Listy do E. - Kristine Turowska - ebook

Listy do E. ebook

Kristine Turowska

0,0

Opis

Uciekając od samego siebie, nigdy nie zaznasz pełni szczęścia

Początek XIX wieku, Rozalin pod Warszawą. To właśnie tutaj nowe życie ma zacząć K., niemłoda już kobieta z ciężkim bagażem doświadczeń życiowych. We Francji zostawiła całą swoją przeszłość, dawne trudne decyzje i ukochaną przyjaciółkę, do której teraz regularnie wysyła listy. To właśnie w nich opisuje swoje przeżycia, nowe wyzwania, ekscytujące znajomości i rzeczywistość świata polskiej arystokracji XIX wieku widzianą okiem kobiety.

K. jednak szybko się przekonuje, że zmiana otoczenia nie wystarczy, by zacząć wszystko od nowa. Gdy poznaje młodego austriackiego hrabiego Ludwika, budzi się w niej uczucie, którego obiecała sobie wyrzec się na zawsze. Czy ulegnie namiętności i wbrew rozsądkowi otworzy swoje serce? Co się wydarzy, gdy pozornie przyjazne środowisko arystokratyczne zmusi ją do być może najtrudniejszego w życiu wyboru?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 299

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Straszną namiętnością ludzką jest owa pycha, która każe nam zmuszać innych ludzi, aby myśleli tak jak my, a już szczytem szaleństwa jest sądzić, iż nakłonimy ich ustawicznymi i najokrutniejszymi kalumniami, prześladując, wlokąc ich na galery, na szubienicę, na koło, na stos.

Voltaire, Traktat o tolerancji

Rozalin, Stara Wieś, 12 lipca A.D. 1823

Ma chérie E.,

wiem, że czekasz z niecierpliwością na moje słowa. Ja sama nie mogłam się doczekać, aż będę mogła do Ciebie napisać, mon amie. Niestety podróż mi się trochę wydłużyła i przyznam Ci, moja kochana, że wciąż jestem okropnie zmęczona tą całą drogą. Dwa tygodnie trzęsienia w dyliżansach są w stanie wykończyć każdego, a wiesz, że dla mnie było to szczególnie kłopotliwe. Naprawdę myślałam, że rozchoruję się od tego upału i duchoty.

A jeszcze całą drogę od Norymbergi jechał ze mną taki wyjątkowo nieprzyjemny jegomość, który wciąż patrzył na mnie, nie dając mi spokoju. Wyglądał przy tym jak jakiś ubrany niedźwiedź. Mężczyzna ów, nie wiedzieć czemu, ubzdurał sobie, by wciąż mnie zagadywać. Wypytywał o rodzinę, o powód mej podróży i wszelkie inne tematy, polityki nie pomijając. Jakby innych towarzyszy podróży nie zauważał. Ja natomiast z oczywistych względów wolałam za wiele się nie odzywać. Postanowiłam zacząć nowe życie i nie chciałam nic o sobie opowiadać. Ograniczyłam się więc do minimum w odpowiedziach, których grzeczność wymagała. A ten jegomość jeszcze w Warszawie zaproponował mi odwiezienie do Starej Wsi. Terrible! Na szczęście na stacji pocztowej czekał już fiacre wysłany przez Księżną Rozalię, tak więc podziękowałam natrętowi i odjechałam. Mam nadzieję, że więcej go nie spotkam. Chociaż niechybnie zauważył liberię i herb rodowy Lubomirskich na bryczce, którą po mnie Księżna przysłała, to z opowiadań jego wynikało, iż jest kupcem. Nie sądzę więc, aby kiedykolwiek miał pojawić się na salonach arystokracji, zwłaszcza na wsi, a ja póki co do miasta się nie wybieram.

Tak więc szczęśliwie dojechałam wczoraj do dworku w Starej Wsi. Nasza Księżna, jak wiesz, to bardzo miła kobieta, co jest aż dziwne, biorąc pod uwagę jej historię. Niewiele, co prawda, na razie rozmawiałyśmy, ale radość ze spotkania była ogromna. Mam nadzieję, że udało mi się zrobić na niej wrażenie swym odmienionym wyglądem. W końcu bardzo zmieniłam się przez ten ponad rok.

Rozalia nie darzy zbyt wielką estymą swego małżonka. Widać to tutaj wyraźnie, gdyż nadal używa kolorystyki i herbów Lubomirskich miast Rzewuskich. Dworek także nazwała od imienia swej matki – Rozalin. Nieduża to jest posiadłość, ale piękna. Mam nadzieję zwiedzić okolice w najbliższych dniach.

