Kupiec wenecki - William Shakespeare - ebook + książka

Kupiec wenecki ebook

William Shakespeare

4,3

Opis

Kupiec wenecki to komedia autorstwa Williama Szekspira. Tytułowym bohaterem jest kupiec Antonio, a nie, jakby się mogło wydawać, żydowski pożyczkodawca Shylock. Akcja sztuki odbywa się w XVI-wiecznej Wenecji.

 

W XVI-wiecznej Anglii popularne były hasła antysemickie. Żydów z Anglii wygnano w 1290 roku, za czasów Olivera Cromwella dopuszczono do ponownego osadnictwa, które jednak rozwijało się powoli aż do XVIII wieku. Liczni badacze uważają, że Szekspir w tej sztuce utrwala negatywne stereotypy o Żydach, pokazując głównego bohatera jako chciwego wyzyskiwacza, chrześcijanina znów jako uczciwego i dobrego człowieka. Prawdopodobnie w ten sposób chciał przypodobać się widowni, która zapewne w większości miała podobne zdanie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 97

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (11 ocen)
5
5
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2018

ISBN: 978-83-65922-30-4
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

Osoby

DOŻA wenecki.KSIĄŻĘ MARAKOŃSKI, ubiegający się o rękę PorcyiKSIĄŻĘ ARAGOŃSKI, ubiegający się o rękę PorcyiANTONIO, kupiec wenecki.BASSANIO, jego przyjaciel.SOLANIO przyjaciel Antonia.SALARINO przyjaciel Antonia.GRACYANO przyjaciel Antonia.LORENCO, kochanek Jessyki.SZAJLOK, żyd.TUBAL, żyd, jego przyjaciel.LANCELOT GOBBO, sługa Szajloka.STARY GOBBO, ojciec Lancelota.SOLERYO, posłaniec z Wenecyi.BALTAZAR sługa PorcyiSTEFANO sługa PorcyiLEONARDO, służący Bassania.PORCYA, bogata dziedziczka.NERYSSA, jej powiernica.JESSYKA, córka Szajloka.

Senatorowie weneccy, urzędnicy sądowi, dozorcy więzienia, słudzy i inne osoby.

Rzecz dzieje się częścią w Wenecyi, częścią w Belmont, majątku Porcyi na stałym ladzie.

Akt I

Scena 1

Wenecya. Ulica.

Wchodzą: ANTONIO, SALARINO i Solanio.

ANTONIO

W istocie, nie wiem, dlaczegom tak smutny.Już mam dość tego, i wy też podobno.Lecz skąd to przyszło, jakem w ten stan popadł,Co on ma znaczyć, z czego powstał, jesttoDla mnie zagadką. Bądź jak bądź, takiegoSmutek ten robi ze mnie niedołęgę,Że sam zaledwie mogę siebie poznać.

SALARINO

Umysł twój błąka się po oceanie,Gdzie twe galery, dumnie prężąc żagle,Niby bogaci fal obywatele,Albo reprezentanci władców morza,Z góry na drobny lud kupiecki patrzą,Który je wita, skłania się przed niemiZ uszanowaniem, gdy tkanemi skrzydłyCiągną opodal.

SOLANIO

Wierzaj mi, że gdybymNa grę hazardu tyle co ty stawił,Ciągleby myśli moje żeglowałyW trop mych nadziei; wciążbym zrywał trawę,By się przekonać o kierunku wiatru;Siedziałbym w mapach, dukwiąc nad śledzeniemZatok, przystani i portów: i wszystko,Coby mi mogło nasuwać obawęO moje statki, niewątpliwieby mięW smutek wprawiało.

SALARINO.

Wiatr, którybym czynił,Dmuchając w zupę, aby ją ostudzić,Nabawiłby mię febrycznego dreszczu,Skorobym przytem pomyślał, jak zgubnymSilny wiatr bywa na morzu. IlekroćWidziałbym piasek ciekący z klepsydry,Tylekroćby mi przychodziły na myślPłytkie mielizny i ławy piaszczyste,I trwożnym oczom mojej wyobraźniPrzedstawiałby się mój bogaty ArgoUgrzęzły w piasku, zwieszający głowęDo żeber, jakby chciał swój grób całować.Mógłżebym, idąc do kościoła, spojrzećNa ten gmach święty, wzniesiony z kamienia,I nie pomyśleć natychmiast o rafach,Które drasnąwszy tylko bok mej nawy,Wnetby z niej w morze wysypały wszystkieMoje korzenie i ryczące faleUbrały w moje bławaty. Tak łatwoMogłoby w niwecz pójść to, co przed chwiląTak było cennem. I mamie mieć władzeMyślenia zdolne do myślenia o tem,A nie pomyśleć, że taki wypadekPogrążyłby mię w smutku? Co tu gadać:Ja przekonany jestem, że, AntonioSmuci się, myśląc o swoich towarach.

