Laleczka i diabły - Miedziak Alina - ebook + książka

Laleczka i diabły ebook

Miedziak Alina

0,0

Opis

Gdy najtrudniejszą miłością okazuje się miłość do samej siebie

Chłodne, deszczowe południe. Hiacynta wraca od kochanka – jedynej osoby, przy której przypomina sobie znaczenie słowa „szczęście”. Czekając na autobus, pozwala myślom swobodnie płynąć. Teraźniejszość miesza się z przeszłością, a kolejne chwile przynoszą bolesne refleksje na temat jej dotychczasowych relacji z ludźmi. Szczególnie dużo uwagi poświęca Wiktorii, swojej przyjaciółce, a jednocześnie rywalce, z którą łączy ją wyjątkowa więź pełna ukrytych napięć, pretensji i bólu. Co by było, gdyby istniał sposób, by ukarać ją za wszystkie złe słowa i popełnione błędy? W głowie Hiacynty pojawiają się coraz śmielsze fantazje o śmierci przyjaciółki… Czy odważy się je zrealizować?

Leżę koło ciebie i na kilkanaście minut zapominam o istnieniu zegarów, o przemijaniu czasu. Wyobrażam sobie, że nasze ciała łaskoczą źdźbła soczystych, zielonych traw, polne kwiaty pachną odurzająco, znieczulająco. Świeci gorące słońce i niby wielka ośmiornica otacza nas swymi ramionami, z których nie ma ucieczki. Jest mi w twoich objęciach dobrze, o niczym nie marzę, chyba tylko o tym, aby czas się zatrzymał.

Alina Miedziak
Urodziła się w 1965 roku w Sieradzu. Absolwentka polonistyki Uniwersytetu Łódzkiego. Mama dwóch dorosłych synów, pracuje w firmie zarządzającej nieruchomościami. Interesuję się literaturą piękną, wolne chwile poświęca na przygotowanie domowych wypieków, a także na wycieczki rowerowe.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 387

Rok wydania: 2022

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Podobne


Rozdział pierwszy

Nie mam innej możliwości, panie Barachu, jeśli chcę się spotkać z ukochanym, lecz wyłącznie ukradkiem. Nikt niepożądany nie powinien odkryć mojej tajemnicy. Nikt, kogo znam i kto zna Wiktorię, nie powinien wiedzieć o moim romansie, gdyż – przypuszczam – mógłby ją poinformować o moich wyjazdach do miłego memu sercu, a tego w żadnym wypadku bym sobie nie życzyła. Owe spotkania bez jej wiedzy i za plecami moich dzieci wyczerpują mnie psychicznie. Każdy przyjazd do ukochanego wiąże się z niesłychanym napięciem nerwowym, bije mi pospiesznie serce, pocę się, mam nierówny oddech. Może powinnam oprzeć się pokusie, zrezygnować z wycieczek do innego miasta oddalonego od mojego miejsca zamieszkania o dziesiątki kilometrów, ale nie potrafię. Nie chcę. To jedyna możliwość kontaktu z miłym – przyjazd do niego, bezpośrednio do jego mieszkania.

Czasem spotykam się z nim w snach tak realistycznych, że wydaje mi się, że spotkania w rzeczywistości są już zbędne, niemniej gdy senne obrazy wywietrzeją mi z głowy, ogarnia mnie bezbrzeżna tęsknota. Staram się jej nie ulegać i wykonuję mechanicznie jak zazwyczaj wszystkie czynności, które składają się na moje codzienne życie, poczynając od pichcenia obiadów dla dzieci po sprzątanie, pranie i pracę zawodową. Wymykam się z domu, kiedy dzieci śpią, bardzo wczesnym rankiem i pospiesznie idę na przystanek autobusowy, serce tłucze się w moich piersiach, jestem mokra z przerażenia na myśl, że zbudzą się wcześniej niż zwykle i zaczną mnie szukać. Muszę przebywać w domu, kiedy się obudzą. Nie wyobrażają sobie, że mogłoby mnie nie być na każde ich zawołanie. Zawsze spieszę im z pomocą bez względu na to, czy mają większe czy mniejsze kłopoty, toteż przeraża mnie myśl, że któreś z moich dzieci zbudziłoby się i nie dowołałoby się mnie. Na próżno wzywałoby mnie, abym przyniosła śniadanie do łóżka, być może sprzątnęła pokój, poukładała rzeczy w szafkach.

Muszę się spieszyć. Udaje mi się czasem wykroić z dnia te dwie, czasem trzy godziny, bym mogła spotkać się z miłym. Gdy mam zamiar odwiedzić mego przyjaciela, podaję dzieciom wieczorem w kubkach z kakao lekkie środki nasenne, dzięki czemu śpią dłużej. Na przystanku chronię się pod daszkiem wiaty, gdy pada deszcz. Mam zwykle przy sobie parasol, ale staram się go nie używać, z trudnością go składam i rozkładam. W ręku torebka, pod pachą deszczochron, zbyt dużo rzeczy do trzymania, a tu jeszcze muszę przygotować pieniądze na wykupienie biletu, przestępuję z nogi na nogę, cała drżę. Nasłuchuję, czy z brzucha torebki nie rozlegnie się sygnał telefonu nawołujący mnie do powrotu.

Kiedy usadowię się w busie, nie ma odwrotu. Jadę nim około godziny, co chwila zerkam na ekran smartfona, czas płynie, boję się, że rozlegnie się sygnał zmuszający do odebrania połączenia. Co wówczas powiem? Będę musiała odebrać. Jak się wytłumaczę, że jestem daleko od domu, że tak prędko nie wrócę?

Jemu za to nigdy się do mnie nie spieszy. Ociąga się z dotknięciem mnie jak bielik zwyczajny w oczekiwaniu na swoją porcję padliny, gdy cierpliwie czeka, aż nasycą się i odejdą od niej wilk czy niedźwiedź. Przypatruje mi się spod oka, a czas nagli. Spoglądam co chwila na stary zużyty budzik, który stoi na byle jak skleconej półeczce nad łóżkiem miłego, i kontroluję czas. On w dalszym ciągu nie spieszy się ze ściągnięciem mi bluzki. Jestem cała napięta, wskazówki czasomierza nieubłaganie posuwają się do przodu, a ja nie mogę doczekać się tego samego polecenia, co zazwyczaj: „Rozbierz się, Laleczko!”. Kiedy wreszcie słyszę wyczekiwany zwrot, oddycham z ulgą. Pospiesznie zdejmuję sweter, co tam mam na sobie, potem z pewnym ociąganiem stanik. Rzeczy układam na kupce, składam je, nie rozrzucam. Ponownie spoglądam na zegarek, minuty płyną.

Moje dzieci, panie Barachu, nie przypuszczają, że mogłabym je okłamywać. W mieszkaniu podczas mojej nieobecności przeszukałyby każdy kąt, każdy zakamarek. Wsuwałyby w szpary w podłodze końcówki noży i widelców, żeby mnie spod klepek podłogi wydłubać, ale znalazłyby zaledwie okruszyny z chleba i ciast. Zajrzałyby może do klosza żyrandola, przeszukałyby półki w szafach, których mam trzy. Trzy potężne, zwaliste, rzeźbione szafy. Ale nie znalazłyby nawet cząstki mnie, ani palca, ani pomalowanych dobrą szminką warg, zupełnie nic. Długo nie mogłyby pogodzić się z moją nieobecnością. Wołałyby, przemieszczając się z kąta w kąt: „Mamo, gdzie jesteś?!”. Długo nie dawałyby za wygraną, próbując mnie nakryć pod pokrywką garnka, gdzie się najpewniej schowałam albo w kubku do mycia zębów, gdzie przycupnęłam mała jak myszka. W końcu wyrzuciłyby wszystko z szaf, piramidy niepotrzebnych rzeczy, w których od dawna nie chodzą: czapki, szaliki, całe stosy ubrań. Ale na półkach również by mnie nie było ani w głębokiej gardzieli szaf, w których mieszczą się narzuty, kołdry i poduchy wypełnione pierzem. Dzieci przeczesałyby wszystko, wszelkie możliwe schowki, w których mogłabym się schronić przed nimi, tylko na chwilę, aby uciec od nieustannych narzekań, problemów, potrzeb i ciągłego „Mama, mama”.

