzi, będzie waszym przewodnikiem i tak dalej. Chcę, żeby powstały dwie relacje, z kobiecego i męskiego punktu widzenia. I chcę, żeby były naprawdę dobre. Chcę, żeby wasze dreszcze poczuli czytelnicy. Impreza jest w sobotę, więc odezwijcie się do kontaktu jak najszybciej.

Odezwijcie się do kontaktu, powtórzyła w myślach Natalia. Czy to jakiś żart?

Maria wypuściła z płuc powietrze, jakby ostatnie kilka minut okupiła nadludzkim wysiłkiem.

– A teraz napiszcie to, co macie napisać i ograniczcie kontakt ze mną do minimum – powiedziała, po czym podeszła do Leo i bez słowa położyła obok niego zapakowaną kanapkę. Robiła tak często. Za każdym razem dziękował jej cicho i uśmiechał się odrobinę speszony. Plotka głosiła, że pewnego dnia Maria spytała, czy coś jadł, a kiedy udzielił jej szczerej odpowiedzi, po jakimś czasie przyniosła Leo kanapkę. Potem już nie pytała, po prostu mu je dawała. Nie protestował, bo jaki miałby w tym interes, skoro karmiła go tak dobrze? Poza tym „nie przystawiała się”, jak to podobno określił w rozmowie z Kariną. Mógł więc jeść kanapki z poczuciem, że nic mu nie grozi.

Natalia włączyła komputer. Maria w tym czasie odebrała dzwoniący telefon i wyszła na korytarz.

– Przynajmniej poimprezujesz, skoro robisz to za free – odezwał się Leo, nie odrywając się od pisania. Jego fryzura dodawała mu kilka centymetrów wzrostu. Bez wątpienia wymagała codziennej pracy, nie mniejszej niż zrobienie zbilansowanego śniadania, jakie proponują w programach kulinarnych.

– No cóż, jestem tylko zdesperowaną stażystką, która zrobi wszystko, by utrzymać tę posadę – odmruknęła mu szeptem. W sobotę miała pojechać do babci, ale w tej sytuacji będzie musiała zostać i spróbować spełnić oczekiwania Marii Zalewskiej.

Leo zaśmiał się po cichu i zaczął pisać jeszcze intensywniej niż przed momentem. Po chwili lekko się odchylił i uśmiechnął sam do siebie, jakby był szczególnie zadowolony z jakiegoś zdania.

Natalia zabrała się do pisania o kosmetykach wybielających. Temat miał być kontrowersyjny, bo tylko takimi starali się zajmować w Drugiej Stronie, ale było raczej jasne, że jej artykuł nie wywoła żadnego zamieszania, może jedynie kilka rasistowskich komentarzy. Dobre i to, bo liczyło się każde kliknięcie, zmieniając się w konkretny pieniądz. Kiedy dwa lata temu Karina zaczęła twittować o swoim porodzie, a potem, wciąż na gorąco, jeszcze ze szpitala, napisała szczery do bólu tekst o tym doświadczeniu – coś drgnęło; ludzie zauważyli Drugą Stronę. Później Leo wtopił się na krótko w środowisko ludzi organizujących nocne wyścigi na ulicach miasta; jego relacje zbierały masę kliknięć i komentarzy. Niektórzy kpiąco, a inni zupełnie szczerze nazywali to powrotem do zaangażowanego dziennikarstwa. Potem nastąpił okres, gdy Karina chodziła ze swoim dzieckiem po piaskownicach, placach zabaw, żłobkach i restauracjach, by bardzo emocjonalnie opisywać wszystko, co jej się tam przytrafiało. Wszystko, co złe, oczywiście. To jej teksty utrzymywały Drugą Stronę na powierzchni; lubili je reklamodawcy: producenci wózków, pieluch, słoiczków, zabawek i gadżetów. Leo Urbańczyk wciąż szukał drugiej szansy w Drugiej Stronie, wypróbowując na własnej skórze wszelkie nowinki sportowe i z wypracowaną szczerością opisując swoje doświadczenia. Miał stałe grono czytelników, ale to nie było to, na co liczyła Maria Zalewska, ani to, na co liczył on sam – w swoich dziecięcych marzeniach korespondent wojenny. Podobno dorabiał, pisząc krótkie (bo nikt nie chciał długich) przemówienia dla dyrektorów na korporacyjnych stanowiskach i jakiegoś polityka. A może to do pisania przemówień dorabiał w Drugiej Stronie?

Wszyscy zdawali sobie sprawę, że każdy dzień może być tym, gdy Maria Zalewska powie w końcu „dość” i portal przestanie istnieć. Ale Natalia nie potrafiła sobie wyobrazić, by ta kobieta, która właśnie wróciła do pokoju z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, kiedykolwiek miała się poddać.

ROZDZIAŁ 4

Temperatura piwa pozostawiała wiele do życzenia już w chwili, gdy je przyniesiono. Można by nawet pomyśleć, że ulubiony klub Anity bierze udział w akcji przeciwgrypowej: „Letnie piwo ocali twoje gardło”. Teraz, kilkanaście minut później, Nina trzymała w ręce szklankę z zupełnie ciepłym lagerem i kompletnie straciła na niego ochotę. Oszczędność oszczędnością, ale gdyby wypiła od razu, na pewno więcej by zyskała. Tyle że maltretowanie się tą refleksją nie miało przecież sensu.

Tego wieczoru Nina Górska miała zresztą większe problemy niż temperatura drinka. Po pierwsze Anita się spóźniała, choć to ona naciskała na spotkanie. Po drugie nikt interesujący nie siedział w pobliżu, nikt, na kim można by zawiesić oko.

Nina spojrzała na zegarek, prezent od rodziców z okazji skończenia studiów, który teraz pewnie chętnie by jej zabrali, i zaczęła się zastanawiać, po co w ogóle zgodziła się wyjść do klubu; mogły przecież z Anitą wymienić kilka esemesów albo porozmawiać przez telefon.

Zajrzała do poczty; pokazało się parę nowych maili, które, jak większość wiadomości, nie wymagały szybkiej odpowiedzi. Sprawdziła fanpage na Facebooku i Instagram; nie pojawiły się żadne nowe polubienia. Ostatni post zamieściła poprzedniego dnia. Sądziła, że temat antydepresyjnych właściwości ziół chwyci jak mało który, statystyki przecież przerażały, a znajomi nieustannie narzekali na własny nastrój. Mimo to dostała ledwie kilkanaście lajków. Może jednak ludzie, wbrew temu, co się pisze i co sami mówią, chodzą do psychiatrów i łykają psychotropy?

Wreszcie w drzwiach pojawiła się Anita i małymi krokami, ograniczonymi przez ołówkową spódnicę i wysokie szpilki, zbliżyła się do stolika, przy którym siedziała Nina, w obcisłych dżinsach i szerokiej bluzce. Żadnego powabu, pomyślała o sobie. Anita wyglądała, jakby urwała się z alternatywnej rzeczywistości; mogłaby zagrać w którymś z TVN-owskich seriali.

– Wiem, spóźniłam się, ale mam wiadomość, która poprawi ci nastrój – powiedziała głośno, nie kryjąc entuzjazmu. – Postawię ci porządnego drinka – dodała, patrząc bez aprobaty na wypite tylko do połowy piwo. – Takiego na wódce. Zaraz wracam.

