Matrix III Rzeczypospolitej. Pozory wolności - Ewa Stankiewicz - ebook

Matrix III Rzeczypospolitej. Pozory wolności ebook

Ewa Stankiewicz

1,0

Opis

Polska ukazana przez autorkę to kraj, gdzie niemal systemowo jest zagwarantowane bezprawie i bezkarność osób na najwyższym szczeblu władzy, działających na szkodę państwa. Kraj, którego suwerenność w wielu dziedzinach jest tylko pozorna. Gdy słowa tracą sens, ludzie tracą wolność. Książka bezwzględnie obnaża słabości systemu III RP, pokazuje fasadowość i zakłamanie mediów, pozory demokracji i bezradność państwa polskiego.

Ewa Stankiewicz ukończyła reżyserię w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej w Łodzi oraz polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim. Jest autorką nagradzanych reportaży telewizyjnych i radiowych. W 2008 roku za film Trzech kumpli, zrealizowany wraz z Anną Ferens, Ewa Stankiewicz otrzymała m.in. Nagrodę Główną Wolności Słowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Założycielka i prezes Fundacji „Dobrze, że jesteś”, pomagającej osobom ciężko chorym i umierającym, oraz prezes Stowarzyszenia Solidarni 2010. Publikuje m.in. w „Gazecie Polskiej Codziennie”. Od 2013 roku dyrektor artystyczna stacji Telewizja Republika.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 189

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Strona redakcyjna

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2015

ISBN 978-83-8043-035-8

Wydawnictwo M

31-002 Kraków, ul. Kanonicza 11

tel. 12 431-25-50; fax 12 431-25-75

e-mail:[email protected]

www.wydawnictwom.pl

Dział handlowy: tel. 12 431-25-78; fax 12 431-25-75

e-mail:[email protected]

Księgarnia wysyłkowa: tel. 12 259-00-03; 721-521-521

e-mail:[email protected]

www.klubpdp.pl

Publikacja elektroniczna:

Ewa Stankiewicz:Matrix III RP

Rozmawia Bogusław Rąpała

Rozmowa

Pozory wolności

Gdy słowa tracą sens, ludzie tracą wolność.

Żyjemy w czasach, gdy jedni śpiewają „Ojczyznę wolną, pobłogosław”, a inni „racz nam wrócić, Panie”. A Pani?

Teraz „racz nam wrócić, Panie...”.

Polacy śpiewali tak pod zaborami, za okupacji niemieckiej i w czasach komunizmu. Według Pani dziś znów musimy bić się o wolność?

Zacznijmy od tego, że dzisiaj nie możemy mówić o wolnej Polsce. Tym, którzy uśmiechają się z wyższością, słysząc takie słowa, proponuję chwilę zastanowienia nad tym, co jest istotą suwerenności. Czy premier suwerennego państwa oddałby śledztwo w sprawie śmierci prezydenta w ręce innego kraju? Czy zrezygnowałby z umów obowiązujących Polskę i Rosję, z prawa do międzynarodowego śledztwa? Czy łamałby zabezpieczenia prawne własnego kraju? Czy jakikolwiek suwerenny polityk w tak kluczowej dla bezpieczeństwa państwa sprawie jak katastrofa smoleńska oddałby prawo do decyzji, a także wszystkie dowody, w ręce Rosjan? Jeśli nawet przez przypadek premierem zostaje osoba niepoczytalna, to po takich decyzjach ląduje albo w szpitalu, albo w więzieniu. Tymczasem w Polsce nadal przez lata jest u władzy i podejmuje kolejne decyzje godzące w polską suwerenność. Przypominam, że to właśnie decyzją Donalda Tuska Rosja była dysponentem śledztwa na arenie międzynarodowej, a Polska przeprowadziła jedynie swoje wewnętrzne dochodzenie, i to bez dostępu do głównych dowodów ani prawa do odwołania od ustaleń moskiewskich. To rezygnacja z naszej suwerenności. Teraz ten sam człowiek, o ironio, otrzymał niejako w nagrodę prestiżowe stanowisko w strukturach Unii Europejskiej, co jest złowieszczym sygnałem dla przyszłości i kierunku, w którym ona zmierza.

Dziś wiele osób nawet nie zastanawia się nad znaczeniem słów „wolność” i „suwerenność”, tylko bezmyślnie powtarza je za innymi. Mówią, że przecież żyjemy w XXI w., w centrum Europy, że kiedyś to może tak, ale teraz jest całkiem inaczej. Ci ludzie nawet nie zauważają, że mamy coraz mniej wolności. A jeśli tego nie widzą, to i nie reagują. Tak więc gdy słowa tracą sens, ludzie tracą wolność.

Pani widzi i reaguje. Na czym jeszcze opiera Pani swoje przeświadczenie, że nie żyjemy w państwie wolnym i demokratycznym?

