Mamba - morderstwo w dobrym towarzystwie - Maja Welfens - ebook

Mamba - morderstwo w dobrym towarzystwie ebook

Maja Welfens

3,3

Opis

Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają, ale Justyna Grande-Motte nigdy nie wierzyła w te słowa. Jej życiową pasją jest bogacenie się i niszczenie bliskich związków między ludźmi z jej otoczenia. Do wyznaczonych przez siebie celów dąży w sposób przebiegły i bezwzględny, o czym przekonało się spore grono jej dawnych znajomych. Wśród nich jest Julia Wolińska, ekolożka z Warszawy. Spełniona zawodowo, życzliwie nastawiona do ludzi i świata, stara się puścić w niepamięć złe wydarzenia z przeszłości, w których główną rolę odegrała Justyna. Kiedy po wielu latach kobiety spotkają się przypadkiem podczas wesela córki ich wspólnej znajomej, okaże się, że dawne emocje wcale nie wygasły. A gdy w grę wchodzą silne uczucia i jeszcze większe pieniądze, rzeczy bardzo łatwo wymykają się spod kontroli.

Kryminał, przy którym wytężysz umysł i z całą pewnością się rozemocjonujesz! Wyraziści bohaterowie, wiele intrygujących wątków i zaskakujące zakończenie. Jednym zdaniem: warto sięgnąć po tę książkę!
A.J.


Wciągająca opowieść o tym, że każde działanie wywołuje określony skutek, a przeszłość powraca w najmniej oczekiwanym momencie. Okraszona kryminalnym lukrem z posypką sprawdzonych, życiowych prawd. Książka Mai Welfens to gwarancja udanego wieczoru.
Wioleta Sadowska, subiektywnieoksiazkach.pl

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 314

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (19 ocen)
4
5
6
1
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1

Julia miała dosyć. Dosyć tego szarego, deszczowego czerwca, szarej codzienności, w której poruszała się jak automat między domem i pracą. Dosyć codziennych korków, kiedy prowadziła swoją wysłużoną skodę przez warszawskie ulice z prędkością mniejszą niż wymijający ją rowerzyści, od których roi się ostatnio na ulicach stolicy. Kiedy nie padało, Julia również wybierała rower, ale dzisiaj nie miała ochoty na przemoknięcie do suchej nitki już od rana.

Czerwiec w tym roku przypominał raczej późną jesień. Nad Warszawą zbierały się każdego dnia ciemne, deszczowe chmury. Pochmurne dni i wciąż szare niebo wpływały na nastrój ludzi, którym marzyły się słoneczne plaże i ciepłe wieczory, a rzeczywistość przynosiła im deszcz, wiatr i codzienne prognozy pogody niedające niestety nadziei na poprawę sytuacji.

Obserwując pracę zmagających się z deszczem wycieraczek, starała się znaleźć jakiś okruch motywacji, żeby przeżyć kolejny dzień w pracy, gdzie ludzie, równie sfrustrowani jak ona, wypijali morze kawy, żeby podnieść ciśnienie i rozprawiali głównie o wpływie pogody na stan samopoczucia. Nagle większość społeczeństwa to meteopaci, którzy każdą dolegliwość i spadek formy tłumaczą wpływem pogody. Tego lata mieli naprawdę pole do popisu. Nie mogła już tego słuchać, miała tego naprawdę dość. Basta!

Myśl, że za dwa dni będzie w słonecznej Nicei, a potem kolejne trzy dni w Monako – co prawda na konferencji naukowej, ale z dużą ilością wolnego czasu – trzymała ją przy życiu. Monako już od dawna pobudzało jej wyobraźnię. Zawsze chciała zobaczyć pałac Grimaldich, w którym kiedyś mieszkała piękna księżna, wcześniej znana aktorka Grace Kelly, i móc choć raz zagrać w kasynie w Monte Carlo. Nawet nie przypuszczała, że ten pobyt przyniesie jej nie tylko możliwość zwiedzania pięknego zakątka Europy, ale i zaskoczy wydarzeniami, które będą miały daleko idące konsekwencje.

Tymczasem utknęła w gigantycznym korku na Trasie Łazienkowskiej, miała więc trochę czasu, żeby poprawić makijaż i zadzwonić na uczelnię, w której pracowała, z informacją, że dziś znowu się spóźni.

Radio usiłowało dostosować się do ogólnego nastroju, nadając piosenkę Do łezki łezka.

– Aż będę niebieska, w smutnym kolorze blue – zaczęła wtórować Julia.

Ale nawet to głośne śpiewanie w samochodzie nie pomogło.

Tak właśnie się czuję, w smutnym kolorze blue – pomyślała.

Samochody posuwały się w żółwim tempie, Julia miała więc czas na luźne poranne przemyślenia. Przypomniała sobie swoją pierwszą podróż do Francji. Była na studiach, kiedy pojechała na tygodniowe seminarium do Paryża. Jeszcze dziś pamiętała to zachłyśnięcie się francuską kulturą, zwiedzanie Luwru i Muzeum Impresjonistów, spacery i tańce do rana, po których, wracając metrem do miasteczka uniwersyteckiego, zupełnie nie czuła się zmęczona.

Teraz nie miała już tej młodzieńczej kondycji, ale nadal nie brakowało jej entuzjazmu oraz chęci podróżowania i odkrywania nowych miejsc na świecie. Praca na uczelni dawała jej dużo możliwości podróży, jako że konferencje na temat ochrony środowiska i klimatu, na które była często zapraszana, odbywały się w różnych miejscach na kuli ziemskiej.

Julia bardzo dobrze odnajdywała się w roli pracownika naukowego; jej dociekliwość, śledzenie nowych osiągnięć naukowych w połączeniu z dobrym przygotowaniem teoretycznym sprawiały, że publikowała swoje prace w najlepszych czasopismach naukowych na świecie. To z kolei zapewniało dobrą ocenę jej pracy w instytucie i dawało pewną niezależność. Nie udało jej się jednak zrobić prawdziwej kariery na uczelni, cokolwiek by to oznaczało. Była z natury osobą wrażliwą i subtelną, chociaż jednocześnie potrafiła być bardzo silna i zdecydowana, jeśli chodziło o wykonanie konkretnych zadań, jak na przykład opublikowanie wyników swojej pracy czy zdobycie pieniędzy na nowe projekty naukowe. Nie chciała jednak podejmować radykalnych decyzji personalnych, zmuszać pracowników do nadgodzin, opracowywać strategii rozwoju czy też nowych koncepcji reorganizacji. Wystarczył jej etat starszego wykładowcy i niezależność w sprawach naukowych.

