Lew - Robert Zieliński - ebook + książka

Lew ebook

Robert Zieliński

3,0

Opis

Bohaterem debiutanckiej powieści Roberta Zielińskiego jest osiadły w Kalifornii post-solidarnościowy emigrant, wzięty stomatolog i spekulant na rynku nieruchomości – człowiek, który odnosi sukcesy na polach ekonomicznych, towarzyskich i erotycznych, czym burzy stereotypowy obraz Polaka w USA. Kolejne zwycięstwa protagonisty – zyskowne transakcje i uwodzone kobiety – mają jednak wymiar fasady, burzonej przez ideologiczne reanimacje szczątków emigracyjnej świadomości. Wszystko to sprawia, że podmiot Lwa nigdy nie jest „u siebie” – przecząc typowi polskiego imigranta, jednocześnie, poprzez powracający repertuar gestów, typ ten potwierdza. Stąd wszelkie próby stabilizacji uczuciowej, jakie podejmuje z pozycji amerykańskiego potentata, kończą się eskapistycznym fiaskiem.

Tytułowy Lew nawiązuje do fundamentalnego dla utworu „naturalistycznego” stanowiska bohatera. „Prawa przyrody”, do których raz po raz się odnosi, uznać można za kolejny projekt porządkowania świata. Podobnie jednak, jak pozostałe sposoby, nosi on znamiona porażki.

Ważnym elementem strategii reprezentacyjnej powieści Zielińskiego jest język. Książka napisana jest polszczyzną świadomie zanieczyszczoną, pełną quasi-archaicznych naleciałości, co składa się na niezwykle ciekawy efekt sztuczności i teatralności. Takie, mieszające różne porządki, uschematyzowanie lingwistyczne koresponduje z kondycją podmiotu opowieści.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 185

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (3 oceny)
0
2
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jogurtdrzewny

Nie polecam

Nie dać się nabrać na ciekawy opis. Książka całkowicie miałka, napisana wydumanym stylem kojarzącym się z erotycznymi fanfikami z blogów, których nikt nie czyta. Zawdzięczamy jej m.in. takie perełki jak: „On wie, co upchnie w bijącą feromonami włochatą dolinę” czy „Niedowierzająco mierzył czujnym prąciem tętno jej waginy” (sic!). Zapowiadane w opisie postsolidarnościowe i emigranckie motywy są tak całkowicie nieistotne, że wycięcie ich nie zmieniłoby w żadnym stopniu ani bohatera, ani treści tej książki (musiałaby najpierw jakakolwiek treść mieć). Do zalet „Lwa” należy to, że jest książką krótką i można ją przeczytać w formie ebooka, tym samym ograniczając zarówno męczarnię czytelnika jak i marnowanie papieru. Omijać szerokim łukiem.
00

Popularność




Robert Zieliński

LEW

Robert Zieliński, Lew, Kraków 2013

[wersja ePub / MOBI]

Wydanie I

Kraków 2013

ISBN (ebook) 978-83-64057-10-6

Copyright © by Robert Zieliński, 2013

Copyright © for this Edition by Korporacja Ha!art, 2013

Projekt okładki: Agnieszka Zgud

Redakcja:Michał Sowiński, Bartłomiej Woźnik

Adiustacja i korekta: Renata Sikorska

ePub, MOBI: Arkadiusz Wierzba

Wydawnictwo i księgarnia:

Korporacja Ha!art

pl. Szczepański 3a, 31-011 Kraków

tel. +48 (12) 426 46 03 (księgarnia), 12 422 25 28 (biuro)

mail:[email protected]

http://www.ha.art.pl/

SPIS TREŚCI

Lew romansów

Oniegin z pierwszego aktu...

Niebieski wulkan

Lew romansów

Nareszcie poznał kobietę, z którą chętnie pokaże się w lepszym towarzystwie z okolic Los Angeles. Ocenił swą zdobycz również obiektywem poczciwego nikona coolpix S900 (taki, uważa, jest dla niego wystarczający!). Za to dziewczyna jak z okładki „Vanity Fair” – wysoka, szczupła blondynka o anielskich włosach. Ubrana modnie i – co równie ważne – stale uśmiechnięta.

