Między nami - Karolina Winiarska - ebook + książka

Między nami ebook

Winiarska Karolina

3,9

Opis

Felicja - atrakcyjna kobieta sukcesu, w której zakochują się wszyscy faceci, oraz Łucja - matka i żona, która pozwala sobie na chwilę zapomnienia, a potem gorzko tego żałuje.

Rozstania i powroty, łzy wzruszenia i radości - czyli wszystko to, co przynosi nam życie.

Łucja i Felicja powracają na kartach nowej powieści. Próbują odbudować swoje życie po problemach, z którymi musiały się zmierzyć. Niestety okazuje się, że nie jest to ani proste, ani oczywiste.

Felicja, poskramiając swój ognisty temperament w imię miłości, szybko zaczyna się dusić. Czy ucieczka do malowniczej Szkocji będzie dobrym rozwiązaniem jej trosk? Łucja wyjeżdża do domu babci Michaliny. Tymczasem jej mąż robi wszystko, by boleśnie odczuła konsekwencje swoich błędów. Do czego doprowadzi chęć zemsty Cezarego?

Czy Michalina zdoła ocalić wnuczkę? Może odpowiedź na wątpliwości sióstr znajduje się na kartach zapomnianego pamiętnika seniorki rodu?

Między nami” to kobieca opowieść o stawianiu czoła życiu i jego przeciwnościom. To także historia o sile kobiecych więzi, sztuce podnoszenia się z kolan oraz o tym, jak ważne są nasze korzenie. Bohaterki po raz kolejny dają nam lekcję, jak wspierając się, stworzyć dobre i wartościowe życie. Ta historia to dowód na to, że siła jest kobietą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 282

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (28 ocen)
11
7
7
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Natalia_Calgary

Nie polecam

Wyjątkowo durnowaty gniot
10
Marcelinasl

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00

Popularność




Redakcja: Dorota Matejczyk

Korekta: Marta Tojza, Marta Stochmiałek

Skład i łamanie: Robert Majcher

Copyright © Karolina Winiarska 2022

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Fotografia wykorzystana na okładce: © Irene Lamprakou / Trevillion Images

Copyright for the Polish edition © 2022 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-090-6

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2022

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

tiktok.com/@wydawnictwojaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2022

W rzeczy samej, nic nie jest złem ani dobrem samo przez się, tylko myśl nasza czyni to i owo takim.

W. Szekspir, „Hamlet”

Mojej Mamie

TO, CO ZOSTAŁO

FELICJA

Felicja obudziła się w środku nocy. Sen, który śniła, był tak realistyczny, że jej ciało wciąż drżało. W jednej sekundzie przypomniało jej się, jak wspaniałe było latanie. We śnie skakała z urwiska – wtedy czuła moc, miała wolność, doświadczała lekkości. Stany kiedyś bezcenne i najważniejsze dziś stały się zapomniane i przeżywane jedynie nocami.

Usiadła na brzegu łóżka. Ciepłą stopą dotknęła drewnianej podłogi. Rozczarowanie połaskotało ją w piętę. Nie miała pod sobą urwiska, a jedynie parkiet w domu Andrzeja. Przez okno do sypialni wpadał blask księżyca tak jasny, że kobieta aż za wyraźnie dostrzegała kontury swojej nowej rzeczywistości.

Jej światem nie były miasto i jego kolory, a drewniany dom pod lasem i granat nieba. Zamiast biegania po piętrach galerii, spacerowała po polach i łąkach. Nie słuchała głośnych koncertów, a jedynie ptasich treli nad ranem.

Życie Felicji się zmieniło i ten sen przypomniał jej jak bardzo.

Dziś już nie skakała na bungee w egzotycznych zakątkach świata. Dziś wiodła niemal pustelnicze życie w drewnianej chatce, na skraju lasu.

ZA GÓRAMI, ZA LASAMI ŻYŁ SOBIE…

MACIEJ

Maciej wyszedł do ogrodu. Czerwiec tego roku pachniał wyjątkowo intensywnie niezapominajkami. Mężczyzna zszedł po kamiennych schodkach i skierował się ku altanie. Rześkość wieczoru chłodziła jego emocje. Kroki stawiał ostrożnie. Wiedział, że to ostatnie spotkanie. Celebrował każdy ruch i każdą chwilę. Bo choć wszystko, co było związane z Laurą, miało smak boskiej ambrozji, tego wieczoru Maciej doświadczył również goryczy.

Stanął za krzewem bzu, którego kwiaty, na wpół przekwitłe, smutno opadały na źdźbła trawy, znikając gdzieś pomiędzy nimi. Jego wzrok przykuła kobieca postać.

Laura już na niego czekała, lecz nie ruszył się; ostatni raz chciał nacieszyć oczy jej pięknem – złotymi włosami i delikatnymi ruchami. Na samą myśl o miękkości jej skóry czuł dreszcze na plecach. Nie było na świecie równie doskonałej istoty. A jednak nie miał wyjścia – przy blasku księżyca musiał się z nią pożegnać.

Zamrugał oczami i wziął głęboki wdech. Gdy zbliżył się do altany, a fiołkowe oczy kobiety zalśniły magicznym blaskiem, mężczyzna poczuł, że pęka mu serce. Jakby umierał po kawałku. Zrobił kolejny krok w przód i wziął ukochaną w ramiona.

Nagle nic nie miało znaczenia – ani honor rodziny, ani zobowiązania. Maciej chciał tylko miękkości jej włosów i rozkoszy ust.

– Najdroższy – powiedziała kobieta szeptem, który rozerwał mu serce na strzępy. Już nigdy miał nie usłyszeć jej głosu; już nigdy nie będzie mu dane utonąć w jej spojrzeniu. Nigdy.

Maciej wiedział, że nic nie boli bardziej niż złamane serce i cierpienie ukochanej osoby. A jednak musiał się dziś pożegnać. Musiał ją oddać jej światu, odchodząc w swój – pełen schematów, rutyny i wymagań, gdzie nie było miejsca dla miłości.

Po raz ostatni wziął jej twarz w dłonie i najdelikatniej, jak umiał, pogładził jej alabastrowy policzek.

– Jesteś boginią – wyszeptał, a potem po raz ostatni zatopił się w słodyczy jej ust. Wiedział, że już na zawsze ten smak pozostanie w jego sercu.

STAĆ, BO STRZELAM!

FELICJA

Felicja siedziała na kamiennym schodku. Wyciągnęła dłoń i dotknęła mokrej jeszcze trawy. Słońce dopiero leniwie wyłaniało się zza horyzontu, ale ona nie mogła spać. Wyszła, nie chcąc obudzić Andrzeja. Poprzedniej nocy do późna rozmawiali, snując idylliczne plany i wizje wspólnej przyszłości.

Dlatego teraz, z kubkiem parującej kawy i kocem na plecach, Felicja witała nowy dzień przed domem. Rozejrzała się po ogrodzie. Nie było w nim kwiatów, jedynie drzewa owocowe i zieleń traw. Obok płotu, po lewej stronie, wisiał hamak. Tym razem jednak relaksował się na nim nie żaden człowiek, a mały wróbelek. Ćwierkał sobie radośnie, aż się uśmiechnęła.

„Czy to jest mój dom?” – zapytała samą siebie, upijając łyk czarnej jak smoła kawy. Otulała ją cisza, jej oczy koił błękit nieba, a stopy łaskotały drobne łodyżki traw. Za plecami poczuła obecność Andrzeja. Usiadł na schodku wyżej, tuż za nią, i mocno ją objął. Felicja poczuła siłę jego ramion i słony zapach skóry. Zalała ją fala ciepła i dreszcz przyjemnego podniecenia.

– Czekałam na ciebie całe dorosłe życie – powiedziała, odstawiając kubek na bok i całując dłoń ukochanego. – Czyli to prawda, że jeśli czegoś naprawdę mocno pragniemy, to musi się spełnić.

– A może po prostu miało się spełnić? Może spełniłoby się i bez naszego pragnienia?

– Wtedy nie dałoby nam to szczęścia, dostalibyśmy coś, czego nie chcieliśmy.

– Czasami dostajemy od losu piękne prezenty, choć wcale ich nie oczekujemy. A jednak się przytrafiają. I są wspaniałe!

– Chcesz mi powiedzieć, że mnie nie chciałeś przez te wszystkie lata? Że o mnie nie myślałeś? Że przestałeś mnie kochać?

Felicja zmarszczyła nos i odwróciła się w stronę Andrzeja. Czasami miała wrażenie, że gęsta broda przysłania nie tylko jego mimikę, ale też wszystkie uczucia, które się za nią kryją. Te ułamki sekund, które zdradzają drugiej osobie prawdziwe emocje i uczucia, często odmienne od tego, co pokazują słowa. Felicja nie mogła ich dostrzec – Andrzej skrywał je zbyt skrupulatnie.

– Nigdy nie przestałem cię kochać – odpowiedział, patrząc jej głęboko w oczy. Felicja odetchnęła. Zmieniła dla Andrzeja całe życie. Zrezygnowała z intratnej posady, wynajęła swoje rzeszowskie mieszkanie jakiejś parze. Wszystko po to, żeby zamieszkać w niewielkiej chatce pod lasem z mężczyzną, którego pokochała jako nastolatka. I teraz po latach ich bajka miała mieć wreszcie szczęśliwe zakończenie.

Andrzej pochylił się nad nią i ją pocałował. Felicja zamknęła oczy i mocniej do niego przylgnęła. Czuła ciepło i bezpieczeństwo i bardzo chciała poczuć pewność, że w ostatnim czasie podjęła słuszne decyzje.

Wtedy do zakochanych podszedł bury kot. Cicho zamruczał i otarł się o nogi Felicji. Andrzej zerwał się z miejsca.

– Dam mu mleka – rzekł z czułością, a Felicja dotknęła koniuszkiem palca śladu po jego pocałunku. Drugą ręką sięgnęła po kubek z kawą, której gorzki smak zmył słodycz ust Andrzeja.

Felicja słyszała, jak ukochany kręci się po niewielkiej kuchni. Przymknęła oczy i wsłuchała się w poranny śpiew ptaków. Drzewa cicho szumiały swoje opowieści, a Felicja przez cały czas zastanawiała się, czy to na pewno jej bajka.

I może siedziałaby na tym schodku dłużej, ale poczuła dobiegający przez otwarte okno zapach smażonej cebulki. Wstała i przeciągnęła się leniwie.

– Nie umiem doceniać tego, co mam – powiedziała, wchodząc do kuchni, w której Andrzej smażył jajecznicę. Felicja usiadła przy drewnianym stole pod oknem i patrzyła, jak ukochany w samych jeansach przygotowuje śniadanie. Uśmiechnęła się, gdy talerzyk o mało nie wypadł mu z dłoni. Mimo że był dobrze zbudowanym, wysokim mężczyzną, miał w sobie również zaskakującą delikatność.

Przed laty Felicja rozkochała się w tym właśnie kontraście – sile i delikatności w jednym. W końcu talerz z jajecznicą, kawałek wiejskiego, chrupiącego chleba i pachnące pomidory przerwały jej dogłębną analizę anatomii ukochanego.

– Jakie mamy plany na dziś? – zapytała między jednym a drugim kęsem.

– Muszę podjechać do leśniczówki i pomóc rozładować drewno.

Głos Andrzeja zabrzmiał przepraszająco. Przez chwilę wpatrywał się w jej oczy, oczekując akceptacji.

– W porządku – rzekła Felicja, odsuwając talerz. – Może ja w tym czasie zajmę się twoim ogrodem?

– Ogrodem? – Andrzej również przestał jeść i spojrzał na ukochaną. – A co z nim nie tak?

