Medytacja wglądu. Praktyka wolności - Joseph Goldstein - ebook

Medytacja wglądu. Praktyka wolności ebook

Goldstein Joseph

3,0

Opis

Medytacja wglądu to kolejna książka Josepha Goldsteina, jednego z najbardziej doświadczonych nauczycieli buddyjskich na Zachodzie.

Stanowi owoc doświadczeń nabytych w ciągu jego dwudziestoletniej kariery nauczycielskiej, a jednocześnie jest swego rodzaju odpowiedzią na często formułowane przez adeptów medytacji pytania i wątpliwości.

Podzielona na kilkadziesiąt zwięzłych rozdziałów książka ma charakter przekrojowy. Przedstawia fundamentalne nauki buddyjskie, takie jak Cztery Szlachetne Prawdy, współzależne powstawanie, karma, czy nietrwałość. Wprowadza do praktyk medytacyjnych, omawiając pojawiające się w toku praktyki trudności i przeszkody, głównie natury psychologicznej, i daje wskazówki, jak sobie z nimi radzić. Osadza też filozofię i praktykę buddyjską w kontekście codziennego życia, dokonywanych w nim wyborów i podejmowanych działań, czy relacji z ludźmi. Wskazuje również na ważną w buddyzmie perspektywę wspólnoty i solidarności ze wszystkimi istotami, ilustrując ją słowami Issy, japońskiego mistrza poezji: „Pod kwitnącą wiśnią nie spotkasz obcego”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 196

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Część pierw­sza

Czym jest ścieżka?

Dharma

„Czego trzeba było doko­nać, zostało doko­nane”1.

To zda­nie, tak czę­sto spo­ty­kane w bud­dyj­skich tek­stach, zawsze mnie inspi­ruje. Poja­wia się w wielu „pie­śniach oświe­ce­nia”, czyli spon­ta­nicz­nych wypo­wie­dziach wyry­wa­ją­cych się ludziom z ust w chwili, gdy osią­gają wyzwo­le­nie. Te słowa spra­wiają mi radość, ponie­waż sta­no­wią przy­po­mnie­nie, że tę ścieżkę wol­no­ści można naprawdę prze­być do samego końca. To będzie wspa­niała chwila, kiedy i my zaśpie­wamy słowa tej pie­śni: „Czego trzeba było doko­nać, zostało doko­nane”.

Mogą nas jed­nak drę­czyć pyta­nia: „Czy prze­bu­dze­nie się jest moż­liwe? Mógł tego doko­nać Budda, ale czy i ja mam na to szansę? Czy naprawdę potra­fię tego doko­nać?”. Tak, to moż­liwe, jeśli tylko wiemy, dokąd zmie­rzać.

Prak­ty­ku­jemy Dharmę, aby zro­zu­mieć, w jakim kie­runku podą­żać, i aby się uwol­nić. To jest sedno wszyst­kich naszych wysił­ków, ponie­waż z wol­no­ści rodzą się poczu­cie więzi, współ­czu­cie, miłu­jąca życz­li­wość i spo­kój. San­skryc­kie słowo Dharma (w języku pali Dhamma) to bar­dzo sze­ro­kie poję­cie o wielu róż­nych zna­cze­niach. Mię­dzy innymi ozna­cza prawdę o tym, jak się rze­czy mają. Ozna­cza kon­kretne ele­menty doświad­cze­nia i natu­ralne prawa, które tym doświad­cze­niem rzą­dzą. Dharma odnosi się rów­nież do nauk Buddy i ście­żek prak­tyki pro­wa­dzą­cych do prze­bu­dze­nia. Tak naprawdę wszystko jest więc Dharmą; wszystko sto­suje się do praw wła­snej natury.

Budda widział bar­dzo jasno, że różne stany umy­słu i kie­runki dzia­ła­nia pro­wa­dzą do róż­nych skut­ków. Zarówno zdrowe (kusala2), jak i nie­zdrowe (aku­sala) stany umy­słu mają okre­ślone następ­stwa. Kiedy zaczy­namy rozu­mieć, jak się sprawy naprawdę mają, prze­ko­nu­jemy się, co pro­wa­dzi w naszym życiu do cier­pie­nia, a co do szczę­ścia i wol­no­ści.

W praw­dzi­wych przed­się­wzię­ciach ducho­wych nic nie odbywa się pod przy­mu­sem. Budda opra­co­wał dokładną mapę rze­czy­wi­sto­ści. Kiedy dobrze się ją zro­zu­mie, można swo­bod­nie wybie­rać kie­ru­nek. To pro­ste. Jeśli pra­gniemy szczę­ścia i rozu­miemy, co do niego pro­wa­dzi, wów­czas kul­ty­wu­jąc te czyn­niki, osią­gniemy cel.

Takie wybory są moż­liwe, ponie­waż Dharma jest pra­wem natu­ral­nym – wyra­zem tego, jak funk­cjo­nuje rze­czy­wi­stość. Gdyby prze­bieg naszego życia miał cha­rak­ter cał­ko­wi­cie losowy, ode­rwany od dzia­ła­nia praw fizycz­nych i moral­nych, nie mie­li­by­śmy na niego żad­nego wpływu i byli­by­śmy po pro­stu zdani na łaskę i nie­ła­skę pory­wów cha­osu. Cho­ciaż począt­kowo może się wyda­wać, że w psy­chice panuje jeden wielki zamęt, to nie­zwy­kła ścieżka prak­tyki Dharmy pomaga roze­znać się w sytu­acji. Gdy umysł zyskuje sta­bil­ność i potrafi bar­dziej się sku­pić, zaczy­namy dostrze­gać, jakie jego ele­menty pro­wa­dzą do więk­szego spo­koju, a jakie do więk­szego cier­pie­nia. Wszystko bowiem – zarówno spo­kój, jak i cier­pie­nie – jest następ­stwem oddzia­ły­wa­nia prawa. Wol­ność polega na moż­li­wo­ści doko­ny­wa­nia mądrych wybo­rów.