Zaproszenie na konferencję w Monako zawdzięczała swojej ostatniej publikacji, która ukazała się w bardzo renomowanym czasopiśmie fachowym. Było to duże wyróżnienie i Julia cieszyła się na ten wyjazd na Lazurowe Wybrzeże, a także na okazję do zwiedzenia Monako, a przede wszystkim na możliwość wyrwania się bodaj na parę dni z szarej, deszczowej Warszawy.

To będzie fantastyczny wyjazd i nie dam go sobie niczym zepsuć! Ostatnie lata przyniosły mi dość życiowych niepowodzeń, mam nadzieję, że tym razem los będzie mi sprzyjał! – pomyślała.

 

W tym samym czasie, kiedy Julia powoli jechała przez zakorkowane ulice w zapłakanej deszczem Warszawie, inna kobieta, jej równolatka, wyjeżdżała z garażu hotelu Hermitage w Monako na skąpane w słońcu ulice. Kobieta uśmiechnęła się do swojego odbicia w lusterku wstecznym. Jej plan dnia zapowiadał kilka przyjemności – fryzjera, przymierzanie sukienek w butiku Chanel i, po wizycie w kasynie, wieczorną kolację z mężem.

Zadzwonił jej telefon.

– Tak, kochanie, ja też się cieszę – odpowiedziała, słysząc znajomy męski głos. – Będę w Warszawie za parę tygodni, spotkamy się, wszystko ustalimy. Ja z mojej strony wszystko przygotowałam. Pieniądze też już przekazałam, więc teraz wszystko pójdzie zgodnie z planem. Pa!

Czuła, że świat należy do niej. Uśmiechnęła się do siebie i zakończyła połączenie.

2

Juliaz zadowoleniem patrzyła na swoje odbicie w lustrze – czerwona sukienka z delikatnego szyfonu, z dużym dekoltem na plecach, idealnie opinała jej opalone ciało. Szpilki, dyskretny makijaż i lśniące włosy uczesanew klasyczny kok składały się na wizerunek kobiety zadbanej i światowej. Samochód z kierowcą czekał na dole. Chwyciła torebkę i zbiegła po schodach.

– Proszę do kasyna – rzuciła kierowcyi zapatrzyła się w krajobraz wybrzeża i jachtyw zatoce.

Samochód podjechał pod rzęsiście oświetlony budynek. Weszła powoli po schodach, mijając grupy gości. Zauważyła, że mężczyźni, a i część kobiet, nie odrywają od niej wzroku. Sama czuła, że wygląda jak milion dolarów. Wieczór zapowiadał się wspaniale. Miała przeczucie, była wręcz pewna, że będzie też miała szczęście w grze. Podeszła do stołu ruletki i obstawiła 8 – swój szczęśliwy numer.

Koło ruletki ruszyło i zatrzymało się na ósemce. Krupier przesunął w jej stronę wygrane żetony. Nagle w kasynie pojawił się słup ognia, który zaczął ogarniać wszystko, co znajdowało się na stole, przy którym stała Julia. Jej żetony zaczęły się palić. Płomienie dochodziły już prawie do jej dłoni…

Julia krzyknęła i w tym momencie usłyszała ostry dzwonek.

Dzwonił budzik, była siódma trzydzieści. Julia z trudem otworzyła oczy, usiadła na łóżku i zaczęła się rozglądać po pokoju, żeby upewnić się, że te płomienie to tylko sen. W pierwszej chwili trudno jej było zorientować się, gdzie się znajduje.

Gdzie się pali?

Co z moją wygraną?

Gdzie jest moja czerwona sukienka?

Gdzie ja właściwie jestem?

Wszystkie te pytania pojawiły się w jej głowie prawie jednocześnie. Na szczęście ogień w kasynie był tylko złym snem. Julia ujrzała swoje odbicie w lustrze umieszczonym na drzwiach szafy stojącej naprzeciw łóżka. Na małym secesyjnym biurku leżały jej książki i teczka z papierami. Przez grube, białe zasłony przenikało przytłumione światło budzącego się dnia.

Powoli docierało do niej, że jest w Monako. Przyjechała tutaj wczoraj na konferencję naukową, na której ma wygłosić referat. Wczoraj rzeczywiście była w kasynie i stąd pewnie ten sen. Zaniepokoił ją trochę motyw ognia, który powracał od lat w jej snach i zawsze był związany z nieoczekiwanymi i raczej nieprzyjemnymi przeżyciami. Ale szybko o tym zapomniała, bo teraz musiała się skupić na tym, że o godzinie dziesiątej miała wygłosić referat na konferencji, która była głównym – i jedynym – powodem jej przyjazdu do Monako. Ta myśl od razu zdopingowała ją do opuszczenia bardzo wygodnego łóżka w rozmiarze queen size, wykonania kilku ćwiczeń rozciągających i odsłonięcia grubych zasłon w oknach.

Otworzyła drzwi balkonowe i wpuściła do pokoju ciepłe, lekko wilgotne powietrze. Spojrzała w dółna zatokę Monte Carlo, na której wodach zakotwiczone były dziesiątki białych jachtów i dwa duże statki wycieczkowe. Widok zapierał dech w piersiach, port w promieniach porannego słońca wyglądał jak pocztówka z wakacji nad Morzem Śródziemnym. Zupełny kicz, a jednocześnie pięknie.

 

Uczestnicy konferencji na temat przyszłych stylów życia w czasach zmian klimatycznychprzyjechali do Monako już dzień wcześniej i wolny wieczór wykorzystali na szybkie zwiedzanie tego bardzo ekskluzywnego miejsca w Europie. Monako słynie głównie z wyścigów samochodowych, kasyna i ulg podatkowych, nie jest to raczej miejsce, gdzie odbywa się wiele konferencji naukowych. Nie ma tu bowiem ani prestiżowych uczelni, ani ceny nie zachęcają do organizowania spotkań naukowych. Jednak konferencja, na którą zaproszono Julię, miała wyjątkowo zasobnych sponsorów. Należało do nich kilka banków i firm w Monako i we Francji, dla których wiedza o przyszłych stylach życia miała duże znaczenie ze względu na rozwój. Byli zatem gotowi pokryć uczestnikom konferencji koszty pobytu w tym pięciogwiazdkowym hotelu oraz zaproponować inne atrakcje w zamian za wiedzę i idee, które pomogą przygotować ich firmy na przyszłe trendy rozwojowe. Nie szczędzili funduszy i traktowali ten wydatek jako dobrą inwestycję.

Przybyli na konferencję mieszkali w Hermitage– jednym z najbardziej luksusowych hoteli w Monako, usytuowanym nad Zatoką Monte Carlo, tuż obok słynnego kasyna. Sam hotel mieszczący się w pałacu zbudowanym pod koniec XIX wieku był wspaniale zachowanym zabytkiem francuskiej secesji. Jednym z architektów był Gustaw Eiffel, twórca słynnej wieży w Paryżu.

Jak można było przeczytać w prospekcie, kompleks hotelowy składał się z kilku połączonych ze sobą budynków mieszczących prawie trzysta pokoi i kilkadziesiąt apartamentów różnej wielkości. Prospekt zawierał również szczegółowy plan wszystkich kondygnacji hotelu z zaznaczonymi restauracjami, barami, sklepami, dwoma recepcjami, dziesięcioma salami konferencyjnymi i hotelowym spa.

Julia już poprzedniego dnia zapoznała się z planem i architekturą hotelu, najpierw szukając sali, w której rejestrowano przybyłych uczestników konferencji, a potem błądząc po licznych korytarzach w drodze do swojego pokoju.

Nie był to czas stracony, bo hotel był ze wszech miar godzien poświęcenia mu uwagi, stanowił bowiem połączenie wspaniałej secesyjnej architektury z wnętrzami urządzonymi z dobrym smakiem. W korytarzach umieszczono pojedyncze antyczne stoliki i komody, na których stały lampy, świeczniki i rzeźby w stylu epoki. W ogrodzie zimowym pod kopułą zaprojektowaną przez Gustava Eiffla czerwona sofa i fotele zapraszały do chwili odpoczynku i refleksji. W hotelu mieściło się też kilka restauracji i barów z ogromną Salle Belle Époque połączoną z tarasem z widokiem na port jachtowy.

Nie jestem snobką, spędzanie czasu w luksusowych hotelach to nie moja bajka, ale możliwość zobaczenia tego wszystkiego jest właściwie częścią moich studiów naukowych o stylach życia – pomyślała Julia. Nie mogę się angażować w propagowanie ekologii w życiu codziennym, nie mając pojęcia również o tym, jak żyją ludzie bardzo zamożni, wydający przez jeden wieczór na lokale i kasyno w Monte Carlo zapewne wielokrotność moich miesięcznych dochodów.

Poprzedniego dnia wybrała się z Vincentem – uczestnikiem konferencji, którego poznała na powitalnym przyjęciu w hotelu – na pierwszy spacer po Monako, a właściwie tylko po dzielnicy Monte Carlo. Vincent Carnot znał dobrze Monako, często wraz z rodziną spędzał wakacje w małych miejscowościach na Lazurowym Wybrzeżu między Niceą a Monako. Jego rodzice, z pochodzenia Polacy, mieszkali i pracowali we Francji, rzadko jednak bywali w Polsce. Byli właścicielami dużej firmy informatycznej, którą teraz w zasadzie zarządzał ich syn.

Vincent urodził się i wychował we Francji, postanowił jednak poznać bliżej swoje korzenie, nauczyć się polskiego i nawiązać kontakty z polskimi uniwersytetami, żeby podjąć z nimi współpracę. Planował też utworzenie fundacji, która przyznawałaby stypendia zdolnym studentom z Polski.

Do nauki polskiego podszedł bardzo ambitnie; najpierw, korzystając z programu komputerowego, przez rok uczył się sam, potem ukończył miesięczny kurs języka polskiego w Krakowie. Widząc na liście uczestników konferencji Julię reprezentującą warszawską Szkołę Główną Handlową, ucieszył się bardzo z możliwości konwersacji po polsku. Poprosił ją, żeby korygowała wszystkie jego językowe potknięcia. Julia, której spodobał się ten mężczyzna o żywym spojrzeniu niebieskich oczu, chętnie przystała na jego prośbę. W trakcie rozmowy cierpliwie poprawiała jego błędy i chociaż niektóre sformułowania przyprawiały ją o śmiech, starała się jednak nad nim zapanować, żeby nie sprawiać koledze przykrości.

– Wiesz, nie wszystkie ludzie są takie mili jak ty. Ja bardzo postaram nauczyć języka polski tobą– zaczął Vincent.

– Języka polskiego z tobą – poprawiła automatycznie Julia, uśmiechając się.

– Ja bardzo chcę pojechać na Warszawa, nie znam jeszcze to miasto.

– Może lepiej byłoby „do”Warszawy niż „na”Warszawę, to byłoby trudniejsze – odparła Julia. – Vincent, chętnie pokażę ci Warszawę, nie wiem tylko, czy ci się spodoba, bo w niczym nie przypomina Nicei.

– Ale to ty będziesz dla mnie atrakcja w Warszawa – uśmiechnął się Vincent. Julia odniosła wrażenie, że był to uśmiech trochę uwodzicielski, ale zaraz odrzuciła tę myśl. To zupełnie niedorzeczne, widziała go pierwszy raz w życiu, pojutrze każdy pojedzie w swoją stronę, być może spotkają się jeszcze kiedyś na jakiejś innej konferencji i tyle. Nie była na etapie zdobywania facetów, przyciągania ich uwagi i cieszenia się tym. Po trzech związkach, z których żaden nie przetrwał próby czasu, pozostała jej bardzo udana córka Paulina i głębokie rozczarowanie do rodzaju męskiego.

 

Hotel znajdował się pięć minut na piechotę od Place de Casino ze słynną Café de Paris, gdzie przy stolikach siedział wielojęzyczny tłum obserwujący gości wchodzących do kasyna i parkujące tam samochody. Weszli i zamówili crêpes Suzette – specjalność tej kawiarni – słodkie, lekkie jak puch naleśniki z nadzieniem pomarańczowym, do tego wybrali tutejsze piwo w dekoracyjnych czerwonych butelkach, które okazało się nie tylko ładnie opakowane, ale też dobre w smaku. A naleśniki – cudo sztuki kulinarnej!

Dzień zakończyli wizytą w świątyni hazardu – słynnym kasynie Monte Carlo, pełnym turystów różnych narodowości, wśród których przeważali Chińczycy i Rosjanie. W budynku kasyna znajdują się również opera i butiki znanych projektantów, żeby – jak zasugerował przewodnik chińskiej wycieczki, do której Julia z Vincentem na chwilę dołączyli – można było od razu w przyjemny sposób wydać wygrane pieniądze. Julia przeznaczyła na hazardowe szaleństwo pięćdziesiąt euro. Grając na automatach, udało jej się powiększyć tę skromną kwotę o kolejne osiemdziesiąt euro.

Za te pieniądze nie mogę niestety ani zaszaleć w butiku Chanel, ani pójść do opery, ale możliwość zobaczenia podekscytowanych graczy przy stole ruletki, krzyczących ze zdenerwowania pań, wyglądających na pierwszy rzut oka na spokojne gospodynie domowe, które wrzucają kolejne żetony do automatów, warta była dużo więcej – pomyślała.

Ogólne wrażenie, jakie Monako wywarło na Julii, nie było oszałamiające. Gęsta zabudowa wieżowców na skalnych zboczach wzgórz, na których położone jest to małe ksiąstewko, przytłaczała. Na pierwszy rzut oka widać było, że każdy centymetr kwadratowy powierzchni jest tu na wagę złota. Podobał jej się port jachtowy i wybrzeże, a także otoczony wysokimi murami obronnymi pałac książęcy, usytuowany malowniczo na skale. Mogłaby to być wspaniała ilustracja do bajek; dawno, dawno temu, za górami, za lasami, w dużym pałacu położonym wysoko na skale, nad brzegiem morza żyli sobie książę i księżniczka. Tak, to były bardzo dawne czasy, teraz w pałacu mieszkali potomkowie ostatniego księcia Rainiera, a ich życie, mimo że luksusowe, nie zawsze przebiegało bajkowo – jeśli wierzyć kolorowym gazetom, które Julia czytywała w czasie wizyt u fryzjera.

To były refleksje z wczoraj, teraz należało skupić się na dniu dzisiejszym. Usiłowała zebrać myśli i zastanowić się, co i w jakiej kolejności powinna zrobić dzisiaj.

Julia była typem sowy – najlepiej czuła się wieczorem, rano nie była ani rozmowna, ani kreatywna. Weszła do łazienki, spojrzała w lustro. To, co zobaczyła, podniosło ją na duchu. Nie wyglądała na kobietę, która przekroczyła już pięćdziesiątkę. Zawdzięczała to przede wszystkim smukłej sylwetce i genom. Jej mama dopiero krótko przed ukończeniem osiemdziesięciu lat stwierdziła, że czas kupić jakiś dobry krem przeciw zmarszczkom. Wszystko wskazywało na to, że Julia też jeszcze długo nie będzie potrzebowała drogich kremów, botoksu bądź pomocy chirurga plastycznego.

Ciemne oczy i ciemnoblond włosy stanowiły oprawę dla twarzy, która nie miała wprawdzie rysów klasycznie pięknych, ale była zdecydowanie ładna i mogła się podobać. Szczególnie jeśli Julia znajdowała czas na makijaż podkreślający oczy i ułożenie fryzury. Na co dzień nie poświęcała tym sprawom szczególnej uwagi.

Tutaj, w Monako, poczuła, że znowu ma ochotę wyglądać atrakcyjnie i czuć się dobrze w swojej skórze. Piękno natury, światło śródziemnomorskie oraz dużo atrakcyjnych, dobrze ubranych kobiet i mężczyzn spowodowały, że ona również zapragnęła być atrakcyjna.

Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze.

– Będzie dobrze, teraz szybki prysznic i dobra kawa na pewno pomogą mi oprzytomnieć.

Zastanawiała się, w co się ubrać na otwarcie konferencji. Jej garderoba była dość minimalistyczna, ale wiedząc, że będzie mieszkać w pięciogwiazdkowym hotelu, pożyczyła dwie eleganckie sukienki od swojej przyjaciółki Ewy Kornackiej, której szafa była dużo lepiej zaopatrzona w rzeczy markowe, nadające się na większe wyjścia. A że miały podobne figury, Ewa wybrała dla niej dość skromne, ale świetnie skrojone i przez to eleganckie sukienki, w których Julia czuła się naprawdę dobrze.

Zdecydowała się na szarą, wyróżniającą się oryginalnym krojem, do tego srebrny łańcuch i baleriny. Potem założę jeszcze żakiet, żeby było bardziej oficjalnie – pomyślała.

Zeszła na śniadanie, które dla uczestników konferencji przygotowane było w restauracji Belle Époque. Julia widziała ją poprzedniego dnia tylko przez otwarte drzwi tarasu. Sala robiła pałacowe wrażenie, przy czym jej zdobienia, złocenia i formy elementów dekoracyjnych bardziej przypominały barok niż secesję. Dywany o motywach roślinnych utrzymane były w tonacji głębokiej czerwieni i złota, malowidła na suficie przedstawiały postacie kobiet i aniołów o kształtach dość obfitych. Na stołach leżały śnieżnobiałe obrusy, na których stała biała porcelana i starannie ułożone białe dekoracje kwiatowe. Owalny sufit, wsparty kolumnami z czerwonego marmuru, zdobiły stiuki. Salę oświetlały duże kryształowe kandelabry włączone mimo porannej pory.

Jakie to marnotrawstwo energii – pomyślała odruchowo Julia. Można by po prostu odsłonić bardziej okna i wpuścić więcej światła dziennego.

W powietrzu unosił się delikatny zapach kawy. Obsługa, sprawiając wrażenie przezroczystej, poruszała się bezszelestnie, gotowa na każde skinienie gości.

Luksusowo, bogato, pięknie, jak mawiała moja świętej pamięci babcia Wiktoria, która w życiu nie opuściła Krakowa i dla której secesja właśnie była szczytem piękna, dobrego gustu i smaku. Dla mnie trochę za bardzo mieszczańsko, ale przytulnie – pomyślała Julia.

Zaczęła śniadanie od kawy i sałatki owocowej. Obrane ze skórki cząstki grejpfruta i pomarańczy leżały ułożone dekoracyjnie na porcelanowej paterze obok jogurtów, migdałów, orzechów i innych dodatków do śniadania. Takie podanie owoców było jednym z kryteriów prywatnej klasyfikacji najlepszych hoteli, w jakich Julii się udało nocować.

Obrady zaczynały się o dziesiątej, miała więc jeszcze trochę czasu i dyskretnie obserwowała gości. Bardzo lubiła patrzeć na ludzi, przyglądać się ich twarzom i próbować odczytywać ich osobiste historie.

Spojrzała na dwóch mężczyzn w średnim wieku, w eleganckich garniturach, siedzących przy sąsiednim stoliku. Jeden z nich wpatrzony w swój tablet podawał drugiemu szeregi liczb, na co ten drugi albo kiwał potakująco głową, albo mu przerywał i dodawał swój komentarz. W międzyczasie starali się szybko skonsumować sałatkę owocową, popijając sokiem pomarańczowym. Z pewnością przyjechali w sprawach biznesowych, liczą, ile mogą zarobić bądź stracić – pomyślała Julia, również delektując się świeżo wyciśniętym sokiem.

