Mateusz w prywatnej szkole angielskiej - Aleksandra Englander-Botten - ebook + książka

Mateusz w prywatnej szkole angielskiej ebook

Aleksandra Englander-Botten

3,7

Opis

Mateusz, którego tata jest Brytyjczykiem, a mama Polką, wraz ze swoją siostrą Julią rozpoczyna kolejny rok nauki w angielskiej szkole. Tym razem jego rodzice, pragnąc zapewnić swoim dzieciom jak najlepsze warunki, zapisują rodzeństwo do szkoły prywatnej, która bardzo różni się od państwowej. I mimo że nauka w niej odbywa się także w soboty, dzieci bardzo lubią do niej chodzić. Oprócz zwykłych lekcji matematyki czy angielskiego grają w orkiestrze, uprawiają wiele rodzajów sportu, bawią się w szkolnym lesie i wprost uwielbiają przerwy na lunch, podczas których pałaszują pyszne ciepłe posiłki. I tylko mama wciąż martwi się, że jej syn przez cały rok chodzi w krótkich spodenkach, biega zimą bez kurtki, a podczas zawodów pływackich musi korzystać z szatni w zupełnie innym budynku. Tata zachowuje angielski spokój…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 116

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (7 ocen)
3
1
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

Słówko wyjaśnienia

Cześć! To ja, bohater tej książki. Pewnie dziwicie się, że do was mówię. Niepotrzebnie. Niektórzy z Was znają mnie już z mojej poprzedniej książki. Ale teraz posłuchajcie wszyscy. W poprzedniej części wyjaśniłem, że moja mama wymyśliła sobie, że napisze książkę dla dzieci. I że w tej książce to ja będę wszystko opowiadać. Uparła się i już! W taki właśnie sposób, nie mając żadnej drogi ucieczki, musiałem zostać bohaterem książki.

Przyznam się Wam, że nie było to takie złe. Po prostu opowiadałem o swoich przygodach, o tym, co się działo w mojej szkole, w klasie i w domu. Dwa lata temu chodziłem do osiedlowej angielskiej szkoły podstawowej. Rodzice zadecydowali, że będę chodził do szkoły prywatnej.

Aha, jestem i Polakiem, i Anglikiem. I tym, i tamtym? Jak to możliwe? Rozwiązanie jest trudne, ale Wam pomogę: moja mama jest Polką, a tata Anglikiem, zapamiętajcie! Nie odwrotnie! To byłoby bez sensu, gdyby tata był Polakiem. Przecież on nie mówi po polsku!!!

A, przepraszam, zapomniałem się przedstawić tym, którzy mnie jeszcze nie znają. Mateusz. Mam na imię Mateusz. Właściwie mam też na imię Matthew. Yes, my name is Matthew. Hmmm… Tak, to prawda, mam dwa imiona. Szczęściarz ze mnie, nieprawdaż?

Aha, i jeszcze jedno. Mam młodszą siostrę. Ma na imię Julia i jest o całe dwa lata i dwa miesiące młodsza ode mnie. Po polsku to Julia, in Englishis Julia. Czyli Julia ma tylko jedno imię. Ale Julia jest jedyną osobą, która zwraca się do mnie Mateusz albo Matthew, w zależności od tego, czy właśnie mówi po polsku, czy po angielsku. Mama mówi do mnie tylko po polsku, więc dla niej jestem Mateuszem. Tata natomiast zwraca się do mnie tylko po angielsku, więc dla niego jestem Matthew.

Tym razem opowiem Wam o mojej przeprowadzce i nowej angielskiej szkole, dobra? To jest całkiem inna szkoła niż poprzednio, bo prywatna.

I nadal możecie nazywać mnie bohaterem książki.

IPlanujemy rozstanie ze starą szkołą, czyli Goodbye, my old school

Let’s start!

Pamiętacie pewnie, że mieszkam w Wielkiej Brytanii, ale ja mówię w skrócie – w Anglii. Przecież i tak wszyscy wiemy, o jaki kraj chodzi.

