Max Einstein. Buntownicy nie bez powodu - James Patterson, Chris Grabenstein - ebook

Max Einstein. Buntownicy nie bez powodu ebook

James Patterson, Chris Grabenstein

3,8

Opis

Max Einstein nie jest typową dwunastolatką. Bierze udział w tajnych misjach, wymyśla genialne wynalazki i rozmawia z Albertem Einsteinem.

 

Jednak odwaga, wyobraźnia i wiedza Max oraz jej przyjaciół z Centrum Mądrych Inicjatyw zostają wystawione na prawdziwą próbę: młodzi geniusze muszą poradzić sobie z kryzysem wodnym i udaremnić niebezpieczne plany chciwej Korporacji.

 

Czy najinteligentniejszej dziewczynce na świecie i tym razem uda się uratować świat… i ocalić siebie?

 

To pierwsza i jedyna seria książek przygodowych autoryzowana przez Archiwum Alberta Einsteina.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 206

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (5 ocen)
1
3
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
anetag51

Dobrze spędzony czas

👌
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: Max Einstein. Rebels With a Cause

Copyright © Zero Point Ventures, LLC, 2019

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

Copyright © for the Polish translation

by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

This edition arranged with Kaplan/DeFiore Rights

through Graal Literary Agency.

 

Redaktorka inicjująca •Milena Buszkiewicz

Redaktorka prowadząca •Aneta Cruz-Kąciak

Marketing i promocja •Joanna Zalewska

Redakcja•Marta Tyczyńska-Lewicka

Korekta•Karolina Borowiec-Pieniak, Anna Nowak

Projekt typograficzny wnętrza i łamanie •Mateusz Czekała

Projekt okładki •Gail Doobinin

Adaptacja okładki •Magda Bloch

Ilustracje•Beverly Johnson

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej •Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66981-38-6

 

Zygzaki

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.zygzaki.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1

 

 

 

 

 

Max Einstein czuła się żałośnie, robiąc akurat to, czego nie znosiła najbardziej w świecie: NIC!

„A przecież świat się sam nie uratuje!”, pomyślała.

Wiedziała oczywiście, że za każdym rogiem czyha na nią niebezpieczeństwo, zwłaszcza po zakończonej niedawno sukcesem misji w Afryce. Miała jednak dość wykonywania cudzych rozkazów: „siedzenia jak mysz pod miotłą” oraz tego, że powinna „mieć się na baczności”. Czuła, że musi wyjść nareszcie z pokoju, który coraz bardziej zaczynał przypominać więzienie. Zwłaszcza że pilnowali jej strażnicy, którzy przebywali w pomieszczeniu po drugiej stronie korytarza i choć próbowali nie rzucać się w oczy, było to niezwykle trudne, ponieważ stanowili parę potężnie zbudowanych mężczyzn, metr osiemdziesiąt każdy, w starannie dopasowanych garniturach.

Z drugiej strony musiała uczciwie przyznać, że jednak byli to przecież jej ochroniarze i mieli za zadanie chronić ją przed Korporacją, czyli niebezpieczną grupą złoczyńców, którzy nie cofną się przed niczym, by pozyskać i wcielić w swoje szeregi najmądrzejszą ich zdaniem dziewczynkę na świecie. Tak czy owak Max wcale nie prosiła o to, by ktokolwiek ją chronił. Ochroniarze to był pomysł Bena, który stanowczo za dużo się martwił w życiu jak na czternastoletniego miliardera (ech…).

Max sprawdziła aplikację pogodową na smartfonie. Trzydzieści trzy stopnie Celsjusza przy dziewięćdziesięcioprocentowej wilgotności powietrza. Tego lata było niezwykle parno i Nowy Jork przeistoczył się tym samym w betonową saunę.

– Muszę stąd wyjść – powiedziała do figurki Einsteina z dużą głową, uśmiechającej się do niej ze środka starej i poobijanej walizki, którą rozstawiła sobie w kącie niewielkiego pokoju. Walizka ta, wypełniona przedmiotami związanymi z Einsteinem, była dla dziewczynki jak jej prywatna przenośna galeria. Max mieszkała kiedyś w bardzo przyjemnym, nowiuteńkim mieszkaniu położonym nad stajniami, jednak kilka miesięcy temu Ben uparł się, że powinna przeprowadzić się w bezpieczniejsze, lepiej chronione miejsce, gdzie mogłaby spędzać większość swojego czasu na tym, co robiła choćby przez cały obecny weekend.

CZYLI NA NICZYM!

„Jeśli na ciało nie działa żadna siła, pozostaje ono w spoczynku”, przypomniała sobie treść pierwszej zasady dynamiki sir Izaaka Newtona. „A ciało w ruchu pozostanie w ruchu”.