Tylko czy większą radość sprawiła jej pierwsza randka z nim, czy SMS, który właśnie odczytywała? Prawą rękę podała mu do przywitania, a drugą nadal manipulowała przy (chyba świeżo nabytym) iPhonie nowej generacji. „Jest rozrzutna?” – zaniepokoił się lekko.

Nim usiedli przy stoliku raz jeszcze zlustrowali się od stóp do głów. Obydwoje, wygląda, radzi są z nowej znajomości.

On starszy od niej zaledwie o dziesięć lat; szczupły, raczej erudyta (z „National Geographic” w ręku), wyróżnia się w masie otyłych Amerykanów. Zresztą łatwo porusza się w każdym środowisku. Ot, znany w tej okolicy właściciel kliniki stomatologicznej, który nie ukrywa swych sukcesów zawodowych i towarzyskich. Bo już oboje trochę mówią o sobie…

Ona, prócz walorów kobiecych, też sporo reprezentuje! Jest oczytana (książka pod pachą); sprawia wrażenie bywałej w świecie. Zdaje się być na bieżąco z tym, co dzieje się w Europie. Miłośniczka literatury pięknej – do niedawna asystentka na wydziale anglistyki; lubi swą obecną pracę w wydawnictwie. Jest chyba (daj Boże!) niezależna finansowo…

Nie zmawiając się, uwierzyli od razu, że wahania serca mają już za sobą. Wreszcie i dla nich dwojga nadszedł kres poszukiwań ukochanej osoby! Lecz patrząc sobie w oczy, ciągle nie dowierzali, że i na tej, okalającej mały kampus uniwersytecki, erotycznej pustyni, udało się znaleźć partnera. Ową brakującą połówkę. „Na zawsze” czy na jeden wieczór?

Jest miło i pierwsza randka w parku trwałaby… hm… bez końca, gdyby nie wiosenny deszcz o zmierzchu. Biegną kilkaset kroków (ona trochę zdziwiona) ku najbliższej kwiaciarni, skąd stomatolog wychodzi po chwili z bukietem lilii. Kurtuazyjnie objęci wyznaczają sobie kolejne spotkanie… Dziewczyna, odjeżdżając swym paroletnim volvo (nie jest rozrzutna!), jedną ręką wymachuje liliami, a drugą śle mu całusa…

Zanim dotrze do swej wypieszczonej dizajnersko rezydencji, na jego dobrze już wysłużoną nokię przyjdzie SMS. A w nim trzy słowa: „Dziękuję, do zobaczenia”.

Od rana dzwoni do niej co chwilę. Dlaczego nie odbiera? Pozostaje mu nagrać zachwyty nad wczorajszą randką na pocztę głosową. A tak chciałby długo opowiadać, jak wytwornie się prezentowała. I że gdyby nie deszcz, kto wie, spacer trwałby może do świtu… Jeszcze parę razy telefonuje. Ciągle włącza się sekretarka. Zdawkowe odpowiedzi przychodzą SMS-em niczym miłe powroty bumeranga.

W ten sposób umówili się na kolację w znanej restauracji. Wcale nie on wybrał najdroższy lokal. Jako że to powszedni dzień: bez rezerwacji stolika.

Druga randka ma upewnić ich w nadziei na coś więcej niż romans. Gorąco tego pragną. Godzina dziewiętnasta trzydzieści to dobry czas – już po pracy, a przed nimi reszta wieczoru i… noc.

On spóźnia się. Dla niego, wyrwizęba, to kwadrans akademicki; dla niej, kontrolerki cudzych tekstów, to (nie daj Bóg!) próba kandydata do łoża.

Zdyszany dobiega pod restaurację. Z emocji ledwie artykułuje słowa. Och, przyszedłby na czas, gdyby nie… kwiaciarnia. Miał do wyboru punktualność – tak mało, w jego mniemaniu, romantyczna zaleta – lub drogi bukiet orchidei, który kosztował go tylko kwadrans spóźnienia.

Słyszy, o dziwo, że jej szwagier, Argentyńczyk, potrafi spóźnić się i dwie godziny, a jest ciągle kochany w rodzinie. Więc (zadurzony?) stomatolog z ulgą przytula panią redaktor. Gdy już ustała ryzykowna sytuacja, przez całą kolację czule skupia się na swej towarzyszce.

Jest uroczo. Świece na stole tworzą namiastkę prywatności. Siedzą przy fontannie w zaciszu ogródka. Nie tak dawno, gdy był tu z inną dziewczyną, randka skończyła się na komisariacie!

Wtedy nie dokończył obiadu. Już przy pierwszym daniu nastolatek na skuterze porwał w locie torebkę ze stolika i zniknął w mgnieniu oka. Dziewczyna rozpłakała się. W torebce oprócz dokumentów były klucze do samochodu i mieszkania. Krzyczała na całą ulicę. Pogoń za złodziejaszkiem nic by nie dała, znikł już za rogiem. Stomatolog, jedyny świadek kradzieży, wciąż pamięta przykre spisywanie zeznań. Ale tamta randka skończyła się u niego w domu pod kołdrą…

Dziś marzy o podobnym finale. Skoro jest nowa dziewczyna i przy tym samym stoliku… czemu nie? Tą jest nawet bardziej zainteresowany. Ta szczególnie mu odpowiada – uroda, styl, pozycja, no i niezależność finansowa. Byle tylko nie prowokować kapryśnego losu, narzucając zbyt szybkie tempo. A więc chwilowo żadnych choćby pocałunków! Och, myśli o możliwie dogłębnym poznaniu niebrzydkiej pani redaktor. Czy starczy mu cierpliwości? Intuicja szepce, że ma szanse rozebrać ją do gołych nerwów wszystkich trzonowców i… rozkochać?

W restauracyjnym ogródku zostali tylko oni dwoje. Wpatrzeni w siebie, prowadząc rozpoznawczą rozmowę, zapomnieli o wykwintnym deserze. Reakcja damy na śliskie aluzje stomatologa jest obiecująca. Zgodnie decydują: precz z hamulcami w żartach na temat trawienia, wydalania! Ale i kulturalnych tematów mają oczywiście sporo.

Ubawił się do łez jej przygodą w autoryzowanym salonie Mercedesa. Nowy samochód psuł się w oczach. Już przy pierwszej jeździe oparcie kierowcy podczas hamowania gięło się niczym łóżko polowe. I nie tylko to. Wielokrotnie reklamowała zakup, ale bez rezultatu. Pozostawał proces z dealerem lub zmuszenie firmy do wymiany auta na inne. Dealer nie chciał o tym słyszeć i nalegał, by kontynuować naprawy do skutku. Ona nie ustępowała.

Zamiast adwokata wzięła koleżankę z klubu Woman Power (!). Przyszła z nią do salonu, rzekomo by negocjować. Koleżanka miała faktycznie niepospolity wygląd. Natychmiast przykuła wzrok wszystkich panów, od młodzieńca na praktykach po Murzyna, który sprzątał.

Jej silikonowe piersi były wielkości poduszek powietrznych mercedesa. Utapirowane blond włosy, krzycząca czerwień szminki na ustach i prowokująca minispódniczka. Wszystko to konkurowało z personelem w najdroższych burdelach świata. Niebotyczne szpilki wydłużały jej nogi, sięgające i tak rozmiarami tych u żyrafy. I to sexy spojrzenie z rozesłanym łóżkiem w oczach.

Zgodnie z przygotowanym wcześniej „biznesplanem” koleżanka, niczym koń trojański, stanęła pośrodku salonu, gdzie sprzedawcy rozbierali ją wzrokiem. Na zgubę firmy! Tymczasem na zapleczu rezolutna właścicielka wozu w świadomie ordynarnych słowach wykazywała dealerowi wadę przedniego fotela i możliwe zagrożenie w trakcie jazdy. Nie szczędziła też uwag na temat fatalnej jakości serwisu.

Gdy, zostawiwszy w lokalu „konia trojańskiego”, wyszła przed salon na papierosa, dostała od wściekłego dealera SMS-a: „Już ci zbędny motel? Na tym fotelu dobrze się rozkłada nogi!”. I zaraz kolejny: „Koleżanki z branży pozazdroszczą ci tego wozu…”.

O to właśnie obu damom chodziło! Piękny „koń trojański” z nogami żyrafy przejdzie do historii firmy. Z corpus delicti na iPhonie wróciła do dealera i w pokerowym stylu wyłożyła swe cztery asy z rękawa.