Pamiętacie też pewnie, że dwa lata temu chodziłem do zwykłej szkoły osiedlowej w naszej dzielnicy. Pod koniec roku szkolnego moja mama wpadła na dziwny pomysł, że przeniesie mnie do szkoły prywatnej.

Ani mama, ani tata nie chodzili do szkół prywatnych, jak byli małymi dziećmi. Nie wiem, dlaczego pomyśleli, że tam będzie mi lepiej. A może fajniej?

– Mateuszku – zaczęła kiedyś mama – nie chodzi o to, żeby w twojej szkole było mniej lub bardziej fajnie.

– Naprawdę? Nie o to chodzi? – Nie mogłem zrozumieć, czy mama mówi serio, czy żartuje.

– Szkoła musi przede wszystkim uczyć i zachęcać do nauki. Taka jest jej rola.

– Tak, wiem, wiem… ale… no wiesz… w mojej szkole tyle fajnych rzeczy będzie się działo przez najbliższe miesiące…

Pomyślałem wtedy o wspaniałym projekcie Boba Budowniczego, jaki miał wystartować od wakacji, a w którym niestety nie będę brał udziału. Po zakończeniu roku szkolnego miał się rozpocząć minimum dwuletni plan rozbudowy mojej starej szkoły. Od następnego roku mieliśmy mieć trzy równoległe klasy w każdym roczniku. Wspaniały plan! Ogromna szkoła! Tutaj w Anglii są zwykle dwie lub tylko jedna klasa. Po takim projekcie Boba Budowniczego moja szkoła stałaby się sławną, ogromniastą i największą szkołą w całym mieście.

Niestety, moja mama w ogóle się z tego nie cieszyła. Nie mogłem zrozumieć dlaczego.

Przecież mieliśmy się uczyć na zewnątrz. A może w tymczasowych barakach postawionych na boisku szkolnym? Mieliśmy od września przez okna klasowe obserwować pracujące koparki i dźwigi. Liczyć wjeżdżające i wyjeżdżające wywrotki. Taka frajda i tyle atrakcji przez dwa lata… Po co się uczyć matematyki czy angielskiego, jeżeli za oknem jest w akcji Bob Budowniczy? Przecież będzie wesoło i głośno!

– Mateuszku, znajdziemy ci szkołę, która po pierwsze nie będzie wielkim placem budowy przez dwa lata, a po drugie taką, w której będziesz uczył się więcej niż w obecnej.

– Ojejku – zajęczałem tak na wszelki wypadek, bo nie wiedziałem, czy mam się cieszyć, czy martwić tym, co usłyszałem. Skrzywiłem się też trochę. Zastanawiałem się jednak w duchu, czy to dobry, czy może zły plan? Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Nie chciałem przecież rozstawać się z kolegami. Ale prawdą też było, że w tej szkole mało się uczyłem jak na swoje możliwości i talenty – co zawsze powtarzała moja mama.

Przykro było mi powiedzieć w szkole, że już w przyszłym roku nie będę do niej chodził. Sam nie wiedziałem, gdzie będę, nawet nie wiedziałem, czy to będzie to samo miasto. Byłem już z mamą odwiedzić pewną szkołę, która bardzo mi się spodobała, rozmawiałem też z rodzicami, ale nic na sto procent nie było jeszcze ustalone. Tylko plany i plany. I jeszcze rozmowy. Nic więcej.

(Za chwilę opowiem Wam o tej nowej szkole, którą odwiedziłem z mamą.)

Powiadomiłem kolegów w klasie i na boisku podczas przerwy o tym przykrym planie opuszczenia szkoły i rozstaniu za kilkanaście dni. Moja mama była na spotkaniu z panią dyrektor. W ostatnim tygodniu szkoły chyba wszyscy już wiedzieli o tych planach. A właściwie to o planach mojej mamy, bo ja tej decyzji przecież nie podejmowałem.

– Matthew! Ty chyba żartujesz! – wykrzykiwali jeden przez drugiego koledzy.

