Madziarek. Część I - Anna Pigłowska-Kaczor - ebook

Madziarek. Część I ebook

Anna Pigłowska-Kaczor

2,0

Opis


Życie napisało dla niej scenariusz bez happy endu. Rak zaatakował w najpiękniejszym, wydawałoby się, dla niej momencie, kiedy ponownie zostaje mamą…

Dla większości z nas życie zaczyna się po 30-tce, a dla niej – kończy. W jaki sposób przeżyć te ostatnie dwa lata? Skąd czerpać siłę do dalszej walki? Jak rozmawiać z dziećmi o śmiertelnej chorobie? I w końcu jak sprostać samotnemu rodzicielstwu. Na te i wiele innych pytań próbujemy znaleźć odpowiedź w niniejszej książce.

„Madziarek” to powstała na faktach opowieść o życiu i śmierci 30-letniej kobiety. To opowieść o sile miłości, zmaganiach z chorobą nowotworową, heroicznej walce o życie i samotnym rodzicielstwie. Jej fragmenty już poruszyły ludzkie serca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 283

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Anna Pigłowska-Kaczor "Madziarek – część 1"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2013 Copyright © by Anna Pigłowska-Kaczor, 2013

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Wydawnictwo Psychoskok Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok Zdjęcie okładki © Rafał DolotKorekta: Alicja Jóźwicka

ISBN: 978-83-7900-087-6

Wydawnictwo Psychoskok ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242 02 02, kom.665-955-131

Anna Pigłowska-Kaczor
MADZIAREK
część pierwsza
Wydawnictwo

Dziękuję serdecznie Rafałowi za wsparcie i pomoc w napisaniu niniejszej książki, udostępnienie mi materiałów oraz za zaufanie, jakim mnie obdarzył. Było to dla mnie niezmiernym zaszczytem i jednocześnie bardzo trudnym zadaniem, jakie miałam do wykonania.

Dziękuję również Gazecie Lokalnej ze Świebodzina, która jako pierwsza uwierzyła w powodzenie mojej książki, publikując na swoich łamach jej fragmenty.

Książkę tę dedykuję Rafałowi, Maksiowi i Liliance, wspaniałym przyjaciółkom Magdy, mojej rodzinie, Ani oraz malutkiej Julce, która walczy z nowotworem.

Na koniec dziękuję cudownym osobom, które było mi dane poznać w trakcie finalizacji niniejszej opowieści. W tym miejscu ściskam Edytkę i Franusia, Ewelinę, Kasiulkę i jej wspaniałe księżniczki.

„Rafałowi, Lilce i Maksiowi, którzy są całym moim życiem - przytulam Was mocno, żeby dodać otuchy i wiary, że wciąż jestem”. [1]

Będzie dalej, jak miało być wszystko, bo Bóg był przedtem, zanim szliśmy razem.

Prolog

Kim są bohaterowie mojej książki i dlaczego właśnie ich historię chciałam tutaj przedstawić? Długo zastanawiałam się nad koncepcją! Setki pomysłów przelatywało wówczas przez moją głowę. Częstokroć zadawałam sobie pytania: na jakim wątku ich życia powinnam się skupić? Miałam ogromny mętlik. I pewnego dnia rozwiązanie przyszło samo! Postanowiłam zobrazować historię miłości dwojga ludzi. Chciałam pokazać uczucie, które daje potężną siłę. Które jest jak prowiant na całą dalszą życiową wędrówkę – nawet już bez niej, bez Magdy. Chciałam opowiedzieć o miłości, która pozwala wierzyć i walczyć nawet, gdy choroba postępuje w zawrotnym tempie.

Rafał – wartościowy mężczyzna – jest z nią do końca, nawet wtedy, gdy nie ma już motywacji do życia, nie pozwala jej się poddać. Szuka, dryfuje po Internecie jak żeglarz w pogoni za informacjami, które dadzą cień nadziei, że uda się pokonać nowotwór. Nawet gdy ona umiera, nie wierzy. Do dziś nie jest pogodzony z jej odejściem. Mężczyzna, który kocha swoją żonę nawet po śmierci. Ojciec, który opiekuje się we wspaniały sposób ich dziećmi i każdego dnia na nowo szkicuje obraz Magdy, aby nigdy o niej nie zapomniały. Jak ma funkcjonować sama połówka, która tęskni i kocha ogromnie?

Podjęłam tutaj próbę naszkicowania obrazu życia dwojga ludzi, którzy byli dla siebie wszystkim: kochankami, bratnimi duszami, najlepszymi doradcami, powiernikami swoich tajemnic. Ich miłość pozwalała pokonywać rozmaite życiowe trudności. Miłość, która była jak lampa naftowa oświetlająca drogę w najbardziej zatrważającym,ciemnym tunelu życia.

Moja bohaterka, Magda, była taka jak Wy – uśmiechnięta dziewczyna z sąsiedztwa! Swojska babeczka! Miała niesamowite, migdałowe oczy. Uwielbiała lody i zakupy, drażniła ją głupota i dwulicowość u ludzi, czasami bywała tak szczera jak tylko potrafią być dzieci. Można powiedzieć, że była niesamowita. Pewnego dnia życie napisało dla niej scenariusz bez happy endu. Rak zaatakował w najpiękniejszym, wydawałoby się, momencie – kiedy ponownie została mamą. Była młodą, pełną energii i życiowych planów, trzydziestoletnią kobietą. Dla większości z nas życie zaczyna się po 30-ce, a dla niej – kończy. Dlaczego odeszła w tak młodym wieku? Dlaczego nie było jej dane cieszyć się w pełni macierzyństwem, którego tak bardzo pragnęła?

Dziękuję, kochani moi, iż wraz z Waszą energią i wiarą udało mi się stworzyć jej portret, że dzięki tej książce Lilka i Maksio po trosze będą mieli szansę lepiej poznać swoją mamę, która będzie żyła nadal już w tym literackim wymiarze.

Niniejsza książka dotyka tematów trudnych i stanowi próbę skonstruowania odpowiedzi na najtrudniejsze życiowe pytania: w jaki sposób (jeśli w ogóle) można oswoić stratę, nieobecność, znaleźć nowy punkt odniesienia dla złamanego życia, odbudować swój wewnętrzny świat? Skąd czerpać siły i wiarę tak bardzo potrzebną do dalszej drogi? Jak pomóc dzieciom przeżyć tę żałobę, odbudować poczucie bezpieczeństwa, przezwyciężyć lęk i strach? Wreszcie – skąd znaleźć w sobie pokorę i cierpliwość potrzebną do odbudowania życia.

Rozdział 1

Mój świat się załamał...

jeśli nie przyjdziesz

świat będzie uboższy

o te trochę miłości

o pocałunki które nie sfruną

w otwarte okno

świat będzie chłodniejszy

o tę czerwień

która nagłym przypływem

nie rozżarzy moich policzków

świat będzie cichszy

o ten gwałtowny stukot

serca poderwanego do lotu

o skrzyp drzwi

otwieranych na oścież

drgający żywy świat

zastygnie

w kształt doskonały niemal

geometryczny

Halina Poświatowska

Nie pisałam dawno, oj, dawno, bo moja awersja do kompa ciągle trwa, chociaż jej nasilenie jakby spadło. Od jakiegoś czasu przeglądam blogi, nawet mailowałam regularnie:) tylko jakoś do forum dotrzeć nie mogę:(

Nasze/moje życie toczy się dalej, ale wyjątkowo mało z niego czerpię. Życie w obliczu choroby, takiej choroby, jest mało radosne:(

Ostatecznie zdiagnozowano u mnie chłoniaka, a nie – jak początkowo zakładano – ziarnicę. Dla mnie niestety gorzej, bo chłoniaki nie leczą się już tak dobrze jak ziarnica, do tego moja choroba jest w dość zaawansowanym stanie.

Jestem już po 4 chemioterapii, samą chemię znoszę dobrze, ale później nie jest już tak kolorowo. Ostatnio miałam taka anemię, że nie miałam siły zwlec się z łóżka, później tradycyjnie przypętała mi się gorączka i spędziłam prawie 2 tygodnie w łóżku. Dzięki Bogu, że są rodzice, bo nie wiem, jak zajęłabym się dziećmi.

Wreszcie mogę nacieszyć się moimi dziećmi, nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że się zmieniły. Lilusia urosła i stała się jeszcze bardziej ruchliwa, Maksio mówi takimi mądrymi słowami, jest taki zaradny... Dwa tygodnie w szpitalu są jak wieczność: kroplówki, zastrzyki, marudzące i niemiłosiernie chrapiące:) współtowarzyszki sali, badania, oczekiwania, umierający ludzie – zbyt mocno obciąża to psychikę, zwłaszcza gdy czeka się nie wiadomo na co.

Dzięki Bogu, było wiele osób, które podtrzymywały mnie na duchu. Telefony, smsy, odwiedziny – o, jak to wiele dawało, chociaż na chwilę człowiek odrywał się od tego wszystkiego. Dzięki Wam wszystkim, którzy mi w tym pomogliście, fakt, że ktoś o mnie pamięta, jest naprawdę bezcenny.

Tak więc z 3-tygodniowych przerw między chemią niewiele mi zostaje na (w miarę normalne) życie: tydzień, czasem półtora – i tak od czterech miesięcy… A czy to się zmieni???

Psychicznie bywa u mnie różnie, czasem jest nawet dobrze, ale generalnie nie jest najlepiej. Wielu osobom wydaje się, że ja taka twarda baba jestem i sobie poradzę. Taaaa, tylko dlaczego nie mogę sobie poradzić z pozbyciem się z głowy tej chorej myśli, która ciągle mnie prześladuje, wyłania się znienacka, przychodzi wtedy, kiedy jest mi najgorzej, że nie będę widziała, jak moje dzieci rosną??? Strasznie mi z tym ciężko…

W poniedziałek, 4 sierpnia, mam kontrolną tomografię, żeby sprawdzić, co tam się dzieje. Wynik dopiero koło piątku, ale powiem szczerze, że boję się tych wyników, bardzo się boję. Mam nadzieję, wiarę, że choroba się cofa, ale pytanie, o ile? A jeśli postęp jest nieznaczny? To co wtedy? Gonitwa pytań, gonitwa myśli i niekoniecznie tych dobrych…

Tak naprawdę, to nie wiem, co teraz czuję. Od stanów całkowitego załamania, przygnębienia, beznadziei, nicości, po wiarę, nadzieję, że da się to pokonać... Jednak ogólnie nie jest najlepiej. Próbuję się oswoić z myślą, że mam raka, jednak nie bardzo mi to wychodzi, nie wiem, jak mam to ogarnąć...

Teraz czekam na 21 jak na dzień sądu, bo jeśli w tomografii wyjdzie, że mam zajęte węzły chłonne w jamie brzusznej, moje rokowania się pogorszą...

Ciekawe, czy ktoś tu jeszcze zagląda?”

Dziewczyny, dostałam właśnie SMS-a od męża Madzi, że:

„Trzymajcie mocno kciuki. U Magdy znaleźli krwiaka podtwardówkowego, ma częściowy obrzęk mózgu. Jest na neurochirurgii, ma mieć dziś operację".

Kciuki mocno zaciśnięte! Modlitwa zmówiona!

Dziewczyny,

Proszę, dołączcie się!!! Liczę na Wasze wsparcie! Madzia Nas potrzebuje! Energia i pozytywna moc krąży we wszechświecie i działa!!! DZIĘKUJĘ!!!

Jest późna pora. Dom opatulony zewsząd ciszą. Dzieci uśmiechają się słodko przez sen, zupełnie nie mając świadomości tego, że dziś ich mama przeszła skomplikowaną operację, która ograbiła mnie z resztek pozytywnych myśli. Rak przejął większość obszarów ciała, daje o sobie znać coraz dotkliwiej. Nie można operować, bo nowotwór może się rozsiać. Diagnoza jest jednoznaczna i nie pozostawia złudzeń. Cały czas powtarzam w nieskończoność to jedyne słowo: PRZERZUT! To słowo, które zabiera, tak bezdusznie, resztki wiary i nie pozostawia wątpliwości. Jednakże w kochającym człowieku nawet maleńka iskra może wywołać nadzieję. I znów maleńki promyk ciepłych myśli, że (być może) radioterapia cofnie tę chorobę, że zdziała cuda! I znowu naiwność. I myśli w mojej głowie krążące jak po orbicie. A może się uda? Nie mogę przestać działać, przecież musi być jakiś sposób na to, aby pomóc! Nie można tak po prostu dać za wygraną! Próbuję, mimo zmęczenia, wytężyć mój umysł. Ale ten domaga się wypoczynku! Muszę trochę ochłonąć, nabrać sił. Mój organizm jest wycieńczony. To rezultat ostatniego czasu. Przestałem o siebie zupełnie dbać. Jestem wyczerpany, nie mam siły nawet podnieść leżącej obok buta chusteczki. Proste czynności stają się dla mnie niebywale trudne. Zegar wskazuje na punkt pierwszą w nocy. Niebawem wstanie kolejny dzień, a wraz z nim kolejna walka, kolejna próba wytrwałości, kolejne wenflony wbijane do pękających żył. I ten widok mojego Kwiatuszka, który z minuty na minutę więdnie. I znów przebłysk pozytywnych myśli: a może nie będzie aż tak źle! I do tego ta niewiedza, co może przynieść każda chwila. I te pytania, na które nie ma odpowiedzi: w jaki sposób walczyć, kiedy brakuje woli? Jak tego dokonać, skoro przeciwnik nie jest namacalny? Jak zasnąć, mimo zmęczenia? Bo przecież, gdy tylko zamykam oczy, próbując przez moment odpocząć, złapać odrobinę tchu, mój umysł przywołuje te ostatnie, nie do opisania, obrazy. Wciąż, jak zaprogramowany, odtwarzam ten sam akt. Widzę ten szpitalny, ciemny korytarz, te puste, przymocowane do ściany krzesła, słyszę cichuteńkie kroki pielęgniarek, które w subtelny sposób wykonują swoje ostatnie czynności przed kończącą się zmianą. Za chwilę opuszczą to miejsce i wrócą do swoich domów, do swojego życia. Wyjdą po cichutku, zamykając za sobą drzwi, odgradzając się tym samym od tutejszej rzeczywistości. I znowu przerażająca cisza. I to uczucie niepewności, strachu. I ta wyobraźnia... I te wielkie drzwi bloku operacyjnego. Tam, za tymi potężnymidrzwiami rozgrywa się walka. Minuty wydają się mijać jak godziny…

Czułem się wówczas tak, jakby cały świat się sprzysiągł przeciwko mnie. Jakbym tonął. Otuchy dodawały mi bliskie i zupełnie nieznane osoby, które łączyły się we wspólnej modlitwie, we wspólnym czuwaniu i zapalaniu świec o tej samej porze w oknach. W tym swego rodzaju telepatycznym przekazie odbijały się najbardziej dramatyczne emocje żon, matek. I do tego – ogromne stosy wysłanych przez nich kartek. Kartek, które były niczym posłaniec niosący otuchę, dobre myśli i siłę do walki. Kartek, które były jak ratowniczy ponton! Zdawać by się mogło, iż to może zdziałać cuda. Może mogłoby… W innej sytuacji, dla kogoś innego. Niestety, nie dla mojej żony. Niemoc! Nie pomagają leki, nie pomaga nawet szczera modlitwa, zwłaszcza małej dziewczynki, która codziennie przed zaśnięciem prosi o to, aby pan Bóg nie zabierał małym dzieciom mamy. Nie do opowiedzenia jest ten dziecięcy apel, dziecięca prośba! Maleńkie, smutne oczy. I te rączki splecione w modlitwie: „Panie Boże, proszę Cię, aby dwoje małych dzieci odzyskało swoją mamę zdrową i szczęśliwą!” I te kolejne dni, godziny, odbierające nadzieję. W jaki sposób poradzić sobie z tym wszystkim? Myślałem, że za moment najzwyczajniej oszaleję. Bo przecież gdzieś jest ten kres ludzkiej wytrzymałości!

Dobrze, że mam wsparcie w tak ciężkim dla mnie momencie. To wsparcie jest nieocenione. Daje siłę! Te wiadomości od dziewczyn. Wiadomości, które wydają się teraz kręgosłupem mojego ciała. Pomagają mi wstać! Są jak zapasowy silnik pozwalający na dalszą podróż! Podróż w nieoswojoną przestrzeń! Próbuję je przeczytać. Zapamiętać! Wchłonąć ich treść. Po to, abym mógł je przywołać w stosownym momencie. W takiej chwili, w której droga wydaje się niewidoczna i kiedy nie wiem, co może być dalej. Zapisuję je w moim umyśle:

„Dziewczyny, nasza forumowa koleżanka – Madziarek, mama Maksa i Lilki, od pewnego czasu walczy z groźną chorobą. Jest strasznie dzielna, nie poddaje się złym myślom, nastrojom i nie najlepszym wynikom. Ale nadszedł taki moment, że jest już bardzo zmęczona i potrzebuje naszych modlitw, dobrych słów i myśli, pozytywnych fluidów. Co kto ma, co kto może, w co kto wierzy – niech jej pośle! Wesprzyjmy ją, podnieśmy na duchu w tej drodze do zwycięstwa nad tym paskudztwem – które to zwycięstwo zbliża się niewątpliwie, ale trudno je dostrzec po miesiącach spędzonych w szpitalnym łóżku. Ślijcie jej pozytywną energię, bardzo proszę w imieniu Madzi i swoim własnym! Gorąco proszę Was o wparcie: kciuki, fluidy, modlitwę, bo u Niej, niestety, nie jest dobrze, a psychicznie przestała dawać sobie radę:( Wierzę w „teorię przyciągania”, myśli krążą we wszechświecie i mogą zdziałać cuda! Madzia potrzebuje ZDROWIA!!! Dziękuję!!! Madziu, kciuki mocno zaciśnięte!!! Modlitwa zmówiona.

Madziu, jesteś osobą o pięknej duszy i dlatego musisz żyć, żeby to piękno wciąż ofiarowywać innym... w tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak wysłać Ci mega tony dobrych myśli i pozytywnych emocji....mocno zaciskam kciuki i ZDROWIA życzę ....

Madzia, przytulam Cię mocno i wysyłam moc pozytywnych myśliDziękuję, Rafale, że dzielisz się z nami tymi informacjami. Jesteś wielki! Dużo siły i wytrwałości dla WasModlę się i nie przestaję wierzyć, że Madzia wygra tą walkę.

Madziu, wiem że nie czytasz forum, ale może ktoś Ci przekaże, że cały czas o Tobie myślimy, modlimy się za Ciebie i wysyłamy wszystkie pozytywne myśli i fluidy w Twoją stronę! Nie poddawaj się, wierzę, że uda Ci się wygrać z tą paskudną chorobą! Jeśli jest cokolwiek, w czym można Ci pomóc, to daj znak. Dużo pozytywnych myśli kieruję również do Męża, trzymaj się, chłopie, wiem, że musi Ci być trudno.

My też się modlimy. I wielu naszych znajomych... Dziękujemy za informacje i czekamy na kolejne wyniki. Trzymajcie się cieplutko, wspaniała rodzinko.

Madzia, i ja trzymam kciuki. Dzisiaj kolejny raz pomodlę się za Ciebie. Dasz radę pokonać chorobę. Silna z Ciebie kobieta! Masz wspaniałego męża! Siły Ci, Rafał, życzę!

Trzymam mocno kciuki, zmówię modlitwę, pomodlę sie za Ciebie na mszy św.

Wracaj do nas, kochana!!!

Trzymam kciuki i wierzę, że najgorsze macie już za sobą i może być tylko lepiej.”

Jestem im wdzięczny za wszystkie słowa otuchy, za wszystkie kartki, modlitwy, dobre myśli i kciuki. Chciałbym im napisać, że wszystko idzie w dobrym kierunku... Że mój Kwiatuszek zdrowieje. Ale, pomimo moich chęci, nie potrafię. Jest coraz gorzej! Jedyne, co jest pozytywne w tej całej sytuacji to to, że przebywa teraz pomiędzy ludźmi, którzy ją dobrze znają i potrafią się nią wspaniale zaopiekować. Nie ma chyba tutaj lekarza, pielęgniarki czy salowej, która jej nie zna. Wszyscy zajmują się nią w profesjonalny sposób, są przy niej bardzo często. Pod tym względem mogę być spokojny. Choć ciężko mi, gdy jestem świadkiem jej ataków duszności. I do tego obrzęk mózgu powoduje zaburzenia świadomości. Owszem, Magda poznaje ludzi, ale czasami „odpływa”. Dziś ze szpitala wyszedłem o 22:00. I tradycyjnie zastałem śpiące już dzieci. Tak bardzo chciałbym je przytulić, zapewnić o moim uczuciu. Zrobię to jutro rano, zanim pójdę do ich mamy…

Rozdział 2

W smutku naszego pożegnania

Nadzieja umiera ostatnia. Teraz śpisz spokojnie, moja Ukochana, bez cierpienia. Za to ból wypełnia całkowicie moje serce, czuję go wyraźnie w każdym zaułku mojego ciała. Odczuwam ogromną pustkę, czuję się taki samotny… Ale przecież to nie koniec, zostaniesz w moim umyśle, w moim sercu i duszy. Mam cząstkę Ciebie w dzieciach, jesteś w każdym miejscu naszego domu, w spojrzeniu Lilianki, w jej uśmiechu, w grymasie twarzy Maksia – i to wydaje się cenniejsze niż jakiekolwiek inne bogactwa. Kochana moja, gdybyś tylko wiedziała, co teraz dzieje się w moim sercu, jak bardzo jestem bezsilny i bezradny – niczym mały chłopiec – bez Ciebie. Proszę, błagam – daj mi jakikolwiek znak swojego istnienia, abym nie stracił wiary i nadziei, która jest mi teraz tak bardzo potrzebna. Pomyśl, co za ironia losu: ja – naukowiec, który prowadzi badania nad lekiem na nowotwory, traci żonę właśnie z powodu raka. Wiesz, Kwiatuszku mój, wierzyłem w nadludzki sposób do końca, że wspólnymi siłami damy radę pokonać tę chorobę, że za chwilkę będę mógł Cię zabrać stamtąd do naszego domu, w którym będziemy się cieszyć swoją obecnością, latem i wakacjami. Kochana moja, bardzo wiele osób chciało nam pomóc. Szukali wraz ze mną nowatorskich metod leczenia, które pozwoliłyby przedłużyć Twoje życie. Walczyłem do samego końca o Ciebie, nawet, gdy ty już zwątpiłaś, ja nadal wierzyłem w to, że przyjdą jeszcze dla nas wspaniałe chwile. Ale niestety, dziś umarła moja nadzieja całkowicie. Dziś umarłem ja po części z Tobą. Jeszcze parę godzin wcześniej byłem przy Tobie w szpitalu, trzymałem Twoją zbolałą dłoń i czułem, że pomimo braku świadomości czujesz się przy mnie bezpieczna. Pamiętam wciąż Twoją twarz pełną cierpienia i bólu. Tak bardzo chciałem się wtedy z Tobą zamienić, przejąć od Ciebie tamten ciężar. Patrzyłem w osłupieniu na sączącą się kroplówkę z morfiną. Każda kropelka dawała Ci uśmierzenie bólu. Łzy spływały mi po policzkach, mnie, dorosłemu facetowi, niczym małemu chłopcu. Byłem tak beznadziejnie bezradny. Myślałem wówczas, iż na tym łóżku leży moja najukochańsza żona, a ja nie jestem w stanie niczego już dla niej zrobić. Wiesz, nadal byłaś dla mnie tak samo piękna i wspaniała jak w dniu, w którym nasze ręce skrzyżowały się po raz pierwszy. Tak bardzo byłem Ci wdzięczny za te 14 lat, które mi ofiarowałaś, za tę naszą wspólną drogę. I wiesz, wczoraj nie potrafiłem ukryć mojego przerażenia, patrząc na Twoje cierpienie! Dziwny lęk, jakiego wcześniej nie znałem, napawał mnie całego, byłem wewnętrznie niespokojny, nie potrafiłem zebrać myśli. Wybacz, Kochana moja, że się z Tobą nie pożegnałem. W pamięci mam Twoje ostatnie spojrzenie – przebłysk świadomości przed odejściem. Tak, jakbyś chciała całą sobą powiedzieć mi „do zobaczenia”. Wciąż czuję intensywnie uścisk Twojej ręki i słyszę dźwięk Twoich ostatnich słów, abym został i pomógł Ci przejść przez to wszystko. Gdybym mógł cofnąć czas, nie wypuściłbym Cię już z moich ramion. Miałem wtedy taką ogromną wiarę w naukę, w lekarzy, w Twoją siłę, w to, że jest jeszcze jakaś szansa, że uda się to wszystko jakoś odwrócić, uratować Cię, a przynajmniej oddalić to, co nieuniknione, w czasie. Uwierz mi, śmierć jest taka nieodwracalna, ale nie chciałem i nie mogłem w to wszystko uwierzyć! Przez cały czas ufałem i nikt z lekarzy nie chciał (czy nie potrafił) mi tej nadziei odebrać, uświadomić mi, że to już koniec i nic więcej nie da się dla Ciebie zrobić. Może, gdybym wtedy miał tę świadomość, zamiast rozwijać w sobie nowe pokłady optymizmu, nowej wiary, wykorzystałbym ten czas, który nam jeszcze pozostał, zupełnie inaczej. Ale z drugiej strony, nie byłbym w stanie wyobrazić sobie Twojego ogromu cierpienia, który byś czuła, gdybyś musiała pożegnać się z dziećmi. Tego najbardziej się bałaś i może lepiej, Kochana, że los zadecydował za nas. [2]

Pamiętam, jak wróciłem do domu i próbowałem zasnąć. Jednak tym razem spałem niespokojnym snem, z którego rozbudził mnie przeraźliwy dźwięk telefonu. Podświadomie czułem, co usłyszę, jakie słowa będą wypowiedziane po drugiej stronie słuchawki. Bałem się tak bardzo. Niestety, to była jedna z tych wiadomości, których nigdy się nie zapomina. Stałem jak sparaliżowany, nogi uginały się pode mną, próbowałem z całych sił oddalić od siebie tę straszną myśl. Wszystko potem potoczyło się już bardzo szybko, jak moment, ułamek sekundy - droga nad ranem do szpitala pełna ogromnego bólu, niepohamowanych łez spływających po moich policzkach, szybkiego bicia serca. Wtedy jeszcze nadzieja na pomyłkę mieszała się z rozpaczą. Niestety, Kwiatuszku mój jedyny, okazało się to bolesną rzeczywistością. Leżałaś tak spokojnie na tym łóżku, Twoje dłonie były jeszcze ciepłe, wyglądałaś zupełnie jakbyś spała, na Twojej twarzy były ślady ukojenia, ulgi. Pomyślałem, że nie cierpisz już i to bardzo mi wtedy pomogło, uspokoiło mnie w pewnym sensie wewnętrznie. Wiesz, że człowiek w takim momencie nie może uwierzyć, że to już KONIEC. To słowo brzmi jak ostateczność i choć nasza wiara nakazuje nam ufać, że to początek innej drogi, to, mimo wszystko, pozostaje ogromny żal do losu, poczucie niesprawiedliwości, poczucie bezsensu i niezrozumienie tego wszystkiego. Zwłaszcza gdy zostają bezbronne i niczemu winne dzieciątka.

Droga powrotna ze szpitala w deszczu wydawała się nieskończoną. Każdy mój krok wtedy uwalniał emocje, wylałem wówczas morze łez za Tobą, Kochana moja. Modliłem się i błagałem o jakikolwiek znak od Ciebie, który nie pozwoliłby mi zwątpić w dalszy sens życia, w Boga. Wiesz, Ty zawsze wiedziałaś, jaka będzie moja myśl, zanim zdążyłem pomyśleć, znałaś mnie tak jak nikt inny mnie już nie pozna. Spojrzałem w zapłakane niebo i pomyślałem wtedy, jak Ty zachowałabyś się w obliczu takiej tragedii. Na pewno pomyślałabyś o wszystkich ważnych dla mnie osobach, którym musisz przekazać tę straszną wiadomość.

Nie zastanawiając się dłużej, wyjąłem telefon z kieszeni kurtki i zadzwoniłem do teściów, potem do rodziców, braci, wysłałem SMS-y wszystkim znajomym. Nie zapomniałem także o Twoich wspaniałych babeczkach z forum, które tak bardzo mocno trzymały za Ciebie kciuki, za Twoje wyzdrowienie i jednocześnie podtrzymywały mnie na duchu, stały się dla mnie niczym rodzina. Ale najtrudniejsze zadanie było wciąż przede mną. Nawet nie wiesz, jak się wtedy bałem spojrzeć w te maleńkie oczka naszych skarbów i przekazać im tę straszną wiadomość. Chciałem to zrobić w możliwie delikatny sposób, żeby się nie przestraszyły. Po drodze przygotowywałem sobie scenariusz, a tymczasem wszystko odbyło się w spontaniczny sposób. Przytuliłem je do siebie bardzo mocno i wyszeptałem, że od tego momentu Mamusia jest naszym aniołkiem w niebie i że choć nie będziemy mogli jej więcej zobaczyć, to zawsze będzie z nami: w naszych sercach, w naszej pamięci. Że będzie obecna w każdej chwili naszego dalszego życia, będzie nas chronić, pomagać, czuwać.Potem to już wszyscy wtuleni w siebie, płakaliśmy wspólnie, nawet Lilcia – mimo, że nic nie potrafiła zrozumieć, jakby wyczuła podświadomie, że coś strasznego się wydarzyło. Uświadomiłem sobie wtedy, że od tej chwili będę dla nich wszystkim! Tak bardzo się boję naszego życia bez Ciebie. Zapamiętałem dokładnie ten dzień - widok przerażonych twarzy naszych maleństw, które nagle straciły grunt pod nogami, poczucie bezpieczeństwa. Kochanie, jaki ja miałem wówczas ogromny żal do losu. Miliony myśli w jednej sekundzie bombardowały moją głowę. Zupełnie nie dawałem sobie rady z ich przetworzeniem. Zastanawiałem się, w jaki sposób mam to wszystko przetrwać? Jak wyciąć ten bolesny moment z mojej pamięci? Jaką drogą mam dalej podążać?

Kochanie, byłem całkowicie przerażony i zaskoczony tą wiadomością. Nie potrafiłem jej przyswoić, zupełnie tak jakby nie dotyczyła mnie i naszej rodziny. Czułem się jak w agonii. Nie umiałem znaleźć żadnego uzasadnienia dla tego, co się wydarzyło. Dlaczego właśnie nas życie doświadczyło w ten sposób? Czułem się tak, jakby ktoś okradł nas ze szczęścia. Przyszłość wydawała mi się bez Ciebie taka jałowa i pozbawiona jakiegokolwiek smaku. Czułem się tak, jakby wszystko co najlepsze było już za mną. Wiem, że muszę być silny dla naszych dzieciaczków. Nawet nie wiesz, jak wiele energii dały mi wtedy Twoje wspaniałe babeczki, które otoczyły nas ochronnym parasolem. To bardzo mi pomogło, chyba potrzebowałem tego! Odnalazłem dzięki nim – pewien rodzaj spokoju. Wysłałem im wiadomość płynącą prosto z serca:

…Moja ukochana żona odeszła od Nas dzisiaj o 4:00 nad ranem. We śnie, spokojnie, nie cierpiała. W szpitalu byłem 25 minut później. Dziadostwo znowu wygrało. Zrobiłem dla Niej wszystko, co mogłem zrobić, ale to nie wystarczyło. Choroba wygrała, podstępnie zabierając mi ją kawałek po kawałku. Zostawiła mi dwa wielkie Skarby, którymi muszę się zaopiekować, wychować, pokazać i wytłumaczyć świat, aby wyrosły na wspaniałych ludzi, aby była z nich dumna, patrząc na nas tam, z góry i karteczkę "Do skończenia" na pudelku z jej prefabrykatami do robienia biżuterii - wpadła mi wczoraj w ręce...

Kiedy odeszła, niebo płakało razem ze mną. Potem już się do nas uśmiechała słoneczkiem z góry. Ale po południu zaczęło grzmieć - pewnie zaczęła niebo urządzać po swojemu…

Dziękuję bardzo za wszystko, co zrobiłyście wcześniej i robicie teraz. Jesteście wspaniałe Baby, jakby to Ona powiedziała. Pewnie odezwę się za kilka dni, odpiszę na wszystkie maile, jak tylko pozbieram się do kupy…

PS

Ciekawe, jaką pogodę nam Magda jutro załatwi tam, na górze?

Start where you are. Use what you have. Do what you can.

Arthur Ashe

A potem, przez kolejne dni, czułem się tak, jakbym był w innej rzeczywistości, nie myślałem, tylko działałem, musiałem załatwić wszystkie formalności przed Twoim pogrzebem. Wyłączyć emocje choć na chwilę, podtrzymać Twoich rodziców i dzieci na duchu, aby mogli się wesprzeć na moim silnym ramieniu. Byłem sam zdumiony przypływem ogromnej dawki energii, która nie opuszczała mnie wtedy na moment, aż do Twojego ostatniego pożegnania.

Ten dzień wdrukował się na zawsze w mojej pamięci, wtedy wszystko na nowo odżyło we mnie, zupełnie nie wiedziałem, w jaki sposób miałbym Cię pożegnać. Moje serce chciało uciec do Ciebie, ból przenikał całe moje wnętrze. Oczy napełniały się łzami. Nie miałem pojęcia, jak miałbym to uczynić? Jak mógłbym zostawić Cię samą w tym grobie? Tak bardzo chciałem spędzić resztę życia z Tobą. Nigdy nie sądziłem, że przyjdzie nam rozstać się w ten sposób. Mam tyle nieopisanego smutku tam, w środku... Tyle pytań – pytań, na które nie potrafię znaleźć odpowiedzi, a które zadaję sobie teraz, gdy odchodzisz w tak bezsensowny sposób.

Ceremonia była bardzo wzruszająca i nawet piękna, jeśli można w ten sposób opisać Twój pogrzeb. Msza złożona była z dwóch części: refleksyjnej i religijnej. Ksiądz przeczytał ostatni list od Ciebie, którego słowa ściskały w gardle, następnie w Twoim imieniu pożegnał wszystkie bliskie Ci osoby oraz wspaniałe babeczki z Internetu, które także w tym dniu spisały się na medal. Dookoła Twojej urny było mnóstwo białych lilii i róż wplecionych w wieńce, które tak uwielbiałaś i tak bardzo pasowały do Twojego charakteru, a teraz w szczególności nadawały jeszcze większego blasku Twojej fotografii, na której wyglądałaś ślicznie z tym uśmiechem na ustach i energią w oczach. Twój wzrok przenikał do mojego wnętrza i obejmował najdalszy zakamarek mojej umęczonej duszy, dawał ukojenie i pozwalał dotrwać do końca tej uroczystości. Taka właśnie byłaś piękna, mądra i pełna miłości i taką Ciebie zapamiętamy wszyscy. Siedziałem przed Tobą z wtuloną w moje ramię, śpiącą Lilcią i kurczowo trzymającym się mojej marynarki, zagubionym, ale bardzo dzielnym Maksiem. Myślę, że byłaś z nami w tej ciężkiej chwili i głaskałaś nasze skarby po główkach i dlatego to wszystko przebiegło tak spokojnie, pomimo, że są tak małe, wytrzymały całą tę (na pewno niezrozumiałą dla nich) uroczystość bez płaczu, bez kręcenia się, biegania, a tylko cichutko, spokojnie, ufnie wtulone we mnie. Wiedziałem, Kochanie, że odtąd będzie nas łączyć niewidzialna więź, która pozwoli nam spojrzeć spokojnie w przyszłość, dzięki której będziemy opiekować się sobą nawzajem. Niech trwa to dalej, czego i Ty życzyłabyś sobie! Nasza rodzina wciąż istnieje. To uczucie do Ciebie wciąż trwa! Jestem cały czas przy Tobie, obojętnie – duchem czy ciałem…

Cze­mu ty się, zła godzino,

z niepot­rzeb­nym mie­szasz lękiem?

Jes­teś - a więc mu­sisz minąć.

Mi­niesz - a więc to jest piękne.

Wisława Szymborska

Po pogrzebie byłem zdezorientowany, jednakże dzieci były dla mnie motorem napędowym. To właśnie dla nich żyłem i starałem się być silny. To one były dla mnie najważniejsze! Dziś czuje się tak, jakbym stąpał po niepewnym gruncie. Przeraża mnie ta wizja przyszłości. Przyszłości bez Ciebie. Mam nadzieję, że dam radę to wszystko przeżyć. Kochanie, pomóż mi!

Kwiatuszku, byłaś najpiękniejszą chwilą mojego życia i pozostaniesz we mnie na zawsze – tak jak Ci to obiecałem w dniu naszego ślubu. Noszę głęboko w sercu tamtennajszczęśliwszy w naszym życiu dzień. Wspomnienia wracają z siłą wodospadu. Widzę Cię w tej cudnej, białej sukni i z tym niebiańskim uśmiechem, i tymi Twoimi dołeczkami w kącikach ust, i z tą iskrą szczęścia emanującą z Twoich oczu, czuję zapach Twoich perfum. I naprawdę nie potrafię Ci powiedzieć, czy będę w stanie kiedykolwiek spełnić Twoje ostatnie życzenie i pokochać inną kobietę. Nie potrafię sobie tego w tym momencie wyobrazić. Choć wiem, że nie życzyłabyś sobie, abym był sam. Ale musisz wiedzieć, że cokolwiek mnie w życiu jeszcze spotka, zawsze będziesz w moim sercu, głęboko, niczym klejnot najpiękniejszy. I nikt ani nic już tego nie zmieni. Choć będę musiał odtąd podążać nową i nieznaną mi jeszcze ścieżką życia.

Jesteś w moich myślach, każdy zakątek mojego ciała tęskni za Tobą ogromnie. Brakuje mi Ciebie tak bardzo, że nie potrafię, Ukochana, wyrazić tego jakimikolwiek słowami. Nie wyobrażam sobie w tym momencie, w jaki sposób mógłbym wypełnić tę przerażającą pustkę po Tobie. Jak mam ją oswoić, poskromić i nauczyć się z nią żyć? Jestem taki zrozpaczony i gdyby nie dzieci, dla których muszę żyć dalej, pewnie podążyłbym w Twoim kierunku. Obiecuję Ci, że właśnie dla nich będę starał się powoli poukładać na nowo te klocki życia, choć z pewnością nie będzie to już ten sam wzór. Mam teraz główne zadanie w życiu, jakim jest wychowanie naszych skarbów na porządnych i uczciwych ludzi. Tak, żebyś była z nich dumna, spoglądając tam, z góry – i tego się muszę trzymać.

Na pewno będę miał jeszcze wiele pytań, wątpliwości, na pewno będę potrzebował pomocy. Ale wiem, że mam, na kogo liczyć, wiem, do kogo wtedy mógłbym się zwrócić, wiem, jacy wspaniali ludzie mnie otaczają. Wzruszam się, gdy czytam na Forum setki wpisów kondolencyjnych, tyle tam można znaleźć pięknych słów, dowodów niesamowitej siły i przyjaźni dla Ciebie. I pragnę w tym miejscu zacytować parę z nich:

Kiepska jestem w pocieszaniu. Ale przecież słowa nie są tutaj najważniejsze. Nie pisałam, ale ciągle o Magdzie myślałam, modliłam się. Tak mi przykro. Rafał, słowa to za mało, będę się nadal modlić o siły dla Ciebie, za Wasze dzieci, za Madzię...

Obserwowałam wątek i modliłam się za Madzię. Głęboko wierzyłam, że wszystko będzie dobrze:( Rafale, przyjmij kondolencje od mojej rodziny, bardzo nam przykro. Uściskaj dzieci. Nie wiem, co napisać, strasznie ciężko ubrać wszystko w słowa. Mam nadzieję że przetrwacie spokojnie ten straszny okres. Bardzo mi przykro. Odezwij się czasem na forum, jak już w miarę „ochłoniesz”, miło będzie dowiedzieć się, jak sobie radzicie.

Tak trudno w to uwierzyć. Mam cały czas przed oczami Lilkę i Maksa. Maks jest tylko jeden dzień starszy od mojej Miriam. A teraz Magdy już nie ma. Nie mogę przestać o tym myśleć. Nie mogę w to uwierzyć. Po prostu ryczę dziś od rana. Coś we mnie pękło na dobre. Tak bardzo mi przykro. Najszczersze kondolencje.

Dawno nie było mnie na forum, dopiero koleżanka przysłała mi tę przygnębiającą informację:( Życie bywa podłe. Bardzo współczuję. Myślę, że każda z nas w tych dniach dużo myślała o chorobie Madzi. Niestety, dobre prądy forum nie zawsze działają. Takie wydarzenia skłaniają do głębokiej refleksji, po prostu szarpią duszę, każda z nas mogła być na jej miejscu:(

Rafale, głębokie wyrazy współczucia. Słowa rzeczywiście tego nie wyrażą.

Nie wiem, co napisać. Siedzę i płaczę! To wszystko jest straszne i ponad moje siły:( Do dziś pamiętam post Magdy, którego pisała na kwietniówkach, że wykryto u niej chłoniaka. Zaczęła wcześnie walkę, byłam pewna, że ją wygra! Niestety, Bóg chciał inaczej. Współczuję bardzo, brak mi słów.

Płaczę. Napiszę tylko, że życzyłabym sobie, żeby mój mąż kiedyś potrafił tak pięknie o mnie mówić, może to egoistyczne, ale to sobie pomyślałam. Rafale, jesteś niesamowitym, ciepłym człowiekiem, dużo sił Ci życzę, na wszystko przyjdzie właściwa pora, nic na siłę.

Rafał, jesteś Wielki, Magda zawsze to powtarzała i miała rację. Dasz radę, jesteśmy z Tobą, pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć... Ale cieszę się, że został im taki ojciec jak Ty – silny i wrażliwy jednocześnie. Madzia dobrze zrobiła, wybierając Ciebie. Mocno Cię przytulam i życzę dużo siły. I gdybyś potrzebował czegoś, co mogą dla Ciebie zrobić baby – to pisz. Postaramy się zawsze pomóc – z ogromną przyjemnością, dla Ciebie, dla Niej i dla dzieciaków...

Jedno jest pewne – Madzia miała wspaniałego męża, a dzieci mają super tatę. Kiedyś jeden ksiądz powiedział „mieć tam, na górze, swojego Anioła Stróża to też wyróżnienie i szczęście”. Wierzę, że Madzia nadal jest blisko, spogląda z góry i stamtąd się Wami zaopiekuje.:( Idę przytulić moje śpiące dzieci, bo mogę, ja mogę, a ona już nie :-(((((((((

Nie sposób uwiecznić tutaj wszystkich wpisów. Chciałbym wyrazić moją ogromną wdzięczność, również w imieniu Twoim, Lilianny i Maksia. Jednakże nie potrafię do końca płynnie oddać moich myśli, mojego zdumienia i podziwu, że Twoje przyjaciółki były z Tobą do końca, nigdy nie zwątpiły i wierzyły, iż będzie dobrze i uda się pokonać tę chorobę. A gdy nie było to możliwe, odprowadziły Cię w tę ostatnią drogę, zarówno w rzeczywistości, jak i na łamach Forum. Chciałbym im podziękować za piękny wieniec, który dla Ciebie wybrały z unikalnym napisem:

Wspaniałej Mamie, Żonie, Koleżance [jedna str.] / Matki, Żony - Koleżanki z DI [druga str.]

Wierzę, Kochanie, że przyjdzie kiedyś taki dzień, że wspomnienie o Tobie będzie wywoływać na naszych twarzach uśmiech, a nie łzy. Niezależnie od tego, co przyniesie nam jutrzejszy dzień, będziesz zawsze we mnie. Byłem z Tobą taki szczęśliwy! Byłaś moim najlepszym przyjacielem, zawsze potrafiłaś mnie podnieść na duchu. Na pewno wiesz, co teraz dzieje się w mojej głowie, jakiego rodzaju walkę muszę stoczyć. Dlatego proszę Cię, podpowiedz mi, jak mam teraz żyć? Jak mam zniwelować ten potworny ból? Czuję się tak, jakby moje serce miało pęknąć, rozsypać się na miliardy maleńkich części. Paraliżuje mnie potężny ból egzystencjalny, którego w żaden sposób nie da się uśmierzyć. Wiem, że nie mogę się załamać – bo kto wtedy by się zajął naszymi skarbami? Muszę znów znaleźć w sobie siły, aby wybrać właściwą ścieżkę. Tylko, jak tego dokonać? Jak pozbyć się tej rozpaczy?

Pamiętam, jak którejś nocy siedziałem w bezruchu na krześle, wpatrując się w kubek z niedopitą od rana kawą. Próbowałem ułożyć sobie w głowie plan działania, którego będę się trzymał. Jako naukowiec byłem pewien, że odpowiednia organizacja życia pomoże mi pomału wrócić do równowagi. Wziąłem ołówek do ręki i punkt po punkcie zacząłem formułować nadrzędne hasła. Podszedłem do życia zadaniowo,jak do swego rodzaju walki, którą muszę wygrać, choć zwycięstwo wydaje się nieosiągalne. A może to tylko pozory? Może można do tego stanu przywyknąć? Mam wybór: albo poddać się od razu, albo nie dać losowi za wygraną i w ten sposób wrócić do normalnego, choć już nie takiego samego, życia. Pomyślałem sobie, co muszą czuć dzieci, skoro ja nie potrafię sobie z tymi emocjami poradzić? Co gnieździ się w ich małych głowach? Muszę znaleźć w sobie siłę, aby pomóc im przejść przez kolejny dzień, tak, aby nie popękał ich dziecięcy świat i nie czuły się za Twoją śmierć odpowiedzialne. Kochanie, nie mam innego wyboru jak, mimo wewnętrznych rozterek, wziąć się w garść. Myślę, że praca i dzieci będą pomogą mi w realizacji moich postanowień. Tak naprawdę nie ma innego wyjścia. Chcę tego dokonać. To najtrudniejszy egzamin, jaki przyjdzie mi zdać. Staję przed tym nowym zadaniem i wiem, że muszę powziąć ogromny wysiłek. Ale jego zwieńczeniem będzie sukces. Od dziś zaczynam. Nie poddaję się, walczę. Przecież znasz mnie, zawsze byłem ambitny. Napiszę pamiętnik, w którym będę odzwierciedlać moje uczucia i dzięki temu złagodzę swój ból. Czy mi się uda? Czas pokaże.