Pierwszy to pikieta feministek z klubu Woman Power przed salonem Mercedesa. Drugi to umieszczenie obu chamskich SMS-ów dealera na Facebooku. Trzeci to artykuł w lokalnej prasie z opisem incydentu. Czwarty: pozew o molestowanie uczciwej niewiasty przez pracowników salonu.

Wystraszony dealer nawet klientki nie dosłuchał. Niczym ofiara mafii wypisał szantażystce papiery na dziewiczy egzemplarz wozu.

Właścicielka samochodu bez podania ręki dealerowi rzuciła kluczyki od starego wozu na biurko, wzięła od hostessy kopertę z nowymi, po czym powstrzymując zwycięski uśmiech, trzasnęła drzwiami. I wraz z „koniem trojańskim”, z piskiem opon, odjechały najnowszym modelem mercedesa! Wszystko w poczuciu sprawiedliwie rozegranej partii. Za rogiem sikały po nogach ze śmiechu nad głupotą męskiego gatunku.

Feministki sprzed stu lat klaszczą w grobach swym następczyniom z Woman Power. Szczegółowy instruktaż „Jak rok jeździć mercedesem za darmo” opracowały same, bez potrzeby uciekania się do powagi Wysokiego Trybunału i pomocy profesjonalnych sępów (włączając w to zdziercę adwokata). A wszystko w cenie lunchu w McDonaldzie!

Opowiedziawszy tę historyjkę, jej przemyślna bohaterka, a przy tym równie uważna pani redaktor swego życia osobistego, nadstawia stomatologowi policzek do pocałowania. Dobrze, że jeszcze nie usta! Deser stopniał, a i on odpłynął myślami opodal, pośród kwitnące kasztany, gdzie o ileż milej byłoby przytulać się i szeptać świństewka do ucha. Niestety, partnerka spostrzegła, że już północ. Wygląda na to (dokładnie sprawdza podany mu przez kelnera rachunek), że rano popędzą z osobna: on do swej kliniki, ona do wydawnictwa.

Przed snem dzwoni do niej z czułym: „Dobranoc”. Znów tylko głos z sekretarki. Jednak po chwili SMS: „Do zobaczenia za dzień, dwa”.

Gdy skoro świt, będąc już w klinice, chce jej wysłać kwiaty, nie wie nawet dokąd. Ma tylko numer telefonu, którego ona i tak nie odbiera. Zaś on pragnie słyszeć jej żywy głos, przekomarzać się… Czy jutro będzie kolejne wystukane: „Hello, jak się masz?”.

Skądże! „Wpadłabym do Ciebie po mityngu w klubie” – odczytuje po przebudzeniu z ekranu swej niezawodnej nokii. Party nadzieją skonsumowania wreszcie randki chce raz jeszcze wybrać jej numer. Lecz, bez wiary w odebranie, również wysyła SMS-a. A z nim, via satelita, prócz zaproszenia biegną jego rozedrgane myśli. No i adres domu.

Na jej przyjście zaserwuje dwa gorące dania, czerwone wino i luksusowy sernik z tej lepszej cukierni. Nie zapomniał o kondomie, który – jak gotowy do strzału rewolwer – leży pod poduszką. Gość ma przyjść około dziewiętnastej prosto z wydawnictwa. Kolejnym SMS-em informuje go: „Będę za 25 minut”, a jeszcze następnym: „Do zobaczenia za 7 minut”.

Czeka cały w pąsach na podjeździe, u szczytu swej ekskluzywnej uliczki. Witają się mocnym uściskiem, całusami, jeszcze wyłącznie w policzki… Trzymając się za ręce, idą wzdłuż frontu posiadłości i głównymi drzwiami wchodzą do salonu. Przez szklaną ścianę w oddali widzą urzekającą orgię miejskich świateł, dużo dalej zarysy gór. Chciałby jej podkreślić, że to „widok jak z orlego gniazda”, lecz tuląc dziewczynę, aż zaniemówił, napęczniały nie tylko dumą posiadacza tej rezydencji… Oto przez hartowaną szybę zajmującą całą przestrzeń pomiędzy podłogą a sufitem mogą też podziwiać hen w dole bodaj ostatnie w Kalifornii gaje pomarańczowe! Poniżej ciągną się ulice w szpalerach palm. Podobne drzewa, a jakże, kazał posadzić i na swym podjeździe. Z koroną liści niczym miotły do zamiatania. Te miejskie, gdyby nie typowa tu wszędzie niska zabudowa, sięgałyby nawet siódmego piętra…

