Linusia, mój rajski ptak czyli rzecz o pisarzu i jego Muzie - Tomasz Zackiewicz - ebook

Linusia, mój rajski ptak czyli rzecz o pisarzu i jego Muzie ebook

Tomasz Zackiewicz

0,0

Opis

Kim jest tytułowa Linusia - bohaterka książki "Linusia, mój rajski ptak czyli rzecz o pisarzu i jego Muzie"? Australijską aktorką, modelką, łyżwiarką figurową, lekarzem stomatologiem, miłośniczką literatury i orientalnej kuchni... Wymieniać tak można długo. To po prostu kobieta wyjątkowa; kobieta, która całkowicie odmieniła ponure życie autora, otworzyła przed nim wielki świat, jego klęski zamieniła w sukcesy, nadała sens jego istnieniu. Innymi słowy – bez niej nigdy by nie istniał jako twórca. Jak dobra wróżka, zasiała w nim ziarno twórczego myślenia. Uosabia to, co jest dzisiaj rzadkie i cenne. Jest wzorem dla innych kobiet i marzeniem wielu mężczyzn. Dlaczego „rajski ptak”? Bowiem jest piękna, tajemnicza i zwykle ją można spotkać w dalekiej Australii, w Sydney, w pobliżu słynnej plaży Tamarama Beach. Nic dziwnego zatem, że to ona stała się bohaterką tej oto powieści, która jest epickim szalonym romansem w krajowej jak i międzynarodowej scenerii z egotycznym smaczkiem. I co najważniejsze, historia ta oparta jest na faktach autentycznych oraz niesie dobrą nowinę samotnym i zagubionym sercom. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutrzejszy dzień. Trzeba być zawsze gotowym na romantyczną miłość, która spada na człowieka jak grom z jasnego nieba. W końcu życie pisze najlepsze scenariusze. A jak tytułowa Linusia zaczarowała autora? Zobaczycie Państwo sami.

Tomasz Zackiewicz – pisarz, historyk, programista komputerowy, wielki miłośnik literatury z XIX i XX wieku i fan dobrej, starej muzyki z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Jego niedoścignionym literackim wzorem pod względem stylu jest Joseph Conrad Korzeniowski. Zgodnie z kanonami literatury pozytywistycznej celem jego twórczości jest wierne odwzorowanie otaczającej rzeczywistości, z jej aspektami pozytywnymi jak i tymi negatywnymi, zatopionymi w chłodnym obiektywizmie narracji. Pierwsze sukcesy osiągnął za granicą, a konkretnie w Wielkiej Brytanii, USA, Chinach i Australii. Od pewnego czasu jednak nadrabia zaległości w Polsce. Wcześniej wydawał przede wszystkim publikacje naukowe. W lutym 2012 roku ukazały się dwie jego powieści w wydawnictwie „Nowy Świat”, które można znaleźć na portalu e-booków Poczytaj to: „Bezdroża miłości” i „Łzy przeszłości”. Kolejne siedem książek jest w trakcie publikacji w tym wydawnictwie. „Linusia, mój rajski ptak” jest dziesiątą jego powieścią pisaną po polsku, a zarazem pierwszą, jaka ukazuje się w Wydawnictwie Psychoskok. Obecnie pracuje nad kilkoma powieściami, które ukażą się wkrótce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 421

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tomasz Zackiewicz

Linusia, mój rajski ptak

czyli rzecz o pisarzu

i jego Muzie

Niniejszą książkę poświęcam

Rajskiemu Ptakowi z Australii

o słodkim imieniu Linusia.

To dla Ciebie, Moja Muzo!!!

Autor

Kobieta

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2012

Copyright © byTomasz Zackiewicz, 2012

Wszelkie prawa zastrzeżone.Żadna część niniejszej publikacji nie może byćreprodukowana, powielana i udostępnianaw jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Składi korekta: Wydawnictwo Psychoskok

Projekt okładki: Tomasz Zackiewicz

ISBN:978-83-63548-09-4

Wydawnictwo Psychoskok

ul. Chopina 9, pok. 23 , 62-507 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom.665-955-131

http://wydawnictwo.psychoskok.pl

e-mail: [email protected]

Wstęp

Pisarstwo to nie zawód, to przekleństwo, z którym trzeba żyć. Tak, przekleństwo, drodzy wydawcy, a nie tylko pieniądze. Tu jest też powołanie jak u księdza (!), służba jak u posła (!) i właśnie misja, jak u naszych żołnierzy walczących w egzotycznych krajach (!). I pisarz nie może być niczym ograniczony w tym swym przekleństwie, aby jego twórczość miała jakikolwiek sens. Nie może być ograniczony ani głupkami grożącymi sądami, którym się nie podobają pewne stwierdzenia, ani złośliwością krytyków, którzy uważają, że wszystko wiedzą, a tak naprawdę gówno wiedzą. Jedyną wyrocznią pisarza, z którą ten ostatni powinien się liczyć, powinni być zawsze czytelnicy. Ale czytelnicy, którzy czytali i rozumieli, co czytali, a nie ci, co jedynie słyszeli i powtarzają rzeczy wyrwane z kontekstu.

Amen!

Nie mogą także ograniczać pisarza kobiety. Podobno dobry pisarz, aby dobrze pisać musi być samotny, ponieważ jego maszyneria twórcza działa wtedy najlepiej. Pragnienie czegoś, czego się nie ma, wyzwala twórcze siły, aby to mieć. I ja w zasadzie tego się trzymałem, bowiem kobieta to stworzenie, które bardzo przeszkadza w pracy twórczej. Oczywiście, jest inspiracją, ale dobrze jak ta inspiracja była daleko. Jeśli zaś była blisko, to tylko przeszkadzała. Trudno bowiem skupić się na robocie. Chodzi tylko i kusi, a tutaj człowiekowi powstawały w głowie różne kosmate myśli. A przecież trzeba myśleć nad czymś zupełnie innym. Trzeba żyć i zarabiać na siebie.

A tu takie coś!

Ale z drugiej strony każdy pisarz to mężczyzna (pomijając pisarki i tych pisarzy, którzy są „tęczowi”), a zdrowy mężczyzna pragnie kobiet, ich towarzystwa, ich zapachu, ich szczebiotu. No i co tu będę ukrywał – ich ciała również. I moje męskie pragnienia nie były inne. No i dlatego ja w tej swojej szlachetnej samotności nie wytrwałem. I w sumie przyznać się muszę, że kobiet w swoim życiu miałem wiele, od dwudziestu kilku do czterdziestu kilku lat. Rozpiętość dosyć znaczna, ale jak któraś mi się podobała, to wiek dla mnie nie stanowił bariery nie do przejścia. Tak samo jej stan cywilny. Nawiązywaliśmy prawie zawsze udany kontakt, ponieważ z kobietami rozmawiać umiałem i dalej już samo leciało. Finałem oczywiście było łóżko, najczęściej hotelowe. 

Trzeba przyznać, że te związki były krótkie, wręcz takie „minutówki”. Coś zawsze było takiego, co kończyło naszą znajomość bardzo szybko. Być może problem leżał po mojej stronie, ponieważ angażować się w takie związki nie chciałem. Unikałem jak ognia ustatkowania się, bowiem dla mnie to byłoby jedynie trzy metry łańcucha z kłódką. A trzeba pamiętać, że zgadzając się na ślub, mężczyzna pozwala kobiecie objąć nad sobą władzę. Skończyły się bowiem czasy potulnych niewiast i teraz dominowały te klasy wamp.

I dlatego ja, facet przywiązany do swojej wolności, złotej nawet, chciałem dalej prowadzić taki żywot. Nie wyobrażałem sobie, że można było inaczej. Dla mnie facet po ślubie to na pewno nie był ideał, do którego dążyłem. Kobiety, moje muzy. Jednak to były jedynie ziemskie stworzenia, lecz ja uparcie szukałem jakiejś anielskiej istotny nie z tego świata. Aby była moją prawdziwą inspiracją.

Moją Kalliope...

Lublin – 1997

Po zdaniu matury wyfrunąłem z domu na studia do Lublina. A wiadomo jak to było w akademikach – dużo picia, zabawy i seksu, a mało nauki. Ja już raczej byłem człowiek doświadczony w tych sprawach, więc przyjąłem od razu wszystko „na klatę”. A w Lublinie to kobiety były piękne. Trudno było przejść obojętnie, gdy wokół fruwały takie rusałki. I tak spotykałem się z tymi płochliwymi z pierwszego roku, jak i tymi bardziej doświadczonymi. Dużo by opisywać.

Jednak były anioły i archanioły. I ja pewnego dnia spotkałem takiego archanioła! Na swojej drodze, kiedy tak zmierzałem chodnikiem, podchmielony nieco. Szło cudo w pięknej sukni, powłóczystej, bijącej po oczach kobiecością i seksualnością. Błękit tej materii stał się dla mnie symbolem niebiańskiego raju. Wysoka, smukła, kołysząca biodrami, o włosach jak morskie fale. A te ruchy – każdy jej krok błogosławił ziemię. Bogini. Od razu pomyślałem, że za taki tyłeczek to oddałbym pół królestwa, a nawet więcej.

Byłem urzeczony, a mój lekko zmącony alkoholem umysł płonął od tych moich myśli. Szedłem za nią krok w krok i marzyłem, marzyłem, aby posiadać taką kobietę. Ale żeby posiadać, trzeba było ją zdobyć, a to nie było proste. Prawdziwe wyzwanie.

I tak żeśmy sobie szli. Ona przodem, a ja zaraz za nią. Całkiem blisko. Czułem nawet zapach jej perfum.

