Magiczny świat tuż za płotem 3. Przebudzenie Krzyżara - Dorota Mularczyk - ebook

Magiczny świat tuż za płotem 3. Przebudzenie Krzyżara ebook

Dorota Mularczyk

5,0

Opis

Tym razem celem wyprawy jest odkrycie prawdy o zaginionych gościach Kopca. Ekipa Marcina i Piotra trafia do Mofargatanii, przepięknego i wyjątkowo spokojnego miejsca, gdzie trwa pozorna sielanka. Okazuje się jednak, że to tylko złudna zasłona, za którą kryje się strach i niepewność. Tam dalej znajduje się… Uroczysko, gdzie nieprzebyte lasy kryją siedzibę tajemniczego Gryptona . Kolejne niesamowite przygody czekają na uczestników wyprawy zarówno w podwodnym świecie jak i głęboko pod ziemią w ogromnym mrowisku.

Dorota Mularczyk

Pisać zaczęłam dość późno, bo przy łóżeczku najmłodszego dziecka. Pierwsza, napisana powieść fantastyczno-przygodowa  "Magiczny świat tuż za płotem", to początek serii przygód Marcina i Piotra. Przerwałam to i udało mi się stworzyć kilka scenariuszy i bajek, po czym powróciłam do pisania powieści i tym razem powstała I cz. "Szkarady z głębi", cz. II jest w trakcie pisania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 490

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dorota Mularczyk

Magiczny świat tuż za płotem 3

Przebudzenie Krzyżara

 

Dorota Mularczyk & e-bookowo

 

Projekt okładki:

Elżbieta Nowisz i Małgorzata Mularczyk

 

ISBN 978-83-7859-407-9

 

 

 

 

 

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2014

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo www.e-bookowo.pl

Kontakt:[email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.

I. Lody i podchody

– Aśka! Asiaaa! Ratunku! – wrzeszczał z kuchni Marcin.

– Czego się drzesz? – Asia stanęła w drzwiach.

– Pomóż, ratuj! To mi się po piecu rozłazi! Moje lody!

– Rety, co to jest? Większego gara już nie mogłeś znaleźć? – Asia z niesmakiem ogarnęła wzrokiem poczynania brata.

– Nie było. Coś mi do łba strzeliło, żeby samemu je zrobić. Nagle zaczęły puchnąć, a przecież wszystko było według przepisu! Znaczy…, chyba.

– Dobrych składników użyłeś?

– Nie wiem, sprawdź.

– Mam sprawdzić to co na stole, czy pod stołem?

– No co? Spadło.

– Ależ tu chlew!

– Ojej, ździebko się pobrudziło.

Asia obejrzała porozrzucane opakowania. – Słuchaj no, paproku, zamiast cukru waniliowego dodałeś proszku do pieczenia i… – parsknęła śmiechem, ale dalej już nie skomentowała.

Marcin przyjrzał się z uwagą. – A czyja to wina? Jakaś złośliwa bestia powtykała to w podobne torebki.

– I jakiś analfabeta nie przeczytał literek na opakowaniu. Wyłącz ten gaz! To się robi na parze, a nie na ogniu. Czekaj, mama przyjdzie to da ci lody!

– Wiesz, nie chcę być niegrzeczny, ale to nie mama, tylko ty miałaś mi kupić, cytuję: „wiadro moich ulubionych lodów”. Koniec cytatu.

– A ty tyle samo obiecałeś Piotrkowi. Ponadto lodów w wiadrach nie sprzedają. Ale jak chcesz, możesz powyjmować z pojemników te pięć litrów wyżej wymienionego produktu i przełożyć sobie do…

– „Te”? Gdzie jest „te”. – Marcin nie dał dokończyć siostrze.

– Wsadziłeś nosa do lodówki i nie zauważyłeś kartki od mamy?

– Coś tam dyndało, ale bałem się, że to jakiś zakaz i nie czytałem.

– I dobrze się bałeś. Jakbyś przeczytał to byś się dowiedział, że „masz nie zjeść wszystkich naraz”. – Asia popatrzyła na brata krytycznym wzrokiem. – Wiesz co, zjeżdżaj mi stąd. Jak nie umiesz, to się nie bierz do tego co ja chętnie zrobię. Idź do Piotrka i powiedz, żeby zajrzał po południu.

– Nie ma sprawy, już mnie tu nie ma. – pośpiesznie odpowiedział Marcin i natychmiast, żeby przypadkiem nie zdążyła się rozmyślić, czym prędzej wybiegł z domu. Nie wiele brakowało, a rozdeptał by Piotra tuż przed furtką. – A ty co tu? – spytał zaskoczony.

– No jak „co”? Długo jeszcze macie zamiar siedzieć w domu? Tam ludzie przepadają, a ty się pytasz dlaczego mi się śpieszy. – Piotr udawał oburzonego. – Żartuję, idę spytać Asię czy pójdzie ze mną na te obiecane lody. Ty byłeś świadkiem, więc się nie wykręci.

– Epidemia! – Marcin obiema rękoma chwycił się za włosy. – Jeszcze raz w ciągu minuty usłyszę słowo „lody”, a dostanę szalejciucha! Lody pod stołem, lody na stole, lody w garnku, lody na piecu! Nawet lody w lodówce! – wytrzeszczył oczy i poczerwieniał na twarzy.

– No tak. – Piotr pokiwał głową ze zrozumieniem. – Wszystko inne mogę zrozumieć, ale żeby lody były nawet w lodówce, to już lekka przesada. – przyjrzał się koledze niepewnie. – Dobrze się czujesz?

Marcin chwilę jeszcze sapał, aż w końcu odezwał się już całkiem spokojnie. – Trochę mnie trafiło. – wciągnął głęboko powietrze. – Chciałem ci te lody sam zrobić, ale kucharka ze mnie taka jak z koziego zadka hawajski flet.

– Nie! – Piotr szeroko otworzył oczy i z niedowierzaniem spytał: – Ty? W kuchni? Sam na sam z garami? Dla mnie?

– Te „gary” to nie potwory, tylko pojemniki kuchenne. Chodź stąd, bo jak nas Asia zobaczy, to karze nam sprzątać kuchnię. Wywaliła mnie za drzwi i sama wzięła się za te… tfu. Jak przyjdziesz na degustację, to będziecie się umawiać na co chcecie, a teraz spływamy.

– Mamy zostawić ją samą? A jak się oparzy, albo coś ciężkiego na nogę spadnie?

– Ma pod ręką apteczkę. Pójdziesz ze mną dobrowolnie, czy chcesz, żeby tobie coś ciężkiego zaraz wlazło na nogę? – pociągnął Piotra za bluzę i prawie przemocą, wepchnął do jego ogródka. – Tu jest dobry punkt obserwacyjny, a my będziemy bezpieczni.

– Zwariowałeś? A jak skończy w kuchni i nas nie będzie, to śmignie do tego swojego królestwa i jeszcze jakiego „przezroczystego” poderwie. – niepokoił się Piotr.

– Tak samo i tu może poderwać, nieprzezroczystego. Nic na to nie poradzisz. Morfoza uraczyła ją koroną i póki sama nie abdykuje, ty na pewno jej tego nie obrzydzisz. Co najwyżej możemy spróbować wkręcić się grzecznie na wycieczkę.

– Dobry pomysł. Idziemy. A jak coś, to ja mogę posprzątać. – zaoferował się Piotr.

Marcin, nie do końca przekonany o szczerości zapewnień kolegi, dał się wyprowadzić z powrotem na ulicę. Gdy stanęli przed drzwiami wejściowymi, spytał: – A jak się tam już znajdziemy i czas się nie zatrzyma, to skąd będziemy o tym wiedzieć?

– Właź, nie marudź. – Tym razem Piotr wepchnął Marcina mało delikatnie do domu, a sam jako pierwszy wpadł do kuchni. – Wiedziałem, ja wiedziałem! – zezłościł się, nie zastając Asi.

– Niech no ja dorwę tego przezroczystego!

Marcin odetchnął z ulgą widząc idealny porządek. – Cacy siostrzyczka.