Zdaniem Max nadeszła pora, by wprawić jej ciało w ruch.

Związała swoją burzę kręconych rudych włosów, przypominających mop, po czym założyła szlafrok na krótkie spodenki i koszulkę (na której widniał napis nadrukowany fontem z Gwiezdnych Wojen: „Niech masa razy przyspieszenie będzie z tobą”) i wsunęła stopy w parę gumowych klapek. Spakowała do torby buty sportowe oraz skarpetki i przykryła je szamponem i gąbką naturalną. Wsunęła też do środka maleńkie lusterko.

Max wyszła z pokoju numer 723 na korytarz i ruszyła wzdłuż niego.

Jej dwaj ochroniarze opuścili przeciwległy pokój. Obaj mieli w uszach identyczne słuchawki ze skręconym w sprężynkę kablem.

– Cześć, chłopaki – przywitała się Max. – Lecę tylko wziąć szybki prysznic.

Mężczyźni skinęli głowami.

– Dobra, hm, tylko ostrożnie tam – powiedział ten o imieniu Jamal.

– Będziemy tutaj, gdybyś, no wiesz, potrzebowała czegoś – dodał młodszy, na którego wołano Danny.

Żaden z nich nie zamierzał nawet zbliżać się do wspólnych dziewczęcych łazienek w akademiku. Wprawdzie Max miała dopiero dwanaście lat, ale regularnie bywała na Uniwersytecie Columbia. Nie jako studentka, ale jako tak zwany adiunkt. A to oznaczało, że w trakcie tygodnia roboczego nauczała innych studentów.

– Dzięki, chłopaki – powiedziała do swoich ochroniarzy.

Następnie ruszyła dalej krokiem tak nonszalanckim, jak tylko potrafiła. Prysznice można było znaleźć tuż za pokojem numer 716.

Podobnie zresztą jak wyjście awaryjne.

Zerknęła w dół na lusterko, które trzymała pod takim kątem, żeby widzieć, co się dzieje za nią. I gdy minęła drzwi prowadzące na klatkę schodową i skręciła w prawo do łazienki, obaj mężczyźni wrócili do pokoju numer 722. Max spuściła wodę w toalecie, by usłyszeli jakiś wodny efekt. Następnie odwiesiła szlafrok, usiadła na szafie, zdjęła klapki i włożyła porządne buty.

Chwilę później za pomocą lusterka sprawdziła, co się dzieje na korytarzu.

Droga była wolna.

Postanowiła, że wróci później po torbę. Może nawet faktycznie weźmie prysznic.

Ale najpierw musi się wyrwać z tego „więzienia” i wreszcie ZROBIĆ coś… cokolwiek!

Na własną rękę.

I bez ochrony.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

2

 

 

 

 

 

Max zbiegła sześć pięter po schodach i wyszła z budynku o nazwie John Jay Hall.

Gdy dotarła do skrzyżowania Alei Amsterdam i Sto Czternastej Ulicy, skierowała się na północ żwawym tempem, czujnie rozglądając się raz po raz. Nikt jej jednak nie śledził.

Na Sto Dwudziestej Ulicy wyciągnęła swój zabezpieczony telefon (był to kolejny „prezent” od Bena) i za pomocą szybkiego wybierania zadzwoniła pod numer Charla i Isabl, czyli świetnie wyszkolonego duetu taktycznego kierującego ochroną Centrum Mądrych Inicjatyw, w którym Max traktowano jako tak zwaną Wybraną.

Na samą myśl o tym tytule Max zrobiło się słabo.

Wybrana.

Prawie jak w jakimś… Harrym Potterze.

W każdym razie Ben, kosmicznie bogaty mecenas, wybrał Max, aby ta poprowadziła elitarny zespół młodych geniuszy, którzy razem mieli uczynić świat lepszym miejscem.

No tak.

Ben był ambitnym młodym gościem o wielkich marzeniach i jeszcze większym portfelu. „Zamierzamy dokonać znaczących zmian i uratować tę planetę oraz zamieszkujących ją ludzi”, tak powiedziano Max, gdy po raz pierwszy zjawiła się w kwaterze głównej CMI w Jerozolimie. W dodatku Ben wierzył, że jedynie dzieci są w stanie mu w tym pomóc.

– Tak, Max? – odezwał się Charl. Mężczyzna miał ciekawy akcent, którego Max w dalszym ciągu nie była w stanie zidentyfikować. Izraelski? Wschodnioeuropejski? Tak czy owak był obcy i tajemniczy. – Gdzie jesteś?

– Na mieście.

– Że co? A czy Jamal i Danny są z tobą?