„Mama” – takie jest imię moje w domu. Ukochany nazywa mnie inaczej. „Laleczka” – tak się do mnie zwraca, kiedy zachęca mnie, abym zdjęła ubranie i pozostała naga, taka, jaką stworzył Bóg ojciec, wyposażywszy w intuicję zamiast w zdrowy rozsądek. Nie zawsze jej słucham, a zwłaszcza nie wśród mężczyzn zdrowych i niestałych, co umożliwia poniekąd przedłużenie gatunku. Gdybym wszystko o mojej tajemnicy opowiedziała Wiktorii, przekrzykując warkot silnika auta, którym mogłaby podrzucić mnie do domu, od razu chciałaby poznać mego ukochanego, zadawałaby niezliczoną ilość pytań, wyciągnęłaby ze mnie informacje, które pomogłyby jej w odszukaniu mego kochanka, w zaskarbieniu sobie jego względów, by w końcu pójść z nim do łóżka. Z wyrazu moich oczu wyczytałaby, co do niego czuję, toteż starałabym się nie patrzeć jej prosto w oczy. Mogłabym jechać do mojego domu wraz z nią i jej przyjacielem (zawsze ma jakiegoś przyjaciela) skodą octavią, odzywając się rzadko i z pewnym przymusem. Jest to całkiem możliwe.

Ludzie przemieszczający się z miasta A do miasta B podmiejskim busem są zazwyczaj rozluźnieni, przyjemnie się im podróżuje, gdy mogą zostawić na boku problemy, chociaż na kilkanaście minut, może trochę więcej. Niektórzy toczą niezobowiązujące rozmowy. Nikt mnie nie zaczepia, wpatruję się w mijany krajobraz i staram się nie myśleć, że w każdej chwili mogą obudzić się moje dzieci i zażądać śniadania. Przyjeżdżam do innego miasta przynajmniej raz w miesiącu, czasem rzadziej, do mężczyzny, który jest mi potrzebny jak tlen. Kładę się obok niego na źle zasłanym łóżku, spod prześcieradła wystaje folia.

Leżę koło ciebie i na kilkanaście minut zapominam o istnieniu zegarów, o przemijaniu czasu. Wyobrażam sobie, że nasze ciała łaskoczą źdźbła soczystych, zielonych traw, polne kwiaty pachną odurzająco, znieczulająco. Świeci gorące słońce i niby wielka ośmiornica otacza nas swymi ramionami, z których nie ma ucieczki. Jest mi w twoich objęciach dobrze, o niczym nie marzę, chyba tylko o tym, aby czas się zatrzymał. Przesuwasz dłonią po moich nagich piersiach. Dopiero po chwili zaczynam odczuwać przyjemność, z trudnością osiągam orgazm po twoich upartych usiłowaniach doprowadzenia mnie do rozkoszy. Budzę się jak ze snu, patrzę przestraszona na zegarek. Ubieram się pospiesznie, prawie biegiem opuszczam twoje mieszkanie i zmierzam, przebierając prędko nogami na przystanek autobusowy. Dzisiejszego dnia bus odjechał mi prawie sprzed nosa, nie zdążyłam doń wsiąść. Następny będzie dopiero za godzinę.

O daszek wiaty uderzają mali dobosze – krople deszczu. Nieoczekiwanie mogłabym wpaść w ramiona mojej najlepszej przyjaciółki, ściskałaby mnie z całych sił, najprawdopodobniej zaproponowałaby podwiezienie. Tak, to mogłoby się wydarzyć. Poszłabym pokornie, panie Barachu, za nią, na przykład do skody octavii. Stoję na przystanku sama, nie potrafię okiełznać strachu, że Wiktoria dostrzeże mnie przez szybę prowadzonego przez siebie auta, że się zatrzyma i podejdzie do mnie, wyciągając przed siebie szeroko rozpostarte ramiona, w które pochwyci mnie jak w kleszcze.

To mogłaby być moja przyjaciółka, ta kobieta o blond włosach za szybą osobowego auta. Prowadziłaby, patrzyłaby przed siebie, a jednak kątem oka dostrzegłaby mnie. Drżę na myśl, że zatrzymałaby nieopodal pojazd, wysiadła i podeszła do mnie.

– Co cię sprowadziło do mojego miasta? – zapytałaby zapewne. – Dlaczego nie zadzwoniłaś? – dodałaby.

Musiałabym skłamać i to perfekcyjnie, żeby nie zaczęła podejrzewać, że ją okłamuję, że spotykam się z ukochanym, zamiast zajmować się dziećmi, zamiast czuwać nad nimi. Być może uwierzyłaby w historię o garnkach, po które przyjechałam, dowiedziawszy się o wyjątkowo korzystnej promocji. Pytałaby jak zazwyczaj, gdy się spotykamy, co słychać u mych latorośli, czy są zdrowe, jak się uczą, czy wszystko u nich w porządku itp. Zerkam na ekran smartfona, już minęły prawie trzy godziny odkąd nie ma mnie w domu. Muszę wracać, panie Barachu.

Bus wciąż nie nadjeżdża, przestępuję z nogi na nogę i staram się myśleć o spędzonych z tobą, mój miły, chwilach.

***

Zobaczyłam ją kątem oka. Stała na przystanku autobusowym nieopodal grupy kobiet, zapewne szwaczek, które dopiero co skończyły pracę – w pobliżu znajduje się dość spory zakład krawiecki, i czekała najpewniej na przyjazd podmiejskiego busa. Bardzo mnie jej widok zaskoczył. Co tutaj robi, w moim mieście, dlaczego nie zajmuje się dziećmi? Zastanawiałam się w myślach, czy zatrzymać auto i zareagować na jej widok, czy pojechać dalej, w końcu nie uprzedziła mnie, że ma zamiar przyjechać do mojego miasta. Nie ma tu żadnych interesów oprócz jednego – spotkać się ze mną. Zwyciężyła ciekawość. Co tutaj robisz? Dlaczego nie zadzwoniłaś? Do południa brakowało kilkanaście minut. To stara panna. Tak o niej myślę od momentu, gdy przespałam się z chłopakiem, w którym była beznadziejnie zakochana. Nie to, co ja. Mam urodę aktorki, znakomitą figurę. Tak postanowiłam, zatrzymam się nieopodal i podejdę do niej. Chce wszystko o mnie zawsze wiedzieć, toteż opowiadam jej w szczegółach, często pikantnych, jak płynie moje życie erotyczne. Podnieca mnie to, że mi zazdrości, zaciska usta, zamyka dłonie w pięści, żeby się tylko nie rozpłakać, stara panna i tyle. Tobie, Czarnulku, opowiem w szczegółach o mojej z nią znajomości. Jest niesłychanie zabawną osobą w tym swoim dążeniu wbrew oczywistym faktom do spełnienia się w seksie, kiedy mi nie dorównuje ani urodą, ani figurą. Opowiem ci o mojej znajomości z kobietą, dzięki której przeżyłam niezapomniane chwile, i można rzec, wspięłam się na sam szczyt erotycznych doznań. Nie muszę zwracać się do ciebie wprost, Czarnulku, wiem doskonale, że przenikasz moje myśli. Ciekawe, co przywiodło starą pannę do mojego miasta, wszak nie uprzedziła mnie o swoim przyjeździe, tak więc nie miała najprawdopodobniej zamiaru spotkać się ze mną.

Zatrzymałam skodę nieopodal przystanku. Zdecydowałam, że podejdę i się z nią przywitam, ze starą panną, z którą jak te papużki nierozłączki chodziłyśmy w czasach naszej młodości wszędzie razem, na dyskoteki, do kina, razem wyjeżdżałyśmy w góry i nad morze. To jej podenerwowanie, nieustanne zerkanie na ekran telefonu komórkowego – zanim wysiadłam z auta, dobrą chwilę ją obserwowałam – jest, Czarnulku, irytujące.

***

Siedzę w domu wczasowym w wynajętym pokoju, pamiętam tamte chwile, i próbuję zatkać sobie uszy dłońmi, przyciskam je z całych sił do małżowin, ale to niewiele pomaga. Wkładam w uszy palce, ale i tak słyszę, jak za ścianą on sapie, podnieca się głośno, nie potrafi najpewniej nad pożądaniem, albo i nie chce, zapanować. Śpiewam, najpierw cicho, potem coraz głośniej, la la, la, ale odgłosy zza ściany pokoju są tak wyraźne, że zamieniają mnie w rozedrgany kłębek nerwów. Pocę się, duszę się, raz jest mi zimno, to znowu gorąco, łzy płyną mi z oczu. Nie wiem kiedy, w którym momencie, zaczynam uderzać pięściami w ścianę, na chwilę zapada cisza. Tylko na chwilę, za moment on zachowuje się jeszcze głośniej, sapie jak lokomotywa. Dłużej tego nie zniosę. Dolores w pokoju obok jest z mężczyzną, w którym byłam po uszy zadurzona, ona – moja najlepsza przyjaciółka.