– Pewnie, że cacy. Tylko, że was tu miało nie być. Pamiętasz? – odezwała się Asia, niosąc pokaźnych rozmiarów garnek, usmarowany jakąś dziwnie pachnącą substancją. – Musiałam tą twoją breję wylać do sedesu, bo zlew natychmiast by się zapchał.

– Ee, tego. – Piotr był zaskoczony nagłym pojawieniem się Asi. – Przyszliśmy pomóc, czy… posprzątać…

– Wszystko słyszałam. Ja już złożyłam wizytę w moim królestwie i na razie nie wybieram się ponownie. Jest tam jeden taki… przezroczysty…

Piotr wyglądał, jakby mu zraz miała uszami wystrzelić para, niczym z czajnika.

– …domek, – kontynuowała Asia, ubawiona reakcją chłopca – w którym poustawiałam meble według własnego uznania. Spodoba się wam. Ale to dopiero jak wrócimy z wyprawy.

– Właściwie, to dlaczego i domek i ludzie mogą być tam tacy przezroczyści? – spytał Marcin.

– Nie jestem pewna, ale być może jest to miejsce, gdzie marzenia się spełniają. My, widząc wtedy Morfozę, że tak ładnie wyglądała, widocznie podświadomie też chcieliśmy być tacy, jak ona. A i jej lekkość nam się udzieliła. – przez chwilę zapatrzyła się przed siebie. – Muszę przyznać, że bardziej podoba mi się przenoszenie za pomocą wisiorka Morfozy, niż czołganie się przez te wejścia i wyjścia tuneli. Z wisiorkiem to, jest takie… – zastanowiła się – dostojne.

Chłopcy przyglądali się, jak damskie ręce potrafią szybko i sprawnie „rozprawić się” z opornymi lodami. Przez ten krótki czas rozmowy z chłopcami, Asia zdążyła umyć garnek, przyszykować odpowiednią konstrukcję innych dwóch garnków do przyrządzania na parze i teraz mieszała już nowe składniki, tym razem właściwe.

– Chyba jednak warto dokładnie czytać przepisy – przyznał Marcin.

– I opisy na opakowaniach – znacząco dodała Asia.

– Kiedy stratujemy? – spytał Piotr, starając się zatuszować porażkę kolegi.

– Proponowałabym przed spożyciem przesadnej ilości tego specjału. Zaczyna już miło łaskotać instrumenty powonienia, więc zakładam, że po uczcie raczej nie dam się nigdzie wyciągnąć.

– Ty przecież nie możesz być większym łakomczuchem niż Piotrek! – zaprotestował Marcin. – Przecież wiesz… kalorie – dodał znacząco.

– Udam, że nie zauważam, co jem. – Spojrzała na brata, zmarszczyła brwi, wzięła się pod boki i spytała zadziornie: – A w ogóle, to co to ma znaczyć? Siostrze żałujesz, żeby dla ciebie więcej zostało? Tak?

– Dobrze, proszę bardzo. – Marcin wzruszył ramionami. – Roztyj się obrzydliwie i wyglądaj jak hipopotam.

– Nawet gdyby przybyło Asi parę kilo to figurka i tak byłaby świetna – wtrącił Piotr.

– Wazeliniarz – wycedził Marcin przez zęby.

– Gotowe. – Asia odstawiła na bok garnek z lodami. – Teraz należy to przelać, więc poproszę na stół kryształowe wiadro na lody dla Piotrusia – powiedziała z uśmiechem.

Gdyby w tej chwili trzymała coś w rękach, na pewno by upuściła, bo na stole, bez żadnych efektów dźwiękowych pojawiło się kryształowe wiaderko.

– Ja żartowałam – wystękała. – Jak to się stało?

– Zniknij! – Marcin wycelował palcem w wiaderko, ale nic się nie zmieniło. – Spróbuj ty. – szturchnął Piotra.

– Zgiń! Przepadnij zmoro nieczysta! – Piotr zamachał obiema rękoma w powietrzu, ale też bez rezultatu.

– Asia! Przytargałaś to to, to teraz zrób coś z tym. Jakby mama to znalazła, dochodzenie murowane.

– Proszę zniknąć – powiedziała niepewnie. – Zniknij! – ton stał się bardziej stanowczy. – Poszło! Wynocha! – prawie krzyknęła. – O kurczę. – Opadły jej ręce. – I co teraz?

– Może to się stało jakąś resztką czarów przyniesionych z tej twojej Rafenii. – Marcin z obawą obserwował siostrę. – Mam nadzieję, że drugiego już nie uda ci się postawić na stole.

Asia spróbowała jeszcze kilka razy użyć słów na znikanie, lecz bezskutecznie. Na szczęście już nic więcej się nie pojawiło.

– Nie widzę innej możliwości, jak zabranie tego szkła na wycieczkę – stwierdził Marcin. – Skąd przylazło, niech tam wróci.

– Lody niech na razie pozostaną w garnusiu, a my pozbędziemy się uciążliwego sprzętu – powiedział Marcin i chciał ująć obiema rękoma wiaderko, ale dłonie przeleciały przez nie i tylko klasnęły o siebie. Spojrzał z głupią miną na siostrę i cofnął się pod okno.

Gdy Asia podjęła próbę „ujęcia” wiadra, ta również zakończyła się niepowodzeniem.

Piotr tylko podszedł i upewnił się machnięciem ręki, że i jego wysiłki spełzną na niczym.

– No to klopsidło – zawyrokował Marcin. – Mama z Tomkiem jeszcze z godzinę posiedzą u ciotki, ale babcia z dziadkiem zaraz powinni pojawić się na horyzoncie – powiedział z nosem przylepionym do kuchennego okna.

– A gdyby tak… – zastanowiła się Asia. – Ciekawe czy i lody przez nie przelecą? – nabrała łyżkę nowo powstałej mikstury i ostrożnie wlała do wiaderka. Nic nie przeleciało na obrus.

– Masz głowę na odpowiednim miejscu – uznał Marcin.

– A co? Wcześniej miałeś jakieś wątpliwości? – spytała Asia ostrzegawczym tonem.

– Przecież wiesz, że na ten temat wyrażam się już w samych pozytywnościach – odpowiedział Marcin przezornie chowając się za Piotra.

– No to łapiemy szkło i usuwamy z pola widzenia – powiedział Piotr chcąc wynieść wiaderko, ale znów nic mu z tego nie wyszło.

Asia popatrzyła się na nie w zamyśleniu.

– Może dopiero jak dostanie całą porcję, da się namówić na wyjście stąd. W końcu jego przeznaczenie było wyraźnie określone.

Przelała wszystko do wiaderka, odstawiła garnek i powoli zbliżyła ręce do kryształowego pojemnika.

– Uważaj, bo cię ugryzie! – znienacka wypalił Marcin.

– A żeby cię gęś kopnęła! – krzyknęła Asia ze złością, bo aż podskoczyła, tak ją wystraszył.

W tej samej chwili w kuchni pojawiła się żywa, dorodna gęś i jakby na rozkaz, zaatakowała Marcina. Zaskoczony chłopiec nie zdążył się obronić i po chwili ptaszysko wisiało uczepione jego spodni. W miejscu, gdzie znajdują się tylne kieszenie zacisnęło dziób i kopało go swoimi krótkimi nóżkami, w co się dało. Marcin zaczął dziwnie podskakiwać, próbując wyswobodzić się z silnego uchwytu szczypiącego napastnika, ale bezskutecznie. Dopiero bohaterski szczupak na agresora w wykonaniu Piotra, pomógł uwolnić się koledze od natręta. Złapana gęś została brutalnie wystawiona z kuchni i drzwi się za nią zatrzasnęły.

– Będzie grasowała po mieszkaniu – stwierdził Marcin, rozcierając bolące pośladki. – A co jak napadnie na dziadków? Musimy ją jakoś unieszkodliwić. Aśka! – wycelował oskarżycielski palec w stronę siostry. – Ty dzisiaj rozrabiasz i to nie po normalnemu! – spojrzała na Piotra.

– Nic nie rozumiem! Przecież tu nie można czarować! Co się dzieje?

– Też chciałabym wiedzieć. Aż boję się cokolwiek powiedzieć, żeby znowu coś dziwnego się nie pojawiło.