Naraz ta piękna istota zatrzymała się przy jednym z mijanych ogródków piwnych, których było wiele na tej lubelskiej ulicy. Popatrzyła na te stoliki stojące obok i ruszyła do jego wnętrza. Usiadła przy jednym ze stolików. Widząc co się dzieje natychmiast zwolniłem kroku, żeby za szybko jej nie minąć i nie stracić tak cudownego widoku. Nie mogłem dosłownie oderwać oczu, tym bardziej, iż teraz mogłem podziwiać jej oblicze. Oblicze Anioła.

Miała na oko jakieś dwadzieścia kilka lat, a być może nawet zbliżała się do trzydziestki, a więc była na pewno starsza ode mnie. A zatem raczej już nie była studentką. Jednak to dla mnie nie był żaden problem – przecież aniołowie nigdy się nie starzeją. Ta istota na zawsze pozostanie taką, jaką była w tych chwilach. Tak wierzyłem i mylić się nie mogłem.

Wyglądała na taką samotną, jej wzrok był taki smutny, wbity gdzieś w miejską przestrzeń Lublina. Zaklęta bogini o nieziemskiej urodzie, zaklęty czas, gdzie minuty zdawały się przeciągać w długie godziny. Ale to były piękne godziny, ponieważ wypełnione bajecznym czarem zakochania. Oto przede mną była zagubiona księżniczka, której nie chronił żaden rycerz.

Nie wytrzymałem i podszedłem do niej, tłamsząc w sobie silne uczucie strachu przed buchającym z wnętrza serca gorącym uczuciem. Kiedy stanąłem tuż przy niej i bez słowa patrzyłem w jej śliczne oblicze, podniosła na mnie swoje cudne piwne oczy.

Przecudne oczy!

I od razu się zakochałem. Tak, zakochałem. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, która niby w realu nie istnieje, a tylko stanowi literacką metaforę. Ale ona istniała i mnie właśnie teraz dopadła, znienacka jak drapieżny ptak swoją ofiarę. Lotem błyskawicy.

To nasze spojrzenie sobie w oczy było naprawdę głębokie. I patrzyliśmy tak przez chwilę na siebie, a iskry miłość przeskakiwały między nami jak w transformatorze Tesli. Silnie wyładowania uczuć o napięciu milionów woltów. Jej perfumy ostro, wręcz agresywnie wnikały w moje nozdrza, rozsadzając je intensywnym kobiecym zapachem. To był zapach miłości – byłem tego pewien. Już w tej chwili stałem się jej niewolnikiem.

Była trochę zdziwiona tym moim nagłym pojawieniem i wcale tego nie ukrywała. Tak nagle naruszyłem jej prywatność wchodząc z butami w jej życie. Ale trzeba było mi wybaczyć, ponieważ byłem wtedy zakochanym facetem, zachowującym się prawie jak słoń w sklepie z najdelikatniejszą porcelaną. Miałem tylko nadzieję, że nie postąpiłem zbyt odważnie i jej nie przestraszyłem. Nie chciałem zrazić jej do siebie już na samym początku. W końcu pierwsze wrażenie było zawsze najważniejsze. Ale stało – niesiony na skrzydłach zakochania zrobiłem ten pierwszy krok, postanawiając się ujawnić z anonimowego tłumu, jaki ją otaczał w tym mieście. Zdawałem sobie sprawę, że ta sytuacja była trochę niewygodna, zatem postanowiłem od razu zniwelować to niezbyt dobre wrażenie.

– Dzień dobry, Pani. Czy ja mogę się przysiąść? – powiedziałem ładną polszczyzną, ponieważ kobiety były wyczulone na słowa, jakie padają z ust mężczyzny.

Wyraźnie zaskoczona dama na sekundę zabrała ode mnie swój wzrok, jak gdyby przestraszywszy się mojej śmiałości. Ale zaraz potem znowu spojrzała na mnie, tym razem pytającym wzrokiem. Jej przecudne oczęta stały się nieco okrąglejsze i jeszcze piękniejsze. Zatrzepotały rzęsy jak skrzydła rajskiego kolibra.

Jej głos zabrzmiał ja melodia baśniowego świata, w którym nie istniało jakiekolwiek zło:

– I don’t understand.

Byłem zaskoczony. Boże, co za nuty, co za dykcja! Ale zaraz? Po angielsku? Tak, to był angielski. Ta kobieta odezwała się do mnie po angielsku! Angielka? Amerykanka? Kanadyjka? Australijka? – szybko przebiegały myśli w mojej głowie. A może po prostu Polka, która udawała, że nie była Polką lub po prostu robiła ze mnie jaja. Pewnie myślała, że mnie zaskoczyi zaraz się skompromituję swoją nieznajomością języka Szekspira. Ale nic z tego. Na szczęście angielski był jednym z tych języków, które to doskonale znałem. Była to zasługa mojej wrodzonej wytrwałości i zdrowego rozsądku, który kazał mi się go uczyć w młodości. Zamiast grać w piłkę poznawałem angielski. Narażałem się na docinki szkolnych kolegów, ale za to teraz cieszyłem się ze swoich mądrych decyzji.

Uśmiechnąłem się tylko i powtórzyłem po angielsku:

– Good morning! May I take a seat next to you?

Jej wzrok nabrał teraz pewnej surowości, ponieważ teraz na pewno zrozumiała moje intencje. To chyba jednak nie była Polka udająca kogoś innego, ponieważ dopiero mój angielski na nią tak podziałał.I chyba nie mogłem być z tego zadowolony.

– A w jakim celu? – spytała po angielsku i dalsza nasza rozmowa toczyła się wyłącznie w tym języku.

Ale to mnie nie mogło odstraszyć. W żadnym wypadku. Czego mogłem się spodziewać? Byłem dla niej nieznajomym facetem i do tego jechało ode mnie piwem. Po prostu musiała potraktować mnie chłodno, bo tak jej nakazywał kobiecy instynkt. Dobrze też wiedziałem, że każda porządna kobieta na początku nigdy nie była przystępna, zwłaszcza dla tych, których widzi po raz pierwszy w swoim życiu. Często to było udawane, obliczone na zachęcenie mężczyzny do dalszego działania, do przetestowania go. A poza tym płeć piękna zawsze miała swoje humory.

I dlatego jej chłód był dla mnie tylko zachętą do dalszego działania.

– Chciałbym Pani towarzyszyć – wyjaśniłem krótko.

Nie chciałem być w jej oczach tylko pijanym natrętem, któremu nie wiadomo, o co tak naprawdę chodziło. Nie można było tak podchodzić do nieznajomej kobiety jak ja, ale niestety takie były okoliczności. Wyboru innego nie miałem. Po prostu nagle spodobała mi sięi musiałem działać, aby ją zdobyć, aby nie przepadław tym tłumie sunącym po lubelskich ulicach. Nie byłem przygotowany na taką sytuację i liczyłem na swoją improwizację. A w tym to byłem znakomity, bowiem miałem pewne zdolności aktorskie.

– Ale ja nie wiem, czy ja chciałabym pana obecności.

To była lekka sugestia, czysto w kobiecym stylu, żebym spadał. Zrozumiałem ten przekaz, ponieważ znałem dosyć dobrze kobiecą naturę. Jednak sukces mężczyzny leżał w wytrwałości, aby nie rezygnować, nie ustępować, nie poddać się kobiecemu dyktatowi. To świadczyło dobrze o męskim charakterze, charakterze zdobywcy, który zbyt łatwo nie rezygnuje, a walczy. Do końca. Dlatego potrząsnąłem głową i odparłem pewnym tonem:

– Pani nie wie? Nie jest pewna? Czyli można spróbować. Jeśli Pani nie chce mojej obecności, to proszę to jasno sformułować, a wtedy ukłonię się Pani i odejdę w siną dal. Mężczyźni czekają na jasne komunikaty. A jak Pani mówi, że nie jest pewna, to znaczy, że daje Pani szansę facetowi.

Zamierzałem użyć kobiecej broni – psychologii. Musiała zrozumieć, że nie byłem jakimś tam byle pierwszym lepszym podrywaczem, a inteligentnym facetem. I chyba udało mi się dokonać w niej przemiany. Jej twarz już nie była tak surowa, a jej oczy przestały razić tym dojmującym smutkiem.

– Spróbować zawsze można... – powiedziała łagodniejszym tonem.

– Czyli? – spytałem.

– To kraj wolny, a pan nie jest niewolnikiem i robi pan to, co chce. Jeśli pan zechce przysiąść się do mnie, nie mam prawa panu odmówić.

Ale ja dalej walczyłem o jej względy używając psychologii, gdyż wiedziałam, że to przynosi oczekiwany skutek. Pewnie zrozumiała, że na mnie typowe kobiece gierki nie działają i była gotowa poddać się mojemu męskiemu ja.

– Odmówić Pani może zawsze, a jak taki delikwent nie zechce, to zawsze może Pani wezwać policję.

Patrzyła na mnie lekko zaskoczona.

– Na pana policję? Przecież mi pan nic nie zrobił?

Na chwilę zamilkła i dodała:

– I chyba nie zrobi? Nieprawdaż?

Pokręciłem energicznie głową i zapewniłem ją:

– Ani myślę. Może być Pani spokojna. Po prostu jest Pani tak czarująca, że jak Panią zobaczyłem, to najzwyczajniej w świecie zgłupiałem. Proszę mi więc wybaczyć. Komplement – to amunicja, której żadna kobieta się nie oprze.