***

Posadziłam cię, Czarnulku, obok starej panny na tylnym siedzeniu auta, abyś mógł ją sobie dokładnie obejrzeć, zawrzeć znajomość. Nie boję się, że rzuciłbyś mnie dla niej. Nie odsuwaj się tak od niej, chociaż kto wie, czy stara panna nie śmierdzi jak, powiedzmy, grzyb. Ja mam pełne, miękkie kształty, gdy ona wygląda, jakby wyrzeźbił ją nieudolny artysta, przydając więcej ciała tam, gdzie powinno go być mniej, a mniej tam, gdzie powinno go być więcej. Jesteś zapewne ciekawy, dlaczego posadziłam was obok siebie. Nic nie tracę, to taka moja fanaberia. Jestem przekonana, że po raz kolejny, mając do wyboru mnie i starą pannę, nikt nie zaryzykuje znajomości z nią, nikt nie zaprosi jej do łóżka. Jestem zawsze górą i ten fakt dodaje mi otuchy, pogłębia moją wiarę w samą siebie. Jakie to zabawne, nie ma przy mnie żadnych szans. Również ty się nią, Czarnulku, nie zainteresujesz, jestem tego pewna, tak więc nie ma w tym nawet odrobiny mojej winy. To ja sięgam gwiazd, prowadząc bujne życie seksualne, i nie muszę z tego tytułu czynić sobie jakichkolwiek wyrzutów. Odkąd pamiętam, stara panna była samotna. Jest jak cierń wśród kobiet, które mają adoratorów, mężów i kochanków i nigdy się nie skarżą, gdy ona jedna pozostaje niespełniona. Lekko nią gardzę, staram się jednak, by się nie zorientowała w moich odczuciach.

Podziwiam samą siebie. Radzę sobie znakomicie, prowadzę własny biznes, idzie mi nie najgorzej. Dbam o siebie, ćwiczę na pływalni, maszeruję z kijkami, jem mało. Nie ukrywam, miałam taki okres w swoim życiu, że tyłam, moja cera stała się tłusta, skóra nalana, ale ten nieprzyjemny czas mam już za sobą. Znowu, nie ukrywam, dzięki sporemu wysiłkowi jestem zadbana, piękna, zgrabna, oglądają się za mną mężczyźni, zaczepiają mnie na ulicy, w barach, w kinie, dosłownie padają przede mną na kolana. Uwielbiam ich. Śpię z nimi. Rzadko zaspokajam się sama. Był w moim życiu taki czas, Czarnulku, kiedy unikałam facetów, mając w pamięci nieudany związek z mężem, od którego odeszłam. W pewnym momencie zmienił się nie do poznania, przestał kupować mi drogie ciuchy, prezenty, przestał starać się w łóżku. Zbliżenie trwało krótko, ale nie czułam obrzydzenia do własnego ciała, jak to się dzieje w takich wypadkach. Wiedziałam, że jestem piękna. Były mąż stał się odrażający, pluł na podłogę gęstą śliną, palił jak smok, a kiedy zamykałam się w łazience, walił pięściami w drzwi. Miałam go dosyć.

Opuściłam go najprędzej, jak to było możliwe, i zaczęłam układać sobie życie od nowa. Przez długi okres się z nikim nie związałam, czas jednak zatarł w mej pamięci złe wspomnienia. Najpierw zaczęłam ulepszać swój dom: wyremontowałam kuchnię i łazienkę, kupiłam zmywarkę. Przygarnęłam kota. Sprezentowałam sobie także królika, szczura i świnkę morską. Pozbierałam się po nieudanym małżeństwie, które trwało około dwóch lat. Gehenna.

Stara panna mnie irytuje od dawna, to prawda, a jednak nie potrafię się bez niej obyć. Odkąd pamiętam, była zaniedbana, ubiera się wciąż tak samo. Na przykład kiedy wybierałyśmy się na dyskotekę, a odwiedzałyśmy ją co sobotę, niezmiennie zakładała czarną, rozkloszowaną spódnicę i czerwoną bluzkę. Wyglądała ładnie, ale ten sam ubiór każdej soboty dyskredytował ją w oczach ochroniarzy i sprzedawców biletów. Nie potrafiła znaleźć sobie chłopaka, choć nie powiem, nie siedziała bezczynnie na ławce, cały czas proszono ją do tańca. Tańczyła z wdziękiem. Kochała się na zabój w ochroniarzu, który stał na dyskotekowej bramce. Błagała mnie, żebym go poprosiła, by z nią zatańczył, sama nie miała tyle śmiałości, aby uczynić to osobiście. Oczywiście mi nie odmówił, ale postawił warunek, że zrobi to tylko raz. Dotrzymał słowa. Czego ona nie robiła, aby go sobą zainteresować! Bez powodzenia. Mdlała na sali tanecznej. Nie miał wyjścia, musiał ją wynosić na rękach na zewnątrz budynku. Podchodziła do niego i zdaje się, próbowała mu wmówić, że mu się podoba, że idealnie do niej pasuje. Zawsze odmawiał. Opowiedziała mi przebieg rozmowy, z której wynikało, że nic sobie z niej kompletnie nie robił, że była mu obojętna. Miał kumpla, który się nią interesował. Brzydki, w okularach o bardzo grubych szkłach. Lubił przyłożyć, jak nie jednemu, to drugiemu, którzy próbowali się wślizgnąć na dyskotekę bez biletu. Biedni, bici przez niego kolesie zalewali się krwią. Oczywiście przespałam się z rycerzem z jej snów. Nie zdradzisz mnie z nią, Czarnulku. Ona nie ma – tak, jestem tego pewna – kompletnie nie ma poczucia własnej wartości. Spełniłam jej prośbę, tak więc, jak widzisz, zrobiłam, co w mojej mocy, by skłonić wykidajłę do zainteresowania się nią, nie mogę sobie nic zarzucić. Już w trakcie rozmowy z ochroniarzem, kiedy uległ moim prośbom i zgodził się na jeden taniec z Hiacyntą, umówiliśmy się do łóżka. Mieszkał w zacisznej kawalerce, pozostawało dogadać się co do szczegółów. Rzeczywiście było nieźle, choć miał nieprzyjemny oddech. Stara panna z nikim się nie umawiała, pełna nadziei wyczekiwała na dyskotekowej ławce na rudowłosego ochroniarza. Wierzyła, że podejdzie do niej i zatańczy z nią bez żadnego przymusu, z własnej woli. Zdaje się, wmówiła sobie, że ten albo żaden.

***

Domyślam się, co myślisz o mnie, Beatrycze. Czekałam, aż wykidajło o rudych włosach z własnej woli poprosi mnie do tańca, i traciłam czas. Co najmniej przez trzy, może cztery lata nie pozwoliłam się nikomu dotknąć, panie Barachu, z nikim nie zawarłam dłuższej znajomości, co mówię, odepchnęłam każdego, kto się mną zainteresował. Przychodziłam na dyskoteki dla wykidajły. Wiedziałaś o tym, moja najlepsza przyjaciółko. Marzyłam, że zaprasza mnie do tańca, a potem odprowadza do domu, że przytula mnie do swej wąskiej piersi. Kiedy stałam obok niego, czułam się bezpiecznie, otaczające mnie rzeczy przestawały mieć ostre kontury. Zwykle rani mnie widok prosto zbudowanych stołów, krzeseł, szaf. Każdy mijający mnie człowiek budzi moje obawy, dygoczę ze strachu, gdy znajdę się w tłumie ludzi. Niczego od niego nie chciałam, tylko być w jego pobliżu i czuć spokój, którego mi brakowało, odkąd się zaprzyjaźniłam z tobą, Carmen, sąsiadką z pobliskiego domu na tej samej ulicy, na której mieszkałam, w mieście, które dla nas dwóch okazało się za ciasne. Zatańczył ze mną tylko raz, rozmawiał ze mną niechętnie. Byłam dla niego zbyt mało atrakcyjna. Zobaczyłam raz, jak się zdenerwował, kiedy zobaczył siedzącą na krześle w ciemności rozedrganej grą dyskotekowych świateł Wiktorię, całowała się z chłopakiem. Rzut oka wystarczył, żeby się zorientować, że jedynie wprawia się w sprawnym poruszaniu najsilniejszym mięśniem, jaki posiada człowiek, to jest językiem. Przeszedł niby obojętnie, lecz widać było, że wszystko się w nim gotowało z zazdrości. A tak, teraz sobie przypominam, ochroniarz zwierzył się Wiktorii, że sypia z kobietami dla sportu i ze mną nie doświadczy tej przyjemności tylko dlatego, jak się wyraził, że jestem porządna. Strasznie się tej porządności przestraszyłam. Nie wiedziałam, co ona oznacza. Nie miałam pojęcia, jak rozumieć porządność, która wykluczała mnie z doświadczania powabów życia, poznania jego napędowej siły, czyli seksu. Bałam się, że coś jest ze mną nie tak, że mam jakąś wadę, której nie dostrzegam, a jest bardzo widoczna dla stojącego na dyskotekowej bramce chłopaka.