Bardzo dużo rzeczy na to wskazuje. Żeby można było w ogóle mówić o suwerenności, muszą zostać spełnione określone warunki. Rzeczywistość daje dowody na to, że tak się nie dzieje. Wystarczy wziąć pod uwagę takie podstawowe kwestie jak równość wobec prawa czy przejrzystość życia publicznego. Kłóci mi się z demokracją systemowe zagwarantowanie bezkarności jakiejś grupie morderców i oprawców. A tak właśnie w Polsce jest – wszystkim komunistycznym, reżimowym kryminalistom została zapewniona bezkarność. Ilu z tych ludzi zostało osądzonych i skazanych? Skala zjawiska wskazuje na jego systemowy charakter.

Demokracja bez wartości, w której nie wiadomo, co jest dobre, a co złe, bo wszystko jest relatywne, jest ułudą.

Zmarły niedawno Wojciech Jaruzelski nigdy nie odpowiedział za zbrodnie komunistyczne. Nic nie wskazuje również na to, że wyrok kiedykolwiek usłyszy Czesław Kiszczak. Dlaczego tak się dzieje?

Opowiada się nam bajki, że nie ma dowodów, że nie można. Sąd wbrew dowodom uniewinnia tych ludzi, nie widzi podstaw do ukarania za to, że mordowali i bili swoich rodaków, wydawali rozkazy i inspirowali podległe im służby do zbrodni. Ich bezkarność jest możliwa tylko z tego powodu, że system wyłączył ich spod prawa – nie tylko spod prawa kryminalnego, ale i spod prawa gospodarczego. Nie żyjemy w państwie demokratycznym, a w jakimś miękkim, współczesnym reżimie. Nikt nie siedzi w więzieniu za czytanie nieprawomyślnych książek, ale za głoszenie pewnych poglądów czy przekonań religijnych jest się w Polsce prześladowanym. Nie tak dawno doszło nawet do brutalnego mordu na tle politycznym dokonanego na Marku Rosiaku przez człowieka, który fanatycznie nienawidził PiS. Mamy do czynienia z kampanią nienawiści, otaczaniem kordonem sanitarnym osób, które mają poglądy odmienne od postkomunistycznych czy proplatformerskich. Taka jest rzeczywistość. A skoro nie żyjemy w demokracji, to walka za pomocą prawa nic nie daje. W istocie same sądy, które nigdy nie zostały zlustrowane, są źródłem korupcji i bezprawia, narzędziem utrzymania niesprawiedliwego, skorumpowanego i zamkniętego systemu.

Skoro twierdzi Pani, że walka za pomocą dostępnych środków prawnych nic nie daje, to jak inaczej z tymi patologiami walczyć?

Moim zdaniem jesteśmy opanowani przez skorumpowaną mafię, która doprowadza państwo polskie do utraty suwerenności. Ludzie w Polsce powinni wziąć sprawy w swoje ręce. Tutaj musi nastąpić bardzo zdecydowana i adekwatna reakcja, na przykład doprowadzenie do tak zwanej opcji zerowej w sądownictwie. Trzeba zacząć od społecznego utworzenia czarnej listy polskich sędziów, prokuratorów i ekspertów. Problem w tym, że wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy ze skali zagrożenia państwa.

Przejrzystość życia społecznego jest kluczowa dla demokracji.

Mówi Pani o sądownictwie, które nigdy nie zostało poddane lustracji. Jaki to ma wpływ na życie publiczne w Polsce?

Decydujący. Przejrzystość życia społecznego jest kluczowa dla demokracji. Jej brak poprzez odrzucenie procesu lustracji daje swobodne pole do korupcji, szantażu i niejawnych interesów. Jeśli jednego człowieka wsadza się do więzienia lub karze grzywną za to, że próbował ukraść chleb w hipermarkecie, a drugiego, który skazywał na karę śmierci Żołnierzy Wyklętych, uniewinnia, a nawet promuje w życiu publicznym i – co jeszcze bardziej oburzające – skazuje się ludzi, którzy protestują przeciwko publicznemu honorowaniu oprawcy na uniwersytecie, to wyraźnie widać, że ludzie, którzy tworzą wymiar sprawiedliwości w Polsce, kreują chorą rzeczywistość i powodują totalny zamęt wartości. Jaruzelski, który pod adresem ks. Jerzego Popiełuszki wypowiedział do Kiszczaka słowa: „Zrób coś, żeby przestał szczekać”, w wyniku czego ks. Popiełuszko został brutalnie zamordowany, nie tylko do końca życia pozostał bezkarny, ale jeszcze próbuje się go promować w życiu publicznym na tak zwanego człowieka honoru.