– Nie. Ale to nie ich wina. Są przekonani, że poszłam pod prysznic.

Charl westchnął do słuchawki.

– Max, rozmawialiśmy już o tym. Potrzebujesz ochrony. Korporacja wszędzie ma swoich szpiegów…

Korporacja. Istne imperium zła, usiłujące udaremnić starania CMI. Podczas gdy Ben i CMI próbują wprowadzić mądre zmiany i poprawić życie wielu ludzi na Ziemi, Korporacji zależy wyłącznie na zarabianiu pieniędzy i poprawie salda kont swoich członków. Jeden z nich, doktor Zacchaeus Zimm, dokładał wszelkich starań, aby wyciągnąć Max z ukrycia. Był on w Korporacji kimś w rodzaju Dartha Vadera i zawsze chciał przeciągnąć dziewczynkę na ciemną stronę Mocy.

Jak dotąd bez skutku.

Jak dotąd.

Jednak doktor Zimm dawał dziewczynce do zrozumienia, że wie coś na temat jej przeszłości. Być może wiedział nawet, kim byli jej rodzice i dlaczego nazywała się Max Einstein. Ona sama nie pamiętała mamy i taty. Całe życie mieszkała w sierocińcach, placówkach opieki i z innymi bezdomnymi. Rzecz jasna aż do chwili, gdy w jej życiu pojawiło się CMI i poleciała do Jerozolimy.

– Max! – Głos Charla brzmiał przez telefon zdecydowanie. – Do twoich zadań chwilowo należy ostrożność. Doktor Zimm i siły Korporacji cały czas cię szukają. Wróć, proszę, do swojego akademika. I to natychmiast.

– A kiedy rozpocznie się nasza następna misja? – zapytała Max, w gruncie rzeczy ignorując uwagi Charla. Pod wieloma względami przypominała swojego idola, profesora Einsteina. Ona również nie przepadała za słuchaniem rozkazów.

– Jeżeli doktor Zimm cię złapie, Max, CMI nie przeprowadzi już żadnej misji.

– No dobra – stwierdziła. – W takim razie sama muszę coś znaleźć.

– Max?

– Charl, ja po prostu zachowuję się zgodnie z pierwszą zasadą dynamiki Newtona. Jestem ciałem wprawionym w ruch. Nie zamierzam spocząć.

Po tych słowach rozłączyła się i wyłączyła smartfon, żeby Charl nie mógł oddzwonić.

Po dotarciu na bulwar Martina Luthera Kinga skręciła w prawo i ruszyła w stronę Harlemu.

Bulwar stopniowo przeszedł w Sto Dwudziestą Piątą Ulicę i Max dostrzegła grupę szczęśliwych dzieci stojących przed winiarnią. Skakały w obie strony przez strumień wody wylewający się z otwartego hydrantu, próbując się przy tym schłodzić.

– Hej, dzieciaki! – krzyknął wściekły starszy mężczyzna stojący na progu. Wokół pasa był owinięty ręcznikiem. – Próbuję na górze wziąć prysznic, a przez was spadło ciśnienie wody!

Dzieci jednak tylko się zaśmiały i chlapały dalej.

– Jak sobie chcecie! Dzwonię po gliny.

Starszy mężczyzna potrząsnął pięścią i ruszył do środka, bez wątpienia po to, by znaleźć telefon i wybrać numer 911.

Max wkroczyła do akcji. Czuła, że musi to zrobić. Nie mogła wiecznie mieć się na baczności ani siedzieć jak mysz pod miotłą. Zwłaszcza wtedy, gdy grupa dzieci miała wpaść w tarapaty tylko dlatego, że zachowują się jak dzieci.

 

 

 

 

 

 

 

 

3

 

 

 

 

 

Na szczęście otwarty hydrant znajdował się w bliskim sąsiedztwie remizy strażackiej.

Co więcej, strażacy z tej konkretnej jednostki byli dłużni Max przysługę.

Jakieś dwa miesiące temu, zaraz po tym, jak wprowadziła się do akademika Uniwersytetu Columbia, pomogła chłopakom z trzydziestej siódmej jednostki podczas wezwania do płonącego budynku. Strażacy mieli problem z oceną sytuacji na wyższych piętrach, ponieważ ich nowiuteńki dron – który dysponował zarówno kamerą w jakości HD, jak i taką na podczerwień – nie chciał wystartować. Kamery drona miały poinformować dowódcę i resztę brygady na ziemi o lokalizacji strażaków stojących na dachu oraz miejsc, w których ogień płonął za ścianami.

A jednak dron nie mógł wzbić się w powietrze.

Dlatego też Max zdradziła im, jak obejść ten problem.

