Między nami miłość. Tom 1: Niepokorna - Katarzyna Mak - ebook

Między nami miłość. Tom 1: Niepokorna ebook

Katarzyna Mak

4,5

Opis

Ona – piękna dziewczyna z hiszpańsko-polskimi korzeniami. Jedynaczka, oczko w głowie tatusia, rozpieszczona, nieznająca prawdziwego życia. On – mężczyzna z krwi i kości, twardo stąpający po ziemi. Facet z zasadami i przeszłością, którą z tylko sobie znanych powodów ukrywa. Dzieli ich niemal wszystko: charaktery, kultura, a przede wszystkim zupełnie odmienne spojrzenie na życie. A jednak coś, do czego początkowo żadne z nich nie chce się przyznać, pcha ich ku sobie jak niewidzialny magnes…

Mia, stając w obliczu nowego wyzwania, musi natychmiast dorosnąć i porzucić swe dotychczasowe wygodne, hulaszcze życie, które wiodła u boku ojca. Dostając spadek po matce, która porzuciła ją, gdy dziewczyna miała kilka lat, zostaje zesłana do obcego kraju, do domu, którego zdaje się nienawidzić tak samo, jak jego poprzedniej właścicielki.

Antek wraz ze swoją ekipą budowlaną otrzymuje kolejne zlecenie. Na prośbę człowieka, któremu wiele zawdzięcza, osobiście ma zająć się remontem domu jego córki. Wszystko wydaje się proste, jednak z pozoru zwyczajne zadanie zaczyna go nieco przerastać, a rozkapryszona dziedziczka swoim nietuzinkowym zachowaniem wywołuje w nim skrajne emocje.

Czy różnice dzielące tych dwoje młodych ludzi zdołają powstrzymać uczucie, które nieoczekiwanie pojawia się w ich sercach? Czy na podwalinach rudery, na osłabionych fundamentach własnych życiowych wyborów będą w stanie zbudować miłość? Czy pomimo różnic dzielących Mię i Antka uda im się odnaleźć właściwą drogę do wspólnej przyszłości? Czy krok po kroku, cegła po cegle, uda im się zbudować szczęśliwe zakończenie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 474

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (21 ocen)
15
4
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bozenka2022

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam warto wysłuchać gratulacje autorce Bożenka 2022 .
00
beatka1313

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam. Warto przeczytać.
00
graphix

Dobrze spędzony czas

Z dystansem podeszłam do serii Miedzy nami miłość jak przeczytałam, iż są to 3 części dotyczące losów 1 pary bohaterów. Jak tylko zaczęłam czytać TOM 1 Niepokorna już wiedziałam że na pewno przeczytam resztę, po prostu historia Antka i Mii wciągnęła mnie do reszty. Choć czasem wydawało się trochę na siłę zamieszane to jednak podobało mi się. Humor i słowne przepychanki oraz wyskakujące jak z rękawa nowinki przyczyniły się, że czytałam z zapartym tchem do ostatniej kropki heh. Ostateczny nawał zbiegu okoliczności na koniec tej części wydał mi się tak samo przytłaczający jak głównej bohaterce. Nie pozostaje nic innego tylko śmigać z czytaniem dalej.
00

Popularność




Redakcja

Anna Seweryn

Projekt okładki

Maksym Leki i Ewa Leśny

Fotografia na okładce

© Alex Gukalov|shutterstock.com

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Damian Walasek

Korekta

Urszula Bańcerek

Opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Wydanie I, Chorzów 2019

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c

tel. 600 472 609

[email protected]

www.videograf.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

[email protected]

www.dictum.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2019

tekst © Katarzyna Mak

ISBN 978-83-7835-747-6

Także jego wilgotne w tej chwili włosy,

pokryte kropelkami potu,

pobudzały moją wyobraźnię do tego stopnia,

że nie zważając na nikogo, miałam ochotę go dotknąć.

Zresztą nie tylko dotknąć…

Jak wiesz, mój mężu,

to Ty jesteś moją największą inspiracją.

Dziękuję…

Prolog

Ten facet zaczynał mnie wkurzać. Wysyłałam mu, co prawda, sygnały, że jestem nim potencjalnie zainteresowana, ale nie zrobiłam nic więcej, by mógł sądzić, że nabrał praw, aby się do mnie przystawiać, kiedy w ogóle nie miałam na to ochoty. Ja tylko kolekcjonowałam męskie serca, nie ich f… I nic poza tym nie kryło się za moim zachowaniem, choćby nie wiem jak to mogło wyglądać dla innych.

Podjęłam jeszcze próbę nawiązania z nim porozumienia, chcąc grzecznie powiedzieć mu, żeby poszedł poszukać sobie innej dziewczyny na bzykanko, takiej, która chętnie pójdzie z nim, dokąd tylko zapragnie, ale jakoś mnie nie słuchał. Uczepił się mnie i zupełnie nie krył się z tym, że ślinił się na mój widok, co zwyczajnie zaczynało mnie irytować. Tak bardzo, że miałam ochotę dać mu w pysk. Niemniej po kilku głębszych wdechach, które zawsze dobrze mi robiły w takich skomplikowanych okolicznościach, postarałam się utrzymać na wodzy moją zbyt często niekontrolowaną złość. Poprzednim razem, będąc w podobnej sytuacji, nie opanowałam złości, co niezbyt przyjemnie skończyło się dla jednego takiego, który złapał mnie za pupę podczas tańca, choć wyraźnie zabroniłam mu tego robić. Walnęłam go wtedy pięścią w twarz. A tak się złożyło, że miałam wówczas kilka dość pokaźnych rozmiarów pierścionków, więc gość wylądował w szpitalu, na szyciu. Dlatego teraz, mając w pamięci finisz poprzedniej historii, naprawdę starałam się opanować, choć wyraźnie zaczynało mnie to męczyć. Bowiem niektórzy faceci już tak mieli, że kiedy kobieta mówiła zdecydowane NIE, oni pchali łapska jeszcze bardziej, jakby co najmniej słyszeli odwrotnie.

Całe szczęście, że Briana skończyła już spotkanie na boku z jednym ze swych adoratorów, bo szczerze liczyłam, że mi pomoże w skutecznym pozbyciu się tego intruza. I tym razem nie zawiodłam się, bo wystarczyła sama moja błagalna mina, by moja przyjaciółka natychmiast przystąpiła do działania. Facet, który dotąd wydawał się takim pewnym siebie cwaniaczkiem, nagle poczuł się tak skołowany, że najwyraźniej było mu już wszystko jedno, którą z koleżanek zaliczy. Bez zbędnego protestu poszedł więc z Brianą, a ja odetchnęłam z ulgą. I chyba po raz setny przysięgłam sobie, że to już ostatni raz i że z tym zerwę definitywnie.

