Mickiewicz (po śmierci). Studia i szkice nekrograficzne - Stanisław Rosiek - ebook

Mickiewicz (po śmierci). Studia i szkice nekrograficzne ebook

Stanisław Rosiek

0,0

Opis

Zebrane w tomie studia i szkice nekrograficzne są kontynuacja książki Zwłoki Mickiewicza z 1997 roku.
Umarli są warunkiem naszego istnienia, ponieważ bez nich, bez ich mniej lub bardziej jawnej i ostentacyjnej obecności w życiu, bez ich cichej asysty nie mogłyby się ustanawiać i odnawiać formy naszego bycia na tym świecie. Bez zwłok Mickiewicza nie byłoby Polaków. A gdyby nawet jakimś cudem przetrwali bez swoich grobów i cmentarzy, nie byliby zapewne tacy, jakimi się stali. Los żywych i umarłych jest wspólny. Umarli dobrze to wiedzą. Mickiewicz już to wie, choć zdaje się, że właśnie on, zanim umarł, jak mało kto był świadom tego związku. Mickiewicz (po śmierci) powinien nas więc uczyć, w jaki sposób żyć z umarłymi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 399

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Sta­ni­sław Ro­siek

Mic­kie­wicz (po śmier­ci)

Stu­dia i szki­ce ne­kro­gra­ficz­ne

Słowo wstępne

Przed­sta­wia­na pra­ca jest kon­ty­nu­acją książ­ki Zwło­ki Mic­kie­wi­cza. Pró­ba ne­kro­gra­fii po­ety, w któ­rej – oprócz teo­re­tycz­ne­go uza­sad­nie­nia i hi­sto­rycz­ne­go ugrun­to­wa­nia ne­kro­gra­fii – za­ją­łem się ana­li­zą dwóch wy­mia­rów śmier­ci (jako „fak­tu” i jako „no­wi­ny”), pierw­szy­mi, ży­wio­ło­wy­mi re­ak­cja­mi współ­cze­snych „na śmierć wiesz­cza” oraz dwo­ja­ką prze­mia­ną zwłok: w „przed­miot ża­łob­ny” i w ef­fi­gie. Po­śmiert­ne dzie­je Ada­ma Mic­kie­wi­cza do­pro­wa­dzo­ne więc zo­sta­ły do chwi­li prze­ło­mo­wej. Miej­sce umar­łe­go po­ety za­jął byt dwo­isty – ma­te­rial­ny i sym­bo­licz­ny – i od­tąd wo­kół nie­go to­czyć się bę­dzie ak­cja. Na na­stęp­nych stro­nach sta­ram się udo­ku­men­to­wać i zre­kon­stru­ować część tego, co przy­da­rzy­ło się Mic­kie­wi­czo­wi w pierw­szych ty­go­dniach po śmier­ci, a tak­że wy­ty­czyć in­ter­pre­ta­cyj­ny ho­ry­zont do­ku­men­to­wa­nych i re­kon­stru­owa­nych zda­rzeń.

Mic­kie­wicz zaj­mu­je w nich miej­sce cen­tral­ne, co na­tu­ral­ne i zro­zu­mia­łe – jest prze­cież bo­ha­te­rem uro­czy­sto­ści ża­łob­nych. Jego po­zy­cja (ko­mu­ni­ka­cyj­na) bywa jed­nak nie­współ­mier­nie wy­so­ka w sto­sun­ku do sta­tu­su, któ­ry mu – jako umar­łe­mu – przy­słu­gu­je. Moż­na od­nieść wra­że­nie, że w Kon­stan­ty­no­po­lu i w Pa­ry­żu ak­cja nie to­czy się wo­kół bez­wol­nych zwłok Mic­kie­wi­cza, ale że do­cho­dzi tam do in­te­rak­cji (umar­łe­go) wiesz­cza i (osie­ro­co­nych) słu­cha­czy. Prze­rwa­ny przez śmierć dia­log zy­sku­je swój ciąg dal­szy, roz­ma­ite ro­dza­je kon­ty­nu­acji. Ża­łob­ni­cy od­bu­do­wu­ją i prze­bu­do­wu­ją znisz­czo­ne sys­te­my ko­mu­ni­ka­cyj­ne i for­my po­ro­zu­mie­wa­nia się z wła­śnie umar­łym po­etą. Wy­glą­da to cza­sem tak, jak­by Mic­kie­wicz nadal był po­śród nich obec­ny, coś im mó­wił, jak­by cią­gle jesz­cze ak­tyw­nie od­gry­wał rolę na­ro­do­we­go wiesz­cza i pierw­sze­go Po­la­ka (usu­wa­jąc w cień na­wet księ­cia Ada­ma Czar­to­ry­skie­go).

A prze­cież do­brze wie­my, że to tyl­ko po­zór. Ak­tyw­ność umar­łe­go jest re-ak­tyw­na, wtór­na, ani­mo­wa­na przez ża­łob­ni­ków. Jest pro­por­cjo­nal­na do siły ich żalu i roz­pa­czy – ale też roz­pa­mię­ty­wa­nia i roz­my­ślań. Po śmier­ci mil­czą tyl­ko ci umar­li, po któ­rych nikt nie pła­cze (i nie po­świę­ca im żad­nej my­śli). Oni od­cho­dzą od razu. W jed­nej chwi­li sta­ją się mar­twi. W nie­któ­rych jed­nak ży­cie tli się bar­dzo dłu­go. Ktoś taki, jak Mic­kie­wicz, umie­ra eta­pa­mi, ka­wa­łek po ka­wał­ku, nig­dy do koń­ca. W tym sen­sie Mic­kie­wicz cią­gle jesz­cze umie­ra. Albo od­wrot­nie – nadal żyje.

Z całą pew­no­ścią – choć sam się do niej nie włą­czył – Mic­kie­wicz żył jesz­cze w cza­sie kłót­ni Lévy’ego z Droz­dow­skim nad jego trum­ną o to, czy ma być po­cho­wa­ny w Tur­cji, czy za­wieźć go na­le­ży do Fran­cji. I wte­dy tak­że, gdy w noc po swo­jej śmier­ci na­wie­dził Bed­nar­czy­ka. I gdy 2 grud­nia 1855 roku przy­śnił się Gosz­czyń­skie­mu. I gdy na scho­dach świę­tej Mag­da­le­ny, już w Pa­ry­żu, Jaź­wiń­ski ude­rzył la­ską hra­bie­go Za­moy­skie­go (a póź­niej Nor­wid pi­sał o tym wiersz Duch Ada­ma i skan­dal). I gdy emi­gran­ci po­li­sto­pa­do­wi, za­po­mnia­ni w roz­rzu­co­nych po pro­win­cjo­nal­nej Fran­cji de­po­tach, da­wa­li pół­fran­ko­we dat­ki na osie­ro­co­ne dzie­ci Mic­kie­wi­cza. Ten umar­ły żył tak­że wów­czas, gdy jego syn Wła­dy­sław, jako nie­mło­dy już czło­wiek, otwie­rał w 1903 roku Mu­zeum Mic­kie­wi­cza – i w ga­blo­cie umiesz­czał ka­myk z na­pi­sa­ną ręką ojca kar­tecz­ką, któ­ra wy­ja­śnia­ła, po co ten ka­myk zo­stał prze­zeń za­cho­wa­ny. I cią­gle jesz­cze nie umarł, gdy po kil­ku­dzie­się­ciu la­tach wy­do­by­wa­łem ten za­po­mnia­ny ka­myk z szu­fla­dy (choć nie my­śla­łem w tym cza­sie o pi­sa­niu ne­kro­gra­fii Mic­kie­wi­cza) i bez­sku­tecz­nie pró­bo­wa­łem kart­kę od­czy­tać. Nie mógł też umrzeć (więc nadal żył), gdy Mał­go­rza­ta Ja­wor­ska re­da­go­wa­ła moje „stu­dia i szki­ce ne­kro­gra­ficz­ne”, a Ma­ciej Gold­farth je skła­dał jako książ­kę bę­dą­cą dal­szym cią­giem Zwłok Mic­kie­wi­cza. Ale na­wet gdy­by­śmy tego wszyst­kie­go wczo­raj i dzi­siaj nie ro­bi­li, Mic­kie­wicz żył­by nadal dzię­ki nie­prze­rwa­nej krzą­ta­ni­nie in­nych – tych wszyst­kich, któ­rzy przez pół­to­ra wie­ku nie po­zwo­li­li mu umrzeć, bo trak­to­wa­li zwło­ki Mic­kie­wi­cza jako nie­wi­docz­ny, choć sta­le obec­ny punkt opar­cia i od­nie­sie­nia dla wszyst­kich swo­ich dys­kur­sów na te­mat jego ży­cia i jego śmier­ci.

Na­le­ży jed­nak od­dać spra­wie­dli­wość (i oczy­wi­ste pierw­szeń­stwo) na­ocz­nym świad­kom śmier­ci Mic­kie­wi­cza oraz tym, któ­rzy wzię­li od­po­wie­dzial­ność za jego do­cze­sne szcząt­ki, za po­zo­sta­wio­ne przez nie­go rze­czy i pi­sma. To oni roz­po­czę­li dzie­ło, któ­re­go je­ste­śmy spad­ko­bier­ca­mi i kon­ty­nu­ato­ra­mi. To dzię­ki nim Mic­kie­wicz po 26 li­sto­pa­da 1855 roku po­zo­stał w grze – grze ży­wych – i roz­po­czął nową fazę swo­je­go ist­nie­nia wśród Po­la­ków. Jako umar­ły.

Za­pro­jek­to­wa­na przed laty i stop­nio­wo, krok po kro­ku opra­co­wy­wa­na prze­ze mnie ne­kro­gra­fia Mic­kie­wi­cza po­win­na przed­sta­wiać nie tyl­ko dzie­je jego zwłok, ale też for­my jego ist­nie­nia i ko­mu­ni­ko­wa­nia po śmier­ci. Kie­dy to zro­zu­mia­łem, ty­tuł książ­ki, któ­ry pier­wot­nie miał brzmieć Po śmier­ci Mic­kie­wi­cza, wy­dał mi się nie­od­po­wied­ni. Ak­cen­to­wał pa­syw­ność ty­tu­ło­we­go bo­ha­te­ra. Za­po­wia­dał epic­ką opo­wieść o jego po­śmiert­nych dzie­jach, w któ­rej on sam nic lub nie­wie­le miał do po­wie­dze­nia. A prze­cież Mic­kie­wicz po śmier­ci nie wy­padł z ko­mu­ni­ka­cyj­nej gry. Praw­da, że nie­wie­le by zdzia­łał bez łez wy­le­wa­nych nad jego do­cze­sny­mi szcząt­ka­mi. Ale dzię­ki tym łzom, a tak­że dzię­ki wy­po­wia­da­nym sło­wom, po­dej­mo­wa­nym dzia­ła­niom (a na­wet czy­nom) nadal był, nadal trwał – poza ży­ciem i poza śmier­cią. Sta­no­wił wy­ra­zi­sty punkt orien­ta­cyj­ny dla po­czy­nań ko­lej­nych ge­ne­ra­cji Po­la­ków. In­wer­sja w ty­tu­ło­wej for­mu­le była więc ko­niecz­na. Naj­pierw Mic­kie­wicz. Na pierw­szym pla­nie on, do­pie­ro póź­niej śmierć, któ­ra od­mie­nia jego spo­sób ist­nie­nia po­śród ży­wych, lecz nie unie­waż­nia ani nie uni­ce­stwia.

A za­tem: Mic­kie­wicz po śmier­ci.

Ale czy to w dal­szym cią­gu nie za mało? Po­śmiert­ne dzie­je Mic­kie­wi­cza do­peł­nia­ją jego ży­cie, ne­kro­gra­fia jest dru­gą czę­ścią bio­gra­fii. Jest wo­bec niej prze­su­nię­ta na osi cza­su, lecz do­pie­ro oby­dwie łącz­nie sta­no­wią ca­łość dys­kur­su na te­mat Mic­kie­wi­cza. Pi­sa­łem o tym przed laty i le­piej te­raz tego nie wy­ło­żę: „do­pie­ro oby­dwie łącz­nie – bio­gra­fia i ne­kro­gra­fia – obej­mu­ją ca­łość czy­jejś, tak­że po­śmiert­nej eg­zy­sten­cji. Oczy­wi­ście nie za­wsze, oczy­wi­ście nie każ­dej eg­zy­sten­cji. Trze­ba coś uczy­nić (we­dle cza­su i miej­sca ży­cia: Ate­nom, Ita­lii, Eu­ro­pie…), żeby dzie­je zwłok za­czę­ły współ­two­rzyć tę ca­łość roz­po­ście­ra­ją­cą się po­nad śmier­cią. […] Śmierć nie za­my­ka ani nie roz­dzie­la, nie zry­wa cią­gło­ści form ist­nie­nia. Jest tyl­ko punk­tem, w któ­rym żywy sta­je się mar­twym, oso­ba zwło­ka­mi. Moż­na by za­pew­ne opi­sy­wać dzień po dniu, po­czy­na­jąc od 26 li­sto­pa­da 1855 roku, se­rię wy­da­rzeń jaw­nych i ukry­tych, tak by po­wsta­ły ko­lej­ne tomy kro­ni­ki, tym ra­zem już nie ży­cia i twór­czo­ści – te są już bez­pow­rot­nie za­mknię­te – lecz re­cep­cji i u-ży­cia, sen­ty­men­tal­ne­go, po­li­tycz­ne­go, pa­trio­tycz­ne­go uży­wa­nia zwłok Ada­ma Mic­kie­wi­cza”.

