26,25 zł
Książka to zbiór wierszy, w których autorka wybiera te, która chce utrwalać. To jedne z wybranych, ale mające mocny przekaz. Są uniwersalne. Można je czytać i rozumieć w każdym czasie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 28
Projektant okładkiKatarzyna Anna Lisowska
© Katarzyna Anna Lisowska, 2022
© Katarzyna Anna Lisowska, projekt okładki, 2022
Książka to zbiór wierszy, w których autorka wybiera te, która chce utrwalać. To jedne z wybranych, ale mające mocny przekaz. Są uniwersalne. Można je czytać i rozumieć w każdym czasie.
ISBN 978-83-8324-052-7
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Dałaś mi wieczność
Uciekła z hospicjum do którego oddała ją rodzina.
Błądziła po ulicy nocą.
Obdarta z sukni wystawnych jakie zwykła co dzień nosić
przez wszystkie dziesięciolecia swojego za długiego
jak niektórzy uważali istnienia,
stąd koniec nie godny, nie nagły, rozciągnięty
ze wszystkimi akcentami drogi krzyżowej.
Z włosami rozdartymi, wiatr je do nieba czarnego unosił.
Zmarła kilka dni potem.
Przed tym dotarła do domu.
Odwieziono ją stamtąd z powrotem do hospicjum.
Z hospicjum w trumnie do domu.
Z domu wystawnego jak jej suknie
ostatecznie na okoliczny cmentarz.
Z Domu Pomocy Społecznej
także co rana po przebudzeniu uciekali starcy.
Łapano ich zazwyczaj w połowie drogi do miasta,
aplikowano leki i wkładano z powrotem do żelaznych łóżek
nakrytych zszarzałą pościelą,
w których latami leżeli,
zazwyczaj aż do śmierci.
Pedagogiem tu jestem,
jak ludzki los odmienić?
W pielusze wychodzimy ku światu
i w niej wracamy do siebie,
po cichu starcy jak dzieci bezradnie umieramy.
Nauczyciele zabrali nas do Oświęcimia.
Pokazywali na wielkich jak my zdjęciach
postaci dzieci. Byliśmy do nich podobni
w przerażonych spojrzeniach.
Czuliśmy ich sfotografowaną nagość,
poddani eksperymentowi edukacyjnemu…
Nagie drzewa,
pustka horyzontalna mnie otacza,
błądzisz w niej.
Postać blada
naga
kobiety.
Obdarty ze snów
stoję
człowiek.
Jak słup dymu
do nieba się unoszę.
Ludzie bezdomni przyrządzają w swych domach posiłki.
Co niedzielę spotykają się w gronie rodziny.
Zasypiają na pięści zaciśniętej dłoni
w swoim łóżku obcym,
obok swojej obcej żony
jaka w ścianę patrzy.
Ludzie bezdomni nie wiedzą, że są bezdomni
i choć mają domy to ich nie mają.
Mieszkają w długich powrotach do siebie,
kiedy są sobą.
Mijają w drodze bezdomnych, którzy są
w swych zajęciach sobą.
Wspólnie błądzą w d r o d z e d o d o m u
pod rozgwieżdżonym niebem,
która, który nigdy nie ustaje.
Stoi pusty dom Julii na wsi.
Bluszcz przebija kratkę strzępów czarnych szyb,
wędruje do wewnątrz
i wraca z otchłani ku słońcu.
Julia miała 76 lat.
Wychodziła na balkon co rana
i wieszała na balustradzie ze spróchniałego drewna
wielkie, białe poduchy.
Przez resztę dnia patrzyła przez okno, które jej one
właśnie zasłaniały.
Przez okno zarastające za jej życia bluszczem.
Przed bluszczem ona je wybiła.
Wyskoczyła przez nie nocą, bo — mówiła — odwiedził ją
jej zmarły mąż.
Julia już nie wróciła do swojego domu.
Rodzina zabrała ją do siebie.
Julia chodzi nocą po kościołach w mieście.
Mówi, że chodzi za nią zmarły mąż.
Kiedy żył wszystko w ich domu się tłukło.
Rzucali do siebie naczyniami, następnego dnia szli pod
ramię.
Teraz Julia przewraca wszystko w swoim pokoju
i mówi
że
to
on…
Joannie Szczęsnej i Annie Biknot
Do garnków już zaglądnięto, ktoś to musiał zrobić.
Ach, tak, więc koniak i banany —
śniadanie Noblistów, nie na trawie.
Ach, odnotowano — w szpilkach podawane, nie tańcząc
boso na rozgrzanym piasku.
Tak, na stół, tradycyjnie.
A ludzie idą po swoje bułki.