– Zdejmijcie kamery z drona – powiedziała szefowi brygady. – Następnie znajdźcie przezroczystą reklamówkę i druciany wieszak, z którego zrobicie takielunek dla tych kamer. Potem jeszcze trzeba kupić puszkę paliwa Sterno, podpalić ją i przymocować do takielunku z wieszaka. To wszystko pozwoli nam zbudować prototypowy balon na gorące powietrze, który uniesie kamery na wysokość dachu.

Szef brygady, na którego identyfikatorze widniało nazwisko Morkal, wpatrywał się w nią przez chwilę.

Max wytrzymała jego spojrzenie.

– Słyszeliście, co powiedziała ta mała – rzucił szef Morkal. – Ruszać tyłki i zrobić mi tu balon z gorącym powietrzem z worka na śmieci! Jazda!

– Proszę pana, tylko upewnijcie się, że worek czy reklamówka są przezroczyste – podsunęła Max. – W przeciwnym wypadku…

– No jasne. Będziemy widzieli na ekranach tylko czerń.

Strażacy w mig skonstruowali ministerowiec i posłali dwie kamery w górę, by wywiązały się z zadania.

Max liczyła, że będzie mogła poprosić tych samych strażaków o pomoc w sprawie miejscowych dzieciaków, które złamały prawo i zepsuły hydrant, chcąc się trochę schłodzić.

Wpadła do remizy i zobaczyła znajomą twarz.

– Panie Morkal?

– O, cześć, Max. Co tam nowego?

– Całkiem nieźle, proszę pana. Ale, hm, potrzebuję waszej pomocy.

– Co tym razem, chcesz skonstruować jeszcze większy balon? – parsknął szef Morkal. – A może marzy ci się włączenie go do programu jakiejś parady ulicznej?

– Nie, proszę pana. Chociaż to by było ekstra… Ale na razie mamy mały problem z hydrantem.

– Gdzie?

– Kawałek stąd. Brakuje nasadki zraszacza.

– Żaden kłopot.

– Sęk w tym, że trzeba ją zamontować w tej chwili. W przeciwnym wypadku grupka dzieci wpadnie w tarapaty. Nowojorskie przepisy mówią, że kara za coś takiego wynosi trzydzieści dni w więzieniu albo tysiąc dolarów grzywny.

– Dzieciaki otworzyły hydrant?

Max skinęła głową.

– Niech no tylko wezmę trochę narzędzi – powiedział szef brygady.

– Sam pan to zrobi?

– Hej, Max, mam u ciebie dług wdzięczności. Poza tym jest tak gorąco, że kto wie, może nawet dołączę do tych dzieciaków i poskaczę przez strumień wody!

Max i szef brygady poszli ulicą z nasadką zraszacza, sprytnym urządzeniem, które miało zmienić gwałtowny strumień wody wylatującej z hydrantu w łagodny spryskiwacz. Dysza, czyli otwór wylotowy, ograniczy ilość wylewającej się wody z czterech tysięcy litrów na minutę do około dziewięćdziesięciu pięciu.

– Nie będzie też tak mocno strzelało – powiedział dzieciom szef Morkal, kiedy już poprawnie założył nasadkę, a woda leciała ze środka kilkoma delikatnymi strumieniami.

Dzieci były zadowolone.

Zadowolony był też starszy mężczyzna, który zamierzał wziąć prysznic. Później włożył nawet kąpielówki i wyszedł na zewnątrz, by poskakać przez strumień wody ze swoimi młodymi sąsiadami.

Policjanci cieszyli się, że udało się „ostudzić” emocje, zanim przyjechali.

Max natomiast nadal trwała w przekonaniu, że każdy problem ma swoje rozwiązanie.

Trzeba je po prostu znaleźć i mocno się postarać, by wszystko się udało.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

4

 

 

 

 

 

Po rozwiązaniu problemu z hydrantem Max poczuła, że kręci jej się w głowie.

Była wreszcie wolna, wolna, wolna! Żadnego akademika pod kluczem, żadnych ochroniarzy, żadnego Bena, Charla czy Isabl, którzy ciągle by tylko jej mówili, co ma robić.

W końcu zaczęła nucić tytuły starych dobrych rockowych kawałków (z niewiadomych przyczyn, których sam Einstein by się nie domyślił, Max wręcz uwielbiała klasycznego rocka).

Free Bird! Free Ride! I’m Free! People Got to Be Free! Rockin’ in the Free World! I Want to Be Free!

