Liberalizm to nie wolność, czyli libertarianizm dla rozsądnych - Jakub Wozinski - ebook

Liberalizm to nie wolność, czyli libertarianizm dla rozsądnych ebook

Jakub Wozinski

2,5

Opis

W Polsce utarło się przekonanie, że wolnościowcy to przede wszystkim konserwatywni liberałowie. Ich poglądy to w skrócie konserwatyzm obyczajowy i wolna gospodarka. Tymczasem, jak wskazuje autor, liberalizm to bardzo kiepski fundament ideowy dla wolności.

Czytelnik pozna mało znane szczegóły z życia i twórczości ojców liberalizmu: Smitha, Hume’a czy też Hayeka. Dowie się, dlaczego filozofia liberalna broni relatywizmu i tym samym jest użytecznym narzędziem globalnych mocarstw.

Jeśli nie liberalizm, jakie inne narzędzie pozostaje nam do obrony gospodarczych swobód? Zdaniem autora – filozofia libertariańska. Wykorzystując formułę abecadła, Jakub Wozinski ukazuje zarys filozofii wolności opartej na twardych i logicznych fundamentach.

Libertarianizm nie musi być wywrotowy. Można go z powodzeniem wykorzystać do obrony najważniejszych wartości naszej cywilizacji. Jego atutem jest to, że unika podstawowych błędów zawartych w myśli liberalnej.

Bez czołobitności, autor Dziejów kapitalizmu przedstawia i mocne strony libertarianizmu, i obszary pozostawiające wiele do życzenia. To obowiązkowa pozycja dla wszystkich wolnościowców: zarówno konserwatywnych liberałów, jak i libertarian.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 233

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,5 (2 oceny)
0
1
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ISBN:978-83-65546-51-7

Co­py­ri­ght © by Ja­kub Wo­zin­skiCo­py­ri­ght to this edi­tion © by Wy­daw­nic­two Pro­hi­bi­ta

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki:Ma­ciej Ha­ra­basz

Ry­sun­ki:Krzysz­tof Bo­ru­szew­ski

Re­dak­cja, ko­rek­ta i in­deks:Edy­ta Chrza­now­ska

Wy­daw­ca:Wy­daw­nic­two PRO­HI­BI­TAPa­weł To­bo­ła-Per­t­kie­wiczwww.pro­hi­bi­ta.plwy­daw­nic­two@pro­hi­bi­ta.plTel: 22 425 66 68fa­ce­bo­ok.com/Wy­daw­nic­two­Pro­hi­bi­taul. Dy­miń­ska 401-519 War­sza­wa

Sprze­daż książ­ki w in­ter­ne­cie:

Wprowadzenie

Czym jest li­ber­ta­ria­nizm?

Od­pu­ść­my so­bie uczo­ne de­fi­ni­cje. Usa­tys­fak­cjo­no­wa­ły­by oso­by do­cie­kli­we, ale nie od­da­ły­by sed­na pro­ble­mu. De­fi­ni­cje są mar­twe, myśl li­ber­ta­riań­ska żywa, a żywe two­ry mają to do sie­bie, że po­tra­fią za­wę­dro­wać w naj­bar­dziej nie­spo­dzie­wa­nych kie­run­kach. Czy to do­brze, czy źle, że li­ber­ta­ria­nizm za­wę­dro­wał… a na­wet roz­pełzł się na boki (a już zwłasz­cza na lewy bok) – na to wła­śnie py­ta­nie po­sta­ram się od­po­wie­dzieć.

Po­trze­ba na­pi­sa­nia tej książ­ki wzię­ła się z dwóch po­wo­dów. Po pierw­sze, zda­niem au­to­ra ist­nie­ją­ce na ryn­ku wy­daw­nic­twa wpro­wa­dza­ją­ce w te­ma­ty­kę li­ber­ta­ria­ni­zmu są naj­czę­ściej po­zba­wio­ne po­lo­tu lub też sta­ra­ją się po­mi­jać to, co w fi­lo­zo­fii li­ber­ta­riań­skiej kon­tro­wer­syj­ne i to, co w niej sła­be. Poza tym myśl li­ber­ta­riań­ska nie­ustan­nie się roz­wi­ja, przez co wcze­śniej­sze wpro­wa­dze­nia do li­ber­ta­ria­ni­zmu stra­ci­ły już nie­co na ak­tu­al­no­ści.

Po dru­gie zaś, w ra­mach ru­chu li­ber­ta­riań­skie­go po­ja­wi­ło się w ostat­nim cza­sie wie­le nie­bez­piecz­nych tren­dów, któ­re czy­nią z nie­go ra­dy­kal­ny i nie­od­po­wie­dzial­ny nurt my­ślo­wy. W związ­ku z czym (mam na­dzie­ję, że nie ob­ra­żam czę­ści czy­tel­ni­ków) nurt szcze­gól­nie atrak­cyj­ny dla lu­dzi mło­dych. Ni­niej­sza pu­bli­ka­cja sta­no­wi pró­bę po­ka­za­nia, że li­ber­ta­ria­nizm moż­na i po­win­no się in­ter­pre­to­wać w spo­sób doj­rza­ły i prze­my­śla­ny, a nie wy­wro­to­wy, zgod­ny z za­sa­dą „po nas choć­by po­top”.

Po trze­cie wresz­cie, wśród zwo­len­ni­ków wol­no­ści do­mi­nu­je naj­czę­ściej myl­ne prze­ko­na­nie, że naj­bar­dziej wol­no­ścio­wy nurt fi­lo­zo­ficz­ny to li­be­ra­lizm. Od wie­lu lat prak­tycz­ny mo­no­pol w kwe­stii wol­no­ścio­wych au­to­ry­te­tów dzier­żą tak nie­cie­ka­we po­sta­cie jak Adam Smith, Ayn Rand czy Mil­ton Fried­man. Uka­zu­jąc ich praw­dzi­we ob­li­cze i za­war­tość pro­po­no­wa­nych przez nich idei, sta­ram się po­ka­zać, że wspie­ra­nie się na my­śli li­be­ral­nej w wal­ce o wol­ność to za­bieg ska­za­ny na po­raż­kę. Do­mi­na­cja po­li­tycz­na an­glo­sa­skich elit spra­wi­ła, że da­li­śmy so­bie wmó­wić, że na­uczy­cie­la­mi wol­no­ści byli fi­lo­zo­fo­wie li­be­ral­ni, choć wca­le tak nie było. W pra­cy tej po­ka­zu­ję, że na­wet wła­ści­wie ro­zu­mia­ny li­ber­ta­ria­nizm nie wy­ra­sta, wbrew wszel­kim po­zo­rom, z my­śli li­be­ral­nej, lecz ma o wie­le star­szy i chwa­leb­niej­szy ro­do­wód.

Li­ber­ta­ria­nizm zy­sku­je wciąż na po­pu­lar­no­ści i ży­czył­bym so­bie, aby ta pu­bli­ka­cja mo­gła po­słu­żyć wie­lu oso­bom jako krót­ki prze­wod­nik po naj­waż­niej­szych po­ję­ciach, na­zwi­skach i nur­tach fi­lo­zo­fii wol­no­ści oraz kom­pas po­zwa­la­ją­cy nie za­błą­dzić w cza­sie in­te­lek­tu­al­nej po­dró­ży po li­ber­ta­riań­skim świe­cie. Za­miast ko­lej­nej na­dę­tej i pi­sa­nej prze­sad­nie uczo­nym ję­zy­kiem książ­ki wpro­wa­dza­ją­cej czy­tel­ni­ka w za­gad­nie­nia li­ber­ta­ria­ni­zmu pro­po­nu­ję więc pra­cę, któ­rą, mam na­dzie­ję, bę­dzie się czy­ta­ło lek­ko, ła­two i przy­jem­nie.

 

***

Chciał­bym bar­dzo po­dzię­ko­wać dr. Paw­ło­wi No­wa­kow­skie­mu oraz dr. Sta­ni­sła­wo­wi Wój­to­wi­czo­wi za po­moc przy pi­sa­niu tej książ­ki i udzie­le­nie wie­lu kry­tycz­nych, ale bar­dzo kon­struk­tyw­nych uwag. Ich wkład po­mógł mi na­brać więk­sze­go dy­stan­su do wła­snych po­glą­dów na wie­le kwe­stii i le­piej je do­pre­cy­zo­wać. Tra­dy­cyj­nie dużo sko­rzy­sta­łem tak­że z uwag mo­jej żony, Kasi, za co je­stem jej ogrom­nie wdzięcz­ny.

A

ABOLICJONIZM

– z li­ber­ta­ria­ni­zmem jest jak z abo­li­cjo­ni­zmem. (Mia­ło być lek­ko, a na star­cie dwa -izmy… Przy­po­mnij­my, o co cho­dzi). Dziś naj­czę­ściej uwa­ża się, że do znie­sie­nia nie­wol­nic­twa do­pro­wa­dzi­ły przede wszyst­kim dzia­ła­ją­ce od po­ło­wy XVIII w. ru­chy abo­li­cjo­ni­stycz­ne, ma­ją­ce rze­ko­mo wcie­lać w ży­cie idee oświe­ce­nia. Wy­cią­ga się stąd wnio­sek, że do­pie­ro po­stęp i no­wo­cze­sność do­pro­wa­dzi­ły do upad­ku sta­rą jak świat prak­ty­kę nie­wo­le­nia w tzw. cy­wi­li­zo­wa­nym świe­cie. Jed­no­cze­śnie zu­peł­nie się za­po­mi­na, że nie­wol­nic­two zo­sta­ło już raz na­praw­dę znie­sio­ne! Chrze­ści­jań­stwo, któ­re ob­jąw­szy swo­im za­się­giem całą Eu­ro­pę, sku­tecz­nie eli­mi­no­wa­ło tę ha­nieb­ną prak­ty­kę pań­stwo po pań­stwie. Po­wró­ci­ła do łask do­pie­ro w mo­men­cie, gdy eu­ro­pej­skie po­tę­gi przy­stą­pi­ły do pod­bo­jów ko­lo­nial­nych i gdy w wy­ni­ku re­wo­lu­cji pro­te­stanc­kiej oraz wiel­kie­go kul­tu­ro­we­go zwro­tu ku ide­om re­ne­san­su zre­zy­gno­wa­no z chrze­ści­jań­stwa jako głów­nej siły mo­de­lu­ją­cej roz­wój cy­wi­li­za­cji.

Naj­bar­dziej roz­wi­nię­ty sys­tem nie­wol­nic­twa oraz apar­the­idu, czy­li ści­słe­go od­dzie­le­nia od sie­bie lud­no­ści eu­ro­pej­skiej oraz miej­sco­wej, sto­so­wa­ły pań­stwa pro­te­stanc­kie (przede wszyst­kim An­glia), w któ­rych jed­no­cze­śnie na­stą­pi­ło naj­sil­niej­sze ide­owe ze­rwa­nie cią­gło­ści z tra­dy­cją chrze­ści­jań­skie­go śre­dnio­wie­cza. Abo­li­cjo­ni­ści z XVII i XVIII w. nie byli więc pio­nie­ra­mi w za­kre­sie wal­ki z nie­wol­nic­twem, lecz je­dy­nie wy­stę­po­wa­li wo­bec nad­użyć re­for­ma­cyj­no-oświe­ce­nio­wych idei.

Mia­ło być o li­ber­ta­ria­ni­zmie, praw­da? W iden­tycz­ny spo­sób li­ber­ta­ria­nizm nie jest ideą, któ­ra po­wsta­ła w XVIII czy XIX w. jako pierw­szy w hi­sto­rii wy­raz bun­tu prze­ciw­ko nad­uży­ciom wła­dzy pań­stwa, jak uczy się na uni­wer­sy­te­tach (pań­stwo­wych, no­men omen). Oświe­ce­nio­wi i po­sto­świe­ce­nio­wi li­ber­ta­ria­nie wy­stę­po­wa­li i wy­stę­pu­ją prze­ciw­ko nad­uży­ciom zde­chry­stia­ni­zo­wa­nych idei ostat­nich kil­ku stu­le­ci, ale to nie oni są głów­ny­mi bo­ha­te­ra­mi dzie­jo­wych zma­gań o wol­ność. Rze­czy­wi­sty­mi bo­ha­te­ra­mi są ci, któ­rzy wbrew po­wszech­ne­mu znie­wo­le­niu, ple­mien­ne­mu i ro­do­we­mu ko­lek­ty­wi­zmo­wi i cał­ko­wi­te­mu zin­stru­men­ta­li­zo­wa­niu ko­biet czy dzie­ci stwo­rzy­li zu­peł­nie nową cy­wi­li­za­cję opar­tą na sza­cun­ku dla każ­de­go czło­wie­ka.

Sama na­zwa „li­ber­ta­ria­nizm” wzię­ła się w spo­rej mie­rze wła­śnie stąd1, że do­strze­żo­no, iż li­be­ra­lizm, czy­li obok so­cja­li­zmu głów­na idea no­wo­żyt­no­ści, uległ po­waż­nej de­for­ma­cji i prze­stał re­ali­zo­wać swo­je obiet­ni­ce. Obiet­ni­ce tego no­we­go, lep­sze­go świa­ta, któ­re skła­da­li Kal­win, Lu­ter, Loc­ke, Smith, Ro­us­se­au czy Kant, oka­za­ły się bez po­kry­cia i dla­te­go na ce­low­ni­ku li­ber­ta­rian zna­la­zło się pań­stwo jako ta­kie. W chrze­ści­jań­skiej Eu­ro­pie nie kwe­stio­no­wa­no pań­stwa (czy­ni­ły tak je­dy­nie skraj­ne sek­ty), bo nie było ono tak do­tkli­we jak w no­wo­żyt­no­ści i po­tra­fio­no neu­tra­li­zo­wać jego ne­ga­tyw­ne skut­ki. Dla ów­cze­snych zwo­len­ni­ków wol­no­ści za­gro­że­niem nie był wca­le Le­wia­tan, lecz np. is­lam oraz ra­dy­kal­ne ru­chy he­re­tyc­kie po­stu­lu­ją­ce m.in. znie­sie­nie wła­sno­ści pry­wat­nej czy też gra­bież mie­nia ko­ściel­ne­go, któ­re za spra­wą re­for­ma­cji uzy­ska­ły do­mi­nu­ją­cy głos na Za­cho­dzie w epo­ce oświe­ce­nia. Wła­śnie te ru­chy stwo­rzy­ły jed­nak no­wo­cze­sność, w któ­rej li­ber­ta­ria­nom czę­sto się wy­da­je, że jako pierw­si zro­zu­mie­li, czym tak na­praw­dę jest wol­ność.

 

ABORCJA

– te­mat, w któ­rym naj­więk­szy błąd po­peł­nił na­czel­ny li­ber­ta­ria­nin w hi­sto­rii, Mur­ray Ro­th­bard. W Ety­ce wol­no­ści przed­sta­wił swo­ją ar­gu­men­ta­cję na rzecz abor­cji gło­szą­cą, że dziec­ko znaj­du­ją­ce się w ło­nie mat­ki jest tak na­praw­dę agre­so­rem, któ­ry (a po­znać mamy to po tym, że cią­ża jest nie­chcia­na) bez­praw­nie „wtar­gnął na te­ren” mat­ki (jej cia­ła) i dla­te­go może zo­stać z nie­go usu­nię­ty. Każ­dy, kto miał oka­zję czy­tać lub słu­chać Ro­th­bar­da, miał pra­wo do­świad­czyć dy­so­nan­su, że tak wni­kli­wy in­te­lek­tu­ali­sta po­peł­nił tego ro­dza­ju błąd w my­śle­niu, skut­ku­ją­cy prze­ra­ża­ją­cy­mi wnio­ska­mi. Dziec­ko nie wkra­cza prze­cież do brzu­cha mat­ki z uprzed­nio zaj­mo­wa­ne­go miej­sca. Nie do­ko­nu­je na­jaz­du. Ono za­czy­na w nim swo­je ist­nie­nie za spra­wą dzia­ła­nia ro­dzi­ców. Je­śli kto­kol­wiek jest w tę spra­wę wplą­ta­ny bez swo­jej winy, to naj­bar­dziej wła­śnie ono. W związ­ku z tym zwy­czaj­nie nie moż­na go uznać za na­past­ni­ka, a na­stęp­nie abor­to­wać.

Naj­praw­do­po­dob­niej już ni­g­dy się nie do­wie­my, dla­cze­go Mur­ray Ro­th­bard ży­wił wła­śnie ta­kie, a nie inne po­glą­dy w kwe­stii abor­cji, lecz na pew­no w jego ro­dzi­mym śro­do­wi­sku nie były one czymś nie­ty­po­wym. „Mr Li­ber­ta­rian” uro­dził się prze­cież i przez więk­szą część swo­je­go ży­cia miesz­kał w abor­cyj­nej sto­li­cy USA – No­wym Jor­ku. Już w XIX stu­le­ciu w mie­ście tym abor­cjo­ni­ści otwar­cie się re­kla­mo­wa­li w ga­ze­tach i na uli­cach, śred­nio co pią­te dziec­ko koń­czy­ło ży­cie za spra­wą le­kar­skich przy­rzą­dów, a wie­le osób zbu­do­wa­ło na prze­my­śle abor­cyj­nym praw­dzi­we for­tu­ny. Pod tym wzglę­dem sy­tu­acja nie zmie­ni­ła się tam wła­ści­wie do dziś.

Czy jed­nak li­ber­ta­ria­nin po­wi­nien wspie­rać wpro­wa­dzo­ny przez pań­stwo czę­ścio­wy lub cał­ko­wi­ty za­kaz abor­cji? Li­ber­ta­ria­nie są prze­cież prze­ciw­ni­ka­mi sto­so­wa­nych przez pań­stwo za­ka­zów i moż­na by stąd wy­wieść wnio­sek, że po­win­ni się sprze­ci­wiać tego typu pra­wo­daw­stwu.

Od­po­wiedź brzmi: tak.

Przede wszyst­kim nie moż­na ni­g­dy za­po­mi­nać o tym, że abor­cja jest zwy­kłym za­bój­stwem. Ża­den czło­wiek nie jest w sta­nie roz­mno­żyć się sam z sie­bie i po­trze­bu­je do tego celu płci prze­ciw­nej. To wła­śnie akt płcio­wy (lub jego la­bo­ra­to­ryj­ny sub­sty­tut) po­wo­łu­je do ist­nie­nia nowe ży­cie – gdy­by było ina­czej, mu­sie­li­by­śmy przy­jąć, że każ­dy z nas ist­niał już wcze­śniej w ło­nie mat­ki (a ona w ło­nie swo­jej mat­ki itd., co pro­wa­dzi­ło­by do ab­sur­du), albo że nie­ocze­ki­wa­nie płód sam z sie­bie de­cy­du­je o tym, że zo­sta­je czło­wie­kiem do­pie­ro po swo­im po­czę­ciu (co jest oczy­wi­stym ab­sur­dem).

Sko­ro więc abor­cja jest za­bój­stwem, to pań­stwo po­win­no bez­względ­nie ści­gać ją jako prze­stęp­stwo. Li­ber­ta­ria­nie pra­gną, aby pań­stwo zo­sta­ło kie­dyś za­stą­pio­ne przez pry­wat­ne agen­cje ochro­ny, ale nie chcą prze­cież, by do tego cza­su Le­wia­tan cał­ko­wi­cie za­prze­stał do­star­czać usług praw­nych i bez­pie­czeń­stwa. Ba­nal­ne, lecz je­śli pań­stwo uzur­pu­je so­bie pra­wo do za­pew­nia­nia okre­ślo­nych usług, to jego obo­wiąz­kiem jest ich za­pew­nia­nie. Nikt o zdro­wych zmy­słach nie chciał­by prze­cież, aby w obec­nej sy­tu­acji pań­stwo prze­sta­ło ści­gać in­nych mor­der­ców cz zło­dziei; dla­cze­góż by mia­ło więc prze­stać ści­gać win­nych prze­stęp­stwa abor­cji?2

 

AGORYZM

– nurt li­ber­ta­riań­ski zwią­za­ny naj­moc­niej z oso­bą Sa­mu­ela Kon­ki­na III. Uro­dzo­ny w Ka­na­dzie au­tor No­we­go ma­ni­fe­stu li­ber­ta­riań­skie­go naj­wię­cej uwa­gi przy­wią­zy­wał do kwe­stii zna­le­zie­nia od­po­wied­niej stra­te­gii znie­sie­nia pań­stwa. W la­tach 70. i 80. ruch li­ber­ta­riań­ski w USA zy­skał spo­rą po­pu­lar­ność, co siłą rze­czy wią­za­ło się z po­ja­wie­niem zja­wisk opor­tu­ni­stycz­nych. Wy­da­je się, że wła­śnie opor­tu­nizm ra­ził naj­bar­dziej Kon­ki­na, któ­ry w swo­im ma­ni­fe­ście wy­po­wia­dał się ka­te­go­rycz­nie na te­mat „nie­spój­no­ści” wie­lu li­ber­ta­rian. Przez „nie­spój­ność” ro­zu­miał to, że wie­le osób uwa­ża­ją­cych pań­stwo za zło nie prze­sta­je dla nie­go pra­co­wać oraz ak­cep­tu­je jego obec­ność. Kie­ru­jąc się ry­go­ry­zmem mo­ral­nym, wzy­wał więc, aby na każ­dym kro­ku oka­zy­wać etycz­ną dez­apro­ba­tę dla pań­stwa i sto­so­wa­ne­go przez nie przy­mu­su.

Ob­ser­wu­jąc re­la­cje mię­dzy spo­łe­czeń­stwem a pań­stwem, Sa­mu­el Kon­kin III stwier­dził, że naj­bar­dziej „spój­ni” są ci, któ­rzy an­ga­żu­ją się w dzia­łal­ność na czar­nym ryn­ku lub w sza­rej stre­fie. Dla­te­go też wy­chwa­lał tych wszyst­kich, któ­rzy uni­ka­ją pła­ce­nia po­dat­ków, do­ko­nu­ją wy­mian poza le­gal­ny­mi struk­tu­ra­mi, za­trud­nia­ją nie­le­gal­nych imi­gran­tów czy han­dlu­ją bro­nią lub nar­ko­ty­ka­mi. Kon­kin ki­bi­co­wał wszyst­kim tym, któ­rzy po­dej­mo­wa­li ry­zy­ko dzia­łań z po­mi­nię­ciem pań­stwa. Był oczy­wi­ście świa­do­my, że zde­cy­do­wa­na więk­szość z nich czy­ni tak nie dla­te­go, że prze­czy­ta­ła Ro­th­bar­da, lecz prze­ko­ny­wał, że moż­na zwięk­szyć ich świa­do­mość.

Swój pro­gram roz­pi­sał na czte­ry fazy, w któ­rych każ­da ko­lej­na na­stę­pu­je wraz ze stop­nio­wym roz­sze­rza­niem się czar­nych ryn­ków i funk­cjo­nu­ją­cych na nich agen­cji za­pew­nia­ją­cych ochro­nę. De­cy­du­ją­ce w tej se­kwen­cji było przej­ście od fazy nr 2 do fazy nr 3, kie­dy siły pry­wat­ne mia­ły do­ko­nać re­wo­lu­cji po­le­ga­ją­cej na ze­pchnię­ciu zwo­len­ni­ków pań­stwa do get­ta, w któ­rym funk­cjo­nu­je dziś wol­ny ry­nek.

Kon­kin na­zwał swo­ją kon­cep­cję ago­ry­zmem, od­wo­łu­jąc się do grec­kie­go po­ję­cia ago­ry, czy­li otwar­te­go ryn­ku, na któ­rym do­ko­nu­ją się nie­ustan­ne in­no­wa­cje, zmia­ny i wy­mia­ny. Prze­ko­ny­wał, że li­ber­ta­riań­skie ago­ry nie mu­szą wca­le się ogra­ni­czać do pew­ne­go skrom­ne­go te­ry­to­rium, lecz mogą funk­cjo­no­wać na za­sa­dzie sie­ci łą­czą­cych oso­by ży­ją­ce na­wet w spo­rym od­da­le­niu. Te sie­ci nie­za­leż­nych czar­no­ryn­ko­wych wy­mian mia­ły we­dług nie­go two­rzyć pod­sta­wy tzw. kontr­go­spo­dar­ki. W jej funk­cjo­no­wa­niu upa­try­wał na­dziei na od­cią­gnię­cie moż­li­wie jak naj­więk­szej licz­by osób więk­szy­mi zy­ska­mi, ja­kie cze­ka­ją na po­dej­mu­ją­cych ry­zy­ko do­ko­ny­wa­nia wy­mian poza sys­te­mem po­dat­ko­wym pań­stwa.

Teo­ria Kon­ki­na zna­la­zła cał­kiem spo­ro zwo­len­ni­ków, a ich licz­ba nie­wąt­pli­wie wzro­sła w do­bie In­ter­ne­tu. Dla­cze­go? Otóż In­ter­net sta­no­wi na­tu­ral­ne śro­do­wi­sko dla roz­ma­itych wy­mian i usług świad­czo­nych poza za­kre­sem pań­stwa. Taka jest już zresz­tą spe­cy­fi­ka czar­ne­go ryn­ku, że naj­bar­dziej spraw­dza­ją się na nim to­wa­ry, któ­re są jed­no­cze­śnie cen­ne i ła­twe do ukry­cia. Dla­te­go też od za­wsze han­dlo­wa­no tam ta­ki­mi rze­cza­mi, jak: bi­żu­te­ria, wa­lu­ty, dzie­ła sztu­ki, czy też al­ko­hol, pa­pie­ro­sy lub odzież. Nie­co trud­niej na czar­nym ryn­ku sprze­dać jed­nak usłu­gi i to­wa­ry, z któ­ry­mi nie spo­sób się za­kon­spi­ro­wać. Z tego wzglę­du nie funk­cjo­nu­je ża­den czar­ny ry­nek prze­wo­zów ko­le­jo­wych, bu­do­wy dróg prze­zna­czo­nych dla ru­chu ko­ło­we­go, czy też ener­gii po­zy­ski­wa­nej z wę­gla bru­nat­ne­go. Tej trud­no­ści Kon­kin zda­wał się jed­nak nie do­strze­gać.

Mur­ray Ro­th­bard, któ­ry był do Kon­ki­na na­sta­wio­ny przy­chyl­nie, pod­dał jego pro­gram zde­cy­do­wa­nej kry­ty­ce, przede wszyst­kim z ra­cji sto­sun­ku ago­ry­zmu do upra­wia­nia po­li­ty­ki przy po­mo­cy par­tii. Wpływ na re­ak­cję Ro­th­bar­da mia­ło nie­wąt­pli­wie za­cho­wa­nie Kon­ki­na wo­bec Par­tii Li­ber­ta­riań­skiej, w któ­rej dzia­ła­nia an­ga­żo­wał się wów­czas au­tor Ety­ki wol­no­ści. Spon­so­rem Par­tii byli bra­cia-mi­lio­ne­rzy Koch, któ­rzy dla Kon­ki­na uosa­bia­li „bia­ły ry­nek”. Kon­kin uwa­żał rów­nież, że wszel­kie dzia­ła­nia po­li­tycz­ne są po­zba­wio­ne sen­su, gdyż sta­no­wią wy­raz „nie­spój­no­ści” z li­ber­ta­riań­skim po­stu­la­tem od­rzu­ce­nia pań­stwa z po­bu­dek mo­ral­nych.

Pro­blem z Kon­ki­nem i jego kon­cep­cją po­le­gał też na nie­któ­rych kwe­stiach prak­tycz­nych. Choć sam wzy­wał do „spój­no­ści”, przez całe ży­cie ko­rzy­stał wy­łącz­nie z pań­stwo­wej ko­mu­ni­ka­cji miej­skiej. Fa­scy­na­cja czar­nym ryn­kiem za­my­ka­ła mu nie­co oczy na re­al­ną per­spek­ty­wę dzia­łań każ­de­go li­ber­ta­ria­ni­na. Do pań­stwa na­le­żą prze­cież dro­gi, chod­ni­ki, lot­ni­ska, par­ki i wie­le in­nych obiek­tów, z któ­rych mu­si­my ko­rzy­stać, je­śli tyl­ko chce­my za­cho­wać ży­cie i być w ogó­le w sta­nie wy­ra­żać swój sprze­ciw wo­bec obec­nej sy­tu­acji.

Nie zna­czy to oczy­wi­ście, że pro­po­zy­cja Kon­ki­na była kom­plet­nie myl­na. Czar­ny ry­nek i sza­ra stre­fa są nie­rzad­ko zja­wi­ska­mi zba­wien­ny­mi w dzi­siej­szym świe­cie, po­zwa­la­ją­cy­mi na więk­szy za­kres swo­bo­dy, niż for­mal­nie ze­zwa­la na to pań­stwo (szcze­gól­nie gdy mamy do czy­nie­nia z oku­pa­cją lub ko­mu­ni­zmem). Po­mi­mo peł­nie­nia tak waż­nej roli nie mogą jed­nak być je­dy­nym spo­so­bem na wal­kę z Le­wia­ta­nem, gdyż za­sad­ni­czo do­ty­czą za­le­d­wie pew­ne­go wy­cin­ka go­spo­dar­ki. Każ­de pań­stwo wspar­te jest na pew­nych klu­czo­wych ele­men­tach, do któ­rych za­li­czyć moż­na trans­port, ener­ge­ty­kę, woj­sko czy pie­nią­dze. Siła ra­że­nia dru­gie­go obie­gu w tych dzie­dzi­nach po­zo­sta­je moc­no ogra­ni­czo­na. O wie­le lep­szy sku­tek są w sta­nie przy­nieść dzia­ła­nia ma­ją­ce na celu osła­bie­nie wła­dzy pań­stwa po­przez wspie­ra­nie sa­mo­rząd­no­ści lub au­to­no­mii re­gio­nów.

Jed­no­cze­śnie nie moż­na ba­ga­te­li­zo­wać wy­zwa­nia „spój­no­ści”, któ­re rzu­cił Kon­kin. Od­no­si się to w szcze­gól­no­ści do tych, któ­rzy gło­szą idee li­ber­ta­riań­skie, pra­cu­jąc jed­no­cze­śnie na pań­stwo­wej po­sa­dzie. Pra­ca dla Le­wia­ta­na nie jest pań­stwo­wą dro­gą ani chod­ni­kiem, któ­rych nie mo­że­my omi­nąć. Nikt też nie zmu­sza nas do bra­nia pań­stwo­wych do­ta­cji. Choć skrom­ny, to jed­nak mar­gi­nes na­szych dzia­łań po­zwa­la­ją­cych po­mi­nąć pań­stwo jest za­uwa­żal­ny i wiel­ka w tym za­słu­ga Kon­ki­na, że dzię­ki nie­mu dys­ku­sja na te­mat tego, co li­ber­ta­ria­nin ro­bić po­wi­nien lub nie, zo­sta­ła zna­czą­co po­głę­bio­na. Kon­kin po­zwo­lił tak­że le­piej do­strzec nie­któ­re ko­rzyst­ne efek­ty funk­cjo­no­wa­nia tzw. nie­le­gal­nych ryn­ków. Ich obec­ność na pew­no po­sze­rza za­kres wol­no­ści, lecz wła­ści­wą stra­te­gią li­ber­ta­rian po­win­na być przede wszyst­kim se­ce­sja (o czym wię­cej w osob­nym ha­śle).

 

ANARCHOKAPITALIZM

– le­piej uni­kać sło­wa „anar­chia”, bo jest ono wy­jąt­ko­wo kło­po­tli­we. Przede wszyst­kim dla­te­go, że anar­chi­ści mają wie­le wspól­ne­go na grun­cie teo­re­tycz­nym z so­cja­li­sta­mi. Wie­lu anar­cho­in­dy­wi­du­ali­stów wy­ka­zy­wa­ło i wy­ka­zu­je zresz­tą wy­jąt­ko­wą ła­twość prze­cho­dze­nia ze sta­no­wi­ska anar­cho­in­dy­wi­du­ali­zmu na sta­no­wi­sko anar­cho­ko­lek­ty­wi­stycz­ne.

Sło­wo „anar­chia” su­ge­ru­je nie­zmien­nie brak po­rząd­ku, cha­os i za­mie­sza­nie, a prze­cież li­ber­ta­ria­nie opo­wia­da­ją się wła­śnie za sys­te­mem opar­tym na więk­szej współ­pra­cy i więk­szym po­rząd­ku niż pa­nu­je obec­nie. Nie zmie­ni­my ni­g­dy źró­dło­sło­wu sło­wa „anar­chia”, któ­ry od­sy­ła nas do bra­ku ist­nie­nia łuku (łac. ar­che) czy ra­czej za­sa­dy lub wład­cy spi­na­ją­ce­go ży­cie spo­łecz­ne w jed­ną ca­łość. Li­ber­ta­ria­nin to prze­cież ktoś, kto pra­gnie po­rząd­ku i po­sza­no­wa­nia za­sad we­dle obiek­tyw­ne­go wzor­ca.

Za­miast „anar­chia” mów­my le­piej „ład pry­wat­ny”; za­miast o „anar­cho­ka­pi­ta­li­zmie” mów­my le­piej o „li­ber­ta­ria­ni­zmie”3. A je­śli ter­min „li­ber­ta­ria­nizm” brzmi nam zbyt po­dob­nie do „li­be­ra­li­zmu”, to mów­my zwy­czaj­nie o fi­lo­zo­fii wol­no­ścio­wej.

 

AUSTRIACKA SZKOŁA EKONOMII

– za spra­wą m.in. Mur­raya Ro­th­bar­da po­wsta­ło zja­wi­sko no­szą­ce nie­kie­dy na­zwę „au­stro­li­ber­ta­ria­nizm”, któ­re od­no­si się do dość spe­cy­ficz­nej fi­lo­zo­fii po­li­tycz­nej ba­zu­ją­cej na po­ję­ciach i te­zach for­mu­ło­wa­nych w ob­sza­rze eko­no­mii au­striac­kiej. Au­stro­li­ber­ta­ria­nizm opie­ra się w szcze­gól­no­ści na eko­no­mii po­li­tycz­nej, czy­li tym dzia­le eko­no­mii, któ­ry sta­ra się wy­ło­nić naj­efek­tyw­niej­sze go­spo­dar­czo me­to­dy ży­cia spo­łecz­ne­go.

W grun­cie rze­czy jed­nak eko­no­mia ma z bber­ta­ria­ni­zmem nie­wie­le wspól­ne­go, gdyż jest to na­uka zaj­mu­ją­ca się prze­wi­dy­wa­ny­mi skut­ka­mi ludz­kich dzia­łań. Eko­no­mia nie jest na­uką war­to­ściu­ją­cą, dla­te­go nie stwier­dza, czy dane dzia­ła­nie, choć­by mia­ło przy­nieść śmierć i po­żo­gę, na­le­ży uznać za złe albo za do­bre. Choć to rzad­kie lub prak­tycz­nie nie­spo­ty­ka­ne po­łą­cze­nie, eko­no­mi­sta ak­cep­tu­ją­cy me­to­dę szko­ły au­striac­kiej może być na­wet ko­mu­ni­stą (choć po za­po­zna­niu się z „Ra­chun­kiem eko­no­micz­nym we wspól­no­cie so­cja­li­stycz­nej” Mi­se­sa mo­gło­by to być dość kar­ko­łom­ne). Na­wet w przy­pad­ku eko­no­mii po­li­tycz­nej, któ­ra roz­pa­tru­je skut­ki okre­ślo­nych dzia­łań w kon­tek­ście spo­łecz­nym (a w szcze­gól­no­ści w kon­tek­ście pań­stwa), je­ste­śmy na­dal ogra­ni­cze­ni na­tu­rą eko­no­mii, w ra­mach któ­rej nie wol­no nam for­mu­ło­wać ce­lów4.

Ma­jąc to wszyst­ko na uwa­dze, na­le­ży stwier­dzić, że tak na­praw­dę nie ma cze­goś ta­kie­go jak „wol­no­ryn­ko­wa eko­no­mia”. Co naj­wy­żej swą su­ge­styw­no­ścią przed­sta­wio­nych skut­ków da­nych roz­wią­zań spo­łecz­nych i po­li­tycz­nych może nas skło­nić do przy­ję­cia pry­wat­nie po­sta­wy wol­no­ryn­ko­wej. Je­śli do­strze­że­my atrak­cyj­ność czy też pięk­no me­cha­ni­zmów opi­sy­wa­nych przez „Au­stria­ków”, być może ła­twiej bę­dzie nam zo­stać li­ber­ta­ria­na­mi, lecz nie po­win­ni­śmy nimi zo­stać ze wzglę­du na efek­tyw­ność, tyl­ko z po­wo­dów etycz­nych.

Li­ber­ta­ria­nizm to przede wszyst­kim ety­ka po­li­tycz­na re­gu­lu­ją­ca za­sa­dy ko­rzy­sta­nia z przy­mu­su za­rów­no w pro­po­no­wa­nym przez li­ber­ta­rian ła­dzie pry­wat­nym, jak i sys­te­mie spo­łecz­nym zdo­mi­no­wa­nym przez in­sty­tu­cję pań­stwa. Eko­no­mia może nam po­słu­żyć za ar­gu­ment do­dat­ko­wy, jako ob­ra­zo­we uzu­peł­nie­nie, lecz naj­gor­szy błąd po­peł­ni­my, je­śli na rzecz wol­no­ści bę­dzie­my prze­ko­ny­wa­li, wska­zu­jąc na mno­gość dóbr ma­te­rial­nych i efek­tyw­ność spo­łe­czeń­stwa ży­ją­ce­go we­dle li­ber­ta­riań­skiej ety­ki i pra­wa. Nie mamy bo­wiem żad­nych pod­staw, aby są­dzić, że po znie­sie­niu pań­stwa wszy­scy wy­ko­rzy­sta­ją uzy­ska­ną wol­ność przede wszyst­kim do tego, by po­mna­żać za­so­by ma­te­rial­ne. Tak może być, ale wca­le nie musi. Być może spo­łe­czeń­stwo ze­chce wy­brać ży­cie opar­te na zu­peł­nie in­nych cno­tach i war­to­ściach, niż tyl­ko po­więk­sza­nie ka­pi­ta­łu i za­so­bu dóbr ma­te­rial­nych. Je­śli świat cał­ko­wi­cie ka­pi­ta­li­stycz­ny, tj. li­ber­ta­riań­ski, wy­obra­ża­my so­bie jako je­den wiel­ki Hong­kong, to pora, aby­śmy zro­zu­mie­li, że bar­dziej niż na wol­no­ści za­le­ży nam na za­sob­no­ści ma­te­rial­nej.

Na ko­niec wspo­mnij­my jesz­cze nie­co o sa­mej szko­le au­striac­kiej, któ­rą od więk­szo­ści po­zo­sta­łych kie­run­ków od­róż­nia po­dej­ście de­duk­cyj­ne i wer­bal­ny, a nie zma­te­ma­ty­zo­wa­ny cha­rak­ter prze­pro­wa­dza­nych ana­liz. Pod tym wzglę­dem „Au­stria­cy” sta­no­wią swe­go ro­dza­ju ewe­ne­ment w ra­mach nie­mal cał­ko­wi­cie sko­lo­ni­zo­wa­nej przez po­zy­ty­wizm eko­no­mii. Moż­na za­sad­nie po­wie­dzieć, że stwo­rzo­na w Wied­niu szko­ła eko­no­mi­stów wy­do­by­ła tę na­ukę z mro­ków oświe­ce­nia i przy­wró­ci­ła jej cha­rak­ter, któ­ry po­sia­da­ła w cza­sach, gdy do­mi­no­wa­ła scho­la­sty­ka.

Nie spo­sób nie wspo­mnieć tu też o bar­dzo po­wszech­nym błę­dzie obec­nym nie tyl­ko u zwo­len­ni­ków szko­ły au­striac­kiej, lecz tak­że na­wet u sa­mych jej za­ło­ży­cie­li i głów­nych przed­sta­wi­cie­li. Błąd ten wy­ja­śnia jed­no­cze­śnie, dla­cze­go au­striac­ka szko­ła eko­no­mii jest tak szcze­gól­nie po­pu­lar­na w śro­do­wi­sku li­ber­ta­rian. Po­le­ga on mia­no­wi­cie na tym, że ukry­ty­mi i mil­czą­co przyj­mo­wa­ny­mi za­ło­że­nia­mi ana­liz prze­pro­wa­dza­nych przez eko­no­mi­stów ze szko­ły au­striac­kiej są le­gal­ność i spra­wie­dli­wość ty­tu­łów wła­sno­ścio­wych po­sia­da­nych przez przy­tła­cza­ją­cą więk­szość lu­dzi. Eko­no­mi­ści au­striac­cy, two­rząc swo­je teo­rie, po­słu­gu­ją się fik­cyj­ny­mi oso­ba­mi X, Y, Z, wska­zu­jąc na okre­ślo­ne kon­se­kwen­cje ich czy­nów, i ana­li­zy te są jak naj­bar­dziej praw­dzi­we i słusz­ne. Pro­blem po­le­ga jed­nak na tym, że tak na­praw­dę do­ty­czą one świa­ta opi­sy­wa­ne­go przez li­ber­ta­rian (przy­po­mi­na­ją­ce­go tak na­praw­dę stan na­tu­ry), w któ­rym wszyst­kie ty­tu­ły wła­sno­ścio­we są dzier­żo­ne spra­wie­dli­wie, gdy tym­cza­sem w rze­czy­wi­stym świe­cie wca­le tak nie jest. Przed­sta­wi­cie­le szko­ły od­no­szą naj­czę­ściej wra­że­nie, że mają świa­do­mość znie­kształ­ceń i kom­pli­ka­cji, któ­re wy­ni­ka­ją z ist­nie­nia pań­stwa, i dla­te­go wska­zu­ją na skut­ki pań­stwo­we­go in­ter­wen­cjo­ni­zmu. Ana­li­za go­spo­dar­cze­go in­ter­wen­cjo­ni­zmu jest jed­nak nie­wy­star­cza­ją­ca, po­nie­waż nie je­ste­śmy w sta­nie (o czym bę­dzie jesz­cze mowa do­kład­niej w ha­śle „po­dat­ki to kra­dzież”) wy­ło­nić pre­cy­zyj­nie, kto do­kład­nie two­rzy pań­stwo, a kto nie. In­ny­mi sło­wy, au­striac­ka ana­li­za myl­nie two­rzy dy­cho­to­mię i ze­sta­wia cał­ko­wi­cie nie­win­ne ofia­ry in­ter­wen­cjo­ni­zmu ze zło­wro­gi­mi si­ła­mi pań­stwa. A to mo­gło­by mieć miej­sce je­dy­nie w sy­tu­acji, gdy­by pań­stwo pra­gnę­ło za­sto­so­wać swo­je środ­ki przy­mu­su wo­bec spo­łe­czeń­stwa li­ber­ta­riań­skie­go, któ­rym prze­cież nie je­ste­śmy, bo każ­dy z nas w ten czy inny spo­sób współ­two­rzy pań­stwo.

Pra­gnę pod­kre­ślić po raz ko­lej­ny: au­striac­ka szko­ła eko­no­mii ab­so­lut­nie per­fek­cyj­nie opi­su­je me­cha­ni­zmy dzia­ła­ją­ce w spo­łe­czeń­stwie bez­pań­stwo­wym i po­win­ni­śmy ją pie­lę­gno­wać jako wspa­nia­łe na­rzę­dzie wie­dzy oraz ilu­stra­cję li­ber­ta­riań­skich ide­ałów. W na­szym obec­nym świe­cie, na­zna­czo­nym nie­ustan­nym wy­własz­cza­niem jed­nych przez dru­gich, po­wie­la­nie sche­ma­tów nie­za­wod­nych dla spo­łe­czeń­stwa re­spek­tu­ją­ce­go pra­wa wła­sno­ści nie za­wsze pro­wa­dzi nas do przy­ję­cia po­praw­nych wnio­sków.

W na­szych wa­run­kach, czy­li w sta­nie do­mi­na­cji pań­stwa nad spo­łe­czeń­stwem, pięk­ne w swej pro­sto­cie sche­ma­ty eko­no­mii au­striac­kiej nie mogą być za­sto­so­wa­ne w peł­ni do­kład­nie tak samo jak pro­ste sche­ma­ty ety­ki li­ber­ta­riań­skiej od­no­szą­ce się do sta­nu na­tu­ry. Nie ozna­cza to jed­nak, że z eko­no­mii au­striac­kiej na­le­ży re­zy­gno­wać cał­ko­wi­cie, wręcz prze­ciw­nie. Trud­ność w jej za­sto­so­wa­niu po­le­ga je­dy­nie na tym, aby pa­mię­tać, że ana­li­zu­jąc po­szcze­gól­ne kon­se­kwen­cje ludz­kich dzia­łań, po­win­ni­śmy uwzględ­nić całą zło­żo­ność po­sia­da­nych przez jed­nost­ki ty­tu­łów wła­sno­ścio­wych. Przy­kład? Je­śli w da­nym kra­ju ist­nie­je kla­sa oli­gar­chów uwłasz­czo­na na pań­stwo­wym mie­niu, to spo­łe­czeń­stwo może po­dej­mo­wać pró­bę wal­ki przy po­mo­cy licz­nych ogra­ni­czeń funk­cjo­no­wa­nia biz­ne­su. Eko­no­mi­sta wy­biór­czo pa­trzą­cy na rze­czy­wi­stość bę­dzie przed­sta­wiał środ­ki in­ter­wen­cjo­ni­stycz­ne jako ogra­ni­cza­ją­ce pro­duk­cję i efek­tyw­ność, su­ge­ru­jąc tym sa­mym ich szko­dli­wość. Mą­dry eko­no­mi­sta po­li­tycz­ny do­strze­że za­bu­rze­nia w ty­tu­łach wła­sno­ścio­wych i weź­mie pod uwa­gę to, że nie­efek­tyw­ność i ogra­ni­cze­nie pro­duk­cji po­wsta­ły już wcze­śniej, w mo­men­cie bez­praw­ne­go uwłasz­cze­nia, przez co wy­wa­ży pre­zen­ta­cję spo­dzie­wa­nych skut­ków.

Każ­dy eko­no­mi­sta wo­lał­by za­pew­ne upra­wiać czy­stą i ni­czym nie­za­kłó­co­ną ana­li­zę skut­ków dzia­łań ni­czym z trak­ta­tu Mi­se­sa, bez wcho­dze­nia w me­an­dry pra­wa wła­sno­ści, lecz nie­ste­ty nie po­zwa­la na to per­ma­nent­ny cha­os w jego za­kre­sie.

B

BARBARZYŃCY

– wą­tek bar­ba­rzyń­ców po­ru­szy­łem już wcze­śniej w książ­ce To nie musi być pań­stwo­we, w któ­rej po­ka­za­łem, jak do­bre było bar­ba­rzyń­skie pra­wo w za­kre­sie ka­ra­nia za prze­wi­nie­nia i rów­no­ści wzglę­dem za­sad praw­nych. To nie przy­pa­dek, że li­ber­ta­riań­scy fi­lo­zo­fo­wie wie­lo­krot­nie przy­ta­cza­ją przy­kła­dy sys­te­mów praw­nych spo­łe­czeństw bar­ba­rzyń­skich jako swe­go ro­dza­ju pro­to­ty­pów czy mo­de­li dla spo­łe­czeń­stwa li­ber­ta­riań­skie­go (np. Is­lan­dia czy Ir­lan­dia).

Kło­pot z bar­ba­rzyń­ca­mi po­le­ga na tym, że bra­ko­wa­ło im do­kład­nie tego, co przy­nio­sło ze sobą do­pie­ro chrze­ści­jań­stwo, któ­re w tam­tym okre­sie kła­dło kres daw­ne­mu pra­wu. Bar­ba­rzyń­cy dzia­ła­li zgod­nie z li­ber­ta­riań­ską teo­rią kary, lecz ich pro­ble­mem był sil­ny try­ba­lizm prze­ja­wia­ją­cy się w roz­ro­śnię­tej struk­tu­rze ro­do­wej (kla­no­wej). W re­li­gii bar­ba­rzyń­ców nie było po­ję­cia in­dy­wi­du­al­nej du­szy – du­sza była czymś zbio­ro­wym, dla­te­go wie­le za­sad ży­cia spo­łecz­ne­go ogra­ni­cza­ło sil­nie pra­wa jed­no­stek. Struk­tu­ry ro­do­we funk­cjo­no­wa­ły tak na­praw­dę na za­sa­dzie osob­nych państw, któ­re w au­to­ry­tar­ny spo­sób de­cy­do­wa­ły o ludz­kim lo­sie. Do­pie­ro chrze­ści­jań­stwo wpro­wa­dzi­ło in­dy­wi­du­al­ną pod­mio­to­wość i do­pro­wa­dzi­ło do znie­sie­nia po­wszech­ne­go wcze­śniej nie­wol­nic­twa.

Chrze­ści­jań­stwo sku­tecz­nie ze­rwa­ło łań­cu­chy struk­tur ro­do­wych i nada­ło każ­dej oso­bie naj­wyż­szą god­ność po­przez uzna­nie jed­nost­ko­wo­ści du­szy, lecz jed­no­cze­śnie do­pro­wa­dzi­ło do de­mon­ta­żu sys­te­mu praw­ne­go, któ­re­go trzon był na­praw­dę wy­jąt­ko­wy i od­po­wia­da­ją­cy wy­mo­gom pra­wa na­tu­ral­ne­go. Do­praw­dy szko­da, że nie uda­ło się do­ko­nać lep­szej fu­zji, choć nie­któ­re za­sa­dy bar­ba­rzyń­skie­go pra­wa nie zni­kły tak szyb­ko i przez dłu­gi czas wy­wie­ra­ły zba­wien­ny wpływ na chrze­ści­jań­ską Eu­ro­pę.

 

BASTIAT, FRYDERYK

– XIX-wiecz­ny fran­cu­ski eko­no­mi­sta, któ­re­go naj­więk­szym osią­gnię­ciem było zwró­ce­nie uwa­gi na to, że każ­de dzia­ła­nie pań­stwa od­sy­ła nas do al­ter­na­tyw­ne­go prze­bie­gu wy­da­rzeń, któ­re­mu nie dano za­ist­nieć i któ­re­go pod żad­nym po­zo­rem nie wol­no lek­ce­wa­żyć. W swo­im kla­sycz­nym ese­ju ptCo wi­dać i cze­go nie wi­dać po­słu­żył się przy­kła­dem mo­stu zbu­do­wa­ne­go za po­dat­ki, wzbu­dza­ją­ce­go po­wszech­ny za­chwyt i po­dziw, a tym­cza­sem na­le­ża­ło­by ze­sta­wić go z wie­lo­ma in­ny­mi kon­struk­cja­mi, któ­re moż­na by­ło­by zbu­do­wać z pry­wat­nych pie­nię­dzy, gdy­by zo­sta­ły wy­ko­rzy­sta­ne w bar­dziej pro­duk­tyw­ny i ryn­ko­wy spo­sób.

I te­raz za­sko­cze­nie. Ar­gu­ment Ba­stia­ta to przede wszyst­kim ar­gu­ment z wy­daj­no­ści, a w li­ber­ta­ria­ni­zmie… nie cho­dzi wca­le o wy­daj­ność. Gdy np. prze­ko­nu­je­my, że nie po­win­no się gwał­cić, to źle by się sta­ło, gdy­by­śmy się wda­li w dys­ku­sję na te­mat tego, jak gwałt ogra­ni­cza pro­duk­tyw­ność ko­biet, praw­da? Ba­stia­tow­skie „co wi­dać i cze­go nie wi­dać” moż­na jed­nak in­ter­pre­to­wać tak­że w inny spo­sób, pró­bu­jąc zro­zu­mieć nie­wąt­pli­wy suk­ces pań­stwa i jego ad­mi­ra­to­rów.

Upo­mi­na­jąc się o spra­wie­dli­wość i gło­sząc za­sa­dy li­ber­ta­riań­skie, je­ste­śmy za­wsze ska­za­ni na od­wo­ły­wa­nie się do ludz­kiej wy­obraź­ni i zwra­ca­nie uwa­gi na to, jak świat mógł­by wy­glą­dać, gdy­by­śmy spró­bo­wa­li urzą­dzić go ina­czej. Zna­cie to, praw­da? „A po­wiedz, gdzie ten twój li­ber­ta­ria­nizm do­tych­czas się spraw­dził?” „No, za­sad­ni­czo ni­g­dzie nie było w peł­ni li­ber­ta­ria­ni­zmu, ale po­myśl…” Wie­lu oso­bom już samo uży­cie wy­obraź­ni w tym celu wy­da­je się na tyle mę­czą­ce, że uwa­ża­ją li­ber­ta­rian za na­trę­tów i ma­rzy­cie­li. Zwo­len­ni­cy pań­stwa mają za­wsze tę prze­wa­gę, że efek­ty dzia­łal­no­ści pań­stwa w po­sta­ci dróg, mo­stów, szkół czy urzę­dów są naj­praw­dziw­szą rze­czy­wi­sto­ścią. Nie­waż­ne jak bar­dzo nie­kie­dy ułom­ną, ale rze­czy­wi­sto­ścią. Masy ludz­kie nie mają cza­su na za­głę­bia­nie się w teo­rię li­ber­ta­riań­ską, co­dzien­nie ob­ser­wu­ją za to efek­ty dzia­łal­no­ści pań­stwa i jest to dla nich o wie­le bar­dziej prze­ko­nu­ją­cy ar­gu­ment.

Do­strze­ga­jąc tę trud­ność, wie­lu li­ber­ta­rian sta­ra się wska­zy­wać na wła­sne „ba­stia­tow­skie mo­sty” w po­sta­ci osią­gnięć re­wo­lu­cji prze­my­sło­wej czy też bo­gactw za­chod­nich kra­jów, lecz za­po­mi­na przy tym, że i one od­sy­ła­ją nas do tego, cze­go nie wi­dać, a co nie­ko­niecz­nie musi być po­mni­kiem ogrom­nej wy­daj­no­ści i za­awan­so­wa­nia tech­no­lo­gicz­ne­go. Za­chod­ni ka­pi­ta­lizm pań­stwo­wy przy­niósł nad­na­tu­ral­ny roz­wój bu­do­wa­ny na pod­sta­wie kre­acji pu­ste­go pie­nią­dza (czy­li skraj­nie po­su­nię­tej pań­stwo­wej in­ter­wen­cji), lecz jed­no­cze­śnie zwią­za­ne z nim kon­sump­cjo­nizm i nad­mier­ne ży­cie na kre­dyt znisz­czy­ły same pod­sta­wy cy­wi­li­za­cji. Gdy­by Eu­ro­pa da­lej się roz­wi­ja­ła w spo­sób har­mo­nij­ny, a nie sko­ko­wy, w dłuż­szej per­spek­ty­wie cza­so­wej tak­że osią­gnę­ła­by wy­so­ki roz­wój tech­no­lo­gicz­ny i prze­my­sło­wy, nie wy­nisz­cza­jąc sa­mej sie­bie (wię­cej o tym w ha­śle „re­wo­lu­cja prze­my­sło­wa”).

 

BOGACTWO

– wbrew po­zo­rom li­ber­ta­ria­nizm jako taki nie wal­czy wca­le o to, aby spo­łe­czeń­stwo było bo­ga­te. Li­ber­ta­ria­nie wal­czą o to, aby każ­dy mógł mieć wol­ność w re­ali­za­cji po­wzię­tych przez sie­bie ce­lów (a do­kład­niej: nie był ka­ra­ny za złe wy­bo­ry, któ­re są bez kon­se­kwen­cji dla pra­wa wła­sno­ści in­nych osób). Wśród ce­lów tych nie­ko­niecz­nie musi być bo­gac­two – dla wie­lu osób cen­niej­sze mogą być inne war­to­ści, nie­ma­ją­ce nic wspól­ne­go z gro­ma­dze­niem ma­jąt­ku.

Być może naj­po­waż­niej­szym błę­dem mar­ke­tin­go­wym, jaki po­peł­nia­ją li­ber­ta­ria­nie, jest re­kla­mo­wa­nie swo­jej idei po­przez po­słu­gi­wa­nie się ar­gu­men­tem eko­no­micz­nym. Tym sa­mym dają nie­prze­ko­na­nym oso­bom po­wód do tego, aby oskar­żać li­ber­ta­ria­nizm o by­cie ide­olo­gią osób za­fa­scy­no­wa­nych bo­gac­twem. W rze­czy­wi­sto­ści nie wie­my jed­nak i nie mo­że­my wie­dzieć, w ja­kim kie­run­ku po­szła­by cy­wi­li­za­cja opar­ta na za­sa­dach li­ber­ta­riań­skich. Być może wię­cej w niej by­ło­by miej­sca na re­ali­za­cję war­to­ści du­cho­wych, a być może lu­dzie by­li­by skłon­niej­si do gro­ma­dze­nia bo­gactw – któż to wie?

Przed­sta­wia­nie li­ber­ta­ria­ni­zmu jako idei sprzy­ja­ją­cej bo­ga­ce­niu się i wspo­ma­ga­nie się w tym celu ana­li­zą eko­no­micz­ną wy­ni­ka przede wszyst­kim z myl­nej in­ter­pre­ta­cji dzie­jów, w ra­mach któ­rej świat prze­szedł re­wo­lu­cję prze­my­sło­wą w wy­ni­ku wpro­wa­dze­nia w ży­cie li­ber­ta­riań­skich za­sad wol­no­ści go­spo­dar­czej. Wła­śnie tak: to za spra­wą re­wo­lu­cji prze­my­sło­wej świat miał rze­ko­mo po­znać na­miast­kę tego, jak wy­glą­da­ło­by ży­cie wol­ne od pań­stwa. Nie­co wię­cej na te­mat tego mitu czy­tel­nik prze­czy­ta w in­nych ha­słach, lecz tu wy­star­czy za­uwa­żyć, że w XVIII i XIX w. świat był skraj­nie da­le­ki od wcie­la­nia w ży­cie idei li­ber­ta­riań­skich, a ów­cze­sna kon­cen­tra­cja wła­dzy sta­no­wi­ła wręcz to­tal­ne prze­ci­wień­stwo tego, na czym po­le­ga li­ber­ta­ria­nizm.

A sko­ro już je­ste­śmy przy te­ma­cie bo­gac­twa, to war­to za­uwa­żyć, że moż­na je bu­do­wać na dwa spo­so­by: po­ko­jo­wy lub po­li­tycz­ny. Pierw­szy z nich to spo­sób ty­po­wo li­ber­ta­riań­ski, opar­ty na do­bro­wol­nych wy­mia­nach z in­ny­mi ludź­mi; dru­gi jest moż­li­wy dzię­ki sto­so­wa­niu przy­mu­su i siły. Praw­dzi­we bo­gac­two mo­że­my bu­do­wać je­dy­nie w pierw­szy z wy­żej wy­mie­nio­nych spo­so­bów, gdyż dru­gi tak na­praw­dę pa­so­ży­tu­je na pierw­szym.

Po­zor­nie mo­gło­by to skła­niać nas do przy­ję­cia po­glą­du, że sko­ro re­wo­lu­cja prze­my­sło­wa przy­nio­sła tak wiel­ką za­sob­ność ma­te­rial­ną, to sta­no­wi­ła za­pew­ne triumf po­ko­jo­wych me­tod bo­ga­ce­nia się. Praw­da jest jed­nak zu­peł­nie inna. Za­chód do­pro­wa­dził wpraw­dzie do na­głej eks­plo­zji w za­kre­sie tech­no­lo­gicz­nym, wy­daj­no­ścio­wym czy urba­ni­za­cyj­nym, lecz opie­ra­jąc swój roz­wój na kre­acji pu­ste­go pie­nią­dza, znisz­czył same pod­sta­wy cy­wi­li­za­cji. Pod­da­ne ry­go­ro­wi cy­kli ko­niunk­tu­ral­nych oraz sta­le de­pre­cjo­nu­ją­ce­go się pie­nią­dza spo­łe­czeń­stwo stwo­rzy­ło kul­tu­rę skraj­ne­go kon­sump­cjo­ni­zmu. Wiel­ki skok Za­cho­du koń­czy się wiel­kim upad­kiem de­mo­gra­ficz­nym i kul­tu­ro­wym, co po­twier­dza tezę, że praw­dzi­we­go bo­gac­twa nie da się zbu­do­wać przy po­mo­cy środ­ków po­li­tycz­nych.

C

CHRZEŚCIJAŃSTWO

– bez wzglę­du na to, czy je­ste­śmy wie­rzą­cy, czy nie, mu­si­my pa­mię­tać, że bez chrze­ści­jań­stwa nie by­ło­by li­ber­ta­ria­ni­zmu. Po pierw­sze dla­te­go, że przed na­dej­ściem chrze­ści­jań­stwa tak na do­brą spra­wę nie ist­nia­ła kon­cep­cja in­dy­wi­du­al­nej du­szy. Wszel­kie re­li­gie ofe­ro­wa­ły zba­wie­nie lub ulgę od ziem­skich utra­pień, lecz je­dy­nie w kon­tek­ście zbio­ro­wym albo po­przez uni­ce­stwie­nie bądź roz­my­cie się jed­nost­ki w pew­nej więk­szej ca­ło­ści. Na­wet w fi­lo­zo­fii grec­kiej du­sza mia­ła na ogół ma­te­rial­ny i śmier­tel­ny cha­rak­ter, co wią­za­ło ją ści­śle ze świa­tem przy­ro­dy. Do­pie­ro re­li­gia wy­znaw­ców Chry­stu­sa stwo­rzy­ła trwa­ły fun­da­ment pod in­dy­wi­du­alizm, do­ce­nia­jąc każ­dą jed­nost­kę jako peł­no­praw­ny pod­miot w re­la­cji z ab­so­lu­tem (każ­dy czło­wiek ma pra­wo na­wet od­rzu­cić mi­łość Boga). Bez chrze­ści­jań­skie­go in­dy­wi­du­ali­zmu nie­moż­li­we by­ło­by ja­kie­kol­wiek mó­wie­nie o pra­wach jed­nost­ki.

Po dru­gie, jak po­ka­zu­ją dzie­je ludz­ko­ści, tak na­praw­dę je­dy­nie chrze­ści­jań­stwo po­zwa­la stwo­rzyć kul­tu­rę trwa­le po­zba­wio­ną in­sty­tu­cji nie­wol­nic­twa. W po­zo­sta­łych krę­gach kul­tu­ro­wych, opar­tych na in­nych re­li­giach, nie­wol­nic­twie lub sys­te­mie znie­wa­la­ją­cym lu­dzi przy po­mo­cy skost­nia­łej struk­tu­ry ka­sto­wej lub kla­no­wej, wol­ność jest po­ję­ciem bar­dzo abs­trak­cyj­nym. Wi­dać to zresz­tą tak­że współ­cze­śnie w zde­chry­stia­ni­zo­wa­nych spo­łe­czeń­stwach Za­cho­du, któ­re owład­nię­te są pla­gą wszel­kie­go ro­dza­ju nie­wol­nic­twa sek­su­al­ne­go (pe­do­fi­lii, pro­sty­tu­cji, mo­le­sto­wa­nia). Bez chrze­ści­jań­stwa by­cie wol­nym to przy­wi­lej, a nie po­wszech­ne pra­wo.

Po trze­cie, chrze­ści­jań­ski na­kaz mi­ło­ści bliź­nie­go bez wzglę­du na przy­na­leż­ność na­ro­do­wą dał pierw­szy w hi­sto­rii im­puls do tego, aby stwo­rzyć ety­kę uni­wer­sal­ną, nie­zwią­za­ną z przy­na­leż­no­ścią et­nicz­ną. Chrze­ści­jań­stwo było od po­cząt­ku re­li­gią dla wszyst­kich lu­dów świa­ta (a więc ko­smo­po­li­tycz­ną), wy­stę­pu­ją­cą zde­cy­do­wa­nie prze­ciw­ko po­wszech­ne­mu na­wet w ju­da­izmie i świe­cie grec­kim sto­so­wa­niu po­dwój­nych ka­te­go­rii etycz­nych dla przed­sta­wi­cie­li wła­sne­go na­ro­du oraz po­zo­sta­łych lu­dów. Dla Gre­ków, któ­rzy roz­wi­ja­li bar­dzo za­awan­so­wa­ne teo­rie etycz­ne, czymś ab­so­lut­nie na­tu­ral­nym było jed­nak to, że im sa­mym przy­na­leż­ne są zu­peł­nie inne pra­wa niż bar­ba­rzyń­com, czy­li lu­dom po­słu­gu­ją­cym się in­ny­mi ję­zy­ka­mi niż grec­ki. Na­wet w okre­sie hel­leń­skim funk­cjo­no­wał trwa­ły po­dział na ludy, któ­re przy­ję­ły grec­ki mo­del kul­tu­ry i całą resz­tę.

I wresz­cie chrze­ści­jań­stwo stwo­rzy­ło pod­wa­li­ny pod po­sze­rze­nie wol­no­ści dla wszyst­kich człon­ków spo­łe­czeń­stwa, tj. ko­biet i dzie­ci. Współ­cze­śnie wie­le się mówi o pra­wach i rów­no­upraw­nie­niu ko­biet, lecz to wła­śnie chrze­ści­jań­stwo jako pierw­sze do­war­to­ścio­wa­ło by­cie ko­bie­tą (m.in. przez oso­bę Ma­ryi), co się nie mie­ści­ło w ka­te­go­riach my­śle­nia ów­cze­sne­go świa­ta, w któ­rym ko­bie­ta była naj­czę­ściej przed­mio­tem znaj­du­ją­cym się w dys­po­zy­cji męż­czyzn. Bez chrze­ści­jań­skiej (a wła­ści­wie ka­to­lic­kiej) mo­no­ga­mii i kon­cep­cji nie­ro­ze­rwal­no­ści mał­żeń­stwa sta­tus praw­ny i spo­łecz­ny ko­biet oraz ich po­tom­stwa jest za­wsze na­ra­żo­ny na wiel­kie nad­uży­cia (m.in. ze wzglę­du na sprzy­ja­nie skraj­ne­mu pa­triar­cha­li­zmo­wi czy też cha­os praw­ny, mo­ral­ny i kul­tu­ro­wy ro­dzin pat­chwor­ko­wych)5.

Ko­ściół tra­dy­cyj­nie pod­kre­śla wspól­no­to­wość ży­cia spo­łecz­ne­go i wska­zu­je na za­gro­że­nia pły­ną­ce z prze­sad­ne­go ak­cen­to­wa­nia in­dy­wi­du­al­nych upraw­nień jed­no­stek, lecz ma to swo­je głę­bo­kie uza­sad­nie­nie. W świe­tle dok­try­ny ko­ściel­nej każ­dy z nas po­wi­nien wy­ko­rzy­stać wła­sną wol­ność po to, aby po­ma­gać in­nym. Peł­nię wła­snej wol­no­ści od­kry­wa do­pie­ro ten, kto zro­zu­mie, że oprócz praw ma tak­że licz­ne obo­wiąz­ki wo­bec in­nych. Praw­dzi­wa wspól­no­to­wość zbu­do­wa­na jest więc tak na­praw­dę na wol­nej de­cy­zji jed­no­stek.

Ma­jąc to wszyst­ko na uwa­dze, moż­na za­sad­nie stwier­dzić, iż ten, kto wal­czy z chrze­ści­jań­stwem, tak na­praw­dę wal­czy z sa­my­mi pod­sta­wa­mi li­ber­ta­ria­ni­zmu.

 

CIENKI I GRUBY LIBERTARIANIZM

– wo­bec ro­sną­cej licz­by osób o po­glą­dach le­wi­co­wych, któ­re za­in­te­re­so­wa­ły się li­ber­ta­ria­ni­zmem, po­ja­wił się pro­blem po­le­ga­ją­cy na tym, że cały ruch li­ber­ta­riań­ski za­czął być po­strze­ga­ny jako część le­wi­cy. Aby temu za­po­biec, wy­my­ślo­no roz­róż­nie­nie mię­dzy cien­kim (thin) i gru­bym (thick) li­ber­ta­ria­ni­zmem, w ra­mach któ­re­go „cien­cy” li­ber­ta­ria­nie by­li­by zwo­len­ni­ka­mi wy­łącz­nie za­sa­dy nie­agre­sji, czy­li opo­wia­da­li się za tezą, że każ­dy może czy­nić co chce, o ile nie na­ru­sza to praw wła­sno­ści in­nych osób.

W od­róż­nie­niu od tej po­sta­wy zwo­len­ni­cy „gru­be­go” li­ber­ta­ria­ni­zmu uwa­ża­ją naj­czę­ściej, że nie wy­star­czy tyl­ko hoł­do­wać za­sa­dzie nie­agre­sji, lecz na­le­ży tak­że przy­jąć le­wi­co­wo-li­be­ral­ne po­glą­dy na te­mat re­li­gii, płci, sek­su­al­no­ści czy mo­ral­no­ści, po­nie­waż ich zda­niem brak ak­tyw­nej wal­ki z tra­dy­cyj­nym (kon­ser­wa­tyw­nym) świa­to­po­glą­dem ozna­cza w rze­czy­wi­sto­ści przy­zwo­le­nie na an­ty­wol­no­ścio­we po­sta­wy i za­gra­ża sa­mej wol­no­ści.

Zwo­len­ni­cy „gru­be­go” li­ber­ta­ria­ni­zmu, czy­li le­wi­co­wi li­ber­ta­ria­nie, mają tra­dy­cyj­nie wiel­kie pro­ble­my ze zro­zu­mie­niem, jak oso­by o po­glą­dach li­ber­ta­riań­skich mogą mieć jed­no­cze­śnie bar­dzo tra­dy­cyj­ne i jed­no­znacz­ne po­glą­dy na te­mat re­li­gii, płci, Ko­ścio­ła, sek­su­al­no­ści, ro­dzi­ny. Sko­ro praw­dzi­wy li­ber­ta­ria­nin – zda­ją się my­śleć – wy­zna­je za­sa­dę nie­agre­sji i nie ma nic prze­ciw­ko temu jak inni ko­rzy­sta­ją ze swo­jej wła­sno­ści, to w jaki spo­sób mimo wszyst­ko może się cze­piać tego, jak żyją inni, i gło­sić, że dany spo­sób na ży­cie jest lep­szy od po­zo­sta­łych? Czyż praw­dzi­wy li­ber­ta­ria­nin nie po­wi­nien mieć ab­so­lut­nie w no­sie tego, jak żyją inni, ni­ko­go nie kry­ty­ko­wać i gło­sić to­le­ran­cję dla wszyst­kich świa­to­po­glą­dów?

Le­wi­co­wy li­ber­ta­ria­nizm wy­ni­ka z myl­ne­go twier­dze­nia, że wy­ra­że­nie zgo­dy na le­gal­ność pro­wa­dze­nia ży­cia przez in­nych we­dle ich uzna­nia nie ozna­cza wca­le peł­nej dla tego ak­cep­ta­cji. Cho­ciaż z jed­nej stro­ny nor­mal­ni li­ber­ta­ria­nie uwa­ża­ją, że ży­cie sprzecz­ne z tra­dy­cyj­nym chrze­ści­jań­skim świa­to­po­glą­dem jest do­pusz­czal­ne praw­nie, to z dru­giej mają peł­ne pra­wo oce­niać to ne­ga­tyw­nie i na­ma­wiać ta­kich lu­dzi do zmia­ny ich na­sta­wie­nia. Nie mogą sto­so­wać wo­bec nich przy­mu­su, ale środ­ki po­ko­jo­we, ta­kie jak np. per­swa­zja czy po­tę­pie­nie. Wiel­ki błąd „gru­bych” li­ber­ta­rian po­le­ga na tym, że od­ma­wia­ją swo­im prze­ciw­ni­kom pra­wa do gło­sze­nia chrze­ści­jań­skich po­glą­dów, gdyż z nie­wy­tłu­ma­czal­nej przy­czy­ny uwa­ża­ją, że go­dzą one w sam rdzeń li­ber­ta­ria­ni­zmu, czy­li za­sa­dę nie­agre­sji… A ra­czej z przy­czy­ny wy­tłu­ma­czal­nej – po pro­stu tę ostat­nią błęd­nie in­ter­pre­tu­ją wła­śnie jako za­sa­dę ab­so­lut­ne­go nie­wtrą­ca­nia się do ży­cia in­nych, na­wet w spo­sób nie­na­ru­sza­ją­cy cu­dze­go pra­wa wła­sno­ści.

 

CO ROBIĆ I CZEGO NIE ROBIĆ?

– pier­wot­nie ha­sło to mia­ło brzmieć „Co ro­bić?”, ale oba­wia­jąc się ne­ga­tyw­nych sko­ja­rzeń czy­tel­ni­ków z pra­cą Wło­dzi­mie­rza Il­ji­cza Le­ni­na, po­sta­no­wi­łem je nie­co prze­re­da­go­wać.

Li­ber­ta­ria­nizm ma