Podreptała do baru, zanim Nina zdążyła zaprotestować. Gdy Anita wróciła z dwiema wysokimi szklankami, Nina była pewna, że jeden mocny drink dobrze jej jednak zrobi. Czasami dawała się ponieść złudzeniu, że Anita potrafi wyczuć jej potrzeby lepiej niż ona sama. Rozstrzygała za nią dylematy: co pić i w jakich ilościach.

– Nie ma nikogo fajnego, co? – Anita rozsiadła się wygodnie i założyła nogę na nogę. – Ale powiem ci szczerze, że i tak nie byłabym zainteresowana. Bo – oto mój wspomniany wcześniej news – poznałam kogoś fajnego. Kto szuka pokoju. A wy macie pokój.

Nina nie spodziewała się tak dobrej wiadomości. Gdy podpytywała znajomych i wrzuciła ogłoszenie na Face-booka, tego właśnie chciała: mniej płacić za mieszkanie i znaleźć kogoś na miejsce Borysa. Jego pokój zbyt długo stał pusty.

– Kto to? – zapytała zaraz po tym, jak pociągnęła kolejny łyk drinka, od którego przyjemnie cierpł język.

– Ktoś bardzo fajny. – Anita mówiła głośniej, niż było konieczne, ale Ninie w ogóle to nie przeszkadzało. – Ręczę za niego pod każdym względem. – Uśmiechnęła się w sposób, który sugerował, że wygrała los na loterii. I że przy okazji pozwala wygrać też innym.

Nina roześmiała się, a potem wypiła do dna zawartość szklanki. Poczuła przyjemny szum w głowie. Rozejrzała się po klubie. Nie pojawił się nikt nowy. Anita zdecydowała się na jeszcze jedno zamówienie. Nina tym razem odmówiła. Miała jeszcze trochę pracy. A może tylko chciała myśleć, że nawet wieczorem będzie zajęta, choć chodziło tylko o kilka maili, na które równie dobrze mogłaby odpowiedzieć rano. Już nie była pewna.

ROZDZIAŁ 5

Wyszła z redakcji po dwudziestej. Nie zatrzymując się, zapięła płaszcz. Wracała pieszo. Lubiła być w ruchu, choć nie dlatego, iż uważała, że kilkukilometrowy spacer zapewni jej kilkugodzinny sen. Bardziej już wierzyła w to, że jeśli po drodze wypali papierosa, sprawi sobie małą przyjemność. Pomijając wyrzuty sumienia, nie był to zły interes.

Ale nie dzisiaj. Bo dzisiaj zdążyła już wypalić dwa.

Niecałą godzinę później Natalia spoglądała na niezbyt ładny, niewysoki blok z dużej płyty i zastanawiała się, czy nie powinna jeszcze wstąpić do sklepu. Dawno nie była na zakupach. Od trzech dni? Prawdopodobnie. Ale na myśl, że po tak długim dniu miałaby chodzić ciasnymi alejkami osiedlowego marketu i zastanawiać się, co wrzucić do koszyka, wzdrygnęła się. Zamiast tego weszła więc do budynku, w którym mieszkała od siedmiu lat.

Większość jej znajomych i znajomych znajomych od dziewiętnastego roku życia krążyło po mieście, zmieniając pokoje i przeklinając kolejnych współlokatorów, a teraz kupowała lub wynajmowała własne mieszkania. Ona jednak od pierwszego roku studiów spała w tym samym łóżku, w pokoju, który odmalowała dwudziestego piątego września, tuż przed immatrykulacją, i który od dawna prosił się o odświeżenie. Jedyną zmianą, jaka zaszła w tym zniszczonym, latami wynajmowanym studentom mieszkaniu, którzy znęcali się nad podłogą, ścianami i szafkami kuchennymi, była wyprowadzka Borysa. I podwyższenie czynszu z tego powodu. Reszta pozostała taka sama. Nawet stojące w pokoju Natalii meble, które kupiła w 2009 roku w Ikei, nadal trzymały fason.

W korytarzu panował półmrok. Z kuchni, która znajdowała się na końcu po lewej stronie, sączyły się światło i muzyka. Natalia zdjęła płaszcz, zrzuciła z nóg botki i wrzuciła torby do swojego pokoju, żeby nie zagracać przedpokoju, co zresztą nie przeszkadzałoby nikomu poza nią samą.

Remigiusz wychylał się przez otwarte kuchenne okno i palił papierosa, ubrany w swój stały zestaw: kraciastą koszulę i ciemne, lekko workowate spodnie. Nina stała przy płycie grzewczej, nad garnkiem, w którym energicznie mieszała łyżką. Jej bluzka odsłaniała tatuaż na karku, napis No limits, rozbudzający wyobraźnię co najmniej trzech krótkoterminowych kolegów w ostatnich miesiącach. Natalia niewiele wiedziała o życiu prywatnym współlokatorów, a nie wiedziałaby pewnie zupełnie nic, gdyby nie to, że koledzy Niny lubili przesiadywać w kuchni.

– Pomidorowa – wyjaśniła zwięźle. – Chcesz trochę? Zresztą po co w ogóle pytam?

Natalia nawet nie zdążyła kiwnąć głową, wszystko było załatwione.

– Znalazłam nam nowego współlokatora – powiedziała Nina entuzjastycznie. Wyjęła chochlę z szuflady. Szuflada nie chciała się zamknąć. Rozległ się głuchy trzask, od którego drgnął Remigiusz, nie tylko dlatego, że stał tyłem. Wysłużone kuchenne meble potrzebowały od czasu do czasu trochę przemocy, ale Nina zachowała się dziś brutalniej niż zwykle. Nikt jednak nic nie powiedział, a ona wyjęła z szafki trzy miski z wizerunkiem świętego Mikołaja, które Natalia kupiła na zeszłorocznej poświątecznej wyprzedaży, i nalała do nich zupę.

– No tak. – Remigiusz wyprostował się i zamknął okno; rozgniótł dopalającą się resztkę papierosa w popielniczce. – Juuuhuuuł – powiedział bez entuzjazmu, przekrzywiając głowę, a jego chaotyczna fryzura podążyła za tym ruchem. – Udało ci się, jesteś niesamowita – dodał powoli. Zawsze działał na zwolnionych obrotach. Jakby nigdy i nigdzie mu się nie spieszyło. To, co innym zajmowało minutę, jemu dwie. Kiedy Natalia go poznała, podejrzewała, że nałogowo ćwiczy jogę, ale szybko okazało się, że nie ćwiczy zupełnie nic. Nie miał z tego powodu kompleksów. „Za duża strata energii” – wyjaśnił. Ale nie była pewna, czy to nie jedno z jego nieszkodliwych kłamstw na własny temat. Być może; i tak nie mogłaby tego sprawdzić. Ale przede wszystkim nie chciała.

Słysząc słowa Remigiusza, Nina skrzywiła się niemal niedostrzegalnie.

Jej dążenie do wypełnienia mieszkania maksymalną liczbą lokatorów wszystkim było na rękę. Nowy współlokator oznaczał niższy czynsz.

– Może przytrafi nam się młody geniusz informatyczny, brak kultury osobistej tłumaczący Aspergerem – odezwał się jeszcze Remigiusz.

– Nie wiem, czy jest geniuszem. Anita mi go zarekomendowała. Potrzebował czegoś taniego blisko centrum.