– Jestem czarująca? – powtórzyła moje słowa lekko się uśmiechając.

– Jest Pani wyjątkowo czarująca. Nigdy tu nie widziałem tak pięknej kobiety, chociaż w Lublinie widuję wiele studentek.

Zaczęła się śmiać.

– Jest pan bardzo miły.

– A Pani taka śliczna. Aż dech zapiera.

Grunt to nawiązać z kobietą pozytywną rozmową. I mi się chyba udało – zaakceptowała moje towarzystwo i była już do mnie przychylnie nastawiona. Mogła mnie uznać za natręta, a nie stało się tak. Rozweseliłem ją, dzięki czemu odgoniła swoje smutki. Przy kobietach to czasami trzeba być i psychoterapeutą, żeby umieć uleczyć ich delikatną duszę.

Mój wzrok sycił się jej urodą.

Wyglądała jak dama z wyższych sfer, ale jednocześnie zachowywała się zdumiewająco normalnie. Była inna niż te studentki, które kroiły się na wielkie panie. Zwykle pochodziły z jakichś zapadłych wiosek, a tutaj udawały paryżanki. A ona była taka naturalna, skromna. I to mnie w niej fascynowało.

Pomyślałem, że wreszcie spotkałem na swojej drodze zwyczajną kobietę, z którą dało się zwyczajnie porozmawiać. I miałem tylko nadzieję, że to nie było tylko moje subiektywne wrażenie, a ona była taka naprawdę. Przecież dama takiej klasy musi mieć jakieś fochy, babskie humory. Gdzie te „achy” i „ochy”? Gdzie to wieczne niezadowolenie? A może po prostu trafiłem w te tzw. najlepsze dni kobiety, kiedy to była bezkrytycznie pozytywnie nastawiona do każdego samca. A ja przy niej czułem się jak prawdziwy samiec alfa. Mężczyzna przy pięknej kobiecie zawsze zyskiwał na wartości.

Między nami była cisza przez dłuższy czas. Patrzyła znowu gdzieś w przestrzeń miejską udając, że nie zwraca na mnie swojej uwagi. Ale ja wiedziałem, że jej zmysły czekały na to, co teraz uczynię. Zaakceptowała mnie, a teraz przechodziłem tak zwany etap testowania. Musiałem być ostrożny, ponieważ tu było łatwo o błąd, po którym mogła mnie po prostu przekreślić. A dla mnie akurat brakowało pomysłu, żeby pociągnąć naszą rozmowę. O czym tu by zagadać? O pogodzie? Nie, to zbyt banalne. Potraktuje mnie jak idiotę.

Zatem znowu jakiś nieśmiertelny komplement, który miał zjednać niewieście serce.

– Pani jest taka piękna – palnąłem w końcu.

– A pan taki pijany – odparła prawie bez namysłu.

Tak, zauważyła, że byłem lekko podchmielony. Ale przecież nie pijany! Ale tu chyba nie o to chodziło. Po prostu powtarzałem się i musiałem wymyślić coś innego i bardziej oryginalnego. Musiałem się wysilić, aby pokazać, iż mi naprawdę zależy. No i że nie byłem zbyt pijany, aby nie myśleć logicznie.

Ale nic mi akurat nie przychodziło do głowy – co za pech!

– Wie Pani, ja jestem studentem... – zacząłem z innej beczki.

– Tak? – zdziwiła się lub tylko udała swoje zdziwienie, a potem dodała – Nigdy bym na to nie wpadła.

Ciągle prowadziła ze mną tą swoją kobiecą grę, mającą mnie wysondować.

– Wiem, może wyglądam jak menel... Ale to da się wyjaśnić. Studiuję archeologię. Wracam właśnie z praktyk, to znaczy wykopalisk. Na Starym Mieście w Lublinie. Niedaleko zamku. Pani nie jest stąd, ale pewnie Pani słyszała o tym naszym lubelskim skarbie.

Zamilkłem obserwując jej reakcję, ale ona nadal patrzyła przed siebie z taką jakąś zaciętością. Chciałem zrobić na niej wrażenie, ale chyba mi się to nie udało. To była wymagająca kobieta i zdobyć jej serce nie było prosto. Ale dla mnie wtedy nie był rzeczy niemożliwych. Miałem tylko nadzieję, że nie potraktuje mnie jak dziwaka. Bo pewnie archeolodzy to takie trochę dziwaki, wiecznie pijani romantycy, którzy myślą, że dokonają odkryć na miarę starożytnej Troi. No i żyją jak Indiana Jones.

Nie, nic z tych rzeczy.

Do diabła – była piękna i do tego chłodna jak lodowiec. Miała w sobie tak wielką kobiecą godność. Była taka szlachetna, ta jej łabędzia szyja. Wyglądała niczym arystokratka z francuskich filmów. Tylko jeszcze dać jej jakąś krynolinę.

Pociągała mnie szalenie. I wiedziałem, że muszę ją jakoś zainteresować, aby przy mnie nie zaczęła się nudzić. Dlatego mówiłem to, co mi akurat przychodziło na myśl:

– Podobno tam jest stół, na którym diabeł wypalił swoją łapę. Stanął on w obronie wdowy, która w sporze z wpływowym magnatem została pokrzywdzona przez sędziów. To taki dobry diabełek, prawie jak u Bułhakowa.

– Interesujące.

– Bardzo! Diabeł jednak istnieje.

– Diabeł to chyba mężczyzna.

Uśmiechnąłem się i stwierdziłem:

– A kobieta do anioł.

Zaczęła się śmiać.

– Wyglądam na anioła? – spytała.

– Tak, na wyjątkowo smutnego anioła. Mam nadzieję, że ten anioł nie został wygnany z raju do piekieł.

Wreszcie spojrzała mi w oczy. Uśmiechała się serdecznie i mogłem mieć nadzieję, że nasza znajomość będzie miała ciąg dalszy. Ta kobieta mnie lubiła, a to już dużo w trudnej drodze do wzajemnej miłości.

– Studenci to zawsze mają fantazję – stwierdziła.

– Jasne, szczególnie archeologii z Lublina, po kilku głębszych.

Zaczęła się śmiać, ponieważ zrozumiała mój dowcip. Jej marsowa mina przepadła jak kamień w wodę. Wreszcie! Kolejny krok został poczyniony i pełen sukces. Mogłem być z siebie dumny.

– Czy Pani jest tu sama czy może oczekuje kogoś? Jeśli oczywiście Pani nie chce, nie musi mi Pani odpowiadać.

Nie wiedziałem, czy dobrze to sformułowałem i czy właściwie mnie zrozumiała. Pokiwała głową i powiedziała:

– Sama. A pan jest sam?

– Jak widać na załączonym obrazku.

Śmiała się, ciągle się śmiała. A ja byłem zadowolony, gdyż wiedziałem, że jak kobieta śmiała się, kiedy mężczyzna mówił, to były duże szanse. A mieć duże szanse u takiej kobiety to dopiero szczęście.

Moje wysiłki zmierzające w celu zdobycia tej kobiety zostały zauważone, bowiem piękna nieznajoma oznajmiła:

– Strasznie pan się stara, aby mnie poderwać.

Przed kobietami trudno cokolwiek ukryć.

– Aż tak widać?

– Widać, widać. My kobiety dostrzegamy znacznie więcej niż mężczyźni. Zwracamy uwagę na szczegóły. A pana zachowanie jest pełne szczegółów. Wystarczy tylko wyciągnąć z nich odpowiednie wnioski.

– No tak, gdzieś to słyszałem, że kobiety zwracają uwagę na szczegóły.

Patrzyła na mnie teraz całkiem inaczej niż na początku. Nie było już tego poprzedniego chłodu między nami. Ignorowanie przez kobietę zawsze było zniechęcające i mężczyźni przeważnie poddawali się. Napotykali zimny mur, zdawałoby się nie do przebicia. Ale cała sztuka była w tym, żeby za łatwo się nie poddawać, żeby walczyć. Kobiety to uwielbiały, jak mężczyzna nie poddawał się od razu, ulegając pierwszym lepszym trudnościom, które one celowo czyniły. Wytrwałość i waleczność to cnoty, które powinny zdobić każdego faceta. Przynajmniej w oczach damy.

I ja o tym wiedziałem doskonale.

– Podobam się panu? – spytała nagle.

– Nie widać?

Była teraz taka szczęśliwa. Aż przyjemnie było popatrzeć na tę kobietę. Zupełnie odmieniony anioł. Miałem tylko nadzieję, iż nie wróci do nieba.

– Ma pan wobec mnie jakieś plany?

– To zależy od Pani. Ja jestem przeciwnikiem niewolnictwa. Do niczego pani nie będę zmuszać.

– Czyli pan liczy na coś.

– Pewnie jak każdy facet.

– Hetero.

– Hetero – powtórzyłem, a potem dodałem

–W Pani to się można zakochać. Pani jest taka piękna. To wszystko Pani wina i teraz musi Pani ponosić tego konsekwencje.

Ciągle się powtarzałem, ale nic na to nie mogłem poradzić. Bo po prostu ta kobieta była piękna. Jako mężczyzna musiałem to przecież jakoś wyrazić. I to nie jeden raz. Wielbienie urody kobiety przez mężczyznę było czymś zupełnie normalnym.

– Naprawdę jestem taka piękna, czy tylko chce mnie pan wciągnąć do łóżka? Bo to jest różnica.

– Nawet gdybym miał zamiar jedynie iść z Panią do łóżka, to chyba nie szedłbym z brzydką. Mężczyzna idzie do łóżka z kobietą, która mu się podoba.