Demokracja bez wartości, w której nie wiadomo, co jest dobre, a co złe, bo wszystko jest relatywne, jest ułudą. Nie ma demokracji bez rozróżnienia elementarnych zasad określających, kto postępuje dobrze i zasługuje na nagrodę, a kto źle i dlatego powinien zostać ukarany. Bo jeśli powiemy, że wszystko jest względne, to dochodzi do sytuacji, gdy taki Bauman, zamiast siedzieć w więzieniu, jest obwożony po polskich uniwersytetach. Zresztą tu nie chodzi o zanik wartości i brak oceny. Przecież sąd rozpatrujący sprawę incydentu związanego z wizytą Baumana na wrocławskiej uczelni wydał wyraźną ocenę – w sporze: protestujący kontra honorujący zbrodniarza, skazał i ukarał tych pierwszych. Wydając taki wyrok, sprzeniewierzył się swojej roli i misji – nie tylko nie stanął na straży sprawiedliwości, ale aktywnie zadziałał przeciwko, powiększając bezmiar niesprawiedliwości.

W jednym z wywiadów określiła Pani zaproszenie stalinisty Zygmunta Baumana na Uniwersytet Wrocławski „promocją zbrodni”. Ale dla innych jest autorytetem.

Jeśli Bauman, który z bronią w ręku zwalczał tak zwane bandy, jak mówiono o Żołnierzach Wyklętych, nie tylko nie został osądzony, ale jeszcze po latach wyłazi gdzieś z boku jako wielki naukowiec i profesor, to może wróćmy na przykład do myśli niemieckiego zbrodniarza wojennego Adolfa Eichmanna. Może poza zbrodniczą ideologią też miał jakieś interesujące przemyślenia, nad którymi warto byłoby się pochylić i obwozić go po uniwersytetach świata.

Ale mówmy o Polsce, bo Polska mnie interesuje – jest moim krajem, moją Ojczyzną. Chciałabym, żeby młodzi i starzy ludzie chcieli tutaj żyć. Żebyśmy urządzili sobie tu życie w sposób przyjazny i nie dyskryminowali samych siebie. Nie jest to jednak możliwe, jeśli sprawiedliwe prawo nie będzie egzekwowane, jeśli zbrodnia nie zostanie nazwana zbrodnią, a sprawca nie zostanie ukarany. Jeśli uczciwy przedsiębiorca będzie szykanowany przez urzędy własnego kraju.

Niestety, kształt demokracji w Polsce sprzyja tego rodzaju patologiom. Co Pani w ogóle sądzi o tym ustroju politycznym?

Nie będę odkrywcą, jeśli powiem, że system demokratyczny jest czymś bardzo ułomnym. Ale analizując historię świata, nie da się uniknąć pytania, czy istnieje lepszy ustrój? Było mnóstwo różnych idei i dyktatur, które kończyły się wymordowaniem milionów ludzi. Stąd utarło się stwierdzenie, że demokracja to fatalny system, ale nie wymyślono lepszego. Dla mnie demokracja to z jednej strony pewien etos, w którym wzrastałam za komuny, kiedy to myślało się o krajach Zachodu jak o niedoścignionym marzeniu. A z drugiej strony widzę, że ludźmi można w łatwy sposób manipulować i wpływać na ich decyzje. Hitler też doszedł do władzy w demokratycznych wyborach. Jeśli mamy większościowe wybory do Senatu i kandyduje porządny człowiek, a drugim kandydatem jest jakiś oszust, ale ma na tyle pieniędzy, że zorganizuje na przykład imprezę na stadionie z grillowaną kiełbasą, to najprawdopodobniej ludzie zagłosują na niego. I to jest ta demokracja. Być może jakimś rozwiązaniem byłyby demokratyczne wybory oparte nie na listach partyjnych, ale na listach tworzonych przez lokalne ruchy społeczne, czego domagali się u siebie Ukraińcy. To oznacza, że każdego można byłoby wpisać na listę kandydatów, a o pozycji na liście decydowałaby liczba zgłoszeń. Może to jest coś dla nas...

A monarchia, o której wspomina często reżyser Grzegorz Braun?

Nie wiem, czy w przypadku Polski można w ogóle taki system ustrojowy na poważnie rozważać. Na świecie współczesne monarchie traktowane są raczej symbolicznie, jako część tradycji, tożsamościowe spoiwo, ale nie jako element realnej władzy mającej poważny wpływ na organizację życia danej wspólnoty. W Polsce sprawdzały się systemy przywódcze, gdy na czele państwa stawała osoba społecznego zaufania, mąż stanu, jak na przykład Józef Piłsudski. Ale takie sytuacje zdarzają się bardzo rzadko i na ogół w chwilach trudnych, w chwilach katastrof. Gdyby nie Piłsudski, który zastosował bardzo radykalne środki wobec ludzi wykorzystujących demokrację do rozsadzania państwa od środka, to być może utrata niepodległości przez Polskę nastąpiłaby znacznie szybciej niż w 1939 r.

