9,90 zł
„Mannerheim – Lozanna” z częścią drugą „Swoją Drogą” Adama Kadmona to tomik poezji o przyjacielu Polaków, który zdołał nawet nauczyć się trudnej mowy polskiej.
Nie dla każdego tytuł jest oczywisty – ba, nie każdy wie, że to nazwisko marszałka Carla Gustawa Mannerheima, fińskiego dowódcy wojskowego, który przyczynił się do wyzwolenia swojego kraju spod władzy Rosji. Nieprzypadkowo ta zagraniczna postać staje się przyczyną do stworzenia czegoś na kształt współczesnego eposu, odznaczyła się ona bowiem również w historii Polski.
Tomik podzielony jest na dwie części, pierwsza przedstawiająca niebanalnego człowieka, przywódcę. Odnajdziemy w niej zwroty akcji, rekapitulacje, retrospekcje i odwołania do konkretnych sytuacji z życia bohatera opowieści. Jest to rzecz oparta na skrótowej biografii żołnierza, nieco sentymentalnej, niewolnej od osobistych odniesień. Druga część poświęcona została tematyce refleksyjnej. Porusza kwestię ulotności życia każdego człowieka i motywuje do egzystencjalnych przemyśleń. Taka, a nie inna kompozycja tomiku świadczy o jego niebanalności i daje czytelnikowi możliwość odnalezienia się w różnych kontekstach – zarówno tych historycznych jak i bardziej współczesnych, stricte refleksyjnych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 36
Adam Kadmon „Mannerheim – Lozanna. Swoją drogą”
Copyright © by Adam Kadmon, 2017
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2017
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie
może być reprodukowana, powielana i udostępniana w
jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Redaktor prowadząca: Renata Grześkowiak
Korekta: Marianna Umerle
Projekt okładki: Robert Rumak
Ilustracje na okładce: © eleonora_77 [3] – Fotolia.com
Skład: Jacek Antoniewski
ISBN: 978-83-7900-397-6
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]
Pamiętasz, obiecałem Ci powrót do Carla Gustawa Mannerheima. Tak się stało. To nie jest relacja linearna. Opowieść, jak epos, ma swój rytm, swój nerw, własną poetycką legendę; wymaga od Ciebie odrobiny oczytania i znajomości epoki. Bowiem rzecz dotyczy niebanalnego człowieka, gdyż wielkiej, historycznej postaci – marszałka Mannerheima. Tak, jest to opowieść o przyjacielu Polaków, który zdołał nawet nauczyć się trudnej mowy polskiej. Jest jeszcze inny związek marszałka z Polską i polskością. Zbieżność dat urodzeń obu naszych bohaterów narodowych: Józef Piłsudski urodził się w tym samym roku co Mannarheim – w 1867, zaś jego nieco starszy brat, Bronisław – w 1866 roku w listopadzie. Mogli w trakcie wojny rosyjsko-japońskiej mieć jakąś zażyłość, kontakt osobisty. Oczywiście, są to tylko moje domniemania. Wszyscy trzej w pewnym momencie byli w stanie wymieniać się potrzebnymi informacjami, wszyscy mogli być na usługach Japonii. A pan M. pełnił w tym przypadku rolę podwójnego agenta (?).
Znajdziesz tu, w opowieści, zwroty akcji, rekapitulacje, retrospekcje i odwołania do konkretnych sytuacji z życia bohatera opowieści. Jest to rzecz oparta na skrótowej biografii żołnierza, sentymentalnej nieco, niewolnej od osobistych odniesień. Musisz pamiętać, że piszę o realnym, niedawno żyjącym człowieku, który odcisnął piętno na życiu epoki między jedną, a następną wojną. O człowieku, który umarł dwa lata przed moim narodzeniem, przeczuwając kolejne ofiary krwi kolejnych wojen, w cieniu czyhającej apokalipsy.
Dobrze rozumiem Twoje czytelnicze rozterki, bowiem nie są mi obce. Zachodzę tu przecież z pozycji blogera, felietonisty, trawestującego rzeczywistość, w stronę poetyckiego dystansu, próby odnalezienia wewnętrznego kosmosu (inner space) – także poprzez inkantację niżej załączonych wersów.