Piękna nieznajoma wydawała się coraz bardziej uszczęśliwiona rozmową ze mną.

– Czyli się panu podobam.

– Jak najbardziej!

– Jeszcze brakuje, żeby pan mi wyznał miłość.

Ależ ja myślałem o miłości. Nie chciałem jednak zbyt wcześnie jej wyrażać, bowiem kobiety tak nie lubiły. Trzeba było zawsze damę zaintrygować, a potem czekać na owoce takiego postępowania. Nie wolno przy tym się spieszyć.

– Na to jest jeszcze za wcześnie. Ale jestem Panią zauroczony. Rzuciła Pani na mnie czar i teraz jestem oczarowany.

Chwilę się zastanowiła i spytała:

– Liczy pan na następny raz?

Uśmiechnąłem się i potwierdziłem:

– Tak, liczę. Następny, następny i następny...

– A skąd pan wie, że w ogóle będzie następny raz? Może już więcej się nie spotkamy.

W tym momencie pozwoliłem na pewną śmiałość i odparłem:

– Bo Pani jest także zauroczona moją osobą.

– Strasznie pan pewny siebie. A może ja mam kogoś? Może mam faceta, męża...

No i miałem duży problem. Rzeczywiście o tym nie pomyślałem, że ta kobieta mogła nie być w życiu sama. Byłem zbyt zauroczony, aby sobie zawracać tym głowę. Tutaj była sama siedząc sobie samotnie, ale w życiu już nie. Mogła mieć faceta. Tak atrakcyjna dama nawet na pewno miała partnera, a ja wchodziłem w niebezpieczny układ. Ale ta nieznajoma była tak atrakcyjna, że chciałem zaryzykować.

– Gdyby Pani była przez kogoś kochana, nie byłaby taka smutna.

– A to widać?

– Widać, widać.

Nastała cisza.

– Zabrakło wolnych kobiet, że pan akurat upatrzył mnie? – spytała zerkając na mnie i lekko się uśmiechając.

Miała rację – kobiet wolnych w Lublinie mnóstwo. Prawie wszystkie studentki, ponieważ to miasto bardzo akademickie i uczelni tutaj mnóstwo. A jak uczelni, to i młodych kobiet chwytających wiatr w żagle. Wierzyły, że studia zapewnią im lepszą przyszłość u boku lepszego faceta.

Ale ja miałem dość studentek, niezbyt dojrzałych emocjonalnie. Tych ich humorów. Ja chciałem mieć prawdziwą, dojrzałą damę, nawet jeśli ona była starsza ode mnie. Kobieta musi mieć „to coś”, a reszta idzie już sama.

– Kobiet wolnych jest dużo, ale ja wolę niewolne.

– Przecież pan mówił przed chwilą, że jest przeciw niewolnictwu.

– Jestem. Dlatego uwalniam z niego damy. A Pani wygląda jak...

Zawahałem się, szukając odpowiedniego słowa:

– ... jak zniewolona.

Położyła swą delikatną, smukłą dłoń na swojej piersi i westchnęła:

– Ach, to takie rycerskie!

– Tak, nawet bardzo.

– I liczy pan, że dam się nabrać na te słówka?

– Liczę. Każda metoda jest dobra, żeby tylko zdobyć kobietę.

Piękna nieznajoma zatrzepotała rzęsami jak skowronek na wiosnę i powiedziała:

– Cel uświęca środki? „Dovete adunque sapere come sono due generazioni da combattere (…) bisogna, adunque, essere volpe (…) e leone.”

– Co proszę?

Nie rozumiałem tego drugiego zdania, bowiem nie było ono po włosku.

– „Musicie bowiem wiedzieć, że dwa są sposoby prowadzenia walki (...) trzeba przeto być lisem (...) i lwem.”Niccoló Machiavelli, „Il Principe”, czyli „Książę”. W miłości jest podobnie. Jak na wojnie.

Te jej słowa mnie powaliły. Aż się spociłem z wrażenia, gdyż przy niej nagle poczułem się taki malutki.

– Nieźle – wydusiłem tylko

Wiedziałem, że miałem przed sobą damę z górnej półki.

– A wie pan, że ja nie jestem łatwa? Nie wiem, może pan tak sądzi, lecz muszę pana zmartwić... Ja nie chodzę do łóżka z pierwszym lepszym. Nie poznaję facetów na ulicy i nie idę z nimi do ich mieszkań.

Miałem czas, żeby ochłonąć.

Tak dobrze szło, a tu nagle poczułem znowu ten chłód. Chyba bawiła się ze mną. I teraz miałem tego skutek. Nie poszło, jak chciałem, a więc szybko musiałem wstać z placu boju i znowu walczyć. Być może ciągle mnie testowała i sprawdzała, czy teraz się nie zniechęcę. Kobiety lubiły, jak się o nie zabiegało. Czuły się wtedy takie dowartościowane i mogły uzewnętrzniać te swoje fochy. Testowały cierpliwość faceta i jego zdolność prawidłowej reakcji na babskie humory. Od tego wiele zależało w przyszłym związku.

Wziąłem głęboki oddech i przyznałem:

– Ja wcale nie sądzę, że Pani jest łatwa... Bo nie jest! Ja to wiem i muszę dużo się natrudzić, aby zyskać Pani względy.

– A skąd pan wie, że pana wysiłki nie będą na marne. Nic pan o mnie nie wie.

Faktycznie mogłem przegrać, ale przegrana była zawsze wkalkulowana w ryzyko. Wiedziałem jedno – teraz, kiedy tak daleko zaszedłem, nie mogłem tak po prostu ulec. Pokazałbym tym samym tylko, że mam słaby charakter. A kobiety nie lubiły takich słabeuszy. Słaby facet to słabe życie – tak kalkulowała płeć piękna.

– Wiem dużo.

– Czyli, że mam ładne ciało... Więcej pan nie wie. Tylko wygląd zewnętrzny, a ten może mylić.

No i w tej chwili wpadłem na inny komplement niż tylko „ale Pani jest piękna”. Nie był on aż tak banalny. I doceniał coś innego niż tylko urodę. Bowiem kobiety lubiły jak mężczyzna widział w nich coś więcej niż tylko atrakcyjne ciało. I ja wtedy dostrzegłem to coś innego w tym oto Aniele siedzącym tuż obok.

– Ja myślę, że Pani jest inteligentna – powiedziałem całkiem serio.

Jej śliczne oczy patrzyły na mnie tak intensywnie.

– I pan tak to poznał po naszej krótkiej rozmowie. Gratuluję spostrzegawczości.

Uśmiechnąłem się tylko na te jej słowa. Były naprawdę urocze. Nawet po tej krótkiej rozmowie mogłem powiedzieć wiele o kobiecie, która siedziała naprzeciwko mnie. W końcu coraz bardziej odsłaniała swoje serce przede mną. Moje słowa popłynęły ku niej łagodnie, ale jednocześnie stanowczo:

– Mi to wystarczy. Już teraz mogę stwierdzić, że Pani jest piękna, inteligentna i wykształcona. Jest także Pani wymagająca. I na pewno nie jest Pani łatwa. Dla mnie to wystarczy. A pewnie i Pani ma inne pozytywne cechy.

Śmiała się tak serdecznie. Bardzo ją rozbawiły te moje słowa.

– A nie boi się pan tych negatywnych?

– Boję się, ale to jest ryzyko. Jednak to jest przyjemne ryzyko, taki dreszczyk emocji. Jak prezent – otwierasz pudełko i nie wiesz, co tam zobaczysz. Ale wiesz, że i tak będzie to coś pozytywnego.

Nastała cisza. Obserwowałem ją i zastanawiałem się, czy dała mi się przekonać, czy ciągle jeszcze musiałem wojować o jej względy. Nie odczuwałem już jej niechęci względem mnie, lecz ciągle był ten dystans między nami. Marzyłem, żeby się do niej przytulić, ale na to było zdecydowanie za wcześnie. Ten niewygodny dla mnie dystans musiał być na razie zachowany. Bo ona tego potrzebowała. Ale to normalne – znaliśmy się raptem kilkanaście minut. Żadna porządna kobieta nie ulegnie tak szybko mężczyźnie. Wiedziałem jedynie, iż byłem na dobrej drodze i ciągle musiałem walczyć. Nie mogłem się zniechęcać. Ona musiała poczuć, że naprawdę mi się podoba i mi na niej bardzo zależy.

– Czeka Pani na kogoś? – zapytałem z innej beczki.

– Może czekam i pan będzie miał kłopoty...

Mówiąc to uśmiechnęła się i ja wiedziałem, że nie mówi tego poważnie. W końcu wcześniej przyznała, że jest tu sama. Żartowała ze mnie, co chyba było dla mnie pozytywnym znakiem. Nie traktowała już mnie jako intruza.

– A ja sądzę, że Pani jest po prostu samotna.

– Błąd!

Powiedziała i pokazała mi swoją dłoń. Wiele tam było biżuterii, ale chyba chodziło jej o ten kawałek szlachetnego metalu, który miał być obrączką. Piękne dzieło sztuki i pewnie drogie. Mnie nie było stać na taką biżuterię.

– Ma Pani męża? – spytałem dla pewności.

Patrzyłem na tą wspaniałą zadbaną dłoń kobiety z wyższych sfer. I tak chciałem ją dotknąć. Na pewną miała wspaniałą, gładką cerę.

– Mam – powiedziała dosyć poważnym tonem i to był dla mnie jasny sygnał, iż jednak była zajęta.

To jedno jedyne słowo było jak cios w samo serce. Poczułem dziwne ukłucie i to nie było przyjemne. Miała męża – świadomość tego faktu z trudem wdzierała się do mojej lekko zamroczonej alkoholem psychiki. Ale przecież to była skrajna naiwność sadzić, że taka ekstra laska żyła w samotności. Zdobywałem mężatkę i to mogło być zniechęcające. I nawet było, lecz tylko na początku. Bowiem na nowo rozpalił się we mnie żar pożądania. Bo ja po prostu nie mogłem odpuścić takiej kobiety.

– Ma Pani męża i czeka tak Pani sama. I taka smutna.

Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się blado. Poczułem, że chyba nie była zbyt szczęśliwa w tym związku. To dla mnie była jakaś szansa. Nie wszystko jeszcze stracone.

– Tak bywa.

– Jest Pani nieszczęśliwa?

– Jestem.

– To wina Pani męża?

Spuściła swój wzrok i nie odpowiedziała. A ja patrzyłem na nią i zdawałem sobie z tego sprawę, że prawdopodobnie miałem rację. Dla niej to pewnie było okropne, a dla mnie – tylko radość. Pomyślałem, iż w ten sposób droga do tej kobiety była dla mnie ciągle otwarta. Mogłem ją mieć. Była taka szansa. Być może jedna na milion, ale była. I zamierzałem ją wykorzystać. Tak wspaniała kobieta była warta wielkiego trudu.

Czułem się wspaniale. I nie ważne było, że flirtowałem z mężatką. Każde małżeństwo mogło być zakończone. Co ma początek, to ma i koniec. Wbrew temu, co starają się nam wmówić księża, czasem rozwód bywał lepszy niż życie w toksycznym związku. I ja jakoś czułem, że ten jej związek należał do takich. Nie byław nim szczęśliwa.

– Może chce Pani o tym porozmawiać?

Spytałem, chociaż wcale nie wiedziałem czemu. Być może nie wiedziałem, o czym miałem z nią mówić. Wyczerpała mi się zwyczajnie tematyka. A przecież nie mogłem sobie pozwolić na to, aby kobieta ze mną się nudziła. Z początku dobrze mi szło i zapomniała na chwilę o swoim nieszczęśliwym związku. No ale potem wspomnienie o jej mężu zdecydowanie popsuło jej humor. Musiałem temu jakoś zaradzić.

– Z panem? – zdziwiła się.

– Tak, ze mną.

– Przecież my się w ogóle nie znamy. Dlaczego mam z panem rozmawiać na temat tak intymnych spraw?

Miałem co do tego inne zdanie i je wyraziłem:

– Przecież trochę już o sobie wiemy i cały czas poznajemy się. Nie jesteśmy aż tak nieznajomi dla siebie.

Nastała cisza. Patrzyła na mnie trochę zdziwionym wzrokiem.

– Chyba pan żartuje? – westchnęła.

– Ależ skąd? Mówię jak najbardziej serio.

– I nie chce pan odpuścić?

– Nie, nie chcę. Jak Pani chce może wezwać na mnie policję i oskarżyć o molestowanie, ale ja zaryzykuję. Pani jest warta każdego ryzyka. Jestem oczarowany Panią. Takich kobiet jak Pani jest niewiele i chciałbym, aby Pani była ze mną.

Na pewno te słowa były dla niej bardzo przyjemne. Rozchmurzyła się nieco, a ja liczyłem na to, że zacznie mi się zwierzać. Ze swoich małżeńskich problemów. Chciałem wzbudzić w niej jak największe zaufanie. Jeśli kobieta ufa mężczyźnie, to już była połowa sukcesu. Wystarczyło tylko zadbać o to, żeby tego zaufania nie zmarnować, a reszta zwykle układała się sama.

Siedzieliśmy tak i rozmawialiśmy ze sobą na jednej z głównych ulic Lublina. Obok nas ciągnęły tłumy. Pomyślałem, że czas na kolejne kroki zmierzające do zacieśnienia naszej znajomości. Nie wypadało tak tu siedzieć bez niczego.

– Skoro tu jesteśmy, to może czegoś się Pani napije?

Uśmiechnęła się lekko.

– Chce mnie pan upić?

– Nie, tylko tak klasycznie – drink i od razu milej się rozmawia.

Myślałem, że odmówi, ale ona powiedziała:

– Jak pan chce.

– Czyli zgadza się Pani?

– Tak.

Dla mnie to była wspaniała wiadomość. Moja piękna nieznajoma była chętna na wypicie ze mną drinka. To nieomylny znak, że już miałem jej zaufanie. Przekonałem ją do siebie i byłem taki szczęśliwy. W końcu może przy mnie zapomni o swoich małżeńskich problemach. Nie było na to lepszego lekarstwa niż nowa znajomość. I ja jej chciałem to dać – nowe możliwości w jej smutnym życiu. Szkoda, żeby taka kobieta żyła w trudnym związku bez przyszłości.

– To czego Pani się napije?

– Mam ochotę na Aperitif, typu pure. Ale może być i Cinzano lub Martini.

Zrobiłem wielkie oczy. O Martini słyszałem, na zagranicznych filmach. I nic poza tym. Byłem kompletnie zielony w tej tematyce. Pijałem zwykle piwo lub przemycany ze Wschodu spirytus, kupowany od „prawników”, czyli studentów prawa, piętro niżej. Często przytrafiały mi się także lubelskie pryty, czyli wina marki „wino”. Szczególnie popularna była „wiśniówka”, czyli pryta alkoholizowana, mocniejsza od tych zwykłych. Nie mylić ze szlachetną „wiśniówką lubelską”. Zwłaszcza była lubiana przez mego kolegę z roku Zbyszka, zwanego Giętkim. Tania, owocowa i waliła w łeb jak dobry cep.

W końcu lubelskie to owocowe zagłębie.

Ale nie drinki! Kogo stać na jakieś tam drinki? Biedni studenci w zasadzie nie pijali drinków. To tylko wyrzucanie pieniędzy i upić się ciężko. No ale taka dama jak moja piękna nieznajoma na pewno nie pijała pryty, nawet tej wspaniałej lubelskiej.

– Wejdę do środka i spytam, czy mają – postanowiłem.

Wtedy uśmiechnęła się. Jej wzrok powędrował w bok. Nie wiedziałem, co to mogło oznaczać, ale potraktowałem to jako kokietowanie mojej osoby, czyli coś jak najbardziej pozytywnego.

Ale ja nie zważałem na to, tylko wstałem i ruszyłem do środka baru. Był prawie pusty. Siedział tam tylko jeden facet, który konsumował jakieś danie na gorąco. Za barem stała młoda barmanka, pewnie studentka. Była schludnie ubrana, chociaż ten lokal nie wyglądał na taki, co miałby wysoki poziom.

Wzrok mój i barmanki spotkał się.

– Dzień dobry – powiedziałem.

– Dzień dobry, panu. Siedział pan z tą Panią tak długo i wreszcie się państwo zdecydowali. Co podać?

Trochę byłem poirytowany tymi słowami, ponieważ zabrzmiały jakoś tak mało przyjemnie. Nie powinno to obchodzić tej damy, co robiliśmy. To była wyłącznie nasza sprawa. Ale z drugiej strony siedzieliśmy na terenie jej ogródka piwnego, a więc trochę było głupio, że nic nie zamówiliśmy. No ale teraz to miało się zmienić.

Starałem się zapamiętać te nazwy, które towarzysząca mi dama wymieniła, ale nic z tego. Jedynie Martini zostało mi w głowie. Dlatego powiedziałem:

– Tak, zdecydowaliśmy się. Martini proszę. Dwa razy.

Spojrzała na mnie trochę dziwnie.

– Nie sprzedajemy tu drinków. Piwo, wódka, ewentualnie wino...

Informacja barmanki, że nie prowadzą sprzedaży drinków zmroziła mnie. I co ja teraz powiem mojej pięknej nieznajomej?! Skąd ja jej wyczaruję te wszystkie wymyślne drinki? Znikąd. Musieliśmy po prostu zmienić nasz lokal, aby znaleźć taki, gdzie sprzedają drinki.A może po prostu tym razem wypije dobre piwo z sokiem, jak to zwykle robiły studentki. Zabijały w ten sposób naturalną gorycz piwa, nieznośną dla delikatnych kobiecych gardeł. Może skusi się na coś innego niż wymyślne drinki.

Tak, miałem wielki problem, ale ja nie mogłem tak łatwo się poddać. Właśnie teraz, kiedy moja tajemnicza nieznajoma mi tak bardzo ufała.

– Poczeka pani – rzuciłem do barmanki.

Wyszedłem na zewnątrz, aby spytać mojej ślicznej i nieszczęśliwej nieznajomej, czy mogło być coś innego. I stanąłem jak wryty. Rozglądnąłem się wokół i nie mogłem uwierzyć własnym oczom.

Mojej nieziemskiej kobiety nie było!!!

Zakląłem siarczyście i wybiegłem na chodnik, niemal w panice. Spojrzałem w jedną stronę, a potem w drugą. Przechodzili przechodnie, lecz jej ponętnych kształtów nigdzie nie widziałem. Byłem załamany, ponieważ do mojej świadomości zaczęła wdzierać się brutalna prawda. Zakpiła ze mnie.

Ten fakt zranił mnie mocno, niemal jak nóż rzeźnika. Byłem bardzo zły, ale chyba przede wszystkim na siebie, a nie na tę kobietę. Tak, byłem głupi. To była skrajna naiwność, żeby sądzić, iż zdobędę łatwo tę kobietę. Damy tej klasy nie interesują się jakimiś tam biednymi studentami, zwłaszcza archeologii. To niepoprawni romantycy bez szansy na dobre pieniądze. Jaką mogłem jej zagwarantować przyszłość?

Żadną!

Pomyślałem, że w tej przykrej sytuacji muszę po prostu się napić. Sam. Aby zalać swoje męskie żale, jak czyniło to tysiące mężczyzn na tym nieszczęsnym globie. Tym bardziej, że już prawie całkowicie wytrzeźwiałem,a to było niedopuszczalne dla studenta archeologii, zwłaszcza w Lublinie.

Wróciłem zatem do ogródka piwnego i spojrzałem na miejsce, gdzie siedziała moja przepiękna nieznajoma. Emocje powoli opadały. I w sumie miałem wrażenie, że to wszystko mi się przyśniło i żaden cudowny anioł mnie nie odwiedził w moim przeklętym męskim życiu utkanym z pasma uczuciowych porażek. Moim samotnym żywocie pisarza, który jeszcze nic nie wydał. Pogodziłem się już nawet ze stratą tej Muzy, która mogła wyciągnąć mnie z tego mego literackiego padołu, która mogła dać mi twórczego kopa. Bo w końcu bez całowania w dupę krytyków – i innych tam zakompleksionych redaktorów lub niezaspokojonych redaktorek – i tak bym nic nie wydał, nawet jak bym napisał dzieło najlepsze z najlepszych.

I wtedy na stoliku zauważyłem małą żółtą karteczkę. Wyostrzyłem swój wzrok i już byłem pewien, że to nie złudzenie. Tam naprawdę coś leżało i to chyba nie był jakiś tam śmieć. Szybko się zbliżyłem do stolika. Chwilę na patrzyłem to coś, a potem ostrożnie po to sięgnąłem. Była przyklejona do blatu, aby chyba jakiś podmuch jej nie zwiał w kąt. Odkleiłem ją delikatnie i rozłożyłem. I wtedy moim oczom ukazały się następujące słowa napisane długopisem:

„Linusia”

Niżej zaś był numer telefonu. Napisany starannie, abym zapewne się nie pomylił wykręcając ten numer. Ach, te kobiety! One tak lubiły zabawę w kotka i myszkę.

W jednej chwili cały mój gniew i żal zniknął. Na ich miejsce weszła ogromna radość. Wypełniła moje ciało aż po wszystkie jego zakątki. Czułem ją nawet w swoich palcach. Ta kobieta grała ze mną w swoją kobiecą grę, a ta kartka była jednoznacznym zaproszeniem do dalszych zalotów. Linusia dawała więc mi szansę na jej upolowanie. Chciała być zdobywana, a ja miałem być łowcą, który zastawi na nią swe sidła miłości.

Linusia? Co za oryginalne imię! Chyba nie było polskie. Na pewno nie było polskie, ponieważ nigdy nie znałem kobiety o takim imieniu. No ale cóż, w końcu rozmawialiśmy tylko po angielsku.

Ucałowałem tę karteczkę niczym święty obrazek. Dla mnie to były relikwia zostawione przez Anioła Pańskiego i tak to traktowałem. Ta karteczka tak intensywnie pachniała jej perfumami, a ja się zastanawiałem, co to za pachnidła. Działały na mnie piorunująco. Byłem upojony nimi wiedząc, jakie rączki to trzymały. Oto moje życie zaczynało nabierać barw jak przyroda budząca się ze snu po odejściu szarości nocy.

Wszedłem znowu do baru i powiedziałem do barmanki:

– Piwo z beczki.

– Które? – spytała

– Te – wskazałem ręką.

– Dwie sztuki?

Wiedziałem, iż chodziło jej o to, że byłem tu z kobietą. Ale przecież jej już nie było. Uleciała ku niebu. Byłem sam jeden. Szkoda! Jednak co mogłem na to poradzić? Tylko westchnąłem i utopiwszy swój wzrok we włosach barmanki, rzekłem:

– Nie, jedno. Tylko jedno.

Widziała, że miałem trochę smutną minę. Nie dostrzegała tej mojej wewnętrznej radości z powodu zostawienia mi tej karteczki z telefonem. Musiała także zobaczyć moment, kiedy moja nieznajoma odchodziła. Siedzieliśmy naprzeciw szyby, przez którą dało się widzieć ogródek piwny nawet zza kontuaru.

– Dziewczyna odeszła? – spytała.

Spojrzałem na nią. Ta barmanka naprawdę była bezczelna! Ale być może tak kobiety już mają, iż lubią po prostu wiedzieć. Zwłaszcza, jeśli chodziło o sprawy sercowe. Potrzebowały przeżyć jak ryba wody, a ptak przestrzeni.

Uśmiechnąłem się do tej dziewczyny i krótko wyjaśniłem:

– Musiała iść. Tak czasami bywa.

– Czasami tak bywa – powiedziała melancholijnie, nalewając mi żądane piwo z beczki.

Siedzący tu facet, jedyny klient tego baru, właśnie wychodził. Ja zaś nie chciałem pić piwo w towarzystwie tylko tej wścibskiej barmanki. Wyszedłem na zewnątrz, aby uciec przed ewentualnymi jej dalszymi pytaniami. Było pięknie, słonecznie i wiał przyjemny wiaterek. Lublin zachęcał do podziwiania swojej miejskiej architektury. A było na co popatrzeć. Takie to było to Krakowskie Przedmieście, pełne charakterystycznych zabytków i uroczych kamienic.

Siedziałem przy tej szklance ze złocistym piwem, patrzyłem na ulatujące bąbelki i myślałem o tej ślicznej nieznajomej. Nie mogłem w żaden sposób o niej zapomnieć, ponieważ o takich kobietach po prosu się nie zapomina. Wyjąłem jeszcze raz tę kartkę i patrzyłem na te staranne litery, pisane kobiecą ręką. To nie był sen – ta kobieta istniała. Była tu i rozmawiała ze mną, jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi. Tak, była tu...

I zostawiła do siebie kontakt!

Byłem taki szczęśliwy i miałem tylko nadzieję, iż ten numer telefonu nie był zmyślony. Ale byłem dobrej myśli. Wiedziałem, że ta kobieta była zbyt poważna i dojrzała, żeby wykręcić mi taki numer. Lubiła grę z facetami, jak każda dama, ale przecież wszystko miało swoje granice. I tych na pewno nie przekroczyła.

Ta Linusia naprawdę wzbudzała we mnie zaufanie.

– Cześć! – usłyszałem nagle.

Podniosłem swój wzrok i oto ujrzałem Ernesta, rodowitego lubliniaka, który to przypadkiem przechodził obok mnie chodnikiem. Popatrzyłem na niego lekko zdziwiony, jak gdybym go nie poznawał, ale przecież to był Ernest.

Ciągle trwałem w tym oszołomieniu po spotkaniu z Aniołem i dlatego trudno mi było myśleć. Ale w końcu musiałem wziąć się w garść i zacząć normalnie żyć. W końcu czekała mnie jeszcze długa droga w zdobywaniu Linusi. Chciałbym powiedzieć, że Mojej Linusi, ale niestety ona ciągle jeszcze nie była moja. Należała do innego faceta i tego faktu nie byłem w stanie tak po prostu zmienić. Musiałem o nią walczyć, jeśli chciałem ją mieć tylko dla siebie. Ale dla mnie to była słodka walka, bezkrwawa, a przepojona nektarem miłości.

Szybka analiza mojej sytuacji okazała się orzeźwiająca.

– Cześć! – odparłem, kiedy ostatecznie oprzytomniałem. – Co tu robisz?

Ernest zaśmiał się, jak gdyby odgadł, że mój umysł został totalnie zmącony obecnością przepięknej kobiety. Ale przecież nie mógł tego widzieć. Po prostu zauważył moją głupią minę, minę człowieka szalonego. Szalonego z miłości.

– Idę sobie trochę pochodzić po sklepach.

– Tak? A czego szukasz?

– Mam zamiar kupić ubranie robocze. Ta praca przy wykopaliskach chyba się przedłuży. A nie mam zamiaru prać mego ubrania za każdym razem. Chciałbym mieć coś na zmianę. Moją matkę szlag niedługo trafi.

Pokiwałem głową i potwierdziłem:

– Ten less... Dał ci się we znaki ten less, co? No tak, wizytówka Wyżyny Lubelskiej. Może piękne te wasze wąwozy lessowe, ale przy kopaniu w ziemi to chyba największe cholerstwo, jakie może spotkać archeologa.

Ernest nie był archeologiem i nigdy nie będzie, jeszcze nawet nie studiował. Robił technikum i tylko tak sobie dorabiał w naszej firmie archeologicznej„u Mundka”. Bardzo fajny był niego facet, taki rozrywkowy i o dobrym charakterze. To był naprawdę wspaniały kompan, do kieliszka i do gadki. Tak różny od tego chałatajstwa, które to poznałem do tej pory. Jak przybyłem do Lublina z mojej podaugustowskiej wioski, to byłem w istnym szoku, iż tacy faceci w ogóle istnieją. Przy nim to ja czułem się nieopierzonym chamem, wychowanym wśród „cepów”. I moje zachowanie było takie bezpośrednie, co zaraz wyraziło się tymi oto słowami:

– Chodź tu do mnie, Ernest. Siadaj tu, chłopie. Postawię ci piwo.

Ale Ernest za bardzo nie chciał ze mną pić.W końcu szedł po ubranie robocze na nasze wykopaliska. Dobrze wiedział, że jak zacznie pić z archeologiem, to trzeźwy na pewno nie będzie, a raczej na pewno wyjdzie z tego ogródka piwnego na czworakach. A w takim stanie to na pewno nie nadawał się na jakiekolwiek zakupy.

– No, nie mogę. Nie teraz.

– Chodź stary, ponieważ czuję się samotnie. Sam nie będę pił jak jakiś tam rasowy alkoholik.

A że był to człowiek podatny na wpływy, a ja miałem raczej osobowość ofensywną, szybko zrezygnował z chodzenia po sklepach i przysiadł się do mnie. Nie chciał jednak, abym mu kupił piwo. Nabył je za swoje. Honorowy, chociaż zupełnie nie trawiłem tego zachowania. Kiedy usiadł do mnie, powiedział:

– Jest impreza w „Chatce Żaka”.

Słowo „impreza” zawsze wywoływało dreszczyk emocji wśród studentów archeologii. Zwłaszcza tych mieszkających w akademiku na Zana.

– Jaka? – spytałem.

Byłem bardzo zaciekawiony i od razu pomyślałem, że zadzwonię do Linusi i zaproszę ją na wspólne imprezowanie. Bowiem tego jej było trzeba. Ona nie powinna była pozostawać zbyt długo smutną. Powinna cieszyć się życiem, a nie pokutować. I to za nie swoje grzechy. I miałem taką wielką nadzieję, że wśród studentów ta śliczna dama zakwitnie jak wiosenny kwiat. No i oczywiście będzie w tym wielka moja zasługa.

– Przyjechał teatr z Ukrainy, ze Lwowa.

– Teatr? – zdziwiłem się – Co wystawiają? „Zemstę” Fredry?

Zaczął się śmiać. A jego to było jakoś dzisiaj dosyć trudno rozweselić, ponieważ trochę taki mruk z niego był. Pewnie coś go gryzło. Ale ja byłem zdolny do czynienia nawet rzeczy niemożliwych. I byłem w stanie nawet uczynić Ernesta wesołym.

– Nie, to teatr alternatywny – wyjaśnił po chwili.

– Alternatywny? To takie tam dziwne mechanizmy i ognie? Latają wszędzie takie cudaki, pomalowane i poprzebierane.

Cały czas się śmiał.

– Tak, tego typu – potwierdził.

Nie interesowałem się szczególnie teatrem, zwłaszcza tym alternatywnym. Może i bym się ruszył, żeby był jakiś koncert rockowy, ale nie na teatr. Nie trawiłem tego rodzaju sztuki. Nie miałem nawet nigdy chęci do pisania dramatów. Dla mnie podstawą wyrażania świata pozostawała proza. Była ona bowiem najbliższa otaczającej nas rzeczywistości, a moje teksty zawsze były prawdziwe.

– Ile wjazd? – zapytałem z czystej ciekawości.

– Darmo.

– Darmo?

– Tak, mają sponsorów. To taka wymiana studentów z Ukrainy. Nasi jadą tam, a oni przyjeżdżają tutaj.

Piliśmy piwo i rozmawialiśmy jeszcze na inne tematy. Ale w końcu nasze szklanki zostały opróżnione i rozstaliśmy się w dobrych humorach. Ernest poszedł swoją drogą, a ja swoją. Nie na czworakach, a wyprostowany jak każdy porządny homo sapiens. I tak wróciłem do akademika, również w pozycji pionowej. Moich kolegów z pokoju jeszcze nie było. Ochrona środowiska miała dzisiaj zajęcia do wieczora, a ten z archeologii polazł gdzieś, pewnie do dziewczyn z pokoju parę pięter niżej.

Leżałam sobie samotnie na łóżku w DS „Grześ”, na siódmym piętrze, w pokoju 709 (tym naprzeciw schodów) i myślałem jedynie o tej nieznajomej o słodkim imieniu Linusia, którą to dzisiaj spotkałem na swojej drodze. Zakochałem się w niej i dla mnie to była po prostu taka miłość od pierwszego wejrzenia. Tak to określałem, ponieważ niech mi ktoś powie, jak to inaczej nazwać. Spotykasz kobietę i od razu w niej się zakochujesz. Tak, można być pod wrażeniem czyjejś osobowości, być kimś zauroczonym, lecz ja byłem normalnie zakochany. I to na zabój. Miałem kilka kobiet w czasach licealnych, ale to były tylko takie tam szkolne miłostki, nic nie warte. Tutaj miałem do czynienia z prawdziwą i dojrzałą miłością. Byłem o tym święcie przekonany.

Nie mogłem wytrzymać z tymi moimi myślami. Musiałem coś zrobić. Usiadłem na wersalkę i zatopiłem swoją twarz w dłonie. Zastanawiałem się, co mam teraz zrobić. Poznałem ekstra laskę, miałem do niej namiary i wiedziałem, iż muszę z nią się skontaktować. Jakkolwiek obawiałem się tego, zwłaszcza możliwości, że odbierze jej mąż. I będzie afera. W końcu to była mężatka. Nieszczęśliwa mężatka, ale jednak mężatka.

Pewnie powinienem sobie odpuścić i zaprzestać na naszym flircie w tym piwnym ogródku, lecz nie byłem w stanie powiedzieć „dość!”. Bo ja nie miałem dość – dopiero się rozkręcałem, dopiero zaczynałem znajomość z nowo poznaną interesującą kobietą. Ten flirt najzwyczajniej w świecie nie mógł mi wystarczyć. Chciałem więcej, pragnąłem więcej, pragnąłem jej, jej ciała. I nic nie mogło mi przeszkodzić, żeby to osiągnąć. W tamtych chwilach byłem gotów podjąć każde ryzyko, aby tylko być bliżej Linusi.

Podjąłem decyzję.

Wstałem i wyszedłem z pokoju, aby poszukać telefonu, bowiem wtedy komórki nie były jeszcze popularne. Automat był na dole w holu. Był akurat zajęty, zatem usiadłem w fotel, by poczekać. W końcu rozmawiająca przez telefon studentka zlitowała się nade mną i odłożyła tę słuchawkę na swoje miejsce. Wstałem i podszedłem do automatu na drżących nogach. Chwilę się wahałem, ponieważ zawsze używanie telefonu przeze mnie wiązało się z pewnym napięciem. Ale potem wziąłem głęboki oddech i sięgnąłem po słuchawkę. Spojrzałem na trzymaną w kartkę. Przeczytałem te cyfry w myślach. Następnie wykręciłem numer napisany na kartce i czekałem w wielkim napięciu. Serce biło mi jak młot, pociłem się jak w łaźni. Denerwowałem się i w żaden sposób nie byłem w stanie tego opanować.

– Tak? – odezwał się czyjś głos po angielsku.

To był jej głos! Poznałbym go wszędzie – był taki czysty, melodyjny, wspaniały, kobiecy. Ach, jak rozpalał te moje żądze!

Przez pewien czas się wahałem, lecz w końcu musiałem zebrać się na rozmowę z tą fascynującą kobietą. Jej głos podziałał na mnie zachęcająco, zatem zapomniałem o swoich nerwach i powiedziałem:

– Tutaj nieznajomy, zakochany w pięknej kobiecie.

Przez chwilę słyszałem w słuchawce tylko szum, lecz potem odezwała się znowu z nieukrywanym zdziwieniem:

– Ach, to pan! Witam pana.

– Witam. Zostawiła mi Pani numer telefonu, więc dzwonię.

– Myślałam, że pan nie zadzwoni.

– A ja myślałem, że numer jest nieprawdziwy.

Zaczęła się śmiać.

– Oboje myśleliśmy inaczej. Ale dobrze, że pan dzwoni. Chciałabym pana gdzieś zaprosić. Zgodzi się pan przyjść?

To naprawdę brzmiało obiecująco.

– Gdzie? – zdziwiłem się, ale zaraz potem dodałem – Ja za Panią pójdę wszędzie. Gdzie tylko Pani chce. Nawet do samego piekła. Na jedno Pani słowo. Pani ma nade mną władzę. Rzuciła Pani na mnie czar.

Chichotała, a więc miała doskonały humor. Mogłem być z tego zadowolony, ponieważ kobieta w dobrym humorze zawsze była przychylna mężczyźnie. A ja chciałem, żeby Linusia była dla mnie miła.

Jej głos brzmiał wyjątkowo przyjaźnie:

– No niech pan nie przesadza. „Chatka Żaka”. Jutro na siedemnastą. Wie pan, gdzie to jest? Ach, przecież pan jest studentem, zatem dobrze pan wie, gdzie to jest.

Słysząc te słowa poczułem nagły dreszcz, który przebiegł mi galopem po plecach. Zastanawiałem się, co ta kobieta może mieć wspólnego z „Chatką Żaka”. Czyżby także była jeszcze studentką?

– Oczywiście, że wiem, gdzie to jest. A co tam będzie?

– To niespodzianka.

– Niespodzianka? – udałem zdziwienie.

Zaśmiała się i oznajmiła:

– Chciałabym, aby pan był zaskoczony... mile, oczywiście.

– Dobrze, przyjdę, jeśli Pani także tam będzie.

– Oczywiście, że będę. Przyjdzie Pan? Tak mam to rozumieć?

– Tak. Przyjdę. Proszę się o to nie martwić.

Ciągle się śmiała.

– No to jesteśmy umówieni. Czekam.

Odłożyła słuchawkę. I ja w chwilę potem również. Nie mogłem w to uwierzyć, że znowu ze sobą rozmawialiśmy. Teraz mogłem liczyć na to, że nasz kontakt będzie się zacieśniać. Tak bardzo na to liczyłem.

