Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ludwik Halévy urodził się w Paryżu w rodzinie żydowskiej. Jego ojciec przeszedł z judaizmu na chrześcijaństwo przed ślubem z Alexandrine Lebas, córką chrześcijańskiego architekta. Ludwik był w swoich czasach bardzo znanym i cenionym autorem. Jego utwory nie zdezaktualizowały się do dziś. W niniejszym zbiorku prezentujemy jego trzy opowiadania: „Małżeństwo z miłości”, „Defilada”, „Nauczyciel tańca”, „Ambasador chiński”. Zachęcamy do lektury.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 71
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ludwik Halevy
Małżeństwo z miłości
I INNE OPOWIADANIA
przełożyła Zofia Grabowska
Armoryka
Sandomierz
Projekt okładki: Juliusz Susak
Tekst wg edycji:
Ludwik Halevy
Nowelle
Warszawa 1883
Zachowano oryginalną pisownię.
© Wydawnictwo Armoryka
Wydawnictwo Armoryka
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierz
http://www.armoryka.pl/
ISBN 978-83-7639-126-7
On, codzień rano i wieczór zapisywał w notatniku, bez frazesów, stylem telegraficznym, króciuchny program i buletyn dnia bieżącego. Zaczął te notaty 3-go października 1869 r. w następujących słowach:
Zostałem mianowany podporucznikiem w 21-wszym pułku strzelców.
31-go grudnia chował zwykle do szuflady notatnik z roku ubiegłego, rozpoczynał zaś nowy, na rok bieżący.
Ona, będąc panną, pisała dziennik swego życia, staranniej i obszerniej, w błękitnych safianowych książeczkach szczelnie na klucz zamykanych. Dnia 17-go maja 1876 r, zaczęła dziennik ten od słów:
Włożę dziś pierwszy raz długą suknię.
Wszedłszy zamąż 17-go sierpnia 1879 r. zaprzestała pisać w tych błękitnych książeczkach, lecz w głębi skrytej szufladki zachowywała je na pamiątkę przeciągu czasu od maja 1876 r. do sierpnia 1879; to jest od włożenia pierwszej długiej sukni, do dnia ślubu.
On się także ożenił 17-go sierpnia 1879 r.; ale nie zaprzestał codziennych notat. W szufladzie od biurka miał więc trzynaście notatników, w których spisywał wypadki swego życia, dzień po dniu i bardzo dokładnie, chociaż w suchej formie. Od czasu do czasu, brał z nich który, na traf, do przejrzenia. Otwierał i czytał piętnaście lub dwadzieścia stronnic, aby uprzytomnić sobie przeszłość, zestawiając to co było z tem co jest.
Otóż, 1-go czerwca 1881 r., dawniejszy skromny podporucznik z r. 1869, a dziś kapitan i szwadronista, – siedział około 10-tej godziny wieczór, sam jeden w gabinecie swoim, przy biurku. Zanurzywszy głowę w rękach, usiłował przypomnieć sobie, czy to na wiosnę r. 1878 czy też 1879 roku wydrukował w Buletynie stowarzyszenia oficerów, artykuł o nowej organizacyi pociągów przewozowych austryacko-węgierskiej kampanii. Przyszło mu na myśl, że pewno znajdzie żądaną datę w swych notatnikach.
Otworzył szufladę i szczególnym wypadkiem odrazu natrafił na r. 1879. Przeglądał jakiś czas książeczkę, przerzucał stronnice – naraz, zatrzymał się i uważnie choć z uśmiechem przeczytał jakiś ustęp.
Wstał, odsunął się od biurka, usiadł w wielkim fotelu i czytał dalej, wcale już niemyśląc o nowej organizacyi pociągów przewozowych w austro węgierskiej kampanii. Snać dawne wspomnienia rozbudzały się w jego sercu, wywołując zarazem i lekkie uśmiechy na usta i trochę rozrzewnienia w oczach.
Trzy czy cztery razy ten kapitan kawaleryi musiał nawet powstrzymywać końcem palca mały, maleńki zaród łzy.
Kiedy tak był pogrążony w czytaniu, uchylono ostrożnie jedną z portyer i prześliczna jasna główka ukazała się w tej ramie ze starych gobelinów.
Co on tam robi w tym dużym fotelu. Czyżby spał? Wygnał ją bez miłosierdzia przed pół godziną, żeby pracować, bo mu zawadza, sprawia roztargnienie i odrywa myśl od pracy.
Maleńka ta blondynka, gibka i szczupła, w długich fałdach penioaru z białego muślinu, wsunęła się z wielka ostrożnością do pokoju, zrobiła trzy czy cztery kroki na końcach paluszków i przechyliła się trochę na bok... Nie śpi... czyta... a to z uwagą, bo nic nie usłyszał i nie poruszył się... Jest w swojem prawie, czytanie to także praca.
Wstrzymując oddech, posuwała się ku fotelowi, powoli... powolutku... a idąc, zadawała sobie pewne pytanie. Jeszcze była trochę dziecinna; miała bowiem lat dwadzieścia jeden i była bardzo zakochana... Wytłomaczymy ją w tych kilku słowach, wracamy do pytania, jakie sobie zadawała.
– Gdzie go pocałuję? w czoło... w policzek... czy wszędzie po trosze?... gdzie natrafię?
Była coraz bliżej... już końcem paluszków dotykała się prawie włosów kapitana i miała sobie śmiało postanowić, że wszędzie potrosze... gdzie natrafi, gdy naraz, strasznie zbladła... Na rozwartych stronicach przeczytała, co następuje:
16-go czerwca
kocham ją!
17-go czerwca
kocham ją!!
Jeden tylko wykrzyknik po pierwszem: kocham ją, dwa – po drugiem. Wzmogło się po 16 tym a 17 tym i wydawszy lekki krzyk, cała drżąca, rzekła:
– Co to jest?... co to jest?
Była blizką omdlenia... Zerwał się i pochwycił ją w objęcia; ale ona, zalewając się łzami, powtarzała wśród łkań:
– 16-go czerwca: kocham ją! 17-go czerwca: kocham ją!! a dziś jest 19-go czerwca! Ty kochasz inną kobietę! Ach, to okropne! To okropne!
Wtedy on, obtarłszy jej łzy dwoma pocałunkami, rzekł:
– Mała wariatko; patrzże!
Otworzył notatnik na pierwszej stronnicy, gdzie był wydrukowany dużemi literami rok 1879.
– Ach! zawołała radośnie; – to byłam ja! to byłam ja!
Poczem naiwnie i nieostrożnie, dodała:
– Czyś i ty także pisał dzienniczek?
– Jakto, czy i ja także?... Pokazuje się, żeś ty...
Musiała się przyznać, że jak on zapisywał: kocham ją! w notatnikach czarnych safianowych, tak ona również w książeczkach błękitnych safianowych...
– Pokaż notatnik, pokaż, rzekła, chciałabym zobaczyć, czy są trzy wykrzykniki 18-go a cztery 19-go.
– Piękne za nadobne, odparł. Przynieś swoje książeczki dla porównania; przekonamy się, które z nas stawiało więcej wykrzykników.
Pokusa była zbyt silną... poszła więc po swój rok 1879 i powróciła trzema książeczkami dosyć dużej objętości.
– Trzy tomy! zawołał.
– Tak, z trzech pierwszych kwartałów; a ty i całego roku masz tylko jeden lichy kajecik.
– Można bardzo dużo rzeczy wyrazić w niewielu słowach, Zobaczysz... Chodź usiąść tutaj, przy mnie... Jest dosyć miejsca dla dwojga, na tym fotelu.
– Tak, jeśli usiądę u ciebie na kolanach... Ale to jest niepodobieństwem.
– Dla czego?
– Może są rzeczy w moich książeczkach, których nie powinieneś widzieć, rzekła pokazując swoje błękitne tomiki.
– Kto wie, czy się i u mnie coś podobnego nie znajdzie?... Masz słuszność... siedźmy zdaleka od siebie, jedno naprzeciw drugiego. Będziemy czytać to tylko, co się nam podoba.
– Łatwiej będzie opuszczać.
– Rozumie się... Zaczynaj.
– Nie, ty zacznij, dla dodania mi odwagi.
– Niech i tak będzie, ale od którego miejsca zacząć?
– Od tego, gdzie ja zaczęłam.
– Nie, trzeba zacząć trochę przed tobą... Trzeba tam zacząć, gdzie pierwsza wzmianka o Jowiszu.
– Prawda... Poszukajże...
– Czekaj... to musi być w pierwszej połowie maja. Tak, otóż i jest... Czwartek 15-go maja: obejrzeć u Chéri Jowisza – koń gniady, lat 7. Wskazówka katalogowa: doskonały wierzchowiec, wysoka szkoła jazdy, dobrze skacze. Chodził pod siodłem damskiem. Wystawiony będzie na sprzedaż 21-go maja.
Bardzo zalecony przez d’Estilly. – Dwie stronnice dalej – Sobota 17 maja: Widziałem Jowisza. Bardzo mi się podobał. Gotów jestem dać za niego 2,500 fr. – Nakoniec cztery strony dalej: – Środa 21 go maja...
– Dzień naszego spotkania w wagonie,... pamiętam tę datę.
– Tak, masz słuszność.
– Środa 21-go maja. U mojej siostry. Kupiłem Jowisza za 1,900 fr... Powracając siedziałem w wagonie naprzeciwko zachwycającej panienki.
– Tak tam jest? Nie zmieniasz trochę, przez grzeczność?
– Nic nie zmieniam.
– Pokaż.
– Masz, zobacz.....
– Dobrze... widzę... zachwycająca... jest. Zachwycająca...
– Twoja kolej... Musisz coś mieć z 21-go maja.
– Bynajmniej! Czy myślisz, żem napisała „powracając, siedziałam w wagonie naprzeciw zachwycającego młodzieńca?”
– Nie, nie „zachwycającego młodzieńca”, ale..... Zajrzyj jednakże...
– Tylko dla tego, żeby cię przekonać... Cóż tu jest? Środa 21-go maja... W Luwrze, u cioci, na wystawie sztuk pięknych... Niema, nic, powiadam ci... patrz... Owszem, dostrzegam coś...
– Byłem pewien: przecież zwróciłaś na mnie uwagę.
– Oto co jest: Gdym powracała koleją, siedział naprzeciwko mnie jakiś młodzieniec. Patrzył na mnie ciągle, przez caluteńką drogę. Sto razy podniosłam oczy, on swoje spuszczał; ale jak tylko ja spuszczałam, on zaraz podnosił. Od Charton jużem ich nie śmiała wcale podnosić, czując, że mi się ciągle przygląda. Miałam w torebce powieść angielską, wyjęłam ją więc i zaczęłam czytać, ale wieczorem musiałam na nowo cofnąć się do początku.
– Musi tam być coś więcej.....
– Jest, ale nic zajmującego.
– Przeczytaj jednak... ja ci wszystko przeczytałem.
– O, ty... ty... wiem, co się okaże... u ciebie będą tylko notatki krótkie i suche, a u mnie szczegóły i rozwinięcia. Wytłomaczę ci dla czego: Oto moja nauczycielka, panna Guizard, powiedziała mi, opuszczając nasz dom: moje drogie dziecko, nieźle piszesz, ale musisz ciągle nad sobą pracować. W stylu trzeba się tak samo ćwiczyć za pomocą gam, jak w muzyce. Miej zwyczaj napisać w wieczór trzy lub cztery stronnice, o czemkolwiek: jak spędziłaś dzień, gdzie byłaś, kto cię odwiedził i t. d. Stosowałam się więc do wskazówek panny Guizard.
– Dobrze, dobrze.
– Nie, zależy mi na tem, żeby ci się jasno wytłomaczyć, bo wiem, co mię czeka. Będziesz upatrywał egzaltacyę uczuć i wylewy namiętności w tem, co było tylko ćwiczeniem stylowem i wprawianiem się w naracyę francuzką... nie chciałabym, żebyś się pomylił.
– Nie pomylę się... ale co tam następuje po: przyglądał mi się caluteńką drogę?
– O tobie, nic a nic... przekonasz się... słuchaj... Byłoby to prawdą, co babunia mówiła onegdaj: – To coś osobliwego, jak ta mała Joasia nagle wyładniała. Ztąd długa rozmowa między babunią a mamą. Mama wyrzucała babuni, że mi takie rzeczy mówi, bo rozbudza we mnie próżność i t. d. Powiadam ci, że niema nic zajmującego. Czytaj dalej.
– Niema u mnie nic z 22-go.
– U mnie także.
– 23-go maja Jowisz przybył... próbowałem go na tarasie i w lesie. Nie dopatrzyłem się żadnej wady.
– A o mnie... co?
– Nic.
– To