***

Dla mnie, Czarnulku, ona nie jest normalna. Potrafiła uderzyć mężczyznę, jeśli uznała, że inaczej nie przemówi mu do rozumu. Na przykład nie podobało się jej, że mój chłopak klął przy byle okazji. Rzuciła w niego podczas obiadu, gdy każdy kęs okraszał soczystym przekleństwem, talerzem z jedzeniem, zresztą bardzo smacznym. Kawałki wieprzowiny z warzywami, do tego ryż. Wytarł sobie twarz i ledwie się powstrzymał, aby jej nie przyłożyć. Mieszkaliśmy wówczas za granicą i ciężko pracowaliśmy. Po pracy, wieczorem, zajadaliśmy orientalne dania w restauracji obsługiwanej przez Arabów, czasem jedzenie zabieraliśmy z sobą do domu. Mieszkanie wynajmowaliśmy od Turka wspólnie z kilkorgiem Polaków, którzy gnieździli się w pokojach, spali ściśnięci obok siebie na materacach. Mieszkało tam małżeństwo, specyficzne, ona brzydka, niezmiernie chuda i on wysportowany, ładny chłopak, ćwiczył zapasy. Ona wychowała się w domu dziecka, z papierosem w ustach codziennie poddawała swoje mało pociągające ciało restrykcyjnym ćwiczeniom. Dlaczego o niej wspominam, Czarnulku? Stara panna postanowiła małżonków poróżnić, podobał się jej wysportowany, choć niewysoki, jasnowłosy zapaśnik. Jego żona ciężko pracowała, zatrudniła się jako sprzątaczka; czyściła toalety, szorowała podłogi, odkurzała pokoje w jakimś apartamencie, w którym mieściło się ministerstwo, bodajże ekonomii. Zbierała pieniądze na operację, ponieważ cierpiała na niedrożność jajowodów, nie mogła mieć dzieci.

Mój chłopak pewnego razu zastał ją w dwuznacznej pozycji z jakimś facetem w naszym mieszkaniu. Widać było wyraźnie, że jakiś czas temu odbyła się zakrapiana biesiada, wszędzie walały się resztki jedzenia, pety i butelki po alkoholu. Zdradziła, widział na własne oczy, męża, którego cały czas podejrzewała o spotkania z innymi kobietami. Był przecież pociągający, przystojny, a ona nieatrakcyjna, sucha, koścista. Mój chłopak postanowił o swoim odkryciu powiadomić zapaśnika. Dlatego też zaprosił mnie i starą pannę do kawiarni i tam opowiedział nam, co widział. Nie chciał samodzielnie podejmować decyzji, brać na swoje barki odpowiedzialności za to, co się stanie, kiedy powiadomi męża o zdradzie żony. My, dziewczyny, miałyśmy pomóc mu w rozstrzygnięciu owego dylematu. Stara panna potępiła tę kobietę. Zdaje się, pragnęła zająć jej miejsce, toteż skłoniła mojego chłopaka, aby poinformował zapaśnika o całym zajściu. Postanowił, nie zwlekając, przy nadarzającej się okazji zdać relację temu mężczyźnie o karygodnym, według niego, postępku jego żony. Ta kochała męża bardzo, lecz zdawała sobie sprawę z własnego wyglądu, z własnych ograniczeń.

Uważa się za świętą, tak, Czarnulku, stara panna, która niejedno ma na sumieniu.

Mój chłopak nie mógł pojąć, że tak atrakcyjny mężczyzna jest mężem takiej czarownicy jak Kaśka z domu dziecka. Wiedziałam, co zamierzała stara panna, zwierza mi się ze wszystkiego, ze swoich najintymniejszych problemów i słabości, nawet po śmierci, jestem o tym przekonana, gdy tylko znalazłabym w niebie wolną od uciech cielesnych chwilę, sączyłaby mi do ucha kolejne historie o niespełnionych miłościach. Była przekonana, że kiedy ów zapaśnik rozstanie się z żoną, wówczas ona po niego sięgnie. Zapewne już wyobrażała sobie wspólne chwile rozkoszy. O dziwo, sportowiec nie opuścił swojej ślubnej. Wieść o jej zdradzie przyjął nadzwyczaj spokojnie, lekko zszokowany, że ktoś oprócz niego pożądał jego żony, wyjątkowo nieatrakcyjnej kobiety. Tak więc starej pannie nie udało się go zdobyć. Zdaje się, zraziła zapaśnika do siebie definitywnie. Widocznie cenił w kobietach nie tylko urodę. Mój chłopak, niepocieszony, że nie udało mu się poróżnić małżonków, postarał się, aby ową wiarołomną kobietę zwolniono z pracy. Nie załamała się jednak, choć perspektywa operacji jajników stała się niemal mirażem. Obydwoje, ona i mąż, zatrudnili się gdzieś we Włoszech przy zbiorze winogron. Potem słuch o nich zaginął.

***

Mija kwadrans w oczekiwaniu na podmiejski bus. Mogłybyśmy jechać skodą octavią, panie Barachu. Przypuszczam, że w głowach kotłowałyby się nam myśli na temat naszych relacji, tych sprzed lat i tych obecnych. Jestem pewna, że Wiktoria mną gardzi, domyślam się tego po jej ukradkowych spojrzeniach, którymi mnie zwykle obrzuca, po jej zamyślonych oczach i krzywieniu warg na mój widok! Niemniej spotyka się ze mną przynajmniej raz w miesiącu i opowiada mi o swych kolejnych miłosnych podbojach, o których ja mogę tylko pomarzyć. Prowadząc auto i wioząc mnie nim, zapewne zastanawiałaby się, z jakiego powodu znalazłam się w jej mieście, co mnie skłoniło do przyjazdu, jeśli nie chęć spotkania się z nią. Byłaby zdezorientowana faktem, że przyjechałam do jej miasta w jakimś innym celu aniżeli chęć odwiedzin. Brak rozmowy nie przeszkadzałby mi, przynajmniej nie musiałabym udawać, że spotkanie z nią jest dla mnie szczęśliwym zdarzeniem.

Pamiętam tamtą doświadczoną przez los kobietę i jej męża zapaśnika. Bardzo mi się podobał, lecz nie śmiałam marzyć, że się mną zainteresuje. Poparłam projekt powiadomienia męża brzydkiej Katarzyny o zdradzie, której się dopuściła, bardziej z zazdrości aniżeli w nadziei, że jej mąż zechce się ze mną związać. Nie łudziłam się, że mógłby pokochać żmiję.

Kiedyś z żoną zapaśnika przebywałyśmy same w ich pokoju. Kaśka jak zwykle przed południem ćwiczyła z nieodłącznym papierosem w ustach i kijkiem od szczotki, który przeciągnęła pod pachami, gdy nieoczekiwanie, przyklękając raz na jedno, raz na drugie kolano, zwróciła się do mnie:

– Nawet nie wiesz, jak podli potrafią być ludzie. – Wydmuchała niewielki kłębek dymu przez nos.

To stwierdzenie nie przeszkodziło mi jednak w tym, bym popchnęła chłopaka mojej najlepszej przyjaciółki, panie Barachu, do poinformowania zapaśnika, że jego żona przyprawia mu rogi. Nie powinno mnie to obchodzić.