Boże, co za szczęście!!!

I nie ważne było, iż miała męża i zapewne on także tam będzie. Spotkanie z tą kobietą było czymś wspaniałym, wymarzonym, co nawet mi się nie śniło. Po prostu byłem cholernie zakochanym facetem, a zakochany to zawsze był głupi. Jednak mnie to wcale nie obchodziło. Myślałem jedynie o tym, żeby być z Moją Linusią. Tak, Moją. Ona już była Moja i tylko Moja.

Aż do siedemnastej nie mogłem wytrzymać z tymi swoimi gorącymi myślami. Cały czas o niej myślałem. Byłem pewny na sto procent tych moich uczuć do tej kobiety. Tak bardzo ją kochałem. Kochałem. Tak, nie bałem się używać tego słowa i robiłem to coraz częściej. Bo ja naprawdę kochałem tę kobietę i nie ważne było, że to było głupie i całkowicie nieodpowiedzialne na tym etapie znajomości. Bo jak można kogoś poznać tylko powierzchownie i go kochać? Ale ja czułem, że Linusia była kobietą wspaniałą i zasługiwała na moją szaloną miłość.

Przyszedł Marek, jeden z moich współlokatorów i wyrwał mnie z tego otępienia. To był facet, który nie przejmował się kobietami i w sumie to miał rację. Niektóre nie zasługiwały na męskie uczucie. Miał przynajmniej spokój i mógł studiować w spokoju. A ja? Ja byłem spętany emocjami, ale to było przyjemne doznanie. I nie chciałem z niego się obudzić. Chciałemw nim trwać.

Wiedząc, że Marek zostanie w naszym pokoju, ruszyłem śmiało po schodach na dół. Tam w recepcji pani dziwnie na mnie patrzyła, ale nie zwracałem na to swojej uwagi. Ona to tak zawsze. Ruszyłem między akademikami do „Chatki Żaka” i moje wnętrze było pełne gorących uczuć.

Moja Linusia przygotowała dla mnie niespodziankę! Po drodze spotkałem pewnego typa ze swoim kolegą, którzy to byli słynni z ostrego imprezowania, chociaż nie byli z archeologii. Ciągnęli mnie do jakiegoś klubu, ale im odmówiłem, ponieważ musiałem być z moim Aniołem. Byli wściekli i chcieli mnie tam nawet zaciągnąć siłą. Jednak ja stanowczo im odmówiłem, chociaż tanie promocyjne piwo i rozebrane kobiety tańczące na rurze to była nasza popularna rozrywka, typowa dla nocnych klubów dużych miast.

Ale nie dzisiaj!

Mimo nachalności swoich kolegów, w końcu trafiłem pod „Chatkę Żaka”. Było to Akademickie Centrum Kultury UMCS, gdzie wymęczeni nauką studenci mogli zabawić się nieco. Był już tu spory tłumek ludzi, którzy czekali na wejście. Prawie sami studenci. Czułem się jak ryba w wodzie. Nie widziałem nikogo z roku z archeologii, lecz zaraz dojrzałem Ernesta. Nie student, ale jakoś go do nas ciągnęło. Machnąłem do niego. Wtedy mnie zauważył. Szybko przyszedł do mnie. Był zadowolony, że mnie widzi.

– A jednak przyszedłeś – powiedział.

– Tak, jestem.

Milczał, ponieważ rozmowny to on raczej nie był.

– O co tu chodzi? – spytałem.

–No, teatr alternatywny. Pamiętasz?Rozmawialiśmy o tym przy piwku.

– Ach, tak! Rzeczywiście.

Zastanawiałem się znowu, co miała wspólnego „Chatka Żaka” z moją wymarzoną kobietą, ale nic mądrego nie przychodziło mi do głowy i pozostawało tylko czekać. No i jeszcze ten teatr alternatywny z Ukrainy. Miałem tylko nadzieję, że spotkam ją tutaj i będzie sama. Chciałem poznać ją bliżej, nawet dużo bliżej. Liczyłem, żeprzynajmniejbędzie możliwość porozmawiać z nią na osobności. W końcu otworzono drzwi i powoli wchodziliśmy do budynku. Zastaliśmy tam mnóstwo krzeseł i przygotowaną scenę dla sztuki teatralnej. Zajęliśmy miejsca i czekaliśmy na przedstawienie. Nigdzie jednak nie widziałem mego Anioła, chociaż mój wzrok docierał wszędzie, gdzie się dało.

Ale zaraz zgasło światło i nici z dalszych poszukiwań. Musiałem skupić się na tej prowizorycznej scenie przede mną. I chociaż nie przepadałem za teatrem, czułem się bardzo podniecony w oczekiwaniu na to, co zaraz nastąpi. Dwa reflektory świeciły na scenę, gdzie zaraz pojawiła się jakaś kobieta z mikrofonem i powiedziała:

– Witam państwa! Mam nadzieję, że wszyscy się pomieścili...

Zaśmiała się i kontynuowała:

– Proszę państwa, gościmy dzisiaj teatr ze Lwowa. Są to studenci z lwowskiej szkoły aktorskiej. Jest to przedstawienie bez słów, ale czy słowa są zawsze potrzebne w kontaktach z innymi ludźmi? Przywitajmy naszych gości gorąco!

Widownia zaczęła klaskać, a kobieta zeszła ze sceny. Zaraz potem wkroczyło dwoje studentów poprzebieranych w jakieś dziwne stroje. Inny wepchnęli jakieś monstrualne dekoracje na kółkach. Buchał ogień i robiło to spore wrażenie. Rzeczywiście nie mówili, a przedstawiali scenki używając jedynie swego ciała. Nawet mi to się spodobało, chociaż może za bardzo industrialne jak na mój gust. Nigdzie jednak nie widziałem tej, co mnie zaprosiła. I dlatego nie mogłem całkowicie skupić się na spektaklu. Wierciłem się przez cały czas aż w końcu przedstawienie się zakończyło. I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Znowu pojawiła się ta pani z mikrofonem, co była na początku i oznajmiła:

– Przywitajcie państwo aktorów lwowskiego teatru alternatywnego i panią Linę, opiekującą się tą grupą.

Linę?! – zawyło w mojej głowie. Jak urzeczony patrzyłem na scenę, jak wychodzili po kolei aktorzy, a potem...

Wyszła ona!!!

Linusia! Moja Linusia!!!

Patrzyłem i własnym oczom nie mogłem w to uwierzyć. To była ta sama kobieta, którą spotkałem na lubelskiej ulicy. I z nią rozmawiałem. Zrobiło mi się jakoś głupio. Zupełnie nie wiedziałem, co miałem teraz robić. Tylko patrzyłem i napatrzyć się nie mogłem. Czegoś takiego jeszcze w swoim życiu nie przeżyłem. Czułem pot spływający mi po plecach.

Zewsząd ogłuszała mnie burza energicznych oklasków. Na szczęście potem ucichły. Ale ja i tak trwałem w swoim oszołomieniu.

– Pożegnajcie państwo koleżanki i kolegów ze Lwowa – powiedziała prowadząca. – Brawo dla naszych gości!

I znowu oklaski. Powoli widownia zaczęła wstawać i po kilku minutach część już była na zewnątrz. Ja zaś tylko wstałem i stałem sztywny niczym kołek. Wtedy Lina mnie zauważyła. Uśmiechnęła się do mnie. Ja jej się odwzajemniłem. Moje zaskoczenie minęło, a teraz dla mnie najważniejszy stało się to, żebyśmy się spotkali tylko we dwoje.

Aktorzy zaczęli schodzić ze sceny. Ona także. Ruszyłem, aby wydostać się z tych rzędów krzeseł. Potykałem się o nie co jakiś czas, lecz to nie miało w tych chwilach żadnego znaczenia. Zmierzała w moją stronę, a więc również miała ochotę na rozmowę ze mną. Kiedy już byliśmy blisko siebie, powiedziałem po angielsku:

– Dzień dobry.

– Witam, pana – zawołała wesoło. – Podobało się?

– Ależ oczywiście!

Brakowało mi słów, kiedy patrzyłem na jej delikatną, kobiecą postać, powleczoną przepiękną suknią. Nie wiedziałem, co miałem w takiej chwili powiedzieć. Byłem tak zauroczony tą kobietą. Kochałem ją i nie miałem pojęcia, jak miałem to jej wyrazić. Dla mnie ważne było to, że spotkała się ze mną. To znaczyło, że mnie nie skreśliła, że przeszedłem z pozytywnym skutkiem jej kobiecy test. Po prostu droczyła się ze mną. W końcu była kobietą, a kobiety lubiły różne takie sztuczki, które miały przetestować faceta. Ale teraz już nie było ani cienia tego chłodu, tylko sto procent tej ciepłej kobiecej przyjaźni.

– Tak Pani odeszła... – zacząłem nieśmiało.

Ciągle trwałem w stanie silnego oczarowania.

– Przepraszam, pana. Znajomość z panem jakoś tak na mnie spadła... Nie byłam przygotowana.

Przy tych słowach spuściła swój wzrok. Trochę jej było wstyd, gdyż zachowała się trochę jak rozwydrzona nastolatka, lecz z drugiej strony to były przecież zaloty. Chodziło o to, żeby gonić króliczka. I to było takie podniecające.

– Wie Pani, ja się nie gniewam. Zostawiła przecież Pani do siebie kontakt. Dla nieznajomego faceta. Podziwiam Pani odwagę.

Zaczęła się śmiać.

– Nie