Maria Magdalena. Kapłanka, dama, apostołka - Ewa Kassala - ebook + audiobook

Maria Magdalena. Kapłanka, dama, apostołka ebook i audiobook

Ewa Kassala

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Przed Państwem "Maria Magdalena", druga – po "Królowej Saby" – powieść Ewy Kassali o silnych kobietach w Biblii. Czy byłą kochanką Jezusa? Jawnogrzesznicą opętaną przez demony? Kapłanką Izydy, głoszącą własną ewangelię? Kto i dlaczego nazwał ją doskonałością nad doskonałościami? Maria Magdalena Ewy Kassali jest jedną z nas. Możemy się z nią utożsamiać, bo tak jak my kocha, błądzi, cierpi, waha się, marzy o miłości wiecznej i ponadczasowej. Jest wykształcona i wrażliwa, dobra i obdarzona niezwykłą duchową mocą, ale bywa też naiwna, zarozumiała i próżna. Wychowywana w hermetycznym świecie dobrobytu, nie do końca rozumie rzeczywistość i problemy „zwykłych ludzi”. Jednak przechodzi przemianę, a po upadku na samo dno odradza się do nowego życia. Z wychowanki kapłanek Izydy i salonowej damy staje się apostołką. Po długiej duchowej wędrówce odkrywa swoją życiową misję. Jej zadaniem jest przenoszenie przez czas wiecznego ognia i kobiecej cząstki boskiej energii. Zostaje towarzyszką Jezusa i obok jego matki staje się najważniejszą kobietą w jego życiu. Ta opowieść jest jak wciągający hollywoodzki film – wartka akcja, mocne charaktery, dynamika zdarzeń. Jest też jak lustro – każdy może zobaczyć w niej swoje własne odbicie. I swoją Marię Magdalenę. W swoich książkach Ewa Kassala łączy szerokie naukowe zgłębianie tematu (każda powieść powstaje przy konsultacji z historykami) z literackim talentem, dzięki czemu czytelnik może poczuć atmosferę starożytnego świata. Możesz iść krok w krok z bohaterkami z legend i zamiast zakurzonej historii doświadczać prawdziwych emocji, dylematów i wątpliwości, z jakimi borykały się najpotężniejsze kobiety, jakie kiedykolwiek stąpały po ziemi. Autorka przywołuje do życia mądre, silne i odważne królowe, które nie bały się używać rozumu i kobiecego uroku, by dostawać to, czego chciały.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 606

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 16 godz. 40 min

Lektor: Lena Schimscheiner

Oceny
4,7 (104 oceny)
79
17
6
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wilma_666

Nie oderwiesz się od lektury

Abstrahując od całego tła historyczno-religijnego i pomijając nieco przefilozofowane fragmenty, jest to ciekawa, alegoryczna powieść o kobiecej sile. O umiejętności podnoszenia się z upadku, mądrości życiowej i niewyobrażalnej energii, która tkwi w każdej z nas. I jeszcze o tym jak łatwo ciasnota myśli może doprowadzić do wyrządzenia potwornych krzywd. Działo się kiedyś i dzieje się teraz.
10
wandaryg58

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna historia Marii Magdaleny, dziękuję ❤️
00
Marzena-63

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna i pouczająca.
00
Dike1965

Nie oderwiesz się od lektury

,,Maria Magdalena'' wspaniała powieść, bardzo feministyczna wszak to o kobiecie. Kobiety na przestrzeni wieków nie zmieniły się tak bardzo. To ogromna przygoda a jeszcze większa dawka wiedzy historycznej. Bardzo polecam.
00
Milosz10

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacyjna książką. Maria Magdalena cudowna kobieta.
00

Popularność




Redakcja

Maria Kania

Projekt okładki

Maksym Leki

Ilustracja na okładce

© Jaroslav Monchak | shutterstock.com

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Damian Walasek

Opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Urszula Bańcerek

Wydanie I, Chorzów 2019

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c

tel. 600 472 609

[email protected]

www.videograf.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

[email protected]

www.dictum.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2019

tekst © Ewa Kassala

ISBN 978-83-7835-756-8

Dla mojej mamy, Romany Kassali,

Babć: Pauliny Kassali i Czesławy Stasikowskiej,

Ich Matek, Babek, Prababek

i wszystkich innych kobiet,

z którymi łączą mnie więzy krwi,

a które były przede mną

i które już od tak dawna są po tamtej stronie…

Izrael w czasach Marii Magdaleny,©Wikimedia Commons

PROLOG

Upadła na twarz i objęła jego stopy. Pokrywał je pustynny pył, a sandały były tak zakurzone, że nie widać było ich pierwotnego koloru. Szedł z daleka. Dopiero co wkroczył do miasta.

Podniósł rękę. Towarzyszący mu mężczyźni stanęli i otoczyli ją kręgiem. Patrzyli na nią, ciekawi reakcji Mistrza.

Niektórzy z nich wiedzieli, kim była. Maria, pani na Magdali, siostra Marty i Łazarza. Wykształcona w egipskich świątyniach, kobieta światowa, niezależna, pewna siebie, ufna w swoją mądrość, przekonana, że może wszystko. Intrygująca, kontrowersyjna, zdeprawowana. Zamożna, zbuntowana i wolna. A przy tym piękna. Jeszcze do niedawna.

Od kilku miesięcy mówiono, że wstąpiły w nią złe duchy. Że jest szalona, niezrównoważona, nienormalna. Widywano ją na pustyni i nabrzeżach, w niecieszących się dobrą sławą dzielnicach miasta, błąkającą się bez celu, płaczącą i śmiejącą się na przemian. Zawodziła cicho i łkała jak dziecko lub wrzeszczała, z całych sił drapiąc, kopiąc i wyzywając każdego, kto próbował się do niej zbliżyć. Gwałcona, bita, opluwana, wzgardzona. Kobieta z marginesu. Wyrzutek. Opętana.

Wyła jak ciężko ranione zwierzę. Na przemian posypywała głowę piaskiem, krzyczała bez opamiętania, szarpała się za włosy, drapała twarz, rozrywała resztki sukni. Z ust wydobywała się ślina zmieszana z pianą. W jej przekrwionych oczach było widać paniczny lęk, strach, cierpienie i zagubienie, ale też desperację przemieszaną z rezygnacją i bezsilnością.

Niegdyś wspaniała suknia z jedwabiu została postrzępiona i lepiła się do wynędzniałego ciała. Maria Magdalena była obolała i posiniaczona. Jej skórę pokrywały stare i świeże rany. Długie włosy, tak niegdyś starannie pielęgnowane, od dawna nie widziały grzebienia ani olejków. Zmierzwione, potargane i brudne, dopełniały obrazu upadku.

Tłum powiększał się. Ci, którzy jeszcze niedawno rzucali w nią kamieniami i opluwali, teraz patrzyli na Mistrza.

Od dawna szła za nim sława cudotwórcy, uzdrowiciela i nauczyciela. Niektórzy obwoływali go Mesjaszem, a nawet Synem Bożym. Uczniowie i gapiezastanawiali się, jak ten, według którego najważniejszym przykazaniem jest miłość, potraktuje tę, która już dawno powinna zostać ukamienowana.

A ona nie miała siły. Dłużej nie mogła. Uciekała jak śmiertelnie raniona gołębica. Z połamanymi skrzydłami, wyrwanymi piórami i potłuczonym dziobem. Skulona u jego stóp, chciała ujść od okrucieństwa, niesprawiedliwości, braku zrozumienia i losu, który od dawna wydawał się jej nieunikniony. Była na skraju. Pokaleczona do granic ludzkiej wytrzymałości, chciała umrzeć.

Równocześnie musiała wykonać ostatni wysiłek. Była go sobie winna. Sobie, babce, Wielkiej Kapłance, ojcu, matce, siostrze, bratu, przeszłości i ideałom, którym dochowywała wierności jeszcze do niedawna. Kapłankom, które nauczyły ją wiele, ale nie powiedziały, jak bardzo świat bywa okrutny, jak odrzuca odmienność i potępia tych, którzy nie dopasowują się do reguł. „Dostosuj się albo giń powinno być zasadą, której uczą młodych w świątyniach”, myślała.

I pragnęła spojrzeć w oczy temu, który nie bał się żyć po swojemu. Tak jak kiedyś, nad jeziorem Genezaret, gdy ich spojrzenia spotkały się po raz pierwszy, gdy ujrzała w nich bezmiar przestrzeni i wolności, za którą tęskniła. Teraz chciała, żeby znów na nią spojrzał, dotknął, oczyścił lub odrzucił, skazując na niebyt. Był jej ostatnią szansą na nowe życie lub śmierć, wreszcie kończącą cierpienia.

Jezus pochylił się. Wyciągnął do niej rękę. Uklękła.

Położył obie dłonie na jej głowie. Trzymał je tak przez chwilę.

– Wstań! Jesteś zdrowa – obwieścił.

Podniosła się i spojrzała mu prosto w oczy. Na jej twarzy nie było już ani śladu obłędu.

– Znalazłam umiłowanego mej duszy, pochwyciłam go i nie puszczę…1

1 Pieśń nad Pieśniami 3, 4.

ROZDZIAŁ I. KAPŁANKA

1.

Urodziła się w czepku, spod którego wychodziły ciemne, gęste i, jak na oseska, całkiem długie włosy. Gdy tylko przyszła na świat, akuszerka położyła ją przy sercu wycieńczonej matki.

– Jest zdrowa, piękna i silna, pani – oświadczyła. – Będzie miała w życiu szczęście. Czepek to gwarantuje.

– Słyszysz, maleńka? – Eucharia pocałowała paluszki dziecka.

– Jest coś jeszcze, pani. – Akuszerka zrobiła tajemniczą minę i znacząco spojrzała w stronę krzątających się w komnacie służących.

– Dziewczęta, zabierzcie naczynia z wodą, brudne płótna i wyjdźcie – zadysponowała Eucharia, rozumiejąc, że kobieta nie chce, by więcej osób dowiedziało się o tym, co odkryła. – Powinnam się niepokoić? – zapytała, gdy za służącymi zamknęły się drzwi.

– Raczej wręcz przeciwnie…

– Więc?

– Dziewczynka ma na lewej dłoni tak ułożone linie, że tworzą gwiazdę – oznajmiła akuszerka z triumfem.

Eucharia rozwarła rączkę córki.

Zobaczyła regularnie przecinające się, mocno zarysowane linie, rzeczywiście ułożone na kształt gwiazdy. Wiedziała, że dla tego, kto otrzymał taki znak, oznacza on nie tylko szczęście, ale szczególną moc, przeznaczenie do wyższych duchowych celów lub zostania przywódcą.

– To nie wszystko, pani. – Akuszerka pochyliła się i zaczęła mówić szeptem – Ma też gwiazdy na spodzie obu stóp!