***

Tak, przespałam się z chłopakiem, który się Hiacyncie tak niezmiernie podobał i którego pragnęła zdobyć, walczyła o niego jak lwica. To ja byłam marzeniem dyskotekowego bramkarza, Czarnulku, nie ona. Uciekała się do różnych sposobów, raz nawet, pamiętam, inaczej niż zwykle ubrała się w modną, czarną sukienkę, założyła czarne szpilki, szalała na parkiecie w objęciach tancerzy, którzy nie wypuszczali jej z ramion. Wykidajło pozostawał niewzruszony, ignorował ją. Moim zdaniem narzucała mu się. Nie mogła pojąć, że można nie odwzajemniać jej płomiennego uczucia. W zasadzie myślę, że nie tyle była zakochana, co bolało ją, że została odrzucona. Wystarczy na nią spojrzeć, Czarnulku, nie potrafi się z tym pogodzić do dziś. Widzisz ten wyraz twarzy? Skrzywione, bez uśmiechu oblicze starej panny w odbiciu samochodowej szyby. Szału nie ma.

***

Domyślam się, co o mnie mogłabyś myśleć, Izoldo, skoncentrowana na prowadzeniu auta. Skupiona na drodze, milczałabyś jak zaklęta. Milczenie zaczynałoby być krępujące, szczególnie że siedzący obok mnie mężczyzna byłby tak pobudzony, że wywołałby we mnie uczucie zażenowania. Domyślam się, co mu chodzi po głowie, jest mi przykro, że zupełnie nie zwraca na mnie uwagi, wpatrzony w tył twojej głowy, Wiktorio, w twą kształtną szyję. Prawdopodobnie musiałabym wsiąść do twego auta. Nie miałabym możliwości, żeby się wycofać. Gdybym mogła, otworzyłabym drzwi i wyskoczyła z pojazdu, mimo iż skoda porusza się dość szybko. Jednak tego nie zrobię. Moglibyśmy z całych sił uderzyć w drzewo, zginąć całą trójką na miejscu.

Przerażało mnie to, że ochroniarz nie chce ze mną tańczyć, że go nie pociągam na tyle, aby zechciał się ze mną umówić na randkę. Bałam się, że nie przeżyję swego pierwszego stosunku z miłości, tak jak to sobie zaplanowałam. Nie udało mi się pokochać z wzajemnością, dlatego nazwałaś mnie starą panną. Myślisz, że się nie domyślam? Czytam w twoich myślach, moja najlepsza przyjaciółko!

Ilekroć stoję na przystanku autobusowym i czekam na przyjazd busa, modlę się, aby nie dostrzegła mnie Wiktoria, o ile będzie w pobliżu przejeżdżać autem. Po wielokroć udawało mi się, panie Barachu, przyjechać do mego ukochanego, nacieszyć się nim i powtórnie wrócić do domu, nie spotkawszy Wiktorii. Sama się dziwię, że miałam tyle szczęścia.

Kiedy leżę bez ruchu w twoich ramionach, czas przestaje płynąć. Rzeczy mają inny wymiar niż w rzeczywistości, sprzęty domowego użytku, otulone seledynowym światłem wpadającym przez okno, tracą ostre kontury. Sama dobrze nie wiem, gdzie się znajduję, jakby trochę w lepszym świecie. Nie jestem smutna, choć nie jestem równocześnie radosna. Ogarnia mnie spokój, podsuwam ci pod usta nagą pierś. Całujesz ją z uczuciem, choć wiem, że w środku wijesz się z bólu. Jednak będąc ze mną, cierpisz odrobinę mniej, staram się w to wierzyć. Kiedy się już tobą nacieszę, ubieram się pospiesznie, zerkam co chwila na zegarek. Rzadko kiedy udaje mi się nie spóźnić na przyjazd busa. Najczęściej odjeżdża mi sprzed nosa i muszę czekać na kolejny. Rozglądam się zwykle z niepokojem, czy wśród mijających mnie przechodniów nie ma znajomych, którzy by rozpoznali mnie i zechcieliby choć chwilę porozmawiać, zamienić ze mną kilka słów. Nie wiem, czy potrafiłabym wyrazić radość na widok dawnej koleżanki czy kolegi z klasy, którzy otwarliby ramiona, widząc mnie. Czy umiałabym udawać, że wszystko u mnie w porządku, ukryć fakt, że ilekroć nie ma mnie w domu, drżę cała z przerażenia na myśl, że moje dzieci skaczą sobie do gardeł, że przezywają się, wymyślają sobie. Zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd, że tak się nienawidzą. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię do czasu przyjazdu busa. Boję się, że znajomy, znajoma z dawnych lat mnie rozpozna i będę musiała kłamać. Będę musiała, gdyż wstyd się przyznać, że jestem samotną matką z dwójką dzieci, które wzajemnie siebie nie znoszą, że mam słabo płatną pracę, że ściga mnie komornik za długi mojego byłego męża, że budzę się każdego dnia z przerażeniem, że muszę, tak, muszę przeżyć kolejny dzień i nie zwariować, dla swoich dzieci.

Kiedy tak stałam pewnego dnia na przystanku autobusowym i niecierpliwiłam się, bus wciąż nie nadjeżdżał, pewna starsza pani zaczęła ze mną niezobowiązującą pogawędkę. Tryskała energią i dobrym humorem, którego tak mi brakuje. Nie interesowały jej moje odpowiedzi, chciała się po prostu wygadać. Była jak czara wypełniona nie winem, a radością. Wystarczy przystanąć, zatrzymać się na chwilę w biegu, a zaraz się ktoś przyplącze i zacznie rozmowę, choćby o pogodzie. Starsza pani opowiadała, tak to pamiętam, ile to jeszcze czeka ją pracy w domu: mycie okien i podłóg – wyliczała z uśmiechem poszczególne czynności. Cieszy się życiem jak dziecko. Ma dobre spokojne oczy. Pamiętam.

– Gdzie byłaś mama?

Po moim powrocie od przyjaciela wybudzone z głębokiego snu dziecko bezustannie ziewa. Nie potrafię patrzeć wówczas prosto w oczy syna. Nerwowo zaciskam usta, ściągam buty, zdejmuję płaszcz. Głęboko oddycham, zaraz bowiem będę musiała się wziąć za codzienne, niecierpiące zwłoki czynności. Najpierw się przebieram w domowe ciuchy, następnie biorę się za zmywanie, woda pryska naokoło, podsuwam sobie pod nogi stołek i klęczę na nim, tak mi wygodniej. Dziecko woła mnie z pokoju, w którym przebywa. Prosi o herbatę. Nie może oderwać się od komputera, zazwyczaj prosi o czarną, bez cukru i cytryny. Zabieram się za przygotowywanie obiadu. Zwykle smażę naleśniki, nadziewam je serem. Dzieci je uwielbiają.

***

Dostrzegłam ją zza szyby auta stojącą pod wiatą przystanku autobusowego, Czarnulku, i kiedy spojrzałam po raz drugi, już nie miałam wątpliwości, że to moja stara panna. Nerwowo rozglądała się wokół. Ciekawe, co ją sprowadziło do mojego miasta, wszak nie umawiałyśmy się na spotkanie. Wahałam się, czy zatrzymać auto i podejść do niej, czy udać, że jej nie widzę. Nerwowo przestępowała z nogi na nogę, co chwila zerkała na ekran smartfona, bardzo się niecierpliwiła. Ten widoczny gołym okiem niepokój malujący się na jej twarzy rozśmieszył mnie. Znam ją lepiej, niż przypuszcza. Nigdy nie ma przede mną żadnych tajemnic, opowiada mi o najintymniejszych szczegółach ze swego życia i kontaktów z mężczyznami. Cha, cha, jakże nielicznych! Nie potrafi utrzymać przy sobie faceta dłużej niż godzinę, dwie. Mąż ją zostawił. Nic na to nie poradzę, każdy chłopak, który z nią zaczyna znajomość, poznawszy mnie, odchodzi od niej do mnie. Śmiać mi się chce, to taki niewinny cichy chichot, Czarnulku. Ogarnia mnie i teraz, gdy przypominam sobie jej zwierzenia na temat związków z mężczyznami. Tak niebywale krótkotrwałych. Z nią mnie nie zdradzisz!