– Wiem, to moja wina – przyznał Marcin ze skruchą. – Ja cię sprowokowałem, więc teraz ja muszę załatwić tą pierzastą pokrakę. – Podrapał się po głowie. – Z gęsi też robi się czerninę? Nie wiecie po ile stoją na rynku? To on czy ona, ktoś zauważył? No dobra, – rozłożył ręce – poddaję się, nie wiem co mam zrobić.

– A może Asia czegoś się dotykała w momencie wypowiadania tych pomysłów – zastanowił się Piotr. – Może to wisiorek maczał w tym…, no… jest za to odpowiedzialny.

Popatrzyli po sobie.

– Kurcze, może to i prawda. Trzeba to na czymś sprawdzić. Może na stołku, blat mu odskakuje. Dziadek już dawno obiecał go zreperować i wciąż zapomina – podsunął pomysł Marcin. – Tylko ty, siostra, patrz się na stołek zanim cokolwiek powiesz.

– A że niby, co ja mam mu powiedzieć? – Asia popatrzyła bezradnie na brata, ale zaraz uśmiechnęła się, ujęła wisiorek i powiedziała odwracając się w stronę okna. – Ta róża ma wyglądać tak, jakbym chciała. – I, nie dorywając oczu od rosnącego w ogródku krzaka, zastygła w oczekiwaniu.

Chłopcy podeszli do okna i obaj z ciekawością obserwowali czy coś się zmieni.

– Ty stary draniu, miałeś rację! – powiedział z uznaniem Marcin.

Krzak, który zawsze miał powyginane łodygi we wszystkie strony, nagle zaczął wyglądać jakby się uczesał. Każdy kwiat rósł na prościutkiej, jak pod linijkę, łodydze. A i same kwiaty zmieniły swój wygląd, stały się dwukolorowe, czerwone z białymi krawędziami.

– Nie mogłaś mamie zreperować tego stołka? – skrzywił się Marcin.

– A jakbyś wytłumaczył ten fenomen? – zapytała Asia nie odwracając się. – Siamo się zrobiło? A co do róży, to, albo wcale nie zauważy zmiany, albo uzna ten „rewelacyjny środek do pielęgnacji róż” za naprawdę rewelacyjny.

– Super. Skoro ogródek już po zabiegu kosmetycznym, idziemy zapolować na gęś. Wisiorek przodem proszę. – Marcin ukłonił się Asi, wskazując drzwi, ale widząc wahania siostry, dodał. – Już ja cię przejrzałem! Nie będzie żadnej pieczeni! Ma się zmywać stąd tak szybko, jak się pojawiła. – spojrzał na Piotra i rzucił w jego stronę. – A ty się nie oblizuj, widziałem jak ci się oczy zaśmiały na samo wspomnienie o jedzeniu.

Asia zrezygnowała z protestów i robiąc śmieszną minę wypowiedziała.

– Gęś, co chciała zjeść mi brata, niech z tego domu zmiata. – Spojrzała na Marcina robiąc okropnego zeza i spytała. – Wystarczy?

– Zaraz sprawdzę. Nie! Niech Piotrek sprawdzi!

Ale już na szczęście nigdzie nie było niechcianego gościa. Gęś gdzieś przepadła.

– A co zrobimy z lodzikami? – spytał Piotr.

– Zwiewamy z nimi na górę. Dziadkowie idą! – Asia, spoglądając przez okno, wepchnęła mu wiaderko w ręce i wyprowadziła z kuchni.

Odetchnęli dopiero, gdy znaleźli się w pokoju Marcina.

– Nie wychlupnąłeś nic po drodze? – Marcin zajrzał do lodów.

– Nie wiesz jak? Miałem przecież obie ręce zajęte – odpowiedział urażony Piotr.

– Ja pytałem, czy się nie wylało na schody. – Chłopiec pokiwał głową z politowaniem. – Zostawiłbyś dowód rzeczowy, a mama lubi się bawić w detektywa. I co gorsze, jest w tym dobra.

Weszli do pokoju, a Piotr usiadłszy na tapczanie, zaczął biadolić:

– Nie! Ja tego nie wytrzymam! – Zrobił nieszczęśliwą minę. – Ja, ja muszę! Może i jestem uzależniony od podniebienia, ale nic na to nie poradzę. – Siedział nad wiaderkiem i prawie płakał.

Asia spojrzała znacząco na brata i powiedziała.

– Jestem za. Leć po łyżki i talerzyki.

– Talerzyki? Chyba kubki!

– Zanim wrócisz, będą już tylko potrzebne talerzyki – odpowiedziała Asia biorąc do ręki wisiorek. – Zrobimy sobie dzisiaj lodową ucztę. O ile trawienie przeżyjemy bez niespodzianek, jutro zaraz po śniadaniu ruszamy w drogę.

Marcin i Asia jeszcze smacznie spali, kiedy przybiegł Piotr.

– Obudź się! – Zaczął szarpać kolegę. – Ale numer! Ta twoja gęś przygęgała się do naszego domu. Mama szuka właściciela, a tata ostrzy noże.

– No i dobrze, będziesz miał swoją pieczeń. – Marcin otworzył zaspane oczy i spojrzał na Piotra ze zdziwieniem. – A ty co tu robisz? Przecież ta godzina, to dla ciebie środek nocy. Łóżko ci ukradli?

– Oj, nie bredź! Ta małpa, znaczy to ptaszysko, z samego rana narobiło rabanu w domu. Ja myślę, że Asi wisiorek zamiast do jej świata, przeniósł ją tylko o jeden dom dalej. Widać gdzieś się przyczaiła, a dopiero dzisiaj zaczęła buszować po chacie. Gonitwa była niesamowita. Trzy szklanki, doniczka, lampka nocna, to wszystko załatwiła w ciągu piętnastu minut. Niewiele brakowało, a wyszłaby oknem z przedpokoju. Mało tego, tak uszczypnęła tatę w łydkę, że ma krwiaka wielkości piłeczki od ping – ponga. Jadowite bydle, jak pragnę czkawki. Noga mu spuchła, że nie może buta włożyć. – zastanowił się przez moment. – A może to od szkła? Bo z tej samej nogi wyciągał resztki szklanego czajniczka do herbaty. Mówię ci, normalnie sodomus-gomorus. Mama wzięła tatową siatkę na motyle i też próbowała ją złapać. W końcu złapała, ale ta dzika bestia wylazła drugą stroną. No, szkodnica jak nie wiem co. Tata powiedział, że nawet jak się znajdzie właściciel, to na jego oczach zadusi tego pelikana i pożre go żywcem.

– Jak można żywcem zjeść coś zaduszonego? – spytał z powagą Marcin, wysłuchawszy z uwagą całej relacji.

– Nie wiem, ale na pewno nie żartował, bo przepis na przyrządzenie gęsi wisi już w kuchni na honorowym miejscu.

– A ty cało wyszedłeś z tej akcji?

– Ja tylko zjechałem tyłkiem po schodach, mama ma szkaradną plamę po herbacie na nowej bluzce i stłuczony łokieć. Tylko tata najbardziej przy tym ucierpiał.

– To rzeczywiście nie dziwię się, że jesteś już na nogach. Trudno spać, gdy obok trwa pościg za przestępcą.

– Nie uwierzyłbyś jaka ta gęgała jest sprytna! – Piotr chwilę się zamyślił, popatrzył na kolegę i powoli powiedział. – Ty, chyba nie myślisz, że to może być ktoś.. normalny? Znaczy, chodzi mi o to, czy przypadkiem to nie jest człowiek. No wiesz, taki zaczaro… – Nagle klapnął się w kolano. – Rany koguta! No jasne! Przecież zwykła gęś nie przysunęłaby sobie dziobem stołka, żeby wleźć na stół. Lecę ratować gęgałę! – Piotr wyskoczył z pokoju, jak oparzony i tylko było słychać po chwili trzaśnięcie drzwi wejściowych.

– Ja nic takiego nie powiedziałem. – chłopiec ziewnął, przyłożył się do poduszki, z przyjemnością zamknął oczy i pomyślał. – Zanim Piotrek przekona ojca do odroczenia wyroku, minie wystarczająco dużo czasu, żebym zdążył się wyspać. Mmmm, jaka błoga cisza. – Właśnie zaczął zapadać w drzemkę, gdy nagle… łup! Trzasnęły drzwi wyjściowe.