– Wystawiła mu też świadectwo zdrowia? – Remigiusz usiadł przy stole, ale od razu wstał. – Doleję sobie śmietany.

– A masz?

– Nie. Doleję mleka.

– Jeśli chcesz się porzygać, nie widzę przeszkód.

Natalia i Nina w milczeniu jadły, gdy Remigiusz krążył między stołem i lodówką, doprawiając zupę pomidorową mlekiem. Gdy zmieniła się w mleczną, zadowolony usiadł.

– Obrzydliwe – odezwała się Nina.

– Wcale nie – zaprotestował Remigiusz, w końcu siadając. – Pij mleko, będziesz wielki, obiło ci się może o uszy?

– A co, nie masz wystarczająco dużego, że tak desperacko liczysz na mleko? – odparowała Nina.

– Jestem zawiedziony twoją spostrzegawczością. – Spojrzał na nią z powagą. – Po tylu latach powinnaś wiedzieć. Ale ty patrzysz tylko w swoją wielką magiczną księgę.

– Widocznie jest ciekawsza od twojego rozporka.

– Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Co w niej takiego jest?

Natalia przestała słuchać ich przekomarzania się na temat Wielkiej księgi ziół, książki, która stała się biblią dla Niny. Delektowała się zupą. Nina za sprawą ziół ze zwykłej pomidorowej potrafiła stworzyć arcydzieło kulinarne.

– Ja się nie nabijam z twojego tajemnego wielkiego start-upu – odezwała się Nina w sposób, który sugerował coś przeciwnego.

– Właśnie, gdzie tym razem się zatrudnisz? – wtrąciła się Natalia. Chciała powstrzymać wiszącą w powietrzu kłótnię. Rozmowy o życiu zawodowym nie były dobre. Dobre były rozmowy o niczym.

– Jako że jesteś królową doskonałych wyborów, może pójdę w twoje ślady?

Skrzywiła się.

– Nie powiedziałabym, żeby…

– I do tego jeszcze skromna. – Klasnął w dłonie. – Tak, tyle że z dwóch etatów, w tym jednego bezpłatnego, a drugiego głodowego, nie pociągnę.

– Ja po prostu nie zmieniam zdania – powiedziała z wymuszonym uśmiechem.

– Być może to właśnie to – odezwał się, a potem, wstawiwszy miskę do zlewu, powolnym krokiem opuścił kuchnię.

Jego złośliwość jej nie dotknęła. Jak by mogła, skoro Remigiusz ukończył tylko jeden z pięciu podjętych kierunków studiów? Na prawie wytrwał półtora roku, przez rok fascynował się etnologią, dziennikarstwo studiował przez jeden semestr, a ochronę środowiska przez trzy. Do licencjatu dotrwał na politologii. Z pracą było tak samo: Remigiusz zdążył zaliczyć pięć korporacji. Ledwie kończył mu się okres próbny, już zaczynał się rozglądać za następnym pracodawcą. W ostatniej pracy pobił rekord: odszedł, zanim zakończyło się czterodniowe szkolenie wprowadzające. Jak kiedyś wyjaśnił – a było już po północy i wszyscy troje wypili stanowczo za dużo, każde z innego powodu – szukał etatu, gdy był zmęczony. Nieustannie nad czymś pracował. Twierdził, że chodzi o start-up, który zrewolucjonizuje rynek.

– Może gdy pojawi się świeża krew, Remi przestanie mi tak strasznie działać na nerwy – odezwała się Nina.

– Nie obiecywałabym sobie zbyt wiele po zwykłym lokatorze.

– Twój problem polega na tym, że ty po niczym nie obiecujesz sobie zbyt wiele. – Nina, rozbawiona, odchyliła się na krześle.

– A na czym polega twój problem?

– Że przez pięć lat studiowałam prawo. – Uśmiechnęła się. – I że boję się, że się zmienię w kurę domową. Dziś gotuję dla wszystkich zupę, jutro zacznę prać waszą bieliznę.

– Zupa wystarczy.

Nina pochyliła się w jej stronę.

– Co się dzieje w Drugiej Stronie? Wreszcie coś ciekawego?

Tym razem na pytanie współlokatorki o staż Natalia mogła odpowiedzieć coś innego niż „nie” albo „nic”.

– W sobotę mam iść na jakąś imprezę. Top secret.

– Zrobili z ciebie dziennikarkę śledczą? – Nina zmrużyła swoje czarne oczy. – Mogę się z tobą zabrać?

– Niestety wejście tylko dla osób wtajemniczonych.

– W co wtajemniczonych? Kurczę, przysięgam, że jako twoja przyszła adwokatka już teraz zobowiązuję się milczeć jak grób.

– Nie masz żadnych uprawnień, więc twoje słowo jest nic niewarte.

– O uprawnieniach mogę powiedzieć tylko tyle, że niektórzy robią sobie nimi dobrze, a innym jest dobrze bez nich. – Choć Nina wzruszyła ramionami, żeby pokazać, jak mało obchodzą ją te sprawy, na jej twarzy pojawiło się napięcie. Dwa lata temu skończyła studia prawnicze i wydawało się, że zupełnie wymazała ten epizod z życiorysu. Zamiast przygotowywać się do egzaminu na aplikację, zajęła się ziołami. Prowadziła w internecie sklep, który nie przynosił dochodu, ale w marzeniach mierzyła się ze sklepem z prawdziwego zdarzenia, w którym znalazłoby się miejsce na pijalnię ziół. Od pół roku oglądała lokale do wynajęcia, szukała takiego, który miałby odpowiedni klimat; w opowieściach, jakie snuła po każdym takim wydarzeniu, cena zdawała się odgrywać drugorzędną rolę.

– Wychodzisz gdzieś dzisiaj? – Natalia zadała to pytanie mimo wewnętrznego oporu. Wolała o nic nie pytać innych, żeby później oni nie odwzajemniali się tym samym. Ale musiała zmienić temat. Stanęła przy zlewie i zaczęła zmywać.

– Waham się. – Nina zwiesiła głowę, jakby rozważanie tego dylematu pozbawiło ją sił. – Nie wiem, czy te wszystkie poststudenckie doświadczenia jeszcze mnie cieszą.

Natalia była zdania, że poststudenckie doświadczenia niewiele się różnią od studenckich. Na studiach siedziało się w jednym pokoju przy Arctic Monkeys i ledwie uchylonym oknie, z butelką wódki wędrującą z rąk do rąk, i wzajemnie się uspokajało w kwestii tego, co nastąpi nazajutrz. Zgłosi się nieprzygotowanie, na któreś zajęcia się nie pójdzie, na innych będzie się liczyło na łut szczęścia, na kaca weźmie się aspirynę, więc nie ma powodu martwić się tym teraz, kiedy jest tak fajnie. Ktoś kogoś pocałuje. Ktoś pójdzie z kimś do sąsiedniego pokoju, jeśli będą warunki. Ktoś otworzy okno i krzyknie coś niecenzuralnego. Ktoś pójdzie do sklepu po kolejną wódkę, a wszyscy będą tak samo zaskoczeni jak zawsze, że dwie to za mało na tyle osób i na tak udaną imprezę.