– Naprawdę? – Eucharia usiadła na łożu. – Pomóż mi, jestem bardzo słaba…

Kobieta uniosła dziewczynkę tak, żeby matka mogła zobaczyć naznaczone miejsca.

– Boże drogi! Naprawdę!

– Właśnie, pani. U nowo narodzonych dzieci rzadko linie są tak wyraźne. A u niej nie dość, że je widać, to jeszcze mają kształt gwiazd!

– Nie mów o tym nikomu – poprosiła Eucharia po chwili namysłu. – Podaj mi, proszę, czarną sakiewkę, która jest w skrzyni. O tam! – Wskazała ręką, a gdy kobieta podała, o co prosiła, wyjęła z woreczka złotą monetę. – To za twoje starania. I spostrzegawczość. – Włożyła złoto w dłoń kobiety. – I proszę cię o dyskrecję. Lepiej, żeby nikt o tym nie wiedział. Ludzie nie przepadają za tymi, którzy są tak naznaczeni.

– To wspaniałe znaki – zdziwiła się akuszerka. – Bóg obdarowuje nimi tylko tych, którzy są najbliżej Niego.

– Chciałabym, żeby moja córka sama zdecydowała kiedyś o swoim losie. Żeby żadne znaki nie wpływały na to, jak będą traktować ją inni i co ona sama będzie myśleć o sobie, rozumiesz?

– Jeśli taka jest twoja wola, pani, uszanuję ją, jednak przynajmniej rabbi2 powinien wiedzieć. Taki znak to przecież naznaczenie przez Adonai3.

2 W tamtym czasie używano miana rabbi; określenie rabin powstało dopiero w II/III w. n.e.

3 Inaczej: „Pan”; imię Boga – Jahwe – było niewypowiadane ze względu na szacunek do Stwórcy.

– Pozwólmy jej dorosnąć w spokoju. To, co jest jej przeznaczone, wydarzy się nawet wtedy, gdy rabbi nie będzie wiedział o gwiazdach, czy tak?

Akuszerka spojrzała w sufit, co znaczyło, że liczy na wsparcie z nieba, bo sama nie wie, co ma sądzić. Ścisnęła otrzymaną monetę mocniej i skinęła głową na znak, że owszem, rozumie, i może bez przekonania, ale się zgadza.

– Dobrze. Niech tak będzie. Ale wiedz, pani, że pierwszy raz w życiu przyjmuję na świat dziecko z taką ilością gwiazd na dłoniach i stopach.

***

Syro klęczał przy łóżku żony. Dzień wcześniej wydała na świat zdrową, silną córkę. Ich pierwsze wspólne dziecko. Szalał z radości. Była dla niego słońcem, radością i podporą. Kochał Eucharię jak nikogo wcześniej, mimo że nie była Żydówką. Ale przecież, pocieszał się, jak mówiły stare księgi, które nie zawsze zgodnie z ich brzmieniem lubił cytować: miłość nie wybiera.

Poznał ją w czasie jednej z podróży handlowych do Egiptu, w domu jej rodziców. Tak jak on,należelido elity swojej społeczności, bo byli bardzo zamożnymi kupcami. Doświadczył wtedy czegoś, w czego istnienie nie wierzył: zakochał się od pierwszego wejrzenia. Jego ciało i umysł zapłonęły po raz pierwszy. A że, niespodziewanie dla niego, spotkał się ze szczerą wzajemnością, mimo wątpliwości i obaw jej rodziców i tych, które miał on sam, wkrótce odbyła się ceremonia zaślubin.

Byli razem od dwóch lat. Dopełnieniem szczęścia miało być przyjście na świat ich dziecka.

Z poprzedniego małżeństwa zostało mu dwoje. Marta była dwunastolatką, a Łazarz niedawno obchodził dziesiąte urodziny. Ich matkę, surową i zasadniczą, Bóg powołał do siebie dużo wcześniej, zanim smutne oczy Syro zobaczyły piękną Egipcjankę.

Teraz Syro mocno trzymał ukochaną za rękę. Bał się. Wiedział, że nie jest dobrze. Od wielu godzin akuszerka nie potrafiła zatamować upływu krwi. Poród wyglądał na udany, jednak najwyraźniej coś poszło nie tak. Z każdą godziną Eucharia słabła. Jak mówią ludzie w takich sytuacjach, gasła w oczach. „Czyżby Adonai pokarał nas za to, że połączyliśmy się, nie przestrzegając praw Mojżeszowych?”, rozmyślał. „Że wprowadziłem do domu Izraela nie-Żydówkę? Pokarał mnie, tak jak kiedyś Dawida, a potem Salomona i innych?”.

Nie było jednak czasu na rozważania. Należało działać. Gdy drugiego dnia po porodzie akuszerka bezradnie rozłożyła ręce, natychmiast wezwał najlepszego medyka. Ten obejrzał położnicę, podał środki wzmacniające, które równocześnie osłabiły krwotok. Na odchodnym westchnął z rezygnacją.

– Gorączkuje, jest bardzo słaba. Upływ krwi był bardzo duży. Nadzieja tylko w Bogu. Módlcie się.

Dzieci i służba zgromadziły się w holu domostwa. W oczekiwaniu na rabbiego wszyscy cicho odprawiali modły.

– Umieram… – Eucharia była coraz słabsza. – Podajcie mi córkę…

Resztką sił przytuliła maleństwo do serca.

– Daj jej na imię Maria – poprosiła. – Jest piękne i uniwersalne. Nie chcę, by je kiedyś zmieniała, tak jak ja musiałam.

– Dobrze, ukochana. – Syro poczuł, jak coraz bardziej zaciska mu się gardło.

– Obiecaj mi coś jeszcze – skinęła, by pochylił niżej głowę. – Gdy skończy pięć lat, wyślij ją do moich rodziców.

– Jest moją córką, powinna żyć tu – zaprotestował słabo.

Kochał żonę i był gotów spełnić każdą jej prośbę. Szczególnie że czuł, jak bardzo niewiele czasu im zostało.

– Zawsze będzie twoja – zapewniła czule. – Jednak zrób to dla mnie, dla siebie i dla niej. Pozwól, by moi rodzice zajęli się jej edukacją. Niech wyślą ją do File4. A po dziesięciu latach Maria sama zdecyduje, jaka będzie jej dalsza droga. Zgódź się, proszę.

4 Wyspa na Nilu, starożytny ośrodek kultu bogini Izydy.

– To nie jest dobry pomysł…

– Znasz Izrael. Tu kobietom nie jest lekko. Niech wyjedzie. Pozwól jej poznać świat i się kształcić. Wróci tu, wierz mi. I zawsze będzie cię kochać.

Spojrzał w jej zachodzące mgłą oczy.

– Proszę także, żebyś, gdy przyjdzie ci kiedyś opuszczać ten świat, a ja będę czekać na ciebie pod drugiej stronie, zostawił jej połowę majątku.

– U nas majątek dziedziczą chłopcy…

– Więc spisz oddzielny dokument.

– A Marta i Łazarz?

– Dostaną drugą połowę. Oni przecież mają siebie. A gdy ciebie zabraknie, Maria będzie w Magdali całkiem sama. Taki podział zapewni jej spokój i godne życie na ojcowiźnie. Zabezpieczy także Martę. To moja ostatnia wola.

Gdy resztką sił uniosła głowę, z jej ust wypłynęła stróżka krwi.

– Przysięgnij – poprosiła.

– Przysięgam – obiecał, tłumiąc łzy. – Wyślę Marię do Egiptu i zostawię jej połowę majątku.

– Przysięgnij na twojego Boga.

– Przysięgam na Adonai.

Marta i Łazarz stali przy łożu i wsłuchiwali się w słowa ojca. Marta zaciskała powieki. Nie chciała pozwolić płynąć łzom.

2.

Maria była dzieckiem niezwykłym. Od małego prawie nigdy nie płakała. Mamki i nianie, które zatrudnił jej ojciec, nie mogły się nadziwić. Nie budziła się w nocy, uśmiechała się do wszystkich, wciąż gruchała w swoim dziecięcym języku, niejako cieszyła się z tego, że jest na świecie. Nie chorowała. Potrafiła godzinami leżeć w łóżeczku, sprawiając wrażenie, że rozmyśla. Gdy ktoś pojawiał się obok niej, witała go radosnym popiskiwaniem. Na widok ojca wyciągała rączki, jakby wiedziała, że powinna okazać mu miłość i wspierać go w jego samotności i cierpieniu.

– Jesteś śliczną dziewczynką – czule przemawiała do niej Marta, gdy nikogo poza nimi nie było w pokoju. – Ja nie jestem taka ładna jak ty.

Marta nie lubiła okazywania emocji. Jej matka była powściągliwa w obejściu. Zawsze zajęta ważnymi sprawami domowymi, kochała swoje dzieci ponad wszystko, ale nie okazywała im uczuć zbyt często. Męża traktowała podobnie. Była mu oddana i z zaangażowaniem prowadziła dom, tak samo, jak robiły to inne przykładne żony i matki. Dobrze zorganizowana, pomocna, wspierająca, wstawała pierwsza i kładła się ostatnia. Nadzorowała służbę, której w ich posiadłości było zawsze sporo. Mąż uważał, że mogłaby więcej odpoczywać, ale zawsze chciała dopilnowywać osobiście wszystkiego, co działo się w domu.

Marta, mimo że wciąż jeszcze nie stała się kobietą, była podobna do niej. Odziedziczyła po matce nie tylko surową urodę, ale także charakter. Była pracowita, sumienna, rzadko się śmiała, a gdy matka zmarła, jeszcze bardziej zamknęła się w sobie. Kobiecej wylewności i czułości po raz pierwszy doznała dopiero wtedy, gdy ojciec ożenił się ponownie.

Z jednej z podróży, po wielu miesiącach nieobecności w domu, wrócił z nieznajomą, którą przedstawił jako swoją żonę.

– Ma na imię Eucharia – zakomunikował. – I tak się do niej zwracajcie.

Marta wiedziała tylko tyle, że nowa żona jej ojca pochodzi z Egiptu, kraju zepsucia i upadku. Z miejsca, o którym lepiej było nie rozmawiać, bo było siedliskiem złego. Czczono tam wielu bogów, nie wiedząc, że przecież poza Adonai nie istnieje żaden inny. Kobiety tam ubierały się i zachowywały jak jawnogrzesznice, a wiele z nich, jak Marta raz usłyszała przez przypadek podczas rozmowy ojca z rabbim, miało własne majątki i mogło się uczyć. Z pochwyconych opowieści wnosiła, że Egipt to coś na kształt dawnej Sodomy i Gomory, którą Bóg za rozpustę pokarał zagładą.