– Kto to był? – dało się słyszeć na dole głos babci.

– To jakiś niezrównoważony człowiek. Albo pomylił adresy – odpowiedziała mama. – Twierdził, że był umówiony na sesję zdjęciową z moją córką.

– Z Asią? – zdumiała się babcia.

– E tam, przecież coś bym wiedziała.

– Może zapomniała.

– Zapomniałaby o tym że wygrała konkurs na „Miss mokrego podkoszulka”? Coś się facetowi pomyliło. Może wjechał do miasta nie od tej strony co trzeba.

Marcin wysłuchał ze zdziwieniem tych słów, ale po chwili zaczął chichotać.

– No jasne! – pomyślał. – Asia plus wisiorek równa się miss. Właściwie to… – spoważniał – wcale bym się nie zdziwił, gdyby to stało się naprawdę. Znów się położył, ale teraz nie mógł zasnąć, myślami przywoływał obraz Kariny. – Obie, skubane, są ładne i zgrabne. – Patrzył gdzieś w sufit i nawet nie zauważył, że ktoś wszedł do jego pokoju. Dopiero, gdy zobaczył tuż przed nosem czyjąś twarz do góry nogami, powrócił myślami na miejsce i natychmiast poderwał się, żeby usiąść. Ale nie był to najszczęśliwszy pomysł, bo okazał się bardzo bolesny. Zderzył się czołem z czołem… własnej siostry.

– No wiesz?! Myślałem, że to ktoś obcy – wystękał, trzymając się za głowę.

– No patrz, a ja myślałam, że jesteś w Kopcu – odpowiedziała i złapała młotek, przykładając zimnym żelastwem do czoła.

– I tak będziesz miała jajo. Co cię podkusiło?!

– Wstawaj, nie marudź. Trzeba iść obudzić Piotrka. Jak się postarasz, nie zajmie ci to więcej niż godzinę. No, ruszaj, ja zrobię śniadanko.

– Zaraz, zaraz. Przecież nie polecę tak jak stoję – zaprotestował.

– Najpierw musisz wstać, żeby lecieć na stojąco. – Asia patrzyła jednym okiem, bo drugie było całkiem zakryte przez młotek.

– Wyglądasz jak pirat. – Marcin przyjrzał się siostrze.

– Ty mnie nie prowokuj – usłyszał.

– Ja tylko tak. – Chłopiec nie chciał zbytnio zadzierać z siostrą, chociażby z uwagi na fakt, że w kuchni radziła sobie doskonale. Śniadania więc, przyrządzone przez nią, smakowały wyśmienicie. W tej sytuacji uznał, że jednak to dobry pomysł wdepnąć do Piotrka i sprawdzić jak sobie radzi z ratowaniem złośliwej gęsi.

Furtka była niedomknięta, więc zaraz znalazł się na schodach domu sąsiadów. Nie zdążył zadzwonić, gdy drzwi się otworzyły i wyszła z nich… gęś. Poszła do ogródka i z wielkim przejęciem zaczęła się za czymś rozglądać. Marcin z ciekawością zajrzał przez uchylone drzwi do wnętrza domu. Panowała tu niepokojąca cisza.

– Nikt jej nie goni? A może zagryzła wszystkich – zdążył pomyśleć i… zdrętwiał. Na podłodze była zaschnięta krew. Włosy z tyłu głowy zjeżyły się, nogi ugięły, żołądek dostał przeciążenia, a po grzbiecie przemaszerowało zimnymi łapami kilka tysięcy mrówek. Odwrotu nie miał, wiedział, że stał się świadkiem morderstwa! Kto mu uwierzy, że przestępstwa dopuściło się ptactwo domowe? Będzie na niego! Oczami wyobraźni zobaczył, jak przyjeżdża policja. Dochodzenie, odciski palców, przesłuchiwanie. Aż w końcu wywleczony w kajdankach, zostaje brutalnie wrzucony do wozu policyjnego. A potem… więzienie. Ciemne pomieszczenie z drewnianą klapą na łańcuchach jako łóżko, a pod sufitem maleńkie, zakratowane okienko. Przeleciała mu przez głowę straszna myśl, że… już nigdy nie zobaczy Kariny! – O nie! Trzeba uciekać! Nikt przecież nie zauważył jak wchodził. – Zrobił „w tył zwrot”, wziął rozpęd i… walnął głową prosto w brzuch ubrany w… mundur policyjny. Odbił się od niego i aż usiadł na podłodze. No to koniec, już po wszystkim.

– Sie masz! – odezwał się mundur.

Marcin podniósł oczy i zobaczył pana posterunkowego.

– Już wiecie? – spytał zrezygnowanym głosem Marcin.

– Tak, nikt z naszego miasteczka nie zgubił gęsi. W każdym razie nikt, kto je trzyma, a jest ich tylko dwóch. Dobrze wiesz, że gdyby u kogoś pojawiła się chociażby nowa mysz, to wszyscy już by o tym wiedzieli po piętnastu minutach. Musiała się przybłąkać. – rozejrzał się i ciągnął dalej. – Czekasz na Piotra? Nie wiesz, czy jego mama jest w domu?

– Chyba jest, ale nie wiem czy na chodzie. – Wskazał czerwoną plamę na podłodze.

W tym momencie otworzyły się drzwi od pokoju na parterze i wyszedł z nich Piotr. Zobaczył Marcina i rozpromienił się.

– Tata liże rany, ale obiecał, że jeszcze przez chwilę będzie udawał, że nic się nie stało. Dzień dobry panie posterunkowy.

– A, dzień dobry. Wiesz co, spieszę się. – Powiedz mamie, że to bezpańska gęś. Nikt takowej nie szuka. Smacznego i do widzenia. – Odwrócił się wyszedł z domu, zamykając za sobą drzwi.

– Piotrek! Ta plama! Co tu się dzieje? – Marcin był zdezorientowany.

– Mamo! – wrzasnął Piotr. – Tu jeszcze! – Spojrzał na plamę, na kolegę, jeszcze raz na plamę i zachichotał. – Mama się wściekła, bo Gęgała rozbiła jej słoik z koncentratem pomidorowym, a więcej już nie ma. Właściwie, to była robota taty, tylko, że się wystraszył i zwalił winę na ptaka. Wszystko widziałem. W zasadzie złość już mu przeszła, bo pytał mamy, co na obiad. Najważniejsze, że daniem głównym nie będzie nasza Gęgała.

– Dzień dobry Marcinku. Co słychać? – z kuchni wyszła mama ze ścierką. – No, gdzie jeszcze znalazłeś?

– Marcin znalazł – odpowiedział chłopiec, wskazując plamę.

– Całe szczęście, ktoś mógłby się na tym poślizgnąć i… lepiej nie mówić. Tutaj jest tyle kantów. – wytarła podłogę do czysta i na powrót zniknęła w kuchni.

– Chcesz, żebym dostał zawału? – Marcin ofuknął kolegę. – Już prawie siedziałem w pudle przez tą twoją plamę.

– Że co ci się stało?

– Nie ważne. Jadłeś śniadanie?

– Właściwie to tak, ale drugiego jeszcze nie.

– No to chodź, przetrącisz sobie coś z nami. – Marcin nie, oglądając się na kolegę wyszedł z jego domu, obiecując sobie, że zawsze najpierw skorzysta z domofonu. Nie musiał sprawdzać, czy Piotr za nim idzie, ten łakomczuch nie odpuściłby żadnej okazji kulinarnej, zwłaszcza, że ta, miała się odbyć w towarzystwie Asi.

– Już myślałem, że po was! – Marcin wciąż miał przed oczami straszny scenariusz.

– Po kim? – zaniepokoił się Piotr.

– No po was! Wpadasz rano, opowiadasz horror i mówisz, że to może być ktoś zamaskowany w gęsich piórach. Idę do was, nikogo poza Gęgałą nie widzę, na podłodze krew, a za plecami policjant. Mało nie odjechałem ze strachu! I to wszystko przed śniadaniem! Pięknie zaczęty dzień, boję się pomyśleć co będzie dalej. Jedyna pociecha, to śniadanie zrobione przez Asię.