– Brakuje kwiatów – powiedziała zamyślona Felicja. – Lubię kwiaty. Wzięłabym od babci kilka sadzonek i posadziłabym przy ogrodzeniu przed domem. Wstawalibyśmy o poranku i witałyby nas słońce i piękne kolory.

Andrzej mruknął coś niewyraźnie i potarł dłonią brodę. Wstał energicznie od stołu, sięgnął po kurtkę wiszącą na haku obok drzwi i wyszedł. Felicja siedziała jak wmurowana. Czy powiedziała coś nie tak? A może zrobiła coś złego? Spojrzała na talerz Andrzeja z niedojedzoną jajecznicą i cicho westchnęła.

Kiedy skończyła myć naczynia po śniadaniu – bo Andrzej, choć przygotował prawdziwe przysmaki, nie miał talentu do sprzątania po sobie – postanowiła odwiedzić babcię.

Chatka Andrzeja stała pod lasem. Babcia mieszkała kilka kilometrów dalej, ale Felicja miała ochotę na spacer. Na szare dresy zarzuciła długi wełniany sweter i wyszła. Plusem wiejskiego życia był całkowity luz. Tu dbanie o wygląd nie miało znaczenia. Każde spodnie, nawet te całkiem byle jakie, były w porządku.

Od błękitu nieba aż bolały oczy, słońce grzało z każdą chwilą mocniej. Felicja szła leśną dróżką, uśmiechając się coraz szerzej.

Już po kilkunastu minutach była pewna, że jej wątpliwości nie miały sensu, a sprawy tak błahe jak nieumyty zlew czy talerz pozostawiony na środku stołu nie powinny wpływać na jej nastrój.

Droga minęła zdumiewająco szybko. Felicja stanęła przy furtce i poczuła smutek. Domek babci nie stracił nic ze swojej magii i uroku, choć nie był już miejscem z jej bajkowego dzieciństwa, a jednak poczuła niepokój. Mimowolnie dotknęła dłonią serca, które biło zbyt szybko, i zmieniła zdanie. Zanim porozmawia z babcią, pójdzie do swojej „Spokojni” – miejsca nad rzeką, pięknego i magicznego, które zawsze ją rozumiało i otaczało spokojem. Krystalicznie czysta woda szumiała tam jak nigdzie indziej, a rosnące na urwiskach drzewa emanowały powagą i siłą.

Felicja zeszła po kamienistej skarpie i usiadła na kamieniu. Przymknęła oczy. Przypomniała sobie swoje życie sprzed przyjazdu do Rudawki. Przypomniała sobie gwar miasta, kolorowe neony, reklamy i głośną muzykę w rzeszowskich klubach.

Przypomniała sobie też tęsknotę, która wieczorami raniła jej serce. A teraz miała ciszę i spokój. Miała długie wieczory z Andrzejem i poranne ptasie koncerty. Miała babcię na wyciągnięcie ręki.

Felicja starała się oddychać głęboko i ostrożnie. W klatce piersiowej wciąż coś ją kłuło. Nie mogła naprawdę odetchnąć, nie mogła się odprężyć. Znowu czuła pustkę, która sprawiła, że na jej policzku pojawiła się łza.

Zapatrzyła się na wodę. Płynęła niezmiennie, niemal od zawsze. Niby wciąż ta sama, a przecież inna. A ona? Czemu nie potrafiła się zmienić i wyzbyć smutku? Westchnęła. Na kamieniu obok zobaczyła małą żabkę. Stworzonko po prostu grzało się w słońcu, obce mu były takie rozterki. Nawet gdyby mogło je rozumieć, nie zrozumiałoby – bo jak mając wszystko, czego się całe życie pragnęło, wciąż można być nieszczęśliwym?

– Cóż, moja kochana – wyszeptała do niej Felicja – kiedyś rozmawiałam z kaktusem, teraz rozmawiam z tobą. Nie patrz tak na mnie – zaśmiała się, gdy stworzenie zabawnie obróciło głowę, nie odrywając od niej wzroku. – Ja po prostu jestem za mało wdzięczna. Los daje mi prezenty i spełnia moje marzenia, a ja uparcie chcę czegoś innego. Chciałabym się zmienić – dodała po chwili – ale naprawdę nie wiem jak. Tylko jednego jestem pewna, że zrobię wszystko, by uszczęśliwić Andrzeja.

Żabka, jakby uznała rozmowę za skończoną, wskoczyła do wody i zniknęła gdzieś między kamieniami. Felicja wstała. Teraz była gotowa na spotkanie z babcią.

Kiedy zdyszana wspięła się po stromym brzegu, na polanie zobaczyła siedzącą kobietę z książką w dłoni. Przez chwilę obserwowała nieznajomą, która siedziała na oliwkowym kocu ze skrzyżowanymi nogami i co rusz wybuchała śmiechem.

Felicja postanowiła podjeść bliżej. Wtedy kobieta zauważyła ją i gestem wskazała koc.

– Siadaj. Wyglądasz na zmęczoną – powiedziała, jakby znały się od wieków.

Wzięła w dłonie termos i do plastikowego kubka nalała Felicji parujący napój.

– Szałwia i pokrzywa – rzekła z uśmiechem. Felicji spodobała się aura spokoju, która otaczała nieznajomą.

– Felicja – odparła, zanurzając usta w jasnozłotym trunku.

– Jaśmina.

Przez chwilę po prostu milczały. Jaśmina powoli odłożyła na koc książkę w brązowej oprawie, po czym spojrzała pytająco na Felicję. Jej zielone oczy zdawały się kryć jakąś tajemnicę. Nagły podmuch wiatru sprawił, że hebanowe loki kobiety rozpierzchły się niesfornie wokół jej głowy.

Felicja roześmiała się, odruchowo poprawiając swoją grzywkę.

– Nie widziałam cię tu wcześniej. – Głos Jaśminy był dźwięczny i przyjemny. – Przyjechałaś na wakacje?