Jednak Eucharia nie sprawiała wrażenia, jakby pochodziła z miejsca potępionego przez Adonai. Marta czuła, że razem z nią pojawiła się w ich domu radość, która nigdy wcześniej tam nie gościła, ale także jakaś przedziwna tajemnica, coś ulotnego, nęcącego, o zapachu dalekiej przestrzeni, niepokojącego, odległego, a jednak przecież całkiem bliskiego. To nieuchwytne coś wywoływało niepokój jej serca, drżenie głosu, zawirowanie w głowie i tęsknotę, którą nie sposób było opisać słowami.

Pewnej nocy, gdy Eucharia mieszkała w ich domu już ponad miesiąc, Marta się obudziła. Wydawało jej się, że słyszy przez cienkie ściany, jak ojciec zwraca się do kogoś, ale używa zupełnie nieznanego jej, obcego imienia. Kto w nocy mógłby być w jego komnacie?

– Kim jest Aset? – zapytała Eucharię następnego dnia.

– Skąd to pytanie, kochanie?

– W nocy wydawało mi się, że słyszę, jak ojciec zwracał się do kogoś o tym imieniu.

– Co powiedział?

– „Aset, kocham cię”.

Eucharia uśmiechnęła się promiennie i wzięła Martę za rękę.

– Jesteś już duża. Wiem, że tak mądrej dziewczynce, jak ty mogę zaufać. Czy tak?

– Oczywiście. – Marta zrobiła jeszcze poważniejszą minę niż zazwyczaj.

Ucieszyła się, że zostanie czyjąś powiernicą. I to od razu Egipcjanki, a więc tej, która ma na pewno mnóstwo sekretów. Poczuła się dorosła.

– Gdy mieszkałam w Egipcie, nosiłam takie właśnie imię. Ale, jak wiesz, to było dawno. Z miłości do twojego ojca stałam się wyznawczynią Adonai. Od czasu zaślubin jestem Eucharią. Wolałabym, kochanie, żeby nikt poza twoim ojcem i tobą nie poznał mojego wcześniejszego imienia. Ludzie w Magdali nie wiedzą, że zmieniłam miano, a razem z nim wiarę. Dochowasz tajemnicy?

– Oczywiście! – gorliwie zapewniła ponownie.

Dotrzymała słowa. Do końca życia.

Egipcjanka była zupełnie inna niż jej matka i kobiety, które znała. Nie tylko nosiła kolorowe, piękne stroje, ale śpiewała, tańczyła, śmiała się już od rana i obdarowywała świat dobrymi słowami. Gdyby Marta miała określić ją jednym zdaniem, to powiedziałaby, że jest barwnym, rozszczebiotanym, wesołym ptakiem. Przywiozła ze sobą przedziwnego kota, który nie odstępował jej na krok, ukwieciła dom, przyjęła pod dach zbłąkanego psa, czule głaskała po twarzy jej ojca. Tuliła także ją i Łazarza, bawiła się z nimi, wymyślała gry, a jedną, którą przywiozła z Egiptu, Marta polubiła szczególnie. Nazywała się senet.

Gdy ojca nie było w domu, wieczorami siadywały na dachu domostwa, gdzie był usytuowany rozległy taras, i grały.

– Kiedy byłam mała, dostałam ją w prezencie od ojca – powiedziała Eucharia, po raz pierwszy ustawiając kamienne pudełko na niskim stoliku. – On nauczył mnie zasad.

– Grałaś z nim? – nie dowierzała Marta.

Nie wyobrażała sobie, żeby jej ojciec grał z nią w cokolwiek, albo nawet dłużej rozmawiał. Syro nie zajmował się dziećmi, a jeśli już zwracał na któreś z nich uwagę, to na Łazarza. Jego zabierał czasami ze sobą w podróże, jemu wyjaśniał zawiłości świata. Jego wysłał na naukę do rabbiego.

– Oczywiście. Nauczył mnie nie tylko zasad seneta – zapewniała Eucharia, ustawiając pionki na kamiennej planszy. – W Egipcie dziewczynki są traktowane na równi z chłopcami. No bo, droga Marto, zastanów się, kochana, niby dlaczego na przykład nie mogłyby się uczyć? Przecież, żeby prowadzić interesy, muszą znać matematykę, żeby leczyć, powinny znać się na ziołach i wiedzieć, jak działa ludzie ciało, a żeby dobrze funkcjonować w świecie, powinny znać obowiązujące w nim zasady. Grajmy w senet, bo uczy nas myślenia i stosowania niekonwencjonalnych rozwiązań. Jesteś bardzo inteligentna, nauczysz się błyskawicznie, zobaczysz.

Marta lubiła tę grę nie tylko dlatego, że rzeczywiście w lot pojęła zasady, lecz przede wszystkim mogła spędzać czas z osobą, która nie tylko była dla niej jak nowy świat, ale jeszcze poświęcała pasierbicy swój czas. Słuchała jej z uwagą jak nikt wcześniej, chciała wiedzieć, co dziewczynka myśli i czuje. Dopytywała się o miejscowe obyczaje i szeroko rozwierała oczy ze zdziwienia, dowiadując się, jak bardzo rzeczywistość, w której dorastał i żył jej mąż i jego dzieci, różniła się od egipskiej.

Eucharia ani razu nikomu o tym nie powiedziała, ale uważała, że Izrael w stosunku do Egiptu jest jak opóźniony w rozwoju, odległy, zamknięty, szarobury świat. Rządzą nim wyłącznie mężczyźni. Kobiety nie mają nawet możliwości modlenia się do swojej bogini, bo jej tam po prostu nie ma. Nie tylko nie ma, nie istnieją też jej świątynie ani wyznawczynie, ani nawet miejsca, w których kobiety mogłyby się uczyć. Niby wiedziała o tym przed wyjazdem z Egiptu, bo rodzice, kapłanki i przyjaciółki ostrzegały ją przed wyjazdem do strasznego miejsca, w którym nie będzie miała wiele do powiedzenia, jednak ona wiedziała swoje. Kochała i nic innego nie było dla niej ważne.

Eucharia spędziła w Magdali tylko dwa lata. Zmarła tuż po porodzie, zostawiając po sobie rozpacz, smutek, cichy dom, kufry wypełnione kolorowymi sukniami i papirusami, szkatuły pełne biżuterii, pudło i pionki do gry w senet, kota, miłe wspomnienia i… niemowlę.

***

Marta stała się opiekunką Marii. Mamki i niańki karmiły ją, przewijały, usypiały, ale to Marta dawała jej miłość. Pierwsze miesiące życia niemowlę spędziło w kołysce postawionej na środku komnaty, która należała do Eucharii. Tuż obok ułożyła swoją matę mamka, zgodnie z rozporządzeniem pana, gotowa podawać pierś dziecku na każde jego żądanie. Syro zaglądał tam rzadko. A gdy już przychodził, stał w milczeniu i nigdy nie brał małej na ręce. Patrzył. Czasami po policzkach płynęły mu łzy, których nikt nie widział.

Gdy Maria skończyła dwa lata, za sprawą wyraźnej prośby Marty Syro zadecydował, żeby siostry zamieszkały w jednym pokoju. Od tego czasu mamka przychodziła już tylko trzy razy dziennie, a dziewczynka, poza mlekiem, zaczęła też przyjmować inne pokarmy.

Marta opiekowała się nią jak matka. Miała już czternaście lat, a od prawie dwóch – swoje kobiece dni. Czuła się odpowiedzialna za Marię, mogła ją tulić i głaskać do woli, przekazując jej i otrzymując miłość, jakiej obie potrzebowały. Były razem, wtulone i zapatrzone w siebie, jak najbliższe sobie osoby. Marta zachowywała się jak bardzo młoda matka zakochana w malutkiej córeczce.

Maria, gdy tylko nauczyła się chodzić, szybko nauczyła się rozkładu pomieszczeń w domu, usytuowania drzew, krzewów i ogrodu ziołowo-warzywnego. W ciągu dnia Marta czasami zostawiała ją pod opieką niani, bawiącą się w cieniu drzew. Nie lubiła spuszczać jej z oczu, ale że równocześnie, podobnie jak wcześniej jej matka, chciała dopilnowywać wszystkiego, co działo się w domu, wciąż krążyła między kuchnią, spiżarnią, pomieszczeniami gospodarczymi, komnatami mieszkalnymi i ogrodem. Miała dopiero czternaście lat, a radziła sobie z zarządzaniem posiadłością jak doświadczona kobieta. Ojciec coraz częściej zostawiał dom pod jej nadzorem i wyjeżdżał, najpierw na kilka dni, potem tygodni, a zdarzało się, że nawet na kilka miesięcy.

Pewnego dnia, gdy Marta przybiegła zajrzeć, co słychać u Marii, która bawiła się w ogrodzie, zobaczyła siostrzyczkę pochyloną i przemawiającą do kogoś w jej nieporadnym dziecięcym języku.

– Co tam masz, kochanie?

Marta używała słowa „kochanie” wyłącznie w stosunku do Marii. Pamiętała, jak bardzo lubiła, gdy właśnie tak zwracała się do niej Eucharia. Czuła się wtedy wyjątkowa i wyróżniona. Eucharia używała tego określenia jeszcze tylko w stosunku do jej ojca i do Łazarza, do nikogo więcej. Tym słowem zaznaczała, kto należy do rodziny i kto jest jej najbliższy.

Maria podniosła głowę. Spojrzała na siostrę.

– Ptaszek śpi. Aaa, lulaj, lulaj… – zacytowała słowa kołysanki, którą każdego wieczoru słyszała przed zaśnięciem.

Na trawie leżała martwa biała gołębica. Marta usiadła obok.

– Masz rację, śpi. Nie przeszkadzaj jej – poprosiła, wiedząc, że nie powinno się dotykać martwych zwierząt, bo są nieczyste i przenoszą zarazę. – Chodź do domu. Już czas coś zjeść. – Chciała ją oderwać od niebezpiecznej zabawy.

Dziewczynka nie zareagowała, wpatrzona w ptaka, więc dodała zachęcająco:

– Dostaniesz coś przepysznego. Mniam, mniam… Chodź!

Jednak mała nie ruszyła się. Ku przerażeniu Marty, wyciągnęła przed siebie małe rączki i położyła je na gołębicy. Marta zamarła.

„Co będzie, jeśli złapie jakieś straszne choróbsko?”, pomyślała.

– Nie śpij – dziecięcym głosem poprosiła Maria. – Leć! Leć, kochanie!

I wtedy stało się coś, co i Marta, i niania, która obserwowała zdarzenie z boku, wspominały później wielokrotnie. Gołębica poruszyła się, otrząsnęła, rozprostowała skrzydła i poleciała. Maria zerwała się z trawy, podskoczyła radośnie i zaklaskała w dłonie.