Jako wybitny przywódca sprawdził się również prezydent Warszawy Stefan Starzyński, który do końca pozostał z mieszkańcami walczącej z Niemcami stolicy. Historia pokazuje, że pod dobrymi rządami potrafimy bardzo szybko się rozwijać. Ale do tego potrzebny jest mądry, odważny przywódca, człowiek autentycznego honoru, i naród, który potrafi docenić te cechy. Tak jak to miało miejsce w dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy powstał Centralny Okręg Przemysłowy.

Autentyczna elita to ludzie sumienia – mężni, odważni, posiadający szerokie horyzonty myślowe. Takich ludzi nam bardzo brakuje.

Ale jednak są kraje, w których demokracja się sprawdza, w każdym razie lepiej niż w Polsce. Od czego to zależy?

Czuję się bardzo bezsilna wobec tego, że w większości ludzie wybierają źle. Może gdyby była silna, autentyczna elita, byłoby inaczej i ten ustrój bardziej by się sprawdzał. Bo dla mnie takie osoby jak Bartoszewski, Michnik czy Geremek to przedstawiciele pseudoelity, ludzie małej klasy wylansowani przez medialną grupę interesów. To osoby, które rozsadzają naszą społeczność od wewnątrz. Autentyczna elita to ludzie sumienia – mężni, odważni, posiadający szerokie horyzonty myślowe, i takich ludzi nam bardzo brakuje. Niestety, w Polsce przez całe lata działała selekcja negatywna, polegająca na eliminowaniu najbardziej wartościowych jednostek.

Jakie elity – taka demokracja?

Nie mając prawdziwych elit, nie mamy demokracji. Jej fasadę zapewnia propaganda, co jest charakterystyczne dla reżimów. Ta propaganda zaczyna się od naruszenia, a następnie zmiany znaczenia słów. Jerzy Urban, rzecznik prasowy w czasach komunistycznego reżimu i symbol peerelowskiej propagandy, nazywał Msze święte odprawiane przez ks. Jerzego Popiełuszkę „seansami nienawiści”. Używał tego określenia człowiek, który co tydzień na wtorkowych konferencjach prasowych organizował prawdziwe seanse nienawiści – szczuł, ośmieszał, nazywał strajkujących górników terrorystami. Urban na co dzień posługiwał się językiem nienawiści, ale publicznie oskarżał o to właśnie ks. Jerzego, przemawiającego w duchu miłości i pokoju. Teraz jest podobnie. W III RP osoba, która donosiła, traktowana jest nie jak oprawca, ale niemalże jak ofiara. Mało tego, głównego generała służb komunistycznych, który ma na sumieniu wiele istnień ludzkich, nie nazywa się oprawcą, ale człowiekiem honoru. O nienawiść oskarża się publicznie ofiary usiłujące dochodzić elementarnej sprawiedliwości.

Jaką rolę w podtrzymywaniu takiego stanu rzeczy pełni obecnie rządząca Polską Platforma Obywatelska?

Platforma Obywatelska, skupiająca trzon ludzi dawnej Unii Wolności czy Kongresu Liberalno-Demokratycznego, jest dla mnie partią powstałą z tej części dawnej opozycji, która była powiązana siatką szantaży i interesów z ludźmi reżimu komunistycznego. W momencie, kiedy ci ludzie doszli do władzy, trzeba było się pożegnać z marzeniami o autentycznie wolnym rynku, wolnej konkurencji, liberalizmie (tak!), równych prawach i przejrzystości życia publicznego. Do dziś mamy swego rodzaju „teatr” demokracji, w której interesy nieco większe od drobnych może robić tylko uprzywilejowana grupa. Oczywiście są wyjątki, ale ja mówię tutaj o zasadzie. Jeśli chodzi o liberalizm, to polecam sprawdzić liczbę koncesji, która obowiązuje w Polsce, i porównać ją z prawem obowiązującym w innych krajach europejskich, gdzie nie trzeba chować pod ladę całych dziedzin gospodarki, tak aby podarować je „znajomym” czy wspólnikom.

Postawa Donalda Tuska jest zaprzeczeniem męstwa.

Jak może Pani określić swój stosunek do Donalda Tuska? Po wyborze na przewodniczącego Rady Europy usunął się, przynajmniej na chwilę, w cień polskiej sceny politycznej, ale przecież wcześniej rządził aż siedem lat.