Stomatolog, tuląc dziewczynę, ma nadzieję, że dostrzega ona modernistyczny styl domu i ogrodu. Dzięki przemyślanym rozwiązaniom dekoratorskim układ lamp współgra z naturalnym oświetleniem, tak aby można było smakować z wnętrza salonu rzeźby w ogrodzie, a z tarasu bibliotekę i olejne pejzaże kalifornijskich gór.

Podczas gdy gospodarz-kolekcjoner nakrywa do stołu, ona, milcząc, przechadza się po domu. W bibliotece przepatruje tytuły książek na półkach. Jedną studiuje kartka po kartce. To Historia rewolucji kubańskiej, z perspektywy ruchu kobiet. Ciekawe, skąd to się tu wzięło? Facet, mimo wszystko, nie wydaje się intelektualistą.

Pani redaktor najchętniej oglądałaby w fotelu przy lampie unikalne fotografie z marszu feministek w zbuntowanej Hawanie. Lecz nie jest ani w czytelni, ani w galerii sztuki, tylko z wizytą. Czy również erotyczną? Książka poczeka, ten dziwacznie wstrzemięźliwy, średnio młody pan – niekoniecznie!

Prócz bogatego wnętrza rezydencji jej uwagę przyciągnął oczywiście całkiem niezły pod względem fizycznego wyglądu gospodarz. Kątem oka go podpatruje. Po cóż te sygnowane płótna czy (może nawet galeryjne?) rzeźby, choćby warte były setki tysięcy… Podobnie mało imponują jej liczba pokoi i metraż posesji, co policzyła i wymierzyła ot, tak sobie. Czyżby cudza koszula była jeszcze bliższa naszemu ciału? Dziś chyba będzie z niego zdarta…

Facet coraz bardziej ją intryguje. Widząc go posiadaczem tego orlego gniazda, trudno nie ulec także materialnym fantazjom… Jego „akcje” rosną u pani redaktor z minuty na minutę. Wcale nie dlatego, że wszystko tu świadczy o pokaźnym koncie bankowym stomatologa…

Odkłada Historię rewolucji kubańskiej na najwyższą półkę, choć niżej jest sporo miejsca. Pręży się, napinając łydki jak przed piruetem, aby zostać zauważoną i dać mu okazję, by pospieszyć z pomocą.

On, pozornie skupiony na odmrażanych krewetkach, nie spuszcza jej z oczu. Wiek amerykańskiej kobiety da się, plus minus, ustalić w łóżku. Najlepiej po nieprzespanej nocy, kiedy brak makijażu odsłoni lata, jak werniks zmyty ze starego płótna. Po cóż wtedy ukradkiem sprawdzać jej prawo jazdy?

Gdy ona mierzy w myślach, nie tylko… hm… długość salonu, pochylony nad talerzem gospodarz coraz dalej wyciąga szyję, próbując, mimo tających krewetek, z dala ją… obwąchać! Wreszcie skacze pod biblioteczne półki, by pomóc damie. Unosi ją w pasie i wirują w miejscu. Dama, jak wytrawna baletnica, nie stawia mu ni grama oporu. Ba, wsparła się o jego ramię, zadzierając nogę do góry.

Tak objęci, udają się w stronę kuchni i nakrytego stołu. Gdyby nie kipiący makaron, tańczyliby tak całą wieczność… Na paru metrach prześcieradła!

Stomatolog lubi wydawać spektakularne przyjęcia. Nowym gościom opowiada historie płócien na ścianach czy rzeźb zdobiących ogród. Zna temat nie tylko z podręczników i wystaw obejrzanych w światowych muzeach, ale także z regularnej bytności w domach aukcyjnych. Za młodu, w rodzimym kraju, pobierał lekcje, u swego wuja – kolekcjonera polskiego malarstwa. Dzisiaj zbankrutowany starzec natrętnie uprasza go o pieniądze. Cóż, krewnemu trudno odmówić.

Stomatolog w ogóle lubi mieszać codzienność z wiedzą encyklopedyczną, byle grać pierwsze skrzypce w rodzinie, biznesie, salonie. Ale gdy znajduje słuchacza w ponętnej kobiecie, jego ciało i umysł dostają się pod władztwo adrenaliny i nasienia; wtedy gotów jest zaaranżować dla kuszącej słuchaczki całe seminarium z… historii sztuki.

I dziś starannie opracował intelektualny temat, który rozwinie przed panią redaktor za stołem. Byle przykuć uwagę i… Tym razem na pewno zgłębi coś więcej niż tylko ten damski móżdżek. Ale to już w sypialni, po deserze na tarasie i po węchowej degustacji okolic szyjnych drogiego gościa.

Tymczasem na stół wjeżdżają krewetki w sosie neapolitańskim. Również kulinarnie przygotował się na tę randkę niczym do colloquium z histopatologii. Obłożony książkami o gotowaniu zawsze wertuje rolę składników i ich pochodzenie. Prócz… hm… zaliczenia chodzi o dodatkowe wrażenia egzaminatorki… Dziś czuje, że jest testowany jako samiec „na wydaniu” od momentu, kiedy przestąpiła próg jego domu. W salonie, przy stole, na każdym kroku (choć do sypialni zostało ich jeszcze kilkadziesiąt). Ale czy ma aby na uwadze powszechną wiedzę o głupocie całego ludzkiego gatunku?

Oboje wpatrzeni w siebie, z wiarą, że ten wieczór potrwa do rana, delektują się burgundem, myśląc o czymś jeszcze bardziej upojnym…

Samce, które dumnie głoszą, że nie samym chlebem się żyje, są na ogół głodne strawy poniżej bioder samic. A czego pragną one, życiowe redaktorki (nie tylko „myślowych”) samczych dokonań? No cóż…

Stomatolog jak wytrawny myśliwy już bacznie obejrzał zwierzynę. Na ile jakiś kontrsamiec jest zagrożeniem ocenia się po porożu. Łania jest go pozbawiona, co czyni ją bardziej tajemniczą. Na szczęście on, szczególny kochanek, ma zmysły rozwinięte bardziej niż byle samica. Właśnie bada dotykiem elastyczność jej policzków oraz mięśnie ramienno-głowowe. Liczy pory, mierzy głębokość zmarszczek, a węchem oddziela faktyczny zapach ciała od nasycenia go aromatem kosmetyków!

Tak nasz gospodarz postępuje przy każdych swych kolacyjnych „godach”; obwąchuje partnerkę długo przed pierwszym głębokim pocałunkiem! Dla niego ważniejszy jest kontakt nosa z damską szyją, demaskowanie sztucznych zapaszków niż operowanie językiem w jamie gębowej czy gdziekolwiek indziej. Ogier i cała plejada kopytnych samców też zaczyna romans od niuchania okolic szyi samicy, a dopiero potem podogonia.

Po kolacji ruszają na górny taras. Kiedy pną się po schodach, ona powoli opuszcza jedną dłoń na jego pośladki, podczas gdy drugą wspiera się o ścianę. Któraś z tych „jednodobowych” raczej zjechałaby okrakiem po poręczy, prosto w jego ramiona. Tej nie przestanie obwąchiwać i u szczytu schodów, i na tarasie, i gdziekolwiek będą, zanim…

Jako dbały pan domu jeszcze zejdzie po herbatę i kolejną lampkę wina. Przyniesie nawet pled, aby, broń Boże, nie zmarzła.

Rozkładając koc na jej kolanach, przytula się badawczo. Dopiero teraz, nareszcie ich usta zaczynają kleić się do siebie łapczywie. To węchowe śledztwo zajęło mu parę dni, więc jeszcze kilka minut wstrzemięźliwości się nie liczy… Szyja, usta, usta i znów szyja – jego ulubiony teren, przynajmniej na tym etapie. Pilnie smakuje zapach dziewczyny. Raz po raz wbija nos w szyję, to z lewej, to z prawej strony, tuż pod uchem. Już i za sto lat rozpoznałby jej damski „odór”. Tak jak niewidomy dotykiem palców dziurkę od klucza wynajętego na parę miesięcy lokalu.

A zatem zbędny samcowi PESEL, DNA, odciski palców. Wystarczy szyj(k)a niewiasty i… sprawny nos? A samicom…

Wychwaliwszy gościnność stomatologa, ciekawe wnętrze mieszkalne, urzekający widok z orlego gniazda, ona przerywa na tarasie zapachową konwersację. Zmęczona po dniu pracy tym późnym wieczorem sprawdza wygodę legowiska. Może na parę lat? Gospodarz, wydaje się, tego nie dostrzega; nadskakuje z herbatą, ciastem. Gdyby wiedział, że one i tych najsprytniejszych samców wyprzedzają myślą. Pani redaktor ponad deser i jego „błyskotliwy” monolog pragnie ciszy, by coś zaplanować. Też węszy za szybką drogą do…?

A on mówi bez końca. Aż poczuł jej wprawną rękę masującą mu wewnętrzną stronę uda. Oślepiło go to zielone światło! Rozpoznając aluzję, podnosi drogiego gościa i chwiejąc się, niesie w kierunku szerokiego łoża. Koniec niepewności. Grzechem byłoby ignorowanie jej potrzeb. Od studiów wyznawał maksymę: „Bóg wybaczy wszystko, prócz odmowy kobiecie”.

Manewr przenosin trwa tyle, ile refren w piosence. I tak to, co wyczekiwane, olśniło go wcześniej, niż się spodziewał. Potem części garderoby lądują wokół łóżka, wpadają pod nie, lecą w przeciwne kąty sypialni; byle odsłonić dwie bryły żywego mięsa. Z lotu orła zdają się – lirycznemu w sprawach poza biznesowych – stomatologowi masywem piasku, wydmą w ciągłym ruchu przy silnym wietrze… Swego czasu prowadził równie poetycko dzienniczek Do Laury…

Lecz gdzie tu początek jednej ludzkiej bryły, a koniec drugiej? Gdzie góra, gdzie dół? Przypomina to masyw, a z bliska widać jego oszronioną czuprynę, która tropi nosem zadrzewiony atol; w najogólniejszym pojęciu – „wyspę szczęścia”. Dotrze i tam, na jej stromy brzeg. Byle do przodu. Już prawie przycumował swój kadłub. Pomagają mu jej ręce. Niczym dwie liny ciągną go na samą górę. Wolno, aby mocno wbił kotwicę. Potem już po prostej, w samo serce ukwieconej wyspy.

Chyba zahaczył ją skutecznie, lekceważąc przypływy i odpływy fal. Czuje się dobrze i bezpiecznie. Kotwica wbita solidnie, a rychło i walące o mózg fale uspokoją się, ścichnie pisk mew. Przed nimi długa noc…

Budzą się w swych objęciach. Ona wstaje pierwsza, wpada do łazienki. Po minucie wychodzi! Zdumiony tempem wydarzeń gospodarz próbuje namówić ją na wspólne śniadanie. Przygotuje espresso i jajka po wiedeńsku. Bez skutku! Gość, nie malując nawet ust, zbiera rozrzucone łaszki; w swych męskich bokserkach i koszuli sunie do frontowych drzwi.

Myślami ta gorliwa feministka jest już na zebraniu członkiń Women Power. Gospodarz, w półśnie, drepcząc metr za nią, odprowadza gościa przed dom, do volvo, stojącego na podjeździe.

Zdawałoby się, że oboje uciekają z łóżka przed pożarem; boso i w bieliźnie.

Objęli się na pożegnanie (z myślą o jutrzejszym spotkaniu?). Ona już żywo zmienia bieg na trzeci; on, smutny, ściga wzrokiem znikający samochód.

„Podupczył, wytarł kutasa w firankę i poszedł?” Zna to w męskim wariancie z autopsji i z tylu opowiadań kolegów, ale tu chodzi o panią redaktor z sumiennie przezeń obsłużoną łechtaczką.

Jako romantyk bardzo liczył na to wspólne śniadanie. Cóż, dziś łatwiej uwieść kobietę, niż wypić z nią poranne cappuccino. Tak po swojemu „filozofując”, stomatolog poszedł wziąć prysznic.

Nim minęła godzina, dostaje SMS-a: „Dziękuję za noc”. To wszystko? I znów zapis satelitarny, a nie żywy głos w słuchawce…

Bardziej