Trochę dalej, przy stoliku usytuowanym w pobliżu wyjścia na taras, siedziała para młodych ludzi z mniej więcej czteroletnim chłopcem. Ona – bardzo zadbana, wyklepana, wymasowana – wyglądała jakby właśnie wyszła z gabinetu odnowy, w którym wypróbowano na niej wszystkie możliwe zabiegi odmładzające i relaksujące. On pochłonięty był lekturą „Financial Times”. Mały chłopiec, zapewne ich syn, z którym żadne z rodziców nie rozmawiało, nie był zupełnie zainteresowany śniadaniem. Bawił się sam małym samochodzikiem, dla którego znalazł garaż w serwetce śniadaniowej. Cała trójka wygląda na dość znudzonych – oceniła Julia. On zapewne przyjechał w interesach, a rodzina mu towarzyszy. Albo przyjechali spędzić kilka dni w dobrym hotelu i spa, być może wpaść przy okazji do kasyna.

Julia przeniosła wzrok w głąb sali, gdzie jej uwagę zwróciła kobieta ubrana w sukienkę, którą oglądała wczoraj na wystawie hotelowego butiku Prady. Sukienka ją urzekła, nie odważyła się jednak wejść, żeby zapytać o cenę.

I tak nie mogę sobie na nią pozwolić, więc cena praktycznie nie gra roli – pomyślała. Nie przypuszczała, że już następnego dnia zobaczy kobietę, która ją kupiła. Sukienka, uszyta z dwóch nałożonych na siebie warstw półprzezroczystej, lekkiej jak mgiełka tkaniny w kolorze kremowym, miała dość duży półokrągły dekolt ozdobiony turkusowymi strusimi piórami, co czyniło sukienkę bardzo atrakcyjną, ale trochę zbyt strojną jak na porę śniadaniową. Nadawała się raczej na popołudniowy cocktail. Ale już na pierwszy rzut oka można było poznać, że jest to kreacja indywidualna z wysokiej półki. I może jej właścicielce o to właśnie chodziło, żeby zademonstrować, że ją na to stać.

Ciekawe, kim jest ta pani, która mogła sobie na to pozwolić – zastanawiała się Julia.

Kobieta siedziała w towarzystwie dużo starszego od siebie mężczyzny, wyglądali jak ojciec z bardzo troskliwą córką bądź opiekunką. Mężczyzna ten, o miłej powierzchowności, był lekko opalony i elegancko ubrany. Jego towarzyszka odwróciła się w stronę Julii, przywołując kelnera. W tym momencie Julia mogła zobaczyć z profilu jej twarz i… zamarła. Zakrztusiła się kawą, odczekała chwilę i spojrzała ponownie. Dzieliła je, co prawda, odległość kilku metrów, ale nie miała wątpliwości – ten sam kształt głowy, jej lekkie przechylenie i chyba ten sam pieprzyk przy uchu. Kiedyś była to drobna brunetka, teraz widziała blondynkę o trochę zaokrąglonych kształtach. Jej rysy twarzy były wyraźnie skorygowane, zapewne przez chirurga plastycznego, policzki i usta pełniejsze, skóra przy oczach i na czole wyraźnie naciągnięta. A jednak, to musiała być Mamba, jej dawna koleżanka szkolna Justyna!

Ale, u diabła, skąd ona się tu wzięła? Akurat w tym samym hotelu, w którym odbywała się konferencja, a Julia za chwilę miała wygłosić referat. Mam nadzieję, że ona nie będzie brała w niej udziału – ta myśl przemknęła Julii przez głowę jak błyskawica, napawając ją przerażeniem. Zaraz jednak się opanowała i powiedziała sobie, że to zupełny nonsens. Mamba z pewnością nie pojawi się jako dyskutantka na konferencji, ale już sam fakt, że tu jest, powodował, że w Julii wzbierała złość.

– Dlaczego ja już tak mam, że kiedy wydarzy się coś dobrego, to od razu przytrafia się coś mniej fajnego, co mi trochę tej radości odbiera? Dostałam od losu wyjazd do pięknego Monako, ale dlaczego na dokładkę Mambę, która skutecznie zatruła mi dzieciństwo i wczesną młodość?

Ksywka „Mamba”, którą dzieci jeszcze w szkole podstawowej nadały Justynce Jankowskiej, powstała na lekcji biologii w szóstej klasie, a Julia bardzo aktywnie się do tego przyczyniła. Nauczycielka biologii, pani Wiśniewska, pokazywała klasie zdjęcia tego wyjątkowo jadowitego afrykańskiego węża, którego nazwa pochodzi od czarnej barwy pyska.

– Mamba jest bardzo agresywnym wężem, uderza szybko i wielokrotnie kąsa, wydzielając bardzo toksyczny jad, po czym wycofuje się i czeka na sparaliżowanie ofiary – wyjaśniała dalej nauczycielka.

Julia słuchała w zamyśleniu, rozpamiętując właśnie scenę, jaka rozegrała się na dużej przerwie, kiedy Justyna skrytykowała jej sukienkę:

– Ja nie muszę donaszać starych szmat po mojej siostrze – stwierdziła wyniośle, upokarzając ją przed jej przyjaciółkami.

Julia poczuła się jak ukąszona.

– Ta mamba to jest zupełnie jak Justyna – wyrwało się Julii, która nie zdając sobie z tego sprawy, wypowiedziała w tym momencie na głos własne myśli.

W klasie najpierw rozległ się głośny śmiech, potem zaległa cisza. Skojarzenie Julii miało bowiem niezależnie od jej osobistych doświadczeń wiele wspólnych punktów z opisem tego jadowitego gada. Justynka nie miała co prawda czarnego wnętrza jamy ustnej, kojarzyła się jednak na pierwszy rzut oka silnie z kolorem czarnym – była brunetką o ciemnej karnacji, bardzo ciemnych piwnych oczach. I o bardzo ciemnym charakterze, który zaczął ujawniać się już w szkole podstawowej, kiedy bez ograniczeń odpisywała zadania domowe, a w przypadku odkrycia tego czynu kłamała jak najęta, że to od niej przepisywano. Znajdowała sadystyczną wprost – i dziwną jak na ten młody wiek – przyjemność w skłócaniu koleżanek dotychczas ze sobą bardzo zaprzyjaźnionych, w „podkładaniu świni”, gdzie i kiedy się dało.

Ciało pedagogiczne było zupełnie nieświadome charakteru Justynki; budziła ona raczej współczucie, była bowiem bardzo dobrą aktorką. Niski wzrost i drobna sylwetka pomagały jej sprawiać wrażenie zagubionej, biednej, nieśmiałej małej dziewczynki.

Dlatego też wydarzenie na lekcji biologii uznano, używając dzisiejszej terminologii, za mobbing i w konsekwencji rodzice Julii zostali wezwani do szkoły. Julia musiała Justynkę przeprosić przed całą klasą, co było kolejnym upokorzeniem. Ksywka „Mamba” przyjęła się ogólnie i przetrwała dziesięciolecia.

 

Potem było już tylko gorzej. Mamba postanowiła zemścić się na Julii i uczyniła to bardzo skutecznie, podpalając regał w pokoju nauczycielskim. Regał, w którym stał dziennik klasy 7b. W drugim końcu pokoju nauczycielskiego znaleziono kosmetyczkę Julii. Nie pomogło tłumaczenie, że ta właśnie kosmetyczka została Julii ukradziona tydzień wcześniej. Dziewczyna otrzymała obniżoną ocenę ze sprawowania i zmuszona była zmienić szkołę. Mambie nigdy nie udowodniono związku z tym incydentem. Julia zaś odwiedzała przez dwa następne lata szkolnego psychologa.

Już wiem, skąd ten sen, skąd te płomienie dochodzące do moich rąk – myślała. Mimo że od tamtego czasu upłynęły dziesięciolecia, motyw pełzających płomieni powracał do niej w snach zawsze wtedy, kiedy spotykała Mambę bądź miało wydarzyć się coś, co było z nią w jakiś sposób związane. Julię przebiegł lekki dreszcz. Wspomnienie rozmów ze szkolnym psychologiem, który usiłował przepracować z nią zdarzenie w pokoju nauczycielskim, z którym nie miała nic wspólnego, też były częścią traumy jej dzieciństwa związanej z Mambą.

Jakby tego jeszcze było mało, spotkały się znowu na studiach. Mamba studiowała na tym samym kierunku i roku. Zaczęła pojawiać się w paczce Julii, początkowo udając jej przyjaciółkę. Julia myślała nawet przez moment, że Justyna wydoroślała i naprawdę się zmieniła, ale ta „zmiana” nie trwała długo. Już po paru miesiącach, kiedy większość znajomych miała ją za miłą koleżankę, Mamba pokazała, co potrafi, opowiadając kolejnym chłopakom Julii zupełnie niestworzone historie, przedstawiając Julię jako kleptomankę, nimfomankę, osobę zakłamaną i z gruntu fałszywą. Zanim Julia zorientowała się, co tak naprawdę jest grane, utraciła część znajomych, którzy odsunęli się od niej, wierząc, że w każdej, nawet nieprawdopodobnej historii jest jakieś ziarno prawdy. Raz nawet posunęła się do insynuacji, że Julia jest w ciąży ze swoim ówczesnym chłopakiem, niejakim Arturem, w którym Julia była bardzo zakochana. Artur został potem na krótko chłopakiem Mamby, czego Julia długo nie mogła wybaczyć ani jemu, ani jej.

Na tym głównie bazowała Justyna, wiedząc, że raz umiejętnie wypowiedziana plotka pozostaje w ludzkiej pamięci i że ludzie są w gruncie rzeczy bardzo łatwym obiektem manipulacji. Ta strategia dawała jej niemal nieograniczone pole do popisu.

Julia po skończeniu studiów starała się unikać spotkań z Mambą. Nie spodziewała się spotkać jej po latach, i to akurat w Monako. Widząc ją zadbaną, zadowoloną z siebie, świetnie ubraną, z nieopuszczającym jej twarzy chytrym, złośliwym uśmieszkiem, pomyślała, że Diabeł ubiera się u Prady. Jej dobry nastrój prysł jak bańka mydlana.

– Nie cierpię jej, nie wiem, dlaczego los aranżuje takie sytuacje, w których ją spotykam. Ona jest szkodliwa nie tylko towarzysko, ale i społecznie. Zupełnie nie rozumiem, jak to się dzieje, że do tej pory działa bezkarnie. – Julia zdziwiła się, że widok Mamby nawet po tylu latach wywołuje w niej tak silne emocje.

W tym momencie kobieta również ją zauważyła, a na jej twarzy pojawił się wyraz zdumienia połączonego z pytaniem i niechęcią.

Co ty tutaj robisz? Nie mam ochoty cię widzieć – zdawała się mówić jej mina.

Ale zaraz przybrała wyraz miłego zdziwienia. Wzięła do ręki talerzyk, żeby dobrać coś z bufetu, podeszła do stolika Julii i przywitała się, zniżając lekko głos:

– Julia, miło cię widzieć! To dopiero niespodzianka, nie wiedziałam, że stać cię na takie hotele – zaczęła Justyna, wbijając jej pierwszą szpilę.

– Ja też nie spodziewałam się, że cię tu spotkam – odpowiedziała zdawkowo Julia.

– No wiesz, wiele się w moim życiu zmieniło, odkąd poślubiłam Bertranda.

– Tak, obiło mi się o uszy, że wyszłaś za mąż.

– Nie chwaliłam się tym, bo wiesz, jacy są ludzie – odpowiedziała Mamba. – Rozumiesz, od razu zaczną się komentarze, że zrobiłam to tylko dla pieniędzy.

Po krótkiej chwili dodała:

– A nawet jeśli na pierwszy rzut oka tak to wygląda, to uwierz mi, naprawdę tak nie jest. Bertrand jest co prawda znacznie starszy ode mnie, ale rozumiemy się doskonale. Wiesz, w naszym wieku liczą się inne rzeczy, to już nie ten szał ciał, ale przyjaźń i wzajemne zrozumienie – kontynuowała Mamba, a w zasadzie deklamowała jak wyuczoną lekcję.

Moment, czy ona chce powiedzieć, że ten staruszek, któremu kroiła croissanta i słodziła kawę, jest jej mężem? Julia pomyślała, że kimkolwiek byłby ów Bertrand, już mu współczuje. Głośno zapytała:

– Czy to ten pan, z którym siedzisz przy stoliku?

– Tak, to mój mąż, Bertrand Grande-Motte, bardzo dobra francuska rodzina – dodała. – Wiesz, nie będę cię przedstawiała, bo pewnie się spieszysz. Bertrand jest po prostu wspaniały, jego rodzina również mnie pokochała – oświadczyła.

Nie mogę sobie tego wyobrazić – pomyślała Julia, głośno zaś powiedziała, żeby zmienić temat:

– Piękna ta sukienka, widziałam taką wczoraj w butiku Prady tuż obok hotelu.

– Tak, to Prada. Byliśmy tam wczoraj i Bertrand kupił mi ją na poprawę nastroju, bo bardzo bolała mnie głowa – odpowiedziała Mamba ze swoim lisim uśmieszkiem, który Julia znała już od piątej klasy szkoły podstawowej. I zanim Julia zdążyła odpowiedzieć, dodała: – Pogadamy później – i odeszła w stronę bufetu.

Ja chyba śnię. Mamba, a właściwie Justyna Grande-Motte, w Monako, w sukience Prady z mężem staruszkiem. To jakiś złośliwy chichot losu. A tak w ogóle, to nic się nie zmieniła, tylko metody ma bardziej wyrafinowane – pomyślała Julia. Ale co mnie to w sumie obchodzi, teraz muszę skupić się na moich sprawach, bo za dwie godziny mam prezentację, a na pewno nie będzie łatwo – przywołała się do porządku.

3

Julia zjechała na poziom minus czwarty, na którym znajdowało się hotelowe centrum kongresowe. Większość uczestników zajęła już miejsca przy stolikach z mikrofonami i wodą mineralną. Przez moment poczuła się trochę nieswojo w świecie szarych i granatowych garniturów, jako że w sali dominowali mężczyźni. Ona sama w szarej sukience, do której założyła czerwony żakiet, była w tym szaro-granatowym tłumie jednym z niewielu kolorowych akcentów.

Ogarnęła spojrzeniem salę. Odnalazła spojrzenie Vincenta, który pokazał jej, że trzyma za nią kciuki. Wzięła głęboki oddech i zaczęła swój referat:

– Drodzy państwo, zacznę od bardzo prostego stwierdzenia, które w dalszej części mojej prezentacji poprę odpowiednimi liczbami: mieszkańcy Ziemi muszą zmienić swoje zwyczaje konsumpcyjne, jeśli ich dzieci i wnuki mają żyć bez zagrożenia życia przez ekstremalne stany pogodowe i inne katastrofy ekologiczne, które już teraz dają się nam we znaki.

Spojrzała na salę – niektórzy zaczęli już przecząco kiwać głowami, ale nie zbiło jej to z tropu, a wręcz przeciwnie, dodało siły i pewności siebie.

Dyskusja po jej wystąpieniu była bardzo ożywiona. Julia musiała bardzo nad sobą panować, żeby nie reagować równie emocjonalnie na stwierdzenia, że zmiany klimatu to wytwór wyobraźni zwariowanych ekologów lub na protesty, że każdy człowiek ma prawo do nieograniczonej konsumpcji, bo to jego prywatna sprawa.

Było też wiele głosów popierających tezy jej referatu i propozycje eko-inteligentnych rozwiązań, które pozwoliłyby zmniejszyć dzisiejsze zużycie surowców i energii, zapewniając jednocześnie komfort życia wszystkim mieszkańcom planety.

Dzwonek sygnalizujący przerwę na kawę potraktowała jak wybawienie. Zabrała swoje papiery i udała się na jeden z tarasów hotelu, żeby odpocząć przez chwilę i nabrać sił do dalszej dyskusji, w której na pewno pojawią się pytania dotyczące jej, jak się okazało, bardzo kontrowersyjnego wystąpienia. Vincent podążył za nią.

Zastał ją na tarasie. Julia siedziała w głębokim fotelu wpatrzona w zatokę i wydawała się być myślami bardzo daleko.

– Mogę tu sięść z tobą? – zapytał.

– Tak, proszę. – Julia wskazała mu drugi fotel przy jej stoliku.

Vincent miał wrażenie, że kobieta nie bardzo cieszy się z jego obecności.

– Prezentacja od ciebie był dobra i ciekawa – zaczął.

– Cieszę się, ale nie wszyscy tak uważają. Najbardziej zdenerwował mnie ten manager koncernu energetycznego, który siedział koło mnie.

– Nie martw się, on taki jest jak wszystkie Szwajcariusze, nie ma dużo humoru, a poza tym on się bardzo denerwuje, bo ma cienką skórę psychologiczną!

Julii nie udało się opanować śmiechu.

– Wiesz, ja chyba powinnam mieć trochę grubszą skórę psychologiczną! Dzięki, Vincent, już mi lepiej, ale zostanę tu jeszcze chwilę, dopiję kawę i spóźnię się trochę na następną sesję. Gdyby o mnie pytali, powiedz im, proszę, że musiałam pilnie zadzwonić do Warszawy.

– OK. Cieszę się, że już się śmiechasz. –Vincent oddalił się, a Julia, której bardzo dobrze zrobiła ta rozmowa, przywołała kelnera, zamówiła zimną wodę mineralną z cytryną i postanowiła za kwadrans wrócić na konferencję. Teraz chciała jeszcze nacieszyć się widokiem zatoki i pobyć sama ze sobą w ciszy tego słonecznego przedpołudnia.

Nie mogę zmienić świata, a szkoda – pomyślała. Ale mogę spróbować porozmawiać o ekologii również z przedstawicielami koncernów, którzy przynajmniej próbują szukać rozwiązań proekologicznych. Jest to nie lada wyzwanie – prowadziła dalej swój wewnętrzny monolog.

W pewnym momencie wydawało jej się, że słyszy kogoś mówiącego po polsku. Głos kobiety, która starała się mówić bardzo cicho, dobiegał z rogu prawie pustego o tej porze tarasu. Julia ostrożnie podniosła się z fotela i podeszła parę kroków w tamtą stronę, żeby lepiej zrozumieć treść rozmowy.

Taras był poprzedzielany płóciennymi parawanami tak, aby grupy stolików i białych kanap zapewniały gościom choć trochę prywatności, nie mogła zatem dojrzeć osoby mówiącej po polsku, ale teraz usłyszała wyraźnie jej głos – to znowu była Justyna! Rozmawiała przez telefon, mówiła cicho, ale na tarasie było bardzo niewielu gości i dało się zrozumieć każde słowo:

– Tak, ale mam kilka problemów z nową rodziną. – Justyna starała się mówić jak najciszej.

– Dam sobie radę, wiesz, że zawsze sobie daję – dodała po chwili.

– Nie, myślę, że się nie orientuje, nie sądzę. Tak, już załatwiłam pierwszy przelew, no to pa!

Mamba zakończyła szybko rozmowę i oddaliła się od tarasu. Julia usłyszała tylko stukot obcasów na marmurowej podłodze. Spojrzała w kierunku wyjścia i w tym momencie zauważyła, że kobieta w czerwonej sukience, siedząca blisko niej, wstała od stolika i pośpiesznie udała się w tym samym kierunku, co Justyna, jakby chciała ją jeszcze dogonić, ale być może był to tylko zwykły przypadek.

Sądząc z tej rozmowy, coś jest na rzeczy i nie jest tak sielsko i anielsko, jak usiłowała mi to przedstawić Justynka. Jednak to nie moja broszka, mam dosyć własnych spraw na głowie – pomyślała.

Nie miała ochoty myśleć teraz o Mambie, miała nadzieję, że już jej więcej nie spotka. Dopiła wodę mineralną i udała się do sali konferencyjnej.

4

Konferencję kończyło małe przyjęcie na tarasie hotelowej restauracji Le Vistamar, skąd rozciągał się widok na port jachtowy i pałac książęcy położony na wysokiej skale po drugiej stronie zatoki. W wodzie odbijały się światła licznych jachtów i zakotwiczonych statków. Pałac i Stare Miasto (Monaco Ville) były również rzęsiście oświetlone.

Julia patrzyła na grę świateł w porcie, sączyła zimne białe wino i wyobrażała sobie, jak to było na początku dwudziestego wieku, kiedy w hotelu Hermitage zatrzymywała się europejska arystokracja, zapewne po to, żeby móc wygrać bądź dać się ograć w kasynie, a potem usiąść na tym samym tarasie i wypić kieliszek schłodzonego wina lub szampana.

Jako nastolatka marzyła o tym, żeby moc zobaczyć pałac, w którym mieszkała rodzina książęca zarządzająca tym miniaturowym państwem-miastem, przy czym najbardziej interesowała ją wówczas księżna Grace. Julia, która zawsze kochała kino, obejrzała słynne kryminały Hitchcocka i inne klasyki kina z udziałem pięknej Grace Kelly po kilka razy. To tutaj, w tym pałacu na skale żyła ze swoim księciem, który – jeśli wierzyć różnym plotkom – nie zawsze był jej wierny. Grace tęskniła za Hollywood, wolnością i życiem bez etykiety. Na początku lat osiemdziesiątych mediami wstrząsnęła wiadomość o wypadku samochodowym i jej śmierci. Julia pamiętała, jakie to na niej wywarło wrażenie.

Jest pięknie, ale chyba nie mogłabym tu żyć – pomyślała. Jednak gdybym miała złotą rybkę, która spełnia każde życzenie, chciałabym móc pomieszkać w tym pałacu przez tydzień, będąc niewidzialną, w czasach, kiedy księżna Grace była młoda, kiedy na jej przyjęciach bywali Jacqueline Kennedy, jej siostra Lee, Arystoteles Onasis z Marią Callas i wielu innych prominentów tamtych czasów – rozmarzyła się Julia.

Vincent podszedł do Julii.

– O czym tak myślisz?

– Rozmarzyłam się, bo takie krajobrazy skłaniają do marzeń.

– Jutro chcę pokazać ci takie miejsce, które jest bardzo pittoresque, najpiękniejsze tutaj. O która godzina jest twój samolot?

– Odlatuję z Nicei dopiero wieczorem o dwudziestej.

– To jutro rano o dziewiąta czekam przy recepcja w hotelu. Będziemy jechać do Ezé, to takie miejsce magiczne.

Wycieczka do magicznego miejsca, i to razem z Vincentem!

Julia miała wrażenie, że jej serce zaczyna bić szybciej i tak głośno, że za chwilę Vincent to usłyszy. Wzięła głęboki oddech, zaczęła szukać czegoś w torebce, żeby zyskać parę sekund na opanowanie własnego głosu.

– Cieszę się, Vincent. To jesteśmy umówieni. Spakuję już dziś moje rzeczy, także po jutrzejszej wycieczce możemy od razu pojechać na lotnisko w Nicei.

– No to do jutra, spaj dobrze. – Vincent objął ją i pocałował w policzek na pożegnanie.

Gdybym nie wiedziała, że we Francji to normalny, sympatyczny gest, pomyślałabym, że zaczyna się romans – Julia uśmiechnęła się do siebie i w bardzo dobrym nastroju wróciła do swojego pokoju. Spakowała rzeczy, z których największą część stanowiły książki i materiały konferencyjne. Zamierzała obejrzeć jeszcze jakiś film, leżąc już w łóżku, ale spotkanie z Mambą nie dawało jej spokoju i postanowiła omówić to z Ewą.

Ewa była przyjaciółką Julii od szkoły podstawowej. Razem odbyły edukację szkolną, wówczas poznały Mambę, z którą chodziły do jednej klasy. Potem obie zaczęły studia w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej, nazywającej się jeszcze w tych dość odległych czasach Szkołą Główną Planowania i Statystyki. Ewa w przeciwieństwie do Julii nie była typem naukowca. Nie interesowały jej nowe teorie naukowe ani równania matematyczne; było to dla niej zbyt abstrakcyjne. Ewa była osobą czynu. Zawsze sprawdzała się jako dobra organizatorka. Przyjaciele mówili o niej, że zawsze miała plan. Od tego zaczynała dzień, mówiąc do swojego męża Adama: „To jaki mamy plan na dziś?”. Julia zawsze to w niej podziwiała, ponieważ ona sama w życiu prywatnym rzadko miała jakiś plan, często szła po prostu na żywioł, co nie zawsze okazywało się najlepszą strategią życiową.

Julia włączyła komputer i otworzyła Skype’a. Ewa odebrała od razu.

– Późno już, a ty jeszcze pracujesz? – zaczęła Julia.

– Mam wreszcie trochę czasu i oglądam w necie różne propozycje dekoracji stołów weselnych. Przygotowania do ślubu Oli idą pełną parą.

– Nie mogę uwierzyć, że twoja mała Ola, którą znam od urodzenia, wychodzi za mąż.

– Uwierz mi, że ja też nie mogę tego pojąć.

– Więc gdzie będzie ostatecznie to wesele? Tyle było różnych wariantów, które braliście pod uwagę….

– Opowiem ci wszystko, przecież jutro wieczorem się widzimy. Odebrałam sporo twojej poczty, przyniosę wieczorem, jak się spotkamy.

 

Ewa z rodziną mieszkała dwa piętra wyżej w tym samym domu co Julia. To był bardzo praktyczny układ dla różnych sąsiedzkich przysług. Przyjaźń, która łączyła je od pierwszej klasy szkoły podstawowej, przetrwała różne koleje ich życia i była dla obu bardzo ważna.

– Ewuś, musiałam do ciebie zadzwonić, nie mogę zasnąć, różne myśli tłuką mi się po głowie. Nie wyobrażasz sobie, kogo spotkałam w Monako i czego się dowiedziałam!

– Myślę, że mogłaby to być Justynka, zwana przez nas Mambą? – Ewa uśmiechnęła się do ekranu komputera.