Uważam, że jego miejsce jest w więzieniu. Myślę, że w normalnych warunkach Tusk nie byłby kimś, kto jest wart rozważań, aczkolwiek miał niestety bardzo duży wpływ na losy Polski. Myślę, że w jego przypadku decydujące są różne siatki interesów, powiązania korupcyjne lub po prostu ograniczone horyzonty myślowe. Według mnie jest to człowiek zadaniowany lub szantażowany. Dla mnie to taka banalna postać zła. Nie widzę w nim refleksji, że przekracza kolejne granice, brak mu też odpowiedzialności za to, co robi. Jego postawa to zaprzeczenie męstwa. Uważam go za człowieka, który jest współodpowiedzialny za śmierć prezydenta i utratę suwerenności Polski, a mimo to potrafi normalnie funkcjonować z takim ciężarem, musi być emocjonalnie upośledzony. Przecież miliony Polaków patrzą na niego jak na kogoś, kto wyrządził ogromną krzywdę państwu polskiemu – wspólnocie, za którą ten człowiek, dostając do rąk odpowiednie narzędzia, miał być odpowiedzialny. Mógł zdziałać wiele pożytecznych rzeczy, a zachował się jak niezbyt rozgarnięty chłopiec na boisku, który strzelił wiele samobójów. No chyba że był podpłacony przez przeciwną drużynę... Nie wiem, czy tak właśnie było, ale nie wykluczam tego.

Bardzo znamiennym momentem pokazującym prawdziwe oblicze III RP był pogrzeb Jaruzelskiego na warszawskich Powązkach. Czego wtedy dowiedziała się Pani o państwie polskim?

Że jest rządzone nie przez tych ludzi co trzeba. Takie państwo daje zły przykład młodym Polakom, nie szanuje siebie, swojej suwerenności, honorując ludzi, którzy działali na jego szkodę.

Mentalność koalicji PO-PSL w całej krasie pokazała treść nagrań ujawnionych przez tygodnik „Wprost”. Czy Panią, jako osobę, która już od dłuższego czasu bardzo krytycznie ocenia działania rządzących, coś jeszcze w związku z tym zaskoczyło?

Nic. Zastanawiam się tylko, gdzie są ośrodki decyzyjne III RP? No i wychodzi ewidentnie rosyjski charakter tej operacji. Może ekipa Tuska przestała być przydatna albo za mało gorliwie oddana rosyjskim sąsiadom i trzeba bardziej wylansować Bronisława Komorowskiego, który jest niezwykle oddany Rosji? Może rząd Tuska czegoś za mało sprzedał? Nie wiem. Wiem za to, że z ujawnionych rozmów Sikorskiego – oprócz poruszającego opinię publiczną języka – główny przekaz, który ma do ludzi trafić i jest wałkowany przez media, jest taki, że sojusz z Amerykanami to „lipa”. Bardzo ciekawe. W sytuacji autentycznego zagrożenia ze strony Rosji, jej fizycznej napaści na kraje sąsiedzkie, w sytuacji, kiedy inne państwa Europy wyrażają swoją obawę przed dominacją Niemiec, Polacy dostają porcję sensacji, której istotą jest prywatna (stąd bardziej wiarygodna) opinia ministra spraw zagranicznych, że sojusz z Ameryką nie ma sensu. No i oczywiście ta opinia jest później szeroko dyskutowana w zaprzyjaźnionych mediach. Dziennikarka TVP Info chce się dowiedzieć, dlaczego „robimy dobrze” Amerykanom...

Ulżyło Pani, kiedy Donald Tusk przestał być premierem? Czy coś to zmienia?

Użyję dość dosadnego porównania, które przychodzi mi do głowy. To tak, jakby w okolicy przestał grasować lokalny kieszonkowiec, którego w świetle fleszy wybrano na burmistrza dzielnicy. Można być spokojnym, że nie napadnie na nikogo w autobusie, ale w rzeczywistości może zaszkodzić na znacznie większą skalę. Tusk zaszkodził Polsce dużo bardziej niż drobny złodziej i moim zdaniem jego miejsce jest w więzieniu. Źle się stało, że teraz będzie decydował o naszych losach w skali Unii Europejskiej. Tymczasem w kraju zastąpiła go osoba z tego samego kręgu ideowego, której wielokrotnie udowodniono kłamstwo w życiu publicznym.

Jedno państwo, dwa narody?

Istnieje ogromna ilość ludzi, do których sumień czy nawet poczucia pragmatyzmu można by się odwołać.

Czy w Polsce żyją „dwa narody”? A jeśli tak, to jak przebiega ten podział i jak bardzo jest on głęboki?

Według mnie tak, choć uważam, że stwierdzenie, iż w Polsce żyją dwa narody, nie wyczerpuje opisu naszej rzeczywistości. Trzeba pamiętać, że w naszym kraju mieszkają spadkobiercy tych, którzy wyrywali ludziom paznokcie, i potomkowie tych, którzy gnili w więzieniach lub zostali straceni, na przykład Żołnierzy Wyklętych. Dzieci tych dwóch „narodów” żyją tutaj i toczą ze sobą spór. Nie tak dawno spotkałam się z terminem historycznym „pełniący obowiązki Polaka”. Ukuto go dla około 100 tysięcy ludzi rekrutowanych spośród mniejszości narodowych w Rosji, których po wojnie wraz z rządem lubelskim implementowano na teren Polski właśnie po to, żeby rozsadzali wspólnotę od środka. Dowiedziałam się tego od polskiego historyka żydowskiego pochodzenia, syna komunistycznych działaczy. Ci ludzie zakładali później rodziny i dziś mamy do czynienia z potomkami tej dziczy, tych „Hunów”, których wyhodowała komuna.

Z tak zwanymi resortowymi dziećmi?

Myślę, że można ich tak określić. Jeśli ktoś się oburza, że nie odpowiada za swoich rodziców, to ja mam pytanie: czy zrobiłby karierę w Polsce, gdyby nie oni? Bo moim zdaniem wiele wskazuje na to, że nie. Ich rodzice mogli piąć się po szczeblach kariery, będąc mniej zdolnymi i pracowitymi od wielu innych, ponieważ jako usłużni konformiści lub ograniczeni fanatycy zbrodniczej ideologii mieli specjalne przywileje. I mają je do dzisiaj, a oprócz tego dysponują całym systemem haków i nacisków, przez co mogą szantażować tych, którzy mogliby im lub ich dzieciom jakoś się przysłużyć lub zaszkodzić. Ci ludzie decydują o kształcie życia publicznego i społecznego większości Polaków. To oni mają pieniądze i kapitał zagwarantowany przy Okrągłym Stole, uwłaszczający postkomunę i tych, którzy poszli na układy.

Widzi Pani jakieś wyjście z tej sytuacji? Możliwe jest zasypanie dzielących nas podziałów?

Jedynym wyjściem jest sprawiedliwy i przejrzysty publicznie system demokratyczny. Myślę, że obecność i działalność resortowych dzieci nie przekreśla naszej szansy na bycie suwerennym, silnym i dobrze rozwijającym się narodem z niezachwianym poczuciem tożsamości. W mojej ocenie potomkowie oprawców są w mniejszości.

Bardzo ważne jest, żeby każdy, kto dostrzega powagę sytuacji, włączył się do działania i znalazł pomysł na siebie (podkreślam – nie na znanego dziennikarza, nie na szanowanego polityka, ale na siebie) – co może zrobić, żeby walczyć o wolność w Polsce. Nie jesteśmy na straconej pozycji. Istnieje ogromnie dużo ludzi, do których sumień czy nawet poczucia pragmatyzmu można by się odwołać, pomimo że jesteśmy społeczeństwem postkolonialnym, czyli biernym, o zaniżonym poczuciu własnej wartości, tolerującym kłamstwo, korupcję, niesprawiedliwość i miernych liderów u władzy.

Czasami łatwiej jest wybudować nowy dom, niż przerabiać coś, co jest ruiną wzniesioną na złych fundamentach.

Jakimi argumentami próbowałaby ich Pani przekonać?

Bardzo prostymi, chociażby takim, że jeśli urządzimy sobie kraj bez korupcji, w którym wspierana będzie rodzima przedsiębiorczość, nasze dzieci, zamiast szukać szczęścia na zmywaku w Anglii, w Polsce będą robiły karierę naukową lub założą własny biznes. Historia pokazuje, że jeśli uda nam się wśród siebie znaleźć naturalnych liderów i wypromować autentyczne elity, to jesteśmy w stanie bardzo daleko zajść i stosunkowo szybko wypracować dobrobyt. Warunkiem tego, abyśmy się wreszcie dogadali, są jasne, przejrzyste i sprawiedliwe zasady funkcjonowania państwa, obowiązujące wszystkich. Gwarancja wolnego słowa (poprzez odpowiednie mechanizmy finansowania) i całkowita zmiana systemu wymiaru sprawiedliwości. Skala zwyrodnienia sądownictwa jest tak duża, że należy – i mówię to w pełni świadomie i odpowiedzialnie – zacząć od zera, stworzyć system na solidnych fundamentach. Czasami łatwiej jest wybudować nowy dom, niż przerabiać coś, co jest ruiną. W sytuacji, kiedy szacuje się, że maksymalnie 30 procent sędziów postępuje zgodnie z etyką zawodową, jedynie zbudowanie na nowo systemu stwarzałoby szansę na praworządność. Kolejnym bardzo ważnym warunkiem jest wychowanie młodych ludzi, na których kompleksach nie da się żerować. Musimy ich uczyć logicznego, odważnego i samodzielnego myślenia. Powinniśmy kłaść nacisk na nauczanie historii przy jednoczesnym wpajaniu szacunku do wartości patriotycznych. Inwestycja w młodych, uodpornienie ich na manipulację, dzięki czemu będą świadomymi i pewnymi własnej wartości obywatelami, stworzy wielką szansę dla nas jako wspólnoty narodowej.