– Jaja sobie robisz, czy co? – Mój przyjaciel prawie się na mnie obraził.

Przez następny, czyli ostatni szkolny tydzień, życie klasowe toczyło się prawie tak jak normalnie, oprócz tego, że dostałem od kolegów kilka prezentów. Kolekcja ta była niezmiernie interesująca. Podarowali mi dwie muszelki, sześć kamyków różnej wielkości, czerwony ołówek, kawałek szkła i dwie temperówki. Schowałem sobie te klejnoty w domu do piórnika.

W ostatni dzień szkoły przyniosłem na zajęcia polskie słodycze. Mama kupiła w polskim sklepie delicje z galaretką pomarańczową, opakowanie krówek i lukrowane pierniki. Pani nauczycielka dała mi zaś wielką kartkę. Na pierwszej stronie były kolorowe rysunki. Wewnątrz natomiast wpisy wszystkich kolegów i koleżanek z klasy. Pośrodku widniał wpis od pani. Zrobiło mi się jakoś dziwnie, trochę przyjemnie, a jednocześnie jeszcze bardziej smutno.

– Zobacz, Matthew – koleżanka pokazywała palcem obrazek szkoły na pierwszej stronie – to ja narysowałam.

– Ale spójrz tutaj, i tutaj – inna koleżanka wskazywała palcem na chmury i samochód – ja narysowałam to.

– A ja okna i drzwi do klasy – wołała kolejna dziewczynka siedząca pod oknem, bo nawet nie widziała kartki, tak daleko była.

Wszyscy chcieli mi pokazać, którą dokładnie część kartki dla mnie przygotowali, co narysowali i zaprojektowali. To był doprawdy miły prezent.

Spojrzałem jeszcze raz na stronę wewnętrzną kartki. Wpis za wpisem, zdecydowanie za dużo, aby je czytać w szkole.

Tego dnia odebrała mnie mama. Chwilowo zapomniałem, że od następnego września będę chodził do innej szkoły. Tak jak koledzy, cieszyłem się, że od jutra zaczynają się wytęsknione wakacje. HURRA!

Summer holiday!!!

IIJa też chcę mieć własne lotnisko

Tego ostatniego dnia szkoły, jak wracaliśmy do domu, to przypominaliśmy sobie z mamą moje pierwsze wakacje w Polsce. Był lipiec, wróciłem wtedy z Anglii i razem z Julią przyjechaliśmy do babci i dziadka. To były oficjalne wakacje, bo już wtedy mieszkaliśmy w Anglii, więc każdy przylot do Gdańska to był holiday.

Śmiejąc się, mama zapytała:

– Pamiętasz, jak kilka lat temu przestraszyłeś się zaraz w drodze z lotniska do babci i dziadka?

– Pewnie, że pamiętam! – Teraz ja też się śmiałem, kiedy wspominałem to wydarzenie, ale kilka lat temu nie było to takie śmieszne. Wtedy to był film grozy!

Ale opowiem od początku.

Wylądowaliśmy w Gdańsku, na nowym lotnisku imienia Lecha Wałęsy. O panu Wałęsie opowiem trochę później, bo na razie zapakowaliśmy się wszyscy do samochodu dziadka. Ja z Julcią z tyłu, a mama z przodu. Wyjeżdżamy z lotniska, a mnie aż ciarki przeszły po plecach.

W samochodzie jadącym obok nas nie było kierowcy! Zamknąłem na chwilę oczy, bo wydawało mi się, że źle widzę. Otworzyłem je powoli i aż krzyknąłem ze strachu. W kolejnym samochodzie jadącym obok, kierowca spał w najlepsze, a samochód nas mijał i jechał sobie dalej. Tak jakby nic szczególnego się nie działo.

Patrzę na kolejne auto. Tam znowu niespodzianka! Kierowcy nie ma, a auto prowadzi pasażer. To musi być jakieś przedstawienie, chyba specjalnie dla mnie!