Max wsiadła do metra przy Sto Dwudziestej Piątej Ulicy i Alei St. Nicholas i ruszyła w stronę centrum, zamierzając złożyć wizytę staremu znajomemu. Wysiadła z pociągu A na Czwartej Zachodniej Ulicy – a był to ten sam przystanek, z którego jeździła kiedyś na zajęcia na Uniwersytecie Nowojorskim – po czym weszła po stromych schodach.

Kawałek dalej znajdował się Washington Square Park. Odnalazła pana Leonarda „Lenny’ego” Weinstocka dokładnie tam, gdzie spodziewała się go zastać, czyli przy betonowych stolikach szachowych.

– Dzień dobry, panie Weinstock! – zawołała, machając.

– Maxine? – zdziwił się pan Weinstock z brytyjskim akcentem; Max sądziła, że jest on fałszywy, choć pan Weinstock twierdził, że ukończył Oksford i przyjaźnił się ze wszystkimi członkami rodziny królewskiej.

– Co porabiasz w centrum, Maxine?

– A wie pan, musiałam się wyrwać. Chciałam rozruszać za jednym zamachem zarówno nogi, jak i mózg. Co pan powie na partyjkę szachów?

– To chyba nie najlepszy pomysł…

– Niby dlaczego? W końcu siedzi pan przy stoliku przeznaczonym do gry w szachy. No i wszystkie figury są już rozstawione…

– Rozgrywałem właśnie partię przeciw sobie samemu.

– I gdzie w tym frajda?

– To proste, Maxine. Dzięki temu nawet jeśli przegrywam, to jednocześnie i tak wygrywam.

– No dalej – ponagliła go Max. – To długo nie potrwa. Ostatnio skończyliśmy grę w trzech ruchach.

– Max, popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy ty nie powinnaś czasem mieć się teraz na baczności i siedzieć jak mysz pod miotłą?

– Wolę zagrać w szachy. No chyba że pan wymięka.

– Bynajmniej – powiedział pan Weinstock i wyzerował swój zegar szachowy. – Gramy.

Max dała panu Weinstockowi fory i tym razem pokonała go w pięciu ruchach.

– Ach, mat szewski – powiedział pan Weinstock z podziwem. – Dobrze zagrana partia, Maxine. Zaiste świetna.

– Jest pan gotów na jeszcze jedną?

– Max?

– Tak?

– A gdzie są Jamal i Danny?

– Pewnie stoją właśnie w dziewczęcej łazience i zastanawiają się, jakim cudem się kąpię, skoro nie słyszą lejącej się wody.

– Że co proszę?

– To długa historia. Chciałam moje wolne niedzielne popołudnie spędzić na byciu, no wie pan, wolną.

– Mimo że może to narazić kolejny wielki projekt twojego zespołu z CMI?

– Nie ma żadnego kolejnego wielkiego projektu.

– Owszem, jest. Pan Abercrombie zajmuje się właśnie niezbędną dokumentacją i układa plan działania.

Pan Weinstock określał Bena mianem pana Abercrombiego. Pewnie dlatego, że pełne nazwisko mecenasa CMI brzmiało Benjamin Franklin Abercrombie, a pan Weinstock, który był już po pięćdziesiątce, zachowywał się bardziej oficjalnie niż większość ludzi.

– Maxine, razem ze swoim zespołem dokonałaś wielkich rzeczy, opracowując system baterii słonecznych w Demokratycznej Republice Konga – ciągnął pan Weinstock. – To była naprawdę niesamowita sprawa.

– Pewnie tak. Ale kluczowy w pana wypowiedzi jest czas przeszły. To już za nami. I co dalej? Co zamierzamy zrobić teraz?

– To łatwe. Musisz po prostu być cierpliwa.

– Zresztą nie ja jedyna chciałabym zabrać się do roboty – dodała Max. – Wymieniam SMS-y i maile ze wszystkimi członkami i członkiniami zespołu. Tak naprawdę wszystkim się pali do pracy. Nawet Karolowi.

Pan Weinstock przyłożył palec do ust.

– Max, tylko bądź ostrożna – wyszeptał. – Korporacja ma uszy i oczy wszędzie dookoła.

Informacja ta zaniepokoiła Max, ale tylko odrobinę.

– A czy wiedzą, gdzie jestem? – wyszeptała w odpowiedzi i rozejrzała się nerwowo, zatrzymując się wzrokiem na wszystkich nieznajomych w parku, wypatrując tym samym dobrze znanej złowieszczej jajowatej głowy doktora Zimma o ostrych zębach, które wydawały się zbyt duże jak na jego uśmiech.

– Nie, Maxine – odpowiedział pan Weinstock. – Nie znają twojego obecnego adresu, ale za to wiedzą, gdzie mieszkałaś poprzednio.

Po tych słowach mężczyzna wyciągnął z kieszeni swój telefon.