Ale gdy tylko weszli do kuchni, piękna wizja pysznego śniadanka rozpłynęła się jak we mgle. Asia siedziała przy stole z obandażowanym wskazującym palcem lewej ręki. Wykazywała wszelkie cechy osoby, która przed chwilą rzucała ze złości ciężkimi przedmiotami. Spojrzała na wchodzących, poprawiła włosy i powiedziała krótko. – Róbcie żarcie.

– Już się robi – zapalił się Piotr. – Od dawna chciałem zrobić ci śniadanie i podać je do… ajć! No co? – nie dokończył, bo dostał kopniaka.

– Do stołu – dokończył za niego znaczącym tonem Marcin. – A teraz jazda do lodówki! Znasz się na pitraszeniu, to teraz masz okazję się wykazać. Ja będę ci kibicował i zagrzewał do… – pomachał ręką przed oczami zagapionego na Asię Piotra, ale, że nie było żadnej reakcji, klapnął go otwartą dłonią w czoło i dodał z wyrzutem. – No, rób coś, to ci pomogę.

Zaraz potem patrzył ze zdziwieniem, jak Piotr sprawnie poruszał się po kuchni. Dziwiło go to, że w czyjejś kuchni potrafi bezbłędnie odnajdywać potrzebne mu rzeczy.

– Skąd wiesz, gdzie co jest? – nie wytrzymał i spytał.

Piotr aż się zatrzymał zdziwiony, ale grzecznie odpowiedział.

– Tak mi się jakoś wydawało, że masło znajdę w lodówce, chleb w chlebaku, sól i pieprz między podręcznymi przyprawami…

– Dobra, już dobra, kapuję, nie mam więcej pytań. Ja znajdę noża i pokroję znalezionego pomidora, a później znajdę cebulę i ją też zaszlachtuję. Co, myślisz, że ja nie wiem, jak to się robi? – Marcin uniósł się honorem i stanął ramię w ramię z Piotrem do walki ze śniadaniem. Po dwudziestu minutach ich wysiłki zostały uwieńczone sukcesem, a dwa palce Marcina plastrem.

– Widzisz? Jestem lepszy od ciebie, jak zawsze. – Usiadł obok siostry pokazując lewą rękę. – Co ty mi tu z jednym palcem? Patrz, ja się nie chwalę, a mam dwa. Będziesz musiała mnie karmić – oznajmił słodkim głosem.

– Jesteś pewien, że tego chcesz? – spytała Asia z dziwnym, nie wróżącym nic dobrego uśmiechem.

– To tak się traktuje rannego? Dobrze, jestem obrażony i dam sobie radę sam.

– A szkoda, byłaby świetna zabawa. – Asia udała zawiedzioną.

– No już. – Piotr przerwał potyczkę między rodzeństwem. – Przy moim śniadaniu nie ma kłótni. Smacznego.

Miał rację. Od momentu rozpoczęcia degustacji, słychać było tylko mlaskanie i nosowe pomruki zachwytu.

– Nooo, muszę odpocząć. – Asię aż wyprostowało po jedzeniu. – Czy ktoś z obecnych miałby teraz siłę do przepychania się przez dziurki?

– Idziemy, – powiedział Marcin stanowczym tonem – nawet jeśli będę musiał ci pomóc kolanem w tym przepychaniu. Chyba że chcesz zostać.

– Wyobraź sobie, że takiej pomocy nie potrzebuję. Poczekajcie tylko chwilę, sadełko musi mi się zawiązać.

Chłopców już od dłuższej chwili krzesła gryzły w siedzenia i nie mogli na nich spokojnie usiedzieć. Z niecierpliwością wyczekiwali momentu rozpoczęcia wyprawy, a w tej sytuacji uznali, że niestety muszą działać zdecydowanie. Wstali jakby na „trzy cztery”, ujęli Asię pod ręce i wyprowadzili z kuchni.

– Asia – zaczął Marcin – zdaje się, nigdy nie była chłopakiem w naszym wieku, więc nie może wiedzieć, że okropnie nam się śpieszy. Ale my o tym Asi powiedzieliśmy i teraz Asia też się pośpieszy. Bierz co trzeba i wychodzimy.

Postawili ją przed drzwiami do jej pokoju, a sami weszli do pokoju Marcina.

Po dłuższej chwili wszyscy prawie jednocześnie zjawili się z powrotem na korytarzu, gotowi do drogi. Bez słowa skierowali się do drzwi wyjściowych i po kilku chwilach przechodzili przez dziurę w płocie.

– Zaczekajcie. – Marcin rzucił plecak, zawrócił w stronę domu i zniknął im z oczu.

– A ten co? Zapomniał szczoteczki do zębów? – zdziwił się Piotr.

Nie minęła nawet minuta, gdy Marcin stanął obok nich z… Zuzią na rękach. – No co? Niech odwiedzi rodzinkę. My idziemy załatwić sprawę, ale ona nie musi. Umówimy się, żeby czekała na nas gdzieś w pobliżu przejścia.

– Czemu nie – odpowiedziała Asia. – Właściwie, to już poprzednio mogłeś ją zabrać.

– Eche! I nie zdążylibyśmy dojść do tunelu, a czekaliby na nas z kaftanami. Już ty byś się o to postarała. Pamiętasz jak nam wierzyłaś? Patrzyłaś na nas, jak na rasowych wariatów. Ja wiem dlaczego z nami poszłaś. – Marcin spoglądał na siostrę z wyrzutem.

– Ale z was zgagi, kłócicie się nawet wtedy, gdy się zgadzacie. – Piotr wziął od Marcina króliczycę i wpuścił ją do otworu, a ona jakby tylko na to czekała. Wskoczyła do środka i nawet się nie obejrzała. Zaraz po Zuzi wepchnął Marcina, poczekał aż zniknie i zwrócił się do Asi. – Pamiętasz? Ten niedźwiedziowaty nie jest w twoim typie!

– Tak? – spytała przekornie. – No patrz, zdążyłam zapomnieć. Ale dobrze, że ty masz taką dobrą pamięć, będę mogła na ciebie liczyć, w razie jakiegoś zaćmienia.

– Ona tak mówi specjalnie, żebyś zwracał na nią większą uwagę. – Z otworu wystawała głowa Marcina. Ale widząc reakcję siostry, szybko znikła.

Asi nie udało się zarzucić na nią swojego plecaka i już nie patrząc na Piotra, wsunęła się szybko do otworu. Chłopiec zdążył jeszcze tylko usłyszeć jej stłumione słowa: – Jak cię dopadnę, to wierz mi, moja uwaga tak na ciebie się zwróci, że bez podwożenia zaraz znajdziesz się w Kopcu.

Piotr pośpiesznie wskoczył za Asią, żeby zdążyć ich rozdzielić w razie krótkiego spięcia, ale, gdy tylko znalazł się na dole, stanął jak wryty. Na drugim końcu tunelu stał Marcin z zadartą nogą do wyjścia, za nim stała Asia z niewyraźną miną, a za nią… kryształowe wiaderko i gęś.

– A to, to skąd?

– Zdaje się, że wszystkie zaczarowane rzeczy i gęsi powinny być usunięte z naszego świata zanim ja, albo wisiorek, będziemy chcieli stąd nawiać – odpowiedziała Asia.

– No to dobrze, że nie wyczarowałaś na przykład wielbłąda, bo miałabyś teraz mały problem. Weź wiaderko, ja pogonię Gęgałę. Gdzie Zuzia?

– Już na górze – odpowiedziała Asia. Teraz ona wychodziła na powierzchnię i z lekka zaklinowała się ze swoim bagażem w ciasnym przejściu. – Też mnie coś podkusiło zapraszać wiadro na stół. – Postękała z wysiłku jeszcze chwilę i zaraz nie było jej widać.

Piotr próbował pomóc gęsi, ale dostał tylko skrzydłem w twarz, po czym wyszła o własnych siłach. A, gdy wystawił głowę na zewnątrz, tuż przed jego nosem znalazł się dziób, który przemówił.

– Jestem ci bardzo wdzięczna za ocalenie, ale jak jeszcze raz będziesz się spoufalał, to przestanę się grzecznie zachowywać. I nie podoba mi się to przezwisko! Mam na imię Gertruda – kłapnęła dziobem na postrach i odwróciła się do niego tyłem.