Złapałem mamę za rękę i wołałem, że chcę z powrotem do Anglii. Do normalnej ulicy i do normalnych kierowców w normalnych samochodach! Dopiero łapiąc mamę za ramię, zobaczyłem że siedzi na miejscu kierowcy i nie ma kierownicy! I co najgorsze: śpi.

Nic nie rozumiem: śpiący kierowca bez kierownicy?

– Czy to jakaś gra, specjalnie dla mnie, dziadku? – zapytałem bardzo zaniepokojony i przestraszony.

– I czy samochodami jadącymi obok kierowali jacyś twoi koledzy magicy, dziadku? Tacy niewidzialni? – zadawałem kolejne pytania, w ogóle nie dając dziadkowi szansy na odpowiedź.

Mama obudziła się, słysząc mój głos. A za chwilę razem z dziadkiem śmiali się z mojego zachowania. Między kolejnymi wybuchami śmiechu tłumaczyli, że w Polsce obowiązuje ruch prawostronny, odwrotnie niż w Anglii, gdzie jeździmy lewą stroną.

– Rozumiem, rozumiem, ale czy nie mogliście mnie o tym uprzedzić? A nie tak od razu z samolotu do samochodu i ani mru mru o śpiących kierowcach…

Najbardziej jednak zirytowała mnie wtedy Julia, która powiedziała, że ona to wszystko już wie i w ogóle się nie przestraszyła.

Tak więc jest to sprawa oczywista, że w Polsce jeździmy po prawej stronie, nie tylko samochodami po ulicach, ale także schodami ruchomymi w centrum handlowym. Tak samo chyba dzieje się w całej wielkiej Europie. Tylko w Anglii wszystko jest na odwrót.

Mama opowiedziała mi też, że Lech Wałęsa był kiedyś prezydentem całej Polski, czyli najważniejszą osobą, która kierowała krajem. Dokonał wiele bardzo ważnych zmian w Polsce, w trudnym okresie historycznym. Za swoją pracę otrzymał wiele odznaczeń, medali i znaną na całym świecie Pokojową Nagrodę Nobla.

– To musi być naprawdę znany człowiek – skomentowałem dużo później, już po powrocie do Anglii, bo okazało się, że wszyscy Anglicy, z którymi przyjaźnią się rodzice, też znali Lecha Wałęsę.

„Ciekawe, co on takiego specjalnego zrobił, że znają go nawet w Anglii?” – zastanawiam się ciągle. Bo przecież nikt nie zna tutaj w Anglii obecnych ważnych osób z Polski, które zresztą nie mają tylu medali, odznaczeń i tytułów, co Lech Wałęsa.

Lech Wałęsa mieszka w Gdańsku. Moja ciocia Asia pokazała mi nawet jego dom. Ciocia Asia mieszkała kiedyś, podczas studiów, w akademiku Uniwersytetu Gdańskiego, który znajdował się niedaleko domu pana Wałęsy. Można było przejść sobie na piechotę, tak blisko. Pojechałem z ciocią popatrzeć.

Dom był całkowicie zwyczajny, z dużym ogrodem, ale w ogóle nie wyglądał na jakiś sławny dom.

Nie mam innego wyjścia, muszę poczytać trochę na temat tego pana w internecie.

Muszę się nauczyć, jak być sławnym i mieć swoje własne lotnisko, tak jak pan Wałęsa ma lotnisko w Gdańsku.

IIIDzień Otwarty, czyli wizyta w nowej szkole albo School Open Day

Jechaliśmy samochodem długą drogą. Po prawej stronie widać było jezioro, a po lewej duże boiska na trawie. Potem były stare, zabytkowe budynki, nieduży lasek i parking samochodowy. Od samochodu szliśmy w dół ścieżką do budynku głównego, który był największy i bardzo stary.

– Zobacz, Mateuszku – zwróciła moją uwagę mama – te budynki tutaj wyglądają bardzo podobnie do tych zabytkowych posiadłości, które zwiedzaliśmy kilka tygodni temu. Pamiętasz?

– Te z National Trust? – zapytałem, aby potwierdzić, że oboje myślimy o tym samym niedzielnym spacerze.

National Trust jest bardzo sławną organizacją w Anglii, która opiekuje się historycznymi narodowymi zabytkami. Opiekuje się także zabytkowymi domamii ogrodami bogatych ludzi, którzy dawno temu podarowali swoje posiadłości tej organizacji, bo, według mamy, nie mieli już pieniędzy, aby utrzymać takie ogromniaste domy, ogrody, jeziora i lasy. Tak więc nasza rodzina ma wykupiony roczny bilet członkostwa i możemy zwiedzać sobie otwarte dla publiczności miejsca, kiedy tylko i jak często chcemy. To bardzo popularna angielska forma spędzania czasu w niedzielne popołudnia. Mamy ogromne szczęście, bo niedaleko naszego domu jest kilka takich miejsc. Każde inne i każde ciekawe. Widziałem je już parę razy!

Byłem zachwycony nową szkołą! Moja mama też. Ta szkoła przypominała mi piękny angielski zamek z wieloma atrakcjami. Nawet nigdy nie pomyślałem, że szkoła może być taka duża, ciekawa i mieć tyle budynków.

Od razu powiedziałem mamie:

– Tutaj chcę chodzić! Ta szkoła jest super i tylko tutaj zgadzam się przenieść.

Mama się uśmiechnęła i odpowiedziała:

– Poczekaj, to dopiero początek. Zaraz zobaczysz i dowiesz się jeszcze więcej.

Właściwie to nie mogłem się doczekać. Mamie łatwo jest coś powiedzieć. Ona myśli, że mogę tak spokojnie stać i czekać. A ja chciałem pobiec tu albo tam, albo jeszcze dalej. Sprawdzić, co jest w tym budynku albo może w tamtym. Rozglądałem się więc wokół, bo wszystko mi się podobało. Ale spokojnie stałem i czekałem.

Przyszedłem razem z mamą na Open Day, czyli na dzień otwarty szkoły. W szkołach prywatnych takie otwarte dni organizowane są trzy razy w roku, w sobotę, raz w każdym semestrze. Rodzice, którzy są zainteresowani, muszą wcześniej zadzwonić i zarezerwować sobie miejsce. Moja mama nie wiedziała, dlaczego musi podawać liczbę gości wizytujących i wiek dzieci. Odpowiedź na to pytanie znaleźliśmy później, kiedy zaproszono nas wszystkich na wspólny lunch.

A więc na początku wszyscy przybyli ludzie, czyli zaproszeni goście, zostali przywitani przez dyrektora szkoły i jego żonę. Było sporo rodziców, a w tym również ośmioro potencjalnych uczniów w różnym wieku. Zaważyłem, że nie wszyscy rodzice przyszli z dziećmi. Zostaliśmy zaproszeni do sali, gdzie ustawiono krzesła. Dla rodziców była kawa i herbata. A dla nas, dzieci, woda i soki oraz różne słodkie przekąski. Te ciasteczka i ciasta wyglądały inaczej niż ze sklepu. Dopiero później mama mi wyjaśniła, że najwyraźniej te przysmaki były przygotowywane przez kucharzy szkolnych i dlatego były takie ładne i apetyczne. Mama pozwoliła mi zjeść, ile chciałem.

„Wow” – pomyślałem i zabrałem się za kolejne ciasteczko. Nie mogłem przegapić takiej szansy, więc zjadłem pięć.

W tym czasie pan dyrektor opowiedział o historii szkoły, jej założeniu, tradycjach i obecnym programie nauczania. Opowiadał długo i chyba ciekawie, bo moja mama była zasłuchana. Dla mnie było to nudne, ale cierpliwie siedziałem obok mamy i patrzyłem przez okno. Obserwowałem dzieci biegające za oknem i marzyłem o tym, aby sobie tak pobiegać razem z nimi.

Za chwilę jednak zastanowiłem się:

„Dzieci w szkole w sobotę?