„Tylko żeby to było takie proste…” – pomyślałam, sięgając po drinka.

ONA

Zastanawiałam się, jak ten dom będzie wyglądał. Ojciec tyle o nim mówił, zachwycał się, a ja jakoś nie do końca mu wierzyłam, gdy z jego ust padało określenie, że to taki mały wiejski dworek. Nazywał go Dworkiem przy Lesie, choć robił to sporadycznie, ograniczając się do ochów i achów o tym miejscu. Podejrzewałam, że idealizuje je, bo wciąż bardzo kochał moją matkę. I pewnie dlatego wspomnienia o tym domu przywoływały mu obraz dobrego stylu i wyrafinowanego smaku, bo ponoć właśnie takie cechy – z tego, co nieraz mawiał tata – miała moja matka.

„Wyrafinowany smak czy dobry styl… Też mi coś” – prychnęłam pod nosem. Dla mnie fakt był taki, że JEJ już dawno nie było. Odeszła. Zostawiła mnie, ku ścisłości, a właściwie to nas zostawiła, mnie i ojca, gdy miałam zaledwie siedem lat. Ojciec, pomimo tego, czego się dopuściła TA KOBIETA, ku memu totalnemu niezrozumieniu wciąż idealizował wszystko, co było z nią związane. Wydawało mi się nawet, że mój ojczulek, celowo mówiąc o przeszłości związanej z moją matką i jej otoczeniem w sposób wykwintny i zdecydowanie podkoloryzowany, usiłował wpoić mi zasady dobrego wychowania, zwane przez niego samego mianem elegancji, której rzekomo mi w wielu dziedzinach życia brakowało, a która była zapewne jedną z wielu cech, jakie posiadała TAMTA KOBIETA. Ale najwyraźniej nie udało mu się to pod żadnym względem albo ja byłam nad wyraz oporną uczennicą. W zasadzie nawet nie mam pojęcia, po co mi opowiadał te wszystkie dziwne historie o swojej byłej żonie, skoro ta jego „wielka i piękna miłość” porzuciła go dla innego faceta. Nie rozumiałam tego. Jednakże faktem było, iż mój tata wciąż ją kochał, pomimo tego, co nam obojgu zrobiła.

Mniejsza jednak o to, co było. Przecież w ogóle mnie to nie obeszło. Już jutro miałam bowiem znaleźć się w Polsce, a dokładnie gdzieś pod Wrocławiem, na jakiejś prowincji, by spotkać się z przedstawicielem firmy remontowo-budowlanej i omówić kwestię przebudowy rodzinnego domu mojej matki, zwanym Dworkiem przy Lesie, który po jej nagłej śmierci, całkiem niedawno, odziedziczyłam w spadku. Ojciec upierał się, by nie sprzedawać tego zupełnie nic nieznaczącego dla mnie miejsca, choć ja już na starcie wolałabym je spieniężyć. Nie cieszyła mnie nawet sama myśl, że moja noga postanie w tym gnieździe rozpusty. A do tego jeszcze mój tatko zdecydował, również za mnie – oby mu to w krew zanadto nie weszło – że pokryje koszty remontu tego kultowego wręcz dla niego domu, bym mogła w przyszłości „na chłodno” zdecydować, co chcę w życiu robić albo też zmienić.

Boże, ale zrzędził! Przecież dobrze jest tak, jak jest, więc po co na siłę dopatrywać się w mojej normalnej, prostej egzystencji nie wiadomo czego.

A w dodatku to przecież dom TAMTEJ KOBIETY…

***

Kiedy po wielu godzinach wreszcie mój samolot dolatywał do Warszawy, stolicy tego ostatnio nieco zhańbionego przez rządzące władze państwa, poczułam się jakoś dziwnie miło, co mnie nawet zaskoczyło. Spodziewałam się raczej odmiennego uczucia względem tego kraju, choćby ze względu na osobę, której szczerze nienawidziłam, a której korzenie były związane właśnie z Polską. Jednakże teraz przez okna samolotu, wciąż znajdując się ponad chmurami, zdołałam wypatrzeć rzekę, prawdopodobnie Wisłę, choć nie byłam tego zupełnie pewna. Nie żebym była totalną nogą z geografii czy coś, po prostu do tej pory raczej nie interesowało mnie nic, co mogło być związane z tym krajem. Wszelako teraz, zbliżając się coraz bardziej do miasta, które jest symbolem patriotyzmu wszystkich Polaków (coś tam jednak czytałam mimochodem), czułam jakieś dziwne podniecenie, którego nie potrafiłam w żaden racjonalny sposób sobie samej wytłumaczyć.

Samolot właśnie zaczął podchodzić do lądowania, a ja naraz poczułam w uszach przyspieszone tętno. Jeszcze próbowałam wmówić sobie, że to skutek zwiększonego ciśnienia, ale po chwili odpuściłam, no bo w zasadzie po co mi to roztrząsać. „Trudno, będę musiała jakoś przeżyć ten niezrozumiały dla mnie stan emocji” – pomyślałam, raz jeszcze spoglądając przez okno samolotu na świat, jakiego przecież w ogóle nie znałam, a nawet chyba nie chciałam poznać.

Samolot wreszcie osiadł na płycie lotniska i powoli się zatrzymywał. Po chwili stewardesy oznajmiły pasażerom, że mogą powoli zbierać się do wyjścia. W związku z tym, że siedziałam w klasie biznesowej, bo tata jak zawsze dbał o bezpieczeństwo „swej małej córeczki”, a moja przeszło ośmiogodzinna podróż wreszcie dobiegała końca, zaistniała realna szansa, że wkrótce odetchnę świeżym powietrzem. Tata zorganizował to tak, że z lotniska miał mnie odebrać właściciel firmy, któremu zlecił remont tej rudery po matce. Mnie jednak to się wcale nie spodobało. Co prawda wiedziałam, że mój tatko zrobił to celowo, bo bał się o moje bezpieczeństwo, ale i tak znów poczułam się nieco zmanipulowana. Byłam pewna, że dogadał się z jakimś starym gościem, by mnie zwyczajnie pilnował. Cóż, mój ojciec bywał bardziej uparty ode mnie…