– Jaka drażliwa! – Piotr wyszedł, rozejrzał się i natychmiast krew się w nim zagotowała. Asia stała obok niedźwiedzia. Coś powiedziała do Zuzi, która to za chwilę znikła z pola widzenia, po czym z uśmiechem zaczęła rozmawiać z „wrednym kłakiem”. – Uch, gdybym tak umiał zamienić się w mamuta – pomyślał. – Już ja bym mu przetrzepał skórę.

– No jak, dzikusie, jedziemy znowu razem? – Do chłopca podeszła wielka puma.

Piotrowi zrobiło się nieswojo. Przypomniał sobie, jak to szalał, gdy ich odwozili. Istotnie, jego zachowanie było dalekie od zrównoważonego. Co chwilę zmieniał wierzchowca, a nawet kilka razy przeskakiwał w biegu z większych na mniejsze. To była świetna zabawa. Marcin też wtedy nie starał się nawet zachować jakichkolwiek pozorów. Tylko Asia jechała dostojnie, z powagą na niedźwiedziu. Ale on nie przypadł Piotrowi do gustu, był zbyt sympatyczny, a poza skórą zwierzaka, zbyt przystojny. Chłopiec zwyczajnie był zazdrosny. Teraz na coś musiał się zdecydować. Albo przepuści świetną zabawę, która może się więcej nie powtórzyć i będzie pilnował podrywacza, albo…

– Długo będziesz się zastanawiał? – ponaglała puma. – Patrz, Marcin już jest gotowy do drogi i nawet ma wybranego konika na zmianę. A ty?

– No to jazda! – Piotr wskoczył czym prędzej na pumę, przylgnął do jej grzbietu i szaleństwo zaczęło się od nowa.

Celowo, zamiast jechać prostą drogą do Kopca, kluczyli po okolicznych terenach. Gertruda raz wzbijała się w powietrze, to znów przysiadała obok Asi na niedźwiedziu. A gdy już wszyscy dojechali do Kopca, Asia z wdziękiem zsiadła z niedźwiedzia, za to chłopcy właściwie pospadali ze swoich „wierzchowców”. Umorusani, rozczochrani, zmęczeni, ale szczęśliwi i roześmiani.

– Nie nałapaliście w te pootwierane paszcze jakiego świeżego jedzonka? – spytała Asia z rozbawieniem. – Jak wy wyglądacie?

– Nawet nie wiesz co straciłaś! – odpowiedział Marcin.

– Na pewno nie straciłam rozumu. A wy widać za dużo macie zębów i całych kości? Dzicz! Zwyczajna dzicz! – popatrzyła z politowaniem i dodała pod nosem: – Kochane wariaty. – Pokręciła głową z niedowierzaniem na to, co wyprawiali i skierowała się do drzwi wejściowych Kopca.

Gertruda prawie depcząc jej po piętach, szła z powagą i z zadartym dziobem. Teraz wydawała się być jeszcze większa.

– Ciekawe kim, tak naprawdę, jest ta dama? – Piotr zastanawiał się na głos, patrząc na zachowanie gęsi.

– Nie sprawia wrażenia kogoś, kto chciałby się z nami zaprzyjaźnić. Choć czasem pozory mylą. – Marcin, idąc starał się odpowiedzieć Piotrowi, a jednocześnie nie zaplątać się w swoją rozwiązaną sznurówkę.

II Uroczysko

Weszli za Asią i Gertrudą do Kopca. Jadalnia nadal była wypełniona ludźmi, a jedno, co się w niej zmieniło, to brak jakiegokolwiek śladu po wielkiej, tortowej uczcie.

– Jak tam? – podszedł do nich Temoron. – Wypoczęci? Asia, widzę, pięknie wygląda.

– My też, prawda? – Marcin i Piotr wyszczerzyli zęby.

– Oj tak. Wyglądacie… powiedziałbym, wyjątkowo. Ale, to chociaż świadczy, że niespodzianka się udała. Spójrzcie, jacy są z siebie zadowoleni. – Temoron wskazał wchodzących za chłopcami uczestników zabawy.

Do Piotra niespodziewanie podeszła dziewczyna. Była bardzo ładna, miała czarne włosy i niebieskie oczy. Uśmiechnęła się tajemniczo i powiedziała. – W swoim świecie zapewne często jeździsz konno. Jesteś wyśmienitym jeźdźcem. Mam na imię Tasjana.

Rzadko spotykana uroda i kontrast koloru oczu z włosami, spowodował chwilowe zaćmienie umysłu chłopca. Piotr w ostatniej chwili zorientował się, że powinien coś odpowiedzieć. – Przepraszam, nie dosłyszałem.

– Pochwaliła cię, żeś nie zleciał na łeb – syknęła mu prosto do ucha Asia. Uszczypnęła go w ramię i spojrzała na dziewczynę, odpowiadając za niego – Właśnie oboje zapisaliśmy się na jazdy konne. Będziemy sobie robić długie, wspólne wycieczki.

Piotr poczuł się trochę niezręcznie, jakby znalazł się między młotem a kowadłem. – Bardzo lubię jeździć na… – zająknął się – na wszystkim co biega. Znaczy na koniach, pumach… – nagle zrobił się czerwony jak burak, a w głowie mu zadudniło, jakby przeleciał tamtędy nie jeden, ale cały tabun koni. – O rany, moja sznurówka się odkręciła! – szybko kucnął i… kolejna wpadka, zapomniał, że jego adidasy nie mają sznurówek, są na rzepy.

Na pomoc koledze pośpieszył Marcin, widząc, jak Asia zaczyna się dusić ze śmiechu. – Urianie! – zawołał. – Jesteś tu? Patrzcie, zupełnie zapomniałem się przywitać. Przepraszam Urianie, nie gniewaj się. Co u ciebie?

– Mało zawału nie dostałem! – odezwał się głos z wyrzutem. – Przy was trzeba mieć oczy dookoła… was. Wariujecie po chaszczach i myślicie, że gałęzie same się będą przed wami odsuwać?

Chłopcy spojrzeli po sobie i ich miny stały się niewyraźne.

– Dzięki przyjacielu. – odezwał się Marcin. – Co ja bym bez ciebie zrobił?

– Nie co „ty”, tylko co „wy” byście zrobili? – Słowo „wy” zostało mocno zaakcentowane. – Niewiele brakowało, a wyprawa zaczęłaby się od leczenia połamanych rąk i nóg.

Do rozmawiających podeszła Karina, a zaraz za nią, Ayron.

– Kiedy wymarsz? – spytała dziewczynka.

– Właściwie to nawet nie wiem, jak daleko to jest – odpowiedział Marcin. – Urianie, kiedy powinniśmy wyruszyć?

– Biorąc pod uwagę, że najpierw należy posłać po Grunta i zaczekać jak Angus skończy rozmawiać w pilnej sprawie Robaczka, start przewiduję najwcześniej po obiedzie. W zasadzie nie jest to daleko i na pewno zechcecie jechać na pająkach, ale jak nie trzeba się spieszyć to i droga jest przyjemniejsza. Tym bardziej, że… – zamilkł na chwilę. – Słuchajcie no, – głos Uriana nagle się zmienił, jakby w tym momencie jego właściciel stracił cierpliwość – dajcie sobie wybić z głowy tą wycieczkę. To nie jest najszczęśliwszy pomysł. Okolica, którą znam po tamtej stronie, to niewielki teren tuż obok przejścia. Przyznaję, tam naprawdę jest uroczo, ale o tym, co znajduje się dalej, to nawet Milenka nie chce rozmawiać. Idźcie sobie na grzyby, nad jezioro, czy chociażby podyndajcie na hamakach. Moglibyście chociaż raz mnie posłuchać. Dorzucę do tego pyszne lody. Hm?

– Pudło! – odpowiedział na to Marcin. – Na lody nas nie naciągniesz. Przyznam, te hamaki bardzo mi przypadły do gustu, razem z dyndaniem, ale to dopiero jak wrócimy.

– Ja bym powiedział: j e ś l i wrócicie – dodał z przekąsem głos.