– Nie śpi!

Marta była tak zdumiona tym, co się stało, że nawet nie zrugała niani, która przecież nie powinna odstępować dziecka na krok, a ucięła sobie drzemkę pod drzewem.

– Powinieneś wiedzieć, że Maria ożywiła martwą gołębicę – próbowała opowiedzieć ojcu o niezwykłym zdarzeniu.

Uciął jej opowieść, zanim na dobre ją rozpoczęła.

– Takie rzeczy się zdarzają, Marto. Ptak tylko wyglądał na martwego. Jako kobieta masz prawo do egzaltacji i fantazji, wiem o tym. Ale Marii w to nie mieszaj, dobrze? Powinna mieć jasny umysł i myśleć logicznie. Nie wrzucaj jej do głowy bzdur!

Tak. Marta dała słowo i ojcu, i sobie, że będzie roztropna i racjonalna. Dobrze rozumiała, że gdyby gołębica naprawdę była martwa, nie mogłaby latać. Ojciec miał rację. To, co widziała, było tylko zbiegiem okoliczności. Obiecała sobie solennie, że nigdy więcej nie będzie myśleć magicznie. A przynajmniej będzie się starać.

Jednak nie było jej to dane.

Nie minął rok, a zastała Marię w sytuacji, która wydała się może nie tak poruszająca, jak zdarzenie z gołębicą, jednak dla niej, z powodów bardzo osobistych, była wzruszająca znacznie bardziej.

Świtało. Słońce dopiero wychodziło zza horyzontu. Dom wciąż spał.

Nie zasłoniła okna na noc. O tej porze roku nie latały jeszcze uciążliwe komary, noce i dni były chłodne. Lekkie i rześkie powietrze sprawiało, że dobrze się oddychało i spało. Jednak, żeby nie zmarznąć, trzeba było przykrywać się grubą kołdrą, a na nią narzucać dodatkowo ciepłe pledy. Obudziła się i zobaczyła, że łóżko Marii jest puste. Pomyślała, że może tylko tak jej się wydaje, a dziecko jest po prostu zagrzebane gdzieś pod kilkoma nakryciami, którymi starannie opatuliła je wieczorem. Podeszła, by to sprawdzić. Pogłaskała kołdrę delikatnie, ale na tyle mocno, by zorientować się, czy było pod nią małe ciałko. Nie było.

– O, Panie!

Rozejrzała się po komnacie. W ciemności, mimo że już nadchodził świt, nie było widać zbyt wiele. Wsunęła na nogi sandały. Zapaliła lampę. Zajrzenie w każdy kąt było jedynie formalnością, wiedziała, że jej tam nie znajdzie. Przebiegła przez sąsiednie pokoje. Ojca nie było w domu, więc jego komnata była pusta, ale i tam weszła, bo Maria czasami wykradała się nocami i szła do łoża ojca, żeby, ku jego wielkiemu zdziwieniu, przytulić się do niego. Nie było jej i tam. Ojcowskie łoże stało puste. Łazarz spał spokojnie w komnacie obok. Zeszła do pomieszczeń służby. Nikt jeszcze nie wstał. Pora była wczesna.

Wyszła przed dom. Nic. Zajrzała między drzewa, wąską ścieżką dotarła do ogrodu. Pusto. Ptaki zaczynały budzić się, słońce wstawało. Wtedy ją zobaczyła. Stała na dachu domostwa, na tarasie, gdzie często wieczorami, na wygodnych leżach, spędzały czas w oczekiwaniu na nadejście nocy. Miała rozpostarte ręce, jak do lotu. Wiedziała, że nie może krzyknąć, bo ją przestraszy. Nabrała powietrza i jak najciszej, starając się nie stukać sandałami, popędziła na dach.

Gdy weszła na taras, Maria wciąż stała w pozycji, w której zauważyła ją z ogrodu. Tyle że wyginała się w różne strony, udając, że lata. Nuciła.

– Co robisz, kochanie? – zagadnęła przyjaźnie, gdy znalazła się tuż za nią, mając pewność, że jeśliby miało stać się coś niedobrego, zdąży ją uchwycić.

– Chcę być ptakiem – oświadczyła rezolutnie mała. – Jak gołębica, która zasnęła w ogrodzie, pamiętasz?

– A ty pamiętasz?

– Tak. Odleciała do innych krajów. Chcę latać, tak jak ona – wyznała z dziecięcą szczerością. – Próbuję.

– Dziewczynki nie latają, wiesz o tym? – Roześmiała się tak, żeby jej nie urazić. – Ludzie nie latają. Bóg dał skrzydła tylko ptakom. My chodzimy po ziemi. Mamy nogi, spójrz. – Wskazała na swoje stopy.

– Ja będę latać. Zobaczysz! – zapewniła. – Będę szybować wysoko. O, aż tam! – wskazała niebo.

– Może… – Marta była szczęśliwa, że nie wydarzyło się nic niedobrego. Wciąż pamiętała słowa ojca, żeby Marii nie mieszać w magiczne lub, jak mówił, kobiece myślenie, więc nie chciała się z nią droczyć. – Chodźmy już, chyba trochę zmarzłaś?

– Nie. Jestem tu, bo mama powiedziała, że nauczysz mnie grać w senet – odwróciła się i podeszła do szafki.

– Mama powiedziała?

– Tak, dziś w nocy.

– Śniła ci się?

– Nie śniła. Przyszła, wzięła mnie za rękę i przyprowadziła tutaj. Pokazała mi, że w szafce jest gra.

To mówiąc, otworzyła dawno przez nikogo nieużywane drzwiczki. Wyciągnęła turkusowe kamienne pudełko.

– Jest! – stwierdziła z radością. – Nauczysz mnie? – Zaczęła rozstawiać pionki, jakby robiła to już nie raz.

– Mario, niedawno skończyłaś trzy lata – drżącym głosem zaprotestowała Marta, wstrząśnięta tym, co usłyszała.

Chciała jakoś zamaskować zaskoczenie i przerażenie. Bo skąd mała dziewczynka, jej kochana Maria, mogłaby znać nazwę gry i wiedzieć, gdzie jest schowana? Czyżby naprawdę w nocy odwiedziła ją matka? A jeśli nie, to skąd wiedziała coś, o czym nie miała prawa nigdy nawet usłyszeć?

– Małe dziewczynki nie grają w gry – wyszeptała.

– Ja gram – zapewniła poważnie. – Nauczysz mnie?

– Dobrze, nauczę – zgodziła się niepewnie. – Ale powiedz mi, proszę cię, skąd wiesz, jak nazywa się ta gra?

– Mówiłam ci, mama mi powiedziała. Była dziś u mnie w nocy, pokazała, gdzie jest pudełko i obiecała, że ty mnie nauczysz.

Zmrużyła oczy, bo słońce właśnie zaświeciło z całą swoją mocą.

Ten poranek Marta spędziła na uczeniu Marii zasad gry. O zdarzeniu nie powiedziała ojcu. A wiele lat później zastanawiała się, czy tamtego ranka ważniejsze było to, co Maria powiedziała jej o wizycie Eucharii i nauka egipskiej gry, czy też może zapewnienie, że będzie kiedyś latać?

***

Minął kolejny rok. Maria rosła na piękną dziewczynkę. Miała szlachetne, regularne rysy twarzy swojej matki i ostry podbródek ojca. Była bardzo inteligentna, uczyła się w lot, dużo mówiła, była nad wiek rozwinięta.

Syro podróżował. Prowadził interesy w wielu krajach, pośredniczył w handlu między Egiptem a światem na wschód od Izraela. Bardzo często nocował poza domem. A gdy był w ojczyźnie, zamiast posiadłość w Magdali, najchętniej wybierał na miejsce odpoczynku dom w Betanii. Był nieduży, ale wygodny. Z niewielkim ogrodem i sadem nie wymagał wielu nakładów. Syro trzymał tam tylko pięcioro służących. Miał tam spokój, mógł odciąć się od dzieci, nikt nie zadawał mu pytań ani go nie niepokoił. Mógł być sam. A że Marta, mimo że wciąż jeszcze bardzo młoda, zarządzała Magdalą umiejętnie, nie wahał się zostawiać posiadłości pod jej nadzorem. Czasami miał wrażenie, że domownicy pod jej kierunkiem radzą sobie lepiej bez niego i że nie wyczekują już powrotu swojego pana. Jednak, jako ojciec i głowa rodziny, czuł się w obowiązku tam bywać. Szczególnie że z coraz większą radością zauważał, jak wspaniale rozwijała się Maria. Była nadzwyczajnie bystra, otwarta, bezpośrednia i wesoła. W zachowaniu przypominała swoją matkę. Dostrzegał to on i wszyscy wokół.

Pewnego dnia, gdy akurat przebywał w Magdali, Syro zastał młodszą córkę w swojej komnacie. Klęczała na podłodze, gdzie ułożyła obok siebie pergaminy i kilkanaście zwojów papirusów.

– Mario, nie sądzisz, że nie powinnaś dotykać moich rzeczy? – zapytał, zaskoczony, rozbawiony, ale i zadowolony, widząc, jak delikatnie się z nimi obchodzi i z jaką uwagą się im przygląda.

– Ojcze, naucz mnie je rozszyfrowywać – poprosiła, wstając, jakby nie widziała niczego niestosownego w swojej obecności w tym miejscu.

Ojciec nie poświęcał jej zbyt wiele czasu. Najczęściej nie było go w domu, a nawet gdy był, nie zwracał uwagi na dzieci. Jakby ich nie zauważał.

– Jesteś za mała, żeby interesować się takimi rzeczami. – Ku swojemu zaskoczeniu, przykucnął koło niej. – Poza tym jesteś dziewczynką. Dziewczynkom nie przystają takie zajęcia.

– Przystają! – spodobało jej się słowo, więc je powtórzyła. – Przystają, przystają. Nauczysz mnie? – Objęła go za szyję. – Proszę!

– Na pewno nie dziś.

Był zdziwiony jej bezpośrednim zachowaniem, ale nie wyzwalał się z uścisku. Doświadczał czegoś przyjemnego, słysząc tak blisko bijące serce córeczki i czując na policzku jej oddech.

– Może jednak? – wyszeptała prosto do jego ucha. – Tak cię proszę! Chociaż troszeczkę.

– No dobrze, troszeczkę – ustąpił, nie wiedząc dlaczego. – Niech ci będzie. Nauczę cię kilku liter. Chodź.

Chciał się podnieść, ale ona objęła go jeszcze mocniej.

– Dziękuję, dziękuję! – Obsypała jego twarz dziecięcymi pocałunkami. – Kocham cię.

Podniósł się i tak, by Maria nie zauważyła, otarł łzę. Od czasu jego ukochanej Eucharii nikt ani razu nie użył w stosunku do niego takich słów.