„Ciekawe, jak ten koleś mnie rozpozna, skoro ja sama nawet nie wiem, jak on wygląda?” – pomyślałam. Ale naraz przyszło mi do głowy, że bez problemu mnie odszuka choćby dzięki najprostszej metodzie: na kartkę z nazwiskiem. „Zapewne weźmie mnie za typową Latynoskę” – stwierdziłam z dziwną przekorą i już układałam sobie plan, by trochę poudawać, trochę go podręczyć, że ja to nie ja… Moja uroda zupełnie nie wskazywała na hiszpańskie pochodzenie, zdecydowanie przeważały słowiańskie akcenty. Kolejny spadek po TEJ KOBIECIE…

Naraz uśmiechnęłam się na myśl o facecie, który miał mnie odebrać z lotniska. Ale będzie miał pecha! Mam bowiem bujne blond włosy, które kręcą się dosłownie z byle powodu, zupełnie jakby żyły własnym życiem. Żadna prostownica ani też inne zabiegi, nawet chemiczne, nie są w stanie zaradzić temu problemowi i ich poskromić. Jedynym szczegółem, który mógł zdradzać wpływ genów mojego ojca i niepodważalnym faktem, że nie jestem typową Słowianką, są oczy. Moje tęczówki są bowiem bardzo ciemne, a w chwili, kiedy wpadam w złość, stają się prawie czarne. No, może jeszcze znalazłby się jakiś drobny szczegół, który nieco odróżniał mnie od tłumu zwyczajnych polskich dziewcząt… Na przykład dość pokaźny biust, który rzekomo odziedziczyłam po matce ojca, a którego pewnie pozazdrościłaby mi niejedna silikonowa lala. No i pozostawał jeszcze mój akcent. Tata, po tym, jak matka odeszła, mimo wszystko nalegał, abym mówiła w obu językach jednocześnie, a ja, chociaż bardzo wówczas chciałam zrobić mu na złość, byłam mu posłuszna. Naprawdę pilnował tego, a właściwie przesadnie wręcz dbał o ten jedyny aspekt w moim dość luźnym wychowaniu. Ja jednak, ku totalnemu niezrozumieniu ojca, chciałam na przekór wszystkiemu zapomnieć o języku polskim, choć teraz wiem, że od samego początku głównie chodziło mi o to, by zapomnieć o NIEJ. Nadal bowiem pamiętałam ten dzień, kiedy zrozumiałam, że moja jeszcze wtedy „ukochana mama” nigdy nie wróci…

Zupełnie zaskoczona własną nieprzewidywalną reakcją, nagle poczułam pieczenie pod powiekami, które poniekąd zupełnie do mnie nie pasowało. Natychmiast wzięłam więc kilka głębszych wdechów, by po chwili z ulgą stwierdzić, że wszystko wróciło do normy.

Spojrzałam na przesuwającą się powoli taśmę w hali odprawy bagaży i szybko odnalazłam swoje dwie potężnych rozmiarów, rzucające się w oczy kwieciste walizki. Z trudem ściągnęłam jedną z taśmy. Przy drugiej pomógł mi jakiś starszy pan. Przez moment nawet pomyślałam, że to może być ów mężczyzna, który miał mnie odebrać z podróży, jednak ten okazał się tylko turystą, jakich było tu wielu. Z uroczym uśmiechem mu podziękowałam, co wyraźnie nie spodobało się jego partnerce, wyglądem przypominającej obecną panią premier tego kraju. Obrzuciła mnie lodowatym, wręcz nienawistnym spojrzeniem. Znałam takie. Przecież sama również byłam kobietą i ta mowa ciała nie była mi obca. Niemniej już sama myśl o tym, że ludzie w tym kraju bywają aż tak nieprzychylni wobec obcokrajowców czy słabych kobiet, za jaką właśnie zamierzałam uchodzić, budziła we mnie niechęć, którą tylko przez wzgląd na ojca próbowałam stłumić w zarodku.

„A więc taki jest naprawdę ten kraj? Boże, uchroń” – pomyślałam, rozglądając się wokół. W dodatku w tym dzikim tłumie nie dostrzegłam nikogo, kto trzymałby w rękach kartkę z moim nazwiskiem i kto mógłby na mnie czekać. Wobec tego zaczęło mnie nurtować pytanie, jak miałam teraz poradzić sobie z tymi ogromnymi walizkami, których taszczenie sprawiało mi niemały kłopot, choćby na krótkich dystansach. W dodatku w dłoniach nadal trzymałam swój ulubiony słomkowy kapelusz. Był olbrzymi, przewiązany bladoróżową chustką. Zatem musiałam go włożyć już teraz, bo miętoszenie go nadal w dłoniach stwarzało ryzyko, że nie poradzę sobie z dalszym przemieszczaniem się. Tata ostrzegał mnie właśnie przed taką ewentualnością, kiedy przed wylotem, kręcąc głową, spoglądał na moje pokaźnych rozmiarów bagaże. A ja, głupia, myślałam, że tatko tak zrzędzi z przyzwyczajenia. I być może nawet z lekkiej przekory chciałam wziąć jeszcze jedną walizkę, bo nagle jakoś zaczęło mi zależeć na kilku dodatkowych rzeczach. „Oj, to chyba nie było zbyt mądre” – pomyślałam, patrząc z cichym westchnieniem na walizki w kwiatki.

Postawiłam je obok siebie i wyjęłam z kieszeni telefon, wyłączając tryb samolotowy. Lekko zniecierpliwiona opieszałością urządzenia, wybrałam numer do ojca, a on, całe szczęście, odebrał po pierwszym sygnale.

– Tak, córeczko? Doleciałaś już? – zapytał od razu.

– Tak, tatku, już jestem na miejscu – odparłam po hiszpańsku, rozglądając się jednocześnie, czy ktoś spóźniony nie podąża właśnie w moim kierunku.

– Zmęczona jesteś bardzo? – zapytał z dobrze znaną mi rodzicielską troską.

– Nie, tatusiu, przecież to tylko kilka godzin – skłamałam, choć ten lot wyjątkowo dał mi w kość. Nie zamierzałam jednak dokładać zmartwień ojcu, który ostatnio miał przeze mnie tak wiele trosk. – Martwi mnie jednak to, że nikt tutaj na mnie nie czeka – dodałam, jakby mimochodem, ale jednocześnie nie mogłam się powstrzymać i chyba jednak chciałam mu pokazać, że miałam rację, mówiąc, że najlepiej poradzę sobie sama. – Szkoda, że nie postawiłam na swoim i nie zabrałam ze sobą Briany, bo teraz zupełnie nie wiem, co dalej robić. A do tego jeszcze te bagaże…

Tata westchnął wymownie.