– Coś mi się wydaje, moja droga, że powinnaś zobaczyć ten filmik.

 

 

 

 

 

 

 

 

5

 

 

 

 

 

Max spojrzała na wyświetlacz telefonu i zobaczyła, co widnieje na zdjęciu.

Było to jej stare mieszkanie położone nad stajniami.

– Domyślałam się, że zainstalowaliście kamery, żeby mnie obserwować – powiedziała.

– W istocie – przyznał pan Weinstock i stuknął ikonkę play. – I to niejedną.

– W takim razie dlaczego nie ma mnie w kadrze?

– To konkretne nagranie pochodzi z wczoraj, czyli z czasu, kiedy ciebie już od dawna tam nie było.

– Nikogo nie ma w moim dawnym pokoju? Przecież wyprowadziłam się kilka miesięcy temu…

– Mieszkało tam od tej pory kilku wcześniej bezdomnych lokatorów – przyznał pan Weinstock. – Ale na szczęście dzięki naszym inicjatywom szkoleniowym i doskonałym znajomościom w świecie biznesu byliśmy w stanie znaleźć im nowe zajęcia i domy. W chwili gdy pojawili się ci niezapowiedziani goście, twój dawny pokój pozostawał pusty. Och, oto oni. Widać ich przez okno w łazience.

Max patrzyła na obrazy nagrane w jakości HD z kilku różnych punktów, pod różnymi kątami. Obraz przeskakiwał jak w filmie akcji, od wejścia przez salon do kuchni i z powrotem. Dwóch mężczyzn ubranych w czarne bojówki, czarne golfy i czarne czapki pojawiło się za oknem, a następnie wyważyło je łomem.

– Poważnie? – zapytała Max. – Draby Korporacji ubierają się jak włamywacze w jakimś podrzędnym filmie? I do tego zapomnieli o maskach?

– Nie. Podejrzewamy raczej, że chcieli, byśmy widzieli ich twarze.

– Ale dlaczego?

– Żebyśmy mogli wrzucić ich zdjęcia w nasze oprogramowanie do rozpoznawania twarzy i zdać sobie sprawę, że ten pierwszy, z tatuażem tygrysa na karku, to Friedrich Hoffman. Bezwzględny typ. I bardzo skuteczny. Uwielbia operę.

Max spojrzała na pana Weinstocka ze zdziwieniem, ale wzruszył ramionami.

– Wszyscy mamy jakieś hobby, Max.

Dziewczynka obserwowała, jak dwóch mężczyzn w czerni demolowało jej dawny pokój. Powyciągali szuflady z komody, obrócili materac i przegrzebali szafki kuchenne.

– Ach – wtrącił pan Weinstock. – A ten drugi jegomość, który właśnie tak okrutnie przeszukuje szafki, to pan Paluszek Mulligan.

– To jakie zainteresowania ma Paluszek? – zapytała Max. – Irlandzki taniec ludowy?

– Niedokładnie. Choć należałoby dodać, że pseudonim Paluszka wziął się stąd, że jak sama widzisz po powiększeniu obrazu, brakuje mu małego palca u lewej dłoni. Stracił go podczas bójki w barze, gdy liczył sobie szesnaście lat. Obaj panowie mają dość bogatą historię aresztowań. Służą między innymi jako szeregowi żołnierze Korporacji, a według naszych najnowszych danych wywiadowczych odpowiadają bezpośrednio przed doktorem Zacchaeusem Zimmem.

Nagranie z kamery bezpieczeństwa nagle dobiegło końca.

Na ekranie pojawił się Ben.

– I właśnie dlatego – zaczął – powinnaś trzymać się naszego planu, Max.

Dziewczynka uśmiechnęła się odruchowo, jak zawsze na widok Bena. Chłopak był dość ekscentryczny. Trochę sztywniacki, trochę uroczy. Przy tym był wybitnie inteligentny, miał wielkie serce i naprawdę zamierzał ratować świat. Tak naprawdę jednak, jak już przychodziło co do czego, Ben okazywał się wyjątkowo niezdarny. Jego umiejętności społeczne nie były najlepiej rozwinięte. Podobnie zresztą jak w przypadku Max. Być może chodziło o to, że oboje trochę za dużo przebywają we własnych głowach. A może też o to, że oboje stracili rodziców w bardzo młodym wieku.

Max tak po prawdzie nigdy nie poznała swoich.

Strata. Samotność. Właśnie te cechy współdzielili. Zapewne dlatego tak dobrze się dogadywali.