– Pomyśl inaczej, Urianie. Gdyby tam ktoś przepadł, ktoś kogo wcześniej znałeś, nie miałbyś wyrzutów sumienia, że czegoś nie zrobiłeś? Może na tych zaginionych ktoś czeka? – nie doczekał się jednak odpowiedzi. – Halo, usnąłeś?

– Tam zaginęła Karolinka. – Urian westchnął i po chwili mówił dalej. – To moja bratanica, też taka powsinoga jak i wy. Nigdy nie mogła usiedzieć na miejscu, wszędzie było jej pełno. Jako już dorosła dziewczyna poznała, chłopaka – bratnią duszę i wyciągnął ją na „krótki wypad”. Ale to już było dawno temu, zanim trafiłem do Milenki.

– No proszę, jeszcze powinieneś nas zachęcać – powiedział Marcin z wyrzutem.

– Zapewne, gdyby nie fakt, że mój brat wyruszył na poszukiwanie córki. Odnalazł się po kilku miesiącach, całkiem pozbawiony zmysłów. Z jego bełkotu można było jedynie zorientować się, że przeżył straszne rzeczy. Wierzcie mi, – powiedział, zmieniając ton – to nie miejsce dla was. To nie to samo, co Uzar czy Zenda. Tego przeciwnika nie znacie. Tak naprawdę nikt nie wie kim, lub może nawet, czym on jest.

Marcin spojrzał po twarzach przyjaciół. Nawet nie zauważył kiedy wszyscy znajdujący się w jadalni zamilkli, słuchając opowiadania Uriana.

Na to odezwał się Temoron:

– Wiele racji płynie ze słów zarówno z jednej jak i z drugiej strony. Proponuję sprowadzić Grunota i wspólnie usiąść, aby się nad tym zastanowić.

– Już się tym zająłem, wysłałem po niego Klarę – odezwał się Ayron.

– A ty, synu, nawet nie myśl o tej wyprawie. – Temoron rzekł ze zdecydowaniem. – Dzisiejszego wieczoru mamy w pałacu szczególnych gości. Tym razem niestety musimy ci odmówić. Przyznam jednak, że gdyby nie to, bardzo poważnie byśmy się zastanawiali, czy wyrazić zgodę na twój udział w tej wyprawie.

Ayronowi zrzedła mina.

– Jakże to, mam nie jechać?

– Temoron ma rację – odezwała się Asia. – Jesteś jego jedynym synem, ma prawo się martwić. Ale wiesz, jak na mój gust, to cała wyprawa może się skończyć obok tej Milenki. A właśnie, – rzuciła w powietrze – co to za jedna, ta Milenka?

– To taka pani, co to z wielkimi chłopami może stawać do walk zapaśniczych – pospieszył z odpowiedzią Marcin, wyczuwając zakłopotanie Uriana. Tłumacząc musiałby się przecież przyznać do tego, z jakiego powodu tam się znalazł.

– Dzięki – usłyszał szept tuż obok ucha.

– Urian opowiedział nam o tym trzecim przejściu, gdy czekaliśmy z Oliwią na powierzchni.

– Nie wiedziałem, że są jeszcze jakieś – powiedział Temoron.

– O t y m przejściu akurat nie rozpowiada się zbytnio – odezwał się Urian. – Kraina, do której prowadzi nazywa się Mofargatania. Niedaleko wyjścia z tunelu, znajduje się najpiękniejsze miejsce, jakie można sobie wyobrazić. Tam jest wszystko czego się chce, lecz dalej zaczyna się świat, o którym lepiej nie wspominać. Na tamte strony mówią … – ściszył głos, jakby nie chciał być usłyszany – Uroczysko.

– A o czym to konkretnie nie chcecie wspominać? – do jadalni, jak zwykle głośno wmaszerował Grunot. – No jak tam, stół jeszcze nie nakryty? Żołądeczek zaraz przyrośnie mi do krzyża. Ach te kobitki, tak potrafią człowieka zakręcić, że zapomina się nawet o najważniejszych sprawach.

– Święta racja – pochwycił Angus. – Łatwiej się myśli, gdy człowiek jest najedzony. Zapraszam wszystkich do stołu.

– Otóż to. Główka lepiej pracuje, gdy się brzusio zapakuje. Sam wymyśliłem, nie chwaląc się – dodał zadowolony grubasek.

Marcin, siadając do stołu zauważył u Asi brak wiaderka, choć do tej pory cały czas je trzymała.

– A ty komu ożeniłaś to kryształowe utrapienie? – spytał.

– Karinie dałam. Za nią nie będzie łaziło. – Uśmiechnęła się do dziewczynki porozumiewawczo. – Chodź, kochana, usiądziemy obok Selmeny, ona w przeciwieństwie do chłopców umie porozmawiać o sprawach nas interesujących. Przy niej nie usłyszysz gwary podwórkowej. – pociągnęła Karinę za rękę, a do chłopców powiedziała: – Siemanko. – I, zadzierając nos do góry, śmiesznie go zmarszczyła.

– Odezwała się ta, co wszystkie rozumy pozjadała. – Marcin uśmiechnął się do siostry, ale też i do siebie. Już dawno temu zauważył, że Asia, jakimś swoim szóstym zmysłem, potrafi wyczuć, że ma się wydarzyć coś złego. Teraz, co widać, jest w dobrym humorze, znaczy to, że wyprawa, przynajmniej na razie, nie zapowiada się niebezpiecznie.

– Chodźcie, usiądziemy sobie z dala od tych jej, dziwnych potraw – powiedział Marcin. – Ostatnio jak sobie naszykowała papu, to o mało się parę osób nie porzy… nie odeszło od stołu. Już takie zestawy, jak ona potrafi wymyślić, to chyba tylko kobiety w ciąży mogłyby zjeść. Pamiętam, co moja mama miewała na talerzu, gdy mój młodszy brat Tomek był w drodze. Prawdziwa winda czasami zaczynała mi jeździć w szybie układu pokarmowego.

– Mam was! – rozpromieniony Robaczek podbiegł do chłopców i wepchnął się na ławę pomiędzy nich. Klapnął rączkami w stół i z przejęciem zaczął mówić. – Pakanki! Normalnie poznam Pakanki! Tata zorganizował nam wycieczkę! I wiecie co? Ja mam ją poprowadzić, a mama będzie nas pilnować! Ale się cieszę! – podskoczył w miejscu radośnie. – Zabieram moją siostrzyczkę Laurę. Ale będzie fajowo! Zabrałbym i was, ale jesteście trochę za starzy. – chłopczyk nieco spoważniał. – No, gdzie te moje „super – buły twojej mamy”? – Spojrzał na Marcina wyczekująco.

– Już się robi, wedle życzenia.

Przed Robaczkiem stanął talerz z „pychadłem nie z tego świata”. Chłopcom zaś wpadł do głowy nowy pomysł na obiad – szaszłyki. Zrobiło się przez to lekkiego zamieszanie, bo zapach rozszedł się tak intensywny i kuszący, że wiele osób poprosiło o odrobinkę na spróbowanie.

– Ej, jedzcie znane obiadki, bo jak mi ktoś usiądzie w talerzu to mogę się zdenerwować. – Robaczek zrobił groźną minę, zasłaniając rączkami swój smaczny skarb.

– Co by to było, gdyby nie wywołali jakiejś sensacji? – Asia zastanawiała się na głos.

– Byłoby nudno – odpowiedziała Karina.

Asia, korzystając, że siedzi obok Seleny, opowiedziała jej zdarzenie z gęsią i wiaderkiem. – Jak to możliwe, że tak się stało? – zakończyła pytaniem.

– Gdyby wisiorek nie mógł być aktywny w twoim świecie nie zdołałby cię przenieść w inne miejsce. Być może, Moroza, ofiarując ci go, zapomniała o tym wspomnieć. – Selmena spojrzała za Asi plecy. – Czy ty nie zapomniałaś o swojej gęsi. Może jest głodna? – uśmiechnęła się ciepło i szepnęła do ucha dziewczynki. – Myślę, że powinnaś z nią porozmawiać, wygląda na bardzo przywiązaną do ciebie.

Asia usiadła na ławie tyłem do stołu i pochyliła się w stronę ptaka. Trochę dziwnie się czuła, bo nigdy nawet nie próbowała rozmawiać z żadną gęsią.