Po studiach częściej przesiadywało się w klubach, w których za odosobnione miejsce mogła posłużyć jedynie toaleta. Za to z klubu można było wyjść prawie niezauważonym o każdej porze. Przed wszystkimi albo po wszystkich. I zamówić taki alkohol, na jaki się miało ochotę, jeśli oczywiście było to piwo, a nie taki, na jaki ochotę miał pomysłodawca imprezy. Jakby wódka mogła być tematem przewodnim.

Odezwał się telefon Niny. Natalia zostawiła ją w kuchni, zabierając ze sobą butelkę wody, i zamknęła się w swoim pokoju. Położyła się na łóżku z laptopem, żeby poszukać informacji o psychiatrach, u których jeszcze nie była. Czytając opinie, pomyślała, że w takich chwilach powinno się palić papierosa. A potem pomyślała, że takie rzeczy nie powinny jej przychodzić do głowy.

***

Drzwi do pokoju Remigiusza były otwarte na oścież. Siedział na podłodze, opierając się plecami o łóżko. Miał przed sobą dwie otwarte butelki piwa, jedną dla niej. Z laptopa, który leżał obok niego, dobiegał głos Edith Piaf.

– Nina wyszła? – zapytał, gdy Natalia usiadła obok niego, ubrana w dres, wciąż z wilgotnymi włosami po prysznicu.

Przytaknęła.

– Fascynację męskimi zespołami masz już za sobą?

– Albo przed sobą. – Podał jej butelkę. – Arctic Monkeys ma coś w sobie, wiesz? Toczę wewnętrzną walkę w ich sprawie. Aha, i nigdy nie wiem, o co mi chodzi, kiedy myślę o Alexie Turnerze. Wpadł ci w oko?

Roześmiała się.

– Nie, tacy jak on nie wpadają ci w oko – stwierdził.

Pokręciła głową i upiła łyk piwa, które miało posmak cytrusów. Nie nadążała za Remigiuszem, bez względu na to, jak powoli mówił.

– Zbyt niegrzeczny. Nieprzewidywalny. Wizerunkowa klapa.

Gdyby nie mieszkała z Remigiuszem od tak dawna, dzięki czemu z całą pewnością wiedziała o nim jedno – że nie mógł się w tak krótkim czasie wstawić, pomyślałaby, że jest kompletnie pijany. Rzadko siedzieli we dwoje przy piwie, we troje zresztą też. Znacznie częściej mijali się w kuchni i korytarzu. Nie wiedziała nic o jego życiu prywatnym. Nie wiedziała, czy ma kogoś. Ani czy kiedykolwiek miał kogoś. Te pytania czasami pojawiały się w jej głowie z ciekawości, jak teraz, by chwilę później zniknąć. Nie potrzebowała wiedzieć.

– Gdybym był dziewczyną, raczej leciałbym na takich. Tak mi się wydaje. Smakuje ci?

– Bardzo. Jak na to, co teraz próbują zrobić z naszymi kubkami smakowymi…

– Tego o tobie nie wiedziałem – odezwał się.

– Czego?

– Że jesteś jedną z tych księżniczek, które w multitapach siedzą cały czas skrzywione.

Była bliska roześmiania się. Oczywiście to akurat wiedział, mimo że nigdy nie byli razem w multitapie.

– Zmęczyłem się. Od soboty poznałem tylu ludzi, że nie ma szans, żebym rozpoznał ich na ulicy.

Chciała powiedzieć: „Ja też jestem zmęczona”. Pracą w przedszkolu, gdzie czasami dobrze się bawiła, ale przede wszystkim wypruwała sobie flaki; bywały dni, gdy myślała głównie o zapaleniu papierosa, Drugiej Stronie i kolejnej wizycie po receptę. Bywały i inne, gdy zapominała o tym wszystkim i skupiała całą uwagę na dzieciach i klockach lego. Była zmęczona brakiem snu, który sprawiał, że nawet dobre dni stawały się koszmarem. Wymykaniem się nocą. Napięciem, które odczuwała, gdy wieczór zmieniał się w noc. Tak jak teraz. Najgorsza pora. Dlatego zdecydowała się przyjść do pokoju Remigiusza, żeby wypić z nim piwo, choć nawet pochłanianie kolejnych łyków lagera było męczące.

Z tego samego powodu musiała dziś wymknąć się z przedszkola na papierosa. I dlatego zrobiła z siebie idiotkę zaraz po tym incydencie. Ale Lipski był zbyt atrakcyjny, żeby nie zrobić z siebie idiotki. Nawet Monika zachowywała się przy nim dziwnie, cmokała do Igora jak jakaś wariatka.

– Ty też nie wyglądasz na wypoczętą. – Remigiusz spojrzał na nią otwarcie.

– Bo nie jestem.

– Wiesz, w innych mieszkaniach ludzie są ze sobą bardziej zżyci. Zostawiają sobie karteczki, gdzie są i kiedy wrócą. Robią razem zakupy, a nawet odwiedzają wspólnie swoje rodziny.

– W jakich innych mieszkaniach?

– Takich jak nasze. – Przyłożył usta do otworu w butelce.

– Zapomniałeś dodać, że lokatorzy są trochę młodsi.

– No więc nie wszyscy, Natalio. Nie wszyscy. Twoja wizja życia naszych rówieśników nie przystaje do tego, co obserwuję na co dzień. – Sprawiał wrażenie poważnego, skoncentrowanego, ale prawdopodobnie żartował.

– To miłe, że są zżyci – powiedziała tym samym lekko kpiącym tonem co on.

– Powinniśmy brać z nich przykład.

– Możesz od jutra nas informować, gdzie jesteś i kiedy wrócisz. Będziemy cię rozliczać. Wymyślimy system kar. Zżyjemy się.

– Mówiłem poważnie, Natalia.

– Przepraszam, nie zorientowałam się. – Uśmiechnęła się.

– Co słychać w przedszkolu? Wszystkie dzieci są zdrowe i szczęśliwe? – Remigiusz często o to pytał. Zawsze z mniej lub bardziej wyraźną kpiną w głosie. Wcześniej, gdy jeszcze studiowali, chciał z nią dyskutować o wychowywaniu dzieci, o teoriach dotyczących ich rozwoju. Zwykle się wymigiwała. Nie wiedziała, do czego miałyby prowadzić takie rozmowy. Zwłaszcza że w tamtym czasie wieczorami Remigiusz rzadko był trzeźwy.

– Nigdy wszystkie nie są zdrowe – odparła. – To przedszkole.

– No tak – przyznał w zamyśleniu.

Dopiła piwo. Remigiusz zaproponował kolejne, ale wykręciła się.

Kiedy wróciła do siebie, nie czuła się senna. Rozejrzała się wokół i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w pokoju panuje bałagan, z którym powinna się jak najszybciej uporać. Poukładała książki na regale. Starała się być na bieżąco z literaturą na temat dzieci i dziecięcą, czasami na przecenie kupowała nowości wydawnicze, zwłaszcza te głośne, żeby potem czytać je przedszkolakom, co nie zawsze podobało się właścicielce placówki. Ewelina Polanek była osobą, która wolała unikać kontrowersji. „To trudny rynek”, powtarzała. „Musimy być ostrożne”. Palenie papierosów w pobliżu przedszkola nie było ostrożne.

Natalia wygładziła pościel, jakby takie przygotowanie łóżka mogło pomóc jej zasnąć. Zgasiła światło. Zwinęła się pod kołdrą, choć senność, która ogarniała ją w tej chwili, była złudna, chwilowa.