Jestem bardzo podekscytowana swoim nowym życiem. Wszystko wydaje mi się teraz takie piękne i obiecujące. Patrzę w przyszłość zdecydowanie pozytywnie. No ale to dopiero początek drogi. Już słyszę, jak mówisz, że początek trudnej drogi. Ale zawsze się różniłyśmy w patrzeniu na przyszłość. Wiem, uprzedzałaś mnie, że powinnam uważać na tę euforię i nie dać się jej zwieść. Nie zamierzam. Zamierzam natomiast bawić się najlepiej jak potrafię. Jedyne, czego mi teraz żal, to rozmowy z Tobą. Będę więc pisała do Ciebie, a i Ty nie bądź mi dłużna i pisz koniecznie.

Je t’embrasse Twoja K.

Rozalin, 15 lipca A.D. 1823

Ma très cher E.,

tak bym chciała porozmawiać z Tobą, Przyjaciółko, niestety strasznie nieznośna jest ta odległość między nami. Nawet na Twoją odpowiedź przyjdzie mi zapewne czekać jeszcze wiele dni. Dobrze i tak, że poczta działa sprawnie i mogę być pewna, że moje słowa do Ciebie dotrą, a i na Twoją odpowiedź liczę za jakieś dwa tygodnie. Księżna mówiła mi ostatnio, że list z Paryża szedł do niej tylko tydzień. Zaiste mniejszy jawi się ten świat dzięki sprawnej poczcie, gdy nie ma wojen. Ja zaś nie mogąc się doczekać Twojej odpowiedzi, piszę list kolejny.

Odżywam. Przyjazd tutaj był bardzo dobrym pomysłem. Francja, nawet ta za czasów cesarza, bardzo mnie męczyła. Nie mówiąc już o powodach, dla których postanowiłam zacząć nowe życie. Wiesz, jak nie cierpię polityki, a we Francji naszych czasów nie dało się żyć bez niej i nie mówię tylko o mrocznych czasach naszego dzieciństwa, ale i czas wojen cesarskich, jak i obecnych walk między nowym a starym. Tutaj zaś mam wokół siebie cudowną przyrodę, znakomite towarzystwo Rozalii i dużo literatury, którą uwielbiam.

Rozalin jest przytulnym, małym dworkiem. Robi wrażenie większego, gdy patrzy się od ogrodu, dzięki klasycznym kolumnom z białego kamienia. Wiele też innych elementów jest na antyczne stylizowanych. Całość niemal pachnie jeszcze nowością, gdyż dopiero co wszystko wybudowano. Księżna nie szczędziła środków. No i okolica jest przepiękna. Uwielbiam spacerować po tutejszym parku. Gdybyś mogła zobaczyć te dęby… Cóż za wspaniałe drzewa i jak pachnie tutejszy las – wilgocią, grzybami i malinami… Zupełnie inaczej niż we Francji. Chociaż przyznaję, być może jest to efekt mojej fascynacji nowym życiem – wszystko wokół wydaje mi się piękniejsze. Całymi godzinami spaceruję z parasolką po parku lub czytam w altanie. Czuję, jak tutaj moja dusza unosi się lekko ponad światem i pozwala mi dostrzegać to, co na pozór niewidoczne, a kryjące się w naturze. Prastare duchy i nimfy wodne wydają się tu być jakoby rzeczywistością. To pradawna magia będąca niewzruszoną i prawdziwą niczym miłość, o której każda z nas śniła w młodości.

Muszę Ci przyznać, moja droga, że w tych warunkach jestem skłonna znów uwierzyć w miłość i mimo swych lat również i ten aspekt życia zacząć na nowo. Wiem, co powiesz… że to niebezpieczne, że uniesienia miłosne powinnyśmy zostawić za nami, ja zaś szczególnie. I zapewne masz rację, ale sielskość tego otoczenia, jak i literatura, którą czytam, zdecydowanie nie sprzyja racjonalnym argumentom.

À propos literatury, Księżna posiada doskonały księgozbiór. Mogę więc czytać Goethego, którego uwielbia ze względu na jego znajomość z jej matką, Schillera, Woltera, Byrona czy Scotta. Ale muszę przyznać, że najbardziej odpowiada memu nastrojowi poezja. Rozalia podarowała mi też cudowny zbiór wierszy młodego wileńskiego poety, niejakiego Adama Mickiewicza. Wierzę, że z pewnością usłyszysz o nim jeszcze nie raz. Tymczasem zaś zacytuję Ci, Kochana, fragment jednego z poematów zatytułowanego Rybka.

