Legendy warszawskie - Artur Oppman - ebook

Legendy warszawskie ebook

Artur Oppman

4,7

Opis

Autor oprowadzi Cię, drogi czytelniku, po starej Warszawie. Opowie ci wiele wiekowych legend: o  Syrenie, o Kościele Panny Marii, o przerażającycm monstrum, zwanym bazyliszkiem, o Cudownym Chrystusie Panu u Fary, o Zbójcach, Białej Damie i Złotej Kaczce.

Oto Legendy warszawskie:

Noc srebrna śniegiem, wiatr mroźny dmucha,
Na skrzypcach zimy gra zawierucha,
Kłębami śniegu w okna uderza,
To coś zaszepce, jakby z pacierza,
To się rozjęczy nutą żałosną,
Jakby tęskniła za cudną wiosną,
To znów na chwilę płacz swój uciszy
I gwiazd milionem błyśnie w tej ciszy.

Jakże to miło w wieczór zimowy
W cieple zacisznej siedzieć alkowy;
W piecu się ogień dopala właśnie,
W ciemnej czeluści mignie, to zgaśnie,
Sypie iskierki czerwone, złote,
W sercach nieznaną budzi tęsknotę
Za czymś minionym, za czymś dalekim,
Za dawnym światem, za dawnym wiekiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 53

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Artur Oppman (Or-Ot)

LEGENDY WARSZAWSKIE

_______

Armoryka

Projekt okładki: Juliusz Susak 

Na okładce: Władysław Podkowiński (1866-1895), Stare Miasto Zimą (1892),

(licencjapublic domain), źródło: http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Nowy_Swiat_zima.jpg (This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law, including all related and neighboring rights). 

Tekt publikacji według edycji: Artur Oppman, Legendy warszawskie, Księgarnia św. Wojciecha, Poznań 1925 Zachowano oryginalną pisownię

Copyright © 2014 by Wydawnictwo „Armoryka”

Wydawnictwo ARMORYKA

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

tel +48 15 833 21 41

e-mail:[email protected]

OTO LEGENDY WARSZAWSKIE

Noc srebrna śniegiem, wiatr mroźny dmucha, 

Na skrzypcach zimy gra zawierucha, 

Kłębami śniegu w okna uderza, 

To coś zaszepce, jakby z pacierza, 

To się rozjęczy nutą żałosną, 

Jakby tęskniła za cudną wiosną, 

To znów na chwilę płacz swój uciszy 

I gwiazd milionem błyśnie w tej ciszy. 

Jakże to miło w wieczór zimowy 

W cieple zacisznej siedzieć alkowy; 

W piecu się ogień dopala właśnie, 

W ciemnej czeluści mignie, to zgaśnie, 

Sypie iskierki czerwone, złote, 

W sercach nieznaną budzi tęsknotę 

Za czymś minionym, za czymś dalekim, 

Za dawnym światem, za dawnym wiekiem. 

Zimową nocą w alkowie starej 

Umarłych czasów snują się mary, 

W wielkim fotelu, z przed stu lat może, 

Wsłuchał się dziaduś w zamieć na dworze; 

Jakby ustami jakiegoś ducha 

Głos mu wichury gada do ucha, 

O tym, co było, co się prześniło, 

Co już — od kiedy! — śpi pod mogiłą... 

I nagle dziatwa przypadnie z wrzawą: 

— Powiedz nam, dziadziu, bajkę ciekawą! 

— Jak szedł Twardowski do piekieł bramy? 

— O, nie, dziadziusiu! Znamy to, znamy! 

— Więc o Madeju, co zbrodnie knował? 

— Ach, wiemy: Madej odpokutował! 

— To o Kopciuszku w zgrzebnej odzieży? 

— Na pamięć umiem, niech dziadziuś wierzy! 

— No, to już nie wiem, co rzec w tej sprawie! 

— Powiedz nam, dziadziu o... o Warszawie! 

Pochylił dziaduś głowę zmęczoną, 

Ale mu w oczach iskry zapłoną, 

Strudzone serce mocniej kołata, 

Bo swej młodości przypomniał lata: 

Jak to w ulicach starej Warszawy 

Gonił za widmem rycerskiej sławy, 

Jak każda cegła, każdy głaz w murze 

Wskrzeszały przeszłość w złocie, w purpurze. 

Na szarej Wiśle, na mętnej fali 

Piosnka syreny ulata wdali, 

W zapadłych w ziemię lochach zwaliska 

Zły bazyliszek ślepiami błyska, 

Męczeńska Praga krwią się zalała, 

W królewskim zamku łka Dama Biała... 