ROZDZIAŁ 6

Daria, opalona blondynka, powitała ją promiennym uśmiechem, jakby był środek dnia. Właśnie za to Natalia lubiła to miejsce najbardziej. Gdyby siedziała sama w klubie, naraziłaby się na uważne spojrzenia i zaczepki. A tutaj, na siłowni czynnej dwadzieścia cztery godziny na dobę, po prostu wchodziła na bieżnię, wkładała słuchawki i zabijała czas w świętym spokoju i poczuciu bezpieczeństwa.

– Tłoczno dzisiaj – zażartowała Daria, biorąc od Natalii kartę.

Żart nie był bezpodstawny. W niektóre noce Natalia ćwiczyła tutaj zupełnie sama. Daria powiedziała jej kiedyś, że pusto robi się od dwunastej, a ruch zaczyna się od czwartej nad ranem. Dziś jednak w części sali ze sprzętem, rozciągającej się przy ogromnych oknach, trenowały dwie osoby. Dobrze zbudowany mężczyzna ćwiczył na rowerze, podkoszulek kleił mu się do pleców, bezwłosa głowa była wilgotna od potu. Na bieżni z nachyleniem, jej ulubionej, biegł wysoki, szczupły mężczyzna z kapturem na głowie. I to by było na tyle.

Natalia zostawiła rzeczy w szatni i wróciła na salę. Nie mając wyboru, zajęła zwykłą bieżnię. Trudno, zresztą nie po to przyszła tutaj w środku nocy, by realizować konkretny plan treningowy. Włączyła Cigarettes after Sex, muzykę zupełnie niepasującą do fitness klubu, ale nie chodziło przecież o dodanie sobie energii.

Natalia zaczęła powoli. Mężczyzna na bieżni obok przyspieszył. Pozwoliła sobie na bezpieczne zerknięcie w bok: czarne spodnie dresowe, czarne adidasy, szara bluza. Potem dyskretnie rzuciła okiem na jego odbicie w szybie okiennej ciągnącej się od podłogi do sufitu, ale nie zobaczyła wiele więcej, bo pochylał głowę. Teraz i ona przyspieszyła, przechodząc w trucht. Po kilku minutach poczuła przyjemność, jaką daje poczucie władzy nad własnym ciałem, poczucie, że siła z czasem rośnie, a nie maleje, jak gdyby wewnątrz istniały dodatkowe, głęboko ukryte akumulatory uruchamiające się pod wpływem wysiłku. Przyspieszyła do pełnego biegu.

Nagle napłynęły jej do oczu łzy. Była tak zaskoczona, że zwolniła. Zmęczenie, pomyślała.

Powinna się wybrać do lekarza. I tym razem dokonać lepszego wyboru niż ostatnio, przedostatnio i jeszcze wcześniej.

Przetarła oczy.

– Cześć! – Na bieżni z jej lewej strony stanął mężczyzna w komicznym obcisłym niebieskim stroju, ćwiczący wcześniej na rowerze. Był młodszy, niż się wydawał, gdy oceniała go od tyłu. Niestety był też rozmowny.

Natalia niechętnie wyjęła słuchawki. Miała nadzieję, że mężczyzna nie zauważy śladów świadczących o tym, że płakała.

– Nie chciałem przeszkadzać.

– Nie przeszkodziłeś.

Uśmiechnął się. Poruszał się w tym samym tempie co ona. Mężczyzna na pochyłej taśmie nie zwalniał.

– Co robisz tutaj o tej porze? – Tym pytaniem zmusił ją, by znowu spojrzała w jego kierunku. Choć równie dobrze mogliby się zadowolić swoimi niewyraźnymi odbiciami w oknie.

– Ćwiczę – odpowiedziała uprzejmie.

Roześmiał się.

– No tak.

– A ty?

– To samo – odparł znacznie mniej entuzjastycznie niż jeszcze przed chwilą. O tej porze nie ma tutaj ludzi po prostu ćwiczących, ten oczywisty wniosek Natalia wyciągnęła już dawno temu. To przykrywka.

– Lubię się spocić – rzucił.

– Ja też.

Znowu zaczęła biec. Wkrótce zrównała się tempem z mężczyzną w szarej bluzie; poruszali się w jednym rytmie, co dodawało jej sił. Zerknęła w bok, chcąc zobaczyć jego twarz. W tym samym momencie odwrócił się w jej stronę. Niewyraźny, ale sugestywny obraz wbił się jej przed oczy. Czy to możliwe? Czy to tylko skutek uboczny zmęczenia? Swego czasu Natalia dużo czytała o zaburzeniach snu. Tyle że czytanie o bezsenności nie pomagało na bezsenność. Dowiedziała się jednak, że z jej powodu zaciera się granica między jawą i snem, że nieprzespanie nocy może fałszować wspomnienia. Może więc to był jej przypadek: zmiana percepcji i halucynacje. Bo nawet jeśli Maksymilian Lipski powiedział do kogoś przez telefon, że nie musi spać, nie oznaczało to, że w środku nocy będzie ćwiczyć na pochyłej bieżni.

Zresztą ile zdołała dostrzec przez tę chwilę, gdy na nią spojrzał? Zielone oczy, mokre włosy opadające na wilgotne czoło. To wszystko.

Biegła coraz szybciej. Z satysfakcją zauważyła, że zostawiła w tyle tamtego mężczyznę, który przecież nie mógł być Lipskim. Nie mógł nim być, bo takie przypadki się nie zdarzają. A poza tym, z niewiadomego powodu, jego spojrzenie wywołało w niej drażniący niepokój.

– Czym się zajmujesz? – Dobiegł ją głos sąsiada z lewej strony.

– Pracuję – odparła zdawkowo. – A ty?

– Mam swoją firmę.

– Aha – odezwała się. Na bardziej złożoną wypowiedź nie było jej w tej chwili stać. Wina pory, to było oczywiste. Ale też mężczyzny, który biegł na bieżni obok. Jego zmęczonego spojrzenia.

– Uważaj, bo padniesz trupem – usłyszała głos sąsiada w niebieskim stroju.

Dopiero wtedy Natalia uświadomiła sobie, że jej oddech stał się płytki i głośny. Pot spływał jej po plecach. Zwolniła, choć ciało wciąż rwało się do przodu.

– W nocy wydaje się nam, że albo jesteśmy niczym, albo nie wiadomo czym – stwierdził mężczyzna, przebijając się przez zadyszkę. – Tracimy orientację, bo potrafimy normalnie funkcjonować tylko w dzień, tak nas stworzyła natura. To kwestia światła. Zabawne, że tylko od tego zależymy.

Bieżnia po prawej stronie zatrzymała się. Mężczyzna, który mógł być Lipskim, bo teraz Natalia była coraz mniej pewna, co widziała, oddalił się. Dziewczyna zwolniła jeszcze bardziej. Starała się słuchać tego, co mówi do niej chłopak ćwiczący na urządzeniu po jej lewej stronie, zwłaszcza że to, co mówił, było interesujące, ale słowa zdawały się przepływać obok niej, w bezpiecznej odległości.

Sprawdziła godzinę. Dochodziła druga dwadzieścia. Wciąż było wcześnie. Może jednak udałoby się jej zasnąć? Może powinna już wrócić do domu? Przed taką decyzją zawsze rosło w niej napięcie. Człowiek, który cierpi na bezsenność, najbardziej boi się tego, czy wybrał odpowiedni moment na położenie się do łóżka. Tyle razy wydawało jej się, że gdyby położyła się kilka minut później, noc wyglądałaby zupełnie inaczej.