Pewnego razu wybrała się sama na dyskotekę, po raz pierwszy bez mojego towarzystwa. Nawet nie wiem, jakim cudem zdobyła się na tyle odwagi. Poderwał ją przystojny chłopak o ciemnych, lekko kręconych włosach. Tak opowiadała. Nie przedstawił się, toteż wymyśliła mu pseudonim, nazwała go Marco Polo. Mężczyźni ją fascynują. Marco Polo nie odprowadził jej do domu, co mówię, nawet na dworzec kolejowy nie chciało mu się z nią przespacerować. Tańczyła z nim pierwszy, drugi i jeszcze kolejny taniec, całowali się, jak mi relacjonowała przebieg znajomości, namiętnie. Do chłopaka, z którym tańczyła, podchodzili co jakiś czas koledzy i absorbowali uwagę Marka przyziemnym problemem: zginął numerek do szatni. On i jego kumple mieli wierzchnie okrycia na jednym wieszaku. Nie mogła dłużej czekać, aż sprawa się wyjaśni, ostatni pociąg do miasta, w którym mieszkałyśmy, odchodził o północy. Szybkim krokiem samotnie wyszła z dyskoteki i prawie biegiem ruszyła przed siebie. Było późno wieczorem, zima, latarnie oświetlały ulicę mdłym blaskiem. Budynki zatopione w mroku obojętnie przyglądały się jak szczupła, ciemnowłosa dziewczyna kroczy pospiesznie w stronę parku, który miała do przebycia. Na myśl, że będzie go musiała samotnie przemierzyć, ciarki przechodziły jej po plecach. Jeśli chciała zdążyć na ostatni pociąg musiała się spieszyć. Wówczas go zobaczyła. Marco Polo szedł nieopodal z grupą kompanów w jej stronę. Zatrzymała się na moment. Jeden z kolegów Marco popchnął go delikatnie w kierunku starej panny, ale on zmieszany ukrył się za jego plecami. Musiało być jej niezwykle przykro, szczególnie że zza rogu wyłoniła się druga grupa chłopców, wśród których był ochroniarz, w którym za jakiś czas niefortunnie ulokuje uczucia. On również nie zareagował na jej widok, spuścił głowę i minął ją jak powietrze. Nie chciałabym być na jej miejscu i na całe szczęście nigdy nie byłam. Moja stara panna przemierzała przerażona parkowe alejki, by jak najprędzej dotrzeć na dworzec kolejowy i móc wrócić do domu. Jej droga i tamtych chłopców przecięła się, żaden z nich jednak nie podszedł do niej i nie zaproponował, że ją odprowadzi. Wcale się im nie dziwię. Odkąd ochroniarz, w którym kochała się na zabój, sypiał ze mną, nie myślę o niej inaczej jak stara panna. Gdybym to ja była na jej miejscu, ścigaliby się w propozycjach. Żaden, ani wykidajło, ani Marco Polo, nie wpadł na pomysł, że wypadałoby samotną dziewczynę przeprowadzić przez parkowe, niebezpieczne alejki. Na jej szczęście nie spotkała ją żadna zła przygoda, szczęśliwie wkroczyła na peron kolejowy. Nie poprosiła o towarzystwo, jak opowiadała, nie przystanęła nawet, najwyżej te parę sekund, żeby zmobilizować chłopców do wyciągnięcia w jej stronę pomocnej dłoni. Wykidajło nawet się nie zatrzymał. Brak reakcji rudego ochroniarza na widok samotnie idącej dziewczyny nocą przez miejską dżunglę nie powstrzymała Hiacynty przed próbami zdobycia owego młodzieńca. Uparcie próbowała nawiązać z nim bliższy kontakt. Raz jeden objął ją w pasie, przechodząc obok, kiedy się zupełnie tego nie spodziewała, i to wystarczyło, aby wzbudzić w niej na nowo nadzieję, że ją dostrzeże, że zechce zostać jej chłopakiem. Kiedy ów mężczyzna nie stał na tak zwanej bramce, dowiadywała się o niego, pytając jego kumpli, gdzie się aktualnie podziewa. Byli zwykle grzeczni i traktowali ją łaskawie, informując, w jakich to zawodach karate aktualnie bierze udział. Dzięki temu dowiedziała się, że ochroniarz, w którym była zakochana, to nie byle kto, posiada czarny pas karate, wyjeżdża na zawody a to na Bałkany, a to do zachodnich krajów. Trudno, żeby odprowadzał taka pindę, jaką była i jest, na dworzec. W parku roiło się od bezcielesnych istot, zaglądały jej w oczy albo strącały z głowy czapkę. Przynajmniej tak opowiadała. Nikogo wokół niej nie było, a jednak czuła lodowate oddechy widm snujących się jej śladem, stających w poprzek jej drogi i muskających zimnymi palcami jej twarz. Czuła ich obecność wśród drzew, na alejkach. Dopiero, kiedy opuściła ów przerażający park, wróciły z powrotem między krzaki, wchłonęły je zarośla i stawy o mętnej wodzie. Nie dała się opanować przerażeniu, brnęła przez zaspy, zdaje się, kilkakrotnie się przewróciła, ale dotarła na dworzec kolejowy. Nie jest tego taka pewna, mówiła jednak, że Marco Polo stał na peronie i wypatrywał jej, ale równie dobrze mógł to być ktoś łudząco do niego podobny. Jego postać przygasła, zmalała, rozpłynęła się w powietrzu. W każdym razie przeszła tamtego wieczoru na kolejowym peronie obok niego obojętnie, tak jak on minął ją dwie godziny temu, jak zupełnie obcą, nieznaną mu osobę, bez najmniejszej reakcji.

***

Nie chcę się z tobą spotykać, Dolores, nie chcę, żebyś wiedziała, że mam kogoś innego niż ciebie, kogo darzę uczuciem. Równocześnie pragnę z tobą rozmawiać, zwierzać ci się z wszelkich problemów jak siostrze, nie potrafię definitywnie zerwać łączącej nas więzi. Mimo moich ambiwalentnych uczuć do ciebie jestem strasznie ciekawa, co słychać u ciebie, czy masz nowego kochanka? Jak czują się twoje dzieci, czy są zdrowe, czy wszystko u nich w porządku? Nawet jeśli jest inaczej, nie przyznasz się do tego, wyrażasz się o swoich pociechach zawsze w superlatywach. Tyle razy udało mi się przyjechać do ukochanego i wrócić nie niepokojona przez bliższych i dalszych znajomych, którzy mieszkają w tym mieście, a jednak pewnego jesiennego dnia, tak to by mogło się zdarzyć, zostałabym zauważona przez moją najlepszą przyjaciółkę.

W twoich ramionach odpoczywam tak, jakbym patrzyła na morze, leżąc na plaży muskana przezroczystymi palcami wiatru. Wszystkie strachy kurczą się, maleją, są jak ziarnka grochu, nie ranią mnie jak wówczas, kiedy przebywam wyłącznie w swoim towarzystwie lub towarzystwie dzieci. Próbuję się do ciebie przytulić, twoje dłonie są w ciągłym ruchu, masują moje piersi, brzuch i biodra. Jestem wciąż jak z lodu, w końcu odnajduję drogę do rozkoszy, staram się jej nie zgubić. Mówisz nieustannie o wszystkim, co tylko nasunie ci się na myśl, poruszasz zagadnienia polityczne, historyczne, psychologiczne. Zadajesz mi pytania kompletnie niezwiązane z miłością. W ten sposób tracę zapał do miłosnych igraszek, ogarnia mnie chłód. Na szczęście ponownie pomagasz mi odnaleźć drogę do przyjemności, nie ustajesz w swoich zabiegach, pieścisz mnie intensywnie. Czas przestaje mieć znaczenie, zapominam o domu i dzieciach, cieszę się z bliskości, jakiej doświadczam, słońce maluje jasne plamy na szybach okna obejmującego prawie całą ścianę w jedynym pokoju, jaki posiadasz. Kątem oka sprawdzam na stojącym na małej półeczce budziku, która godzina. Jestem szczęśliwa, przywieram namiętnie do twoich pełnych ust. Opowiadasz o mało zajmujących mnie sprawach. Nie wiem, jak dać ci do zrozumienia, że nie interesują mnie problemy, które poruszasz, że kiedy o nich opowiadasz, nie potrafię skupić się na przyjemności, jakiej doświadczam w kontakcie z tobą. Próbuję zmienić temat, lecz jesteś nieustępliwy, uparcie wracasz do poruszających cię kwestii. Milczę, za chwilę zacznę się ubierać. Będę się spieszyć, żeby jak najszybciej dotrzeć na przystanek autobusowy. Czujesz zapewne, że popełniłeś nietakt, skupiając się na pewnym politycznym problemie, ale nie protestujesz, gdy zakładam majtki, stanik i całą resztę. Przyglądasz mi się spod oka, próbujesz naprawić sytuację, całujesz mnie czule, z językiem. To jednak nie pomaga, jest mi przykro, nie potrafię wyrazić jak bardzo, uśmiechasz się pod nosem. Ubieram się szybko, jak zwykle, i pospiesznie wychodzę z twojego mieszkania.