– Ojcze?

– Tak?

Skinęła na niego, prosząc, by się pochylił, a gdy to zrobił, małymi paluszkami czule, ale mocno chwyciła go za oba policzki, rozciągając je jak do uśmiechu.

– Zrób „brrrr” – poprosiła.

Zdziwił się, ale spełnił jej prośbę.

– Brrrr – zabrzmiało zgodnie z jej życzeniem.

– Bardzo ładnie, brawo – pochwaliła go. – Teraz możemy spróbować, jak pójdzie mi czytanie.

– Chodź.

Usiadł na krześle przy szerokim stole, przy którym zwykle pracował. Bez pytania wdrapała się na jego kolana.

– Alef, bet, gimel, dalet, hej, waw – wymienił pierwsze litery alfabetu, wskazując je na zapisanym pergaminie. – Dasz radę powtórzyć?

– Powiedz jeszcze raz, tylko wolniej – poprosiła.

Westchnął ciężko, spodziewając się, że z nauki nic nie będzie, jednak powtórzył.

Nabrała powietrza i bezbłędnie wskazała wymienione przez niego litery.

– Alef, bet, gimel, dalet, hej, waw.

Syro poprawił się na krześle. Nie dowierzał temu, co słyszał i widział.

– Możesz jeszcze raz?

Spełniła jego prośbę.

„O, Panie, jak to możliwe?”, zapytał siebie w duchu.

– Zajin, chet, tet, jod, kaf, lamed, mem, nun… – Wskazywał kolejne litery, równocześnie głośno podając ich nazwy.

Powtórzyła bezbłędnie.

– Samech, ajin, pe, cade, kof, resz, szin, taw. – Zakończył czytanie alfabetu aramejskiego.

Z radosnym popiskiwaniem, widząc jak wielką przyjemność sprawia ojcu, powtórzyła wszystko, równocześnie pokazując właściwe litery.

– Dziecko! – Syro podniósł ją wysoko. – Bóg obdarzył cię nadzwyczajnym talentem! – zawołał triumfalnie.

– Już umiem czytać? – zapytała z rozbrajającym uśmiechem.

– Jeszcze nie, ale na pewno bardzo szybko się nauczysz.

Ucałował ją w oba policzki i postawił na podłodze.

– Mama też tak uważa – zapewniła.

– Mama? – zaniepokoił się.

– Odwiedza mnie nocami i rozmawiamy – wyznała.

– Śni ci się? – zapytał z nadzieją.

– Tak. Śni mi się – odpowiedziała uspokajająco, pamiętając, jakie wrażenie zrobiło kiedyś jej wyznanie na Marcie. Od tamtego czasu wiedziała, że o rozmowach z mamą lepiej mówić, że odbywają się w snach. Po co niepokoić bliskich?

Syro przytulił córkę z czułością.

Od tego dnia każdy ranek zaczynali od nauki. Stało się tak, jak przewidział. Czytanie nie było dla Marii problemem. Po miesiącu robiła to już w pełni samodzielnie.

„Co teraz? – zastanawiał się. – Przecież nie powiem rabbiemu, że czterolatka czyta. Jak to wyjaśnię? Oczywiście, jest moją córką, musi być mądra, wiadomo. A czytać nauczyłem ją sam. Ale jak wytłumaczę światu, że ma taki dar?”.

***

Łazarz był spokojnym dzieckiem i nie sprawiał problemów. Grzeczny, ułożony, unikał sporów i konfliktów. Od śmierci matki w pełni podporządkował się Marcie, uznając ją za tę, która się nim opiekuje i której ma słuchać. Władzę absolutną sprawował oczywiście ojciec. Łazarz był w niego wpatrzony i nie podawał w wątpliwość żadnej jego decyzji.

Podobało mu się nawet, gdy z jednej z dalekich podróży wrócił do domu z kobietą, którą przedstawił jako swoją żonę. Matki nie pamiętał wcale, nie miał więc nic przeciw temu, że ktoś zajął jej miejsce. Szczególnie ktoś tak miły i radosny, jak Eucharia. Podobała mu się, lubił ją, a że głaskała go, mówiła do niego „kochanie” i często się z nim bawiła, oddał jej swoje dziecięce serce bez wahania. Gdy odeszła, było mu smutno, ale nie rozpaczał zanadto. Pogodził się z wolą Boga tak samo, jak wcześniej w przypadku śmierci matki. Bez emocji zaakceptował też obecność niemowlęcia. Nie miał nic przeciw małej. Nie zajmował się przecież nią, nie należała do jego męskiego świata.

Prawie każdego dnia, zgodnie ze zwyczajem i decyzją Syro, razem z innymi chłopcami w jego wieku uczył się czytania Księgi5w synagodze, jeździł w podróże z ojcem, uczył się prowadzenia rachunków. Był przekonany, że dla rodzica liczy się tylko on. Że jest jego naturalnym następcą w interesach i ukochanym synem.

5 Tora – święta księga żydowska; najważniejszy tekst objawiony judaizmu; pięć pierwszych ksiąg Starego Testamentu.

Gdy więc Syro rozpoczął poranne lekcje z Marią, Łazarz poczuł ukłucie zazdrości. A gdy usłyszał, z jaką dumą ojciec opowiada o młodszej córce i z jak wielką miłością na nią patrzy, zrozumiał, że bez najmniejszego wysiłku zawładnęła jego sercem i że zajmuje przestrzeń, która naturalnie przecież, jako chłopcu, należy się jemu. I tak, jak wcześniej była mu obojętna, coraz częściej patrzył na nią jak na rywalkę.

Jednak zdarzyło się coś, co zmieniło jego perspektywę.

***

– Kto to zrobił? – rozgniewany ojciec stał nad rozbitym popiersiem.

Była to cenna pamiątka z podróży do Grecji. Stała w jego komnacie na honorowym miejscu pośród najważniejszych trofeów.

Marta, Maria i Łazarz stali przed ojcem.

– Kto stłukł Platona? – powtórzył.

– Ja nie i nie wiem, kto to zrobił. – Marta, jak zawsze, postawiła sprawę jasno.

– Ty najczęściej tu bywasz, Mario. Może tobie się to przytrafiło?

Syro pochylił się nad córką.

– Nie, to nie ja – podniosła głowę. – Ale domyślam się, kto mógł to zrobić.

Na czole Łazarza pojawiły się kropelki potu. Za chwilę miało się wydać, że jest winowajcą. Był pewny, że będzie to równoznaczne z popadnięciem w niełaskę u ojca. Bał się. Nie kary, tylko odtrącenia, tego, że nawet ta odrobina zainteresowania i uwagi, którą daje mu Syro, zostanie odebrana. „Musiała mnie widzieć” – pomyślał.

– Tak? I powiesz nam? – dociekał ojciec.

– Tak – zapewniła z uśmiechem.

Łazarz zamknął oczy.

– Może to duch kotki – wyznała. – Widziałam, jak chodził po komodzie. Przeciskał się między popiersiem a wazą. Niechcący mogło się to przydarzyć duchowi, ojcze.

Syro spojrzał na nią uważnie.

– Tak sądzisz?

– Tak.

– A jeśli zrobił to ktoś inny, kto nie chce się przyznać? – zapytał, nie patrząc na syna.

– To może ten ktoś boi się, że jeśli się dowiesz, że to zrobił, przestaniesz go kochać?

Łazarz odetchnął z ulgą.

Syro zaniemówił. „Kim jest to dziecko?” – pomyślał. „Czyta, wypowiada się i zachowuje jak dorosła, a na dodatek ma tak dobre serce. Co prawda, ma też potężną wyobraźnię, ale jak podrośnie, to pewnie jej przejdzie. Dzieci przecież takie właśnie są”.

Wiedział, że popiersie stłukł Łazarz. Nie rozumiał tylko, dlaczego bał się do tego przyznać. Miał już czternaście lat, sypał mu się wąs, oglądał się za dziewczynami, a nie umiał przyznać się do winy? Maria w jednym zdaniu wytłumaczyła mu, dlaczego tak było. Miała rację. Łazarz, jak każdy człowiek, potrzebował miłości i bał się jej utraty.

– Idźcie już. A ty, Mario, jak następnym razem zobaczysz ducha kotki, zawołaj mnie. Porozmawiam z nim. – Roześmiał się.

Dzień później Łazarz przyznał się do winy. Ojciec nie krzyczał. Nie wymierzył mu nawet kary. Żadnej. Opowiedział za to o Platonie i obiecał, że kiedyś razem wybiorą się do Grecji i przywiozą stamtąd nowe popiersie.

***

Kilka tygodni później wydarzyło się coś, co jeszcze bardziej zmieniło podejście Łazarza do Marii. Wpłynęło także znacząco na resztę jego życia.

Było lato, wczesne popołudnie. Maria, jak każdego dnia, drzemała po obiedzie. Marta ze służącymi zajmowała się sprawami kuchennymi. Łazarz dopiero co wrócił z porannych lekcji w mieście. Nie zdążył jeszcze wejść do swojej komnaty, gdy usłyszał krzyk młodszej siostry. Rzucił sakwę na podłogę i popędził zobaczyć, co się dzieje.

Dziewczynka leżała w rogu pokoju zwinięta w kłębek. Rękami przykryła głowę, jakby chciała się przed czymś obronić. Krzyczała.

– Co się dzieje? – Ukląkł obok niej, odpędzając owady, które nad nią krążyły.

Zdziwiło go, że w ich domu są muchy. Dzięki odpowiednim ziołom rozłożonym w kątach i siatkom zamontowanym w oknach, prawie nigdy nie było ich w pomieszczeniach. Jednak teraz nie to zaprzątało jego uwagę.

Maria podniosła głowę. Jej wielkie ciemne oczy patrzyły na coś z przerażeniem.

– Czarne skrzydła! – Pokazała przestrzeń nad sobą.

Spojrzał w górę.

– Chcą mnie zabrać! – zawołała rozpaczliwie.

– Tam nic nie ma, jest tylko trochę much – zauważył spokojnie. – Nie bój się.

– Czarne skrzydła chcą mnie zabrać!

Zobaczył w jej oczach strach.

– Chodź do mnie – wyciągnął do niej ręce. – Obronię cię.

Wahała się tylko chwilę. Poczuł, z jaką ufnością jej mokra od płaczu buzia wtula się w jego kark. Poczuł się dorosły. Wiedział, że może i powinien ją chronić przed wymyślonymi przez nią czarnymi skrzydłami i przed każdym, kto chciałby ją skrzywdzić. Był jej starszym bratem. W ich żyłach płynęła krew jednego ojca.

– Nie bój się już. Wszystko będzie dobrze. Obronię cię. Gdyby czarne skrzydła miały kogoś zabrać, to najpierw wezmą mnie, rozumiesz?