– Natura jest przebiegła – odezwał się sąsiad. – Walczę z nią na co dzień, w pracy…

Nie słuchała, wątpiła, czy jemu na tym zależy. Nie można zbyt wiele wymagać od rozmowy między osobami, które ćwiczą w środku nocy zamiast spać.

– Będę się zbierać. Dobrej nocy. – Uśmiechnęła się na siłę, wyłączając taśmę.

– Nawzajem – odparł trochę zdziwiony i chyba rozczarowany. – Do zobaczenia.

Gdy brała prysznic na tyłach pustej szatni, znowu zachciało jej się płakać. Przypomniały jej się słowa sąsiada z bieżni po lewej stronie: W nocy wydaje nam się, że jesteśmy niczym. To kwestia światła. Zabawne, że tylko od tego zależymy.

Kiedy zakręciła wodę, zaczęła nasłuchiwać, czy ktoś jest za ścianą, w męskiej szatni. Nie dobiegł jej żaden odgłos. Ubrała się i zadzwoniła po taksówkę.

– Cześć – rzuciła w stronę Darii.

– Dobrej nocy.

Na szczęście Natalia zdążyła poznać Darię na tyle, że wiedziała, że w jej pożegnaniu nie ma krzty ironii.

Taksówka już czekała przed budynkiem. Natalia rozejrzała się po ulicy; jakiś samochód właśnie wyjechał z parkingu. Jeszcze raz stanęła jej przed oczami spocona twarz tamtego mężczyzny, który mógł być Lipskim, a potem wsiadła.

ROZDZIAŁ 7

Postawiła kołnierz płaszcza, zastanawiając się, jak to się stało, że kwiecień nagle zrobił się tak chłodny. Aż chciało się zapalić. Albo wrócić do łóżka.

Gdy po wstaniu Natalia zamknęła się w łazience i spojrzała w lustro, przeraził ją własny widok. Nałożyła korektor na skórę pod oczami; wchłaniał się, gdy piła herbatę z imbirem, którą poleciła jej Nina jako lekarstwo na bezsenność albo brak koncentracji po nieprzespanej nocy, już nie pamiętała. W jej sytuacji nie robiło to jednak wielkiej różnicy.

Spojrzała na zegarek, była za piętnaście siódma. Pani Agata zwykle przyprowadzała Igora przed siódmą trzydzieści. Ale teraz, skoro Maksymilian Lipski był na liście, wszystko mogło się zmienić. Od ostatniej nocy Natalia za dużo o nim myślała, i to nie tylko w kontekście własnego zwolnienia z przedszkola. Stracić pracę z powodu kilku ukradkowych zaciągnięć się – oczywiście nie tak wyobrażała sobie własną przyszłość. Mimo że wcale nie wyobrażała jej sobie w przedszkolu. Już prędzej w redakcyjnym pokoju urządzonym w mieszkaniu Marii Zalewskiej.

Lipski krążył w jej myślach z intensywnością, z jaką Zopiklon w jej krwioobiegu, gdy miała szczęście do recept. Tylko że to pierwsze było dla niej złe, a to drugie dobre. I co z tego, że – jeśli to w ogóle był on – tak jak ona ćwiczył nocami? I co z tego, że coś w jego zmęczonej wysiłkiem twarzy nie pozwalało o sobie zapomnieć? Ludzie z podobnymi problemami przyciągają się w naturalny sposób, tak działają grupy wsparcia. Ona jednak nie zamierzała tworzyć żadnej grupy wsparcia z Lipskim.

Wróciła myślami do tego, co ważne. Kto ośmieliłby się zwolnić przedszkolankę, którą kochają dzieci? Która czyta wszystko, co wpadnie jej w ręce, żeby się dokształcać, choć większość dnia i tak zajmuje jej zabawa klockami, pilnowanie, by dzieci umyły ręce przed jedzeniem i kręcenie się w takt zupełnie niekontrowersyjnego kółka graniastego?

Nerwowo przechadzała się po sali, pomagała dzieciom zdejmować kurtki i buty, a potem znowu krążyła. Niektóre dzieci, zerwane z łóżka przed czasem i szykowane do wyjścia z domu w pośpiechu, były płaczliwe. Trzeba było czasu, żeby się uspokoiły i zajęły zabawą. Natalia przytulała je, Monika przemawiała do nich czule. W końcu Natalia uruchomiła kolejkę, która leniwie ruszyła do przodu.

– Nic ci nie jest? – zapytała Monika.

– Nie. – Wzruszyła ramionami dla wzmocnienia efektu obojętności.

Monika nie dopytywała, miękkim krokiem zmieniła położenie, by znaleźć się blisko Mai, która chciała się bawić tą samą lalką co Diana.

Natalia niemal wstrzymała oddech, widząc matkę Igora, która pojawiła się ze swoją nieodłączną bladoróżową torbą, i wygięła usta tak, że ułożyły się w cień uśmiechu.

– Muszę iść. Jestem spóźniona – powiedziała na wstępie przepraszającym tonem. Pochyliła się nad Igorem, szepnęła mu coś do ucha. Chłopiec kiwnął głową. – A, jeszcze jedno…

Natalia zamarła.

– Igor nie może jeść gruszek. Wykluczyliśmy je z diety na jakiś czas…

– Oczywiście.

Kiedy wyszła, Natalia poczuła ulgę. Jeśli chodziło o ten dzień, niebezpieczeństwo natknięcia się na Lipskiego zostało zażegnane. Gdy po południu ktoś przyjdzie odebrać Igora, Natalii przy tym nie będzie, bo kończy pracę wcześniej.

– Tak, teraz możemy wymienić baterię – odezwała się Monika, stojąc przy torach i patrząc na kolejkę, która zatrzymała się kilkadziesiąt centymetrów przed stacją.

***

– To studentka? – spytała Natalia, gdy na tyle zbliżyli się do budynku uniwersytetu, że nie było już wątpliwości, gdzie Leo umówił się z Sylwią Bilską. I gdy naprawdę przyszedł czas, by odsunąć na bok zmęczenie.

– Doktorantka. – Leo szedł, usiłując jednocześnie coś pisać w telefonie. – Ładna.

– I Zalewska cię puściła? – Natalia pozwoliła sobie na tę drobną złośliwość, bo Urbańczyk dobrze znosił nawet większe przytyki.

– Ona mi matkuje – odpowiedział. – Jesteś w wieku, w którym wszędzie widzisz seks.

– A ty w takim, w którym nigdzie go nie widzisz?

– W moim wieku widzi się go wyłącznie tam, gdzie jest. Będziesz bardzo szczęśliwą osobą, gdy tam dotrzesz.

– Nie mogę się doczekać.

W końcu oderwał wzrok od telefonu. Zatrzymali się na placu, obok wejścia na uczelnię, zachowując rozsądną odległość od innych osób. Mimo że nie było ciepło, studenci obsiedli pobliskie murki i ławki. Po chwili pojawiła się obok nich dziewczyna z krótkimi jasnymi włosami, ubrana w czarne spodnie i czarny obcisły sweter. Nie miała na sobie kurtki, jedynie szeroki szalik.