ANTONIO.

Wierzcie mi, nic dlatego; dzięki szczęściu,Widoki moje nie są przywiązaneAni wyłącznie do jednego statku,Ani wyłącznie do jednego miejsca,Ani też mienie moje nie zawisłoOd powodzenia w tym jedynie roku:Smutek mój nie ma więc związku z mym handlem.

SOLANIO.

Jesteś więc zakochany?

ANTONIO

Fuj! fuj!

SOLANIO.

Jakto?Nie zakochany? smutnyś więc dlatego,Żeś nie wesoły; mógłbyś z równą racyąŚmiać się i skakać, mówić, żeś wesoły,Boś nie jest smutny. W imię dwugłowegoBożka Janusa! natura wydajeSzczególniejszego rodzaju dziwadta:Jedni się zawsze mizdrzą i gotowiZ kobziarza nawet śmiać się do rozpuku;A inni mają w sobie tyle kwasu,Że ust nie nagną do uśmiechu, choćbySam Nestor przysiągł, że się warto rozśmiać.

Wchodzą: BASSANIO, LORENCO i GRACYANO.

SALARINO

Oto BASSANIO, twój przezacny krewny,Gracyano i Lorenco. Do widzenia:Zostawiamy cię w lepszem towarzystwie.

SOLANIO

Byłbym był z tobą pozostał tak długo,Ażbym był chmurę spędził z twego czoła,Gdyby mię byli nie przyszli wyręczyćGodniejsi przyjaciele.

ANTONIO

Wasza wartośćWysoko stoi w mojem poważaniu.Przypuszczam, że was naglą interesy,I że chwytacie pretekst, aby odejsć.

SALARINO

Dzień dobry, mili panowie.

BASSANIO

Nawzajem.Kiedyż się znowu śmiać będziem ? Powiedzcie.Rzadkie z was ptaki: czy zawsze tak będzie?

SALARINO

W wolniejszym czasie będziem wam służyli.

SALARINO i SOLANIO odchodzą.

LORENCO

Bassanio, skoro znalazłeś Antonia,To cię żegnamy. Pomnij tylko, proszę,Że masz jeść z nami obiad.

BASSANIO

Liczcie na to.

GRACYANO

Signor Antonio, źle nam coś wyglądasz.Za seryo na świat patrzysz; kto się nazbytTroszczy o niego, ten go sobie zraża.Bardzoś się zmienił, wierzaj.

ANTONIO

Świat jest dla mniePoprostu światem, kochany Gracyano,Sceną, na której się gra jakąś rolę:Moja jest smutną.

GRACYANO

Ja zaś wolę na niejOdgrywać rolę śmieszka: niech mi czołoPokryją zmarszczki od pustot i śmiechu,I niech mi raczej pierś pała od wina,Niżby mi miały serce mrozić jęki.Potrzebaż aby człowiek z krwią gorącą,Siedział jak dziadek kuty z alabastru?Spał, kiedy czuwa, i w żółtaczkę wpadałOd tetryczności? Posłuchaj, Antonio;Kocham cię, przyjaźń mówi przez me usta:Jest rodzaj ludzi, których twarz przybieraPewną powłokę, jak woda w kałuży;Którzy z umysłu milczą, chcąc uchodzićZa wzór mądrości, wiedzy i powagi,Jakby mówili: "Ja jestem wyrocznią,A gdy otworzę usta, wara wtedyMusze przelecieć . O tak, mój Antonio:Znam ludzi, którzy mają reputacyęGłęboko mądrych, dlatego jedynie,Że nigdy, nic nie mówią; którzy mówiąc,Na potępienie skazaliby pewnieSwoich słuchaczy, bo ciby zgrzeszyliMianując, swoich bliźnich półgłówkami,Powiem ci o tem więcej inną rażą;A teraz, proszę cię, zaniechaj łowićTakie piskorze, obłędnej opinii.Idźmy, Lorenco. Bądź zdrów i krzep serce:Skończę egzortę moją po wyżerce.