– No dobrze, Max. To znaczy adiunkcie Paulo Ehrenfest…

I tym sposobem Ben wreszcie rozbawił Max. Pseudonim stworzony na potrzeby pracy Max na Uniwersytecie Columbia (opłacanej przez Bena i należącą do niego Fundację Benjamina Franklina Abercrombiego) była swoistym hołdem złożonym jednemu z przyjaciół-fizyków Alberta Einsteina, a mianowicie Paulowi Ehrenfestowi.

– …teraz już rozumiesz, do czego jest zdolna Korporacja. Czy zaczniesz mnie w końcu słuchać? Bardzo cię proszę. Twój nowy projekt wkrótce się zacznie. Lada moment, obiecuję. Rozpatrujemy kilka różnych możliwości i czekamy na najdogodniejszą chwilę. Najważniejsze teraz jest to, żebyś była bezpieczna! Jesteś liderką tego zespołu.

„W porządku”, pomyślała Max. „Skoro ostrzeżenie dociera do mnie bezpośrednio od samego Bena, to pewnie powinnam posłuchać”.

– Dobrze – powiedziała Max, gdy skończył się filmik nagrany przez Bena. – Panie Weinstock, obaj z Benem macie słuszność. Wrócę zaraz metrem na uczelnię.

– Nie ma takiej potrzeby – stwierdził pan Weinstock, wkładając telefon do kieszeni. – Twoja podwózka jest już chyba na miejscu.

Skinął głową w lewo.

Jamal i Danny stali tam w okularach przeciwsłonecznych i z założonymi rękoma.

I tak, obaj mieli na sobie garnitury, choć na zewnątrz było jakieś trzydzieści pięć stopni w cieniu.

 

 

 

 

 

 

 

 

6

 

 

 

 

 

– Max, proszę cię, nie rób tego nigdy więcej – powiedział Jamal, prowadząc czarnego lincolna MKZ w stronę przedmieść.

– Przez ciebie musiałem wejść do tamtej łazienki – pożalił się Danny. – Jakieś kobiety na mnie nawrzeszczały, Max. W uszach dzwoni mi do teraz.

– Do tego twarz masz ciągle czerwoną – dodała Max.

– To prawda, Danny – zaśmiał się Jamal. – Czerwoniutką. Jak one cię nazwały?

Danny zapadł się trochę w swoim fotelu.

– Pionkiem patriarchatu.

– Czadowo – przyznała Max.

– Słuchaj no, Max – zaczął Jamal. – Ta nasza zabawa w kotka i myszkę była naprawdę całkiem przyjemna, ale chodzą słuchy, że Korporacja siedzi ci na ogonie.

– No podobno – zgodziła się Max, wyglądając przez okno samochodu jadącego na północ przez kaniony Manhattanu.

– To co, będziesz się zachowywała jak należy? – zapytał Jamal, patrząc na nią we wstecznym lusterku.

– Dobra.

– I słusznie. W następny weekend moja córka ma występ taneczny. Nie chcę go przegapić tylko dlatego, że będę musiał ganiać cię po mieście.

– No dobra, ale ten manewr z ustawieniem lusterka tak, by widzieć, co jest za tobą? Sprytnie pomyślane, Max – powiedział Danny. – Zaimponowałaś mi.

– Dzięki.

 

W poniedziałek rano Max (znana też jako adiunkt Paula Ehrenfest) przemierzała korytarz na szóstym piętrze John Jay Hall, a po jej obu stronach szli Jamal i Danny. Miała poprowadzić swoje pierwsze tego dnia zajęcia.

– Paulo, przepraszam bardzo.

Była to Nancy Hanker, opiekunka mieszkańców z szóstego piętra. Do ludzi na jej stanowisku należało planowanie zajęć dla osób mieszkających na tym piętrze oraz pomaganie im we wszelkich problemach.

Do zajęć na tym stanowisku nie należało posyłanie nienawistnych spojrzeń, a właśnie to wychodziło Nancy Hanker najlepiej, gdy tylko widziała Max, Jamala czy Danny’ego.

Nancy Hanker nie podobało się dwunastoletnie cudowne dziecko świata fizyki, które mieszkało na jej piętrze. Za jej ochroniarzami zresztą również nie przepadała.

– Cześć, Nancy – przywitała się Max. – Trochę się spieszymy. Daję wykład na temat szczególnej teorii względności i kinematyki relatywistycznej.

Nancy nawet nie mrugnęła.

– Chodzi o twoich… ochroniarzy.

– Tak, proszę pani? – zapytał Jamal, stawiając krok do przodu. – Jest jakiś problem?

– Owszem. To jest akademik. I żaden inny mieszkaniec nie ma prywatnej ochrony.

– Zakładam, że gdyby córka prezydenta chodziła na tę uczelnię, pewnie strzegliby jej ludzie z sił specjalnych.