Pokiwała głową.

– Ej, wy, czarne skrzydła, słyszycie? Jeśli chcecie zabrać Marię, to najpierw musicie dopaść mnie! – zawołał, wygrażając pięścią niewidzialnym wrogom.

Maria oparła głowę o jego klatkę piersiową. Westchnęła i zamknęła oczy. Uspokoiła się. Wtulona w brata zaczęła zasypiać.

Nagle Łazarz wzdrygnął się, a jego plecy nienaturalnie wygięły się w tył. Wypuścił Marię z objęć. Upadł na podłogę, a jego ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze. Maria stanęła nad nim przerażona.

– Nieee! – krzyknęła z całych sił.

Jej głos dotarł do kuchni. Usłyszała go Marta, która rzuciła wszystko, co miała w rękach, i już po chwili była przy Marii. Zastała wijącego się na podłodze brata, odpychającego od siebie nieistniejącego przeciwnika, i Marię, która stała nad nim i wrzeszczała z całych sił. Miała uniesione do góry, wyprostowane ręce, a jej palce próbowały uchwycić coś niewidzialnego.

Marta zastygła w bezruchu, nie wiedząc, co robić. Uklękła obok brata i próbowała złapać go za ręce, jednak nie była w stanie tego zrobić. Odniosła wrażenie, że tylko mu przeszkadza. Zrezygnowała więc i z przerażeniem i bezsilnością patrzyła na to, co się działo.

Maria wreszcie złapała niewidzialnecoś. Z opuszczonymi powiekami, skupiona, powoli opuściła ręce. Uniosła je nad głową Łazarza i zaczęła mówić w zupełnie nieznanym Marcie języku. Trzykrotnie powtórzyła tę samą formułę, a na zakończenie nabrała powietrza w płuca i dmuchnęła z całej siły w stronę brata. W komnacie zrobił się przeciąg. Marta zamknęła oczy.

Gdy je otworzyła, Łazarz leżał spokojny i miał otwarte oczy. Był cały mokry. Maria klęczała nad nim i głaskała jego policzek.

– Dziękuję. Uratowałeś mnie.

– To ty mnie uratowałaś – odpowiedział łamiącym się głosem.

– Czarne skrzydła przyszły po mnie. Jesteś moim obrońcą.

– I będę nim do końca życia.

***

Któregoś ranka, w czasie gdy powinny rozpocząć się codzienne lekcje, zamiast Marii, do komnaty Syro wbiegła Marta.

– Ojcze, Maria zniknęła! – zawołała, zatrzymując się przed stołem, przy którym pracował.

Była zaaferowana. Gdy ją zobaczył, podniósł się natychmiast.

– Jak to? – Chwycił ją za ramiona i mocno potrząsnął. – Nie upilnowałaś jej!

Odsunęła się i dumnie zadarła brodę.

– Wiem, że jest twoją ukochaną córką, ale być może ze mną jest związana bardziej niż z tobą! – powiedziała hardo. – Nie ma jej. Zniknęła!

– Gdzie jest?

Uderzyła go pewność siebie Marty, a równocześnie jej przekonanie, że jest dla Marii kimś o wiele bardziej szczególnym niż on, jednak wiedział, że nie czas skupiać się na tym.

– Nie wiem – przyznała, rozkładając ręce.

– A co wiesz? – zdenerwował się. – Co ty w ogóle wiesz, kobieto?

– Zdziwiłbyś się, jak dużo – powiedziała cicho, ale zadziornie.

Niepotrzebnie, bo i tak jej nie słuchał.

– Szukałaś w domu? – Zdecydowanym krokiem wyszedł z komnaty. Stanął na środku holu. – Wszyscy do mnie! – rozkazał donośnie. – Natychmiast!

– Szukałam wszędzie – mówiła Marta, jednak on nie zwracał już na nią uwagi. – Nie ma jej ani w domu, ani w ogrodzie. Sprawdzałam osobiście.

– Kto widział dziś Marię? – Potoczył wzrokiem po służbie.

Odpowiedziało mu milczenie.

– Nikt? – upewnił się.

Służący dawno nie widzieli swojego pana tak poruszonego – najczęściej był spokojny, nie krzyczał, a nawet nie podnosił głosu. Mówili o nim, że jest sprawiedliwy i rozważny. Szanowali go.

Maria była jego ukochaną córką i ulubienicą wszystkich. Teraz, gdy zaginęła, rozumieli, że zaraz wszyscy, jak stoją, ruszą na jej poszukiwania.

I tak właśnie się stało. Syro sprawnie podzielił służbę na pary i zarządził, kto ma wyruszyć w którą stronę. On i Marta poszli nad jezioro.

***

Magdala leżała nad jego brzegiem. Genezaret było tak rozległe, że wielu nazywało go morzem. Inni, ze względu na jego kształt przypominający harfę, określali jezioro mianem Kinneret. Wpływała do niego i wypływała rzeka Jordan i wiele drobnych, sezonowych strumyków, a otaczały go malownicze wzgórza. Nabrzeże przez połowę roku było porośnięte bujną, kolorową roślinnością. Kwitły tu kwiaty, rosły drzewa, także owocowe, a nad samym brzegiem, szczególnie po zakończeniu pory deszczowej, zieleniła się trawa. Nad wodą i na okalających ją wzgórzach rosły prawie wszystkie rośliny, jakie znała Galilea. Były to i drzewa oliwkowe, i figowe, sykomory, orzechy, migdałowce, palmy daktylowe, wiecznie zielone cyprysy, dęby skalne, sosny, platany, topole, wierzby, terebinty i duża liczba wszelkich innych, które doskonale się tam rozwijały, korzystając z potężnych zasobów wody. Trzcina i sitowie porastały nabrzeża, a w porze kwitnienia było barwnie od kwiatów. Maki, rumianki, złocienie, jaskry, zawilce, a w ogrodach lilie, tulipany, hizopy i róże, pomiędzy którymi wiły się bluszcze, powodowały, że okolice Genezaret były uważane za najpiękniejsze w Galilei.

Jezioro znane było z chimeryczności. Często wiały nad nim niespodziewane ostre wiatry i zmieniała się pogoda. Jednak mieszkało się tam dobrze.

Poza Magdalą sytuowała się tam też Betsaida, Kafarnaum, Korozain, Gadara, Genezaret i Tyberiada. Mieszkańcy wszystkich tych miast żyli głównie z handlu i rybołówstwa. Od wieków właśnie tamtędy przechodziły szlaki kupieckie wiodące do Egiptu. To dzięki nim powstała fortuna Syro, który umiejętnie pośredniczył w handlu, a także, tak jak wcześniej jego ojciec i dziadek, sam się nim zajmował.

Ludzie opowiadali, że tereny te były zamieszkane już w czasach, o których nie wspominały nawet najstarsze papirusy6.

6 Właśnie tam, w mieście Tabgha, odnaleziono szczątki neandertalczyka.

Posiadłość Syro, największa i najbardziej okazała willa w całej Magdali, znajdowała się w niewielkiej odległości od jeziora. Jednak z domu było widać jedynie część jego wód, i to tylko z tarasu na dachu.

Galilejczyk szedł bardzo szybko. Prawie biegł. Marta za nim nie nadążała, jednak on nie odwrócił się ani razu, jakby zapomniał, że starsza córka jest z nim. Ograniczona długą suknią, truchtała jak mogła najszybciej. Po chwili zobaczyli akwen w pełnej okazałości.

Maria siedziała na brzegu, bardzo blisko wody. Z oddali wydawała się jeszcze mniejsza niż była w rzeczywistości. Obejmowała rękami podkurczone nogi i patrzyła w dal.

Podeszli do niej najciszej, jak tylko było to możliwe.

– Mario? – zagadnął Syro.

Marta stała bez słowa, kilka kroków za ojcem, zaskoczona jego spokojem. Była przekonana, że okaże niezadowolenie. On jednak, szczęśliwy, że widzi córkę całą i zdrową, usiadł obok niej.

– Co tu robisz?

Otoczył jej małe plecki ramieniem.

– Patrzę w dal. – Uśmiechnęła się.

– I co widzisz?

– Ludzi, którzy mieszkają o tam. Chcę ich zobaczyć z bliska.

– Możemy tam popłynąć, jeśli chcesz.

– Chcę polecieć, jak gołębica z ogrodu.

– Jaka gołębica?

– Ta, która spała, a potem obudziła się i poleciała, żeby zobaczyć świat.

– Ojcze – wtrąciła cicho Marta – kiedyś wspominałam ci o tym, co wydarzyło się w ogrodzie. Pamiętasz?

Przypomniał sobie opowieść o cudownie ożywionym ptaku, która wydała mu się niedorzeczna. Zrugał za nią Martę. Nakazał jej nie opowiadać więcej podobnych rzeczy. Teraz rozumiał, jak mocno tamto przeżycie utkwiło w pamięci jego córeczki.

Włożyła swoją dłoń w jego. Rozczulił go ten gest. Była malutka, a już tak bardzo podobna do ukochanej żony. Miała ciemne włosy i oczy, z których zawsze bił blask, była radosna, a przy tym spokojna i zrównoważona. Zachowywała się jak dorosła, jakby w jej dziecięcym ciele mieszkał ktoś inny, znacznie starszy, doświadczony i mądry.

– Chcę unieść się nad ziemią, zobaczyć, co jest gdzieś indziej. Chcę polecieć.

– Moja mała dziewczynka… – zawiesił głos, bo do oczu cisnęły mu się łzy. – Posłuchaj, co ci powiem…

Oparła głowę o jego kolana.

– Bardzo kochałem twoją mamę. Kiedy odchodziła, obiecałem jej, że jak skończysz pięć lat, zawiozę cię do twoich dziadków. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, bo wydawało mi się, że wciąż jesteś zbyt mała. Prawda jest też taka, że starałem się odsunąć ten dzień jak najdalej, bo chciałbym, żebyś zawsze była ze mną. Ale już czas.

– Mama też mówi, że już czas – potwierdziła nieśmiało.

– Znów ci się śniła?

Wiedziała, że nie może powiedzieć, że to nie są sny, bo mama przecież odwiedzała ją naprawdę. Ale pamiętała, jakie wrażenie zrobiło podobne wyznanie na Marcie. Wolała więc nie niepokoić ojca.

– Tak, często do mnie przychodzi.

– Co ci mówi?

– Że zawieziesz mnie do Egiptu.

– Tak będzie. Zawiozę cię.

Oboje spojrzeli na spokojną taflę jeziora. Na brzegu nie było ani jednej łodzi, wszystkie wypłynęły na połowy.

– Wrócę tu – zapewniła Maria, czując, że powinna go uspokoić.