– Kochanie, jeśli sądzisz, że Briana byłaby twoim tragarzem, to jesteś w błędzie. Ta dziewczyna miałaby zapewne tyle samo walizek co ty albo i więcej. A poza tym nadal uważam, że zabieranie ze sobą przyjaciółki do walącego się domu, to nie jest najlepszy pomysł. Dlatego nie panikuj, córuś. Zaraz zadzwonię do tego mężczyzny, który ma zająć się remontem, a obecnie także i tobą – podkreślił, niby żartem, ale i tak wiedziałam, że mówi całkiem poważnie. – I dowiem się, co się stało.

Westchnęłam cicho, bo na ogół, pomimo swego silnego charakteru, nie miałam w zwyczaju kłócić się z tatą ani tym bardziej robić mu żadnych wymówek. Jednakże zsyłanie mnie tutaj chyba nie było najlepszym pomysłem i ojciec powinien był o tym wiedzieć.

Tata rozłączył się, a ja z ogromnym wysiłkiem i wyrzeczeniem złapałam za rączki dwóch kosmicznie wielkich, ale jakże pięknych walizek i ruszyłam do wyjścia. Już samo ciągnięcie za sobą dwóch potężnych bagaży na kółkach okazało się dla mnie niezwykle trudnym zadaniem. Musiałam bowiem zmagać się jednocześnie z obiema walizami, które sprawiały wrażenie, że łącznie ważą więcej niż ja ze swoimi zaledwie pięćdziesięcioma paroma kilogramami. Jedynym pocieszeniem w zaistniałej sytuacji był fakt, że za chwilę miałam znaleźć się na zewnątrz, i od razu pomyślałam, że przyjemnie będzie zaczerpnąć świeżego powietrza, a nie wdychać zapach potu współpasażerów. Z trudem wreszcie dobrnęłam do rozsuwanych drzwi wejściowych i po chwili znalazłam się przed głównym budynkiem lotniska.

„Boże, jak tu zimno!” – wzdrygnęłam się, gdy rześki powiew owionął moje na wpół odsłonięte ramiona. Odruchowo otuliłam się spoconymi dłońmi, odstawiając na moment walizki na chodnik. I jak na zawołanie znów musiałam przyznać, że tata miał rację, mówiąc, że tutejszy klimat jest znacznie chłodniejszy niż u nas. Tylko że ja, z natury przekorna dusza, chyba mu nie do końca uwierzyłam, w dodatku wciąż mając przed oczami jego przesadzoną reakcję na wieść o Dworku przy Lesie, który otrzymałam w spadku. I pomimo wcześniejszych zapewnień, jakie składałam mu jeszcze przed wylotem, że przygotuję się na ewentualny ziąb, oczywiście nie zrobiłam tego. W efekcie nie miałam pod ręką niczego, co mogłoby dać mi odrobinę upragnionego ciepła, a otwarcie którejkolwiek walizki groziło totalną katastrofą, gdyż naraz zaczęłam sobie wyobrażać moje ubrania albo, co gorsza, bieliznę, leżącą na chodniku albo fruwającą na wietrze.

Stałam tak jeszcze przez chwilę i patrzyłam na podjeżdżające i odjeżdżające taksówki. Choć z natury byłam osobą hardą, a czasem nawet zimną i pozbawioną uczuć, to właśnie w tej chwili, jakby lekko zlękniona i nieco zniecierpliwiona zaistniałą sytuacją, spoglądałam ukradkiem na swój wypasiony telefon, który milczał uparcie. Wreszcie, po intensywnym gapieniu się na wyświetlacz, zauważyłam połączenie od ojca, toteż niezwłocznie odebrałam.

– Już podjeżdża, więc za chwilę cię znajdzie – powiedział bez zbędnych wstępów.

„Już?! – pomyślałam zła jak osa. – Przecież wyraźnie się spóźnił, a ja tu marznę i…”.

– Jesteś tego pewien, tatku, bo oprócz taksówek i jakiejś furgonetki nie widzę tu nikogo, kto mógłby mnie stąd zabrać – odparłam, nie robiąc mu jednak wyrzutów, że wpakował mnie w coś takiego, i patrząc jednocześnie na młodego mężczyznę w roboczym ubraniu, który zaraz po zaparkowaniu dosłownie wyskakiwał z wysokiego samochodu z długą paką.

– Córuś, uspokój się! – Ojciec naraz zrobił się bardziej stanowczy i chyba nieco poirytowany moim marudzeniem, którego zwyczajnie nie potrafiłam do końca zamaskować. – Zaraz ktoś cię odbierze.

– Ale, tatku, jak to ktoś? Dios mio1…

1 hiszp. Mój Boże

– Muszę kończyć, bo ktoś się do mnie dobija – przerwał mi, co nie było zupełnie w jego stylu. – A ty pobądź jeszcze przez chwilę cierpliwa.

Ojciec jak zwykle postawił na swoim, a ja, nie chcąc doprowadzić do niepotrzebnej kłótni, natychmiast się rozłączyłam. Byłam zła, ale nie tylko za ten brak odpowiedzialności nieznanego mi dotąd Polaka, który na starcie zrobił na mnie niemiłe wrażenie, spóźniając się po mnie na lotnisko, ale i na tatę, za to, że w ogóle zmusił mnie do tego idiotycznego wyjazdu, bym dopilnowała remontu starego domu po TEJ OKROPNEJ KOBIECIE. Domu, którego w dodatku wcale nie chcę!

– Joder!2 – przeklęłam głośno, bo przecież i tak poza mną prawie nikogo tu nie było. Poza tym mało prawdopodobne było, by ktoś w tym kraju mógł mnie zrozumieć.

2 hiszp. kurwa

– Mia? – usłyszałam wtedy za sobą, na co prawdopodobnie spłonęłam rumieńcem, bo wyraźnie poczułam ogień na policzkach.

Odwróciłam się niezwłocznie, bo już naprawdę byłam zniecierpliwiona całym tym czekaniem, ale oprócz młodego robotnika, który przed chwilą opuścił furgonetkę, nie zdołałam nikogo dostrzec.

– Si, tak – poprawiłam się szybko.

– Jestem Antek – powiedział młody mężczyzna i w geście przywitania skierował ku mnie swą dłoń, którą, mimo wszystko, zignorowałam. – Pani ojciec, pan Federico, kazał mi panią odebrać.

– Po pierwsze, miał mnie odebrać twój szef, osobiście – podkreśliłam z nieskrywaną złością, obrzucając go iście pogardliwym spojrzeniem. – A po drugie, spóźniłeś się – syknęłam, czując, że lada chwila wybuchnę.

Mężczyzna jeszcze przez moment przyglądał mi się w skupieniu, jakby nie dowierzał, że mógł usłyszeć coś takiego z moich ust. „A czego się spodziewał? – pomyślałam z dziką furią. – Że może mu jeszcze podziękuję za spóźnienie albo że rzucę mu się w ramiona z radości, że wreszcie raczył się po mnie zjawić?!”.

Stojący na wprost mnie facet spojrzał na moje bagaże, a potem na powrót przeniósł wzrok na mnie. Był jakby niewzruszony całym tym moim popisem, którym chciałam mu dać wyraźnie do zrozumienia, kto tu teraz stawia warunki, co mnie jeszcze bardziej wkurzało.

– To wszystko należy do pani?

Najzwyczajniej w świecie miałam ochotę powiedzieć mu, żeby spadał, ale chwilowo postanowiłam nieco spuścić z tonu, więc wzruszyłam tylko obojętnie ramionami. „Może dzięki temu mi pomoże?” – pomyślałam z niesłabnącą nadzieją. A wtedy on bez słowa pociągnął obie walizy naraz, po czym bez najmniejszego problemu wrzucił je na pakę swego samochodu.

– Ostrożnie! – naskoczyłam na niego, patrząc z zatrwożeniem na swoje kwieciste cudeńka, które teraz spoczęły pomiędzy jakimś brudnym sprzętem budowlanym. – Jeśli coś się zniszczy…

On jednak wydawał się głuchy na moje zawodzenie, co mnie jeszcze bardziej rozzłościło, i jak gdyby nigdy nic, otworzył przede mną drzwi furgonetki.

– Wsiada pani czy jest za mało luksusowo jak dla tak wyrafinowanej panny? – zapytał złośliwie, a ja naraz poczułam, jak zagotowałam się w środku.

„Wy-ra-fo-wa-nej?!” – pomyślałam z oburzeniem jak nic malującym się na mojej twarzy. – Co to, do cholery, oznaczało? Czyżby mnie obraził?”. Powstrzymałam jednak złość. Zamierzałam najpierw sprawdzić w Internecie, co oznaczało to diabelnie trudne polskie słowo, zanim urządzę mu jatkę, o jaką z pewnością nawet by mnie nie podejrzewał. Następnie spojrzałam wymownie na brudny kask ochronny, który leżał na siedzeniu pasażera. „Co on sobie wyobraża? Nawet nie mógł posprzątać?” – Nie wierzyłam, że to się działo naprawdę.

Facet patrzył na mnie jeszcze chwilę, prawdopodobnie nie rozumiejąc, o co mi właściwie chodzi. Jednakże wystarczyło moje zniesmaczone spojrzenie na żółty kask, by wymownie westchnął i, co prawda, z ociąganiem, ale jednak zabrał go z siedzenia, posyłając mi przy tym ironiczny uśmieszek. Miał szczęście, bo nawet te jego głupie miny nie były w stanie zamaskować tej jego jakże przystojnej twarzy, a patrząc w nią, jakoś straciłam ochotę na ciętą ripostę, którą już mu szykowałam.

„Przystojnej twarzy? Co ja pieprzę?!” – naskoczyłam na siebie w myślach.

– Gilipollas3 – mruknęłam pod nosem, choć zdaje się, że mogłam to wykrzyczeć na całe gardło, bo z pewnością i tak nie zrozumiał, dupek jeden.

3 hiszp. dupek

ON

Spoglądałem na nią ukradkiem, zupełnie jakbym obawiał się, że za chwilę się zbudzi i na mnie nakrzyczy, przed czym wyraźnie się powstrzymywała, odkąd na siebie wpadliśmy. Teraz jednak drzemała i wyglądała bardzo niewinnie, co z całą pewnością było jedynie pozorem. Nawet w tym idiotycznym kapeluszu, a może zwłaszcza dzięki niemu, wyglądała jak panienka z dobrego domu, choć po jej zachowaniu i ciętym języku mogłem wywnioskować zupełnie coś innego. Z całą pewnością nie była niewinna, jak dziewczyny z dobrego domu. To modliszka… Spotkałem już w życiu kilka takich i doskonale wiedziałem, że i tym razem się nie myliłem. To typ kobiety, która nie cofnie się przed niczym. W dodatku ta przysypiająca na fotelu pasażera dziewczyna oprócz ognistego charakteru mogła się poszczycić zjawiskową urodą, co stanowiło mieszankę iście wybuchową.

Mimochodem uśmiechnąłem się na samo wspomnienie jej hiszpańskich przekleństw. A to ostanie, wysłane bezpośrednio pod moim adresem, wcale mnie nie uraziło, a jedynie rozbawiło. Dupek… Całkiem fajnie. Już dawno żadna laska mnie tak nie nazwała.

Spojrzałem na ekran nawigacji. Do celu zostało nam jakieś pięćdziesiąt kilometrów, a ja już nawet nie pamiętałem, kiedy ostatnio byłem w miejscu, które teraz miałem gruntownie wyremontować. Ponoć Dworek przy Lesie przez te ciągłe burze i zawieruchy, które ostatnio przechodziły przez ten region, bardzo podupadł. Przyjąłem tę fuchę w ciemno, choć wiedziałem, że lekko nie będzie, gdyż nie sposób było odmówić panu Federicowi, który tak wiele dla mnie zrobił. I już za moment miałem dowiedzieć się, na co się zdecydowałem.

Teraz jednak znów spojrzałem na śpiącą „rozkapryszoną dziedziczkę”, która dzięki Bogu podczas snu wyglądała jak anioł. Dziewczyna natychmiast, zupełnie jakby wyczuła moje zainteresowanie swoją osobą, otworzyła oczy.

– Dlaczego mi się przyglądasz? – zapytała niezbyt grzecznym, choć słodko zaspanym tonem.

Nie odpowiedziałem. Skierowałem jedynie wzrok na drogę i na powrót skupiłem się na prowadzeniu swojej terenowej toyoty.

– Pendejo4 – mruknęła niezadowolona, a ja udawałem, że w ogóle nie zrozumiałem, jak mnie nazwała, choć jak dotąd rozumiałem każde jej słowo.

4 hiszp. idiota

Jej ojciec uprzedzał mnie, że jego córeczka jest specyficzna, ale nie sądziłem, że aż tak. Początkowo próbowałem nawet usprawiedliwiać sam przed sobą jej trudny charakter bolesnymi przeżyciami z przeszłości. Z każdą jednak chwilą byłem coraz bardziej pewien, że to po prostu zwyczajne rozpieszczenie, a nie „trauma z dzieciństwa”, jak to miał w zwyczaju nazywać jej ojciec, kiedy opisywał mi ją w skrócie.