Zanim przyszedł rok 2010...

Rodzice wpoili mi upór oraz niezależność, żeby nie iść za stadem baranów, to znaczy nie podążać bezrefleksyjnie tam gdzie wszyscy.

Porozmawiajmy przez chwilę o Pani. Jest Pani osobą rozpoznawalną ze względu na swoje poglądy oraz sposób ich wyrażania. Natomiast bardzo niewiele wiadomo o Pani jako osobie prywatnej, tej sprzed 2010 roku. Nie byłoby takiej Ewy Stankiewicz, jaką znamy, gdyby nie...

Mój dom rodzinny we Wrocławiu, to znaczy skromne mieszkanie w bloku... Rodzice nauczyli mnie samodzielnie myśleć i cenić sobie wolność. Wpoili mi upór oraz niezależność, żeby nie iść za stadem baranów, czyli nie podążać bezrefleksyjnie tam gdzie wszyscy. Myślę, że właściwie wszystko, co jest związane z moim poczuciem własnej wartości, to ich zasługa.

Kim byli?

Mój tato Leszek Stankiewicz był pianistą jazzowym i ukończył kilka specjalizacji chemii na różnych politechnikach, w tym na Politechnice Wrocławskiej. Był dobrym fachowcem, opracowywał oraz uruchamiał linie technologiczne i produkcyjne, kierował wielkimi zakładami produkcyjnymi przemysłu spożywczego. Tato był człowiekiem od czarnej roboty – za wszystko odpowiedzialnym, ale zawsze, przez kilkadziesiąt lat, jako p.o., czyli „pełniący obowiązki” dyrektora. Nie mógł awansować na funkcję, którą de facto pełnił, ponieważ nigdy nie zapisał się do partii. Jego przełożonymi były nieuki i złodzieje, którzy brali forsę, ale za to byli „wierni ideologicznie” jako członkowie jedynie słusznej partii.

Mama Danusia z wykształcenia była botanikiem. Jakiś czas pracowała w laboratorium, a potem jako agent ubezpieczeniowy. Lubiła kontakt z ludźmi. Uwielbiała też czytać i miała w sobie ogromną ciekawość świata. Była prawym człowiekiem, z fantazją i niezależnością, zresztą tak jak i tato. Oboje z charakterami. Spierali się często przy stole na różne tematy, ale zasadnicze sprawy ich łączyły. Mama zmarła w 2003, a tata półtora roku później.

Ma Pani rodzeństwo?

Mam starszego brata Kubę. Poszedł w ślady taty – jest muzykiem jazzowym. Kuba dość szybko wyszedł z domu. Wcześnie zaczął koncertować, potem wyjechał na studia do Stanów Zjednoczonych, a raczej został tam po jednym z koncertów, na który wyjechał ze Zbigniewem Namysłowskim, polskim saksofonistą jazzowym. Podszedł do egzaminów w Berklee College of Music i otrzymał stypendium. Mieliśmy jeszcze brata Marcinka, ale urodził się z wadą serca i zmarł w wieku trzech miesięcy. Niestety, wtedy jeszcze nie operowali takich małych dzieci. Był pierwszym dzieckiem moich rodziców.

Tacie bardzo przeszkadzała dyktatura ciemniaków u władzy i nachalność komuny.

Jak wspomina Pani swoje dzieciństwo?

Mieszkaliśmy w bloku na Krzykach we Wrocławiu. Kiedyś, już po śmierci mamy, sąsiadka opowiedziała mi scenę, którą zapamiętała: moja mama stoi na podwórku przed blokiem, w jednej ręce trzyma papierosa, w drugiej książkę, a nogą kołysze wózek, w którym byłam ja. Dostałam od rodziców dużo miłości, ale nie była to miłość zaborcza – oni po prostu mieli swój świat wartości, poglądów i zainteresowań. Obiady zawsze jedliśmy przy jednym stole. Najpierw gotowała mama. Potem gdy tato został wyrzucony z pracy w trzecim dniu stanu wojennego, to on przejął na siebie obowiązki domowe. Pamiętam też, że gdy kiedyś chodziłam z mamą po górach, zaciągnęła mnie na jakieś spotkanie z opozycjonistami. To była końcówka lat 70. W naszym domu cały czas było włączone Radio Wolna Europa. Nigdy też nie brakowało bibuły – literatury podziemnej, wydawanej na marnym papierze, z mnóstwem literówek, pisanej na maszynie lub odbijanej na ksero. No i nuty. Pełno nut.

Rodziców nie kusiło, żeby – tak jak wiele osób w tamtym czasie – wstąpić do partii, podpisać jakąś lojalkę, bo „tak robią wszyscy”, bo „jakoś trzeba żyć”?

Charakteryzowała ich prawość. Potrafili samodzielnie ocenić sytuację. Jestem przekonana, że gdyby ojciec zapisał się do partii, to szybko zrobiłby karierę i na pewno nie mieszkalibyśmy w bloku. Jakieś dziesięć lat temu nakręciłam o tacie film, który jeszcze nie ujrzał światła dziennego. W jednej ze scen, wziętych zresztą z wcześniejszego reportażu radiowego, tato powiedział: „Zobacz, mamy mieszkanie w bloku, malucha (małego fiata) i psa «wielorasowego». Nie przelewa nam się za bardzo, ale chwała Bogu, że człowiek ma jeszcze dwie ręce, głowę na karku... I drugi raz też tak bym postąpił”. Setki razy podtykano mu deklarację wstąpienia do partii, która byłaby natychmiastową przepustką do lepszego życia. Ale ojciec nie zgiął karku, nie chciał, nie umiał.

Był w nim niezależny duch i bardzo przeszkadzała mu ta dyktatura ciemniaków u władzy i nachalność komuny. Ona właziła wszędzie z butami, do muzyki również. Narzucała, co należy czytać i czego ma się słuchać.

Jak radziła sobie Pani rodzina w trudnych czasach PRL-u?

Pamiętam, z jakim wysiłkiem tata zdobywał w sklepach to, co było potrzebne dla naszej czteroosobowej rodziny. W latach 70. nie mieliśmy nikogo za granicą ani żadnych znajomości, więc było trudno. Nie przelewało się, szczególnie gdy w stanie wojennym ojciec został wyrzucony z pracy. Ale nie żyliśmy w jakiejś skrajnej biedzie. Tato, dopóki mógł, strasznie ciężko pracował, i to w bardzo trudnych warunkach.

Stan wojenny w dużej mierze zmarnował potencjał, talent i energię takich ludzi jak mój ojciec, którzy mogli budować ten kraj.

W jakich okolicznościach Pani ojciec stracił pracę?

Dostał wymówienie z dnia na dzień. Usłyszał, że według prawa stanu wojennego nikt nie musi mu niczego uzasadniać. Wcześniej pod szyldem „Solidarności” w jego zakładzie utworzono samorząd robotniczy i z tego, co pamiętam, ojciec został wybrany na przewodniczącego. Cieszył się bardzo dużym szacunkiem u ludzi nie tylko dlatego, że był świetnym fachowcem, ale także dlatego, że jak trzeba było, potrafił się postawić. W filmie Tato przypomniałam historię, kiedy w 1968 r. przyszli do niego z listą Żydów do zwolnienia. Odpowiedział, że nie ma do tego podstaw. I nie zmienił zdania, gdy zaczęli go podchodzić tym swoim „wicie, rozumicie”. „Nie wiem, nie rozumiem” – stwierdził krótko. „Jeśli chcecie ich zwolnić, to sami się pod tym podpiszcie. Ja tego nie zrobię”. I, co dziwne, wszyscy ci, którzy mieli zostać zwolnieni, pozostali. Później nawiązały się bardzo silne przyjaźnie pomiędzy ojcem i częścią tych osób, niektóre na całe życie. Tak na przykład zyskałam ukochaną „ciocię Krysię”. Często ludzie mówili: „Jeśli ja tego nie zrobię, to po mnie przyjdzie ktoś jeszcze gorszy”. Mój ojciec miał mocny kręgosłup i nie bał się odmówić. Nikt go nie mógł zmusić do robienia świństw innym ludziom.

Za to podpadł swoim przełożonym?

Prawdopodobnie zaważyło na tym również zaangażowanie ojca w ujawnienie nieprawidłowości przy imporcie soi wykorzystywanej do produkcji pasz.

W czasach „Solidarności”, gdy opracowywany był plan restrukturyzacji rolnictwa, ojciec napisał artykuł pt. Dolary utopione w paszach. W zakładach przetwórstwa, którymi kierował, w procesie produkcyjnym wykorzystywano m.in. soję. Składnik ten trzeba było importować z Zachodu za dolary, a przecież za komuny przelicznik dolara do złotówki był horrendalny – przypomnę tylko, że wielu Polaków zarabiało wtedy około pięciu dolarów miesięcznie. Ojciec wiedział, ile soi wchodzi w skład paszy, którą on produkuje, oraz jakiej ilości potrzebują pozostałe zakłady w Polsce. I gdy dotarł do statystyk pokazujących, ile nasz kraj tej soi importuje, to zorientował się, że tylko niewielki procent wykorzystywany jest w polskim przemyśle. Okazało się, że niemal cały import soi po przeładunku w polskich portach szedł na Wschód, do Związku Radzieckiego, a myśmy za to płacili ciężkie pieniądze, zaciągając pożyczki w dolarach. Tato napisał o tym artykuł.

Wsadził kij w mrowisko?

Była z tego