Od dworu, spod lasa, z wioski, Smutna wybiega dziewica, Rozpuściła na wiatr włoski I łzami skropiła lica. Przybiega na koniec łączki, Gdzie w jezioro wpada rzeka; Załamuje białe rączki I tak żałośnie narzeka: „O wy, co mieszkacie w wodzie, Siostry moje, Świtezianki, Słuchajcie w ciężkiej przygodzie Głosu zdradzonej kochanki. Kochałam pana tak szczerze, On mię przysięgał zaślubić; Dziś księżnę za żonę bierze, Krysię ubogą chce zgubić.

Przyznam Ci skrycie, droga E., że mam ochotę o świcie wyśliznąć się boso z mej komnaty i w nocnej bieliźnie pobiec nad staw, by we mgle z rusałkami śpiewać niczym nastoletnia dziewka. Nie wiem tylko, co by Księżna powiedziała, gdyby mnie taką dojrzała lub gdyby służba jej doniosła. Nie przystoi to wszak damie mojej proweniencji i w moim wieku. Lecz czyż życie nie jest szaleństwem? Czyż powinnyśmy ograniczać się tym, co może, a nie musi się zdarzyć? Czyż całe moje nowe życie nie jest już próbą przeciwstawienia się światu, jaki zastałam? Może więc jednak powinnam sobie na takie drobne szaleństwo pozwolić? Rada bym była bardzo Twą opinię poznać w tej materii.

Tymczasem jednak kończyć muszę, gdyż chcę zdążyć jeszcze list rządcy oddać, gdyż ów do miasta się wybiera i może go na pocztę zawieźć.

Bien amicalement K.

Rozalin, 20 lipca A.D. 1823

Moja droga Przyjaciółko E.,

Księżna zwróciła uwagę ostatnio, czytając list od swej kuzynki, iż obyczajnym i patriotycznym jest, aby w listach do przyjaciół i rodziny obcych słów nie używać, zatem postanowiłam list mój do Ciebie także zaczynać i kończyć w ojczystym języku. Przekonuję się też, że choć język francuski miłości się przypisuje, a miłość moja do Ciebie, Siostro, jest niezmierna, to język polski również uczucia pokazać potrafi. Walnie się ku temu ów Mickiewicz przyczynia, o którym Ci pisałam ostatnio, którego to wielbicielką się stałam. Lecz nie o poezji dziś pisać Ci chciałam.

Rozalia dużo ze mną rozmawia. Jako że synowie jej z ojcem w Galicji pozostają, ona z córką jedynie w Rozalinie przebywa. Panna Kaliksta na piękną kobietę wyrasta, choć ma dopiero jedenaście lat. Uczę ją francuskiego – choć tyle dla nich zrobić mogę z wdzięczności, że mnie tu goszczą. Jako więc napisałam, Księżna dużo czasu poświęca mnie, o ile tylko nie wyjeżdża do Warszawy. Do niedawna rozmowy nasze były całkiem naturalne i płoche. O naturze i świecie rozmawiałyśmy, o literaturze czy też muzyce. Jednak wczoraj Rozalia poruszyła temat mej historii. Wiesz, Najdroższa, że Księżna jest jedyną tu osobą znającą prawdziwe powody mojego do Polski przyjazdu. Pytała jednak o Ciebie, jak i pytała o Marie i o niego. Nie była mi ta rozmowa wygodną, bo cierń w mym sercu poruszyła tym wspomnieniem. Jego już wszak pogrzebałam, a o niej myśleć nie chcę, gdyż ciąży to na moim sercu boleśnie i boję się, że myśli te mogłyby zaszkodzić memu i tak nie najlepszemu zdrowiu. Takoż też jej odpowiedziałam, mając nadzieję, że do tematu już nie wróci. Wiesz jednak, jak to z niechcianymi myślami jest – wracają same jak zły szeląg. Od wczoraj więc myśli te mnie prześladują. Mam nadzieję, że wylewając te troski na papier w liście do Ciebie, trochę mi ulży i wrócę do kontemplacji piękna mazowieckiej przyrody.

A gdy o przyrodzie mowa, muszę Ci powiedzieć, że zaprzyjaźniłam się z kaczkami na tutejszym stawie. Karmię je resztkami chleba, a one widać już nauczyły się, że coś ode mnie dostać mogą, bo nie uciekają na mój widok. Bardzo mnie cieszy ta poufałość, bo prócz Rozalii i jej córki nie mam tu zbyt wielkiego towarzystwa. Nie zabiegam jednak o nie. Tak jak ustaliłyśmy, lepiej mi będzie na wsi i w odosobnieniu niejakim niż na salonach, gdzie ktoś mógłby nabrać jakowychś podejrzeń co do mnie i przyczyn, dla których tu przyjechałam. Boję się jednak, że tego uniknąć się nie da i muszę zacząć oswajać się na powrót z ludźmi.