Felicja przestała się uśmiechać. Banalne z pozoru pytanie wydało jej się bardzo trudne. Nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– Rozumiem. – Nowo poznana kobieta zdawała się rzeczywiście rozumieć. – Ja też wielu spraw nie ogarniam. Na przykład, jak można pisać tak zabawne teksty. Zdecydowanie łatwiej ludzi wzruszyć, niż rozśmieszyć.

Felicja spojrzała na książkę. Chmielewska. Tak. Mistrzyni kryminału i humoru.

– Swego czasu sporo czytałam. Lesia też zaliczyłam, tarzając się ze śmiechu – odpowiedziała. Przypomniała sobie, jak w ostatniej klasie liceum zamiast lektur pochłaniała Chmielewską.

– Rozumiem, że teraz czytasz mniej.

Felicja wzięła do rąk książkę. Jej wytarte kartki jeszcze mocniej przypomniały jej dawne lata.

– Cóż, pochłonęła mnie dorosłość.

– Dziwne. Dorosłość powinna dawać wolność, a nie ograniczenia.

Nie wymądrzała się ani nie pouczała. Felicja usłyszała w jej głosie troskę i zrozumienie. Spodobało jej się to. Bratania dusza odnaleziona na odludziu. Szkoda, że nie ma więcej czasu.

– Może i tak. Ale teraz muszę odwiedzić babcię. Miłego dnia.

Wstała, otrzepała spodnie i ruszyła w stronę asfaltowej drogi.

Niespodziewane spotkanie zaskakująco dobrze ją nastroiło. Szła teraz do domu babci wśród malw w o wiele lepszym humorze.

Wnętrze wypełniał zapach szarlotki. Felicja nigdy nie mogła się nadziwić, jak w tak starym, wysłużonym piekarniku można piec takie pyszności.

– Tak czułam, że przyjdziesz. Jesteś niespokojna niczym ptaki przed burzą.

– Niespokojna? – zapytała Felicja, szczerze zdziwiona, odsuwając krzesło. Dosłownie po sekundzie na kraciastej ceracie wyrósł przed nią kawałek ciasta pachnący jabłkami.

– Odwiedzasz mnie kilka razy dziennie. Oczywiście nie narzekam, ale mam wrażenie, że uciekasz ze swojej chatki.

Felicja spojrzała uważnie na babcię.

– Czy wy wszyscy się na mnie dziś uwzięliście? Nie uciekam i nie jestem niespokojna. To po prostu… – Na moment się zamyśliła, szukając odpowiednich słów. – To po prostu nowa sytuacja dla mnie. Wyprowadziłam się z miasta, rzuciłam robotę w korporacji, żeby zamieszkać pod lasem. Potrzebuję czasu, żeby się przystosować.

– Na pewno? Na pewno chodzi tylko o czas?

Oczy babci wciąż potrafiły przejrzeć ją na wylot. Jednak akurat w tej sytuacji w ogóle się to Felicji nie podobało.

– W podobnym tonie rozmawiała ze mną Jaśmina.

– Jaśmina? Nie wiedziałam, że się znacie – powiedziała staruszka, wystukując palcami na ceracie bliżej nieokreślony rytm.

– Bo się nie znamy. To znaczy poznałam ją dziś rano.

Babcia jakoś nerwowo pokręciła głową, a potem spojrzała w okno.

– Muszę dziś popracować w ogrodzie – stwierdziła po chwili.

– Cudownie się składa. Pomogę ci. Nauczysz mnie, co i jak z tymi kwiatkami. Chciałabym obok chatki zasadzić coś kolorowego, żeby rozjaśniło nam przestrzeń. Ale jak wiesz, nie znam się na tym. Mogę zrobić zestawienia w najróżniejszych programach graficznych i opracować strategię największej kampanii promocyjnej, ale kwiatki? Nie mam nawet pojęcia, od czego zacząć.

Babcia Michalina zaśmiała się.

– No tak. To tylko zarzucę sweter na swoje stare kości i zaraz zabieramy się do nauki. I pracy oczywiście. – Staruszka puściła do wnuczki oko i zniknęła w pokoju. Felicja dokończyła szarlotkę i poczuła przypływ adrenaliny.

Miała cel, to tchnęło w jej zatroskany umysł nieco pozytywnej energii.

KONIEC CZY NOWY POCZĄTEK?

ŁUCJA

Łucja patrzyła, jak jej mąż pakuje walizki. Wyszła ze szpitala zaledwie kilka dni temu, a już życie pozbawiło ją złudzeń.

– Gdybym został, kłamałbym – mówił mężczyzna, pakując kolejne koszule. Łucja stała oparta o framugę jeszcze do niedawna wspólnej sypialni i nie mogła się nadziwić, jak zmieniło się jej życie w ciągu zaledwie kilku miesięcy.

Chciała nawet coś mężowi odpowiedzieć. Może coś w stylu, że rozumie. Niestety nic takiego nie przeszło jej przez usta, bo zwyczajnie nie rozumiała. I nie chodziło tylko o decyzję Cezarego, że odchodzi. Nie rozumiała tego wszystkiego, co zaszło.

Jak przykładna żona i matka mogła nawiązać romans? Jak dorosła kobieta mogła poprzecinać sobie nadgarstki, gdy się okazało, że mąż nie umie wybaczyć jej zdrady?

Co się stało z jej życiem? Kiedy straciła nad wszystkim kontrolę? A może nigdy jej nie miała?

– Powtarzam jeszcze raz… – Cezary westchnął i wyprostował plecy. Rozmasował lędźwie i spojrzał na żonę. – Spędzę z dziećmi tydzień u moich rodziców. Słyszałaś, jak lekarz mówił, że potrzebujesz spokoju. Wykorzystaj ten czas na odpoczynek. Potem porozmawiamy o reszcie.

– O jakiej reszcie? – Mała lampka zaczęła migać w zdziwionym umyśle Łucji. – O jakiej reszcie? – powtórzyła, gdy mąż zignorował jej pytanie.

– O reszcie spraw.

Łucja wiedziała, że nie powiedział jej wszystkiego. Ba, była niemal pewna, że i tak nie wyjawi jej swoich zamiarów. Ale ta odrobina intuicji, która jej została pomimo leków przepisanych przez psychiatrę w szpitalu, mówiła jej, że plany męża by jej się nie spodobały. Ale nie miała siły. Nawet patrzenie, jak Cezary chowa do ciemnej walizki kolejne elementy ich wspólnego życia, było męczące.

Łucja nie chciała płakać. Cieszyła się, że Tomuś i Tosia są u teściów. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby kolejny raz ich zawiodła. Zacisnęła pięści i zeszła do salonu. Tam usiadła w miękkim fotelu i nakryła się grubym kocem.

Poczekała, aż hałasy z sypialni ucichną. Gdy usłyszała kroki Cezarego na schodach, mocno zacisnęła powieki. Nie chciała widzieć, jak otwiera drzwi i wychodzi. Nie mogła na to patrzeć.

Tak. Obecna sytuacja była prostą konsekwencją jej wcześniejszych wyborów. Tak. Właśnie straciła całe swoje życie.

Nie miała rodziny. Nie miała siły. Nie miała spokoju. Jedynym, co wypełniało serce Łucji, był strach. Jeszcze nigdy tak się nie bała. Nie tego, co może przynieść przyszłość. Wszak wszystko, co ważne, straciła. Bała się samej siebie, że znowu zawiedzie i siebie, i bliskich. Drżała na myśl, że przyjdzie chwila słabości tak obezwładniająca, że po raz kolejny nie zobaczy rozwiązania lepszego niż koniec.

Tak, Łucja najbardziej bała się samej siebie. I nagle w jej uszach zaczęła łomotać cisza. Nie było śmiechu dzieci ani grającego telewizora. Nie było służbowych rozmów jej męża. Nie było szumu pralki ani sygnału piekarnika, że chleb już się upiekł.

Łucja nie miała nic. Skuliła się jeszcze bardziej, podwinęła nogi pod samą brodę i niemal całą siebie zakryła kocem. Nie miała siły wstać. Nie miała siły myśleć. Postanowiła przeczekać ten moment słabości, modląc się w duchu o coś, co podniosłoby ją z tego fotela. Może nadzieję? A może chęć życia?

Wtedy rozdzwonił się telefon. Łucja nie miała siły nawet unieść ręki, ale… Może to dzieci? Może to Cezary miał jej coś ważnego do powiedzenia?

Wstała i podeszła do stołu, gdzie leżał aparat. Na wyświetlaczu pojawiło się imię siostry. Jednym ruchem palca zakończyła połączenie i wróciła na fotel.

Kiedy zamknęła oczy, zaczęły w jej głowie migotać obrazy z ostatnich miesięcy. Piotr i jego nagi tors, Felicja i jej beztroska, babcia Michalina ze swoim pełnym zrozumienia spojrzeniem i mama z dystansem wymalowanym na twarzy.

Wszystko to zaczęło pulsować w umyśle Łucji, zaczęło rozsadzać jej czaszkę i doprowadziło do mdłości. Jak mogła się tak pogubić?

Nie wiadomo kiedy zasnęła. A dopiero następnego ranka obudziło ją słońce.

Łaskotało ją w powieki tak intensywnie, że postanowiła podnieść się z miejsca. Poszła do kuchni i włączyła ekspres. Czekała, aż czarny napój wypełni filiżankę. Wróciła z kawą do salonu, tym razem nie usiadła jednak na fotelu. Bała się, że znowu ją osaczy. Wybrała sofę. Skrzyżowała nogi i nachyliła się w kierunku stolika po filiżankę. Delikatna porcelana dosłownie rozkruszyła jej się w rękach, wylewając całą swoją zawartość na jasny, skórzany mebel i jeszcze jaśniejszy dywan.

Łucja przez moment siedziała bez ruchu. Oto przestaje dawać sobie radę z rzeczywistością. Jej ciało ogarnął ogromny smutek, z oczu pociekły łzy.

Zapłakała nad kawą, filiżanką, meblami i nad sobą. Znowu zbliżała się do kuszącej otchłani. Poczuła potrzebę przestrzeni i wyszła przed dom. Usiadła na kamiennym schodku i patrzyła na ulicę. Niby wszystko było tak samo – te same samochody, pośpiech przechodniów i roztargnienie w ich oczach – a jednak ona nie pasowała teraz do tego szczęśliwego osiedla domków jednorodzinnych – białych, z pasem zieleni wokół i samochodami rodzinnymi w garażach.

Łucja obróciła głowę i spojrzała na sąsiedni dom, jeden ze najstarszych w okolicy – typowa kostka z lat dziewięćdziesiątych. Mieszkało w nim małżeństwo w średnim wieku, bez dzieci. A przynajmniej żadne dziecięce głosy zza płotu nigdy do niej nie dochodziły.

Dziś pierwszy raz Łucja przyjrzała się szarej elewacji i zardzewiałej furtce, która niespodziewanie skrzypnęła. Przeszedł przez nią starszy mężczyzna w oliwkowej marynarce.

Spokojnym krokiem podszedł do drewnianej ławeczki i po chwili zastanowienia usiadł na niej ostrożnie. Nie ruszał się zbyt wiele, nie rozglądał się. Siedział. A Łucja wpatrywała się w niego. Odkąd tu zamieszkała dziesięć lat temu, ani razu nie widziała tego człowieka. Kim był? Dlaczego samotnie siedział przed domem i pocierając pomarszczone dłonie o kolana, wpatrywał się w chmury?

Łucja odruchowo również spojrzała w górę. Nic nie dostrzegła. Ciężko westchnęła i wróciła do domu. Pustego. Sama.

CZARY-MARY

FELICJA

Kiedy nastała pora obiadowa, Felicja nie czuła nic prócz głodu. Zapomniała nawet o zmęczeniu. Babcia Michalina śmiała się z niej, widząc, jak wnuczka patrzy na garnek z ziemniakami, jakby próbowała je zahipnotyzować, by gotowały się prędzej.

W końcu posiłek był gotowy. Młode ziemniaki ze zsiadłym mlekiem – smaki dzieciństwa, równie pyszne jak wtedy.

Felicja, mimo że pochłonięta jedzeniem, widziała, że babcię coś trapi.

– Jak dobrze poznałaś Jaśminę?

„Bingo” – pomyślała Felicja i odsunęła pusty talerz.

– Rozmawiałyśmy kilka minut. Trudno powiedzieć, że dobrze się znamy.

Michalina kiwnęła głową. Felicja widziała, że babcia bije się z myślami. I chciała, i nie chciała czegoś powiedzieć.

– Uważaj.

– Na Jaśminę?

Babcia jednak nic więcej już nie zdradziła. Jednak niepokój został zasiany w sercu Felicji.

Zerknęła na zegarek. Zerwała się z miejsca i tylko w biegu ucałowała babcię w czoło. Musiała wracać i przygotować coś pysznego Andrzejowi. Czuła silną potrzebę dbania o niego.

Idąc w stronę chatki, układała plan obiadu – krupnik, a na drugie duszone udka w sosie śmietanowym. Dawno temu coś podobnego gotowała i teraz, przy niewielkiej pomocy internetu, chciała powtórzyć swój kulinarny sukces.

W chatce natychmiast zabrała się do roboty. Zupa wesoło bulgotała na gazie, rozsiewając zapach majeranku i warzywnego bulionu. Felicja kroiła kolejne warzywa i co chwila nerwowo zerkała na zegarek.

Wiedziała, że Andrzej powinien zjawić się lada moment. Zawsze, nawet gdy wykonywał najcięższe prace, wracał na obiad.

Krupnik był gotowy, kurczak się dusił, a Felicja przygotowywała sos. I wtedy wszystko poszło nie tak. Zupa wykipiała, zalewając całą kuchenkę; z żeliwnego garnka z mięsem zaczął wydobywać się zapach spalenizny, a śmietana w sosie zwarzyła się.

Przez kilka minut Felicja próbowała walczyć z katastrofą, ale po chwili zrobiła krok w tył i ze smutkiem przyjrzała się swojemu stanowisku pracy, które przedstawiało obraz przegranej walki.

Przez kolejną godzinę Felicja ratowała, co się dało. Krupnik ostatecznie wyszedł całkiem dobry, kurczak nieco suchy, a sos gęsty jak budyń. Tragedii jednak nie było. Felicja pomyślała, że taka drobnostka jak nieudana próba kulinarna nie powinna wpłynąć na jakość jej związku z Andrzejem.

Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Ku ogromnemu zdziwieniu Felicja zobaczyła Jaśminę.

– Przyniosłam wam kawałek chałki. Idę właśnie na spacer do lasu i pomyślałam, że zostawię. Za dużo upiekłam – powiedziała przepraszająco, uśmiechając się promiennie.

Felicja wpuściła kobietę do środka i wskazała dłonią miejsce przy stole.

– Zaparzyć ci herbaty? A może masz ochotę na kawę?

Jaśmina zaprzeczyła ruchem głowy.

– Nie, zostanę tylko chwilę, bo las czeka.

Felicja się uśmiechnęła.

– Ale las nie ucieknie. Raczej zostanie na swoim miejscu.

Bursztynowa bransoletka na lewym nadgarstku Jaśminy zabrzęczała cicho.

– Kto wie. W życiu nigdy nic nie wiadomo. Wszystko się zmienia i w każdej chwili zmienić się może.

Felicja usiadła i nalała do dwóch szklanek kompotu z wczorajszego obiadu.

– Las raczej jest niezmienny. Rósł latami. Co mogło by się z nim stać w tak krótkim czasie? – zapytała nieco prowokacyjnie, patrząc na pięknie haftowaną bluzkę Jaśminy z falbaną przy dekolcie.

– Pożar na przykład?

Felicja pokręciła z uznaniem głową.

– Dobra. Punkt dla ciebie – zaśmiała się. – Masz rację. Lepiej nie odkładać niczego na później.

– Zwłaszcza pragnień i marzeń!

– Bo może wybuchnąć pożar!

Felicja upiła łyk słodkiego kompotu z wiśni. Polubiła Jaśminę tym rodzajem sympatii, który przychodzi zupełnie naturalnie. Bywają ludzie, których choć wcześniej się nie znało, natychmiast obdarza się życzliwością i zaufaniem.

I wtedy stała się rzecz niezwykła. Obie kobiety wybuchły śmiechem głośnym i szczerym. Felicja nie wiedziała, co ją tak rozbawiło, ale czuła, jak z każdą sekundą schodzi z niej całe napięcie.

– Jeśli chcesz, możesz iść ze mną – zaproponowała Jaśmina, wstając od stołu. – Opowiesz mi, jak podoba ci się życie w Rudawce i co tak naprawdę cię tutaj sprowadziło.

Felicja przez moment się zawahała. Powinna poczekać na Andrzeja z obiadem, powinna go zapytać, jak mija mu dzień, a potem po posiłku posprzątać. Jednak potrzeba rozmowy z kimś innym niż babcia lub ukochany wzięła górę nad poczuciem obowiązku.

Spacer okazał się strzałem w dziesiątkę. Felicja właśnie tego potrzebowała. O ostrzeżeniu babci jakoś zapomniała. Kobietom rozmawiało się cudownie, a wspólnych tematów nie brakowało.

– I dla miłości porzuciłaś całe swoje życie?

Felicja z dumą przytaknęła. Nie żałowała decyzji o zmianie. Jeśli czuła jakiekolwiek wątpliwości, to z pewnością nie dotyczyły one samej przeprowadzki z miasta na wieś, a bardziej trudności z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości.

– Miłość powinna być wolnością.

– Już coś podobnego rano powiedziałaś. – Felicja czekała, aż Jaśmina skończy zrywać jakieś rośliny. Miała nawet zapytać, co i w jakim celu zbiera, ale nie zdążyła.

– Bo tak jest. – Jaśmina wyprostowała plecy i zmrużyła oczy, gdy wiązka promieni słonecznych przedarła się przez koronę drzew i oślepiła ją. – Miłość ma sens, gdy jest wolnością. Gdy robisz to, co czujesz. Jeśli ta druga osoba czuje to samo, tworzycie harmonię, idziecie wspólną ścieżką szczęśliwi i spokojni. Nikt nic nie musi, każdy jedynie chce.

– Muszę ci w tym momencie przerwać. – Felicja rzeczywiście nie zgadzała się z tymi słowami. – W życiu trzeba najpierw czegoś spróbować, żeby wiedzieć, czy tego chcesz, czy nie. Skąd miałabym wiedzieć, czy to jest dobra, czy zła decyzja, jeślibym jej nie podjęła?

– Tak… – Jaśmina spojrzała uważnie na Felicję. Zieleń jej oczu była tak intensywna, że niemal zlewała się z barwami lasu. – Rozumiem, że jesteś jedną z tych osób, które chwytają byka za rogi. Ja zamiast agresji wolę spokój.

– A kto mówi o agresji?

Felicja poczuła, że policzki zaczynają palić ją ze złości.

– A twoje decyzje wypływają ze spokoju?

Tego było za wiele. Felicja odwróciła się i postanowiła w tym momencie zakończyć wspólny spacer. Jaśmina może i była miłą osobą, którą otaczała przyjazna aura, ale zdecydowanie wymądrzała się w nieodpowiednim momencie.

Felicja zamaszyście odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę chatki. Szła szybko, tracąc oddech. Od czasu do czasu nawet biegła. Niestety zbyt szybko dostawała zadyszki, co również ją irytowało. Kiedyś była w zdecydowanie lepszej kondycji fizycznej.

Kiedy przekroczyła próg chatki, Andrzej już się kręcił w jej wnętrzu.

– Nie było cię.

Felicja zaśmiała się.

– Bystrzak. – Bez namysłu podeszła do kuchenki, żeby podgrzać Andrzejowi zupę. – Zrobiłam krupnik. – W głosie Felicji przebijały duma i oczekiwanie, by wyraził uznanie dla jej wysiłku. Niestety nic takiego się nie stało.

– Gdzie byłaś? – Pytanie było proste i przyziemne. A przecież Felicja zrobiła krupnik.

– Na spacerze – odpowiedziała, gdy rozczarowanie ulotniło się przez otwarte okno.

– Sama?

Felicja nie miała nic do ukrycia. Ba, nawet czekała na moment, by podzielić się z Andrzejem wrażeniami ze spaceru i z nowej znajomości. Ale w tym krótkim pytaniu było coś, co wywołało jej wewnętrzny sprzeciw.

Postanowiła nie odpowiadać. Bez słowa nalała mu krupnik.

Usiadła naprzeciw niego i obserwowała, jak je. Szukała potwierdzenia, że Andrzej docenia jej wysiłki, tymczasem on jadł w absolutnej ciszy. Felicja poczuła smutek. Nie wiadomo kiedy jej oczy wypełniły się łzami.

– Coś się stało? – Andrzej dostrzegł dwie błyszczące krople na jej policzkach.

Felicja zaprzeczyła ruchem głowy, ukradkiem otarła łzy rękawem. Wstała od stołu i zabrała się do wycierania blatów. Andrzej odstawił talerz do zlewu i znowu wyszedł. Nie powiedział jej, ani dokąd idzie, ani kiedy wróci.

Felicja poczuła znajome ukłucie rozczarowania. Zaparzyła sobie kubek herbaty miętowej i wyszła przed dom. Rano siedziała dokładnie w tym samym miejscu, z bardzo podobnymi uczuciami.

Ogarnął ją smutek. Uniosła twarz w stronę słońca. Po chwili poczuła na rozgrzanych policzkach chłód. Czyjś cień przesłonił promienie słoneczne. Felicja leniwie uniosła powieki. Przez krótki moment miała nadzieję, że to Andrzej – że wrócił, żeby jej powiedzieć, jak bardzo ją kocha i docenia to, co dla niego robi. Ale to nie był on.

Felicja siedziała oniemiała, jakby nagle uświadomiła sobie, że śni. Przecież takie rzeczy nie dzieją się w rzeczywistości.

– Cześć. – Już słyszała ten głos, dawno temu, i patrząc na jego właścicielkę, zazdrościła jej wszystkiego, a najbardziej tamtego urokliwego domku wśród drzew.

– Cześć – odpowiedziała, choć wolałaby się teraz obudzić i zastanawiać nad dziwnym snem.

– Jest Andrzej?

Felicja bardzo powoli wstała z kamiennego schodka. Wygładziła szare dresy i mocniej owinęła się swetrem, choć wcale nie było jej zimno.

Po co ta kobieta tu przyjechała? Dlaczego chciała rozmawiać z Andrzejem? Dlaczego traci oddech, gdy na nią patrzy?

Zacisnęła pięści. Zęby zagryzła tak mocno, aż zabolał ją policzek. Oddychała coraz szybciej, jakby właśnie dobiegała do mety maratonu.

– Nie ma – odpowiedziała, wiedząc, że te słowa są tak samo pozbawione sensu jak pytanie. Przez chwilę obie kobiety stały w milczeniu naprzeciw siebie. Tak jak kiedyś, gdy Felicja odwiedziła Luizę w jej domu, szukając Andrzeja. Teraz sytuacja się odwróciła. To Luiza stała u jej progu z tym samym pytaniem, które kiedyś zostało jej zadane.

– Zatoczyłyśmy koło – wyrwało się Felicji. Wtedy nie znalazła Andrzeja u Luizy, teraz Luiza nie znalazła Andrzeja przy niej.

W końcu w Felicji wygrały rozsądek, maniery i szacunek do ogólnie przyjętych norm społecznych. Choć wcale tego nie chciała, zaprosiła kobietę do środka i zaproponowała kawę. Po chwili obie siedziały przy stole pod oknem, na którym stały dwie filiżanki i talerz z pokrojoną chałką Jaśminy.

Felicja czuła, jak spina się całe jej ciało. Coś mocno zakłuło ją w barku. Wysiliła się nawet na uśmiech, choć łatwo jej to nie przyszło. Ogarnęło ją przerażenie. Luiza była idealnie piękna. Wszystko w jej wyglądzie było perfekcyjne – skromny uśmiech, długie rzęsy, włosy w odcieniu nocnego nieba i bursztynowy odcień skóry. Kiedy Felicja dodała do tego figurę niemal boską, znienawidziła Luizę, zanim jeszcze miała możliwość w ogóle ją poznać.

– Nie wiesz, kiedy wróci?

– A może mogłabym mu coś przekazać? – zapytała Felicja, mrużąc oczy.

– Nie, chyba nie. – Luiza pokręciła głową z godną pozazdroszczenia gracją i kobiecością. Felicja westchnęła. Daleko jej było do ideału, a od doskonałości Luizy dzieliły ją całe lata świetlne.

I wtedy niespodziewanie Felicja się rozpłakała. Zalały ją żałość i smutek, złość i frustracja. Zawsze wiedziała, czego chce. Nigdy nie miała problemów z ocenianiem sytuacji i podejmowaniem decyzji. A dziś, wśród pięknych okoliczności przyrody, w chatce pod lasem, z Andrzejem u boku, nie miała pojęcia, kim jest i dokąd zmierza. Uświadomienie sobie tego doprowadziło ją do płaczu tak rozpaczliwego, że nie umiała złapać oddechu.

Luiza nic nie mówiła. Siedziała niczym boski posąg bez ruchu i w skupieniu popijała kawę. Nie wyciągnęła w stronę Felicji dłoni, nie spojrzała na nią łaskawiej. Patrzyła na nią swoimi zimnymi oczami i milczała.

Kiedy dokończyła kawę, wstała i bezszelestnie opuściła dom. Felicja poczuła, jak zalewa ją złość. Chwyciła puste filiżanki i cisnęła nimi w stronę drzwi.

Dopiero po jakimś czasie, kiedy przestała płakać, zaczęła zbierać porozrzucane skorupy. Wtedy do chatki wszedł Andrzej.

Stał nad nią i patrzył, jak na kolanach zbiera ostre odłamki. Nie uniosła głowy, gdy przekroczył próg. Nie chciała na niego patrzeć ani niczego mu tłumaczyć. Chciała jedynie posprzątać i schować się przed całym światem. Tylko że przecież nie była nawet u siebie.

– Coś się stało?

Andrzej wyrażał szczere zdziwienie, co jeszcze bardziej rozsierdziło Felicję. Wstała, rzuciła mu pełne agresji spojrzenie i poszła do najmniejszego pokoju na końcu chatki. Teoretycznie znajdował się tam składzik, w którym Andrzej przechowywał przeróżne rupiecie – stary obraz, pustą donicę, hantle. Ale było też krzesło, na którym Felicja usiadła i podciągnęła nogi pod samą brodę. Objęła kolana ramionami i zaczęła rozmyślać. Po chwili pojawił się Andrzej.

Stanął obok i przyglądał się jej w ciszy. Felicja była pewna, że wygląda i zachowuje się żałośnie, ale nie mogła nic na to poradzić. Postanowiła więc nie podnosić wzroku na ukochanego, mimo że niczego nie pragnęła bardziej niż ciepła jego ramion.

– Powiesz, o co ci chodzi?

Felicja zacisnęła usta jeszcze mocniej i stanowczym ruchem pokręciła głową.

– O nic. – Słowa same wypłynęły z jej ust.

– Jak chcesz. – Czuła, że Andrzej wzrusza ramionami, bo powietrze wokół niego zadrżało. Jej całe ciało krzyczało, żeby nie odchodził, żeby ją przytulił, ale usta nie potrafiły tego wypowiedzieć.

Po chwili została sama – zła na siebie, na Andrzeja, na Luizę i generalnie na cały świat. Nagle poderwała się. Musi porozmawiać z Andrzejem.

Zdecydowanym krokiem weszła do kuchni.

– Musimy pomówić – powiedziała. Nie miała pojęcia, jak brzmi jej głos, ale była przerażona tym, co chce powiedzieć, bo tak naprawdę wcale tego nie chciała.

– Potrzebujemy przestrzeni i czasu.

– Tak? – Andrzej odłożył nóż i spojrzał na nią zdziwiony.

– Tak – przytaknęła i zezłościła się jeszcze bardziej, bo to był ten moment, w którym Andrzej powinien zaprotestować, a tego nie zrobił. – Nie możemy się dogadać. Coś cały czas jest nie tak. Kilka dni przerwy dobrze nam zrobi.

Andrzej dalej spoglądał na nią w milczeniu. Widziała, jak jego barki napinają się, a skroń pulsuje. Patrzyła, jak unosi się jego lewa brew. Oddychał teraz szybciej niż zwykle. Po chwili odwrócił od niej wzrok, wziął jednego pomidora i przekroił na pół tak zamaszyście, że jego miąższ rozlał się po jasnym blacie.

Więcej nie spojrzał na Felicję, co doprowadziło ją niemal do furii. Zrozumiała, że nic dla niego nie znaczy, nie jest ważna. Odwróciła się na pięcie, próbując powstrzymać łzy, i poszła do sypialni. Chaotycznie, bez namysłu, wrzuciła kilka rzeczy do podróżnej torby i chwyciła kluczyki do samochodu.

Kiedy mijała Andrzeja, zatrzymała się i głośno westchnęła.

– Przemyśl sobie, czy mnie chcesz i czy w ogóle ci na nas zależy. Wrócimy do tej rozmowy, może wtedy wszystko będzie prostsze.

PROSTOTA NIE ISTNIEJE

MICHALINA