Druga część mojej opowieści, to rzecz służąca pojednaniu blogera, społecznego publicysty, z duchem wrażliwości (wyśmiewanego) podmiotu lirycznego, czymkolwiek by nie był. Rzecz jest o ulotności życia każdego z nas. I każdego z nas może dotyczyć.
Serdecznie Cię pozdrawiam, życząc dobrej, refleksyjnej lektury.
A. Kadmon
Kręte ścieżki losu. Nie ma nikt pojęcia,
którędy powiodą. Co z nich zostanie, niech powróci,
niechaj nie zawiedzie mnie pamięć,
o lada porze nieprzewidzianej, w momencie
nie aż tak czekanym. Czasu nie odmieni
najmożniejsza siła. Przepadną triumfy,
fanfary, wieńce z czół dostojnych, napuszone
strapienia;
pokora skryje wszystko, co ma być
wytarte, odsunięte do lamusa przeszłości.
Miłość, ona przetrwa: do ciebie, kraju
rozpostartych jezior, do ciebie Istoto, do ludzi
dobrych, jeśli nawet utracili wiarę.
Najmądrzejsi nie wiedzą, jak dni troski,
w najzwyklejsze chwile umiaru szczęścia zmienić.
Mrok gęstnieje we mnie. Ale światło płonie
ogniem zapomnianej śmierci, która
jeszcze wczoraj nie znała umiaru.
Była niewiarygodnym bezsensem epoki,
a ja – jej świadkiem, stojącym na straży
mojego ludu, nad brzegami jezior.
Czuwam w zapomnieniu, nie sypiam w oddali;
powrotu nie będzie, nawet na lawecie.
Boże! Jak długo jeszcze każesz mi czekać
na zaproszenie od Ciebie. Ty także
o mnie zapomniałeś? Czy może pragniesz
doświadczyć Mannerheima przemijaniem innych?
W kościach jest moja pogoda, niestety.
Stary, wytarty chodnik, wiodący od sieni,
obok biurka pełnego niepotrzebnych treści,
do drzwi balkonowych. Wychodzę, chłonę
pieśń dzwonów wieczornych Starej Katedry.
Nikt już nie wkroczy w progi tego domu.
Jutro, jutro będzie tłem tych samych odgłosów.
Kroków, szelestów, okrzyków i westchnień.
Nigdy nie mających nic wspólnego
ze mną. Jutro stanę u stóp wieży panoram.
Tych schodów pokonać się nie da.
* * *
Lozanna nocą. Makroświat w ampułce.
Równie drapieżny, równie bezimienny.
Już jej urok przeminął – był świetny,
wraz z Reformacją. W Pałacu de Rumine
nieskończony chichot przewrotnej historii.
Przed nim spoczywając, bezimienne galijskie
są szczątki, pomieszane z czerepami Franków.
Nikogo, niczego – do kroćset! – nie nauczyły nigdy.
Jestem Mannerheim, fiński żołnierz.
Krew i ciało ludu Finlandii. Człowiek.
Ten antychryst Stalin, wciąż żyje, przeklęty.
Człowiek myśli, że ma życie przed sobą,
a ono się kończy i nie wieńczy dzieła.
Nie wiem, nie jestem ostateczną wyrocznią,
aby mieć rezultat końcowy, w orzeczeniu
chwili ostatecznej.
Ale wiem: ktoś napadł, ktoś musiał się bronić
do najdrobniejszej kropli krwi.
Wszyscyśmy sponiewierani, upadli.
Już nic nie było tak samo, jak przedtem.
Trafiłem na sam kraniec wszechruskiego imperium,
Ja, młody oficer – do kraju Polaków, narodu znanego
ze swej zawziętości i braku pokory, ja odziany
w mundur,
który u nich z reguły był przedmiotem wzgardy,
nienawiści
nawet.
Dzikie, zapyziałe miasto, zwało się Kalisz. Dla mnie
tylko –
raz to powiem – kwintesencja prowincji, jakiej nie
znałem.
Skąd wiedzieć mi było, że stąpam po ziemi, pod której
powierzchnią śpi historia prastarych ludów
i dziesiątków pokoleń odległych naszej wyobraźni.
