Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Seria Literatura Klasyczna to zbiór najpiękniejszych dzieł światowej literatury dla dzieci i młodzieży. Piękne, nowoczesne wydanie sprawia, że czytelnicy w każdym wieku z przyjemnością sięgną po lekturę, a piękne ilustracje umilą czytanie i pomogą wyobraźni przenieść się do świata fascynujących historii.
Mały Książę to powieść filozoficzna, pełna głębokich przemyśleń, jednocześnie zachwycająca dziecięcą prostotą. Rozważania Małego Księcia skupiają się na relacjach – miłości, przyjaźni – na odpowiedzialności i na tym, co liczy się w życiu najbardziej.
Co by było, gdyby dorośli patrzyli na świat oczami dziecka?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 64
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Leona Wertha
Przepraszam wszystkie dzieci za to, że książkę tę dedykuję dorosłemu. Mam jednak ku temu ważny powód: dorosły ten jest moim najlepszym na świecie przyjacielem. Mam też drugi powód: dorosły ten potrafi zrozumieć wszystko, nawet książki dla dzieci. Wreszcie jest i trzeci powód: dorosły ten mieszka we Francji, gdzie cierpi głód i chłód. I potrzebuje pocieszenia. Jeśli wszystkie wymienione powody okażą się niewystarczające, chętnie zadedykuję książkę dziecku, którym niegdyś był ten dorosły. Wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi (ale tylko nieliczni o tym pamiętają). Pozwólcie więc, że skoryguję dedykację:
Dla Leona Wertha,
gdy był małym chłopcem
Pewnego razu, kiedy miałem sześć lat, w książce o Lesie Pierwotnym zatytułowanej Historie przeżyte natrafiłem na piękny obrazek. Przedstawiał węża boa połykającego dzikie zwierzę. Oto kopia rysunku:
W książce napisano: „Węże boa połykają swą zdobycz w całości, nie przeżuwając jej. Po takim posiłku nie mogą się ruszać i śpią przez cały sześciomiesięczny okres trawienia”.
Od tamtej chwili zacząłem sporo rozmyślać o życiu w dżungli, aż wreszcie mnie też udało się narysować kredką mój pierwszy rysunek. Mój rysunek numer 1. Wyglądał on tak:
Pokazałem swoje arcydzieło dorosłym, pytając, czy rysunek budzi w nich strach.
Odpowiadali: „A dlaczego kapelusz miałby budzić strach?”.
Mój rysunek nie przedstawiał kapelusza. Przedstawiał węża boa trawiącego słonia. Narysowałem więc wnętrze węża boa, żeby dorośli mogli lepiej zrozumieć. Im zawsze wszystko trzeba wyjaśniać. Mój rysunek numer 2 wyglądał tak:
Dorośli poradzili mi, żebym porzucił rysowanie węży boa, czy to otwartych, czy zamkniętych, i zamiast tego zainteresował się geografią, historią, rachunkami oraz gramatyką. I tak w wieku sześciu lat porzuciłem wspaniale zapowiadającą się karierę malarską. Zniechęciła mnie porażka rysunku numer 1 i rysunku numer 2. Dorośli nigdy sami nie potrafią niczego zrozumieć, a dzieci po dziurki w nosie mają wyjaśniania im wszystkiego.
Musiałem wybrać inny zawód, dlatego nauczyłem się pilotować samoloty. Latałem to tu, to tam, po całym świecie. I faktycznie – znajomość geografii bardzo mi się przydała. Potrafiłem na pierwszy rzut oka odróżnić Chiny od Arizony. To bardzo pomocne, gdy człowiek zabłądzi nocą.
Bardzo często w moim życiu miałem kontakt z poważnymi osobami. Długo mieszkałem u dorosłych. Oglądałem ich z bardzo bliska. Nie wpłynęło to jednak na opinię, jaką wyrobiłem sobie na ich temat.
Gdy spotykałem takiego, który zdawał się być w miarę rozsądny, sprawdzałem na nim działanie rysunku numer 1, który zawsze miałem przy sobie. Chciałem sprawdzić, czy ten dorosły rzeczywiście jest rozumny. Niestety, zawsze słyszałem tę samą odpowiedź: „To jest kapelusz”. Dlatego nie rozmawiałem z takim dorosłym o wężach boa, ani o lesie pierwotnym, ani o gwiazdach. Dostosowywałem się do jego poziomu. Dyskutowaliśmy o brydżu, golfie, polityce i krawatach. A dorosły był bardzo zadowolony, że spotkał tak rozsądnego człowieka.
Żyłem więc sam, nie mając u boku nikogo, z kim mógłbym szczerze porozmawiać, do czasu awarii, która przytrafiła mi się sześć lat temu na Saharze. W silniku coś się popsuło, a ze mną nie było ani mechanika, ani pasażerów, więc czekała mnie trudna naprawa w pojedynkę. Była to dla mnie kwestia życia lub śmierci. Miałem ze sobą zapas wody pitnej na zaledwie tydzień.
Pierwszego wieczoru zasnąłem na piasku, tysiące mil od najbliższego zamieszkałego skrawka Ziemi. Byłem bardziej odcięty od świata niż rozbitek na tratwie pośrodku oceanu, możecie więc wyobrazić sobie moje zaskoczenie, gdy o świcie obudził mnie dziwny głosik:
– Proszę... narysuj mi baranka!
– Że co?!
– Narysuj mi baranka...
Skoczyłem na równe nogi, jakby trafił mnie piorun. Dokładnie przetarłem oczy. Dokładnie się rozejrzałem. I zobaczyłem niezwykłą małą postać, która uważnie mi się przyglądała. Oto najwierniejszy portret, jaki później udało mi się stworzyć. Niestety, co oczywiste, mój rysunek nie jest tak zachwycający jak sam model. To nie moja wina. Gdy miałem sześć lat, dorośli skutecznie odebrali mi chęć do kontynuowania kariery malarskiej, przez co nie nauczyłem się rysować niczego poza wężami boa w przekroju i w całości.
Przyglądałem się zatem tej niewielkiej postaci okrągłymi ze zdziwienia oczami. Nie zapominajcie, że znajdowałem się tysiące mil od najbliższego zamieszkałego obszaru. Mały człowieczek tymczasem nie wyglądał ani na zagubionego, ani na umierającego ze zmęczenia, głodu, pragnienia czy strachu. W niczym nie przypominał dziecka zagubionego pośrodku pustyni, tysiące mil od najbliższego zamieszkałego zakątka. Kiedy wreszcie odzyskałem głos, zapytałem:
– Ale... co ty tutaj robisz?
A on powtórzył cichutko, jak gdyby chodziło o bardzo poważną sprawę:
– Proszę... narysuj mi baranka...
Gdy stajemy naprzeciw wielkiej tajemnicy, czasem trudno jest się czemuś sprzeciwić. Choćby nie wiem, jak absurdalne wydawało mi się to wówczas, tysiące mil od najbliższego zamieszkałego obszaru, gdy na dodatek groziła mi śmierć, wyciągnąłem z kieszeni kartkę papieru i wieczne pióro. Przypomniałem sobie jednak, że uczyłem się przede wszystkim geografii, historii, rachunków i gramatyki, więc powiedziałem małej osóbce (trochę nadąsanym tonem), że nie potrafię rysować. W odpowiedzi usłyszałem:
– To nie szkodzi. Narysuj mi baranka.
Jako że nigdy w życiu nie rysowałem baranka, wykonałem jeden z dwóch rysunków, które potrafiłem. Zamkniętego węża boa. Osłupiałem, słysząc, jak mały człowieczek mówi do mnie:
– Nie! Nie! Nie chcę słonia w wężu boa. Węże boa są bardzo groźne, a słonie zbyt wielkie. W moich stronach jest niedużo miejsca. Potrzebuję baranka. Narysuj mi baranka.
A więc narysowałem.
Przyjrzał się uważnie, a potem odrzekł:
– Nie! Ten jest bardzo chory. Narysuj innego.
Narysowałem innego.
Mój przyjaciel uśmiechnął się lekko z pobłażaniem.
– Wiesz... to nie jest baranek, tylko duży baran. Ma rogi...
Wykonałem więc kolejny rysunek.
Ale i ten został odrzucony jak poprzednie.
– Ten jest za stary. Chcę baranka, który będzie jeszcze długo żył.
Zniecierpliwiony, pragnąc zająć się wreszcie naprawą silnika, nabazgrałem taki oto rysunek:
I rzuciłem:
– To jest skrzynka. Twój baranek jest w środku.
Ze zdziwieniem spostrzegłem, że twarz mojego młodego arbitra nagle się rozpromieniła.
– Och, właśnie takiego chciałem! Myślisz, że taki baranek potrzebuje dużo trawy?
– Dlaczego pytasz?
– Bo w moich stronach wszystkiego jest malutko...
– Na pewno wystarczy. Zrobiłem ci malutkiego baranka.
Pochylił głowę nad rysunkiem.
– Nie takiego znów malutkiego... Patrz! Zasnął...
I tak oto poznałem Małego Księcia.
Potrzebowałem sporo czasu, żeby zrozumieć, skąd przybywa. Mały Książę zadawał mi dużo pytań, lecz najwyraźniej nie słyszał moich. To raczej rzucane przypadkiem słowa pozwoliły mi z czasem wszystko zrozumieć. I tak na przykład, gdy po raz pierwszy zobaczył mój samolot (nie narysuję tu samolotu, bo jest to dla mnie zdecydowanie za trudne), zapytał:
– Co to za rzecz?
– To nie jest rzecz. To lata. To samolot. Mój samolot.
Z dumą oświadczyłem, że potrafię latać, na co wykrzyknął:
– Jak to?! Spadłeś z nieba?!
– Tak – przyznałem nieśmiało.
– A to ci dopiero!
Mały Książę wybuchnął radosnym śmiechem, który bardzo mnie zirytował. Życzyłbym sobie, żeby moje nieszczęścia traktowano z należytą powagą. Potem Mały Książę dodał:
– Więc ty także przybywasz z nieba! Z której planety jesteś?
Szybko zorientowałem się, że oto pojawiło się światełko, które może rozjaśnić tajemnicę jego obecności na pustyni, dlatego natychmiast zapytałem:
– A więc pochodzisz z innej planety?
Nic nie odpowiedział. Pokręcił tylko nieznacznie głową, przyglądając się mojemu samolotowi.
– To prawda. W czymś takim nie mógłbyś przybyć z daleka...
I na dłuższą chwilę pogrążył się w rozmyślaniach. Potem, wyciągnąwszy mój rysunek baranka z kieszeni, zajął się kontemplowaniem swojego skarbu.
Możecie sobie wyobrazić, w jakim stopniu zaintrygowało mnie to jego przypadkowe zwierzenie na temat innych planet. Dlatego próbowałem dowiedzieć się więcej.
– Skąd przybywasz, mały przyjacielu?