Mam taką nadzieję, że kolejny, i kolejny raz będę szła prawie biegiem, wracając od ukochanego uliczkami miasta, w którym mieszka moja najlepsza przyjaciółka, przynajmniej raz w miesiącu na przystanek autobusowy, rozglądając się ze strachem, czy nie zobaczę Wiktorii, gdy jedzie autem w sobie wiadomym celu.

***

Nie potrafię policzyć, ilu miałam mężczyzn. Nie o wszystkich wie stara panna. Latami kochała się w ochroniarzu, z którym sypiałam, zresztą krótko. Szału nie było. Ta znajomość nie rokowała dobrze. Kiedyś, w czasach naszej młodości, Czarnulku, pojechałyśmy nad morze, z plecakami, w towarzystwie koleżanki, pod namiot. W ostatniej chwili dosiadł się do naszego przedziału kolega z mojej dawnej klasy. Pod kocem, którym się przykryliśmy, w nocy, obmacywał moje piersi. Dojechaliśmy do celu dopiero nad ranem. Wyraźnie czułam, że stara panna zakochała się w moim koledze, podobnie koleżanka. Obie robiły maślane oczy, gdy był w pobliżu. Rozbiłyśmy namiot, a on wieczorem przychodził do mnie. Podniecał mnie, ja jego również. Dążyliśmy do zbliżenia za wszelką cenę. Ta stara panna, cóż ona wie o miłości, protestowała, nie pozwoliła na seks w jej obecności. Stanowczo się sprzeciwiała, raz rozsypała nam w śpiworze pinezki, następnym razem odkryłam na materacu nieżywe cztery meduzy, brr! Koleżance moje harce z kolegą w namiocie nie przeszkadzały. Z namiotu przeniosłyśmy się do przyczepy campingowej. Stara panna nie wiedziała, że nici z jej sprzeciwu, na nic jej gniew, śmiechu warte te jej starania, aby rozdzielić mnie z kolegą. Tuż po powrocie do domu spałam z nim kilkakrotnie w rozbitym na jego podwórku namiocie.

***

Jej twarz widziana zza szyby samochodu nie wydaje się tak ładna, jak w mojej pamięci. Może dlatego, że widoczna en face wygląda znacznie lepiej. Jedzie spokojnie, skoncentrowana, włosy związane nad karkiem grubą wstążką. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię, ale to niemożliwe, patrzy w moją stronę. Przez ułamek sekundy nasze oczy się spotykają. Tak to by mogło wyglądać. Nie mam złudzeń, gdyby mnie dostrzegła, domyśliłaby się, tak, mogłaby się domyślić, że przyjeżdżam tu dla ciebie, mój miły.

Dotyk twoich dłoni na moich włosach sprawia, że czuję się, jakbym zapadała się w ciepłą watę, szczelnie mnie otula miękką powłoką. Delikatna pieszczota. Muska mnie na otwartej plaży wietrzyk, fale łaszą się do moich stóp, ich zimne grzbiety sprawiają mi lekki ból.

W lecie, podczas pewnych wakacji spędzanych nad morzem, panie Barachu, zakochałam się bez pamięci w ciemnowłosym, przystojnym mężczyźnie. Niewiele o nim wiedziałam. Wraz z kompanami rozgościł się niedaleko namiotu, w którym przebywałam z przyjaciółką i koleżankami. Podobał mi się bardzo, ale co z tego – zwracał uwagę przede wszystkim na przyjaciółkę, mnie nie dostrzegał. Próbowałam różnych sztuczek: trzepotałam rzęsami, starałam się być miła i życzliwa dla otoczenia, wypinałam biust. Owszem, zwrócił na mnie uwagę, ale nie potrafiłam zawrócić mu w głowie tak jak Izolda. Miałyśmy ciekawe towarzystwo: chłopaka z gitarą i jego kolegę, nie pociągali mnie, oni również interesowali się Wiktorią. Wieczorem ów mężczyzna – przedstawił się jako Witek Wiśnia – przyszedł w towarzystwie chłopaka mojej najlepszej przyjaciółki na wspólne śpiewy przy gitarze. W ciemności namiotu, przy małej lampce widziałam błyszczące oczy, zarysy ciał, roznosił się charakterystyczny zapach płótna, które oddawało ciepło minionego dnia. Śpiewaliśmy wspólnie przy dźwiękach gitary: „Ore ore siabadaba da amore”, ściśnięci jedno przy drugim. Mimo ciemności zobaczyłam, jak przyjaciółka przysuwa się do mężczyzny, którym byłam zauroczona. Wydawał mi się niesłychanie męski. Nie oponował, wówczas chłopak z gitarą kategorycznie, choć bez gniewu odsunął ich od siebie, wszak bawił się z moją przyjaciółką na całego w ciemnościach namiotu, gdy tylko zostawali sam na sam. Opowiadała, że za wszelką cenę dążył do stosunku z nią. Była wówczas bardzo młoda. Na dany przez chłopaka z gitarą znak wszyscy opuścili namiot oprócz mnie i Wiśni. Zostaliśmy sami, księżyc wdzierał się przez szpary w namiocie do środka i zalewał nas srebrnym światłem. Świerszcze cykały tak głośno, że zbudziłyby umarłego. Próbował mnie pocałować, lecz ja nie miałam pojęcia o całowaniu. Udało mu się ściągnąć mi bluzkę. Wiedziałam, że w żadnym wypadku nie powinnam zdjąć spodni. Podniecał się, ilekroć zbliżał się do mnie. W pewnym momencie wygięłam się w łuk, przeciągnął dłonią przez mój płaski brzuch z zachwytem. To był jedyny cudowny moment między nami. Niczego nie oczekiwałam, on o nic nie pytał. Nie potrafił poradzić sobie z moim paskiem od spodni, w końcu dał za wygraną. Na pożegnanie pouczył mnie, że źle się moje życie potoczy, jeśli będę zazdrościć Wiktorii.

Zrobiło mi się nieprzyjemnie. Jeszcze pamiętam sylwetkę pięknie zbudowanego mężczyzny, gdy niesamowicie zmęczony prostował swoje ciało na tle płótna namiotu. Nie wiem, w którym momencie odszedł, jakby rozpłynął się w powietrzu. Jakiś tydzień później wracałam z koleżanką z ogniska, które rozpaliliśmy z wesołą kompanią na plaży, zobaczyłam go znowu, zdaje się, było około północy, stał nieopodal namiotu i wpatrywał się w księżyc. Chłonął całym sobą energię płynącą ze srebrnej tarczy. Chyba wyczuł, że ktoś patrzy na niego, gdyż odwrócił głowę. Jego oczy promieniowały srebrnym światłem. Zakręciło mi się w głowie, ukucnęłam z wrażenia, koleżanka popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. Wiśnia nie dążył do kontynowania znajomości, ja również go nie szukałam.