Tymczasem nie mogę doczekać się słów Twoich, a to jeszcze z tydzień najmarniej, jak odpowiedź od Ciebie otrzymam na pierwszy list mój.

Całuję Cię jednak serdecznie

Twoja K.

Rozalin, 22 lipca A.D. 1823

Najdroższa E.,

tak bardzo mnie ucieszyłaś swoim listem, że postanowiłam odpisać Ci niezwłocznie. Naprawdę nie spodziewałam się go dostać tak szybko. Przyjaźń nas łącząca widać pokonuje i odległości, a dusze nasze łączą się ze sobą, byśmy myślały o sobie. List Twój datowany na 12 lipca pisałaś więc wtedy, co i ja swój pierwszy list stąd do Ciebie słałam. Nie mogłaś się widać doczekać wieści ode mnie.

Cieszę się, że Twoje sprawy majątkowe zaczynają się układać. Na coś przynajmniej nadaje się ta biurokratyczna machina Królestwa. Nareszcie będziesz mogła żyć w pełni samodzielnie. To całkowicie niestosowne, żeby dama musiała sama zabiegać o swoje prawa, choć jeszcze bardziej niestosowne jest, żeby musiała żyć na łasce dalekiej rodziny lub wręcz przyjaciół rodziny, a ja w takiej właśnie sytuacji jestem. Pytasz, czy przysłać mi jakieś pieniądze… Naprawdę jesteś najwspanialszą przyjaciółką, jaką mogę sobie wymarzyć. Nie chcę jednak nadwerężać Twojej przyjaźni. Na dziś Księżna się mną opiekuje i zapewnia mi wszystko, co mogę potrzebować. Jestem jej niezmiernie za to wdzięczna. Obie wiemy, że bez jej wsparcia i zaproszenia nigdy bym się na ten krok nie zdecydowała. Piszesz, że mogłam coś zrobić w sprawie swojego majątku. Nie, nie mogłam i przecież wiesz o tym dobrze, że on musiał zostawić cały majątek Marie, a ja majątku przynależnego nazwisku, które obecnie noszę, dochodzić przed sądami nie zamierzałam… Nie, proszę, nie poruszajmy tego tematu więcej, bo porzuciłam tamto życie i teraz jestem tutaj.

A tutaj sprawy się rozwijają bardzo interesująco. Wiesz, Przyjaciółko, Księżna zaproponowała, że angielskim stylem zorganizuje małe przyjęcie przy herbacie. Jak to mówią Anglicy – five o’clock. Rozalia twierdzi, że potrzebuję wyjść do ludzi, a nie tylko błąkać się po parku i okolicznych lasach. Mówi, że trzeba mnie wprowadzić w lokalne towarzystwo, żebym nie została tu sama, gdy ona na jesień wyjedzie do Wiednia. Księżna bowiem zamyśla udać się na dwór cesarski, a zimą pojechać może nawet do Florencji. Zaprawdę światowa to jest kobieta, podziwiam ją. I taka samodzielna, chociaż trochę ta samodzielność wymuszona, bo przecież mąż ją zostawił. Hrabia Rzewuski nie tylko sam jest awanturnikiem, co z jego przygód w Arabii jest znane, ale i synów od niej odciąga i ku „wielkim sprawom”, jak to zwykł mówić, ich sposobi. A wiesz, droga E., jak takie „wielkie sprawy” się kończą – widziałyśmy to we Francji obie doskonale.

Na koniec chcę Cię jeszcze raz zapewnić, moja droga, że czuję się w tym nowym życiu wspaniale i nie żałuję, iż tu przyjechałam. Mam bowiem wrażenie, że świat stoi przede mną otworem. I choć boję się tego, to pragnę jednocześnie. Pozdrawiam Cię zatem bardzo, bardzo serdecznie i całuję.

Twoja przyjaciółka K.

Rozalin, 24 lipca A.D. 1823

Najdroższa Przyjaciółko E.,

piszę do Ciebie dziś z rana, gdyż jestem wyjątkowo podekscytowana. Dziś wszak odbędzie się wspomniane przeze mnie ostatnio przyjęcie przy herbacie. Rozalia zaprosiła kilkanaście osób i strasznie się boję, jak zostanę przez nich przyjęta. Bardzo żałuję, że Cię tu nie ma – dodałabyś mi otuchy, tak jak wówczas w Angers, gdy przedstawiłaś mnie jako swoją kuzynkę z Polski, pamiętasz? Ależ to było dawno… Traktowałyśmy to wtedy trochę jako żart… ale prawda jest taka, że tamte wydarzenia rozpoczęły wszystko to, co zawiodło mnie aż tutaj.