– Dam wam znać, jeśli kiedykolwiek wydarzy się coś podobnego – skwitowała Nancy. – A tymczasem rozmawiałam z ochroną kampusu i nie możecie już przebywać na tym piętrze, panowie.

– Proszę o wybaczenie – zaczął Danny. – Ale jesteśmy tu na…

Nancy wskazała mu wnętrze swojej dłoni.

– Tak, wiem. Jakiś bogaty mecenas zadbał o tę księżniczkę pośród adiunktów i zapłacił wam, żebyście jej strzegli. Tylko że my tutaj mamy braki w metrażu. Potrzebujemy waszego pokoju. Przyda się dla jakiegoś studenta! Wypożyczcie furgonetkę, będziecie mieli gdzie się kimnąć. I przyjemnego dnia życzę.

Po tych słowach Nancy Hanker wróciła do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami.

– No to mamy problem – prychnął Jamal.

– A ja nie widzę problemów, tylko rozwiązania – mruknęła w odpowiedzi Max.

– John Lennon napisał coś w tym stylu – zauważył Danny. – Do którejś piosenki.

– To prawda – zgodziła się Max. – Dawajcie, chłopaki, bo spóźnimy się na zajęcia. Później uporamy się z tym zamieszaniem. W końcu po to wymyślono pojęcie czasu.

– Że co? – zdziwił się Danny.

– Albert Einstein powiedział kiedyś: „Pojęcie czasu istnieje tylko po to, żeby wszystko nie musiało dziać się naraz”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

7

 

 

 

 

 

Zajęcia z fizyki dotyczące mechaniki i szczególnej teorii względności odbywały się w sali wykładowej na drugim piętrze budynku Pupin Hall na terenie kampusu Uniwersytetu Columbia.

Wszystkie 272 miejsca były zajęte przez studentów, którzy przyglądali się Max z góry, przez co dziewczynka czuła się jeszcze mniejsza. Jej ochroniarze, Jamal i Danny, siedzieli w pierwszym rzędzie. Nie mieli jednak ani notesów, ani też niczego do pisania.

– Dzisiaj – powiedziała Max do słuchających jej ludzi – chciałabym przyjrzeć się jednemu z najsłynniejszych eksperymentów myślowych Alberta Einsteina. Sam nazywał to Gedankenexperiment…

– To po niemiecku! – wtrącił student w pierwszym rzędzie, Johnathan Phillips (ten sam gość, który uważał, że to on powinien prowadzić zajęcia, a nie ta „kudłata dwunastoletnia kujonka”).

Max zignorowała uwagę Johnathana Phillipsa. Często nie pozostawiał jej innego wyboru.

– W ramach tego eksperymentu – ciągnęła Max – profesor Einstein badał względność jednoczesności. Nigdy do końca nie wiadomo, czy dane dwa wydarzenia miały miejsce dokładnie w tym samym czasie. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób i skąd się je obserwuje. Świetne w eksperymentach myślowych jest to, że nie potrzeba do nich laboratorium, żadnego sprzętu ani nawet kalkulatora. Wystarczy jedynie ruszyć głową i użyć wyobraźni.

– Ja na przykład wyobrażam sobie, że dwunastoletnia dziewczynka ma odpowiednie kompetencje, by mnie czegoś nauczyć – mruknął złośliwie Johnathan Phillips do studenta siedzącego po jego lewej stronie.

Max zignorowała go po raz kolejny.

– Oto jeden z najsłynniejszych eksperymentów myślowych Einsteina – powiedziała, po czym podeszła do tablicy i zaczęła rysować kredą pociąg z kilkoma wagonami, dwie komiksowe sylwetki – jedna znajdowała się w pociągu, a druga na peronie – oraz dwa pioruny uderzające w obydwa końce peronu. – W porządku. Mamy jednego obserwatora tutaj, pośrodku peronu na stacji kolejowej. Drugi obserwator znajduje się w pociągu wjeżdżającym na ten peron. Pociąg porusza się z prędkością bliską prędkości światła. Wychodzi na to, że to coś w rodzaju prototypowej kolei dużych prędkości.

Studenci zebrani na sali roześmiali się.

– Pioruny uderzają po obydwu stronach peronu w tej samej sekundzie. Obserwator stojący na platformie znajduje się dokładnie pomiędzy nimi.

– Co w takim razie widzi osoba stojąca na peronie? – zapytała studentów Max.

– Równoległe uderzenia pioruna – powiedziała studentka w trzecim rzędzie.

– No dobrze, a co z pasażerem? Mam na myśli obserwatora znajdującego się w ruchomym pociągu.