– Sylwia. – Wyciągnęła rękę na powitanie.

Kiedy pośpieszny rytuał powitalny dobiegł końca, Natalia z ulgą zdała sobie sprawę, że tak zwyczajna, zaangażowana w naukę dziewczyna nie może ich zaprowadzić w szczególnie mroczne miejsce.

– Już wszystko wiadomo – powiedziała szybko, od razu przechodząc do rzeczy. – Pojedziemy moim samochodem. Ubierzcie się na czarno, w cokolwiek, byle na czarno, żeby lepiej wtopić się w tłum. Tak zwane seksowne rzeczy będą mile widziane, ale to już sprawa drugorzędna. Spotkamy się tutaj o dwudziestej drugiej w sobotę. Wszystko, co musicie wiedzieć, powiem wam po drodze. Tak będzie najlepiej. Wybaczcie, za chwilę mam zajęcia. – Sylwia Bilska rzuciła jeszcze „Do zobaczenia” i zniknęła za drzwiami uczelni.

– To było naprawdę krótkie spotkanie – odezwała się Natalia. – Po co ta szopka?

– Osobisty kontakt to podstawa zaufania – stwierdził Leo tonem wykładowcy.

– Daj spokój.

– Ta dziewczyna robi w wampirach – powiedział tak poważnie, że Natalia musiała podnieść na niego wzrok.

– Co to znaczy?

– Czasami zastanawiam się, co robisz w Drugiej Stronie. Nie masz w sobie żyłki dziennikarskiej. Nie szpiegujesz ludzi w necie. Nie zżera cię ciekawość. Powiedziałem, że jest ładna, a ty nawet nie spytałaś, skąd to wiem.

Poczuła ukłucie. Leo, jak wielu ludzi, nigdy niczego nie mówił zupełnie poważnie; zawsze ton głosu albo półuśmiech łagodziły, zwodziły, przeszkadzały właściwie zinterpretować słowa. Ale przecież powiedział prawdę: nie miała w sobie tej ciekawości i ekscytacji. Jeśli przeszukiwała internet, to głównie po to, by znaleźć lekarza, który będzie skłonny wypisać jej receptę, albo żeby lepiej przygotować się do zajęć z dziećmi.

– No więc co z tą dziewczyną?

– Pisze doktorat o wampiryzmie.

– Czy my przeżyjemy tę imprezę, Leo? – zapytała tylko półżartem.

– Mam nadzieję. – Przestał patrzeć przed siebie, zaczął w telefon.

Do mieszkania Zalewskiej dotarli w kwadrans. Maria przywitała ich w progu, ubrana w granatową sukienkę sięgającą do połowy łydki. Leo usiadł przed komputerem i zajął się pisaniem. Karina była tak zapracowana, że pochylona nad monitorem nawet nie spojrzała w ich stronę.

– Miło, że zajrzałaś po spotkaniu z naszym kontaktem – odezwała się Zalewska. – Jak było?

Co mogła na to odpowiedzieć?

– Wszystko załatwiliśmy.

– Natalio, wiesz, jak na ciebie liczę w tej sprawie.

Natalia poczuła ciężar słów Marii, ale sprawiły one jej też przyjemność. W końcu.

Wysiłek, który wkładała w staż w Drugiej Stronie, zaczął przynosić rezultaty.

– Wiem.

Zalewska uśmiechnęła się do niej ciepło.

– Mam nowy temat, którym chciałabym się zająć – zaczęła Natalia, a uśmiech Marii stał się może nie szerszy, ale jeszcze bardziej aprobujący. Gdy opowiadała o studentkach chcących się zbroić, Zalewska spoglądała na nią z zadowoleniem, które mówiło: „Ta dziewczyna ma potencjał”.

– To interesujące – odezwała się Maria, gdy Natalia zamilkła. – Zwłaszcza z punktu widzenia reklam. Producenci miękkiej broni znaleźliby u nas przystań. Ale jak przedstawić ten temat, by był naprawdę pociągający dla naszych czytelników? Owszem, chcemy prezentować problemy społeczne, ale przede wszystkim chcemy prezentować p r z e ż y c i a. – Zalewska zawiesiła głos. – Pamiętaj, że teraz najważniejsza jest sobota. Musisz dać z siebie wszystko. To ma być relacja z flakami. Z flakami. Leo, mogę cię na chwilę prosić?

Urbańczyk podniósł się z krzesła i wyszedł za Marią na korytarz. Natalia przysiadła się do Kariny, która od razu zapytała sensacyjnym tonem:

– Wiesz, że ona ma syna?

Natalia pokręciła głową, nie wiedziała.

– Gówniarz studiuje w Danii. Nie utrzymuje z nią kontaktów. – Karina poprawiła włosy, które naturalnie skręcały się w drobne loki, a potem okulary w grubych oprawkach, podkreślające jej błękitne oczy. Wszystkie jej ruchy wydawały się nerwowe i pośpieszne. Gdy stawało się to nazbyt oczywiste, zabawowym tonem wyjaśniała, że to piętno samotnej matki, jak zresztą każdej matki małego dziecka. W szczególności małego chłopca, bo chłopcy, co powszechnie wiadomo, mogą więcej. Gdy pojawiał się ten feministyczny zgrzyt, ktoś zwykle zmieniał temat, a Leo rechotał.

– Skąd wiesz?

– Zwierzyła się. Leo.

W tym momencie do pokoju wrócił Urbańczyk. Karina zwróciła się twarzą do swojego monitora i zaczęła stukać w klawiaturę. Natalia zajęła się szukaniem informacji o wampiryzmie. Znalazła sylwetki seryjnych morderców, którzy pili krew ofiar. Ale Sylwia, dziewczyna w czarnym szalu, która spieszyła się na zajęcia, nie wywiozłaby ich przecież w miejsce, gdzie dla przyjemności przecina się ludzkie aorty. Gdzie spożywa się butelkowaną krew. Gdzie przed wejściem podpisuje się taką umowę jak przed skokiem na bungee.

Po kilkunastu minutach Natalia otworzyła nową zakładkę i weszła na portal Znanylekarz, żeby sprawdzić, czy nie uda się jej jednak umówić wizytę jeszcze na dziś. Miała nieprawdopodobne szczęście. Było jedno wolne miejsce u lekarza, którego wcześniej upatrzyła, co oznaczało, że być może już dziś się wyśpi. Jeszcze raz przebiegła wzrokiem po opiniach: „Życzliwy, wspierający, cierpliwy”, „Bardzo mi pomógł”, „Wszystko cierpliwie wyjaśnia, odpowiada na pytania, doktor z powołaniem”. Same pozytywne. Zarezerwowała wizytę.

Godzinę później była w drodze do prywatnej przychodni. Przesiadka nie udała się tak, jak obiecywała aplikacja w telefonie. Oba tramwaje się spóźniły. Kiedy więc Natalia znalazła się przed gabinetem, nikogo już nie było na pogrążonym w ciszy korytarzu. Zapukała do drzwi tuż obok tabliczek, na których widniały nazwiska: Adam Majer i Klaudia Dubielewicz.

– Proszę.

Lekarz, który uśmiechnął się do niej lekko na powitanie i wskazał gestem krzesło, żeby usiadła, trzymał przy uchu telefon. Był wysoki, szczupły i dużo młodszy niż psychiatrzy, których Natalia odwiedzała do tej pory.