Teraz zaś jestem już o wiele starszą i dojrzalszą kobietą, więc wszystko musi wyglądać zupełnie inaczej. Księżna na szczęście nie zapraszała jakichś bardzo ważnych gości. Będzie to grupa warszawskich przyjaciół Rozalii, nie sądzę, byś kogokolwiek znała. Jeśli jednak ktoś ciekawy się objawi, niezwłocznie Ci o tym doniosę, najdroższa Przyjaciółko. Rozalia mówi, bym uważała na hrabiego Dębickiego, bo to zalotnik straszny, mimo iż starszy wiekiem już, to jako że wdowiec, za młodszymi się rozgląda. Żona jego w połogu zmarła lat temu naście, a on do dziś nowej nie znalazł, lecz ponoć wciąż szuka. Ja na szczęście zbyt młodą już nie jestem, więc chyba nic mi nie grozi z jego strony. Księżna lubi go jednak, bo jak mówi: „Rezolutny to człek i towarzystwo zabawi zawsze ciekawą rozmową”. Będzie też gościł u nas pan Jan Humnicki, podróżnik, który w Warszawie przebywa i który krajów naście zwiedził. Z jego to też powodu oficjalnie herbatka ta organizowana, gdyż opowiadać ma nam o swej do Maroka wyprawie. Więcej zaś o gościach opowiem Ci później, jak już ich poznam.

Tymczasem przygotowania do popołudnia wrą w całym dworze. Ja zaś instruuję kucharkę od paru dni w kwestii przygotowania pâte feuilletée. Rozalia je uwielbia, zwłaszcza do śmietany z owocami, a w Polsce jakoś to francuskie ciasto się nie przyjęło jeszcze. Księżna chciała je z Warszawy sprowadzać, ale podobnież jakieś problemy z tym się objawiły, więc ja się ofiarowałam nauczyć dworską kucharkę, jak to ciasto wykonać. Jak wiesz, w cukiernictwie zawsze zamiłowanie miałam, co ukrywać musiałam, bo wszak to niegodne było mej roli.

Myśl więc o mnie, jak i ja o Tobie myślę, najdroższa Przyjaciółko, bym jakiej gafy nie popełniła i wstydu Księżnej nie przyniosła.

Ucałowania gorące Ci ślę.

Twoja K.

Rozalin, 25 lipca A.D. 1823

Moja Kochana E.,

zapewne czekasz na moje słowa tak samo niecierpliwie, jak ja czekam na Twoje. Śpieszę Ci więc z relacją z wczoraj, który to dzień, muszę przyznać, był wyjątkowo intensywny emocjonalnie dla mnie i mimo wszystko wolałam odespać te emocje, nim chwyciłam za pióro, by je Ci opisać. Teraz jednak mogę już spokojnie podzielić się z Tobą swymi wrażeniami.

Bardzo się bałam tego, jak na mnie zareaguje tutejsza arystokracja. Księżna jednak stała przy mnie cały czas, dodając mi odwagi. Goście więc stawili się w Rozalinie już wczesnym popołudniem. Pierwszy przyjechał pan Humnicki. Jest to ogorzały mężczyzna w wieku około 50 lat, o nienagannych manierach. Prawdziwy gentleman. Widać, iż człowiek to światowy, na niejednym dworze bywały, ale i w trudach radzący sobie znakomicie. W Pustyni Marokańskiej spędził lat wiele, z Beduinami mieszkał, ale i na dworze sułtana był przyjęty. Jego opowieści iście radość wszystkim całe popołudnie sprawiały i w zadziwienie wpędzały, jako że egzotyczne zwyczaje i wielkie przygody przeżywał. Zaprawdę jego pamiętniki będą kiedyś lekturą powszechnie znaną, jeśli tylko je kiedyś napisze. Gdy znów się spotkamy, opowiem Ci o tym, jak przez piratów był porwany i jak jedynie wstawiennictwo samego Sułtana życie mu ocaliło.

W ślad za podróżnikiem przybyła kuzynka Księżnej, Anna z Lubomirskich Sapieha, z mężem i wychowanicą swoją Elżunią, szesnastoletnią panną, której na chwilę nawet nie pozwalała odejść od się. Anna, muszę Ci jednak powiedzieć, w prześlicznej toalecie się pojawiła. Jej suknia koloru jagody tak doskonale dobrana była do jej niebieskich oczu i okazałego szafiru na jej piersi spoczywającego, że mężczyźni wzroku od niej oderwać nie mogli. Choć przecież kryć się z tym zwykli, gdyż imć Sapieha znany z zazdrości jest i porywczy niebywale, a że szermierz niezwykły, tedy skarbu swego z zaciekłością strzeże, na pojedynki wołając każdego, którego o co bądź by posądził. Smutny to jednak mężczyzna i niewart słów moich do Ciebie pisania.