Podą­ża­jąc drogą przy­tom­no­ści, widzimy, że naszym wspól­nym, naj­wyż­szym celem jest dosko­na­le­nie serca i umy­słu. Ścieżka duchowa prze­kształca naszą świa­do­mość, oczysz­cza­jąc ją z chci­wo­ści, nie­na­wi­ści, igno­ran­cji, stra­chu, zawi­ści i zazdro­ści – tego wszyst­kiego, co jest powo­dem cier­pie­nia w nas i na świe­cie.

Wszy­scy dążymy do tego samego, pod­sta­wo­wego celu, któ­rym jest wol­ność. W tym tkwi uni­wer­salny poten­cjał umy­słu. We wcze­snych latach prak­tyki w Indiach miesz­ka­łem w Bodh Gaya, miej­sco­wo­ści, gdzie prze­bu­dził się Budda i gdzie obec­nie znaj­duje się wiele pięk­nych świą­tyń. Moim ówcze­snym nauczy­cie­lem był Munin­dra-ji i kiedy tam razem spa­ce­ro­wa­li­śmy, czę­sto poka­zy­wał mi bar­dzo pro­stych wie­śnia­ków, któ­rzy byli daw­niej jego uczniami. Wielu z nich osią­gnęło różne stop­nie oświe­ce­nia.

Widok tych ludzi napa­wał mnie otu­chą, ponie­waż patrząc na nich, trudno byłoby dopa­trzyć się w nich osią­gnięć ducho­wych. Wyglą­dali jak zwy­kli wie­śniacy zaj­mu­jący się wła­snymi spra­wami. Dotarła tam do mnie czę­sto powta­rzana prawda, że urze­czy­wist­nie­nie nie zależy od pocho­dze­nia spo­łecz­nego ani wykształ­ce­nia. Pod­sta­wo­wym, wspól­nym nam wszyst­kim atry­bu­tem jest to, że żyjemy i mamy umysł i serce. Naszym zada­niem jest prze­bu­dzić i utrzy­my­wać w czy­sto­ści umysł-serce dla dobra wszyst­kich istot.

Zro­zu­mie­nie tego zada­nia, tej ścieżki, nadaje sens wszyst­kim naszym poczy­na­niom. Czy ta czyn­ność, którą mamy wła­śnie zamiar wyko­nać – a doty­czy to w isto­cie dowol­nej czyn­no­ści – pomaga nam się prze­bu­dzić, czy też w tym prze­szka­dza? We wszyst­kich sytu­acjach życio­wych można prak­ty­ko­wać oczysz­cza­nie umy­słu. Kiedy znamy ścieżkę wol­no­ści i kro­czymy nią z zaan­ga­żo­wa­niem, bez względu na wszystko, wów­czas bez wąt­pie­nia pew­nego dnia odśpie­wamy wła­sną pieśń oświe­ce­nia: „Czego trzeba było doko­nać, zostało doko­nane”.

Obawa przed oświe­ce­niem

Adepci medy­ta­cji przy­znają nie­raz, że obawy przed wyzwo­le­niem prze­szka­dzają im w prak­tyce. Gdy wkra­czają w nie­zba­dane obszary, strach przed nie­zna­nym nie pozwala im w pełni się jej oddać. Ale tak naprawdę nie jest to obawa przed oświe­ce­niem. To raczej strach wywo­łany przez wyobra­że­nia tego, czym jest oświe­ce­nie. Wszy­scy jakoś sobie to osią­gnię­cie wol­no­ści wyobra­żamy: na przy­kład jako roz­pusz­cze­nie się w świe­tle albo znik­nię­cie w wiel­kim kosmicz­nym roz­bły­sku. Umysł ma skłon­ność do mno­że­nia roz­ma­itych obra­zów mają­cych oddać doświad­cze­nie wyzwo­le­nia. Cza­sami ego kreuje wizje wła­snej śmierci, które nas prze­ra­żają.

Wyzwo­le­nie ozna­cza uwol­nie­nie się od cier­pie­nia. Czy oba­wia­cie się uwol­nie­nia od chci­wo­ści? Czy budzi w was lęk wyzby­cie się zło­ści i złu­dzeń? Raczej nie. Wyzwo­le­nie ozna­cza uwol­nie­nie się od tych wła­ści­wo­ści umy­słu, które nas drę­czą i ogra­ni­czają. Wol­ność nie jest więc niczym magicz­nym ani tajem­ni­czym. Nie czyni z nas dzi­wa­ków. Oświe­ce­nie to po pro­stu oczysz­cze­nie umy­słu i wyzby­cie się przy­wią­za­nia do tego wszyst­kiego, co owo­cuje w życiu dużą dawką cier­pie­nia. To coś bar­dzo prak­tycz­nego.

Wyobraź­cie sobie, że trzy­ma­cie w ręku roz­ża­rzony węgie­lek. Chyba nie oba­wia­li­by­ście się go puścić? Prze­ciw­nie – zauwa­żyw­szy, że go trzy­ma­cie, pew­nie od razu byście to zro­bili. Czę­sto jed­nak nie zda­jemy sobie sprawy, jak mocno ucze­pi­li­śmy się cier­pie­nia. Wydaje się raczej, że to ono nie chce nam dać spo­koju. Nasza prak­tyka polega na uświa­da­mia­niu sobie, że to w naszym wła­snym umy­śle rodzi się cier­pie­nie, z któ­rym się następ­nie utoż­sa­miamy, oraz na ucze­niu się, jak nie lgnąć do tego cier­pie­nia. A uczymy się tego na dro­dze pro­stej, bez­po­śred­niej obser­wa­cji: widzimy, jak ten pro­ces wciąż i wciąż się powta­rza, aż wresz­cie dociera do nas, co się dzieje.

Ujmu­jąc swoje naucza­nie w naj­zwięź­lej­szej postaci, Budda mówił, że głosi naukę wyłącz­nie o jed­nym: o cier­pie­niu i poło­że­niu mu kresu. Bez­po­śred­nie zro­zu­mie­nie tej prawdy pro­wa­dzi do uwol­nie­nia umy­słu i otwiera peł­niej­sze moż­li­wo­ści współ­czu­ją­cego dzia­ła­nia w świe­cie.

Inte­li­gen­cja a postępy

Prze­bu­dze­nie jest dla wszyst­kich. Sądzę, że to pomyślna oko­licz­ność, iż postępy na ścieżce nie zależą od poziomu inte­li­gen­cji. Gdy wresz­cie dotarło to do mnie w trak­cie wielu lat przy­go­to­wy­wa­nia się do roli nauczy­ciela, otwo­rzyły się przede mną zupeł­nie nowe per­spek­tywy.

Kiedy prze­cho­dzi­łem w Indiach tre­ning pod kie­run­kiem mojego nauczy­ciela, Munin­dry-ji, uczest­ni­czy­łem w wielu jego spo­tka­niach z uczniami, aby zazna­jo­mić się z jego spo­so­bem naucza­nia. Cza­sem po spo­tka­niu oma­wiał, dla jakich osób odpo­wied­nie są poszcze­gólne formy medy­ta­cji. Któ­re­goś razu powie­dział: „O tak, to jest odpo­wied­nie dla ludzi inte­li­gent­nych, a to dla głu­pich”. Natych­miast poja­wiła się we mnie silna reak­cja na taki podział. Jako przed­sta­wi­ciela zachod­niej klasy śred­niej raziła mnie opi­nia, że ktoś jest głupi.

Odczu­łem ulgę, gdy się dowie­dzia­łem, że z punktu widze­nia prak­tyki ducho­wej inte­li­gen­cja nie ma zna­cze­nia. Nie­któ­rzy ludzie są inte­li­gentni, a inni nie. Zgod­nie z naukami jeśli ktoś jest inte­li­gentny, robi jedno, a jeśli nie, robi coś innego. Visud­dhi­magga (Ścieżka oczysz­cze­nia), kom­pen­dium zawie­ra­jące dużą część nauk Buddy, opi­suje różne metody medy­ta­cyjne i okre­śla, dla kogo każda z nich jest naj­bar­dziej odpo­wied­nia.

Z bie­giem lat zaczą­łem zarówno doce­niać oczy­wi­ste korzy­ści inte­li­gen­cji, jak i uzmy­sła­wiać sobie ogromne nie­bez­pie­czeń­stwa z nią zwią­zane. Wszy­scy znamy ludzi, któ­rzy sil­nie utoż­sa­miają się ze swoją inte­li­gen­cją i przy­wią­zują do niej. Może się to oka­zać wielką pułapką zasta­wianą przez ego, szko­dliwą i dla osób, które w nią wpa­dły, i dla ich oto­cze­nia. Inte­li­gen­cja może być rów­nież wiel­kim dobro­dziej­stwem i zapew­niać nie­oce­nioną jasność umy­słu. Dla mnie było ważne uświa­do­mie­nie sobie, że o szla­chet­no­ści i pięk­nie cha­rak­teru znacz­nie bar­dziej niż inte­li­gen­cja świad­czy wiele innych cech umy­słu. Szczo­drość, miłość, współ­czu­cie czy poświę­ce­nie nie zależą od wyso­kiego ilo­razu inte­li­gen­cji.

Do moich ulu­bio­nych opo­wie­ści pocho­dzą­cych z cza­sów Buddy należy ta doty­cząca jed­nego z jego uczniów, który był bar­dzo tępy. Jego brat nato­miast cecho­wał się dużą inte­li­gen­cją, a na doda­tek był arha­tem, czyli osobą w pełni oświe­coną. Tępego brata zain­spi­ro­wały kie­dyś nauki i przy­jął świę­ce­nia mni­sie. Miał prze­do­bre serce, ale myślał naprawdę powoli. Z powodu tej ocię­ża­ło­ści umy­sło­wej jego brat wyzna­czył mu prak­tykę pole­ga­jącą na naucze­niu się na pamięć czte­ro­wier­sza zaczerp­nię­tego z nauk Buddy.

Pro­sta­czek usil­nie pró­bo­wał opa­no­wać pierw­szą linijkę. Kiedy jed­nak prze­szedł do ucze­nia się dru­giej, zupeł­nie zapo­mniał poprzed­niej. Mógł pomie­ścić w umy­śle tylko jedną. Zma­gał się z tym i zma­gał, ale nie star­czało mu do tego inte­li­gen­cji. Jego zde­spe­ro­wany brat arhat w końcu powie­dział: „To bez­na­dziejne. Lepiej opuść zakon”. Bied­nego pro­staczka strasz­nie to przy­biło, ponie­waż był całym ser­cem oddany Dhar­mie.

Kiedy w kiep­skim nastroju wra­cał do rodzin­nej wio­ski, dołą­czył do niego Budda, który wie­dział, co się wyda­rzyło. Pogła­skał bie­daka po gło­wie i na pocie­sze­nie wyzna­czył mu prak­tykę dokład­nie dosto­so­waną do jego moż­li­wo­ści: „Oto medy­ta­cja spe­cjal­nie dla cie­bie. Weź tę białą chu­s­teczkę, stań w palą­cych pro­mie­niach słońca i pocie­raj ją”. Do tego spro­wa­dzała się ta prak­tyka.

Pro­sta­czek wziął więc chu­s­teczkę, sta­nął na słońcu i zaczął ją pocie­rać. Pod wpły­wem pocie­ra­nia spo­coną dło­nią tka­nina zaczęła się powoli bru­dzić. Do męż­czy­zny powró­ciły wtedy wspo­mnie­nia z poprzed­nich żywo­tów, kiedy prak­ty­ko­wał i widział, jak z jego ciała wydo­by­wają się różne nie­czy­sto­ści. Przy­pa­tru­jąc się zabru­dzo­nej chu­stce, poczuł głę­boko, że opusz­czają go wszyst­kie namięt­no­ści, i jego umysł się otwo­rzył. Doznał peł­nego oświe­ce­nia. Podobno poza głę­bo­kim zro­zu­mie­niem Dharmy towa­rzy­szył temu przy­pływ inte­li­gen­cji i wszyst­kich zwią­za­nych z oświe­ce­niem mocy psy­chicz­nych. Opo­wieść ta koń­czy się opi­sem róż­nych dobro­dusz­nych figli, jakie nie­gdy­siej­szy pro­sta­czek, posłu­gu­jąc się swo­imi mocami, pła­tał zasko­czo­nemu bratu.

Czuję do pro­staczka wielką sym­pa­tię.

Jeden smak

Czy oświe­ce­nie przy­cho­dzi stop­niowo, czy nagle? Różne poglądy na tę kwe­stię dopro­wa­dziły do powsta­nia roz­ma­itych szkół bud­dy­zmu. Mnie zawsze się jed­nak wyda­wało, że wyzwo­le­nie przy­cho­dzi zarówno nagle, jak i stop­niowo, i że nie ma w tym żad­nej sprzecz­no­ści.

Oświe­ce­nie nastę­puje zawsze nagle. Wyda­rza się, gdy zaist­nieją po temu odpo­wied­nie warunki – to kwe­stia łaski. Ścieżka wio­dąca do tego prze­łomu jest jed­nak stop­niowa. Prak­ty­ku­jemy, oczysz­czamy przed­pole, przy­go­to­wu­jemy grunt, aż w końcu umysł nagle i spon­ta­nicz­nie się otwiera. Po takim nagłym prze­bu­dze­niu może nastą­pić dal­sza stop­niowa prak­tyka i pro­ces doj­rze­wa­nia oświe­co­nego umy­słu.

Budda oświad­czył wprost, że umysł w natu­ral­nym sta­nie jest czy­sty, tylko co jakiś czas zanie­czysz­czają go poja­wia­jące się ska­la­nia. W jed­nej ze swo­ich mów powie­dział: „Umysł jest pro­mienny, lśniący, świe­tli­sty, lecz nawie­dzają go zanie­czysz­czające ska­la­nia. Umysł jest pro­mienny, lśniący, świe­tli­sty, a dzięki wyko­rze­nie­niu nawie­dzających go ska­lań zyskuje wol­ność”3.

Poszcze­gólne tra­dy­cje bud­dyj­skie sto­sują różne metody, ale wszyst­kie odwo­łują się do pod­sta­wo­wych nauk Buddy o natu­rze cier­pie­nia i urze­czy­wist­nia­niu wol­no­ści. Tam, gdzie dotarła i roz­wi­jała się Dharma – w Indiach, Bir­mie, Taj­lan­dii, Tybe­cie, Chi­nach, Japo­nii, Korei, na Sri Lance, w Kam­bo­dży, Wiet­na­mie i innych miej­scach – wypra­co­wano nie­zli­czone formy prak­tyki. Munin­dra-ji powie­dział mi dawno temu, że zna ponad pięć­dzie­siąt tech­nik medy­ta­cji wglądu pocho­dzą­cych z samej tylko Birmy.

Nie przy­wią­zuj­cie się do wyobra­że­nia, że ist­nieje tylko jeden wła­ściwy spo­sób lub tech­nika prak­ty­ko­wa­nia Dharmy. Sta­łymi punk­tami odnie­sie­nia dla wszyst­kich prak­tyk są wol­ność i współ­czu­cie. Cała reszta to tylko doraźne, zręczne środki. Droga prak­tyki obfi­tuje w wiele doświad­czeń. Za każ­dym razem, gdy zaj­mu­jemy jakieś zde­cy­do­wane sta­no­wi­sko i mówimy „to jest to”, poja­wia się kolejny sek­ciar­ski pogląd i tra­cimy z oczu wielki klej­not pusto­ści4.

Jeden z moich nauczy­cieli wyra­ził pewną prawdę, która moim zda­niem sto­suje się do wszyst­kich tra­dy­cji, prak­tyk, tech­nik i poglą­dów. Powie­dział: „Jeśli prak­tyka nie tłumi poża­rów chci­wo­ści, nie­chęci i nie­wie­dzy, to jest bez­war­to­ściowa”. Tak więc to jest miara wszyst­kiego, co robimy.

Wspa­nia­łym aspek­tem Dharmy na Zacho­dzie jest moż­li­wość spo­ty­ka­nia się i ucze­nia od sie­bie nawza­jem adep­tów wszyst­kich tra­dy­cji bud­dyj­skich. Każdy z głów­nych nur­tów bud­dy­zmu – the­ra­wada, maha­jana i wadżra­jana (bud­dyzm tybe­tań­ski) – ma bar­dzo dużo do zaofe­ro­wa­nia. Jak powie­dział Budda: „Dharma ma jeden smak, smak wol­no­ści”5.

Dla nas wszyst­kich klu­czem pozo­staje prak­tyka. Podobno pod koniec życia słynny tybe­tań­ski jogin Mila­repa zabrał swo­jego głów­nego ucznia na odludne gór­skie zbo­cze, aby prze­ka­zać mu naj­taj­niej­sze nauki. Uczeń z wielką czcią i odda­niem popro­sił o ten prze­kaz nauk. Wtedy Mila­repa pochy­lił się i obna­żył pośladki, poka­zu­jąc twarde jak rze­mień odci­ski, któ­rych naba­wił się przez lata sie­dze­nia w medy­ta­cji.

Jako adepci prak­tyki będziemy prze­cho­dzić przez roz­ma­ite etapy. Cza­sami będziemy mieli dużo ener­gii skła­nia­ją­cej nas do udziału w odby­wa­nych w mil­cze­niu, inten­syw­nych odosob­nie­niach medy­ta­cyj­nych, które sprzy­jają sta­bi­li­zo­wa­niu głę­bo­kiej przy­tom­no­ści i otwie­ra­niu się na kolejne poziomy wglądu. W pew­nym momen­cie taki pęd do inten­syw­nej prak­tyki może się jed­nak wyczer­pać. Koniec tego etapu może nastą­pić po kilku latach, kilku mie­sią­cach, a jeśli jeste­śmy począt­ku­jący, nawet po kilku dniach inten­syw­nej prak­tyki. Zależy to od stop­nia zaawan­so­wa­nia w prak­tyce oraz od kon­kret­nej sytu­acji życio­wej.

Zna­łem pew­nego czło­wieka, który od wielu mie­sięcy brał udział w odosob­nie­niach. Jego prak­tyka osią­gnęła pewien poziom doj­rza­ło­ści, ale z jakie­goś powodu nie mógł poczy­nić dal­szych postę­pów. Kiedy nasz nauczy­ciel zapy­tał go o sytu­ację w domu, czło­wiek ten zwie­rzył się, że bar­dzo chciałby zoba­czyć się z rodziną. Nauczy­ciel pora­dził mu, żeby poje­chał na pewien czas do domu. Gdy uczeń to zro­bił, usu­nął tę prze­szkodę z umy­słu, a kiedy wró­cił, udało mu się z powo­dze­niem zakoń­czyć odby­wany aku­rat etap tre­ningu.

Wystrze­gaj­cie się jed­no­stron­nych poglą­dów na temat tego, jak powinna prze­bie­gać wasza prak­tyka. Cza­sami będzie wam odpo­wia­dać bada­nie wła­snego umy­słu pod­czas odosob­nie­nia. Kiedy indziej nie będzie takiej potrzeby. Podą­żaj­cie po pro­stu swo­bod­nie i natu­ral­nie za tym ryt­micz­nym cyklem. Jeśli zasad­ni­czą sprawą w życiu jest dla was wyzwo­le­nie, okresy inten­syw­nej prak­tyki medy­ta­cyj­nej mogą mieć nie­oce­nioną war­tość. Roz­bu­dzają ogromne pokłady ener­gii i pogłę­biają wgląd. Są też jed­nak okresy aktyw­no­ści w świe­cie i prak­ty­ko­wa­nia szczo­dro­ści, moral­no­ści, praw­do­mów­no­ści i współ­czu­cia – te war­to­ści łatwiej wyra­żać w życiu codzien­nym niż na odosob­nie­niu. Zyski­wana w ten spo­sób moc umy­słu będzie z kolei sprzy­jać inten­syw­nej medy­ta­cji.

Cztery Szla­chetne Prawdy

W miarę roz­prze­strze­nia­nia się nauk Buddy w Azji i na całym świe­cie wykształ­ciło się wiele szkół – każda nieco odmien­nie inter­pre­to­wała te nauki, na inne ich aspekty kła­dła nacisk, wypra­co­wała wła­sną meta­fi­zykę i zręczne środki. I cho­ciaż mię­dzy tymi tra­dy­cjami nie ma peł­nej zgod­no­ści co do pew­nych ele­men­tów Dharmy, to kamie­niem węgiel­nym, na któ­rym wszyst­kie się opie­rają, są Cztery Szla­chetne Prawdy.

Pierw­sza z tych sfor­mu­ło­wa­nych przez Buddę szla­chet­nych prawd doty­czy cier­pie­nia. W języku palij­skim słowo duk­kha ma sze­roki zakres seman­tyczny: od cier­pie­nia poprzez poczu­cie zagro­że­nia po nie­za­do­wo­le­nie. Kiedy Budda się prze­bu­dził, pojął bez lęku, bez uża­la­nia się nad sobą, że cier­pie­nie jest nie­zby­wal­nym ele­men­tem życia. Bar­dzo jasno uświa­do­mił sobie jego roz­ma­ite formy: trud naro­dzin, sta­rość, śmierć, smu­tek, ból, żałobę, roz­pacz, obco­wa­nie z tym, czego nie zno­simy, roz­łąkę z tym, co kochamy, brak tego, czego pra­gniemy – wszystko to jest duk­khą. Gdy na coraz głęb­szych i sub­tel­niej­szych pozio­mach badamy uwa­run­ko­wane zja­wi­ska, zaczy­namy dostrze­gać ich imma­nent­nie nie­za­do­wa­la­jący cha­rak­ter.

Wszy­scy wiemy, że ból fizyczny i psy­chiczny to cier­pie­nie. Prawdę duk­khi można jed­nak zro­zu­mieć rów­nież w kon­tek­ście ulot­nej natury każ­dego doświad­cze­nia. Żadne prze­ży­cie, choćby naj­wspa­nial­sze, nie zapewni nam bowiem głę­bo­kiej i trwa­łej satys­fak­cji wła­śnie dla­tego, że ni­gdy nie pozo­staje takie samo. Ten cią­gły prze­pływ zja­wisk czę­sto koja­rzy mi się ze stru­mie­niami wody wyso­kiego wodo­spadu, które nie­ustan­nie, bez chwili prze­rwy, suną w dół. Wła­śnie taka jest natura wszel­kiego doświad­cze­nia.

Trzeci rodzaj cier­pie­nia Budda opi­sał bar­dzo obra­zowo w Kaza­niu o ogniu: „Oko pło­nie, ucho pło­nie … ciało … umysł … płoną – czym? Płoną ogniem chci­wo­ści, ogniem nie­na­wi­ści, ogniem nie­wie­dzy”6.

Trudno nam otwo­rzyć się na prawdę o cier­pie­niu, ponie­waż jeste­śmy uwa­run­ko­wani tak, aby szu­kać schro­nie­nia w kon­wen­cjo­nalny spo­sób. Dopa­tru­jemy się go w przy­jem­no­ściach, czyli w tym, co też prze­mija. Czę­sto nie podej­mu­jemy koniecz­nych wysił­ków, aby się zatrzy­mać, otwo­rzyć, uwraż­li­wić na to, co tak naprawdę się dzieje.

Cudowny para­doks doty­czący prawdy o cier­pie­niu polega na tym, że im bar­dziej się na nią otwie­ramy i ją rozu­miemy, tym lżej­szy i swo­bod­niej­szy staje się nasz umysł. Gdy prze­zwy­cię­ża­jąc uniki i zaprze­cza­nie, potra­fimy zoba­czyć, co jest prawdą, nasz umysł staje się bar­dziej otwarty i prze­stronny, szczę­śliw­szy. Mniej powo­dują nami kom­pul­sywne pra­gnie­nia i nałogi, ponie­waż wyraź­nie widzimy istotę rze­czy.

Samo zoba­cze­nie i zro­zu­mie­nie cier­pie­nia w swoim życiu to jed­nak nie wszystko. Druga Szla­chetna Prawda mówi o jego przy­czy­nach. Jakie są przy­czyny cier­pie­nia? Po palij­sku to kilesa, czyli męki psy­chiczne, drę­czące emo­cje, takie jak chci­wość, zawiść, nie­na­wiść, gniew i strach. Tego typu stany tra­pią nas i powo­dują cier­pie­nie.

Kilesa prze­ja­wiają się na róż­nych pozio­mach. Cza­sami są tak silne, że mogą pro­wa­dzić do tego, co pewien bud­dyj­ski mnich z Birmy okre­ślił jako „skan­da­liczne zacho­wa­nie”: zabój­stwa, kra­dzieży, wykro­czeń o cha­rak­te­rze sek­su­al­nym i innych postęp­ków przy­no­szą­cych wielką krzywdę nam i innym. Bio­rąc pod uwagę, co dzieje się na całym świe­cie – mor­der­stwa, gwałty, tor­tury, głód, nie­na­wiść na tle etnicz­nym – siła oddzia­ły­wa­nia kilesa wydaje się zupeł­nie oczy­wi­sta. Całe to cier­pie­nie ma swoje źró­dło w ludz­kich umy­słach, w naszym wła­snym umy­śle.

Tego poziomu cier­pie­nia można jed­nak unik­nąć, jeśli będziemy się sta­rali prze­strze­gać zasad etycz­nych i nie wyrzą­dzać krzywdy swoim postę­po­wa­niem. Budda nauczał prak­tyki prze­strze­ga­nia pię­ciu wska­zań, dosko­nale chro­nią­cej przed popeł­nia­niem szko­dli­wych czy­nów. Polega ona na tym, aby nie zabi­jać, nie kraść, nie popeł­niać wykro­czeń natury sek­su­al­nej, nie kła­mać i nie zaży­wać środ­ków odu­rza­ją­cych, które mącą umysł. Wyobraź­cie sobie, jak inny byłby świat, gdyby wszy­scy choć czę­ściowo prze­strze­gali jed­nego z tych wska­zań, czyli nie zabi­jali innych ludzi.

Umiar­ko­wany poziom kilesa to te nie­zdrowe stany umy­słu, które pro­wa­dzą do uczyn­ków mają­cych słab­sze oddzia­ły­wa­nie – tych popeł­nia­nych sło­wem lub myślą. Poziom naj­sub­tel­niej­szy to tak zwane uta­jone ska­la­nia lub uta­jone szko­dliwe skłon­no­ści. Nie są one na bie­żąco aktywne, ale mogą się uak­tyw­nić, jeśli poja­wią się ku temu odpo­wied­nie oko­licz­no­ści. Widać, jak w sytu­acjach przy­tła­cza­ją­cego stresu te uta­jone skłon­no­ści popy­chają ludzi do dzia­łań, jakie w nor­mal­nych oko­licz­no­ściach w ogóle nie przy­szłyby im do głowy.

Budda mocno pod­kre­ślał, że porzu­ce­niu przy­czyn cier­pie­nia sprzyja wyko­rze­nie­nie zwłasz­cza jed­nego ska­la­nia. Cho­dzi o kilesa uwa­żane za naj­bar­dziej nie­bez­pieczne, a mia­no­wi­cie mocno ugrun­to­wany pogląd o ist­nie­niu jakiejś trwa­łej jaźni. Dopóki ten błędny pogląd tkwi w naszym umy­śle i znie­kształca nasze postrze­ga­nie rze­czy­wi­sto­ści, dopóty mamy skłon­ność do popeł­nia­nia wielu róż­nych nie­zdro­wych uczyn­ków. Hoł­du­jąc fał­szy­wemu wyobra­że­niu o jaźni, jeste­śmy zmu­szeni jej bro­nić i zaspo­ka­jać jej zachcianki, dla­tego nasza aktyw­ność w dużej mie­rze obraca się wła­śnie wokół tego. Oto jak w zwię­zły spo­sób ów złudny efekt tego pod­sta­wo­wego kilesa wyra­ził pisarz Wei Wu Wei: „To jest jak wysy­ła­nie listów pod nie­ist­nie­jący adres”7.

Medy­ta­cja oczysz­cza umysł z tego naj­głę­biej uwa­run­ko­wa­nego kilesa, które powo­duje w naszym życiu tyle cier­pie­nia i jest naszym pod­sta­wo­wym złu­dze­niem. Dzięki mocy uważ­nej przy­tom­no­ści zysku­jemy poczu­cie, posmak tego, co ozna­cza nie­obec­ność jaźni. Poj­mu­jemy to wtedy nie na pozio­mie teo­re­tycz­nym ani poję­cio­wym, tylko w doświad­cza­nej wol­no­ści chwili bie­żą­cej.

Takie wyzwa­la­jące zro­zu­mie­nie nie jest niczym nowym. Sięga cza­sów Buddy Sia­kja­mu­niego i nie­zli­czo­nych wcze­śniej­szych bud­dów. Jest samą esen­cją Dharmy. Znaj­duje też wyraz w mądro­ści wielu kul­tur. Pewien czter­na­sto­wieczny japoń­ski samu­raj napi­sał:

Nie mam rodzi­ców,

niebo i zie­mię czy­nię swymi rodzi­cami.

Nie mam domu,

przy­tom­ność czy­nię swym domem.

Nie mam życia ani śmierci,

cykl odde­chu czy­nię swym życiem i śmier­cią.

Nie mam boskich mocy,

uczci­wość czy­nię swą boską mocą.

(…)

Nie mam przy­ja­ciół,

wła­sny umysł czy­nię swym przy­ja­cie­lem.

Nie mam wroga,

nie­uwagę czy­nię swym wro­giem.

Nie mam zbroi,

wiel­ko­dusz­ność i pra­wość czy­nię swą zbroją.

Nie mam zamku,

nie­wzru­szony umysł czy­nię swym zam­kiem.

Nie mam mie­cza,

nie­obec­ność jaźni czy­nię swym mie­czem.

Wszy­scy jeste­śmy samu­ra­jami czy­nią­cymi „nie­obec­ność jaźni” swym mie­czem. Ten miecz mądro­ści odcina igno­ran­cję, odcina złu­dze­nia.

Pierw­sza Szla­chetna Prawda uczy prawdy o cier­pie­niu i jego róż­nych pozio­mach. Zysku­jąc zro­zu­mie­nie Dru­giej Szla­chet­nej Prawdy, adept roz­po­znaje przy­czyny cier­pie­nia i wystrzega się ich. Osła­bia i wyko­rze­nia stra­pie­nia umy­słu, a zwłasz­cza pogląd o jaźni.

Trze­cia Szla­chetna Prawda naucza, że można poło­żyć kres cier­pie­niu, pozbyć się nie­sio­nego brze­mie­nia. Dozna­jemy prze­bły­sków kresu cier­pie­nia w róż­nych momen­tach prak­tyki. Możemy posma­ko­wać wol­no­ści wła­śnie wtedy, gdy znika jakieś kilesa. Kiedy wikłamy się w drę­czące emo­cje, wów­czas jeste­śmy spięci, skur­czeni i czu­jemy się tak, jakby coś nas paliło od środka; ale w chwili, gdy prze­sta­jemy się z tym wszyst­kim utoż­sa­miać, nasz umysł się uwal­nia. Taka chwila to posmak wol­no­ści, posmak kresu cier­pie­nia. Ta wol­ność jest rze­czy­wi­sta – nie sta­nowi tylko pięk­nej idei, bo doświad­czamy jej oso­bi­ście. Za każ­dym razem, gdy uświa­da­miamy sobie obec­ność myśli, zamiast się w nich gubić, doświad­czamy otwar­cia umy­słu.

Zbli­żone doświad­cze­nie uwol­nie­nia poja­wia się, kiedy idziemy do kina i cał­ko­wi­cie pochła­nia nas fabuła filmu, a po zakoń­cze­niu seansu wycho­dzimy na zewnątrz. Nastę­puje wtedy pewna zmiana per­cep­cji, małe olśnie­nie: „Ach, to był tylko film!”. Na ile jed­nak jeste­śmy zagu­bieni w nie­koń­czą­cych się fil­mach naszego wła­snego umy­słu? Każda chwila, w któ­rej uważ­nie uprzy­tam­niamy sobie, co się dzieje, staje się momen­tem prze­bu­dze­nia, wyrwa­nia się z wła­snego sce­na­riu­sza. „Ach, tak, to była tylko myśl, a nie wielki dra­mat, jak się wcze­śniej wyda­wało”: to wła­śnie chwila otwar­cia.

Prawdy o kre­sie cier­pie­nia doświad­czamy w odmienny spo­sób na eta­pie prak­tyki medy­ta­cyj­nej, zwa­nym „opa­no­wa­niem doty­czą­cym for­ma­cji” (saṅkhārupekkhā). Głę­boko opa­no­wany umysł zacho­wuje spo­kój i rów­no­wagę bez względu na poja­wia­jące się doświad­cze­nia. Nie reaguje gwał­tow­nie – wszyst­kiemu, co przy­cho­dzi i odcho­dzi, towa­rzy­szy poczu­cie mięk­ko­ści i prze­stron­no­ści. Przy­po­mina to stan umy­słu istoty w pełni oświe­co­nej. Takiego spo­koju można więc doświad­czyć, jesz­cze zanim osią­gniemy cał­ko­wite wyzwo­le­nie.

Prawdy o kre­sie cier­pie­nia doświad­czamy też, otwie­ra­jąc się na kres wszel­kich uwa­run­ko­wa­nych zja­wisk – jest to urze­czy­wist­nie­nie tego, co nie­uwa­run­ko­wane, nie­na­ro­dzone.

Czwarta Szla­chetna Prawda sfor­mu­ło­wana przez Buddę w wyniku jego prze­bu­dze­nia przed­sta­wia pełen zarys ścieżki pro­wa­dzą­cej do wyzwo­le­nia. Ta ścieżka prak­tyki jest jasna i bez­po­śred­nia, cho­ciaż wymaga ogrom­nej wytrwa­ło­ści i zaan­ga­żo­wa­nia. Skła­dają się na nią trzy rodzaje tre­ningu. W pierw­szym z nich ćwi­czymy się w moral­no­ści, w nie­krzyw­dze­niu. Jeśli pró­bu­jemy prak­ty­ko­wać medy­ta­cję bez fun­da­mentu, jakim jest życz­li­wość dla sie­bie i innych, przy­po­mina to próbę prze­by­cia rzeki bez uprzed­niego odcu­mo­wa­nia łodzi: możemy wio­sło­wać z całych sił, a i tak doni­kąd nie dopły­niemy. Powin­ni­śmy prak­ty­ko­wać i dosko­na­lić umie­jęt­ność życia w spo­sób uczciwy i pryn­cy­pialny.

Drugi tre­ning polega na roz­bu­dza­niu ener­gii, dosko­na­le­niu kon­cen­tra­cji i uważ­no­ści. To są narzę­dzia medy­ta­cyjne i życiowe, które umoż­li­wiają prze­bu­dze­nie. Bez nich jedy­nie odtwa­rzamy wzorce swo­jego uwa­run­ko­wa­nia.

Te dwa tre­ningi są pod­stawą trze­ciego, czyli kształ­to­wa­nia mądro­ści. Mądrość polega na wyraź­nym postrze­ga­niu nie­trwa­łej, uwa­run­ko­wa­nej natury wszyst­kich zja­wisk, na świa­do­mo­ści, że istotą wszyst­kiego, co się poja­wia, jest to, że musi też zanik­nąć. Zyskaw­szy głę­boki wgląd w tę nie­trwa­łość, prze­sta­jemy lgnąć; a kiedy już nie lgniemy, osią­gamy kres cier­pie­nia.

Dro­go­wskazy

Cokol­wiek robimy, efekt ni­gdy nie jest nie­uwa­run­ko­wany. Wszystko, co wyła­nia się w tym umy­śle i ciele, jest zja­wi­skiem uwa­run­ko­wa­nym. Wszyst­kie ele­menty doświad­cze­nia powstają i prze­mi­jają, uwa­run­ko­wane przy­czy­nami. To, co nieuwa­run­ko­wane, nie ma przy­czyny, jest nie­na­ro­dzone, poza wszel­kim powsta­wa­niem i prze­mi­ja­niem. Po pro­stu jest i zawsze było. Nie jest wytwo­rem czasu; w ogóle nie jest żad­nym wytwo­rem. Można by to nazwać pod­stawą ist­nie­nia, osta­teczną rze­czy­wi­sto­ścią, nir­waną lub nie­na­ro­dzo­nym – nada­wano temu już nie­zli­czone nazwy. I tak jak ścieżka pro­wa­dząca do pod­nóża góry nie two­rzy góry, tak samo ścieżka prak­tyki pro­wa­dzi nas do tej naj­wyż­szej wol­no­ści, ale nie jest jej przy­czyną.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Maj­j­hima Nikāya 36 (wszyst­kie przy­pisy dolne pocho­dzą od tłu­ma­cza). [wróć]

Ter­min palij­ski, w języku ang. na ogół tłu­ma­czony jako who­le­some lub skil­l­ful. Można go oddać takimi okre­śle­niami, jak „zdrowy”, „umie­jętny”, „przy­datny”, „korzystny” – są one uży­wane zamien­nie w dal­szych czę­ściach książki. Aku­sala to ter­min o zna­cze­niu prze­ciw­nym. [wróć]

Por. Aṅguttara Nikāya 1:51–52. [wróć]

San­skr. śūnyatā – jedno z pod­sta­wo­wych pojęć bud­dyj­skich, tłu­ma­czone jako pustość, pustka, nie­sub­stan­cjal­ność, nie­esen­cjo­nal­ność. W niniej­szym prze­kła­dzie, poza nie­licz­nymi wyjąt­kami, sto­so­wane jest to pierw­sze okre­śle­nie, aby unik­nąć sko­ja­rzeń, że cho­dzi o jakiś odrębny byt (pustka) lub o nicość, a pod­kre­ślić sens pusto­ści jako nie­zby­wal­nego atry­butu wszel­kiego ist­nie­nia. [wróć]

Udāna 5:5. [wróć]

Vinaya: Mahāvagga 1:21; Saṃyutta Nikāya 35:28. [wróć]

Wei Wu Wei, Post­hu­mous pie­ces, Sen­tient Publi­ca­tions, Boul­der, CO, 2004, s. 187. [wróć]