Marta, która przysłuchiwała się rozmowie, kolejny raz w życiu stwierdziła, że jej siostra naprawdę nie jest zwykłym dzieckiem. Mówiła i zachowywała się, jakby nie była od niej młodsza, ale znacznie starsza.

– Woda oznacza początek nowego. Moja gołębica odleciała, ale tu wróci, zobaczysz ją nad tym jeziorem, ojcze.

Znów wypowiedziała się tak, jakby przemawiał przez nią ktoś dorosły. A gdy zorientowała się, że Syro patrzy na nią z troską i niepokojem, by go nie martwić, zaszczebiotała wesoło, tak jak to robią dzieci:

– Ja też tu wrócę. Tylko nauczę się latać.

Wstała, podskoczyła radośnie i zaczęła biec w stronę domu z rozłożonymi na boki rękoma.

3.

– Moje kochane maleństwo – zawołała piękna kobieta, szeroko rozpościerając ręce na powitanie. – Jak dobrze, że już jesteś!

Stała przed wielkimi wrotami domostwa, które wyglądało jak pałac. Miała czarne, dobre oczy i długie, ciemne, proste włosy. Była ubrana w błękitną, prostą suknię, a jej smukłą szyję zdobił menat7. Na stopach Maria dostrzegła złote sandały.

7 Szeroki naszyjnik z drobnych koralików, często rytualny; atrybut m.in. bogini Izydy.

Kobiecie towarzyszył wysoki, szczupły, szpakowaty mężczyzna. Miał na sobie sięgającą poniżej kolan białą tunikę, przepasaną szerokim skórzanym pasem. Jego sandały były proste, brązowe.

– To rodzice twojej mamy.

Ojciec nakazał woźnicy zatrzymać ciągniony przez muły wóz.

Żydzi nie podróżowali konno. Na koniach jeździli Rzymianie, Egipcjanie i inne nacje, ale Izraelici uważali konie za nieczyste.

– Pokój z tobą, Syro – odezwał się mężczyzna.

– Pokój z tobą. – Promiennie uśmiechnęła się kobieta.

– Pokój z wami – odpowiedział Syro, podając im Marię i zeskakując z wozu.

– Nasza mała Aset jest wreszcie z nami. – Kobieta zamknęła dziewczynkę w ramionach. – Bogom niech będą dzięki!

– Nie jestem Aset. Mam na imię Maria.

Dziewczynka uważnie spojrzała babci w oczy.

– Tak, kochanie, wiem. – Głos kobiety załamał się, jeszcze mocniej przytuliła wnuczkę i rozpłakała się.

Maria oplotła jej szyję małymi rączkami.

– Nie jestem Aset, ale kocham cię, wiesz? – wyszeptała.

***

– Kiedyś mieszkała tu twoja mama. Łoże, stoliki, szafki i inne meble, łaźnia i taras, wszystko jest takie, jak wtedy. – Aida wprowadziła wnuczkę do przestronnej komnaty. – Poza malowaniem i odświeżeniem, nie zmieniliśmy niczego. Jest tak, jak było siedem lat temu.

– Bardzo ładnie.

Maria rozglądała się.

– Teraz wszystko to należy do ciebie. To twój pokój.

Komnata wyglądała zupełnie inaczej niż ta, którą zajmowała w Magdali. Była jasna i duża. Ustawiono w niej znacznie więcej mebli, i to innych niż te, do których przywykła. Łoże, komody i krzesła miały tak powyginane nogi, że Maria zdziwiła się, że w ogóle stoją. Pomalowano je na złoto, a na oparciach widniały kolorowe malunki wyobrażające postacie, zwierzęta i rośliny. Ściany były wysokie, a każdą zdobiły kwiaty. Niektóre z nich namalowano, a inne – żywe – stały w szerokich glinianych donicach.

Maria przywykła do wygód, jednak posiadłość ojca, najbardziej okazała w Magdali, w porównaniu z miejscem, w którym się znalazła, wydawała się skromna. Komnata bardzo jej się spodobała, ale nie to było najważniejsze. Cieszyła się, bo ludzie, o których wiedziała, że są najbliższą rodziną, przyjęli ją tak serdecznie, że od pierwszej chwili poczuła, że, tak jak zapewniał ją ojciec, wyczekiwali jej z miłością.

– W Magdali dzieliłam komnatę z Martą. Z kim mogę mieszkać tutaj?

– Będziesz sama. Jednak nie całkiem. Ja mieszkam blisko, zobacz. – Aida wskazała na małe, prawie niewidoczne drzwi przy wyjściu na taras. – Tamtędy możesz do mnie wejść.

Maria popchnęła wrota. Otworzyły się lekko.

– Śmiało – zachęciła Aida, a gdy mała przeszła na drugą stronę, pochyliła głowę, żeby zmieścić się w niskim przejściu, i poszła za nią. – To moja przestrzeń – wyjaśniła. – Gdy tylko zechcesz być ze mną, wystarczy, że otworzysz drzwi. Gdyby były zamknięte, zapukaj, a wtedy w niedługim czasie do ciebie przyjdę. Od swojej strony też możesz je zamknąć. Mają skobel. Jeśli go założysz, nie będę cię niepokoić. Przecież każdy człowiek potrzebuje czasami pobyć sam, prawda?

Komnata Aidy była większa niż ta przeznaczona dla Marii. I inaczej urządzona. Wszystko, co wyrzeźbiono w ciężkim drewnie, zostało bogato ozdobione, inkrustowane i intarsjowane. Poza potężnym łożem, stały tam też meble, jakich Maria nie widziała nigdy wcześniej: sofa wyłożona miękkimi poduchami, szerokie krzesła wyściełane błyszczącymi materiami, podnóżki, toaletka z dziesiątkami malutkich flakoników, kolorowych pudełeczek i różnobarwnych sakiewek, a także specjalny szeroki i długi stojak, na którym wisiały barwne stroje. Były też suszone tykwy, na które nałożono peruki o fantazyjnych kształtach i w różnych kolorach. Część łaziebną oddzielono od sypialnej ścianą z żywych krzewów i kwiatów, a w miejscu, które do niej prowadziło, umieszczono wielkie zwierciadło z polerowanego srebra. Ściany komnaty były pokryte malowidłami przedstawiającymi, jak Maria dowiedziała się później, bogów i boginie. Centralne miejsce zajmowała kobieta w błękitach z szeroko rozpostartymi skrzydłami.

– Kim jest ta pani? – Wskazała na nią Maria.

– To Izyda. Patronka kobiet, Wielka Bogini, dawczyni życia, małżonka Ozyrysa, matka Horusa, ta, którą czcimy i której oddajemy się w opiekę.

– Jedynym bogiem jest Adonai, nie wiesz?

Aida spojrzała na wnuczkę z miłością i troską. Zdawała sobie sprawę, gdzie i jak była wychowywana przez pierwsze pięć lat życia. Była też pewna, że pierwszy dzień w nowym domu nie jest właściwym czasem, by poruszać tematy związane z religią.

– Na pewno nie raz będziemy o tym rozmawiać, obiecuję – zapewniła łagodnie. – Teraz zapraszam cię do części biesiadnej. Tam czekają na nas twój dziadek i ojciec. Poznasz twoje nauczycielki, służące i pozostałych domowników. Poza tym czas coś zjeść. Jesteś głodna?

– Nie bardzo.

– To przynajmniej czegoś się napijesz. Dbanie o potrzeby ciała to nasz obowiązek i przywilej. Dostaliśmy je, przychodząc na świat, i powinniśmy się o nie właściwie troszczyć. Także jedząc i pijąc.

Maria słuchała babci zaskoczona. Nikt wcześniej nie mówił jej takich rzeczy.

***

Willa dziadków miała dwa poziomy. Na górnym ulokowano komnaty członków rodziny, z których każda była wyposażona w niewielką łaźnię i rozległy taras. Znajdowały się tam też pokoje dla gości, których w domu nigdy nie brakowało. Kilka razy w roku mieszkali w nich synowie gospodarzy, kiedy z Aleksandrii przyjeżdżali w te rejony w interesach, lub gdy, z okazji świąt, odbywały się spotkania rodzinne. Wówczas dom wypełniał się wesołym gwarem i krzykami dzieci, bowiem synowie Aidy i Karima, obaj starsi od matki Marii, mieli swoje rodziny i po troje dzieci.

Na parterze największą część stanowił wielki salon służący jako miejsce spotkań, zabaw, biesiad i przyjęć, a także codziennych posiłków. Była tam też kuchnia, w której wykańczano i dekorowano potrawy przygotowywane wcześniej w dużej i bardzo wygodnej kuchni głównej. Znajdowała się ona w oddzielnym budynku, usytuowanym z boku willi, tak by zapachy i odgłosy, które mogły stamtąd dochodzić, nie powodowały dyskomfortu domowników. Na dole mieścił się też rozległy gabinet, w którym pan domu przyjmował ważnych interesantów. Poza wygodnymi siedziskami i stołami do pracy, znalazły tam też miejsce pamiątki z licznych podróży, a także papirusy, mapy, pergaminy i gliniane tabliczki z rachunkami.

Z salonu wychodziło się prosto do częściowo zadaszonego ogrodu, którego centralnym punktem był basen wyłożony błękitnymi płytkami. Wpływały do niego kaskadą sztuczne strumyki, przepływające przez ogród wężowo ułożonymi trasami.

Aida i Maria, trzymając się za ręce, weszły do salonu. Karim i Syro siedzieli na szerokich krzesłach ustawionych na jego środku. Trzymali kielichy z kolorowego szkła wypełnione winem. Pod ścianami stali służący. Czekali, aż pani lub pan domu przedstawią ich nowo przybyłym.

– Oto Sithathor, od dziś twoja główna nauczycielka i opiekunka. – Aida wskazała na piękną dziewczynę w prostej białej sukni sięgającej stóp. – Była kapłanką w świątyni Izydy. Nauczy cię egipskiego i łaciny.

Dziewczyna pochyliła głowę na powitanie, a Maria uśmiechnęła się do niej promiennie.

– A to Stefania. Pochodzi z Grecji. – Wskazała wysoką niebieskooką piękność z upiętymi na czubku głowy jasnymi włosami. – Na co dzień pomaga twojemu dziadkowi, ale od dziś będzie twoją drugą nauczycielką. Może rozmawiać z tobą tylko po grecku. Jak pewnie wiesz, w Egipcie najważniejszym językiem w naszych sferach jest właśnie grecki. Między sobą, ja i twój dziadek używamy go najczęściej.

– Nie znam go za dobrze – wyznała Maria, podziwiając wygląd obu nauczycielek.

Były dystyngowane, napięte jak struny w harfie, uśmiechnięte i wyglądały na bardzo z siebiezadowolone. W Magdali nigdy nie widywała tak pięknych kobiet.

