Mały Książę - Antoine de Saint-Exupery - ebook

Mały Książę ebook

Antoine de Saint-Exupery

4,4

Opis

 

Jedna z najważniejszych książek XX wieku.

Mały Książę opuszcza swoją asteroidę B 612 i wyrusza w podróż – pełną spotkań i doświadczeń. W wyniku tej wyprawy rodzi się istotne przekonanie: najcenniejsze może być to, co znajduje się tuż obok.
Mały Książę to książka, która dotyka tematów najważniejszych: dojrzewania, miłości i przyjaźni.
Choć to lektura szkolna, nie tylko dzieci mogą znaleźć w niej coś dla siebie. To książka, do której można raz po raz wracać i na nowo interpretować jej treść.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 62

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (68 ocen)
49
10
3
2
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
GosiaGosiaKasia

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna 😍
00

Popularność




Antoine de Saint-Exupéry

Mały Książę

przełożyła Maria Zawadzka-Strączek

Tytuł oryginału: Le Petit Prince

Edycja © Grupa Wydawnicza Foksal sp. z o.o.

Przekład © Maria Zawadzka-Strączek

Redakcja: Ewa Polańska

Projekt okładki: Anna Zboina

Ilustracje na okładce: Anna Zboina, Shutterstock.com/ ©vanillamilk, ©twobears_art

Ilustracje w środku: Aleksandra Kucharska-Cybuch

Skład i łamanie: Page Graph

Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.

ul. Domaniewska 48, 02-672 Warszawa

tel. (22) 826 08 82, 828 98 08

[email protected]

www.gwfoksal.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone

ISBN 978-83-280-5987-0

Skład wersji elektronicznej: Michał Olewnik / Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.i Michał Latusek / Virtualo Sp. z o.o.

Léonowi Werthowi

Przepraszam dzieci za to, że dedykowałem tę książkę dorosłemu. Mam jednak ku temu ważny powód: ten dorosły to mój najlepszy na świecie przyjaciel. Mam jeszcze jeden powód: ten dorosły rozumie wszystko, nawet książki dla dzieci. I mam jeszcze trzeci powód: ten dorosły mieszka we Francji, gdzie doskwiera mu głód i zimno. Potrzebuje pociechy. Jeśli wszystkie te powody nie wystarczą, chętnie zadedykuję tę książkę dziecku, którym był kiedyś ten dorosły. Wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi (choć niewielu z nich o tym pamięta). Poprawiam zatem dedykację:

Léonowi Werthowi, kiedy był małym chłopcem

I

Pewnego razu, kiedy miałem sześć lat, w książce o lesie dziewiczym zatytułowanej Historie prawdziwe zobaczyłem wspaniałą ilustrację. Przedstawiała węża boa połykającego dzikie zwierzę. Oto kopia tego rysunku:

W książce napisano: „Węże boa połykają ofiarę w całości, nie przeżuwając jej. Nie mogą się później ruszać i śpią przez sześć miesięcy, do chwili, kiedy przetrawią swoją zdobycz”.

Wiele myślałem o życiu w lesie dziewiczym, aż w końcu sam sięgnąłem po kredkę i stworzyłem swój pierwszy rysunek. Rysunek numer 1. Wyglądał tak:

Pokazałem to arcydzieło dorosłym i zapytałem, czy boją się mojego rysunku.

Odpowiedzieli: „Dlaczego mielibyśmy bać się kapelusza?”.