Hrabia Dębicki przyjechał wraz z przyjacielem Księżnej z Wiednia, panem Ludwikiem von Ditche. Hrabia przyznać muszę, że iście towarzystwo zabawiał, co rusz żart jakiś rzuciwszy, nastrój popołudnia pobudzał, gdyż pan Humnicki, choć przygody miał niezwykłe, swady w opowiadaniu nie ma. Na szczęście hrabia cały czas nadskakiwał Rozalii, na mnie ledwie zwróciwszy uwagę. Powiem Ci szczerze, droga Przyjaciółko, że nie do końca rozumiem zachwyt Księżnej nad tym człowiekiem. Uznałam jego krotochwile za nieszczególnie zabawne. Raczej banalne rzekłabym, choć przyznam, że pozostałym gościom radość zdały się sprawiać. A na mnie spojrzał takim przenikliwym spojrzeniem, że cała w strachu chciałam już uciekać z przyjęcia, lecz Rozalia mnie za rękę przytrzymała i ku innemu z gości powiodła.

I tu czas już napisać Ci o tym, co moje emocje najbardziej wzbudziło, to jest o młodym hrabim Ludwiku. Człowiek to bowiem wyjątkowy. Wrażliwy i wielce wykształcony, choć lat nawet trzydziestu nie ma. Na dworze cesarskim w Wiedniu się wychował i tam też Księżna go poznała. W Warszawie przebywa obecnie u swojego protektora Benedicta de Caché, byłego chargé d’affaires cesarstwa Austrii. Rozalia mówi, że szkoli się na dyplomatę. Pan von Ditche faktycznie wieloma językami włada, w tym i po polsku mówić potrafi, choć jego wymowa strasznie mnie bawi, a i dobór słów często szczery uśmiech wywoływał. Nie myśl jednak, żem się nad nim znęcała, o nie. On sam popisywał się przede mną znajomością naszej mowy, choć łatwiej nam było po francusku czy angielsku się porozumieć.

Ach, ileż to komplementów z jego ust usłyszałam wczoraj… Moją znajomość literatury chwalił, a i gust w sztuce mamy podobny. Zawstydzał mnie strasznie, w oczy mi prosto patrząc i delikatność mej urody wspominając. A gdy dłoń moją ujmował, towarzysząc mi w spacerze po parku, to aż mnie dreszcz przechodził. Podobnież gdy uszanowania mi składał, ustami muskając mą rękawiczkę. Wiedz jednak, Kochana, że cały czas etykiety dochowałam. A i starałam się nie dać znać po sobie, jakie emocje mną targają, bo i ciągnęło mnie do niego i uciec pragnęłam. Pudru na twarz nałożyć musiałam jednak więcej niż zwykle, wymknąwszy się na chwilę z przyjęcia, by rumień ukryć.

Wiem, co powiesz, że nierozważną jestem, na taką poufałość mu pozwalając. Lecz ma reakcja na niego mnie samą zadziwiła. A teraz myśleć o nim przestać nie potrafię. Wiem, wiem. Nic z tego być nie może, lecz wszak strasznie to pociągające jest. Księżna zerkała na mnie co rusz i z uśmiechu jej wnosiłam, że celowo dla mnie właśnie go zaprosiła. I nie oburzaj się, błagam, na różnicę wieku. Wszak to tylko zabawa była z pewnością. Chciał młody pan Ludwik czas miło spędzić, a z opowiadań imć Humnickiego z pewnością niewiele rozumiał, gdyż tłumaczyć mu musiałam dużą część. Lepiej mnie do kontemplacji przyrody wrócić, niż o austriackim adepcie dyplomacji myśleć.

Skończyć ten list mi już wypada, bo jak z pewnością zauważyłaś, zdania moje nieskładne już się stały, gdy o nim pisać zaczęłam. Do moich kaczek wracam więc i do poezji Schillera. Tobie zaś gorące pozdrowienia ślę i czekam z niecierpliwością na Twój list.

Twoja przyjaciółka K.

Rozalin, 27 lipca A.D. 1823

Droga Przyjaciółko E.,

dziś Adam – rządca Księżnej i człowiek od wszelkiej pomocy – przywiózł mi z poczty list od Ciebie. Niezmiernie się ucieszyłam, gdyż z dawna go już wyczekiwałam i bardzo Ci zań dziękuję. Pierwszy to list, który napisałaś w odpowiedzi na moje stąd pisanie. Dałaś mi niemało uśmiechu, wspominając perypetie, jakie przeżyłaś ze swymi małymi siostrzeńcami. Uściskaj koniecznie dzieci ode mnie.