Ja, poczęty w niegdysiejszej Ultima Thule, napotkałem
Miejsce, w którym jako niewinne pacholę, mogłem się
odnaleźć. Ale już nie żyć tam, ani tam umrzeć.
Kalisz.
Jak stąd wszędzie daleko, nawet do Warszawy,
całkiem pięknej stolicy Kraju Przywiślańskiego. Wiesz
gdzie?
Tu kiedyś, chociaż tak niedawno była sobie Polska.
Kraj
swobodny i wolny, domena zgody narodów. Wtedy
nie wiedziałem, co mnie tu czeka i spotka niebawem.
Kto twierdzi, że niczego w życiu nie warto żałować,
ten oszukuje, którąś ze swych dusz. Tę mroczną, pełną
namiętności animę lub oddzieloną od niej murem
tajemnic
iskierkę nieśmiertelnej boskości, którą nie tak znów
łatwo utracić. Bóg mi świadkiem, że w Bogu nadzieja.
Kraju mój, Finlandio! Daleko odszedłem, z oddali
przychodzę.
Trudne są powroty: trzeba dać coś za coś.
Świat niebawem ulegnie skarleniu we krwi przyjaciół,
ich druhów serdecznych i moich zaprzysięgłych
wrogów.
W trudzie i znoju.
Entente cordiale! Nim jednak, mój Boże,
który dałeś dusze maszynom pola wzmagań,
rozpocznę opowieść i rychło ją skończę…
Na razie jednak Kalisz, w którym młody oficer
korpusu Jego Imperatorskiej Mości Mikołaja Drugiego
czuje się w miarę swobodnie.
Nie straszny mi lokalny ostracyzm wobec tego
munduru!
Jestem przyjmowany w towarzystwie urodzonych
i pretensjonalnych, tu, w domach polskich, w których
zdarza się mieszać język rodzimy z francuskim,
sadzać emancypowanych Żydów pomiędzy swojemi.
Niech piją niekoszerną okowitę, przegryzając
stłuszczonymi wątróbkami gęsi, nie gardząc golonką
jak najbardziej świńską.
Niech wpisują się w pejzaż wyzwolenia z nakazów
swojej niemodnej religii.
Tylko czemu, na Boga, Marusią Dąbrowską
wstrząsa mój widok, nawet gdy wystąpię we fraku,
przy twoim stole moja piękna Księżno?[1]
Musisz mi dać znak jakikolwiek
czy jesteś mi rada, czy nie jestem ci wstrętny,
czy mam być oczyszczony magią, czarem Jaśnie Pani
niebanalnego uroku.
Pani Marusia Szumska, musi być literacką jędzą!
Odmówiłem Hitlerowi najazdu na Ruś sowiecką.
Nie chciałem brać udziału w oblężeniu Piotrowego
grodu.
Gardziłem malarzyną równie żarliwie,
co nienawidziłem Stalina.
Będzie mi to zapisane w historii teatru dziejów?
Swego czasu polubiłem Ziuka Piłsudskiego.
Człowiek chciałby się wznieść jeszcze raz
na skrzydłach starczej fantazji; ona
zapewne umrze ostatnia.
pragnę ponad strumieniem czasu,
uścisnąć pańską rękę i brata jego, Bronisława[2]
badacza kultury Ajnów wśród północy Japonii.
Równie dziwnych autochtonów
co u nas w Skandynawii ludu lapońskiego.
Ceniłem naukę twojej śpiewnej, melodycznej mowy,
Józefie.
Tak, chciałem ci Księżno szalenie imponować.
Cicho, najciszej przyszło mi marzyć o tobie.
Marzyć dobra rzecz, w duchu pragmatyka
Dopiero w latach ostatnich mojego powrotu
powziąłem
naukę fińskiego, ja Szwed, ja niemiecki potomek,
regent Finlandii. Wszechruski generał.
[1] Księżna Maria Lubomirska, żona Zdzisława Lubomirskiego, członka Rady Regencyjnej, proklamowanego przez Austro-Węgry i Niemcy Królestwa Polskiego; wielka, platoniczna miłość młodego Mannerheima.
[2] Bronisław Piotr Piłsudski – brat Józefa, słynny antropolog, etnolog. Prowadził badania kultury Ajnów na Sachalinie i w północnej Hokkaido.
Wydawnictwo Psychoskok