A nad główkami dzieciaków grona 

Cudowny Chrystus wznosi ramiona... 

Dali mu malcy myśl do gawędy: 

Starej Warszawy stare legendy...

SYRENA

I.

— A widzieliście ją, tę syrenę niby, kumie Szymonie? 

— Widzieć nie widziałem, kumie Mateuszu, bo drzewa przesłaniały źródełko, a bliżej podejść bałem się jakości, alem słyszał, jak śpiewa. 

— Alboż to syreny śpiewają? 

— Jakże to? — Nie wiecie o tym, kumie Mateuszu? śpiewają! I jak jeszcze! Głos to ci się tak rozchodził po Bugaju, po Wiśle, hen, aż za rzekę, jakoby właśnie dzwonek srebrzysty dzwonił. Słuchałbyś dniem i nocą. 

— No, i co dalej? Co dalej? 

— Ano, nic dalej. Słuchałem, słuchałem, lubość mi się jakowaś rozpływała po kościach, aż wkońcu śpiewanie ucichło: widać syrena schowała się na nocleg w źródełku, bo już i słońce zachodziło, a ja powlokłem się do chaty, alem całą noc spać nie mógł, inom o tej syrenie rozmyślał. 

— Ciekawość! Wartoby ją wypatrzeć, zobaczyć. 

— Ale jak? Toć, jeśli nas ujrzy, — umknie i skryje się w wodzie. A zresztą, może to i grzech przyglądać się takowej stworze niechrzczonej i kuszącego jej śpiewania słuchać. 

— Grzech nie grzech, — niewiada! Najlepiej zapytać o to ojca Barnaby, pustelnika. To człek mądry i pobożny; on powie i nauczy, co czynić nam należy. 

— Rzetelnie mówicie, kumie Mateuszu, chodźmy do pustelnika Barnaby. 

— Ano, to i chodźmy! Ryby przez ten czas z Wisły nie uciekną, a my się od duchownej osoby przeróżności dowiemy. 

Tak rozmawiali z sobą dwaj rybacy z nad Wisły w owych zamierzchłych czasach, gdy na miejscu dzisiejszej Warszawy, a właściwie jej Powiśla, leżała niewielka rybacka osada, otoczona gęstymi lasami, w których roiło się od grubego zwierza: łosiów, turów, wilków i niedźwiedzi. 

II.

— Więc powiadacie, że śpiewała? 

— A juści! śpiewała; gadałem przecie. 

— Hm! I często se tak podśpiewuje? 

— A co dnia! Jak tylko słoneczko Boże ma się ku zachodowi i czerwienią a złotem pomaluje Wisełkę, wraz ci się na Bugaju jej piosenka rozlega. 

— I długo też nuci? 

— Do zachodu. Jak się ino ciemno zrobi na świecie, już jej nie słychać. 

— To nocami nigdy ze źródła nie wychodzi? 

— Czy wychodzi, czy nie wychodzi, tego ja nie wiem, ale przepomniałem powiedzieć, że w pełnię miesiąca też śpiewa. Nieraz mnie ze snu budzi blask księżycowy, co do chałupy zagląda: siadam se na posłaniu, aż ci tu odgłos jakowyś dolata z daleka; jakby skowronek, jakby dzwonek, jakby skrzypeczki lipowe: to ona. 

— O to mi chodziło właśnie. Więc trzeba tak zrobić... 

Tu ojciec Barnaba zadumał się na długą chwilę, a obaj rybacy czekali w skupieniu, aż namyśli się, co poradzić. 

Ojciec Barnaba był to starzec wysoki, chudy, siwobrody, łysy jak kolano, odziany w długą samodziałową opończę. Na pomarszczonem jego obliczu rysowały się powaga i dobroć. 

Wszyscy trzej siedzieli przed budką pustelnika, na ławie, uczynionej z dwóch pieńków, na których położono zgruba obciosaną deskę. Było to lipcowe popołudnie i cudnie było w boru, pachnącym żywicą i kwiatami. Ptaki śpiewały radośnie, pszczoły wesoło brzęczały, a zielony dzięcioł w czerwonym kapturku stukał dziobkiem, jak młotkiem, w korę rozłożystego dębu i wydłubywał robaki. 

A ojciec Barnaba namyślał się, namyślał, aż rzecze: 

— Więc trzeba