Starałem się w tej chwili już na nią nie patrzeć, by więcej nie prowokować zbędnej i dość nieprzyjemnej wymiany zdań. Jednak okazało się to znacznie trudniejsze, niż sądziłem. Bo nie dość, że córka Federica była piękna, to na dodatek, być może czując moje normalne zaciekawienie jej osobą, jakby celowo rozpięła kilka guzików swej zwiewnej bluzeczki, odsłaniając jeszcze bardziej te cudne krągłości, których nawet przez materiał zwyczajnie nie dało się nie zauważyć. Byłem pewien, że mnie testuje, bądź ze mną pogrywa. W samochodzie bowiem było dość chłodno, bo klima działała na pełnych obrotach. Dziewczyna – byłem tego niemalże pewien – robiła więc to celowo, chcąc mnie w jakiś sposób rozproszyć. Zupełnie nie wiedziałem, po co to robi. Musiałem więc włożyć sporo wysiłku, by starać się zachowywać i wyglądać normalnie, a nawet udawać niewzruszonego jej gierkami, choć, muszę przyznać, nie było to łatwe. Nie wiedziałem, czy udało mi się ją nieco zniechęcić swym pozornym brakiem zainteresowania, czy może zwyczajnie oczekiwała ode mnie więcej, aniżeli ja mógłbym jej dać, ale wszystko wskazywało na to, że prawdopodobnie sobie odpuściła. Odetchnąłem z ulgą, gdyż nie chciałem mieć przez nią kłopotów. Znałem bowiem ten typ i wiedziałem, do czego jeszcze mogła się posunąć.

Zerknąłem raz jeszcze ukradkiem w jej stronę, kiedy bardziej naciągnęła na głowę ten idiotyczny kapelusz i wyraźnie obróciwszy się do mnie plecami, udawała, że podziwia pejzaż za oknem samochodu. I dobrze. Niech się lepiej skupi na tym, co nieznane, a nie próbuje swych pewnie już sprawdzonych przez nią babskich metod na mojej osobie. „Modliszka” – dodałem w myślach i już nieco spokojniejszy, na powrót skupiłem się na prowadzeniu auta.

***

Dom, przed którym właśnie parkowałem samochód, zupełnie jak się spodziewałem, okazał się wyglądać tak, jak go zapamiętałem, zanim zdecydowałem się go opuścić na zawsze. Wyjechałem stąd kilka lat temu i naprawdę nie miałem czasu, aby jednocześnie pracować na kilku etatach i zaglądać tu tylko po to, by sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Budynek był stary, co widać było gołym okiem, ale miał też niepowtarzalny charakter, zupełnie jak jego poprzednia właścicielka. Oszacowałem wygląd fasady i dachu i stwierdziłem, że nawet te ciągłe burze, które ostatnio wyjątkowo nawiedzały ten rejon kraju, nie wyrządziły mu zbyt wielu krzywd, co niewątpliwie stanowiło dla mnie pewnego rodzaju pocieszenie. Szkoda byłoby mi na to patrzeć, gdyż w pewnym sensie kochałem ten dom i to miejsce. Szybko jednak porzuciłem sentymenty i wróciłem myślami do zlecenia otrzymanego od pana Rodrigueza, które wyraźnie mówiło o gruntownym remoncie, ze zmianą dachu włącznie. Skoro uznał, że tak będzie najlepiej…

***

Znów pozwoliłem sobie spojrzeć na siedzącą obok mnie młodą kobietę i ku memu wielkiemu zaskoczeniu stwierdziłem, że nagle zaczęła wyglądać, jakby czegoś się bała.

„Ona? – nie dowierzałem. – Przecież odegrała przede mną scenę typu «zbliż się, a ugryzę», a tymczasem wyraźnie kurczy się na siedzeniu, jakby co najmniej za chwilę miała pójść na ścięcie”. Co prawda zdawałem sobie sprawę z jej dość przykrej przeszłości, ale z jej nietuzinkowego wręcz zachowania, którym uraczyła mnie na powitanie, mógłbym co najmniej wywnioskować, że takie doświadczenie powinno tylko wzmocnić jej zaiste trudny charakter. Czyżbym aż tak się pomylił?

– Jesteśmy na miejscu – powiedziałem, gasząc silnik i odwracając twarz w jej stronę.

– Nie jestem ślepa – odparła sucho, co obudziło we mnie tylko na moment uśpioną czujność.

Nie czekając, aż pierwszy opuszczę auto, wyskoczyła z samochodu i ruszyła przed siebie, prosto do domu swej matki. Nawet nie spojrzała na mnie czy choćby na swoje walizki, które wciąż zalegały na pace mojej terenówki. Zapewne liczyła na to, że to właśnie ja odwalę za nią tę niezbyt przyjemną robotę i niczym jej nadworny tragarz będę taszczył jej manele. Już miałem ochotę powiedzieć jej coś niemiłego na temat jej niegrzecznego zachowania, ale ostatecznie zaniechałem tego. Przecież i tak bez mrugnięcia okiem pomógłbym jej z tymi ciężarami. Dlatego ugryzłem się w język i bez słowa, czego ona nawet zdawała się nie zauważać, ściągnąłem oba jej pokaźnych rozmiarów bagaże na żwirowe podłoże, stanowiące podjazd i drogę dojazdową do domu.

„Boże, co ona ze sobą zabrała, że to tyle waży?” – pomyślałem, po raz kolejny unosząc ważące chyba z tonę walizki w śmieszny kwiecisty wzór. „Jakież to dziecinne” – stwierdziłem dodatkowo, spoglądając na różowe i białe kwiatki zdobiące te dwa monstra.

– Tylko uważaj, aby nie obdrapać tych piękności – powiedziała nagle, wreszcie łaskawie zauważając, że odwalam za nią tę „brudną robotę”.

Następnie, zupełnie nie zważając na mnie, ruszyła przed siebie, wcale nie przejmując się tonącymi w piasku kółkami walizek, które grzęzły pod wpływem ich ciężaru, na co ledwie się powstrzymałem, by nie chlapnąć jednak czegoś, co prawdopodobnie nigdy nie padło z moich ust w obecności kobiety.

Boże, jak dobrze, że niejaka Mia Rodriguez była tylko zwyczajną klientką, a właściwie rozkapryszoną córeczką klienta, wobec którego byłem naprawdę zobowiązany. W normalnych warunkach takie jak ona od razu eliminowałem na starcie. Jednakże na tę cholerną pyskatą dziewczynę byłem na razie skazany, przynajmniej na kilka długich i pewnie wcale niełatwych tygodni. „Boże, daj mi siły” – pomyślałem, rozzłoszczony.

Wziąłem głębszy oddech i chwytając stabilniej za rączki obu walizek jednocześnie, ruszyłem w stronę domu. Dziewczyna wreszcie uraczyła mnie swym spojrzeniem, zerkając nieznacznie na mnie przez ramię z zupełnie niepotrzebnym, ale wyraźnym triumfem na twarzy, co mnie już naprawdę wkurzało. I w tym właśnie momencie zerwał się wiatr, który wyraźnie wydawał się nasilać już podczas naszej podróży tutaj, zrywając jej z głowy ten okropny kapelusz. Długie, kręcone blond włosy natychmiast rozsypały się na jej plecy i ramiona, a dziewczyna, zaskoczona nagłym podmuchem, próbowała jeszcze przytrzymać to paskudne nakrycie głowy. Niemniej bezskutecznie, bo gigantyczne słomkowe monstrum, nabierając rozpędu na wietrze, lawirowało krótką chwilę nad naszymi głowami, po czym niesione przez wiatr wylądowało w niewielkim, ale mocno zanieczyszczonym stawie, znajdującym się nieopodal domu. Zwyczajnie miałem ochotę roześmiać się jej w twarz, jednakże z nie do końca znanych sobie powodów postanowiłem ukryć zadowolenie na swej twarzy. Rozjuszona dziewucha spojrzała na mnie lodowatym wzrokiem, choć powstrzymała się, ku memu zaskoczeniu, od jakiegokolwiek komentarza.

– Szkoda, był taki… uroczy. – Pozornie starałem się wyglądać i mówić obojętnie, ale najwyraźniej mnie przejrzała, bo jej spojrzenie w jednej chwili wyraźnie ostrzegało, że jeśli się nie zamknę, to wyląduję tam, gdzie jej kapelusz, o ile zdoła mnie tam wepchnąć.

– Kapelusz to kolejny kicz w moim życiu, ale chustkę dostałam od taty – powiedziała nagle, prawie niedosłyszalnym głosem.

Nie miałem pojęcia, że było to dla niej aż tak ważne. Przez moment nawet zrobiło mi się jej żal. I być może już nawet zastanawiałem się, czy nie iść tam i nie wyłowić dla niej tego paskudztwa, ale kiedy znów warknęła na mnie, żebym bardziej uważał z tymi walizkami, od razu zmieniłem zdanie w obawie o to, czy oby ta paskudna baba nie skorzysta z okazji i nie zepchnie mnie ze skarpy, umieszczając tym samym i mnie razem ze swym kapeluszem w zbiorniku ze śmierdzącą na odległość wodą. Gdy wreszcie przestała stwarzać wrażenie, że zaraz się rozpłacze, i dotarła do potężnych dwuskrzydłowych drzwi, od razu złapała za klamkę, jakby liczyła na to, że wrota będą otwarte na przybycie wielkiej pani. Kiedy jednak zauważyła mnie stojącego za swymi plecami i wyjmującego klucze z kieszeni roboczych spodni, skrzywiła się z wyraźnym niesmakiem, jakbym co najmniej jej dotknął brudnymi rękami, które oczywiście, jak całą resztę, miałem czyste. „Co ona sobie, do cholery, myśli? Że jak zajmuję się budowlanką, to jestem jakimś żulem spod wiejskiego sklepu?” – pomyślałem, nieco urażony jej damulkowatym zachowaniem.

Odsunęła się, robiąc mi tym samym przejście, a ja, już bez zbędnego gadania, otworzyłem drzwi. I wtedy po raz kolejny dostrzegłem to dziwne przerażenie na jej niewątpliwie pięknej twarzy. Patrzyła w głąb opustoszałego domu z taką miną, jakby za chwilę miała co najmniej się rozpłakać albo uciec z piskiem. „A może nadal ubolewa nad utratą kapelusza czy nawet samej apaszki?” – pomyślałem, próbując jednocześnie wytłumaczyć samemu sobie jej sprzeczne zachowanie.

Nie wiem, co we mnie nagle wstąpiło, ale odruchowo zapragnąłem ją przytulić. Prawdopodobnie nawet nie zauważyła moich w istocie bezsensownych zamiarów, bo niepewnie przestąpiła próg domu. Może to i lepiej, bo gdy tylko pomyślałem o prawdopodobieństwie wynikających z tego konsekwencji, kiedy to z tego bezbronnego stworzenia przemienić by się mogła w potwora, to uznałem swój pomysł za naprawdę niedorzeczny. Mia rzeczywiście naraz zmieniła się w tę pewną siebie, wyrachowaną istotę, która w jednej chwili, niczym boss bossów, nakazała mi, bym wniósł jej bagaże. Uśmiechnąłem się więc z przekąsem, ale i natychmiast wróciłem na ziemię. Szybko też nakazałem sobie w myślach większą samokontrolę.

„Ta dziewczyna to zło wcielone – pomyślałem, zniesmaczony jej sposobem bycia. – Jezu, daj mi siły…”.

ONA

Patrzyłam z rosnącym z każdą minutą przerażeniem na te wszystkie stare izby, wypełnione chyba jeszcze starszymi meblami. „Dlaczego ojciec wysłał mnie tutaj? – pomyślałam, rozglądając się z obawą po wiekowych pomieszczeniach, na widok których dostawałam gęsiej skórki. – Przecież to istne szaleństwo!”. Wielokrotnie starałam się mu wyperswadować ten według mnie idiotyczny pomysł, ale tata był tak samo uparty i konsekwentny, jak wtedy, kiedy zdecydował za mnie, że muszę znać ojczysty język kobiety, która tylko zwała się moją matką, bo w istocie przestała nią być w chwili, gdy mnie porzuciła. Do tego jeszcze, jakby mało mi było rewolucji w moim życiu, zaplanował jakiś spektakularny remont, a pracownik firmy budowlanej, choć był niezwykle przystojny, działał mi na nerwy.

Potrząsnęłam głową, jakbym w ten sposób miała wyrzucić myśli krążące wokół tego budowlańca i jego, musiałam to wreszcie przyznać, przyciągającej wzrok urody. „Przecież to nawet nie moja klasa społeczna, więc po co sobie nim w ogóle zaprzątam głowę? – niemo pytałam samą siebie. – Ciekawe jednak, gdzie się podział?”. Spojrzałam na rozciągający się za oknem widok i zawiedziona, stwierdziłam, że nie ma jego furgonetki. „Pewnie pojechał po szefa, bo przecież to zapewne nie z nim będę ustalała zakres robót” – pomyślałam, bo taki scenariusz wydawał się najbardziej prawdopodobny. Faktem jednak było, że nie wiedziałam kompletnie nic na temat tego, co miałoby być zrobione w tej ruderze. Tata jak zawsze decydował o wszystkim, a nawet podjął już pierwsze kroki, by przywrócić temu miejscu blask z lat jego rzekomej świetności. A dla mnie najlepszą decyzją w związku z tym walącym się domem byłoby go sprzedać w cholerę albo najlepiej wyburzyć wszystko i wrócić do Barcelony. Nagle zrodzony pomysł bardzo przypadł mi do gustu, choć doskonale wiedziałam, że tata na to nigdy nie pozwoli. Nie potrafiłam jednak zrozumieć jego toku myślenia.

„Jak mógł tak bardzo upierać się przy swojej pełnej skrajności decyzji? – pomyślałam, robiąc po raz kolejny obchód po pustym domu. – Jak był w stanie nadal kochać kobietę, albo raczej jej widmo, która porzuciła go dla innego mężczyzny? Jak mógł wybaczyć jej coś takiego? – zachodziłam w głowę. – Jedno jest pewne: ja jej nigdy nie wybaczę, nawet dziś, kiedy – jak to Polacy mają w zwyczaju mawiać – wącha kwiatki od spodu”.

Wśród wielu pomieszczeń, które zwiedzałam bez celu, znalazłam wreszcie łazienkę i z przyjemnością, a nawet niewyobrażalną ulgą stwierdziłam, że posiadała ona elektryczny bojler na wodę. Wsadziłam więc wtyczkę do gniazdka i po paru minutach odkryłam, że działa, gdyż woda w kranie jakby nieco zmieniła temperaturę. Spojrzałam z niechęcią na porcelanową wannę. Była, co prawda, piękna i bardzo stylowa, w dodatku znakomicie wyprofilowana, na złotych nóżkach, które dodawały jej niepowtarzalności, ale kiedy tylko pomyślałam, że TA KOBIETA doznawała w niej przyjemności, jaką niewątpliwie była kąpiel, to od razu wzbierała we mnie złość. No cóż, tymczasem musiałam wziąć się w garść, bo po wyczerpującym locie zamierzałam z niej skorzystać. Trzeba było jedynie znaleźć jakieś detergenty i porządnie wyszorować to cudo, bo z całą pewnością nie miałam zamiaru nabawić się jakiejś choroby z powodu zarazków, które pewnie czyhają na jego powierzchni. Irracjonalnie pomyślałam również, że muszę też pozbyć się zapachu TEJ KOBIETY, choć prawdopodobnie po tylu miesiącach, które minęły od jej śmierci, było to raczej niemożliwe, by był nadal wyczuwalny.

Mleczko do czyszczenia stało w szafce, pod równie stylową umywalką, pasującą idealnie do wanny. Nalałam więc jego sporą ilość bezpośrednio do wanny i używając jedynej gąbki, którą znalazłam w łazience, zajęłam się gruntownym czyszczeniem emalii. Nie miałam pojęcia, jak długo to robiłam, ale kiedy skończyłam, z przyjemnością stwierdziłam, że woda w kranie jest już gorąca. Wróciłam więc na moment do jednego z pokoi, który po gruntownych obserwacjach wybrałam na swoją tymczasową sypialnię, i wyciągnęłam z walizki duży kąpielowy ręcznik, by na powrót zaszyć się w łazience. Rozebrałam się, a następnie wzięłam długą relaksującą kąpiel. Sama woda albo właściwie pławienie się w niej musiało mi wystarczyć, bo absolutnie nie miałam zamiaru użyć choćby kropelki JEJ płynu do kąpieli. A i gąbkę, która musiała wcześniej należeć do niej, a którą wykorzystałam do czyszczenia, od razu spisałam na straty i po wyszorowaniu wanny niezwłocznie wyrzuciłam do śmietnika.

Po cennych minutach spędzonych w kąpieli poczułam się znacznie lepiej niż na samym początku, gdy tylko przekroczyłam próg tego domu, który dosłownie wydawał się przytłaczać mnie ciężarem swych starych murów. Jednak nie zmieniało to faktu, że i tak czułam się w tym miejscu bardzo obco. A dodatkowo myśl, że ten dworek należał do TEJ KOBIETY, sprawiała, że miałam ochotę kupić bilet powrotny do swego jedynego domu, do Barcelony.

Porządnie wymoczona wyszłam z wanny i nago, z wysoko uniesionym podbródkiem, chcąc w ten swoisty sposób zapewnić samą siebie, że dam radę udźwignąć powierzone mi przez ojca zadanie, którego z niechęcią, ale jednak się podjęłam, albo właściwie, do którego zostałam zmuszona, udałam się do pokoju. Założyłam obszerną koszulkę i bawełniane szorty – pierwsze z brzegu rzeczy, jakie znalazłam w jednej z walizek, które wciąż stały nierozpakowane, zupełnie jakby nadal czekały na moją decyzję o wyjeździe z tego przeklętego miejsca.

Nie mając nic lepszego do roboty, wreszcie przyjrzałam się uważniej pokojowi, w którym się rozgościłam. Sądząc po wystroju, który wydawał się odmienny od pozostałych izb tego domu, nie należał do właścicielki. Dzięki Bogu!

Im dłużej przyglądałam się detalom, tym wyraźniej mogłam stwierdzić, że mieszkał tu jakiś mężczyzna. „Kto wie, może był nim facet, dla którego moja matka rzuciła tatę?” – pomyślałam z tą samą złością, która trawiła mnie od wielu lat. Coś jednak mówiło mi, że to niewłaściwy trop. Chociażby ta stara piłka nożna, leżąca w kącie za łóżkiem, która potencjalnie wskazywała na raczej młodszy wiek osoby mieszkającej niegdyś w tym pokoju. „A może oprócz mnie cudowna mamusia miała jeszcze jakieś dzieci? Może mam brata?” – pomyślałam i potrząsnęłam tylko głową, jakby miało mi to pomóc w zrozumieniu postępowania tej podłej kobiety, na co prawdopodobnie nigdy nie było szans. A już z całą pewnością nie było szans na to, bym to zwyczajnie zaakceptowała.

Nagle usłyszałam warkot podjeżdżającego przed dom samochodu, więc uznałam, że najrozsądniej będzie sprawdzić kto to. Tylko że jednocześnie doszedł mnie dźwięk mojej komórki, więc moją uwagę przeniosłam na leżący na łóżku telefon. Ucieszyłam się, widząc, że to Briana. Odbierając telefon od przyjaciółki, wyjrzałam przez okno. To znów on – przystojny, ale jakże denerwujący budowlaniec.