LORENCO

Zobaczym się więc w porze obiadowej.Muszę być jednym z owych niemych mędrców,Bo mi Gracyano nigdy nie da mówić.

GRACYANO

Żyj jeno ze mną przez parę lat jeszcze,A dźwięku głosu własnego zapomnisz.

ANTONIO

Bywajcie zdrowi! Dla miłości waszejStanę się z czasem gadułą.

GRACYANO

Tak uczyń.Milczenie bowiem zaleca jedynieOzór w pęcherzu i skromność w dziewczynie.

Odchodzi z Lorencem.

ANTONIO

Czy był w tem jaki sens? powiedz.

BASSANIO.

GracyanoMa nieskończony zapas czczych wyrazów,Więcej niżeli ktokolwiek w Wenecyi.Rozsądne jego zdania w masie bredniSą jak dwa ziarna pszeniczne, w dwóch korcachPlew utajone: szukasz ich dzień cały,Zanim je znajdziesz, a gdy znajdziesz, korzyśćNie wynagradza trudu.

ANTONIO

Dobrze mówisz.A teraz, powiedz mi, co to za dama,Do której odbyć pielgrzymkę zamierzasz?Miałeś dziś ze mną mówić w tym przedmiocie.

BASSANIO

Nie jest ci obcem, Antonio, jak bardzoNadwyrężyłem kredyt mój i mienie,Żyjąc wystawniej, niż mi na to mojeOgraniczone środki pozwalały.Nie utyskuję nad tem, żem zmuszonyWysoką stopę zredukować; o toMi tylko idzie, jakbym mógł uczciwieWybrnąć z tych długów, w które mię pogrążyłDotychczasowy za pański tryb życia.Tobie, Antonio, winienem najwięcej,Bom ci jest dłużny pieniądze i przyjaźń:Twoja zaś przyjaźń pozwala mi śmiałoWywnętrzyć wszystkie myśli me i plany,W których spełnieniu leży możność spłatyWszystkich mych długów.

ANTONIO.

Mów, mów, mój Bassanio.Jeżeli, o czem, znając cię, nie wątpię,Zamiary twoje są zgodne z honorem,Mieszek mój, moja osoba, i wszystkoCzem rozporządzam, jest na twe usługi.

BASSANIO.

Za szkolnych czasów, gdym uronił strzałę,Puszczałem drugą, takiej samej miary,Tą samą drogą; lecz z większą uwagą,By tamtą znaleść, i ważąc obiedwie,Obiedwie często znajdowałem. PrzykładTen z lat dziecinnych przewodzęć dlatego,Że to, co powiem, jest równie niewinnem.Kredytowałeś mi wiele, i wszystkoCoś mi pożyczył, marnie utraciłem;Jeżeli jednak zechcesz jeszcze jednąStrzałę wypuścić w tym samym kierunku,W którym poprzednia poszła, to nie wątpię, -Ze albo znajdę obiedwie u mety,Albo ci zwrócę niebawem w całościOwą powtórnie zaryzykowaną,Wdzięcznie za pierwszą pozostając dłużnym.

ANTONIO.

Znasz mię i tracisz tylko czas napróżno,Krętą przemową obchodząc mą przyjaźń.Pochopną moją chęć przyjścia ci w pomocW stanowczej chwili podając w wątpliwość,Większą zaiste krzywdę mi wyrządzasz,Niż żebyś wydał wszystko, co posiadam.Powiedz mi zatem tylko, co mam czynić,Co się, twem zdaniem, przezemnie stać może,A znajdziesz k'temu mię gotowym: mów więc.

BASSANIO.

Jest w Belmont młoda, bogata dziedziczkaI piękna, piękna nad wszelkie wyrazy;Rzadkich przymiotów, nierazem otrzymałZ jej oczu słodką, milczącą przesyłkę.Zowie się Porcya, nie tylko imieniemAle i sercem podobna do owejCóry Katona, Brutusowej Porcyi.Świat też wartości jej nie jest nieświadom,Bo wszystkie cztery wiatry ze wszech krańcówStałego lądu sprowadzają do niejNiepospolitych zalotników. SwietnePromienie włosów wiszą u jej czołaJak złote runo, czyniąc Belmont, miejsceJej zamieszkania, krainą Kolchidy.Nie jeden Jazon kusi też się o nią.O! mój Antonio, gdybym tylko w rękuMiał środki do współzawodnictwa z nimi,Coś mi pochlebnie w duszy przepowiada,Że niezawodniebym szczęśliwym został.