Zastanawiała się, czy zdjąć płaszcz. Zdecydowała, że powinna, aby nie sprawiać wrażenia, że chodzi jej tylko o receptę. Ważne było zachowanie pozorów, tego zdążyła się nauczyć. Wyrównanie oddechu. Trzymanie rąk nieruchomo. Nie przyszła tutaj żebrać. Przyszła przedstawić swoją sytuację. Lekarz wydawał się spięty; wypowiadał do kogoś po drugiej stronie linii monosylaby. Rozejrzała się po gabinecie, urządzonym skromnie, choć elegancko, z dwoma fotelami w głębi ustawionymi naprzeciw siebie. Strefa do intymnych rozmów. Natalia wolała, żeby cała wizyta odbyła się przy biurku. Żeby w trakcie rozmowy oddzielał ją od lekarza blat, komputer, drukarka, notatnik i telefon.

Adam Majer skończył rozmowę, odprężył się i uśmiechnął do niej znacznie szerzej niż na początku. Było coś ujmującego i seksownego w tym uśmiechu.

– Przepraszam. Już jestem do pani dyspozycji. W czym mogę pomóc? – Usiadł na krześle i odchylił się do tyłu.

– Nie mogę spać… – powiedziała. A miała jak zawsze owinąć te słowa w jakiś porządny, miły dla ucha wstęp. Teraz nie dało się tego cofnąć, można było jedynie próbować rozwinąć zdawkową wypowiedź, wyjaśnić, dlaczego. Ale na to nie pozwolił lekarz, przerywając jej.

– Od kiedy? – zapytał rzeczowym tonem.

– Ostatnio dużo się dzieje, w sensie emocjonalnym… To trwa już ponad cztery tygodnie – skłamała gładko. Najtrudniejsze miała za sobą.

– Gdyby w ogóle pani nie spała, nie rozmawialibyśmy teraz – odparł. Szorstko i serdecznie zarazem.

– Z mojego punktu widzenia, jeśli przesypiam dwie, trzy godziny, to sam pan rozumie, że nie mogę tego nazwać przespaną nocą.

– Tak. – Przyglądał się jej uważnie, uważniej, niżby chciała. Uważniej niż jego poprzednicy, nawet wtedy, gdy w końcu odzywała się w nich czujność zawodowa.

Zapadła cisza, przez co znaczenie wypowiedzianego przez niego „Tak” stało się niejasne. Natalii zaczęło się wydawać, że było to po prostu uprzejme „Nie”.

– Denerwuje się pani. Dlaczego?

– To stresujące, że musiałam pójść do psychiatry. Całe moje życie zrobiło się stresujące przez bezsenność.

– Jak pani sobie z tym radzi?

– Nie wiem. Robię, co mogę. Ale nie piję alkoholu, to znaczy nie nadużywam go, jeśli do tego pan zmierza? – Majer pokręcił głową, dając jej do zrozumienia, że wcale do tego nie zmierzał. – Dużo ćwiczę. Zagospodarowuję czas.

– Jak bardzo go pani zagospodarowuje?

– Bardzo – odpowiedziała szybko, nie chcąc wchodzić w szczegóły, w opowiadanie o swojej pracy i stażu w Drugiej Stronie.

– Za bardzo?

– Słucham?

– Czy „bardzo” nie oznacza przypadkiem „za bardzo”?

Czy w ogóle można mieć za dużo zajęć? – chciała go zapytać. Nigdy jej się to nie zdarzyło. Dążąc do celu, mieściła się przecież w dobie.

Rosło w niej napięcie, ale postanowiła temu nie ulegać. Zachowanie zimnej krwi było kluczem do sukcesu. Udawało jej się to tyle razy, że powinno się udać i teraz.

– „Bardzo” oznacza dokładnie tyle, ile trzeba.

Majer patrzył na nią w milczeniu. Inni lekarze nie konfrontowali się z nią w tak otwarty sposób. Woleli pochylać głowy nad notatnikami.

– Kiedy kogoś boli głowa, bierze ibuprom i ból mija, pomyślałam więc, że skoro nie mogę spać, to może wezmę coś na sen.

– Co?

Przez ułamek sekundy myślała, że w jego głosie słyszy rozbawienie. Zabawa w kotka i myszkę. Zaganianie pod ścianę. Jeśli tak, siedziała naprzeciw psychopaty, który postanowił zostać psychiatrą.

– Tabletkę.

– Jakąś konkretną?

– To pan jest specjalistą.

– Fakt. – Wyprostował się. – Jeśli przepiszę pani leki na, powiedzmy, tydzień, to wie pani, o czym będę myśleć, przez jakiś czas oczywiście, aż szczęśliwie zapomnę o tej wizycie? Że za miesiąc pójdzie pani do któregoś z moich kolegów. – Narysował w powietrzu cudzysłów. – I poprosi o to samo. Że być może była już pani u wielu moich kolegów. – Znowu narysował cudzysłów. – I jest pani na diecie nasennej od miesięcy. Albo od lat.

Chciała zaprzeczyć; była przecież przygotowana na to, by w takim przypadku mniej lub bardziej gwałtownie zasygnalizować lekarzowi, jak bardzo się myli. Ale jakoś nie potrafiła wydobyć z siebie głosu.

– Nie mówię, że nie można tak żyć. Ile pani ma lat?

– Dwadzieścia sześć.

– To świetny wiek, żeby nie spać z innych powodów niż bezsenność. Wiem, zabrzmiałem okrutnie, ale taka jest prawda. Czasami wystarczy coś z siebie wyrzucić. A czasami trzeba do kogoś pochodzić przez kilka miesięcy, coś odblokować, i będzie po sprawie.

Czuła się odrętwiała. Ten dobrze wyglądający i tak dobrze zapowiadający się lekarz właśnie zabrał jej nadzieję na przespanie najbliższej nocy.

– Chcę spać – powiedziała. – Tylko tyle.

– Rozumiem.

– Od czterech tygodni nie mogę spać, a pan może to zmienić w minutę.

Widziała współczucie w jego oczach albo tak bardzo chciała je zobaczyć, że je sobie wyobraziła. Dobrze, niech chociaż mi współczuje, pomyślała. Niech chociaż nie daje mu to spokoju.

– Niczego nie zmienię, wypisując receptę, ale pewnie słyszała to pani wiele razy. Ma pani przed sobą całe życie i nie może go pani spędzić na lekach. Naprawdę nie ma takiej potrzeby – powiedział łagodnie. – Możemy porozmawiać, jeśli pani chce. Bardzo bym chciał zrozumieć, dlaczego coś takiego panią spotyka. I tak dalej. – Uśmiechnął się lekko, jak na początku, zachęcająco. – Proszę dać szansę rozmowie. Zwykłej rozmowie, nie terapii, jak nazywają to moi koledzy, strasząc ludzi, którzy potrzebują pomocy.

ROZDZIAŁ 8

Usłyszawszy dochodzące z głębi mieszkania odgłosy rozmów przy muzyce, Natalia miała ochotę cofnąć się o krok, by z powrotem znaleźć się na klatce schodowej. Szybki papieros by nie zaszkodził. A potem trening na siłowni. Ale było za późno, bo w korytarzu pojawiła się Nina ze szklanką czegoś mocnego w dłoni.

– Świętujemy płacenie niższego czynszu – powiedziała. – Chodź.