Ja zaś dziś pojechałam z Księżną do kościoła. To moje pierwsze wyjście publiczne od czasu podróży. Wzbraniałam się przed tym, ale Rozalia uznała, że winnyśmy czynnie uczestniczyć w życiu lokalnej społeczności. Tutejsza parafia ma niewielki drewniany kościółek i muszę przyznać, że ksiądz jest wyjątkowo miły i uprzejmy. Po mszy rozmawiał chwilę z nami, gdyż był ciekaw mej osoby. Znasz moje podejście do wiary i Kościoła i jest ono raczej chłodne. Wychowana na dziełach filozoficznych rewolucji i wierna swoim zasadom, obserwując też to, co kler i Kościół we Francji dokonują, mam nieodparte wrażenie, że dziś, całkiem jak w czasach Chrystusa, Pan Bóg bardziej wśród zwykłych ludzi przebywa niż wśród duchownych. A i jak wiesz, również życie moje nie wpisuje się niestety w katolicki wzorzec, za co zapewne Kościół chętnie by mnie spalić chciał na stosie niczym czarownicę. Ja zaś tutaj pokazując się w kościele, tym bardziej ryzykuję, więc z wielką obawą tam jechałam. Rozalia jednak zapewniała, że wszystko będzie dobrze. Ostatecznie przeżyłam mszę i spotkanie z księdzem jakoś i mam nadzieję, że w tym nowym życiu nasze relacje się także ułożą, a przeszłość zostawmy na boku.

Piszesz, Kochana, żebym uważała na siebie i nie przedsiębrała ryzykownych inicjatyw. Przyznaj jednak, że ryzykowne jest całe moje życie tutaj niezależnie od tego, co będę robiła. Niemniej pozostaję ostrożną. Księżna także czuwa nade mną. Nie musisz się więc o mnie tak martwić. Chociaż rozumiem Cię, bo wszak pan Ludwik nadal zajmuje moje myśli. Rozalia także rozmawiała ze mną o nim i wypytywała, jak go przyjmuję. Cóż ja jednak mam odpowiedzieć… Tak, myślę o nim, lecz świadoma swych ograniczeń nie śmiem iść w tych myślach dalej niż do miłych wspomnień z minionego przyjęcia. Nie wiem tylko, czemu Księżna tak się uśmiecha za każdym razem, gdy o nim wspomina. Całkiem jakby w tym wszystkim kryło się jakieś drugie dno.

Pamiętaj, droga E., że codziennie o Tobie myślę i Ciebie właśnie najbardziej mi brakuje tutaj. Cierpię też przez to, że myśli moje ponad tydzień do Ciebie iść muszą. Mimo to pisz do mnie i Ty, a ja ściskam Cię serdecznie i całuję.

Twoja K.

Rozalin, 30 lipca A.D. 1823

Moja Najdroższa E.,

właśnie przeczytałam Twój list. Strasznie mnie nim ucieszyłaś. Bardzo mi brakuje Ciebie i Twoich słów, więc teraz chociaż listy podnoszą mnie na duszy w tej tęsknocie. Niezwłocznie więc siadam i odpisuję, byś i Ty nie czekała zbyt długo na odpowiedź.

Życie w Rozalinie płynie wolno i sielsko. Pogodę mamy piękną, więc bez parasolki nie ruszam się nigdzie. Dużo rozmawiamy z Księżną. Zawsze wiedziałam, że to bardzo mądra kobieta. Wczoraj rozmawiałyśmy choćby o Immanuelu Kancie. Rozalia nie zgadza się z jego poglądem na istotę rzeczy. Trudno jej zaakceptować filozofię, która z jednej strony postuluje istnienie Boga, a z drugiej obala dowody na jego istnienie i twierdzi, że takich dowodów być nie może z samej idei Boga. Przyznam, że wielu ludzi ma problem z abstrakcją i platoniczną ideą, jednak z Rozalią można na ten temat rozmawiać. Wspominam czule nasze niekończące się dyskusje o etyce i istocie rzeczy. Zaiste kobiety są przez świat niedoceniane. Jestem przekonana, że kiedyś zbuntujemy się przeciwko narzuconej nam roli społecznej i kobieca myśl zagości także na salonach nauki i filozofii. Mamy już zresztą pierwsze tego przykłady, jak Sophie Germain, o której mi kiedyś opowiadałaś.