ANTONIO

Mienie me całe jest, jak wiesz, na morzu;Nie mam gotówki, ani źródeł, z którychZnaczniejszą sumę terazbym mógł podnieść:Idź więc i spróbuj, co mój kredyt zdoła.Wyciągnę go jak strunę, byś mógł w Belmont,Przed piękną Porcyą godnie się pokazać.Idź zaraz, pytaj, ktoby miał pieniądzeDo pożyczenia: ja toż samo zrobię.Nie wątpię, że ich z łatwością dostaniemZa mą poręką i wspólnem staraniem.

Wychodzą.

Scena 2

Belmont. Pokój w zamku Porcyi.

PORCYA i NERYSSA.

PORCYA

Tak, Nerysso, moje maluczkie ja znudzone już tym wielkim światem.

NERYSSA

Mogłoby to być, pani, gdyby cię był los upośledził tak szczodrze, jak cię uposażył. A przecież, nieraz to widzę, że tym, co opływają we wszystko, równie źle bywa na świecie jak tym, co marnieją z niedostatku. Niepomierne to więc szczęście żyć w mierności; nadmiar wcześniej dostaje białych włosów i krócej żyje niż dostatniość.

PORCYA

Dobry to argument i dobrze wyłożony.

NERYSSA

Dobrze wykonany byłby lepszym.

PORCYA

Gdyby czynić dobrze tak było łatwo, jak wiedzieć, co jest dobrem, kaplice zamieniłyby się w kościoły, a chaty biedaków w pałace. Ten jest dobrym kaznodzieją, co postępuje według własnych przestróg; jabym prędzej dwudziestu osobom wskazała, co byłoby dobrze zrobić, niż poszła za własną wskazówką, będąc jedną z tych dwudziestu. Niech mózg dyktuje krwi, jakie chce prawa, gorący temperament przeskoczy zimne nakazy. Młodość-szał, jak zając, jednym susem przesadza sieć morału kaleki. Ależ to rozumowanie nie doprowadzi mię do wyboru męża. Wyboru! Jak czczym jest dla mnie ten wyraz!Nie mogę ani wybrać tego, kogobym chciała, ani odrzucić kogoś, coby mi się nie podobał; tak dalece wola żyjącej matki skrępowana jest wolą zmarłego ojca. Nie smutneż-to położenie, Nerysso, nie módz ani wybrać sobie kogoś ani odrzucić?

NERYSSA

Ojciec pani był wypróbowanej cnoty człowiek, a bogobojni ludzie miewają przy śmierci dobre natchnienia; nie można więc wątpić, że w tej loteryi, którą wymyślił z trzema skrzynkami, złotą, srebrną i ołowianą, z pomiędzy których wybierający właściwie ciebie, pani, ma posiąść, że mówię, w tej loteryi nie kto inny będzie szczęśliwy, jak ten, którego pani kochać będziesz, bo będzie godnym twej miłości. Ale jakiż stopień skłonności czujesz pani w sobie do tych książąt, którzy już przybyli ubiegać się o ciebie?

PORCYA

Wymień ich, proszę; w miarę jak ich wymieniać będziesz, starać się będę ich opisać, a z opisu mego będziesz mogła wyprowadzić wniosek o mej skłonności.

NERYSSA

A więc naprzód stawię neapolitańskiego księcia.

PORCYA

To młode źrebię: o niczem nie mówi tylko o swym koniu i ma to sobie za wielką zasługę,że go sam umie podkuwać. Boję się, czy jego matka nie zapatrzyła się za bardzo na kowala.

NERYSSA

Dalej idzie hrabia Palatyn.

PORCYA

Ten umie tylko brwi marszczyć, jakby chciał mówić: "jeżeli mię nie chcesz, to się obejdę . Słucha zakazanych powieści i ani razu się nic uśmiechnie. Pewnie z niego będzie na starość płaczliwy filozof, kiedy za młodu tak nietowarzysko jest ponury. Wolałabym być poślubioną trupiej głowie, niż jednemu z tych dwóch. Uchowaj mię od nich, panie!

NERYSSA

Cóż pani powiesz o tym francuskim markizie, monsieur Le Bon ?

PORCYA