– Właściwie, to jeszcze nie przedstawiłyśmy się sobie – odezwała się przyjaźnie. Mam na imię Asia.

– Gertruda. Miło, że mnie w końcu zauważyłaś – odpowiedziała z wyrzutem. – To, że jestem wytworem twojej wyobraźni, nie upoważnia nikogo do niegrzecznego traktowania mnie.

– Zapewniam cię Gertrudo, że nikt nie miał takiego zamiaru. Ale jeśli się gniewasz, przyjmij moje przeprosiny za wszystko. Czy jesteś może głodna? Będzie mi bardzo miło, jeżeli powiesz mi na co miałabyś ochotę.

– Tylko nie licz na to, że usiądę z wami do stołu! Szanująca się gęś nie jada, skacząc po meblach. – Uniosła dziób pokazując, że jest w trakcie myślenia. Po chwili spojrzała na dziewczynkę i łaskawie się odezwała: – Poproszę coś… smacznego dla gęsi. A miseczka ma być koloru żółtego.

– Służę uprzejmie. A wracając do podrywacza, dlaczego tak nazwałaś Piotrka?

– Sama go o to spytaj i powiedz przy okazji, że damie można rzucić pod nogi kwiaty, a nie żeby od razu… na ręce.

Gdy zostało już „nakryte” dla Gertrudy i gęś zajęła się jedzeniem, Asia po cichu powiedziała do Seleny: – Myślę, że powinnaś ją zabrać do pałacu, ona tu nie pasuje. A tak naprawdę, to ja z nią nie wytrzymam kolejnych pięciu minut.

– Jest całkiem sympatyczna. – odrzekła Semena z uśmiechem.

– I całkiem nadęta. – dodała Asia, naśladując głos gęsi.

– Czy nie powinniście zabrać jej ze sobą na wyprawę?

– O ile da sobie zakleić dziób plastrem, to nie widzę przeszkód.

– Nie będzie tak źle. – Semena starała się przekonać Asię. – Przecież to ty ją stworzyłaś, zatem powinna posiadać jakieś cechy twojego charakteru. Jestem pewna, że znajdziecie wspólny język.

– Jestem tego samego zdania – wtrąciła Karina. – To jednak jest ptak i zawsze do czegoś może się przydać. Nie zapominaj, że pająki nie przejdą przez przejście, będziemy musieli je pozostawić po tej stronie.

– Niech będzie, ale plaster i tak wezmę. – Asia zamknęła temat i zabrała się do jedzenia. – Ależ zgłodniałam.

Posiłek dobiegał końca, gdy Angus spytał Grunta: – Jak tam, poznałeś się bliżej z Moglirą?

– Jakby ci to powiedzieć…eee…, ja się chyba zakochałem. – odpowiedział grubasek. Patrzył Angusowi prosto w oczy, oczekując reprymendy za tak lekkomyślne i nagłe szaleństwo. Lecz wbrew oczekiwaniom usłyszał:

– Wcale się nie dziwię, inaczej być nie mogło. Ty już wcześniej wpadłeś jej w oko. Pasujecie do siebie.

Grunot uśmiechnął się uszczęśliwiony i z tej okazji zafundował sobie dokładkę. – Maleńki deserek – wytłumaczył.

Widząc to, Angus natychmiast zaprotestował:

– Hola, hola przyjacielu! Ja wiem, że naszego geniusza nigdy za wiele i mam nadzieję, że Moglira jest tego samego zdania. Ale nie przesadzaj, nie przeciśniesz się przez otwór! Musisz mieć kondycję, może trzeba będzie tam pobiegać, albo wejść na coś wysokiego. Może zamiast tej góry jedzenia pochrupiesz sobie marchewkę?

– Hmm. – Grunot podrapał się po głowie z zastanowieniem. – Chłopie, ty masz łeb! Muszę się odchudzić, muszę się podobać. Mniej jeść…. I marchewka, tak, marchewka i jabłuszka. Owoce, dużo owoców. – Wyglądał jakby wpadł w trans. – Na moje flakoniki! Ja przecież dawno nie byłem u fryzjera! Tak, tak. No i przecież…, najwyższy czas powiększyć chatę.

– Grunocie! Zwolnij! – Angusa zaskoczyła taka nagła zmiana. – Czy zamierzasz zrobić to wszystko teraz, czy dopiero jak wrócimy?

– Jasne, że… no tak, wyprawa. – Grubasek zaczął powracać do rzeczywistości. – Nie ma sprawy, chodź, idziemy, tylko musimy się pośpieszyć.

– Grunocie! – Angus tym razem odezwał się stanowczym tonem. – Dość! Opętało cię, czy co? Nigdy nie byłeś zakochany?

– Nie

– No dobrze, poddaję się. Chciałem tylko cię prosić, żebyś nie przesadzał. Dobrze wiesz, gdzie idziemy… – Popatrzył na Grunta, ale widząc na jego twarzy znak zapytania, z rezygnacją sam sobie odpowiedział: – O nie! Ty przecież nie wiesz! – Angus zastanowił się przez chwilę. – Nie, ty nie możesz z nami iść. Jesteś pod wpływem rozproszycy młodzieńczej, a to wyklucza cię całkowicie.

– Co wyklucza?! Co całkowicie?! – nastroszył się Grunot. – Nic mi nie jest! Gdzie idziemy? Potwory będą? Ja je zaraz posiekam i zrobię z nich sałatkę!

Angus pokręcił głową z zatroskaniem.

– Ależ cię wzięło. – Jednak przyjrzał się grubaskowi uważnie i po chwili uznał, że w żaden sposób nie może mu zabronić uczestniczenia w wyprawie. – Masz rację, jesteś nam potrzebny, a nawet rzekłbym, że twoja obecność jest konieczna. Jest przejście, które prowadzi do świata, w którym to ludzie przepadają bez wieści, a my idziemy dowiedzieć się, dlaczego tak się dzieje. Może nawet nam się uda kogoś odnaleźć. Tylko, że tym razem nie znamy przeciwnika.

– Zara wracam – powiedział Grunot, po czym wstał i wyszedł na zewnątrz Kopca. Wrócił po dłuższej chwili. Włosy miał całkiem mokre, za to wzrok całkiem już przytomny. – Czasami aż się prosi kubeł zimnej wody na łeb. – Popatrzył chwilę gdzieś przed siebie i powiedział z uśmiechem. – Teraz jestem gotowy.

– Witaj na ziemi – ucieszył się Angus. Rozejrzał się wokół, a widząc, że posiłek dobiegł końca, wstał i oznajmił: – Tak więc, dziś wyruszają dwie wyprawy. Jedną, niosącą pomoc Pakankom na Trzech Stawach, poprowadzi Robaczek, drugą my. – Popatrzył na szykujących się do drogi przyjaciół. – Niech każdy weźmie potrzebne rzeczy i spotkamy się przed Kopcem.

– Widzę, – Tamoron podszedł do stojących już w komplecie – że jednak nie będziecie rozważać potrzeby wyruszenia. Cóż, pozostaje mi życzyć powodzenia i szczęśliwego powrotu z wycieczki. Bądźcie ostrożni. Gdybyście przeczuwali jakieś niebezpieczeństwo, wracajcie natychmiast. Tym razem całkiem będziecie odcięci od nas, nie pomoże nawet latawiec. Do zobaczenia.

Wszyscy wyszli przed Kopiec. Pająki, gotowe do drogi, ustawiły się jeden obok drugiego, a dla dzieci podjechały trzy bezzaprzęgowe powoziki. Mama Robaczka dosiadła pegaza i dwie wyprawy wyruszyły w dwóch różnych kierunkach.

Asia, Karina i gęś jechały na Klarze, Marcin z Piotrem dosiedli Kacpra, a Grunot i Angus Atrę. Pochodem kierował Urian, cały czas marudząc na temat szalonych pomysłów.

– Co was podkusiło? Rozumiem, Uzar. Trzeba było z nim porządek zrobić. Zenda. Tej to już się należało od dawna. Ale Uroczysko? Szukacie guza? Proszę bardzo, mogę jednego czy drugiego stuknąć gdzie trzeba, ale żeby zaraz pakować się do paszczy lwa? Co was tam niesie?