Nie narysowałem kapelusza. Mój obrazek przedstawiał węża boa, który trawił słonia. Wtedy postanowiłem narysować wnętrze węża boa, tak żeby dorośli mogli zrozumieć. Dorośli zawsze potrzebują wyjaśnień. Oto jak wyglądał rysunek numer 2:

Dorośli radzili, żebym porzucił rysowanie otwartych i zamkniętych węży boa i zamiast tego zainteresował się geografią, historią, arytmetyką oraz gramatyką. W ten oto sposób w wieku sześciu lat zrezygnowałem ze wspaniale zapowiadającej się kariery malarza. Zniechęciło mnie niepowodzenie rysunku numer 1 i rysunku numer 2. Dorośli sami niczego nie rozumieją, a ciągłe tłumaczenie im wszystkiego jest dla dzieci męczące…

Musiałem więc znaleźć sobie inny zawód i nauczyłem się pilotować samoloty. Latałem po całym świecie. Geografia rzeczywiście bardzo mi się przydała. Potrafiłem na pierwszy rzut oka odróżnić Chiny od Arizony. To bardzo przydatna umiejętność, kiedy zabłądzi się gdzieś w nocy.

W ciągu swojego życia spotkałem wielu poważnych ludzi. Dużo czasu spędziłem pośród dorosłych. Obserwowałem ich z bliska. Nie zmieniło to mojej opinii na ich temat.

Kiedy spotykałem kogoś dorosłego, kto wydawał mi się nieco rozsądniejszy, przeprowadzałem na nim eksperyment z rysunkiem numer 1, który postanowiłem sobie zachować. Chciałem sprawdzić, czy mój rozmówca rzeczywiście rozumie coś więcej. Zawsze jednak odpowiadali tak samo: „To kapelusz”. Nie mówiłem wtedy ani o wężach boa, ani o lasach dziewiczych, ani o gwiazdach. Dostosowywałem się do ich poziomu. Mówiłem o brydżu, golfie, polityce i krawatach. A oni cieszyli się, że poznali tak rozsądnego człowieka…

II

Żyłem więc samotnie, nie mając nikogo, z kim mógłbym odbyć prawdziwą rozmowę. Wszystko zmieniło się sześć lat temu, kiedy przeżyłem katastrofę na Saharze. Coś zepsuło się w moim silniku. A ponieważ nie towarzyszyli mi ani mechanik, ani pasażerowie, musiałem samodzielnie dokonać trudnej naprawy. Była to dla mnie kwestia życia i śmierci. Miałem zapas wody zaledwie na osiem dni.

Pierwszego wieczoru zasnąłem na piasku. Od najbliższych ludzkich osad dzieliło mnie tysiąc mil. Byłem bardziej osamotniony niż rozbitek na tratwie na środku oceanu. Wyobraźcie sobie zatem moje zaskoczenie, gdy o świcie obudził mnie dziwny, cichy głosik:

– Proszę… narysuj mi baranka!

– Słucham?

– Narysuj mi baranka…

Zerwałem się na równe nogi, jak rażony piorunem. Przetarłem oczy. Dokładnie się rozejrzałem. I zobaczyłem niezwykłego małego chłopczyka, który uważnie mi się przyglądał. Oto jego najlepszy portret, jaki udało mi się później narysować:

Mój obrazek nie jest oczywiście tak ujmujący jak sam model. To nie moja wina. Pod wpływem dorosłych w wieku sześciu lat zrezygnowałem z kariery malarza i nie nauczyłem się rysować niczego oprócz zamkniętych i otwartych węży boa.

Przyglądałem się tej dziwnej postaci, przecierając oczy ze zdumienia. Nie zapominajcie, że od najbliższych ludzkich osad dzieliło mnie tysiąc mil. A jednak chłopczyk nie wydawał się zagubiony, nie wyglądał, jakby umierał ze zmęczenia, z głodu, z pragnienia czy ze strachu. W niczym nie przypominał dziecka zagubionego na środku pustyni, tysiąc mil od najbliższych ludzkich osad. Kiedy wreszcie zdołałem cokolwiek z siebie wykrztusić, zapytałem:

– Co ty tu robisz?

On zaś powtórzył powoli, jakby chodziło o sprawę najwyższej wagi:

– Proszę… narysuj mi baranka…

Kiedy stykamy się z niepojętą dla nas tajemnicą, nie mamy śmiałości się sprzeciwić. Choć to wszystko wydawało mi się niedorzeczne w sytuacji, w której od najbliższych ludzkich osad dzieliło nas tysiąc mil i groziła nam śmierć, wyjąłem z kieszeni kartkę i wieczne pióro. Nagle jednak przypomniałem sobie, że uczyłem się przede wszystkim geografii, historii, arytmetyki oraz gramatyki – i wyznałem chłopczykowi (z pewnym niezadowoleniem), że nie umiem rysować. Odpowiedział na to:

– Nie szkodzi. Narysuj mi baranka.

Ponieważ nigdy nie rysowałem baranka, postanowiłem odwzorować jedną z dwóch rzeczy, które miałem wyćwiczone, czyli zamkniętego węża boa. Ku mojemu zaskoczeniu, chłopczyk odparł:

– Nie! Nie! Nie chcę słonia w wężu boa. Boa są naprawdę niebezpieczne, a słonie zajmują mnóstwo miejsca. U mnie wszystko jest maleńkie. Potrzebuję baranka. Narysuj mi baranka.

Więc go narysowałem.

Chłopiec przyjrzał mu się z namysłem i powiedział:

– Nie! Ten tutaj jest chory. Narysuj innego.

Narysowałem.

Mój towarzysz uśmiechnął się wyrozumiale:

– Widzisz… to nie baranek, to duży baran. Ma rogi…

Odrzucił go, tak jak poprzednie:

– Ten jest za stary. Chcę baranka, który będzie długo żył.

Zacząłem tracić cierpliwość, bo zależało mi na tym, by jak najszybciej zająć się naprawą silnika. Nabazgrałem więc ten rysunek:

Po czym oznajmiłem:

– To skrzynia. Baranek, o którego prosiłeś, jest w środku.

Ku mojemu zaskoczeniu twarz mojego młodego sędziego nagle się rozjaśniła.

– Dokładnie o to mi chodziło! Myślisz, że ten baranek potrzebuje dużo trawy?

– Czemu o to pytasz?

– Bo u mnie wszystko jest takie malutkie …

– Na pewno mu wystarczy. Dałem ci niedużego baranka.

Pochylił głowę nad rysunkiem.

– Nie jest aż taki mały… Patrz! Zasnął…

I w ten oto sposób poznałem Małego Księcia.

III

Dopiero po długim czasie zrozumiałem, skąd przybył. Mały Książę zadawał mi wiele pytań, ale zachowywał się tak, jakby nie słyszał moich. Wszystkiego domyślałem się stopniowo na podstawie przypadkowo wypowiadanych przez niego słów. Kiedy po raz pierwszy zobaczył mój samolot (nie narysuję tu samolotu, to zdecydowanie za trudne), zapytał:

– Co to za przedmiot?

– To nie jest przedmiot. To lata. To samolot. Mój samolot.

Z dumą oświadczyłem, że latam. On jednak zawołał:

– Jak to?! Spadłeś z nieba?

– Tak – odparłem skromnie.

– Ach! To zabawne… – Mały Książę wybuchnął perlistym śmiechem, czym bardzo mnie zirytował. Wolałbym, żeby traktowano moje nieszczęścia poważnie. Po chwili dodał: – A więc ty też przybywasz z nieba! Z jakiej planety pochodzisz?

Nagle pojawiło się światełko, które mogło nieco rozjaśnić tajemnicę jego obecności w tym miejscu. Pospiesznie zapytałem:

– Czy to znaczy, że pochodzisz z innej planety?

Nie odpowiedział. Lekko pokiwał głową, przyglądając się mojemu samolotowi.

– Rzeczywiście, w czymś takim nie mogłeś przybyć z daleka…

Pogrążył się w rozmyślaniach. Wreszcie wyjął z kieszeni mojego baranka i zaczął się uważnie przyglądać swojemu skarbowi.

Wyobrażacie sobie, jak