– Szybko się nauczysz – zapewniła Aida. – Przez najbliższe dni będziesz odpoczywać i poznawać okolicę. Przede wszystkim ze mną, ale Sithathor i Stefania będą nam czasami towarzyszyć. Wszystkim zależy, żeby było ci tu dobrze. Kiedy się zadomowisz, wspólnie postanowimy, co dalej. Może tak być?

– Co to znaczy: „wspólnie”?

Aidę zdumiało pytanie, ale starała się tego nie okazywać, pamiętając, skąd przybywa jej wnuczka.

– Wspólnie, czyli ty, twój dziadek i ja. Jesteśmy przecież rodziną. Razem podejmujemy decyzje, które nas dotyczą.

– Rozumiem i dziękuję.

Maria wyglądała na lekko speszoną informacjami o tym, co ją czeka, i regułami, które były dla niej zupełnie nowe, ale nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo zadziwiał ją ten niezwykły dla niej świat i jak, już pierwszego dnia, bardzo jej się spodobał. Zachwyciło ją również to, że będzie uczestniczyć w podejmowaniu decyzji. Dotychczas robili to za nią ojciec lub Marta.

– Tu jest twój dom – dodał Karim. – Jesteś naszą wnuczką. Wolą twojej matki, naszej ukochanej córki, było, żebyś tu się wychowywała i kształciła. Zrobimy wszystko, żeby zadośćuczynić jej życzeniu.

Syro, który od przyjazdu do willi, gdy Aida pokazywała Marii jej komnatę, towarzyszył Karimowi, z szacunkiem pochylił głowę.

– Przyznam, że niechętnie rozstanę się z córką – powiedział. – Wolałbym mieć ją przy sobie w Galilei. Jednak nie śmiałbym nie uszanować woli ukochanej żony. Oddaję wam Marię, także dlatego, że pod waszą opieką będzie mogła rozwijać się i uczyć. Liczę też, że dzięki temu odkryje jeszcze bardziej, z waszą pomocą, to, co w niej najlepsze.

– Ale przecież, zanim ją tutaj całkiem zostawisz, trochę z nami pobędziesz, czyż nie? – zatroskała się Aida. – Nie widzieliśmy się od kilku dobrych lat.

– Tak, ostatnio odwiedziłem was, przywożąc tragiczne wieści. – Syro wrócił wspomnieniami do śmierci żony. – To było pięć lat temu.

– Jak ten czas leci… – podsumował Karim.

Posłużył się słowami, których ludzie na całym świecie używają zwykle przy takich okazjach. Wtedy, gdy nie bardzo wiedzą, co powiedzieć, gdy pojawiają się tematy smutne, które trzeba poruszyć, ale są dla rozmówców bolesne, gdy wiadomo, że wydarzyło się coś nieodwracalnego, gdy brakuje nam kogoś, kogo kochaliśmy, chcielibyśmy, żeby był z nami, ale wiemy, że jest to niemożliwe. Wypowiadając je, próbujemy ukryć żal, smutek i brak zasobu słów, które oddałyby to, co chciałoby wyrazić nasze zbolałe serce.

– Chciałbym, korzystając z waszej gościny, odetchnąć tu trochę po podróży, ale niezbyt długo. W domu czekają na mnie Marta i Łazarz.

– Ile czasu minęło od kiedy wyruszyliście? – zatroskała się Aida, patrząc z czułością na zmęczoną wnuczkę.

– Prawie dwadzieścia dni.

– Moje maleństwo. – Objęła ją. – Jak dobrze, że dotarliście cało i zdrowo!

Marii wydawało się, że widzi wszystko jak przez sen. Zmęczenie zaczynało dawać o sobie znać coraz bardziej. Słyszała jeszcze, że piękna kobieta, która była jej babcią, powiedziała, że resztę służby przedstawi jej nazajutrz i że pora odpocząć. Później poczuła, jak ojciec bierze ją na ręce. Wtuliła się w źródło zapachu, który kojarzył się jej ze stabilnością i bezpieczeństwem.

***

Minęło siedem dni od czasu, kiedy przybyli do Egiptu. Oboje zdążyli już wypocząć, a Maria powoli zaczynała przywykać do rytmu dnia i obyczajów w nowym domu.

Dobrze jej się spało w potężnym łożu z miękkim materacem i wałkami pod głowę wypełnionymi łabędzim pierzem. Zasypiała natychmiast i wstawała o świcie. Jednak tego wieczoru było inaczej. Niespodziewanie obudziła się w środku nocy. Leżała, wpatrując się w kwiaty zdobiące ściany, później postanowiła zajrzeć do komnaty babci, a że jej nie zastała, wyszła na korytarz. Usłyszała dochodzące z dołu głosy. Ojciec dyskutował z dziadkami.

– Nigdy nie ukrywałam, że nie zachwyciła mnie wyprowadzka mojej jedynej córki do Izraela, wiesz o tym. – Babcia nie była zbyt uprzejma. – Z kraju, w którym ceni się naukę i sztukę, gdzie cywilizacja kwitnie od tysięcy lat albo i dłużej, przeniosła się nagle do świata barbarzyńców, pasterzy i rybaków.

– Nie przesadzaj – zaprotestował ojciec, prostując się na krześle.

– Bardzo cię kochała i tylko dlatego się zgodziliśmy. – Babcia nie ustępowała. – Jednak wyobrażam sobie, jaki musiała przeżyć szok, gdy zobaczyła, jak się tam żyje.

Maria usiadła na schodach. Zaskoczyło ją to, co słyszała, ale najdziwniejszy był sposób, w jaki rozmawiali ze sobą dorośli, gdy myśleli, że ich nie słyszy. Wydawało się, że piękna babcia nie bardzo lubi jej ukochanego tatę.

– Nie narzekała – bronił się ojciec. – Było jej dobrze. No, a przede wszystkim, była szczęśliwa, a to jest w życiu najważniejsze według was, tak czy nie?

– Gdyby była tutaj, przeżyłaby poród! – Babcia się rozpłakała. – Jakich wy tam macie medyków? Nadają się co najwyżej do doglądania owiec! Tu byłaby bezpieczna – załamała ręce. – Moja biedna, mała Aset! Nigdy sobie nie wybaczę, że się zgodziliśmy.

Karim poczuł się w obowiązku złagodzić jej słowa.

– Kochanie, przecież pamiętasz, że Aset bardzo tego chciała, marzyła, by być z Syro. Niczego wcześniej w życiu nie była tak pewna, jak tego. Nie mogliśmy stanąć na drodze do jej szczęścia. Poza tym, jak wiesz, zawsze jest tak, jak ma być. Bogowie mają wobec każdego swoje plany.

– Niepotrzebnie przeszła na judaizm – rozpaczała dalej Aida. – Ten wasz Adonai jest okrutny, nie ma serca. Jest bogiem mężczyzn. Wyłącznie! Poza tym, kto widział boga bez żony, no kto? W tym waszym okrutnym świecie nie ma miejsca dla kobiet. Czy kiedykolwiek istniała gdzieś taka dziwna wiara? Biedne wasze matki, żony i córki. – Ponownie załamała ręce. – I moja Aset musiała tam żyć, bez wsparcia Izydy, bez rodziny, sama!

Maria trzęsła się z emocji. Nie była w stanie pojąć znaczenia słów, które słyszała. Rozumiała tylko, że jej piękna babcia była bardzo niezadowolona, że jej córka poślubiła Syro i wyjechała z nim. Ale co było złego w Magdali? Co w tym rajskim miejscu mogło tak bardzo nie podobać się tej ślicznej pani? Co powodowało, że była tak wzburzona? Maria rozumiała, że babcia cierpi i płacze, bo jej córka nie żyje. Ale przecież ona sama w ogóle nie poznała swojej matki, a potrafiła z tym żyć!

– Co proponował jej wasz Egipt? – nie poddawał się Syro. – Przecież to upadająca cywilizacja! Kim jesteście? Słabymi ludźmi, którzy już dawno zatracili sens istnienia. Szukacie go w sztukach, filozofowaniu, udajecie, że wasz świat jest najlepszy. Ale przecież dobrze wiecie, że brakuje w nim prawdziwego sensu, żyjecie bez prawdy. Modlicie się do wyobrażeń bóstw, to po pierwsze. A po drugie, jesteście zniewieściali, malujecie twarze, farbujecie włosy i nosicie peruki, bardziej dbacie o ciało niż w moim kraju panny na wydaniu. Egipt jest zepsuty. Jeszcze trochę i będziecie jak Sodoma i Gomora w przeddzień upadku. A może już jesteście? Na każdym kroku czyha tu rozpusta, rozwiązłość seksualna, niewierność małżeńska. Jesteście gnuśni, straciliście swoją ojczyznę, podporządkowaliście się Rzymianom i nie zamierzacie nic z tym zrobić. Nie ma w was Boga, bo w ogóle go nie znacie. Żyjecie wspomnieniami, opowiadacie o minionych dynastiach i ich potędze, ale przecież to historia… Na dodatek odległa. Dziś Egipt nie istnieje. Dobrze o tym wiecie!

– Jak śmiesz mówić takie rzeczy w domu rodziców dziewczyny, którą daliśmy ci za żonę? – oburzyła się Aida. – I to po tym, kiedy przez ciebie zmarła!

Syro zerwał się z krzesła.

– Przeze mnie?!

– Aida nie to chciała powiedzieć. – Karim także się poderwał. – Przepraszam za żonę, jest taka emocjonalna. Oboje dobrze wiemy, jak bardzo kochałeś Aset. Siadaj, proszę.

Syro posłuchał. Rozumiał rozżalenie Aidy, mimo że jej słowa były jak ostrze wbite w środek serca. Usiadł i wrócił do rozmowy, ale przede wszystkim ze względu na pamięć o ukochanej żonie. Zrobił to też dla Marii, która miała przecież spędzić z tymi ludźmi co najmniej kilka lat swojego życia. Nie chciał awantury, nie zamierzał się kłócić. Równocześnie jednak nie mógł pozwolić, żeby mieli wypaczony obraz plemienia Izraela i żeby tkwili w przekonaniu, że Egipt jest najwspanialszym miejscem na ziemi. Bo przecież tak nie było. Przynajmniej według niego.

– Zostawiam wam Marię – oznajmił niemal już całkiem spokojnie. – Uszanujcie to, że została wychowana w wierze mojżeszowej. Jest wyznawczynią Adonai i chciałbym, żeby tak zostało.

– Jak podrośnie, zdecyduje sama – wciąż jeszcze niezbyt ugodowym, ale znacznie łagodniejszym tonem, stwierdziła Aida. – W Egipcie każdy może sam decydować, do jakiego boga się modli.

– Bóg jest tylko jeden! – Syro znów się nasrożył, starając się jednak, by jego głos brzmiał neutralnie.