Gdy stoję na przystanku autobusowym i oczekuję na busa, zawsze zastanawiam się, panie Barachu, czy jeśli autem, na przykład skodą, będzie przejeżdżać przyjaciółka i dostrzeże mnie, czy zatrzyma się, czy też naciśnie pedał gazu i będzie udawać, że mnie tu nie ma, na przystanku autobusowym w centrum miasta. Samochód podskakiwałby na wybojach. Mogłabyś jechać ostrożniej, Wiktorio! Siedziałabym jak na szpilkach. Jeśli dzieci obudzą się, zanim dotrę do domu, zaczną się bić, wyrywać sobie chleb z rąk. Co będzie, jak któreś sięgnie po nóż?! Miasto, w którym żyję, przeraża mnie, choć nie brakuje w nim zadbanych kamienic, pięknych osiedli i zielonych parkowych alejek. Przytłacza mnie. Ludzie, którzy mnie mijają, oczy mają zatopione w wyświetlaczach smartfonów. Również w kawiarniach, jeśli nie patrzą w ekrany telefonów komórkowych, to poruszają bez przerwy palcami na klawiaturach laptopów. Mijają mnie nędzarze, wyciągają brudne, pokryte wrzodami dłonie z prośbą o wsparcie. Gonią mnie jakieś ciemnoskóre dzieci, które mówią głosami dorosłych, grubymi i donośnymi, zbierają fundusze na pielgrzymkę do Częstochowy. Przynajmniej tak twierdzą, taki kit próbują wcisnąć ludziom, do których wyciągają ręce po wsparcie. Uparcie powtarzam, że nie mam pieniędzy, oni są jednak natrętni. Kiedy wychodzę z kościoła, mężczyzna bez nóg na wózku inwalidzkim wyciąga w moją stronę dłoń z kubkiem z prośbą o datek. Niemal każdy wychodzący po mszy wrzuca po parę złotych do pojemnika. Po ulicach przechadzają się zakonnice, w czasie letnich upałów ich policzki kwitną buraczkową czerwienią. Nad zniczami płonącymi przy katedrze w czasie chłodów biedacy grzeją dłonie. Mijający mnie ludzie, odgrodzeni od siebie technologicznymi gadżetami, przyglądają się sobie obojętnie, niemniej z lekką obawą, świadomi nieustannego zagrożenia, które może przynieść nieoczekiwanie drugi człowiek. Boję się miasta, w którym mieszkam, przekonana, że powoli mnie zniszczy, jeśli nie dostosuję się do dyktowanych przez nie reguł. Mam wrażenie, jakbym siedziała w rozpędzonej maszynie – jeden nieostrożny ruch i roztrzaskam się na śmierć. Boję się zostać kaleką. Któż bowiem się mną zaopiekuje? Nie widzę nikogo takiego u swego boku, na kim mogłabym polegać. Milczę. Wiktoria skupiona prowadziłaby auto, myślami najprawdopodobniej byłaby przy związkach z mężczyznami, z których żaden nie przetrwał, lecz domyślam się, że nie stanowi to dla niej problemu – zawsze ktoś przy niej jest, ma z kim dokazywać w łóżku, nigdy nie jest sama dłużej niż dwa tygodnie. Siedzący obok mnie mężczyzna byłby do mnie odwrócony plecami. Kompletnie by mnie ignorował, tak to przeczuwam.

***

Czarnulku! Pociągasz mnie, mimo iż ciało pokryte masz szorstkim, czarnym włosem, za to usta twoje są grube, czerwone jak morwa, błyszczące, zielone oczy. Podobasz się kobietom. Jest w tobie ogień, gorący jesteś jak piec. Na samą myśl o zbliżeniach, jakich z tobą doświadczam, falują me piersi, czuję motylki w brzuchu.

Jak co roku, gdy byłyśmy jeszcze bardzo młode, ze starą panną wyjechałam nad morze. Mieszkałyśmy w namiocie tuż obok harcerskiego obozowiska. Dzieciaki dobrze się bawiły, słychać było śpiewy, wesołe okrzyki, wiwaty, gwizdy. Wieczorami płonęły ogniska. Panowała tam nieustanna wrzawa. Wraz ze mną i Hiacyntą wypoczywała moja koleżanka z klasy, ruda okularnica. Działała mi na nerwy, nieustannie chciała się przytulać. Siedziała w kącie namiotu i gdy któraś z nas doń weszła, już była obok, łasząc się i ocierając o nasze ciała. Nie znosiłyśmy jej. Nie lubiła naszych długich spacerów brzegiem morza, zwykle wycofywała się w połowie drogi i wracała do namiotu. Nie martwiłyśmy się o nią, było nam dobrze w naszym towarzystwie, ona zupełnie do nas nie pasowała. Opuściła nas, kiedy odkryła w śpiworze czarne, śluzowate ślimaki. Jeszcze tego samego dnia pociągiem wróciła do domu. Kilka lat później uciekła ze szpitala dla wariatów, wspięła się na dach wieżowca, w którym mieszkał jej ojciec i… skoczyła, machając jak ptak skrzydłami swoimi piegowatymi rękoma. Zabiła się na miejscu. Widzę na taśmie pamięci kałużę krwi, roztrzaskane okulary i smutne, fiołkowe oczy, gasnące spojrzenie.

***

Wędrowałyśmy wzdłuż wybrzeża, ja i Dolores, codziennie zapuszczając się coraz dalej na bezludne plaże, aż w końcu trafiłyśmy na wojskowy poligon. Z kamieni ułożyłyśmy na plaży napis „NON OMNIS MORIAR”. Wówczas jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiło się dwóch żołnierzy (zbiegli jak sępy z wydm), którzy zawarli z nami znajomość. Nie bałyśmy się ich wcale, już po chwili byłyśmy z nimi na ty. Codziennie przychodzili na umówione spotkania. Słońce łaskawie ogrzewało żółty piach i nie pozwalało nam marznąć. Mój żołnierz był wysoki i przystojny, choć, zdaje się, brakowało mu zębów albo miał je czarne, na próżno wysilam pamięć. Ten drugi, przysadzisty, umilał swym towarzystwem czas Carmen, która nudziła się, kiedy ja i mój przystojny żołnierz wędrowaliśmy wśród labiryntu wydm.

***

Czarnulku, nie mogłam zrozumieć, dlaczego wysoki kapral wybrał starą pannę, nie mnie. Zapuszczała się z nim na pobliskie wydmy, spacerowali, rozmawiali, trzymali się za ręce. Zdaje się, była zadowolona, zazdrościłam jej bardzo. Nie miałam wyjścia – zabawiałam się z tym drugim, mniej atrakcyjnym, niskim i krępym mężczyzną. Nie spodziewał się, że mu pozwolę na tak wiele, że będzie mnie dotykał, gdzie mu się żywnie podoba. Szału nie było, niemniej, Czarnulku, korzystałam z okazji na tyle, na ile było można wedle zasady chwytaj dzień, ciesz się chwilą. Stara panna często w naszych rozmowach nawiązywała do tej sentencji (carpe diem). Jestem odzwierciedleniem jej pragnień. Ona sama nie potrafiła wykorzystać zasad, które mi wpajała. Chodziła z tym żołnierzem po wydmach i całowała się z nim. Nie wiem, czego się bała, w każdym razie nie korespondowała z nim po powrocie do domu, coś ją do niego zraziło. Czy ja jej w czymś przeszkadzałam? Pisałam listy do tego drugiego, o niskim wzroście, żołnierza, on mi odpisywał. Znajomość starej panny nie przetrwała nawet miesiąca. Nie odpisała na wysłane przez chłopaka w mundurze pocztówki, zamknęła się w sobie. Czy ja się przyczyniłam do jej decyzji? Zupełnie mnie to nie interesuje. Trudno mi zrozumieć, dlaczego zrezygnowała z tak dobrze zapowiadającej się znajomości. Nie wnikałam w to. Napisałam list do żołnierza, którego jej zazdrościłam. Czarnulku, przespałam się z przystojnym kapralem, którego stara panna odepchnęła, tylko dlatego, dowiedziałam się od niej przypadkiem, że zamiast jednej wysłał jej dwie kartki pocztowe, na jednej z nich napisał „Szanowna Panna”. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale ten oficjalny zwrot przekreślił go w jej oczach. Spałam z nim. Było całkiem przyjemnie, ale w końcu nic nadzwyczajnego. Szału nie było. Tak, Czarnulku, odepchnęła go. Pocieszyłam pięknie zbudowanego, samotnego żołnierza. Byłaby dzisiaj, gdyby nie zrezygnowała z tej znajomości, w zupełnie innym miejscu, szczęśliwie dla mnie nie kontynuowała jej. Zabawiłam się trochę. Minęło od tamtej pory wiele lat. Nie doceniła tego, że chłopak traktował ją z szacunkiem. Może by i coś z tego było, jakaś większa zażyłość, może miłość. Na szczęście dla mnie ta znajomość nie rozkwitła.

Rozdział drugi

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy

Laleczka i diabły

ISBN: 978-83-8219-664-1

© Alina Miedziak i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Joanna Rychter

Korekta: MAQ PROJECTS

Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek