Lot z dziesiątego piętra - Katarzyna Lisowska - ebook

Lot z dziesiątego piętra ebook

Katarzyna Lisowska

0,0
26,25 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Książka to zbiór wierszy, w których autorka wybiera te, która chce utrwalać. To jedne z wybranych, ale mające mocny przekaz. Są uniwersalne. Można je czytać i rozumieć w każdym czasie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 28

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Katarzyna Anna Lisowska

Lot z dziesiątego piętra

Projektant okładkiKatarzyna Anna Lisowska

© Katarzyna Anna Lisowska, 2022

© Katarzyna Anna Lisowska, projekt okładki, 2022

Książka to zbiór wierszy, w których autorka wybiera te, która chce utrwalać. To jedne z wybranych, ale mające mocny przekaz. Są uniwersalne. Można je czytać i rozumieć w każdym czasie.

ISBN 978-83-8324-052-7

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Dałaś mi wieczność

Bunt

Uciekła z hospicjum do którego oddała ją rodzina.

Błądziła po ulicy nocą.

Obdarta z sukni wystawnych jakie zwykła co dzień nosić

przez wszystkie dziesięciolecia swojego za długiego

jak niektórzy uważali istnienia,

stąd koniec nie godny, nie nagły, rozciągnięty

ze wszystkimi akcentami drogi krzyżowej.

Z włosami rozdartymi, wiatr je do nieba czarnego unosił.

Zmarła kilka dni potem.

Przed tym dotarła do domu.

Odwieziono ją stamtąd z powrotem do hospicjum.

Z hospicjum w trumnie do domu.

Z domu wystawnego jak jej suknie

ostatecznie na okoliczny cmentarz.

DPS

Z Domu Pomocy Społecznej

także co rana po przebudzeniu uciekali starcy.

Łapano ich zazwyczaj w połowie drogi do miasta,

aplikowano leki i wkładano z powrotem do żelaznych łóżek

nakrytych zszarzałą pościelą,

w których latami leżeli,

zazwyczaj aż do śmierci.

Pedagogiem tu jestem,

jak ludzki los odmienić?

W pielusze wychodzimy ku światu

i w niej wracamy do siebie,

po cichu starcy jak dzieci bezradnie umieramy.

Dzieci w Oświęcimiu

Nauczyciele zabrali nas do Oświęcimia.

Pokazywali na wielkich jak my zdjęciach

postaci dzieci. Byliśmy do nich podobni

w przerażonych spojrzeniach.

Czuliśmy ich sfotografowaną nagość,

poddani eksperymentowi edukacyjnemu…

* * *

Nagie drzewa,

pustka horyzontalna mnie otacza,

błądzisz w niej.

Postać blada

naga

kobiety.

Obdarty ze snów

stoję

człowiek.

Jak słup dymu

do nieba się unoszę.

Domy

Ludzie bezdomni przyrządzają w swych domach posiłki.

Co niedzielę spotykają się w gronie rodziny.

Zasypiają na pięści zaciśniętej dłoni

w swoim łóżku obcym,

obok swojej obcej żony

jaka w ścianę patrzy.

Ludzie bezdomni nie wiedzą, że są bezdomni

i choć mają domy to ich nie mają.

Mieszkają w długich powrotach do siebie,

kiedy są sobą.

Mijają w drodze bezdomnych, którzy są

w swych zajęciach sobą.

Wspólnie błądzą w d r o d z e d o d o m u

pod rozgwieżdżonym niebem,

która, który nigdy nie ustaje.

Pusty dom

Stoi pusty dom Julii na wsi.

Bluszcz przebija kratkę strzępów czarnych szyb,

wędruje do wewnątrz

i wraca z otchłani ku słońcu.

Julia miała 76 lat.

Wychodziła na balkon co rana

i wieszała na balustradzie ze spróchniałego drewna

wielkie, białe poduchy.

Przez resztę dnia patrzyła przez okno, które jej one

właśnie zasłaniały.

Przez okno zarastające za jej życia bluszczem.

Przed bluszczem ona je wybiła.

Wyskoczyła przez nie nocą, bo — mówiła — odwiedził ją

jej zmarły mąż.

Julia już nie wróciła do swojego domu.

Rodzina zabrała ją do siebie.

Julia chodzi nocą po kościołach w mieście.

Mówi, że chodzi za nią zmarły mąż.

Kiedy żył wszystko w ich domu się tłukło.

Rzucali do siebie naczyniami, następnego dnia szli pod

ramię.

Teraz Julia przewraca wszystko w swoim pokoju

i mówi

że

to

on…

Konika i banany

Joannie Szczęsnej i Annie Biknot

Do garnków już zaglądnięto, ktoś to musiał zrobić.

Ach, tak, więc koniak i banany —

śniadanie Noblistów, nie na trawie.

Ach, odnotowano — w szpilkach podawane, nie tańcząc

boso na rozgrzanym piasku.

Tak, na stół, tradycyjnie.

A ludzie idą po swoje bułki.