Dla­cze­góż by za­tem książ­ka, któ­ra mówi o jego ist­nie­niu „po śmier­ci”, nie mia­ła no­sić – wzo­rem mic­kie­wi­czow­skich bio­gra­fii – pro­ste­go ty­tu­łu Mic­kie­wicz? Z ta­kiej moż­li­wo­ści sko­rzy­sta­ło prze­cież wie­lu bio­gra­fów po­ety – od Chmie­low­skie­go i Kal­len­ba­cha, po Wit­kow­ską i Su­dol­skie­go. Nie ma po­wo­du, by w po­szu­ki­wa­niu ty­tu­łu dla ne­kro­gra­fii nie po­dą­żyć ich śla­dem. Był­by on rów­nie upraw­nio­ny. Z całą pew­no­ścią, lecz po­ja­wia­ją­cy się w ty­tu­le „Mic­kie­wicz” od­sy­łał­by do no­wej for­my by­cia Mic­kie­wi­cza. Opi­sy­wa­ny przez bio­gra­fów po­eta ko­chał, cze­goś pra­gnął, mó­wił i pi­sał, dzia­łał – i błą­dził. Ten, któ­ry jest bo­ha­te­rem ne­kro­gra­fii, ni­ko­go już nie ko­cha i ni­cze­go nie pra­gnie, upar­cie mil­czy i tyl­ko cza­sem, w szcze­gól­nych chwi­lach od­zy­wa się do wy­bra­nych. Dla­te­go po­świę­co­na mu książ­ka po­win­na jed­nak za­wie­rać dys­tynk­cję „po śmier­ci”, ale wzię­tą w osła­bia­ją­cy ją na­wias. Dru­gi człon ty­tu­łu po­zo­sta­nie dzię­ki temu ele­men­tem róż­ni­cu­ją­cym, od­dzie­la­ją­cym Mic­kie­wi­cza od Mic­kie­wi­cza, ak­tu­al­ne przy­go­dy jego zwłok od daw­nych przy­gód jego cia­ła.

Niech więc już tak bę­dzie: Mic­kie­wicz (po śmier­ci). Trud­no zna­leźć lep­szy ty­tuł dla ne­kro­gra­fii Ada­ma Mic­kie­wi­cza.

Sy­me­trycz­ność ty­tu­łów wska­zu­je na jesz­cze inne po­do­bień­stwa i po­kre­wień­stwa bio­gra­fii i ne­kro­gra­fii. Ktoś, kto po­sta­no­wił za­jąć się Mic­kie­wi­czem (po śmier­ci), sta­je przed po­dob­ny­mi dy­le­ma­ta­mi jak ten, kto po­dej­mu­je się tru­du opi­sa­nia Mic­kie­wi­cza (za ży­cia). Ne­kro­graf jest bez wąt­pie­nia młod­szym bra­tem bio­gra­fa – „młod­szym” naj­pierw dla­te­go, że przy­cho­dzi póź­niej, po­dej­mu­jąc i swo­iście kon­ty­nu­ując dzie­ło tam­te­go, lecz tak­że z tego po­wo­du, że nie może wy­le­gi­ty­mo­wać się rów­nie od­le­głą jak tam­ten tra­dy­cją ba­dań. Nie ma za­tem in­ne­go wyj­ścia niż – w dro­dze ku ko­lej­nym czę­ściom ne­kro­gra­fii – roz­po­cząć od roz­wa­żań na te­mat bio­gra­fii, dy­le­ma­tów, ja­kie stwa­rza, kło­po­tów, ja­kie przy­no­si. Tak­że w pla­nie me­to­do­lo­gicz­nym ne­kro­gra­fia Mic­kie­wi­cza jest uza­leż­nio­na od bio­gra­fii Mic­kie­wi­cza.

Mickiewicz i każdy z nas

Bio­gra­fia jako lu­stro

Po­la­ków od po­cząt­ku in­te­re­so­wał w Mic­kie­wi­czu ty­leż po­eta, ile czło­wiek. Nie tyl­ko „sło­wo”, ale też „czyn”, „dzie­ło”, lecz tak­że „ży­cie”. „Kto­kol­wiek ze współ­cze­snych spo­tkał na swej dro­dze Mic­kie­wi­cza, nie prze­szedł obo­jęt­nie obok nie­go” – pi­sał Ste­fan Ka­wyn w swym dzi­siaj kla­sycz­nym stu­dium pod ty­tu­łem Mic­kie­wicz-czło­wiek1. Istot­nie, ten „czło­wiek” był uważ­nie ob­ser­wo­wa­ny przez współ­cze­snych. Jego czy­ny pod­da­wa­no osą­dom nie­raz bar­dzo su­ro­wym. Kra­siń­ski zło­rze­czył na le­gion wło­ski, inni – na to­wia­ni­stycz­ne grze­chy. Dla wszyst­kich z całą pew­no­ścią był – jak to Ka­wyn po la­tach na­zwał – „for­mą zja­wi­sko­wą”2. Za­cho­wa­ło się spo­ro świa­dectw mó­wią­cych o spo­tka­niach z po­etą. Współ­cze­śni mie­li świa­do­mość, że na­le­ży je upa­mięt­niać, choć – jak słusz­nie za­uwa­żo­no – Mic­kie­wicz nie do­cze­kał się swe­go Ec­ker­man­na. Po­mi­mo tych świa­dectw pierw­sza książ­ko­wa bio­gra­fia Mic­kie­wi­cza po­wsta­ła do­pie­ro parę lat po jego śmier­ci – i to na do­da­tek po fran­cu­sku. Na­pi­sał ją Fran­cuz, Ed­mond Fon­til­le3. Nie­co wcze­śniej, w 1858 roku, Zyg­munt Mił­kow­ski ubo­le­wał: „świat nasz li­te­rac­ki oka­zał się tro­chę za obo­jęt­nym dla pa­mię­ci wiel­kie­go wiesz­cza. Oprócz roz­rzu­co­nych po roz­ma­itych pi­smach do­ryw­czych o nim wia­do­mo­ści, nie ma jesz­cze szcze­gó­ło­wej bio­gra­fii jego. A nikt bar­dziej nie za­słu­żył na ta­ko­wą. Każ­dy szcze­gół jego ży­cia, każ­dy, cho­ciaż­by naj­drob­niej­szy za­rys jego cha­rak­te­ru god­nym jest głę­bo­kie­go za­sta­no­wie­nia: bo na tym ży­ciu i na tym cha­rak­te­rze moż­na zro­bić cał­ko­wi­te a bar­dzo waż­ne stu­dium. Oso­bi­stość jego jest jak fakt hi­sto­rycz­ny, speł­nio­ny a za­gad­ko­wy, po­wią­za­ny z ty­sią­ca­mi bez­po­śred­nich a ubocz­nych przy­czyn, któ­re­go zna­cze­nie roz­ma­itym roz­ma­icie się przed­sta­wia. Trze­ba ba­dać dłu­go i pra­co­wi­cie, aby do­ciec praw­dzi­we jego zna­cze­nie”4.

Nie było to sta­no­wi­sko po­dzie­la­ne w tam­tej epo­ce przez wszyst­kich. Po­ja­wia­ły się rów­nież wy­po­wie­dzi, w któ­rych da się wy­czuć pew­ne­go ro­dza­ju re­zer­wę wo­bec na­ka­zu stu­dio­wa­nia ży­cia Mic­kie­wi­cza. Przy­kła­dem opi­nia Aloj­ze­go Nie­wia­ro­wi­cza: „W Niem­czech o Szy­le­rze i Ge­tym sto razy wię­cej skle­co­no to­mów niż ci zo­sta­wi­li po so­bie. U nas nie do­szli­śmy do tego sza­łu ko­men­ta­tor­stwa i świ­dro­wa­nia ta­jem­nic ser­ca i mó­zgu je­nial­nych nie­bosz­czy­ków, bo jesz­cze poj­mu­je­my ży­wym uczu­ciem i czu­je­my świe­żo­ścią po­jęć, któ­ry­mi nas ob­wia­ła won­na po­ezja…”5 We­dług Nie­wia­ro­wi­cza za­in­te­re­so­wa­nie bio­gra­fią jest wtór­ne, wy­ni­ka ze znu­że­nia mar­twie­ją­cym dzie­łem – zwrot ku bio­gra­fii to znak, że sło­wo Mic­kie­wi­cza tra­ci swą do­nio­słość. Być może dla­te­go pierw­sze wiel­kie mo­no­gra­fie po­ety, ja­kie po­wsta­ły – bo w koń­cu po­wsta­ły – mo­no­gra­fie au­tor­stwa Chmie­low­skie­go i Kal­len­ba­cha sku­pia­ły się przede wszyst­kim na roz­wo­ju du­cho­wym po­ety. Oby­dwaj mo­no­gra­fi­ści de­kla­ro­wa­li, że bio­gra­fia jest je­dy­nie tłem dla na­ry­so­wa­nia dzie­jów du­cha. Kal­len­bach wy­wo­dził, iż jest ona „nie­zbęd­na w or­ga­ni­zmie książ­ki jak w cie­le czło­wie­ka ko­ściec, ale też tak jak on po­win­na być – nie­wi­docz­na”6. Chmie­low­ski chce – jak się wy­ra­ża – „rów­no­mier­nie ob­ro­bić obie stro­ny”7.

Ta po­wścią­gli­wość wiel­kich nie zna­la­zła jed­nak na­śla­dow­ców po­śród mic­kie­wi­czo­lo­gów tu­zin­ko­wych. W dru­giej po­ło­wie wie­ku XIX po­wsta­ła nie­zli­czo­na ilość ar­ty­ku­łów, bro­szur, ca­łych ksią­żek po­świę­co­nych ży­ciu Mic­kie­wi­cza. Byli i tacy au­to­rzy, któ­rzy trak­to­wa­li wiesz­cza su­ro­wo, ma­jąc mu to czy owo za złe. Ale to nie oni nada­wa­li ton ogó­ło­wi. O ży­ciu Mic­kie­wi­cza pi­sa­no z po­wo­dów roz­ma­itych – po­li­tycz­nych, pa­trio­tycz­nych, dy­dak­tycz­nych, mo­ra­li­stycz­nych… Jed­nym z naj­ja­skraw­szych przy­kła­dów nad­uży­cia bio­gra­ficz­ne­go dys­kur­su jest z całą pew­no­ścią Wspo­mnie­nie o ży­ciu i pi­smach Ada­ma Mic­kie­wi­cza, skre­ślo­ne przez Jó­ze­fa Cho­ci­szew­skie­go „na pa­miąt­kę prze­wie­zie­nia jego po­pio­łów do oj­czy­stej zie­mi”8. Do­wia­du­je­my się stam­tąd, że Mic­kie­wicz „był w na­szym kra­ju jed­nym z pierw­szych krze­wi­cie­li wstrze­mięź­li­wo­ści”, że  „s ł o w e m   i   c z y n e m  za­chę­cał do wstrze­mięź­li­wo­ści, a po­tę­piał pi­jań­stwo”. Do­wo­dem zgub­ne w skut­kach nad­uży­wa­nie al­ko­ho­lu przez Jac­ka So­pli­cę i przez szlach­tę pod­czas za­jaz­du, a tak­że zda­nia z Ksiąg piel­grzym­stwa pol­skie­go, w któ­rych po­eta prze­ciw­sta­wia się „ha­nieb­ne­mu na­ło­go­wi, któ­ry się przy­czy­nił do upad­ku Pol­ski”. Tyle sło­wa. A czy­ny? „Wy­pił wpraw­dzie cza­sem Mic­kie­wicz wino, ale się nie upi­jał” – za­pew­nia Cho­ci­szew­ski. Gdy zaś pły­nął mo­rzem z Pe­ters­bur­ga do Lu­be­ki, „pił tyl­ko wodę, choć mu było wol­no pić do­bre wina”. Całe ży­cie Mic­kie­wi­cza Cho­ci­szew­ski spro­wa­dza do tej jed­nej praw­dy pod­sta­wo­wej. Ma po­nad­to na­dzie­ję, że tak­że zwło­ki wiesz­cza wra­ca­ją­ce na oj­czy­stą zie­mię „za­chę­cą i za­pa­lą do uko­cha­nia cno­ty wstrze­mięź­li­wo­ści, któ­ra jest jed­ną z głów­nych dźwi­gni, aby nam za­pew­nić do­bro­byt, oświa­tę i po­myśl­ną przy­szłość”. Tak się miał speł­nić mę­czeń­ski ży­wot Ada­ma Mic­kie­wi­cza.

Przy­to­czo­ny przy­kład ujaw­nia i de­ma­sku­je to, co w in­ne­go ro­dza­ju bio­gra­ficz­nych eg­ze­ge­zach zwy­kle ukry­te i za­ka­mu­flo­wa­ne, mia­no­wi­cie tę ba­nal­ną praw­dę, że stu­dio­wa­nie czy­jejś bio­gra­fii – zwłasz­cza bio­gra­fii wiel­kiej – rzad­ko bywa bez­in­te­re­sow­ne, że bio­graf wno­si sie­bie sa­me­go, swo­je ho­ry­zon­ty, swo­ją mo­ral­ność. I we­dle niej kroi wi­ze­ru­nek swe­go bo­ha­te­ra. W roz­ma­ity więc spo­sób Mic­kie­wicz by­wał przed­sta­wia­ny. Z roz­ma­itych też po­wo­dów to jed­no pol­skie ży­cie sku­pia­ło na so­bie nie­by­wa­łą uwa­gę. Stu­dio­wa­no i ni­co­wa­no je po wie­le­kroć. Z ze­wnątrz – gdy jest się na przy­kład Fran­cu­zem czy Niem­cem – trud­no zro­zu­mieć, co w nim było tak oso­bli­we­go. Ale i dla Po­la­ków nie za­wsze jest to ła­twe. Dla­cze­go Mic­kie­wicz, a nie Sło­wac­ki, Wy­spiań­ski czy Gom­bro­wicz, zy­skał god­ność „pierw­sze­go Po­la­ka”? Dla­cze­go ustą­pi­li Mic­kie­wi­czo­wi miej­sca wiel­cy wo­dzo­wie – jak Ko­ściusz­ko czy Pił­sud­ski – i wiel­cy po­li­ty­cy?

O od­po­wiedź na to py­ta­nie po­ku­sił się je­den ze współ­cze­snych pi­sa­rzy i hi­sto­ry­ków li­te­ra­tu­ry, Ja­ro­sław Ma­rek Rym­kie­wicz: „Peł­ne ta­jem­nic ży­cie Mic­kie­wi­cza – opo­wieść o nim prze­cho­dzi z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie – jest wzo­rem, ar­che­ty­pem ży­cia pol­skie­go. Do­ty­ka­jąc tych ta­jem­nic, sta­ra­jąc się je prze­nik­nąć i na­zwać, do­ty­ka­my ta­jem­nic na­sze­go tu­taj, na tej zie­mi ży­cia”9. Przy­bli­ża­nie się do Mic­kie­wi­cza prze­ra­dza się w iden­ty­fi­ka­cję z Mic­kie­wi­czem. „ K a ż d y   z  n a s   j e s t  n i m  – de­kla­ru­je da­lej Rym­kie­wicz – i mó­wiąc coś ta­kie­go do­cho­wu­je­my mu wier­no­ści, po­nie­waż on chciał, aby­śmy tak wła­śnie poj­mo­wa­li, tak in­ter­pre­to­wa­li przy­pad­ki jego ży­cia, oraz jego dzie­ło: jako coś co jest na­sze, co jest nami. Kto opo­wia­da o jego ży­ciu, opo­wia­da więc – choć­by na­wet nic o tym nie wie­dział – o so­bie sa­mym, o ta­jem­ni­cach swo­je­go wła­sne­go ist­nie­nia”10.

By­ła­by więc bio­gra­fia Mic­kie­wi­cza lu­strem, w któ­rym prze­glą­da­ją się Po­la­cy? Wszy­scy Po­la­cy? Od­po­wiedź Rym­kie­wi­cza wy­da­je się zbyt jed­no­stron­na. Nie każ­dy z nas chce nim być.

Po­sąg i wid­mo

W set­kach, ty­sią­cach wy­po­wie­dzi, ja­kie o bio­gra­fii Mic­kie­wi­cza po­wsta­ły, za­zna­cza­ją się dwa prze­ciw­staw­ne – jak są­dzę – spo­so­by bu­do­wa­nia jego wi­ze­run­ku. W naj­więk­szym skró­cie moż­na je sym­bo­licz­nie zi­lu­stro­wać za po­mo­cą dwu ob­ra­zów. Pierw­szy przed­sta­wia sce­nę od­le­wa­nia war­szaw­skie­go po­mni­ka Mic­kie­wi­cza. Oto w od­lew­ni ro­bot­ni­cy pod­no­szą łań­cu­cha­mi po­sąg wiesz­cza do­pie­ro co od­la­ne­go z brą­zu. Ro­bot­ni­cy wy­da­ją się przy nim tak mali, jak miesz­kań­cy Li­li­pu­tii przy śpią­cym Gu­li­we­rze. Ale to dzię­ki nim Mic­kie­wicz stał się po­sta­cią z brą­zu, ol­brzy­mem prze­kra­cza­ją­cym ludz­ką ska­lę. To oni nada­li Mic­kie­wi­czo­wi po­stać mo­nu­men­tal­ną i trwa­łą. Tego ro­dza­ju kon­struk­cja – na­zy­wa­na „Mic­kie­wi­czem” – jest wy­two­rem zbio­ro­wo­ści.

Em­ble­ma­tem prze­ciw­staw­ne­go spo­so­bu two­rze­nia wi­ze­run­ku Mic­kie­wi­cza jest pe­wien za­gad­ko­wy ry­su­nek11. Przed­sta­wia on oso­bli­wy ne­ga­tyw por­tre­tu po­ety. Pod ry­sun­kiem znaj­du­je się pod­pis: „Złu­dze­nie optycz­ne”. Na czym mia­ło­by ono po­le­gać – nie wia­do­mo. Prze­cież nie na fo­to­gra­ficz­nym od­wró­ce­niu. Roz­wią­za­nie za­gad­ki od­na­la­złem przy­pad­ko­wo, gdy tra­fi­łem na po­dob­ny por­tret Wik­to­ra Hugo. Tym ra­zem za­cho­wa­ła się jed­nak in­struk­cja ob­słu­gi: „W ja­snym po­miesz­cze­niu pa­trzeć nie­ru­cho­mo na oko syl­wet­ki, li­cząc w my­śli do 80 lub 100. Na­stęp­nie pa­trzeć rów­nież przez kil­ka se­kund na bia­ły pa­pier, ścia­nę lub su­fit, a uka­że się wte­dy wid­mo wiel­kie­go po­ety”12. Z ne­ga­ty­wu, po­dob­nie jak z for­my w od­lew­ni, wy­ła­nia się po­stać po­ety. I tu, i tam po­dob­ny efekt: uobec­nie­nie – ale cała resz­ta jest róż­ni­cą. Pierw­sza to ta, że sta­tus on­to­lo­gicz­ny tego Mic­kie­wi­cza jest od­mien­ny. Mic­kie­wicz tym ra­zem jest tyl­ko złu­dze­niem, oma­mem oka nie­ru­cho­mo wpa­trzo­ne­go w ciem­ne pla­my na pa­pie­rze. Ów byt – byt wid­mo­wy – jest uza­leż­nio­ny nie od zbio­ro­wo­ści, jak po­przed­nio, ale od jed­nost­ki. Aby Mic­kie­wicz się uka­zał, nie po­trze­ba dru­giej pary oczu. Każ­dy, kto na pla­my spo­glą­da, może uobec­nić Mic­kie­wi­cza dla sie­bie.

1. Pra­ca nad war­szaw­skim po­mni­kiem Ada­ma Mic­kie­wi­cza, ilu­stra­cja z koń­ca XIX wie­ku

2. Wid­mo­we por­tre­ty Ada­ma Mic­kie­wi­cza i Vic­to­ra Hugo – ry­sun­ki z dru­giej po­ło­wy XIX wie­ku

Pod zna­kiem spi­żu?

Od swych po­cząt­ków mic­kie­wi­czo­lo­gia roz­wi­ja­ła się pod zna­kiem spi­żu. Nie tyl­ko i nie przede wszyst­kim dla­te­go tak się dzia­ło, że na­der chęt­nie eli­mi­no­wa­no z dzie­ła, a zwłasz­cza z ży­cia Mic­kie­wi­cza to, co nie pa­so­wa­ło do wy­ide­ali­zo­wa­ne­go wi­ze­run­ku – do wzo­ru „po­ety-wiesz­cza”, „prze­wod­ni­ka na­ro­du”… Wy­mie­rzo­na w tego ro­dza­ju prak­ty­ki an­ty­brą­zow­ni­cza kam­pa­nia Boya nie pod­wa­ży­ła fun­da­men­tów mic­kie­wi­czo­lo­gii. I przed Boy­em, i po Boyu in­dy­wi­du­al­ne po­szu­ki­wa­nia ar­chi­wal­ne i wy­sił­ki in­ter­pre­ta­cyj­ne zmie­rza­ły do ja­kiejś nad­rzęd­nej praw­dy o Mic­kie­wi­czu, a w każ­dym ra­zie za­kła­da­ły jej ist­nie­nie. Róż­nie była ta praw­da poj­mo­wa­na i eks­pli­ko­wa­na. Gdzie in­dziej szu­kał jej Win­da­kie­wicz, gdzie in­dziej Kle­iner czy Pi­goń. Ża­den z nich jed­nak nie kwe­stio­no­wał ist­nie­nia ja­kie­goś nie­re­du­ko­wal­ne­go i su­we­ren­ne­go celu mic­kie­wi­czo­lo­gicz­nych wę­dró­wek. Błęd­ne mo­gły być je­dy­nie dro­gi. Prze­ciw­ni­kiem był ten, kto po­błą­dził. Na­le­ża­ło więc spro­wa­dzić ko­goś ta­kie­go na wła­ści­wy szlak i da­lej już wspól­nie po­dą­żać do praw­dy nad­rzęd­nej, któ­ra tyl­ko wów­czas mia­ła na­le­ży­tą wagę, gdy mo­gła li­czyć na sank­cję zbio­ro­wo­ści.

Prze­ko­na­nie o ko­lek­tyw­no­ści praw­dy o Mic­kie­wi­czu było (i chy­ba jest nadal) po­wszech­ne. Sy­tu­owa­ło się po­nad ide­olo­gicz­ny­mi po­dzia­ła­mi. Oto na przy­kład Ste­fan Żół­kiew­ski, ata­ku­jąc na po­cząt­ku lat pięć­dzie­sią­tych „re­ak­cyj­ne, fał­szy­we, ahi­sto­rycz­ne” kon­cep­cje „bur­żu­azyj­nej” mic­kie­wi­czo­lo­gii, nie kwe­stio­nu­je przyj­mo­wa­ne­go w nich sta­tu­su praw­dy13. Tak­że on pra­gnie – po raz któ­ry? – „ode­łgać” Mic­kie­wi­cza, do­trzeć do praw­dy o Mic­kie­wi­czu. Po­wi­nien to być czyn zbio­ro­wy. Żół­kiew­ski uświa­da­miał bar­dziej in­nym niż so­bie, iż „set­na rocz­ni­ca śmier­ci po­ety […] zo­bo­wią­zu­je mo­ral­nie pol­skich hi­sto­ry­ków li­te­ra­tu­ry do przy­go­to­wa­nia w naj­bliż­szym czte­ro­le­ciu no­wej, mark­si­stow­skiej mo­no­gra­fii o Ada­mie Mic­kie­wi­czu”14. Mic­kie­wi­czo­lo­gicz­na czte­ro­lat­ka! Po­cząt­kiem re­ali­za­cji tego pla­nu mia­ła być wła­śnie książ­ka Żół­kiew­skie­go Spór o Mic­kie­wi­cza, we­dle słów au­to­ra: „pierw­sze bel­ko­wa­nie, na któ­rym mo­gła­by się wes­przeć przy­szła, doj­rza­ła, peł­na, ugrun­to­wa­na syn­te­za na­uko­wa twór­czo­ści Mic­kie­wi­cza”15. Syn­te­za taka osta­tecz­nie nie po­wsta­ła. W na­stęp­nych la­tach uka­zy­wa­ły się, rzecz ja­sna, książ­ki o Mic­kie­wi­czu, ale ich au­to­rzy wo­le­li je wspie­rać na in­nych fun­da­men­tach.

A dzi­siaj? Jak wo­bec tych dy­le­ma­tów sy­tu­ują się współ­cze­śnie pi­sa­ne bio­gra­fie Mic­kie­wi­cza? Nim od­po­wiem na to py­ta­nie, po­wi­nie­nem wcze­śniej zde­fi­nio­wać wy­mia­ry owej „współ­cze­sno­ści”.

Za­sięg mo­ich roz­wa­żań jest nie­wiel­ki. Wy­ty­cza go za­le­d­wie czas for­mo­wa­nia się jed­nej ge­ne­ra­cji po­lo­ni­stycz­nej, oko­ło dwu­dzie­stu lat. Tak się skła­da, że książ­ki, któ­re bio­rę pod uwa­gę, po­ja­wi­ły się za mo­je­go po­lo­ni­stycz­ne­go ży­cia. By­łem więc świad­kiem na­ocz­nym ich wej­ścia na mic­kie­wi­czo­lo­gicz­ną sce­nę i czy­ta­łem je w ich ma­cie­rzy­stym cza­sie. Pierw­szą była książ­ka Ali­ny Wit­kow­skiej Mic­kie­wicz. Sło­wo i czyn (1975, wy­da­nie zmie­nio­ne 1983 i 1998), ostat­nią – książ­ka To­ma­sza Łu­bień­skie­go M jak Mic­kie­wicz (1998). Po­mię­dzy tymi da­ta­mi świa­tło dzien­ne uj­rza­ły ta­kie oto pra­ce: Ma­ria Der­na­ło­wicz, Adam Mic­kie­wicz (1985); Kon­rad Gór­ski, Mic­kie­wicz – To­wiań­ski (1986) orazAdam Mic­kie­wicz (1989); Ja­ro­sław Ma­rek Rym­kie­wicz, Żmut (1987), Ba­ket (1989), Kil­ka szcze­gó­łów (1994); Mar­ta Zie­liń­ska, Opo­wieść o Gu­sta­wie i Ma­ry­li czy­li Te­atr, ży­cie i li­te­ra­tu­ra (1989); Ali­na Wit­kow­ska, To­wiań­czy­cy (1989); Do­ro­ta Si­wic­ka, Ton i bicz. Mic­kie­wicz wśród to­wiań­czy­ków (1990); Krzysz­tof Rut­kow­ski, Bra­ter­stwo albo śmierć. Za­bi­ja­nie Mic­kie­wi­cza w Kole Spra­wy Bo­żej (1988), Stos dla Ada­ma (1994), Mistrz. Wi­do­wi­sko (1997); Jan Walc, Ar­chi­tekt arki (1991); Zbi­gniew Su­dol­ski, Mic­kie­wicz. Opo­wieść bio­gra­ficz­na (1997); Ja­cek Łu­ka­sie­wicz, Mic­kie­wicz (1997).

Przed­sta­wio­na li­sta za­wie­ra w su­mie kil­ka­na­ście ksią­żek. Nie­wie­le jak na bo­ha­te­ra tej mia­ry, co Mic­kie­wicz. Są to pra­ce bar­dzo od­mien­ne. Róż­nią się ob­ję­to­ścią i kon­cep­cją ad­re­sa­ta, ty­pem dys­kur­su, za­kre­sem te­ma­tycz­no-chro­no­lo­gicz­nym (zwra­ca uwa­gę kon­cen­tra­cja ba­da­czy na epo­ce to­wia­ni­stycz­nej). In­a­czej też lo­ku­ją się one po­mię­dzy for­mu­łą „czy­stej” bio­gra­fii a mo­no­gra­fią w ro­dza­ju „ży­cie i twór­czość” („sło­wo i czyn”). Wy­ło­ni­łem je spo­śród tego, co w ostat­nich dwu­dzie­stu, trzy­dzie­stu la­tach o Mic­kie­wi­czu pi­sa­no, dla­te­go że w każ­dej z nich bio­gra­fia po­ety sta­ła się pro­ble­mem – tak lub in­a­czej roz­wią­zy­wa­nym.

„Epi­zod ko­wień­ski”

Dy­le­ma­ty, przed ja­ki­mi sta­je dzi­siaj bio­graf Mic­kie­wi­cza, są inne niż w cza­sach Chmie­low­skie­go czy Że­leń­skie­go-Boya. Nie o od­kry­wa­nie (za­ta­ja­nie) ja­kichś do­ku­men­tów i zda­rzeń to­czy się gra. Do­ku­men­ty na ogół są zna­ne – a przy­najm­niej po­zo­sta­ją w za­się­gu ręki. Sta­bi­li­zu­ją­cą funk­cję peł­nią w tym wzglę­dzie ko­lej­ne tomy kro­ni­ki ży­cia i twór­czo­ści Mic­kie­wi­cza, nie­zwy­kle grun­tow­nie i rze­tel­nie kom­po­no­wa­ne. To one usta­la­ją ma­te­ria­ło­wy ho­ry­zont dys­ku­sji i spo­rów. Punkt cięż­ko­ści prze­su­nął się więc z fak­tów na sfe­rę po­śred­nią – na związ­ki, ja­kie po­mię­dzy nimi ist­nie­ją. Nie „praw­da” zda­rzeń sta­je za­tem w cen­trum – ta „praw­da”, na któ­rą zwra­cał uwa­gę już Mił­kow­ski w 1857 roku, i ta „praw­da”, o któ­rą do­po­mi­nał się Boy w la­tach dwu­dzie­stych – lecz wza­jem­ne   o d n i e s i e n i a  zda­rzeń, po­zy­cja, jaką wzglę­dem sie­bie zaj­mu­ją, ich „sens”.

W jaki więc spo­sób po­rów­nać naj­now­sze bio­gra­fie Mic­kie­wi­cza? Gdzie szu­kać miejsc, w któ­rych naj­wy­raź­niej od­sła­nia­ją się za­mia­ry bio­gra­fów? Zda­je się, że za­pro­po­no­wa­na nie­gdyś przez Ro­ma­na Zi­man­da „ana­li­za bio­gra­fe­micz­na” nie na wie­le się tu przy­da16. Nie dość, że bio­gra­fe­my – jako ele­men­tar­ne i po­wta­rzal­ne jed­nost­ki bio­gra­fii – dez­in­dy­wi­du­ali­zu­ją, ak­cen­tu­jąc to, co w ży­ciu ty­po­we, wspól­ne, to jesz­cze – jako mi­kroz­da­rze­nia – pod­le­ga­ją kry­te­rium praw­dy. Praw­dy poj­mo­wa­nej jako zgod­ność z rze­czy­wi­sto­ścią, co w tym wy­pad­ku ozna­cza: z do­ku­men­ta­mi. W roz­wa­ża­niach nad współ­cze­sny­mi bio­gra­fia­mi Mic­kie­wi­cza dużo bar­dziej przy­dat­ne by­ły­by z pew­no­ścią jed­nost­ki wyż­sze­go rzę­du, z bio­gra­fe­mów zło­żo­ne. Nie sło­wa za­tem, lecz zda­nia, nie fak­ty, lecz ich se­kwen­cje, mniej lub bar­dziej roz­wi­nię­te i roz­ga­łę­zio­ne. Tego ro­dza­ju „syn­tag­my bio­gra­ficz­ne” lub – mó­wiąc po pro­stu –   f i g u r y   b i o g r a f i i  two­rzą re­to­ry­kę cha­rak­te­ry­stycz­ną dla każ­de­go bio­gra­fa. Po­szu­ku­jąc ich we współ­cze­snych bio­gra­fiach Mic­kie­wi­cza, prze­kra­cza­my gra­ni­ce do­ku­men­tar­no­ści. Py­ta­nie pod­sta­wo­we przy­bie­ra wów­czas taką oto po­stać: w jaki spo­sób po­wsta­je sens – czy wła­ści­wie sen­sy mno­gie – bio­gra­fii Mic­kie­wi­cza?

Nie za­wsze jest to py­ta­nie dra­ma­tycz­ne. Ist­nie­ją i ta­kie fazy ży­cia Mic­kie­wi­cza, wo­bec któ­rych bio­gra­fo­wie w za­sa­dzie są ze sobą zgod­ni i mil­czą­co współ­pra­cu­ją przy usta­la­niu szcze­gó­łów. Są to – jak ła­two się do­my­ślić – zda­rze­nia neu­tral­ne w sfe­rze sen­su, bio­gra­fe­my „kon­struk­cyj­ne”, two­rzą­ce zda­rze­nio­wy szkie­let bio­gra­fii Mic­kie­wi­cza. Data i miej­sce uro­dze­nia, prze­bieg edu­ka­cji, ko­lej­ne ad­re­sy, prze­pro­wadz­ki – cała ta co­dzien­no­ży­cio­wa sfe­ra zda­rzeń fun­da­men­tal­nych. Wy­star­czy jed­nak wpi­sać je w ob­ręb ja­kiejś fi­gu­ry bio­gra­ficz­nej, przejść od po­zio­mu zda­rzeń do po­zio­mu sen­su, by na­gle zda­rze­nie neu­tral­ne oka­za­ło się przed­mio­tem spo­ru in­ter­pre­ta­cyj­ne­go. Tak było na przy­kład z pier­wot­nie neu­tral­ną spra­wą ge­ne­alo­gii po­ety – ży­dow­skie po­cho­dze­nie mat­ki zy­ska­ło wy­miar ide­olo­gicz­ny17. Na fi­gu­ral­nym po­zio­mie bio­gra­fii na­to­miast za­zwy­czaj nie ma zgo­dy. Przy­pa­dek Mic­kie­wi­cza nie jest tu wy­jąt­kiem. W jego ży­ciu ist­nie­ją licz­ne miej­sca wiecz­ne­go spo­ru, nie­koń­czą­cych się kon­tro­wer­sji. Bez tru­du moż­na wy­li­czyć kil­ka z nich: mło­dzień­czy ero­tyzm (po­mię­dzy pa­nią Ko­wal­ską a Ma­ry­lą), ży­cie ro­dzin­ne (sto­su­nek do Ce­li­ny), to­wia­nizm (Ksa­we­ra), for­my re­li­gij­no­ści, „sto­su­nek do Sy­jo­nu”, ży­dow­skość, te czy inne dzia­ła­nia po­li­tycz­ne…

Po­wsta­łe w ostat­nich la­tach bio­gra­fie Mic­kie­wi­cza są w wie­lu ta­kich miej­scach nie­toż­sa­me. Spró­bu­ję to po­ka­zać na jed­nym przy­kła­dzie. Wy­bie­ram w tym celu zda­rze­nie ani zbyt waż­ne, ani też bła­he – ra­czej sen­sa­cyj­ne, czy na­wet skan­da­licz­ne. Ma ono w każ­dym ra­zie tę za­le­tę, że jego skut­ki nie trwa­ją wiecz­nie, dla­te­go też sto­sun­ko­wo ła­two opi­sać fi­gu­ry bio­gra­ficz­ne, w któ­rych by­wa­ło umiesz­cza­ne. Oto mło­dy Mic­kie­wicz ude­rza świecz­ni­kiem w gło­wę szam­be­la­na Nar­tow­skie­go. Do­szło do tego w dru­giej po­ło­wie kwiet­nia 1821 roku w sa­lo­nie Ka­ro­li­ny Ko­wal­skiej w Kow­nie.

Przez kil­ka­dzie­siąt lat o zda­rze­niu nie pi­sa­no. Po 1913 roku, kie­dy uka­za­ła się Ko­re­spon­den­cja fi­lo­ma­tów18, ża­den sza­nu­ją­cy się mic­kie­wi­czo­log nie mógł uda­wać, że o ni­czym nie wie. I rze­czy­wi­ście. Taki na przy­kład Jó­zef Tre­tiak w książ­ce z 1917 roku, przed­sta­wia­ją­cej Mic­kie­wi­cza – jak gło­si pod­ty­tuł – „w świe­tle no­wych źró­deł”19, szcze­gó­ło­wo i rze­tel­nie przed­sta­wił sa­lo­no­wy in­cy­dent. Ofi­cjal­na mic­kie­wi­czo­lo­gia przy­ję­ła do wia­do­mo­ści, że Mic­kie­wicz nie za­wsze mie­ścił się w kon­tu­rze le­gen­dy two­rzo­nej na jego te­mat. Ale przy­ję­cie do wia­do­mo­ści by­najm­niej nie ozna­cza­ło sze­ro­kie­go roz­gło­su. Taki na przy­kład Boy o in­cy­den­cie do­wie­dział się – jak utrzy­mu­je – z książ­ki Sta­ni­sła­wa Wa­sy­lew­skie­go O mi­ło­ści ro­man­tycz­nej, któ­rej pierw­sze wy­da­nie uka­za­ło się w 1920 roku. „Z ja­kąż przy­jem­no­ścią czy­ta­łem […] ów epi­zod ko­wień­ski, jak Mic­kie­wicz, któ­ry był wów­czas «w dzi­kim hu­mo­rze», pal­nął w łeb lich­ta­rzem pana szam­be­la­na […]. Ja­kiż to roz­kosz­ny ko­men­tarz do Dzia­dów”20. Boy mógł to samo prze­czy­tać u Tre­tia­ka. Ale nie chciał, a może mu nie wy­pa­da­ło, po­nie­waż Tre­tiak na­le­żał do obo­zu „brą­zow­ni­ków” i „mon­sal­wat­czy­ków”, prze­ciw­ko któ­rym lich­tarz na gło­wie szam­be­la­na miał być wy­mie­rzo­ny. W wy­po­wie­dzi Boya zwra­ca też uwa­gę szcze­gól­na de­lek­ta­cja zda­rze­niem. „Przy­jem­ność” od­kry­wa­nia ni­skiej praw­dy, „roz­kosz” kon­fron­to­wa­nia jej z li­te­rac­ką mi­to­lo­gią – mi­to­lo­gią wy­so­ką – zda­ją się nie mieć so­bie rów­nych. Do­pie­ro po­ja­wie­nie się w ży­ciu Mic­kie­wi­cza Ksa­we­ry wy­wo­ła u Boya sil­niej­sze emo­cje niż Ko­wal­ska, lich­tarz i szam­be­lan Nar­tow­ski. De­lek­ta­cja tego ro­dza­ju wy­da­ła się Hen­ry­ko­wi El­zen­ber­go­wi co naj­mniej nie­sto­sow­na (je­śli nie na­gan­na). W po­le­micz­nym ar­ty­ku­le Wiel­kość i my za­rzu­cał Boy­owi „wy­sty­li­zo­wa­nie wiel­ko­ści na wi­do­wi­sko ko­micz­ne”21 i to tak­że, że „głę­biej i szcze­rzej, ser­decz­niej, jędr­niej jak­by i bar­dziej so­czy­ście ra­du­je go lich­tarz szam­be­la­na, hra­bi­ny, pan­na Dey­blów­na”22 niż nie­bez­piecz­na (bo zmu­sza­ją­ca do kon­fron­ta­cji i na­śla­do­wa­nia) wiel­kość Ada­ma Mic­kie­wi­cza. Sprze­ciw El­zen­ber­ga do­ty­czy więc nie bie­gu sa­mych zda­rzeń, lecz ran­gi, jaką Boy im na­da­je, użyt­ku, jaki z nich czy­ni. Póź­niej­sze dys­ku­sje i spo­ry roz­gry­wa­ły się we­dle po­dob­ne­go sce­na­riu­sza. Ich staw­ką był sens tego, co się wy­da­rzy­ło w sa­lo­nie pani Ko­wal­skiej. Tu zgo­dy wśród mic­kie­wi­czo­lo­gów nie było i nadal nie ma.

Jed­no zda­rze­nie ży­cia, trzy fi­gu­ry bio­gra­ficz­ne

Roz­pocz­nij­my za­tem raz jesz­cze. Roz­pocz­nij­my tra­dy­cyj­nie od re­kon­struk­cji zda­rzeń. We­dle jed­ne­go ze współ­cze­snych świa­dectw rzecz mia­ła się tak: „Jed­ne­go więc wie­czo­ra, kie­dy […] gra­li w bo­sto­na, Nar­tow­ski za­czął coś ga­dać, co się przy­krym wy­da­ło Ada­mo­wi. Dał mu Adam kar­ty, mó­wiąc: «Graj le­piej, a głupstw nie ga­daj». Gdy ten kar­ty od­trą­cił, Adam ude­rzył go w ucho, że się na zie­mię po­to­czył. Ko­wal­ska ze­mdla­ła. Nar­tow­ski chciał wstać i gra­mo­lił się na wo­sko­wa­nej po­sadz­ce; Adam po­rwał lich­tarz i w łeb mu rzu­cił. Na ha­łas przy­biegł Ko­wal­ski, roz­bro­ił, Nar­tow­ski za­czął więc Ko­wal­skiej w oczach męża wy­rzu­cać ukry­wa­ny ro­mans. Skoń­czy­ło się na ro­zej­ściu się. Adam wy­szedł jak­by na nowe ży­cie od­ro­dzo­ny. Na­za­jutrz z rana ode­brał bi­let od Ko­wal­skie­go wy­zy­wa­ją­cy i od Nar­tow­skie­go”23.

Co było da­lej? Jak skoń­czy­ła się ta awan­tu­ra? Nie­waż­ne. Nie pi­sze­my bio­gra­fii Mic­kie­wi­cza. Istot­ne, co z niej bio­gra­fo­wie zro­bi­li – bo nie­któ­rzy zro­bi­li nie­ma­ło.

We współ­cze­snych bio­gra­fiach Mic­kie­wi­cza za­zna­cza­ją się dwie orien­ta­cje, dwa kie­run­ki dzia­łań. Pierw­szy – pa­ra­dok­sal­nie – skła­nia się ku nie­dzia­ła­niu. Bio­gra­fo­wie, po­zo­sta­jąc na po­zio­mie bio­gra­fe­micz­nym, po­ka­zu­ją in­cy­dent w sa­lo­nie pani Ko­wal­skiej jako fakt izo­lo­wa­ny. Po­świę­ca­ją mu mniej lub wię­cej uwa­gi. Roz­wią­za­nie skraj­ne to prze­mil­cze­nie, a prócz tego od­naj­dzie­my roz­ma­ite od­mia­ny ukry­cia, wy­ci­sza­nia, mar­gi­na­li­za­cji. I tak, na przy­kład Der­na­ło­wicz co praw­da wy­mie­nia pa­nią Ko­wal­ską trzy­krot­nie24, ale ktoś, kto nie zna dzie­jów ko­wień­skie­go ro­man­su Mic­kie­wi­cza, nie zro­zu­mie, po co w ogó­le o niej pi­sze. Wit­kow­ska na­to­miast, wy­rzu­ciw­szy pa­nią Ko­wal­ską z tek­stu głów­ne­go, przy­dzie­la jej miej­sce w jed­nym z przy­pi­sów. Rym­kie­wicz – opi­su­jąc po­krót­ce przy­go­dy Ko­wal­skiej z mic­kie­wi­czo­lo­ga­mi – zło­śli­wie za­uwa­ża25, że była już tam nie­gdyś za­mknię­ta. W Ży­wo­cie Ada­ma Mic­kie­wi­cza, na­pi­sa­nym przez syna, Wła­dy­sła­wa.

Na pierw­szy rzut oka tak­że Łu­ka­sie­wicz po­prze­sta­je na ato­mi­zu­ją­cej pre­zen­ta­cji zda­rzeń. Ze­sta­wia­jąc obok sie­bie dwa nie­od­le­głe w cza­sie zda­rze­nia, pi­sze: „2 lu­te­go 1821 roku w Tu­ha­no­wi­czach wzię­li ślub Ma­ria We­resz­cza­ków­na z Waw­rzyń­cem Put­t­ka­me­rem. A w ty­dzień póź­niej Mic­kie­wicz po­bił u pań­stwa Ko­wal­skich lich­ta­rzem szam­be­la­na Nar­tow­skie­go, swe­go ry­wa­la o wzglę­dy pani Ka­ro­li­ny”26. Zwra­cam uwa­gę na „a” łą­czą­ce oby­dwa fak­ty. Jest ono wie­lo­znacz­ne. Su­ge­ru­je ja­kiś zwią­zek przy­czy­no­wo-skut­ko­wy, lecz nie pre­cy­zu­je, jaki. Mo­że­my się je­dy­nie do­my­ślać, że sa­lo­no­we awan­tu­ry to prze­jaw mi­ło­sne­go fu­ro­ru, nad któ­rym Mic­kie­wicz nie był w sta­nie za­pa­no­wać. W przy­wo­ła­nym frag­men­cie do­pie­ro za­ry­so­wu­je się bio­gra­ficz­na fi­gu­ra – mgli­sta i nie­okre­ślo­na.

Bio­gra­fie two­rzą­ce dru­gą orien­ta­cję nie po­zo­sta­wia­ją cie­nia wąt­pli­wo­ści. Skan­da­licz­ne za­cho­wa­nie Mic­kie­wi­cza wpi­sa­ne jest w roz­ma­ite po­rząd­ki. Po­ka­żę trzy spo­śród nich.

Kon­rad Gór­ski: „Zda­rze­niem, któ­re skło­ni­ło po­etę do na­pi­sa­nia tego utwo­ru [mowa o Że­gla­rzu], była gwał­tow­na sce­na mię­dzy Mic­kie­wi­czem i nie­ja­kim szam­be­la­nem Nar­tow­skim. Oby­dwaj by­wa­li w domu le­ka­rza Ko­wal­skie­go, któ­re­go żona od­zna­cza­ła się wy­jąt­ko­wą uro­dą. Pod­ko­chi­wał się w niej Nar­tow­ski, a na Mic­kie­wi­czu pięk­ność tej ko­bie­ty ro­bi­ła duże wra­że­nie, któ­re on po­czy­ty­wał zra­zu za es­te­tycz­ny za­chwyt. Awan­tu­ra mia­ła skoń­czyć się po­je­dyn­kiem”27.

Mar­ta Zie­liń­ska: „ów te­atral­ny gest za­de­dy­ko­wa­ny zo­stał nie tyl­ko wi­leń­skim przy­ja­cio­łom. Gu­staw [Zie­liń­ska na­zy­wa tym imie­niem «ide­al­ne, ro­man­tycz­ne, ima­gi­na­cyj­ne ego» Mic­kie­wi­cza] li­czył, że Ma­ry­la w nie tak da­le­kich Bol­cie­ni­kach może się o nim do­wie. Do niej więc jak­by chciał do­rzu­cić tym lich­ta­rzem z sa­lo­nu dok­to­ra Ko­wal­skie­go, taką wia­do­mość po­słać. Że za­miast roz­pa­czać za­mie­rza bić się o inną mę­żat­kę, a tam­ta niech za­zdro­ści, niech się zło­ści, iż go nie do­ce­ni­ła i niech też po­cier­pi”28.

Zbi­gniew Su­dol­ski: „Mi­łość do Ma­ry­li […] prze­rwa­na ślu­bem uko­cha­nej z Waw­rzyń­cem Put­t­ka­me­rem, są­sia­du­je z tym dziw­nym i szo­ku­ją­cym za­cho­wa­niem po­ety, da­le­kim od wznio­słe­go prze­ży­wa­nia dra­ma­tu nie­odwza­jem­nio­nej mi­ło­ści. Jak wy­tłu­ma­czyć to po­stę­po­wa­nie? – dwo­isto­ścią na­tu­ry po­ety o tak bo­ga­tym ży­ciu we­wnętrz­nym, jego mło­dym wie­kiem, po­wierz­chow­no­ścią i li­te­rac­ko­ścią prze­ży­cia, czy też ra­czej roz­pacz­li­wą uciecz­ką od rze­czy­wi­sto­ści w wir ero­ty­zmu nio­są­ce­go za­po­mnie­nie? Wy­da­je się, iż jest to wy­ja­śnie­nie je­dy­ne z moż­li­wych […]”29.

Jed­no zda­rze­nie – trzy fi­gu­ry bio­gra­ficz­ne i trzy róż­ne zna­cze­nia. Pierw­sze: po­eta ude­rzył Nar­tow­skie­go świecz­ni­kiem i dzię­ki temu na­pi­sał Że­gla­rza. Dru­gie: chciał tym spo­so­bem coś po­wie­dzieć Ma­ry­li. Trze­cie: ude­rzył, po­nie­waż z roz­pa­czy po­grą­żył się w wi­rze ero­ty­zmu.

Czy są to od­po­wie­dzi (a więc i zna­cze­nia) sprzecz­ne, nie­uzgad­nial­ne? Nie. Bez tru­du moż­na so­bie wy­obra­zić taki dys­kurs bio­gra­ficz­ny, w któ­rym wszyst­kie trzy fi­gu­ry po­ja­wi­ły­by się obok sie­bie – do­peł­nia­jąc się i oświe­tla­jąc – ale nie jest to dys­kurs Gór­skie­go ani Zie­liń­skiej, ani Su­dol­skie­go. Nie na­le­ży mieć złu­dzeń, że Gór­ski przy­jął­by wy­ja­śnie­nia Zie­liń­skiej, ta zaś – zrów­no­wa­żo­ną od­po­wiedź Su­dol­skie­go. Przy­wo­ły­wa­ni prze­ze mnie bio­gra­fo­wie nig­dy nie stwo­rzą wspól­nej po­sta­ci Mic­kie­wi­cza. Nie jest to zresz­tą ja­kaś ich ce­cha szcze­gól­na. Cała współ­cze­sna mic­kie­wi­czo­lo­gia ist­nie­je dzi­siaj – i chy­ba nie­odwo­łal­nie – w sta­nie roz­pro­sze­nia. Żad­na „mo­nu­men­tal­na” bio­gra­fia już nie po­wsta­nie. Mno­żyć się będą i ple­nić na­to­miast bio­gra­fie „wid­mo­we”. Z tych sa­mych plam-zda­rzeń, gdy na nie pa­trzeć do­sta­tecz­nie dłu­go, po­wstać mogą prze­cież róż­ne po­sta­cie Mic­kie­wi­cza. Czy prócz ma­te­rii zda­rzeń jest coś, co je łą­czy? Je­śli idzie o przy­wo­ła­ne prze­ze mnie fi­gu­ry bio­gra­ficz­ne, to mają one to samo za­ple­cze, ten sam fun­da­ment. Przyj­mu­ją mia­no­wi­cie jako bez­dy­sku­syj­ną prze­słan­kę, że Mic­kie­wicz ko­chał Ma­ry­lę mi­ło­ścią czy­stą i ro­man­tycz­ną, a Ko­wal­ska była tyl­ko po­cie­sze­niem.

Więc jed­nak ist­nie­je ja­kiś twar­dy grunt – nie­zmien­ność po­śród zmien­no­ści, nie­ru­cho­me po­śród mi­go­tli­we­go? Tak, z całą pew­no­ścią, tyle że te nie­zmien­ni­ki są za­zwy­czaj we współ­cze­snych bio­gra­fiach Mic­kie­wi­cza głę­bo­ko ukry­te. Bio­gra­fo­wie nie­chęt­nie zdra­dza­ją swo­je za­ło­że­nia, swo­ją wia­rę, świat swo­ich war­to­ści. Dys­kurs bio­gra­ficz­ny o Mic­kie­wi­czu nie sta­je się miej­scem od­sło­nię­cia – od­sło­nię­cia bio­gra­fa. Nie­ste­ty, bo zda­je się, że dzi­siaj, gdy mo­nu­men­tal­ne kon­struk­cje są już nie­moż­li­we, in­ne­go wyj­ścia nie ma.

Bio­gra­fia Mic­kie­wi­cza po­win­na stać się au­to­bio­gra­fią każ­de­go z nas – nas, mic­kie­wi­czo­lo­gów.

Wid­mo­we fi­gu­ry zna­czeń

Ja­kie stąd pły­ną wnio­ski dla ne­kro­gra­fa? Przede wszyst­kim nie może on ule­gać złu­dze­niu, że sko­ro pa­trzy od stro­ny śmier­ci, któ­ra za­my­ka se­kwen­cję ży­cia i unie­ru­cha­mia bieg zda­rzeń, uda mu się prze­kro­czyć fi­gu­ral­ny po­ziom in­ter­pre­ta­cji i wznieść spi­żo­wy po­sąg Mic­kie­wi­cza. Ne­kro­graf – zwłasz­cza on – ska­za­ny jest na two­rze­nie „wid­mo­we­go” wi­ze­run­ku umar­łe­go wiesz­cza, po­nie­waż dzia­ła w po­je­dyn­kę, poza wspól­no­tą i po omac­ku. Na­ra­ża się przy tym na nie­ma­łe ry­zy­ko. Znacz­nie więk­sze niż ry­zy­ko bio­gra­fa Mic­kie­wi­cza, któ­ry po­ru­sza się w sfe­rze za­zwy­czaj do­brze roz­po­zna­nej i udo­ku­men­to­wa­nej dzię­ki pra­cy kil­ku już ge­ne­ra­cji mic­kie­wi­czo­lo­gów. Rzec by moż­na na­wet, że bio­graf jest szcze­gól­nym za­kład­ni­kiem roz­po­zna­nych i na ogół sta­ran­nie opra­co­wa­nych edy­tor­sko do­ku­men­tów ży­cia. Zu­peł­nie in­a­czej wy­glą­da do­me­na dzia­łań ne­kro­gra­fa. Spo­ra część do­ku­men­tów zwią­za­nych ze śmier­cią, z ża­ło­bą czy zwłasz­cza z kul­tem szcząt­ków po­śmiert­nych Mic­kie­wi­cza nig­dy nie była pu­bli­ko­wa­na. Mało kto zresz­tą się nimi in­te­re­so­wał, mało kto je zna. W re­zul­ta­cie dys­kurs ne­kro­gra­ficz­ny jest za­wie­szo­ny w próż­ni. To nie­bez­piecz­ne. Gdy nie sły­szy się ci­chej mowy do­ku­men­tów, ła­two ulec po­ku­sie sa­mo­wo­li w bu­do­wa­niu kon­struk­cji in­ter­pre­ta­cyj­nych. Dla­te­go pierw­szym za­da­niem ne­kro­gra­fa jest (po­win­no być) zin­wen­ta­ry­zo­wa­nie i upo­rząd­ko­wa­nie ar­chi­wum.

Mic­kie­wi­czo­log pi­szą­cy ko­lej­ną książ­kę za­ty­tu­ło­wa­ną Mic­kie­wicz (bez żad­nych dys­tynk­cji) za­an­ga­żo­wa­ny jest w dia­log, a czę­sto też spór z in­ny­mi mic­kie­wi­czo­lo­ga­mi. Ale ko­rzy­sta przy tym z ich pra­cy, ak­cep­tu­je (lub nie) two­rzo­ne przez nich fi­gu­ry bio­gra­fii Mic­kie­wi­cza, uzna­je je za pra­wo­moc­ne lub nie­upraw­nio­ne. W każ­dym z tych wy­pad­ków pro­wa­dzi go dys­kurs po­przed­ni­ków. Wy­star­czy jed­nak w spi­sy­wa­niu dzie­jów Mic­kie­wi­cza prze­kro­czyć datę 26 li­sto­pa­da 1855 roku, by w jed­nej chwi­li zro­bi­ło się wszę­dzie ci­cho i głu­cho. Mic­kie­wi­czo­lo­dzy wy­po­wia­da­ją kil­ka kon­wen­cjo­nal­nych zdań i milk­ną. Pra­cę ro­zu­mie­nia ne­kro­graf Mic­kie­wi­cza musi więc roz­po­cząć od pod­staw: w rze­czy­wi­sto­ści lub ima­gi­na­cyj­nie do­tknąć gro­bu, wziąć do ręki „rze­czy po­zo­sta­łe po świę­tej pa­mię­ci Ada­mie Mic­kie­wi­czu”, po­chy­lić się nad rę­ko­pi­sa­mi, któ­rych od dzie­siąt­ków lat nikt nie czy­tał. A wszyst­ko po to, by do­trzeć do ma­te­rii pierw­szej sen­su, do jego roz­pro­szo­nych dro­bin, któ­re do­pie­ro w dys­kur­sie przy­bie­ra­ją­cym roz­ma­ite for­my (od przy­czyn­ku po syn­te­tycz­ne nar­ra­cje) uło­żą się w ja­kieś nowe, nie­prze­wi­dy­wal­ne i wid­mo­we fi­gu­ry zna­czeń.

W pew­nym stop­niu ne­kro­gra­fia jest (i musi po­zo­stać) efek­tem sa­mo­wo­li dys­kur­syw­nej. Pi­sa­na jest na wła­sną od­po­wie­dzial­ność i być może tyl­ko dla sie­bie – „na swo­je po­trze­by”, w któ­re cza­sem le­piej nie wni­kać. In­a­czej au­tor bio­gra­fii Mic­kie­wi­cza, któ­ry nadal jesz­cze ma szan­sę za­wrzeć pakt ze zbio­ro­wo­ścią (z na­ro­dem pol­skim, z ja­kąś par­tią po­li­tycz­ną czy śro­do­wi­skiem ide­olo­gicz­nym) i uzy­skać krót­ko­trwa­łą kon­ce­sję na praw­dę ko­lek­tyw­ną. Mało to dzi­siaj praw­do­po­dob­ne, ale nadal prze­cież moż­li­we. Ne­kro­graf nie ma ta­kiej szan­sy, po­nie­waż jego dys­kurs jest (po­wi­nien być) two­rzo­ny prze­ciw zbio­ro­wo­ści. Sta­jąc po stro­nie umar­łe­go Mic­kie­wi­cza, zo­bo­wią­zu­je się on do opi­sy­wa­nia i od­sła­nia­nia wszel­kich ak­tów prze­mo­cy, któ­rej ten był przed­mio­tem. Tak­że prze­mo­cy słow­nej.

Dys­kur­sy ża­łob­ne za­zwy­czaj ple­nią się nad po­trze­bę. Wy­star­czy przy­po­mnieć wiecz­nie od­na­wia­ją­ce się spo­ry o to, kto ma prze­ma­wiać nad zwło­ka­mi Mic­kie­wi­cza (bo chęt­nych za­wsze jest zbyt wie­lu), czy nie­wy­obra­żal­ne ga­dul­stwo 1867 roku w Mont­mo­ren­cy przy oka­zji in­au­gu­ra­cji jego na­grob­ka. A gra­fo­ma­nia po­etyc­kich ne­kro­lo­gów pi­sa­nych tuż po śmier­ci Mic­kie­wi­cza? Miej­sce ne­kro­gra­fii jest po­nad nimi. Ne­kro­graf nie jest (i nie po­wi­nien być) ża­łob­ni­kiem. Je­śli więc nie chce być mi­strzem ża­łob­nej ce­re­mo­nii na­ro­do­wej, po­wi­nien roz­wi­jać swój dys­kurs w opo­zy­cji do tych prak­tyk dys­kur­syw­nych. Dys­kurs ne­kro­gra­ficz­ny jest nie­uchron­nie me­ta­ne­kro­lo­gicz­ny. Po­wi­nien też być „spraw­dzo­ny sobą”, by po­słu­żyć się cel­ną for­mu­łą Bia­ło­szew­skie­go.

To dla­te­go Mic­kie­wicz (po śmier­ci) od­sła­nia mrocz­ną stro­nę każ­de­go z nas – nas, ne­kro­gra­fów.

Część I. Zdarzenia i słowa

Miejsce śmierci

Prze­strzeń utra­co­na

Gdzie umarł Mic­kie­wicz? Wia­do­mo, że w Kon­stan­ty­no­po­lu, wia­do­mo też, że w nędz­nej czę­ści dziel­ni­cy Pera, le­żą­cej na ni­zi­nie u stóp wzgó­rza, na któ­rym wzno­si­ły się re­zy­den­cje eu­ro­pej­skich am­ba­sad. Dzie­więt­na­sto­wiecz­ne źró­dła mó­wią po­nad­to, że zmarł tam, gdzie miesz­kał – w drew­nia­nym1 domu przy Jeni-Sze­ri, w nędz­nym po­ko­ju na pię­trze. Za­cho­wał się opis tego po­ko­ju, zro­bio­ny przez na­ocz­ne­go świad­ka: „W ką­cie na pra­wo sta­ło kapą bia­łą osło­nię­te łóż­ko że­la­zne, na któ­rym wy­dał tchnie­nie ostat­nie; nie opo­dal od łóż­ka sto­lik, na któ­rym do dzie­ci, przy­ja­ciół i zna­jo­mych pi­sy­wał; da­lej ka­na­pa i drew­nia­ne opla­ta­ne krze­sło, przy rogu umy­wal­nia, dru­gi sto­lik na środ­ku, na ścia­nach zwier­cia­dło i li­to­gra­fii parę, wszyst­ko to skrom­ne, pro­ste, po­spo­li­te…”2

Dzi­siaj po­tra­fi­my je­dy­nie w przy­bli­że­niu okre­ślić miej­sce, gdzie to się sta­ło. Prze­strzeń śmier­ci Mic­kie­wi­cza to  p r z e s t r z e ń   u t r a c o n ą.  Dom, w któ­rym Mic­kie­wicz umarł, nie ist­nie­je. Spło­nął w 1870, jak więk­sza część drew­nia­nej Pery. Sy­no­wi po­ety, Wła­dy­sła­wo­wi, uda­ło się jesz­cze w 1861 roku od­być piel­grzym­kę do miej­sca śmier­ci ojca. W li­ście opi­sał, co zo­ba­czył: „Ulicz­ka wą­ska, dom po­spo­li­ty […]. Mi­zer­ny dom, któ­ry był ostat­nim eta­pem piel­grzym­ki peł­nej chwa­ły, piel­grzym­ki wy­so­ce uciąż­li­wej, ale też i wy­so­kiej wagi”3. Po­dob­nie brzmia­ły re­la­cje świad­ków, któ­rzy od­wie­dza­li dom ża­ło­by wcze­śniej, gdy spo­czy­wa­ły w nim jesz­cze zwło­ki Mic­kie­wi­cza. Lu­dwi­ka Grop­ple­ro­wa w li­ście z 8 grud­nia 1855 do Ka­ro­li­ny i Hen­ry­ka Na­kwa­skich re­la­cjo­no­wa­ła wra­że­nia męża, któ­ry od­wie­dził umie­ra­ją­ce­go: „Uli­ca, dom, po­miesz­ka­nie tak tchnie nę­dzą i ubó­stwem, aż ser­ce ści­ska”4. Świa­dec­two nie­co póź­niej­sze za­wie­ra ten sam ob­raz. W 1859 roku Ta­de­usz Pa­da­li­ca pi­sał: „Zwie­dzi­łem ten do­mek smut­ny, sa­mot­ny, opusz­czo­ny przy Ko­len­dżi Ku­łuk i wi­dzia­łem tę dużą izbę o jed­nym kwa­dra­to­wym oknie, w któ­rej był za­miesz­kał. […] Po­kój trą­cił pust­ko­wiem, był ciem­ny i na­wet wil­got­ny, przy­po­mi­nał mi na­sze kar­czem­ne izby”5.

Miej­sce, w któ­rym umarł Mic­kie­wicz, nie mo­gło być i nie było Po­la­kom obo­jęt­ne. Po­dob­nie inne miej­sca zwią­za­ne z ży­ciem (ale też twór­czo­ścią) „ro­man­tycz­ne­go po­ety” i „na­ro­do­we­go wiesz­cza” ota­cza­ne były kul­tem, któ­ry w dru­giej po­ło­wie XIX wie­ku przy­bie­rał co­raz bar­dziej roz­wi­nię­te for­my. Piel­grzy­mo­wa­no więc do ga­iku Ma­ry­li nie­opo­dal Bol­cie­nik, do usta­wio­ne­go tam „ka­mie­nia ża­ło­by”6, ry­so­wa­no, a póź­niej też fo­to­gra­fo­wa­no brzo­zę po­sa­dzo­ną „ręką Mic­kie­wi­cza” w Tu­ha­no­wi­czach7, upa­mięt­nia­no ta­bli­cą miej­sce, gdzie po­wsta­ła Gra­ży­na 8, i „celę Kon­ra­da”9, w któ­rej wię­zio­no po­etę pod­czas pro­ce­su fi­lo­ma­tów. To tyl­ko kil­ka pierw­szych z brze­gu przy­kła­dów. Re­jestr ta­kich mic­kie­wi­czow­skich  m i e j s c   u p a m i ę t n i a n y c h  jest dłu­gi i zróż­ni­co­wa­ny10. Moż­na w nim wy­zna­czyć szlak uczu­cio­wo-mi­ło­sny, szlak pa­trio­tycz­ny, po­li­tycz­ny, szlak twór­czo­ści… Z całą pew­no­ścią Po­la­cy – naj­pierw sa­mo­rzut­nie i spon­ta­nicz­nie, póź­niej tak­że w spo­sób zor­ga­ni­zo­wa­ny – two­rzy­li przez wiek XIX i XX coś, co zo­sta­nie póź­niej na­zwa­ne ucze­nie „miej­sca­mi pa­mię­ci”. Pier­re Nora, ob­ja­śnia­jąc zna­cze­nie tej ka­te­go­rii ba­daw­czej, wpro­wa­dzo­nej pod­czas słyn­nej kon­fe­ren­cji hi­sto­ry­ków fran­cu­skich, na któ­rej de­ba­to­wa­no o roz­ma­itych spo­so­bach „two­rze­nia hi­sto­rii”11, pi­sał w 1974 roku, że „cho­dzi o miej­sca w do­kład­nym zna­cze­niu tego sło­wa, gdzie pew­ne wspól­no­ty – ja­kie by one nie były – na­ród, ro­dzi­na, gru­pa et­nicz­na, par­tia prze­cho­wu­ją swo­je pa­miąt­ki (so­uve­nirs) lub uzna­ją je za nie­zby­wal­ną część swo­jej oso­bo­wo­ści: miej­sca to­po­gra­ficz­ne, jak na przy­kład ar­chi­wa, bi­blio­te­ki czy mu­zea; miej­sca mo­nu­men­ty – po­mni­ki cmen­ta­rze, ar­chi­tek­tu­ra; miej­sca sym­bo­licz­ne, ta­kie jak rocz­ni­ce, piel­grzym­ki, upa­mięt­nie­nia; miej­sca funk­cjo­nal­ne – sto­wa­rzy­sze­nia, au­to­bio­gra­fie, pod­ręcz­ni­ki”12. Siła tak za­ry­so­wa­ne­go pro­jek­tu nie po­le­ga na ra­dy­kal­nej no­wo­ści przed­sta­wie­nia pew­nej sym­bo­licz­no-ma­te­rial­nej prak­ty­ki, lecz na roz­le­gło­ści i sys­te­ma­tycz­no­ści ba­dań owych lieux de mémo­ire, któ­re dzię­ki nie­mu pod­ję­to13. O daw­na prze­cież wia­do­mo, że pa­mięć wcho­dzi w so­ju­sze z ma­te­rią, że znaj­du­je opar­cie w rze­czach i w prze­strze­ni. Przed Berg­so­nem i Pro­ustem mó­wi­li o tym nie­raz ro­man­ty­cy, a jesz­cze wcze­śniej – po­eci sen­ty­men­tal­ni, któ­rzy z list­ka po­tra­fi­li od­two­rzyć mi­nio­ną chwi­lę szczę­ścia14.

3. Brzo­za po­sa­dzo­na ręką Mic­kie­wi­cza w Tu­ha­no­wi­czach, ry­ci­na E. Brzo­zow­skie­go we­dług ry­sun­ku ręcz­ne­go, ko­niec XIX wie­ku

4. Wiąz na przed­mie­ściu wi­leń­skim An­to­kol, w ogro­dzie zwa­nym „Chi­ny”, pod któ­rym sia­dy­wał Mic­kie­wicz, fo­to­gra­fia z koń­ca XIX wie­ku. Dwa spo­śród kil­ku kul­to­wych drzew zwią­za­nych z mło­do­ścią po­ety, któ­re zo­sta­ły po­ka­za­ne w Księ­dze pa­miąt­ko­wej na uczcze­nie set­nej rocz­ni­cy uro­dzin Ada­ma Mic­kie­wi­cza, wy­da­nej w War­sza­wie w 1898 roku

5. Teo­fil Eu­ge­niusz Bo­ret­ti, Ka­mień Fi­la­re­tów w Le­sie Tu­ha­no­wic­kim, au­to­ty­pia, 1900 rok

6. Po­kój, w któ­rym Mic­kie­wicz pi­sał Gra­ży­nę, fo­to­gra­fia z dru­giej po­ło­wy XIX wie­ku

Nie za­wsze jed­nak się­gnię­cie po rze­czy jest moż­li­we, nie za­wsze pa­mięć ła­two od­naj­du­je opar­cie w prze­strze­ni. Wy­star­czył na przy­kład po­żar, żeby bez­pow­rot­nie znisz­czyć sce­ne­rię śmier­ci Mic­kie­wi­cza. Ale też usta­le­nie miej­sca na­ro­dzin po­ety bu­dzi­ło cią­gną­ce się przez dzie­się­cio­le­cia spo­ry, czy na­wet kłót­nie, do dzi­siaj zresz­tą nie­za­koń­czo­ne. No­wo­gró­dek15 czy Za­osie16? A może – jak opo­wia­dał An­to­nie­mu Ma­łec­kie­mu brat po­ety, Fran­ci­szek – Adam (Mic­kie­wicz) uro­dził się „w ja­kiejś sa­mot­nie nad dro­gą po­ło­żo­nej karcz­mie, tak nędz­nej, że na­wet sto­łu nie było, na któ­rym by było moż­na no­wo­na­ro­dzo­ne dzie­cię po­ło­żyć i po­wić w pie­lusz­ki”17 (więc prze­wi­nię­te zo­sta­ło na księ­dze! – skąd jed­nak księ­ga w tej karcz­mie?). Tak na­praw­dę to nie wie­my, gdzie do­kład­nie Mic­kie­wicz się uro­dził. Ży­cie Mic­kie­wi­cza roz­po­czy­na się   w   m i e j s c u   n i e o k r e ś l o n y m,  nie dość do­brze zlo­ka­li­zo­wa­nym w prze­strze­ni i na ma­pie. Ale ta nie­wie­dza (czy tyl­ko nie­pew­ność) nie po­wstrzy­ma­ła wy­znaw­ców przed sa­mo­wol­ny­mi kon­kre­ty­za­cja­mi. Ży­wot wiesz­cza mu­siał mieć ja­kieś to­po­gra­ficz­ne za­ko­twi­cze­nie, ja­kiś prze­strzen­ny po­czą­tek. Niech więc nim bę­dzie Za­osie. Po­świę­co­no mu wie­le ar­ty­ku­łów, ba­dań hi­sto­rycz­nych, ba­dań ge­ne­alo­gicz­nych, w po­szu­ki­wa­niu praw­dy czy­ta­no daw­ne mapy i do­ku­men­ty ka­ta­stral­ne, śle­dzo­no losy ma­jąt­ku, po to zaś, by upa­mięt­nić to praw­do­po­dob­ne miej­sce na­ro­dzin po­ety, ry­so­wa­no, a póź­niej też fo­to­gra­fo­wa­no za­bu­do­wa­nia (w tym zwłasz­cza au­ten­tycz­ny świ­ro­nek), z któ­rych do dzi­siaj nic już nie oca­la­ło18. Osta­tecz­nie w 1998 roku od fun­da­men­tów wznie­sio­no „w szcze­rym polu”19 nowy dwo­rek i utwo­rzo­no w nim mu­zeum po­ety.

7. Aloj­zy Mi­sie­ro­wicz, Dwo­rek w Za­osiu, 1873–1883, li­to­gra­fia dwu­barw­na we­dług ry­sun­ku Na­po­le­ona Ordy

8. Igna­cy Do­mey­ko, Dom Mic­kie­wi­czów w No­wo­gród­ku, oko­ło 1830 roku, ry­su­nek tu­szem i wę­glem

Miej­sce na­ro­dzin Mic­kie­wi­cza jest więc rów­nie trud­ne do lo­ka­li­zo­wa­nia, rów­nie nie­pew­ne, jak miej­sce jego śmier­ci. Nie ma ta­kie­go punk­tu w prze­strze­ni, w któ­rym moż­na by po­sta­wić ka­mień z na­pi­sem „TU URO­DZIŁ SIĘ (UMARŁ) ADAM MIC­KIE­WICZ” – „tu” to zna­czy „nig­dzie in­dziej”. Pa­mięć zbio­ro­wo­ści tra­ci w ten spo­sób moc­ne opar­cie w prze­strze­ni. Nie było jed­nak w ta­kim ob­ro­cie spraw ni­czy­jej pre­me­dy­ta­cji. To przy­pa­dek, że tak się sta­ło. Za­wi­ni­ła nie­dba­łość za­pi­su­ją­cych fakt na­ro­dzin ko­lej­ne­go dziec­ka Mic­kie­wi­czów, za­wi­nił po­żar drew­nia­nej dziel­ni­cy Kon­stan­ty­no­po­la. Praw­da, lecz te sy­me­trycz­ne zbie­gi oko­licz­no­ści skła­nia­ją do tego, by po­sta­wić fun­da­men­tal­ne py­ta­nie o przy­pad­ko­wość po­ja­wia­nia się czło­wie­ka (każ­de­go z nas) w ja­kiejś prze­strze­ni – i zni­ka­nia w in­nej. Miej­sce na­ro­dzin to je­dy­ne miej­sce, któ­re­go nie je­ste­śmy w sta­nie wy­brać. Na ogół po­dob­nie jest z miej­scem (i cza­sem) śmier­ci. Umie­ra­ją­cy po­zna­je je w chwi­li, gdy sta­ją się fak­tem. Rzad­ko bywa in­a­czej. Za pra­wo wy­bo­ru cza­su i miej­sca wła­snej śmier­ci pła­ci się wy­so­ką cenę. Sa­mo­bój­stwem lub nie­ja­snym dą­że­niem do miej­sca, w któ­rym go­to­wi by­li­by­śmy przy­jąć śmierć z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi. Są ta­kie miej­sca. Miej­sca ocze­ki­wa­nej śmier­ci.

Dom ima­gi­na­cyj­ny, dom rze­czy­wi­sty

Zie­mia, na któ­rej stał znisz­czo­ny w po­ża­rze dom śmier­ci Mic­kie­wi­cza, nie była Po­la­kom obo­jęt­na. Jed­ni chcie­li po­sta­wić tam po­mnik, inni – pa­miąt­ko­wą ko­lum­nę20. Osta­tecz­nie w 1884 roku wznie­sio­no tam mu­ro­wa­ny, jed­no­pię­tro­wy bu­dy­nek, któ­ry z upły­wem lat ob­ra­stał pa­miąt­ko­wy­mi ta­bli­ca­mi, sta­jąc się stop­nio­wo na­ro­do­wym sank­tu­arium. Nie był to jed­nak dom, w któ­rym zmarł Mic­kie­wicz. Ten zo­stał znisz­czo­ny bez resz­ty. Dla­te­go ra­cję miał ano­ni­mo­wy au­tor re­la­cji z uro­czy­sto­ści mic­kie­wi­czow­skich w Tur­cji w 1909 roku, gdy na okre­śle­nie tego no­we­go bu­dyn­ku użył na­zwy „dom pa­miąt­ko­wy”21. Mimo prak­tycz­nych po­wo­dów od­bu­do­wy stał się on pręd­ko miej­scem pa­trio­tycz­nych piel­grzy­mek i kul­tu po­ety.

W ja­kim stop­niu dom od­bu­do­wa­ny jest wier­ny spa­lo­ne­mu? Py­ta­nia ta­kie nie­raz mu­sia­no sta­wiać w XIX wie­ku, sko­ro w 1901 roku człon­ko­wie To­wa­rzy­stwa Wza­jem­nej Po­mo­cy i Do­bro­czyn­no­ści z Kon­stan­ty­no­po­la po­czu­li się zo­bo­wią­za­ni do wy­da­nia oświad­cze­nia: „dzi­siej­szy bu­dy­nek wznie­sio­ny jest ści­śle we­dług pla­nu sta­re­go, spa­lo­ne­go bu­dyn­ku – na co my, sta­rzy, mo­że­my zło­żyć przy­się­gę, a co stwier­dził w ubie­głym roku kon­su­lat au­striac­ki”22. Da­rem­ne za­pew­nie­nia. We­te­ra­ni nie mie­li ra­cji. Od­bu­do­wu­jąc Perę, Tur­cy in­a­czej wy­ty­czy­li bieg ulic, gdzie in­dziej lo­ka­li­zo­wa­no od­bu­do­wy­wa­ne domy. Ra­cję ma ra­czej Ra­tyń­ska, cór­ka wła­ści­cie­la od­bu­do­wa­ne­go domu przy Jeni-Sze­ri, gdy twier­dzi, iż „je­dy­ną pa­miąt­ką po wiesz­czu na­szym […] po­zo­stał tyl­ko grunt, na któ­rym umarł”23. Tyl­ko ten „grunt” jest więc au­ten­tycz­ny, kil­ka­dzie­siąt me­trów kwa­dra­to­wych zie­mi le­żą­cej gdzieś na nie­zdro­wej i dusz­nej ni­zi­nie, po­nad któ­rą na po­ro­słym zie­le­nią wzgó­rzu wzno­si­ły się wspa­nia­łe re­zy­den­cje eu­ro­pej­skich am­ba­sad.

9. „Dom pa­miąt­ko­wy” po­sta­wio­ny w 1884 na miej­scu spa­lo­ne­go domu, w któ­rym zmarł Adam Mic­kie­wicz, wie­lo­krot­nie prze­ry­so­wy­wa­na i re­pro­du­ko­wa­na fo­to­gra­fia z lat dzie­więć­dzie­sią­tych XIX wie­ku jako „dom, w któ­rym umarł Mic­kie­wicz”

10. Wej­ście do „domu pa­miąt­ko­we­go”, kart­ka z książ­ki Le­sła­wa M. Bar­tel­skie­go Mic­kie­wicz na Wscho­dzie, 1971

Pu­stą prze­strzeń wy­peł­nia­ją two­ry ima­gi­na­cji, któ­ra nie na­po­ty­ka żad­nych prze­szkód. Rze­czy­wi­stość prze­sta­je bo­wiem trzy­mać fan­ta­zję na wo­dzy. Za­da­nie, jak przed­sta­wić dom,  k t ó r e g o   j u ż  n i e   m a,  oka­zu­je się nad­zwy­czaj ła­twe. Przy­kła­dem i za­ra­zem do­wo­dem pew­ne zda­rze­nie, któ­re opi­sał Wła­dy­sław Mic­kie­wicz: „Kie­dyś za­pro­szo­ny zo­sta­łem do szczę­śli­we­go wła­ści­cie­la ob­ra­zu, ma­lo­wa­ne­go przez ar­ty­stę pol­skie­go, któ­ry ba­wił w Kon­stan­ty­no­po­lu w 1855 roku. Ob­raz przed­sta­wiał dom, w któ­rym Mic­kie­wicz ży­cie za­koń­czył, nie dom, ale pa­ła­cyk, wzno­szą­cy się nad brze­ga­mi Bos­fo­ru, o dwóch ko­pu­łach mo­sięż­nych, pod­par­ty na paru mar­mu­ro­wych ko­lum­nach, oto­czo­ny ol­brzy­mi­mi cy­pry­sa­mi”24. Syn po­ety – wów­czas peł­nią­cy już od daw­na funk­cję straż­ni­ka kul­tu Ada­ma Mic­kie­wi­cza – na­tych­miast za­pro­te­sto­wał, sta­jąc po stro­nie (utra­co­nej) rze­czy­wi­sto­ści: „oj­ciec mój zgasł w skrom­nym dom­ku na brud­nym za­uł­ku”25. I ka­zał za­ma­zać znaj­du­ją­cy się na płót­nie na­pis, któ­ry gło­sił, „iż prze­cho­wał pa­miąt­kę tę po­tom­no­ści   n a o c z n y   ś w i a d e k  po­grze­bu Mic­kie­wi­cza”26. Zda­wał so­bie bo­wiem spra­wę, że te­raz wer­sję tego „na­ocz­ne­go świad­ka” mogą jesz­cze zwe­ry­fi­ko­wać inni świad­ko­wie, ale prę­dzej czy póź­niej na­dej­dzie czas, gdy ich już nie bę­dzie. Wła­dy­sław wy­bie­gał my­ślą w przy­szłość: „Niech za kil­ka­dzie­siąt lat ja­kiś es­te­ta od­kry­je ten ob­raz u an­ty­kwa­riu­sza, oprze się na tym współ­cze­snym i opa­trzo­nym au­ten­tycz­nym pod­pi­sem do­ku­men­cie, aby do­wo­dzić, że le­gen­da, we­dle któ­rej po­eta oczy za­mknął w li­chej iz­deb­ce ma­łe­go dom­ku, sprze­ci­wia się praw­dzie, że owszem za­miesz­ki­wał w jed­nym z pa­ła­cy­ków suł­tań­skich nad Bos­fo­rem”27.

Istot­nie, ko­niunk­cja śmier­ci Mic­kie­wi­cza i nie­do­stat­ków ostat­nich ty­go­dni jego ży­cia nie była wy­two­rem le­gen­dy.

Jesz­cze we wrze­śniu, tuż po przy­by­ciu do Kon­stan­ty­no­po­la, po­eta bez pro­te­stu (a na­wet z wy­bo­ru28) zno­sił nad­zwy­czaj skrom­ne wa­run­ki miesz­ka­nia. Ra­zem ze swo­imi to­wa­rzy­sza­mi po­dró­ży – Lévym i Słu­żal­skim – za­trzy­mał się naj­pierw w wil­got­nej celi klasz­to­ru fran­cu­skich la­za­ry­stów na Ga­la­cie. Jej opis przed­sta­wił Lévy w li­ście do syna po­ety: „je­den był tyl­ko po­kój a w każ­dym z ro­gów nas trzech. Drzwi zaj­mo­wa­ły kąt czwar­ty; mie­li­śmy za­miast łó­żek ma­te­ra­ce i dy­wan, płasz­cze za­stę­po­wa­ły koł­dry. Je­den ku­fer słu­żył nam za stół ja­dal­ny, dru­gi ku­fer, twe­go ojca za ka­na­pę dla go­ści, a sio­dło za sto­lik noc­ny. Miesz­ka­nie wy­chodź­cy! A ilu lu­dzi wyż­szych a szcze­gól­nie Po­la­ków, by­wa­ło w skrom­nym tym schro­ni­sku”29.

Mic­kie­wicz nie ocze­ki­wał ni­cze­go wię­cej. Ze spo­ko­jem dzie­lił los emi­granc­kiej rze­szy Po­la­ków, ścią­ga­ją­cych do Kon­stan­ty­no­po­la na woj­nę lub w po­szu­ki­wa­niu szczę­ścia. Po­dró­żu­ją­cy z nim ksią­żę Wła­dy­sław Czar­to­ry­ski, mimo że aku­rat nie roz­po­rzą­dzał wiel­ki­mi środ­ka­mi fi­nan­so­wy­mi, nie za­do­wo­lił się jed­nak ta­ki­mi wa­run­ka­mi miesz­ka­nia. „Mło­dy ksią­żę i jego służ­ba sta­nę­li w ho­te­lu” – do­no­si­ła Grop­ple­ro­wa30; w dro­gim ho­te­lu – do­daj­my31. Wkrót­ce po­tem prze­niósł się do re­zy­den­cji w Te­ra­pii32. To był inny świat, do któ­re­go nę­dza bied­nych dziel­nic Kon­stan­ty­no­po­la, w ja­kich miesz­kał Mic­kie­wicz, nie mia­ła do­stę­pu. „Te­ra­pia – pi­sał Lévy do syna po­ety – jest sie­dzi­bą po­słów Fran­cji i An­glii, rów­nież nad Bos­fo­rem, nie­co da­lej niż Be­bek. Pod­czas gdy twój oj­ciec [26 wrze­śnia 1855 roku] był u po­sła an­giel­skie­go uda­łem się na prze­chadz­kę po wy­ży­nach pa­nu­ją­cych nad Bos­fo­rem, skąd wi­dać wej­ście do Mo­rza Czar­ne­go: wspa­nia­ły to wi­dok. Po­tem prze­bie­gli­śmy ogro­dy am­ba­sa­dy fran­cu­skiej, skąd ma się rów­nież wi­dok bar­dzo ład­ny, ogro­dy te są jak pa­no­ra­ma”33..

Z okien celi klasz­to­ru la­za­ry­stów wi­dać było nie­wie­le. Dla Mic­kie­wi­cza i jego to­wa­rzy­szy nie ma to jed­nak wiel­kie­go zna­cze­nia. Czu­ją się żoł­nie­rza­mi na służ­bie. Na Wschód przy­by­li w mi­sji, a nie na wy­wcza­sy. Dziel­nie więc zno­szą trud­no­ści ży­cia co­dzien­ne­go. Zda­je się, że po­cząt­ko­wo bawi ich na­wet ten cy­wi­li­za­cyj­ny re­gres. Lévy wi­dzi w nim re­ali­za­cję po­stu­la­tu po­wro­tu do na­tu­ry. Żyją więc w Kon­stan­ty­no­po­lu pod pa­tro­na­tem Ro­us­se­au? Wy­glą­da na to, że tak. „Jest u nas – pi­sze se­kre­tarz po­ety – bar­dzo skrom­nie, ale bar­dzo do­brze. Od­cy­wi­li­zo­wu­je­my się na prze­ści­gi, z ła­two­ścią jed­nak i przy­jem­no­ścią, któ­ra nas sa­mych za­dzi­wia. Po­wra­ca­my do przy­ro­dy. Od­lud­nik dzi­ki czło­wiek z Char­met­tes za­zdro­ścił­by nam”34. Ten ro­us­so­istycz­ny wą­tek po­wra­ca raz jesz­cze w li­ście z 3 paź­dzier­ni­ka, w któ­rym Lévy pi­sze: „Mia­łem rze­czy­wi­ście pew­ną skłon­ność do de­cy­wi­li­za­cji. Do­brze mi z na­szym try­bem ży­cia ko­czow­ni­czym”35. Oby­dwa te nie­co eg­zal­to­wa­ne li­sty po­wsta­ły w Kon­stan­ty­no­po­lu, jesz­cze przed po­by­tem w obo­zie Sa­dy­ka w Bur­gas, gdzie eks­cy­ta­cja „na­tu­rą”, ale też „pro­sto­tą” żoł­nier­skie­go ży­cia doj­dzie do ze­ni­tu. Po­byt wśród Ko­za­ków oży­wił w Mic­kie­wi­czu pa­mięć li­tew­sko-wi­leń­skiej mło­do­ści. „Zda­wa­ło mi się – na­pi­sze księ­ciu Ada­mo­wi – że by­łem na ło­nie oj­czy­zny, i gdy­by nie sła­bość na­gła, z trud­no­ścią bym wy­rwał się z tego obo­zu”36.

Po­wrót do Kon­stan­ty­no­po­la jest po­wro­tem do nędz­ne­go by­to­wa­nia. Mic­kie­wicz wraz z to­wa­rzy­sza­mi po­now­nie za­trzy­mu­je się w klasz­to­rze la­za­ry­stów. Roz­po­czy­na­ją się po­szu­ki­wa­nia no­we­go miesz­ka­nia. Włą­cza się do nich Lu­dwi­ka Śnia­dec­ka, któ­ra tak o tym pi­sze do Le­no­ira-Zwier­kow­skie­go: Mic­kie­wicz „o so­bie nie wspo­mi­na, nig­dy się nie skar­ży… Ale w oczy kole na Ga­la­cie, w dziu­rze, ja mu szu­kam miesz­ka­nia tu­taj”37 – tu­taj, czy­li w Be­szik­tasz koło Kon­stan­ty­no­po­la. Nie­zwy­kle ak­tyw­ny w po­szu­ki­wa­niach no­wej kwa­te­ry jest zwłasz­cza Słu­żal­ski, w któ­rym osty­gły chy­ba ro­us­so­istycz­ne za­pa­ły, sko­ro pi­sał: „da­lej ro­bac­two, ale to ta­kie, że rę­czę, że do tomu Buf­fo­na, co o tej gro­ma­dzie stwo­rzeń trak­tu­je, mo­gli­by­śmy nie­zna­nych temu na­tu­ra­li­ście do­sta­wić dużo a dużo eg­zem­pla­rzy, za­cząw­szy od skor­pio­nów, ta­ra­ka­nów aż do pcheł le­d­wie doj­rza­nych okiem. Hor­da ta spać nam nie po­zwa­la. Za mało pa­pie­ru na świe­cie, by spi­sać na­sze męki”38. Jego sta­ra­nia koń­czą się suk­ce­sem. Wy­da­je się, że na­resz­cie kło­pot bę­dzie roz­wią­za­ny. „Mamy za­jąć mały do­mek dla nas sa­mych na koń­cu Pera, z wi­do­kiem na Bos­for i po­ko­jem dla każ­de­go osob­nym” – do­no­si Wła­dy­sła­wo­wi Lévy i do­da­je au­to­iro­nicz­nie: „Bę­dzie­my żyli na sto­pie ary­sto­kra­tycz­nej. Hen­ryk cuda opo­wia­da o na­szych no­wych apar­ta­men­tach. Ja nie przy­pa­trzy­łem się im jesz­cze do­sta­tecz­nie”39. Nic z tego jed­nak nie wy­cho­dzi. Prze­ciw­ko przy­by­szom wy­stę­pu­ją miej­sco­wi muł­ło­wie, we­dług któ­rych bli­skie są­siedz­two nie­wier­nych za­gra­ża­ło­by ła­do­wi spo­łecz­ne­mu40. „Der­wi­sze ro­bią opo­zy­cję – skar­ży się Słu­żal­ski – że nie chcą, by ich Fran­ki za bro­dy bra­li, po­szli do Ba­szy z oświad­cze­niem, że wszy­scy miesz­kań­cy się wy­nio­są, je­śli tam zo­sta­nie­my”41.

Nie tam, po­śród mu­zuł­ma­nów, przyj­dzie więc umrzeć Mic­kie­wi­czo­wi.

Po krót­kim po­by­cie w pod­łym ho­te­lu Luk­sem­burg42, na­le­żą­cym do ja­kie­goś Fran­cu­za żu­awa, Mic­kie­wicz wraz z to­wa­rzy­sza­mi osta­tecz­nie wpro­wa­dził się 8 li­sto­pa­da do domu przy Jeni-Sze­ri. Lévy pi­sze o tym do Wła­dy­sła­wa tak: „Wresz­cie je­ste­śmy umiesz­cze­ni i to w dom­ku dość czy­stym, na sa­mym koń­cu Pery, w dole jed­nej z ulic zstę­pu­ją­cych na lewo”43. Rze­czy­wi­stość da­le­ko od­bie­ga­ła od tego ob­ra­zu. Zda­je się, że tym ra­zem bliż­szy jej był, nie­życz­li­wy dwóm to­wa­rzy­szom Mic­kie­wi­cza, agent Ho­te­lu Lam­bert, dok­tor Sta­ni­sław Droz­dow­ski, któ­ry – już po śmier­ci po­ety - do­no­sił do Pa­ry­ża: „Wzię­li miesz­ka­nie w nędz­nym bar­dzo miej­scu i od­le­głym, sto­ło­wa­li się w ja­kichś tam gar­go­tach. Mó­wi­łem Słu­żal­skie­mu i temu Ży­do­wi, któ­ry był z nim, że to miesz­ka­nie bar­dzo nie­zdro­we, ale Słu­żal­ski mi po­wie­dział, że p. Adam to miesz­ka­nie bar­dzo lubi i in­sze­go nie chce”44. Wie­le wska­zu­je na to, że Słu­żal­ski mó­wił jed­nak praw­dę. Mic­kie­wicz uznał, że nędz­ny dom przy Jeni-Sze­ri jest do­sta­tecz­nie do­brym miej­scem do miesz­ka­nia. A więc i do umie­ra­nia?

Tak czy in­a­czej, wła­śnie ten dom po­wi­nien na­ma­lo­wać ów ma­larz skar­co­ny przez syna po­ety. Czy za­po­mniał, jak wy­glą­da nę­dza Orien­tu? Zda­je się ra­czej, że za­czął two­rzyć na wła­sny ra­chu­nek le­gen­dę śmier­ci Mic­kie­wi­cza.

„Tyl­ko po to po­je­chał na Wschód, żeby umrzeć”

„Mic­kie­wicz, wcho­dząc do tego miesz­ka­nia, spo­strzegł nie­za­do­wo­le­nie Lévy’ego i rzekł mu: «Dłu­go tu kwa­te­ro­wać nie bę­dzie­my»”45. Czy wy­po­wia­da­jąc te sło­wa, prze­czu­wał, że za kil­ka­na­ście dni umrze, i to wła­śnie chciał po­wie­dzieć? Z całą pew­no­ścią – nie. Miał na my­śli tyl­ko to, że wkrót­ce wy­ru­szą w po­dróż do Buł­ga­rii i Ser­bii. Jest jed­nak w tych sło­wach mi­mo­wol­na za­po­wiedź przy­szło­ści46, ja­kaś przy­god­na pro­fe­cja – na mia­rę tej, o któ­rej w Czar­nych kwia­tach pi­sał Nor­wid, gdy sło­wa kasz­lą­ce­go Cho­pi­na „Wy­no­szę się!” wziął za za­po­wiedź ry­chłej śmier­ci, a tam­ten miał na my­śli je­dy­nie prze­pro­wadz­kę z miesz­ka­nia przy uli­cy Cha­il­lot na plac Ven­dôme (gdzie jed­nak wkrót­ce umarł)47.

Raz jesz­cze. Czy Mic­kie­wicz zda­wał so­bie spra­wę, że drew­nia­ny dom przy Jeni-Sze­ri to jego ostat­nie miesz­ka­nie? „Jego dom śmier­ci” – jak to cel­nie okre­śli­ła Ali­na Wit­kow­ska, do­brze już zna­jąc dal­sze losy po­ety48. Py­ta­nie to ma szer­szy za­sięg: czy Mic­kie­wicz prze­czu­wał (czy do­my­ślał się, czy wie­dział…), że w Kon­stan­ty­no­po­lu umrze, że wła­śnie tam znaj­du­je się miej­sce jego śmier­ci?

Po­dob­ne py­ta­nia nie­raz już sta­wia­no. I od­po­wia­da­no na nie roz­ma­icie, ar­gu­men­tu­jąc za lub prze­ciw: że wie­dział albo że – prze­ciw­nie – nie prze­czu­wał i że śmierć go za­sko­czy­ła. Udzie­la­ne przez bio­gra­fów po­ety od­po­wie­dzi nie za­do­wa­la­ją. Trud­no, żeby było in­a­czej. Od­po­wia­da­jąc na nie, do­ty­ka­my bo­wiem „jed­nej z wiel­kich ta­jem­nic pol­skiej kul­tu­ry”49. Jest nią wła­śnie   ś m i e r ć  (Mic­kie­wi­cza)   w   K o n s t a n t y n o p o l u.

Po­śród rę­ko­pi­sów Mu­zeum Ada­ma Mic­kie­wi­cza w Pa­ry­żu znaj­du­je się re­la­cja Fe­lik­sa Wrot­now­skie­go z po­grze­bu po­ety w Mont­mo­ren­cy, uję­ta w for­mę kar­tek z dzien­ni­ka. Po opi­sie uro­czy­sto­ści ża­łob­nych jej au­tor do­da­je kil­ka słów, któ­re nie wią­żą się bez­po­śred­nio z głów­nym to­kiem nar­ra­cji fu­ne­ral­nej ani z te­ma­tem noty na­stęp­nej, któ­ra do­ty­czy za­opa­trze­nia sie­rot w środ­ki nie­zbęd­ne do ży­cia. To osob­ne zda­nie brzmi tak: „Zda­je się, że   t y l k o   p o  t o   p o j e c h a ł  n a   W s c h ó d,  ż e b y   u m r z e ć,  i wró­cił”50.

Za­sta­na­wia­ją­ce stwier­dze­nie – nie­ja­sne, opar­te na pa­ra­lo­gi­zmie. Bo co to zna­czy, że „wró­cił”, sko­ro przy­wie­zio­no go w trum­nie? Czy zda­nie ce­lo­wo­ścio­we: „ p o   t o  po­je­chał […],   ż e b y  umrzeć”, wska­zu­je na świa­do­my za­miar Mic­kie­wi­cza? I czy istot­nie po­je­chał „tyl­ko” po to? A osła­wio­na „mi­sja na Wscho­dzie”? A zro­dzo­na już na miej­scu idea le­gio­nu ży­dow­skie­go?

Przy­wo­ła­ne tu sło­wa Wrot­now­ski pi­sze bez­po­śred­nio po po­grze­bie. Sta­no­wią one glo­sę do śmier­ci po­ety – pró­bę do­okre­śle­nia i do­mknię­cia sen­su jego bio­gra­fii. Ale Wrot­now­ski przy­pi­su­je umar­łe­mu zbyt wiel­ką sa­mo­wie­dzę i zdol­ność prze­wi­dy­wa­nia przy­szło­ści. Skąd Mic­kie­wicz miał wie­dzieć, że umrze w Kon­stan­ty­no­po­lu? Na ogół prze­cież nie tyl­ko data, lecz tak­że miej­sce śmier­ci nie są zna­ne bez­po­śred­nio za­in­te­re­so­wa­nym. Tyl­ko ska­za­niec lub ktoś, kto sam so­bie za­da­je śmierć, zna czas i miej­sce, w ja­kim ona na­dej­dzie. Je­śli wy­klu­czy­my hi­po­te­zę pro­fe­tycz­ne­go wi­dze­nia wła­sne­go losu, to zda­nie Wrot­now­skie­go bę­dzie mia­ło sens tyl­ko wte­dy, gdy uzna­my, że Mic­kie­wicz nie tyle   w i e d z i a ł,  ż e   umrze, ile  c h c i a ł  umrzeć na Wscho­dzie, w Kon­stan­ty­no­po­lu (i dla­te­go tam po­je­chał). Ozna­cza­ło­by to, że swo­ją śmierć w ja­kiś spo­sób pla­no­wał, choć prze­cież – wie­my to do­brze – nie po­peł­nił sa­mo­bój­stwa51.