Muszę Cię zmartwić. Nie biegałam boso o świcie nad stawem, chociaż piszesz, że z pewnością już to zrobiłam. Niemniej to małe szaleństwo nadal mnie kusi. Teraz, gdy nawet Ty, rozsądna i porządna kobieta, piszesz, że taki wybryk jest całkiem niewinny, przestanę mieć skrupuły. Natomiast Adama Mickiewicza wciąż czytuję. Skoro więc masz trudność z dostaniem jego tomiku we Francji, to postaram się przy najbliższej sposobności nabyć takowy w Warszawie i przesłać do Ciebie. Tymczasem zacytuję Ci mały fragment jego twórczości, w którym jak nic pięknie poeta w dyskurs z Kantem wchodzi i sama przyznaję, iż takiej filozofii chętnie bym uległa. Wiersz jest o dziewczynie, która kocha nawet po śmierci i wciąż widzi swego Jasieńka, a kończy się w ten oto sposób:

Dziewczyna czuje – odpowiadam skromnie – A gawiedź wierzy głęboko: Czucie i wiara silniej mówi do mnie, Niż mędrca szkiełko i oko. Martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu, Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce; Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu! Miej serce i patrzaj w serce!

Z tymi słowy, patrząc w me serce, ściskam Cię najczulej, moja Przyjaciółko, gdyż głęboko w nim jesteś. Wyczekuję kolejnych Twych słów, a sama udaję się na podwieczorek przy muzyce, który sama dziś zorganizowałam dla Rozalii.

Twoja K.

P.S. Nim wysłałam ten list, wydarzyło się coś, o czym muszę Ci donieść natychmiast. Dostałam właśnie przez posłańca piękny bukiet czerwonych róż wraz z bilecikiem i zaproszeniem do teatru na sobotę. Domyślasz się od kogo…

Rozalin, 31 lipca A.D. 1823

Kochana E.,

piszę do Ciebie z samego rana. Całą noc nie spałam. Denerwuję się. Czy ja powinnam zgodzić się na to zaproszenie? Jedna rzecz to wiejskie przyjęcie wśród kilku osób, a inna pokazanie się w teatrze. Do tego w towarzystwie mężczyzny. Przecież zdajesz sobie sprawę, że to nie ujdzie uwagi warszawskiego towarzystwa? No może młody austriacki dyplomata z tytułem hrabiego to nie książę, ale znudzona codziennością arystokratyczna śmietanka z pewnością to zauważy – będę w końcu nową, nieznaną osobą. Tajemnicą. A wiesz, co to oznacza? Każdy się zainteresuje. A przecież tego właśnie miałam unikać. Warszawa w końcu to nie Wiedeń czy Paryż, gdzie nowe twarze są na porządku dziennym, a dyplomatów nie sposób się doliczyć. Boję się tego. Wiesz, co by się stało, gdyby ktoś mnie rozpoznał… Mogłabym życie stracić.

Z drugiej strony poza dojmującą chęcią zobaczenia Ciebie niczego bardziej nie pragnę, jak znów się z nim spotkać i pozwolić mu na roztaczanie tej intelektualnej, delikatnej aury podziwu i uwielbienia dla mnie. Przecież mnie rozumiesz. Każda kobieta potrzebuje tego, a ja niemal nigdy wcześniej tego nie doświadczyłam. Więc czyż miałabym odrzucić te szczere wyrazy sympatii? Mimo iż zapewne zbyt śmiałe… to wszak młodość ma swoje prawa.

Doprawdy sama nie wiem, co mam z tym zrobić… Po śniadaniu porozmawiam z Księżną. Ona mi powie, co zrobić z tą sytuacją. Wiem, że Ty byś mi doradziła co zrobić. Ale niestety nie mam żadnego magicznego zwierciadła czy kuli, które pozwoliłyby mi z Tobą porozmawiać. Pozostaje mi jedynie pisać do Ciebie z nadzieją, że Twoje serce podpowie mojemu co uczynić.

Ściskam gorąco

Twoja K.

Rozalin, 1 sierpnia A.D. 1823

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

O Autorce

Kristine Turowska – urodzona w 1976 roku, transpłciowa pisarka i poetka. Poza pisaniem studiuje aktorstwo i pozuje jako fotomodelka. Ta książka jest jej debiutem prozatorskim, lecz w 2022 roku napisała tomik własnych wierszy i opowiadań zatytułowany Myśli innej kobiety, wydany w formie albumu ze zdjęciami mistrza fotografii lirycznej Damiana Drewniaka. W życiu codziennym jako mężczyzna zajmuje się finansami i zarządzaniem w wielkich korporacjach. Ma żonę i dwoje dorosłych dzieci.

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Listy do E.
Epilog
Indeks miejsc i postaci
O Autorce
Karta redakcyjna

Listy do E.

ISBN: 978-83-8313-318-8

© Kristine Turowska i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Marta Grochowska

Korekta: Anna Grabarczyk

Okładka: Magdalena Muszyńska

Zdjęcia: Magdalena Jaworska

Modelka: Kristine Turowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek