Którędy do raju - Anna H. Niemczynow - ebook + audiobook

Którędy do raju ebook i audiobook

Anna H Niemczynow

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Elżbieta marzy o podróżach. Choć odnosi sukcesy jako felietonistka, ma dość codzienności kręcącej się wokół domu i dzieci. Wyczekana wyprawa, na którą zaprosił ją mąż, zaczyna się w urokliwym słoweńskim mieście Bled. Nic nie zapowiada tragedii. Elżbieta jeszcze nie wie, że lada moment zacznie się dla niej walka z czasem, barierą językową i procedurami... A na jaw wyjdą kolejne tajemnice, o których dotąd nie miała pojęcia.

W tej historii intymne emocje wrażliwej bohaterki zostają wystawione przez los do walki z brutalną rzeczywistością. Anna H. Niemczynow, w nieco kryminalnej odsłonie, po raz kolejny udowadnia, że siła i determinacja jest kobietą. Którędy do raju to opowieść o nadzwyczajnej osobie wrzuconej w wir wydarzeń, o których wielu pomyśli: „Przecież to niemożliwe”.

„To jest jak czary. Kiedy jesteśmy zakochani, wszystko wydaje się prawdziwe. Każde słowo, wytłumaczenie, wymówka. Jesteśmy ze sobą tak blisko, wydaje się więc oczywiste, że świetnie się znamy, wszystko o sobie wiemy. Elżbieta, bohaterka powieści, też tak myślała. Do momentu gdy życie zmusiło ją do konfrontacji z faktami. Jak wiele kobiet. Myślę, że niejedna czytelniczka odnajdzie w tej historii własne przeżycia, będzie kibicować bohaterom i razem z nimi zmierzać do zaskakującego finału”.

Krystyna Mirek

Anna H. Niemczynow – (ur. 1982 r.) Zadebiutowała w 2017 r. powieścią W maratonie życia. Rozgłos na polskim rynku wydawniczym przyniosły jej kolejne książki, m.in. Bluszcz, Zostań, ile chcesz, Jej portret, Sen na pogodne dni. Studiowała nauki polityczne, prawo administracyjne i pedagogikę na Uniwersytecie Szczecińskim. Po uzyskaniu dyplomów pracowała jako urzędnik państwowy. Wyszła za mąż za Przemysława Niemczynow i wraz z nim wychowuje dwoje dzieci. Ceniona za autentyzm, odwagę i szczerość pełnoetatowa pisarka na co dzień mieszka w Kulmbach w północnej Bawarii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 535

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 43 min

Lektor: Kim Grygierzec

Oceny
4,4 (248 ocen)
148
67
22
7
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wanda79

Nie oderwiesz się od lektury

Przy każdej książce Ani Niemczynow czuję to samo. Ogromne wzruszenie - ten moment, kiedy jeszcze nie zdążę otworzyć książki, a łzy jakoś tak same lecą.Tę pewność, że po raz kolejny będzie pięknie i tak, jak właśnie teraz potrzebuję. Śmieję się. Płaczę. Nieśmiało znów mam nadzieję. Kocham Anię jako Pisarkę i podziwiam ją w każdej z ról, które pełni, ogromnie szanuję za prawdę, szczerość i wrażliwość, która jest obecna na każdej z kart jej powieści. Czy książka "Którędy do raju" znajdzie swoje miejsce w moim sercu? Jestem tego absolutnie pewna. Elżbieta i Prosper to małżeństwo, jakich wiele. Na pewno takie znasz, a może sama takie masz... Ona kocha swoją rodzinę ponad wszystko na świecie i jest w stanie dla jej dobra i spokoju poświęcić naprawdę wiele. Własne pragnienia skrywa latami na samym dnie serca, dbając o zachowanie idealnego wizerunku małżeństwa. Ile razy zawracamy z drogi ku marzeniom? Gdzie jest granica poświęcania siebie w imię dobra rodziny? Myślę, że takie pytanie z ust kob...
30
Calineczka2020

Dobrze spędzony czas

Najlepsza książka pani Ani, jaką dotychczas czytałam
30
madzia935

Nie oderwiesz się od lektury

Mądra, zmusza do refleksji. Było to moje pierwsze spotkanie z autorką, będę czytać kolejne pozycje.
20
Hellina

Nie oderwiesz się od lektury

Super lektura, wzruszająca i intrygująca
20
ewagestwa

Nie polecam

Nie, tego się nie da czytać. Ckliwe, egzaltowane, przegadane, szkoda czasu.
20

Popularność




Copyright © by Anna Harłukowicz-Niemczynow 2022 Copyright © by Wydawnictwo Luna, imprint Wydawnictwa Marginesy 2022
Wydawca: NATALIA GOWIN
Redakcja: MALWINA KOZŁOWSKA
Korekta: JOANNA MORAWSKA, KATARZYNA WOJTAS
Projekt okładki i stron tytułowych: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ.ART.DESIGN – www.panczakiewicz.pl
Zdjęcie na okładce © Matilda Delves / Trevillion Images
Skład i łamanie: Perpetuum / MARZENA MADEJ
Warszawa 2022 Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-67157-96-4
Wydawnictwo Luna Imprint Wydawnictwa Marginesy Sp. z o.o. ul. Mierosławskiego 11a 01-527 Warszawawww.wydawnictwoluna.plfacebook.com/wydawnictwolunainstagram.com/wydawnictwoluna
Konwersja:eLitera s.c.

Dla Ferro

z wyrazami wdzięczności

Jeśli naszym przeznaczeniem

byłoby być w jednym miejscu,

mielibyśmy korzenie zamiast stóp.

Rachel Wolchin

Rozdział 1

Poczucie anonimowości towarzyszące jej w chwilach, gdy znajdowała się w mieście, w jakim nigdy dotąd nie była, przyprawiało ją o szybsze bicie serca, pokrywając skronie błyszczącymi kropelkami potu. Och, jakże za nim tęskniła. Oddałaby całą dopracowaną do perfekcji codzienność, byleby tylko poczuć to, co czuje turysta stąpający po ziemi, na której nigdy wcześniej nie miał okazji stanąć. Westchnęła do swoich zakopywanych każdego dnia głęboko w sercu pragnień, jeszcze raz, jeszcze jeden i znów, usiłując je wepchnąć tam, skąd na pewno się nie wydostaną – na dno jej duszy. Dotknęła z czułością katalogu przywiezionego z polskiego biura podróży – dziś już prawie nikt z nich nie korzystał. Zdziwiła się, że w czasach, gdy wszystko dostępne jest na wyciągnięcie ręki albo na kliknięcie kursorem w Internecie, ktokolwiek jeszcze je drukuje. „I chwała mu za to” – pomyślała, otwierając na przypadkowej stronie i, o dziwo, trafiając na kraj, który – odkąd sięgała pamięcią – darzyła platoniczną miłością. A gdyby tak... „Nie, nie” – zganiła się za to śmiałe marzenie, zanim jeszcze zdążyła wypowiedzieć je na głos. Gdyby się bowiem odważyła to zrobić, przybrałoby realny kształt, zaistniało jako materia, a to było zabronione.

Kiedy kilka lat wcześniej Prosper zaproponował przeprowadzkę do Niemiec, nie posiadała się ze szczęścia. Wcale a wcale nie czuła lęku przed zmianą. Koleżanki ostrzegały ją przed postawieniem tego drastycznego kroku w nieznane, prześcigając się w wymienianiu trudności, z jakimi przyjdzie jej się zmierzyć. Począwszy od tych błahych w rodzaju: „Nie znasz niemieckiego, co z lekcjami jogi, przytyjesz na tej tłustej bawarskiej kuchni”, a skończywszy na tych cięższego kalibru: „Dlaczego robisz to dzieciom, co z twoim patriotyzmem, zostawisz tak piękny dom? Zapomniałaś już, ile kosztowało was jego wybudowanie?”.

Elżbieta nie dopuszczała do siebie żadnych negatywnych stron życia na emigracji, chociaż niewątpliwie w stosunku do niektórych musiała przyznać, że są prawdą. Na przykład ta z zostawieniem domu. Prosper wykańczał wszystko sam, gdyż nie było ich stać na zatrudnienie fachowców. Rozejrzała się, uświadomiwszy sobie, że w zasadzie wszystko, co znajdowało się w zasięgu jej wzroku, było owocem pracy rąk ukochanego męża. Wszystko, poza jesionowymi wiodącymi na piętro schodami i białą nowoczesną kuchnią.

Dzieci jednak nie było jej żal i nie mogła się zgodzić z hipotezą, że w jakikolwiek sposób robi im krzywdę. Była zdania, jak zresztą wiele pisarek, w których powieściach się zaczytywała, że nic tak nie rozwija inteligencji jak podróżowanie. Dla czternastoletniego Kajtka był to ostatni dzwonek na zmianę kraju edukacji, a i sześcioletnia Ala, zgodnie z tym, co mówili eksperci, nie powinna mieć żadnych kłopotów z aklimatyzacją. Kiedy, jeśli nie teraz? Ela broniła się, jak umiała, nie zyskując jednak aprobaty swojej decyzji w oczach przyjaciółek, które nie umiały pojąć, jak można chcieć wyjechać z kraju, w którym wiedzie się naprawdę przyzwoite życie.

To była prawda. Elżbieta i Prosper wiedli bardzo dobre życie w Polsce, jednak ciągłe rozłąki, jakich doświadczali przez przeciągające się w nieskończoność służbowe wyjazdy Prospera, okrutnie ich męczyły. Na początku wyjeżdżał tylko na dwa dni w tygodniu, potem na trzy, aż wreszcie na cały, trwający od poniedziałku do piątku roboczy tydzień. Elżbieta, chociaż bywała zmęczona, starała się nie narzekać na nadmiar spoczywających na niej obowiązków. Pobudka o świcie, aby zdążyć poćwiczyć, nim dzieci się obudzą, potem szybkie śniadanie, podwózka pociech do szkoły i przedszkola, szybkie zakupy, jakaś zupa, a potem praca zawodowa, za którą wręcz przepadała. „Ale się urządziłaś w tym życiu, Ela” – mawiała do siebie na głos, kiedy tylko zasiadała przy biurku i popijając świeżo zaparzoną kawę, otwierała komputer, by chwilę po tym puścić wodze wyobraźni i napisać felieton, esej czy inne, przeznaczone z reguły dla żeńskiej części społeczeństwa teksty, które następnie lądowały na łamach najpoczytniejszych polskich czasopism. Czego, jak czego, ale Elżbiecie nie można było odmówić determinacji. Wśród znajomych utarło się, iż rzeczy niemożliwe osiągała od ręki, a na cuda z jej strony należało jedynie odrobinę poczekać. Nikt nie wróżył jej dziennikarskiej kariery, zwłaszcza że niedługo po maturze z powodu splotu nieszczęśliwych zdarzeń ostatecznie wylądowała na pedagogice. Tak bardzo była pewna, że dostanie się na dziennikarstwo, że nie mówiąc nic nikomu, wybrała się z sąsiadem w podróż autostopem po Polsce. Nie zostawiła bliskim żadnego kontaktu ani sama do nikogo nie zatelefonowała przez niemal dwa miesiące. Rodzicom musiał wystarczyć zostawiony na biurku list:

Mamo, tato, nie martwcie się.

Jestem tak wytyrana szkołą, że zasłużyłam na wakacje.

Jadę z Gutkiem – jestem w dobrych rękach.

Do zobaczenia za dwa miesiące.

Kocham Was

Elcia

Jakież było jej zdziwienie, gdy wróciła z tych swoich wakacji i otworzyła koperty przysłane jej z uczelni wyższych.

Same odmowy. Oniemiała.

– Doigrałaś się! – wrzeszczała matka, biegając po kuchni tam i z powrotem. – Trzeba to było się szwendać, zamiast swoich spraw pilnować? I co ty teraz zrobisz, dzieciaku?

Elka wzruszyła ramionami i oświadczyła matuli, że w związku z zaistniałą sytuacją nie ma zamiaru studiować byle czego i wyjeżdża na rok do Włoch. Wymyśliła to rozwiązanie na poczekaniu. Ojciec aż usiadł z wrażenia, a jego twarz zlała się kolorystycznie ze śnieżnobiałą ścianą.

– Czy ja dobrze słyszałem, Halinka? – spytał łamiącym się głosem. – To my tu na gospodarce zachrzaniamy, aby miała lepsze życie, aby uczyć się mogła, a ona...

Świst ściery wymierzonej w dziewczynę spowodował, że Ela aż złapała się za głowę.

– Ja ci dam Włochy! Po moim trupie, słyszysz?! – wrzasnęła matka. – Do Kaśki na Pomorze pojedziesz. To postanowione. Tam nikt nie chce studiować, bo każdemu daleko, więc na pewno na jakąś uczelnię się wciśniesz. Kasia ci pomoże.

Ela zmarszczyła czoło, podając w wątpliwość poprawne funkcjonowanie swego aparatu słuchu. Zaczerpnęła głęboko powietrza i zakomunikowała rodzicom, że nie będą jej układać życia. Na nic się jednak zdała jej pseudoasertywność, gdyż kilka tygodniu później wylądowała w Szczecinie. Gdyby nie to, że kochała starszą siostrę ponad wszystko, być może postawiłaby się i wówczas jej życie potoczyłoby się zupełnie inaczej.

Dziś z perspektywy czasu umiała dostrzec, że to właśnie wtedy zboczyła z drogi ku marzeniu o pozostaniu dziennikarką podróżniczą. Po prostu się zakocha. Zaczęła dorabiać sobie pisaniem w lokalnej gazetce, prowadząc niecieszącą się uznaniem rubryczkę poświęconą nekrologom, później trafił jej się kącik kulinarny, w którym dzieliła się z czytelnikami przepisami na babki, ciasteczka, pączki i inne łakocie, a na koniec powierzono jej dział pielęgnacji urody – tam totalnie się nie odnajdywała. Nie potrafiła dostrzec sensu w dywagacjach o wyższości czerwonej szminki nad transparentną. Postanowiła więc spróbować swoich sił w poważniejszych gatunkach – felietonie i eseju. Okazało się, że jest w tym świetna. To był strzał w dziesiątkę. Teraz, po kilkunastu latach, naprawdę miała powody do dumy. Lekkie pióro w połączeniu z bystrym okiem i wrodzoną empatią sprawiały, że teksty Elżbiety zostały zauważone, a ona wypracowała sobie niebywałą pozycję społeczną. O jej prace ubiegały się wszystkie topowe czasopisma w kraju. Gdziekolwiek pojawiało się jej nazwisko, sprzedaż wzrastała. Czy można chcieć więcej?

Można. Tam, gdzie jedni widzą szczyty gór, inni dostrzegają doliny. Ela zaliczała się do tych drugich i chociaż odnosiła ogromne sukcesy, nie potrafiła się z nich tak do końca cieszyć. Ani razu nie pochwaliła siebie, mówiąc: „Dobra robota, Elka”. Kochała swoją pracę, kochała ludzi, kochała pisanie dla nich, kochała, gdy oni pisali do niej, wyznając, jak bardzo jej słowa zmieniły im życie, lecz... nie mogła znieść, że ciągle coś stoi na przeszkodzie, aby podróżowała.

Gdybym wtedy pojechała do Włoch – wzdychała w trakcie ciągnących się w nieskończoność bezsennych nocy – może drogi jej i Prospera zbiegłyby się w innych momentach ich życia i związaliby się świętym węzłem małżeńskim wtedy, kiedy już oboje znaczyliby coś pod względem zawodowym, a co za tym idzie – stabilnie stali na nogach na gruncie finansów. Może i Kajtek pojawiłby się w ich życiu później...

Straciła dla Prospera głowę. Kiedy pierwszy raz go zobaczyła, wiedziała, że będzie jej mężem. Zakochali się w sobie do szaleństwa i nie patrząc na sprzeciwy jej rodziców, pobrali się po niespełna pół roku znajomości.

– Niech ją ręka boska chroni. – Niechcący usłyszała lament ojca, wznoszącego modły ku niebiosom.

– Daj spokój, Jasiek, chłopak nie jest taki zły.

– Zły może nie jest, ale ponoć niedawno się rozstał. Towar z drugiej ręki, Halinka. Zobaczysz, nic dobrego z tego nie będzie.

Matka westchnęła.

– No miał jakiś związek przed naszą Elunią, ale teraz młodzi tak mają. Próbują siebie, a jak co nie wyjdzie, to zmieniają. Nie to, co w naszych czasach. – Westchnęła i zajęła się przygotowywaniem odświętnego śniadania, które mieli zjeść ze świeżo zaślubionymi Elą i Prosperem.

Nie podejrzewała, że córka usłyszała słowa ojca i że zabolały ją do żywego. Jan Michalik z trojga swoich dzieci najbardziej martwił się właśnie o Elżbietę. Ela, Elunia, Elżunia – była jego oczkiem w głowie i gotów był dla niej znieść wiele. Dłonie zniszczone pracą w gospodarstwie świadczyły o tym najdobitniej. To, co jego pozostałym dzieciom, Kasi i Adamowi, nie uchodziło na sucho, Elżbiecie puszczano płazem. Najmłodsza pociecha owinęła sobie ojca wokół palca do tego stopnia, że kiedy tuż po maturze zdecydowała się wyjechać na dwumiesięczne wakacje, opuszczając rodzinną Limanową, uśmiechnął się tylko pod nosem, kwitując jej pomysł zdaniem: „A niech ma coś z życia, dziecina”. Wystraszył się jedynie wówczas, gdy chciała wyjechać do Włoch, no i w dniu, kiedy wyszła za Prospera. O swym rozczarowaniu jej zamążpójściem nigdy nie powiedział jej prosto w twarz. No bo i co miał powiedzieć? Ten cały Prosper na pierwszy rzut oka naprawdę nie był zły. Traktował Elę przyzwoicie, ale... zatroskany ojciec intuicyjnie wyczuwał, że coś jest nie tak. W tym ich naprędce stworzonym związku zwyczajnie czegoś brakowało. Jan Michalik uważał, że córka za szybko podjęła decyzję o zamążpójściu i że kiedyś będzie tego żałować.

Teraz, kiedy upłynęło tyle lat i motyle w brzuchu Elżbiety pojawiające się na widok Prospera zmieniły się w prawdziwą, głęboką miłość, Ela zastanawiała się, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby jednak się nie pobrali. Może w słowach ojca kryło się trochę prawdy? Z drugiej strony nie widziała siebie u boku kogoś innego – Prosper był jej całym światem, odkąd spojrzała na niego po raz pierwszy.

Polizała palec, by przewrócić kartkę katalogu, i westchnęła.

– Zmęczona?

Głos męża wyrwał ją z zamyślenia. Upiła łyk wystygłej herbaty przed kilkoma godzinami zaparzonej przez Alę.

– Nie pracujesz za dużo, skarbie?

Prosper wydawał się zatroskany. Jak zawsze, gdy widział ją pochyloną nad lekturą. W jego odczuciu za dużo czasu spędzała na researchu. Często namawiał ją, aby nieco zachałturzyła, sugerując, że i tak nikt nie sprawdzi materiałów źródłowych do jej tekstów. Elizabeth – jak zwykł ją nazywać – nie miała jednak w zwyczaju kraść niczyjej pracy ani też posiłkować się wyssanymi z palca nowinkami. Zanim wstukała tekst w klawiaturę, obracała pod palcami słowa, wielokrotnie zmieniając ich umiejscowienie w zdaniach. Kochała język polski i uwielbiała się nim bawić. Gdyby tylko mogła...

– Pytałem, czy nie jesteś zmęczona? Pracujesz tak dużo. Odłóż wreszcie tę gazetę i chodź lepiej do mnie. – Wyciągnął dłoń w jej kierunku.

Nie miała ochoty ruszyć się z miejsca. Wezbrała w niej złość. Łypnęła wzrokiem na wytłuszczony napis GRECJA, po czym niechętnie odwróciła twarz ku Prosperowi.

– Znam ten wzrok – rzekł, cofając rękę.

Ponownie zagłębiła się w lekturze.

– Elizabeth, co jest? Nie każ mi się domyślać. Tyle lat jesteśmy razem, doprawdy musisz to robić?

Była bliska płaczu, a on to zauważył.

– Proszę cię, Ela, tylko nie to. Ja nic przecież nie zrobiłem. Siedzę obok, wyciągam do ciebie dłoń, pragnę twojej bliskości, a ty...

– A ja oprócz bliskości pragnę czegoś jeszcze – powiedziała możliwie najdelikatniej.

Nie chciała, aby się kłócili. Ostatnio zdarzało im się to nazbyt często i zauważyła, że z tego powodu Ala stała się zlękniona, a Kajtek jakiś taki wyobcowany. Zamykał się w pokoju i nie wynurzał stamtąd całymi godzinami. Wolał inwestować czas w gry z kolegami z Polski i Ameryki, z którymi łączył się przy pomocy Internetu, aniżeli porozmawiać z własną matką. O to też, choć nie wprost, Elizabeth oskarżała męża.

Prosper wstał z kanapy i powędrował do kuchni. Jako że połączona była z jadalnią i salonem, tworząc jedną wielką przestrzeń, Ela słyszała, jak mąż wyciąga z szafki szklankę i coś do niej nalewa.

„Na pewno alkohol” – stwierdziła w myślach, złoszcząc się jeszcze bardziej. Kiedyś przynajmniej pytał, czy nie będzie jej przeszkadzało, jak naleje sobie szklaneczkę, a teraz robił to jak gdyby nigdy nic, jakby to było kakao. Zamknęła katalog i tak, aby na pewno mąż usłyszał, rzuciła nim o ławę, po czym poderwała się z kanapy z zamiarem udania się do swojego biura.

– A ty dokąd? – spytał, stając jej na drodze. Tak jak przypuszczała, trzymał w dłoni kryształową szklankę z odrobiną whisky.

Nie odezwała się.

– Elka, ile ty masz lat, że tak się zachowujesz? Dlaczego wychodzisz? Ja nawet nie wiem, o co chodzi. Musimy tak spędzać wieczór? Myślałem, że będzie miło.

Trzasnęła drzwiami korytarza wiodącego w stronę biura. Aż podskoczył, zastanawiając się, czy po raz kolejny nie rozwaliła futryny. Kochał żonę ponad życie, ale momentami miał dość jej nagłych wybuchów złości, nad którymi nie potrafiła zapanować. Wciąż nie przestawało go dziwić, z jaką szybkością potrafi bez ostrzeżenia rozpalić się do czerwoności. Wystarczyła mała iskra nieporozumienia, za głośne westchnienie, nie takie słowo, nietrafiony żart, a wszystko latało na wysokości lamperii.

Popatrzył z żalem na trunek i niewiele myśląc, wypił wszystko jednym haustem, choć dziś miał wielką ochotę się nim delektować. Wstawił szklankę do zmywarki i z duszą na ramieniu skierował kroki do gabinetu żony. Zapatrzył się na wiszące na ścianie korytarza pocztówki, obrazki, rzeźby i wisiorki, które Ela otrzymywała od wiernych czytelników, i przez moment pozazdrościł jej tej pracy. Te namacalne dowody uznania przypomniały mu, że ma do czynienia z artystką. Tak, uważał swoją żonę za artystkę – artystkę słowa, malującą wielobarwne obrazy, w których zaklęte były wszystkie uczucia, jakie tylko człowiek potrafił wymyślić. Nic dziwnego, że kalendarz ukochanej pękał w szwach, a ona pracowała od świtu często do późnych godzin nocnych.

Zapukał cichutko i nie czekając na „proszę”, uchylił drzwi.

– Mogę? – spytał, wsuwając głowę do gabinetu.

We wnętrzu unosił się zapach waniliowej świecy, której migoczący płomień sprawiał, że pokój wydawał się jeszcze przytulniejszy. Gdziekolwiek pojawiała się Elizabeth, tam zaczynało pachnieć miłością. Jak ona to robiła? Nawet gdy była zła, roztaczała wokół siebie aurę przejmującego dobra. Ktokolwiek przebywał w jej towarzystwie, natychmiast pragnął stawać się lepszym człowiekiem. Prosper również, a może przede wszystkim on. Byli małżeństwem już niemal dwie dekady, a nadal nie zdołał wyplewić z siebie poczucia niższości, jakie targało nim, gdy przebywał obok ukochanej. Nie pomagały jej zapewnienia, że jest idealny, wspaniały, wyjątkowy, wymarzony – mogła robić, co chciała, on i tak wiedział swoje. To Elizabeth była w ich związku górą, o czym świadczył chociażby ten moment, teraz. Stał za nią zapatrzony w jej włosy i zasłuchany w stukot klawiatury komputera. Dla kogoś obcego ten stukot nie znaczyłby wiele, ale dla Prospera brzmiał jak symfonia. Zmysły Elżbiety skoncentrowane na pracy przeskakiwały na inny tryb, ten zwany spokojem. Pomyślał nieśmiało, że może tym razem jednak się nie pokłócą. Może jakimś cudem Eli, wyrwana ze świata dobra, jaki zwykła tworzyć swoim odbiorcom, okaże i jemu miłosierdzie, nie racząc go awanturą nie wiadomo o co.

Dotknął nieśmiało jej pleców. Westchnęła cichutko, przerywając pisanie.

– Co jest, kochanie? Dlaczego jesteś zła?

Skryła twarz w dłoniach, czego domyślił się po tym, jak niespokojnym ruchem pochyliła głowę. Przyglądał się jej drobnym plecom i splecionym w warkocz jasnym włosom sięgającym aż do pasa. Wiedział, jak bardzo nie lubi alkoholu i tego, że on wieczorami czasem nalewa sobie drinka, i wzbudziło to w nim wyrzuty sumienia.

– Piłeś? – wyszeptała cichutko.

– Nie, no coś ty, skarbie, wylałem do zlewu. Przepraszam... Wiem, że nie lubisz, jak piję, i wiem, że ostatnio przesadzam. Mam tyle stresu... Ci inwestorzy, oni... – kłamał w dobrej wierze.

– Och, proszę cię, Prosper, nie opowiadaj mi o pracy. Tylko nie to.

Zamilkł, ciesząc się w duchu, że jakoś odbili od tematu alkoholu, zarazem zniesmaczony swoim kłamstwem. Ela odwróciła się powoli i chociaż w pomieszczeniu panował półmrok, zdołał dostrzec jej łzy.

– Grecja – zaczęła – kraj z dostępem do czterech mórz, Egejskiego, Kreteńskiego, Jońskiego i Śródziemnomorskiego... – recytowała, niczym wielbiony wiersz ukochanego poety.

Prosper domyślił się, o czym będą zaraz rozmawiać. Po raz setny, tysięczny, milionowy. Ile już razy tłukli ten temat? Nie zdołałby policzyć. Ileż razy obiecywał jej, że kiedyś zabierze ją tam, gdzie chce, byleby nie teraz? Sam przed sobą wstydził się przyznać.

– Wiesz, że Grecja ma aż dwa i pół tysiąca wysp? Niesamowite, prawda? Dla porównania Polska ma ich może z dwieście. Z tych dwustu potrafię wymienić jedną – zachichotała, co odebrał jako znak, że miała już lepszy nastrój.

– Jaka to wyspa?

– Co? – zmieszała się, jakby nie zrozumiała pytania.

– Pytam o nazwę tej polskiej wyspy.

– Ach, przepraszam, zamyśliłam się nad Grecją. A polska wyspa to Wolin. Byłam tam kiedyś z rodzicami, Kaśką i Adamem. Stare dzieje. – Posmutniała.

Prosper ukląkł u jej stóp, składając głowę na kolanach żony. Zaczęła gładzić go po włosach, zauważywszy w mroku niewielką łysinę. Kochała ją równie mocno, jak samego Prospera. Wszystko w nim kochała. Nawet to, że od lat składał jej różnego rodzaju obietnice i nie ze wszystkich potrafił się wywiązać. Wcale nie dlatego, że nie chciał, co to, to nie. Nieba by jej przychylił – miała tego świadomość.

– Wiem, jak bardzo cię ciągnie do podróżowania... Sama widzisz...

Zerwała się z krzesła, boleśnie strącając głowę męża z kolan. Jęknął cicho, potarłszy skronie, i natychmiast pożałował swych słów. Ela milczała przez chwilę, stojąc przy oknie i przyglądając się latarniom rzucającym strumienie światła na zadbaną, wyasfaltowaną drogę biegnącą wzdłuż ich domu.

– Pamiętasz, jak obiecałeś mi Grecję na dziesiątą rocznicę ślubu? – spytała, odwróciwszy się w jego kierunku.

Jak mógłby zapomnieć? Przypominała mu o tej obietnicy tak często, że znał jej treść równie dobrze jak modlitwę Ojcze nasz.

– Minęło już tyle lat, a my nadal tam nie polecieliśmy – wypuściła z siebie na jednym wydechu, klęknąwszy przy mężu i chwyciwszy go za dłoń. Ujął ją, wzniósł do ust i pocałował z czułością. Elizabeth miała małe ręce i tycie paluszki, które nieustannie go rozczulały. Złotnik robiący dla niej obrączkę nie mógł uwierzyć, że to nie dla dziecka.

– Prosper, kochany mój... – Musnęła ustami czoło męża. – Ile to już lat jesteśmy razem?

Uśmiechnął się. Takie wspomnienia akurat uwielbiał.

– Za krótko?

– Wariat! – Roześmiała się. – Znamy się jak łyse konie. Wiem o tobie wszystko, słyszysz? Wszystko. Więc nie waż się mnie zdradzać, bo cię zniszczę. – Wymierzyła mu żartobliwy kuksaniec w bok. Udał, że zraniła go do krwi. Po upływie kilkunastu sekund leżeli przytuleni do siebie na miękkim dywanie.

– Kajtek ma siedemnaście lat, dasz wiarę? Kiedy ten czas minął? Tak niedawno z nami zamieszkał, jakby wczoraj. Kiedy zobaczyłam go w twoich ramionach, poczułam się, jakby niebo mi spadło na głowę. Ten ciężar odpowiedzialności... A teraz nasz mały chłopczyk jest prawie dorosły.

– Datą tak, mózgiem niekoniecznie – powiedział Prosper.

– Och, nie mów tak.

– Co nie mów? Prawdę mówię. Zginie bez mamusi.

– Naprawdę chcesz teraz rozmawiać o wychowaniu Kajtka? Naprawdę?

Absolutnie nie chciał. Zwłaszcza że gdy wchodzili na tematy wychowawcze, zaczynało wrzeć. Właściwie wszystko, o czym ostatnimi czasy dyskutowali, doprowadzało w ich związku do mniejszej bądź większej awantury. „Tym razem tak nie będzie” – pomyślał, przysięgając w duchu, że obieca Elżbiecie wszystko, co tylko chce, byleby ją udobruchać i wywołać uśmiech na pięknej, wciąż pozbawionej zmarszczek twarzy. Elżbieta nie starzała się z godnością. Uwielbiała zabiegi kosmetyczne, ale też nie przesadzała z nimi. Od czasu do czasu wstrzyknęła sobie to czy tamto, podkreślając nieco urodę i spowalniając przy okazji proces starzenia. Podobała mu się do szaleństwa. Śmiało mógł przyznać, że jeszcze bardziej niż wówczas, gdy miała nieco ponad dwadzieścia lat i nosiła glany.

– To jak, polecimy do tej Grecji? – wyszeptała wręcz błagalnie. – Tak bardzo pragnę tam pojechać. Widziałam na Instagramie taki cudny hotel, na pewno ci się spodoba. Zróbmy sobie prezent na osiemnastą rocznicę ślubu, co ty na to?

Prosper rozluźnił nieco uścisk.

– Grecja ma tak bogate dziedzictwo kulturowe. Ty wiesz, że w dwa tysiące trzynastym trafiła na listę najlepiej rozwijających się państw?

– Pierwsze słyszę.

– Może dlatego, że to pierwszy w historii przypadek degradacji kraju do takiej grupy.

Parsknęli śmiechem, podnosząc się z pozycji leżącej. Siedzieli teraz po turecku naprzeciwko siebie i nie spuszczali z siebie oczu. Dawno nie było między nimi takiej bliskości. Prosper nie chciał tego psuć.

– Wiesz, że boję się latać, prawda? – przypomniał, żywiąc marną nadzieję, że ten argument przemówi do żony.

– Och, daj spokój.

– Naprawdę! – Położył dłoń na wysokości serca. – Boję się. Gdyby Bóg chciał, żeby człowiek latał, dałby mu skrzydła.

Elżbieta sapnęła z rozczarowaniem.

– Słuchaj, zawsze jest coś, zawsze! Jak Kajtek był mały, to nie mieliśmy pieniędzy, potem zaczęliśmy budować dom, potem jak już się trochę odkuliśmy, to urodziła się Ala. Kiedy wreszcie skończyliśmy dom, wyemigrowaliśmy z Polski, zostawiając nasz nowy dom, i tu, w Niemczech, pobudowaliśmy następny. Znów trzeba go było wykańczać. Minęły już trzy lata od naszej emigracji, dom skończony, a ty teraz wymyślasz koleją wymówkę. Boisz się latać, też mi coś! – skończyła monolog podniesionym tonem.

Oddech Prospera przyspieszył. Zrobiło się nerwowo.

– Grecja jest taka piękna, zwłaszcza Mykonos. Ty wiesz, jakie tam są plaże? Już siebie tam widzę – rozmarzyła się.

Mąż zacisnął powieki.

– Zaraz mi powiesz, że chce ci się spać. No tak, moje marzenia cię usypiają. Na pewno lepiej wydać pieniądze na nowe kafelki.

– Co ty bredzisz, Elka, jakie kafelki?

– Konsumpcyjny tryb życia. Pracujesz, aby inwestować. A ja chcę żyć, Prosper, słyszysz? Ja chcę żyć!

– A nie żyjesz? Na Boga, niedawno kupiłem ci nowego mercedesa.

– Ty kupiłeś? O proszę, nie wiedziałam. Myślałam, że to za nasze wspólne pieniądze. Zresztą nieważne, mam gdzieś ten samochód, chcesz, to go zabieraj, bo mi nie jest do niczego potrzebny. Pragnę podróży, słyszysz? Podróży! Rób sobie, co chcesz, ale ja tam polecę w tym roku i już. Z tobą albo bez ciebie – wycedziła, krzyżując ramiona na piersi.

Znów się sprzeczali, chociaż żadne z nich tego nie chciało. W drzwiach nieoczekiwanie stanęła Ala.

– Czy wy się znów kłócicie? – spytała.

Elżbieta poderwała się i podbiegła natychmiast do drzwi. Przytuliła córeczkę, uspokajając, że wszystko jest w porządku.

– Skoro w porządku, to dlaczego tak głośno mówicie? Kajtek założył te ogromne słuchawy i gra, a ja czytać przez was nie mogę.

Elżbieta pocałowała ją w główkę. Serce jej się krajało. Naraz targnęło nią poczucie winy za własne marzenia. Przecież miała wszystko i trzymała właśnie to wszystko w ramionach. Czyż nie rodzina powinna być dla niej najważniejsza? Zdrowe dzieci, wspaniały mąż, brak kłopotów finansowych. O życiu takim, jakie wiodła, marzyła niejedna kobieta. Może nie podróżowali po świecie, ale też nie siedzieli w domu. Rok wcześniej odwiedzili Francję, zahaczyli o Austrię, a w tym roku wybierali się na rodzinne wakacje do Rzymu. Powinna odczuwać wdzięczność, wszak miała tak wiele, tymczasem koncentrowała się na tym, co akurat znajdowało się poza jej zasięgiem.

– Idź czytać, słoneczko moje, już nie będziemy tak głośno rozmawiać – zapewniła córkę.

Twarz dziewczynki się rozpromieniła. Prosper rozczulił się widokiem przytulonych do siebie swoich dwóch ukochanych dziewczyn. Gdy Ala zniknęła za drzwiami, wyciągnął do żony dłoń. Niechętnie mu ją podała, pozwalając porwać się w objęcia.

– Jeśli chcesz, to polecimy do tej Grecji – wyszeptał jej do ucha – na Mykonos, Santorini, Kretę, gdzie tylko chcesz.

Zaniemówiła. Osiemnaście lat czekała na ten moment. Zdążyła przywyknąć do niezliczonych odmów i szczerze mówiąc, sądziła, że i tym razem będzie podobnie. Pokłócą się trochę, posprzeczają, a i tak nigdzie nie pojadą. Prosper zaskoczył ją na całej linii. Chciała rzucić mu się w objęcia, rozpłakać łzami wdzięczności, krzyczeć na całe gardło „Alleluja!”, tymczasem jedynym, co przeszło jej przez gardło, było pytanie:

– Naprawdę?

Prosper przytaknął ruchem głowy, a wyraz jego twarzy świadczył o wcale nie mniejszym zaskoczeniu.

– Naprawdę! – zawołał wreszcie i po tym zapewnieniu Elżbieta rzuciła mu się w objęcia.

Całowała męża wszędzie, gdzie się dało. W usta, oczy, policzki, szyję. Jej drobne ramiona obejmowały go z zachłannością, jakiej niejedno małżeństwo mogłoby im pozazdrościć. Doczekała się. Polecą do Grecji. Nieważne na którą wyspę, ale polecą. Oczami wyobraźni wygrzewała się już na gorącym piasku, a łzy wzruszenia pomieszanego z radością nie przestawały płynąć jej z oczu. Była szczęśliwa. Tak po prostu szczęśliwa. Tak bardzo szczęśliwa, jak tylko można to sobie wyobrazić.

Lepiej zobaczyć coś raz,

niż słyszeć o tym tysiąc razy.

przysłowie chińskie

Rozdział 2

„Zielony? Nie, taki już mam. Może ten w groszki? Tak, koniecznie, i do tego słomkowy kapelusz z szerokim rondem, koniecznie wiązany pod brodą. Taki na romantyczne przejażdżki po wyspie wypożyczonym samochodem”.

Elżbieta nabrała powietrza w płuca, przymknęła oczy i rozmarzyła się. Nieważne, że niemal całą noc nie zmrużyła oka, rozmyślając o wyśnionej podróży, gdyż miała w sobie tyle energii, że mogłaby góry przenosić. Skrolowała strony internetowe w poszukiwaniu idealnego bikini, ciesząc się, że ostatnimi czasy nie zaniedbywała treningów. Miała trzydzieści osiem lat, a jej ciało wyglądało lepiej niż u niejednej osiemnastolatki. Opłaciło się nieopychanie się czekoladowym tortem i powstrzymywanie się przed wieczornym chrupaniem chipsów przed telewizorem, czego Prosper nie zdołał sobie odmówić. Elżbieta to co innego. Ona wolała widok swojego smukłego ciała w dopasowanej sukience aniżeli zbędną porcję tuczących kalorii. Majteczki w rozmiarze S, stanik w rozmiarze siedemdziesiąt D, do tego te długie włosy i niespełna sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, pasujące niemal do każdego mężczyzny. Wiedziała, że się podoba, i często czuła na sobie spojrzenia męskich oczu, co doprowadzało Prospera do szaleństwa. Ale teraz przecież jechała z nim, więc gdyby tak zrezygnowała z pełnych fig na rzecz odsłaniających nieco więcej stringów, mąż na pewno nie miałby nic przeciwko temu. Zwłaszcza że na Mykonos zamierzali polecieć tylko we dwoje. Dźwięk telefonu wyrwał ją z rozmyślań, uświadamiając, że straciła ponad godzinę na zakupy online.

– Cześć, Aneczko – rzuciła wesołym tonem. – Mów, mów szybciutko, co tam u ciebie, bo nie mam za dużo czasu, muszę pracować.

Przyjaciółka wyraziła swe zniechęcenie głośnym westchnięciem.

– Nie wzdychaj, nie wzdychaj. Zmarnowałam godzinę na grzebanie w sieci i jestem w polu z robotą. Ci z „Vogue’a” czekają na mój artykuł, a ja jeszcze nawet nie mam pomysłu.

– Zaczęłaś pisać dla „Vogue’a”? Proszę, proszę. Nie wiedziałam.

– Och tam. – Elżbieta machnęła dłonią. – Mały felietonik o wszystkim i o niczym. Nie mam pojęcia, czy ta rubryka się utrzyma.

– Nie bądź taka skromna.

– Ja skromna? A w życiu. Kochana! Właśnie zamówiłam sobie plażowe stringi!

– Że co? – Ania rozdziawiła usta.

– Będę w nich pomykała na gorących plażach Mykonos w towarzystwie najprzystojniejszego mężczyzny na świecie. Dasz wiarę?

– Lecisz do Grecji?

– Yhm.

– Ela, tak się cieszę! Nie mogę w to uwierzyć. Jak udało ci się namówić tego zapyziałego zgreda na ten wyjazd?

– Nie zapominaj, że mówisz o moim mężu.

– Och tam! – Ania cmoknęła, niewiele sobie robiąc z tej uwagi.

Poznały się z Elą na studiach pedagogicznych i chociaż na początku nie zapałały do siebie wielką sympatią, to po kilku miesiącach zostały najlepszymi przyjaciółkami. Ich relacja nie ucierpiała nawet wtedy, gdy Ela zdecydowała się wyemigrować z rodziną do Niemiec.

– No już, już, opowiadaj. Może czegoś się od ciebie nauczę. Namawiam mojego starego na wypad do Krakowa, ale jemu za drogo. Jedziemy pod namiot do Gąsek czy jakichś innych Kóz. Już widzę nasze pełne radości dzieci, jak ustawiają się w kolejce do toi toia. Muszę się zaopatrzyć w srajtaśmę, bo jak znam życie, właściciel pola namiotowego w dniu naszego przyjazdu ogłosi jej deficyt.

Elżbieta parsknęła śmiechem. Kochała w przyjaciółce dystans, z jakim ta podchodziła do życia, oraz to, że nie było między nimi żadnej rywalizacji. Anna, co wydawało się ewenementem, nie miała genu zazdrości, który u znacznej większości społeczeństwa płci żeńskiej stanowił wadę wrodzoną.

– W tym roku stuknie nam osiemnaście lat, Anusiu.

Elżbiecie zrobiło się ciepło na sercu. Przypomniała sobie, jak przed laty zwierzyła się Ani, że się zakochała. Ania była świadkiem jej wszystkich pierwszych namiętności. Nie mogła wyjść z podziwu, gdy w wakacje po pierwszym roku studiów Prosper gnał do Elki ze Szczecina na południe Polski, aby móc ją na chwilę zobaczyć. Gdy rodzice szli spać, ta wykradała się oknem, aby uprawiać z nim seks na sianie w stodole ojca. Anka smarowała jej potem plecy bepanthenem, ostrzegając, że jak stary się dowie, to najpierw zabije Prospera, a potem tak złoi jej tyłek, że żaden krem nie pomoże. Chociaż uważała, że Elżbieta zasługuje na kogoś lepszego niż Prosper, nigdy nie powiedziała tego na głos. W Zachodniopomorskiem krążyły plotki, że facet, dla którego jej przyjaciółka straciła głowę, zerwał zaręczyny, zostawiając ponoć dziewczynę w ciąży. Ania nie miała sumienia powiedzieć o tym zakochanej Elżbiecie. No bo i jak miała to zrobić? Ela rozkwitała niczym najpiękniejszy kwiat w objęciach właśnie tego mężczyzny. A plotki? Cóż... Chociaż niby w każdej jest trochę prawdy, to jednak zawsze są to plotki.

– Osiemnaście lat, szaleństwo. Dawałam wam przynajmniej o połowę mniej – powiedziała Anka.

– Małpa.

– Nie mów do mnie tak pieszczotliwie, przecież to samo życie. Dopiero kiedy urodziła się Ala, nabrałam pewności, że jesteście dla siebie stworzeni.

– Naprawdę? – Elżbieta się zdziwiła. – Nigdy mi o tym nie mówiłaś.

Anna zdała sobie sprawę, że nieoczekiwanie wdepnęła na grząski grunt.

– Lepiej powiedz mi, kiedy lecicie i na jak długo? – zmieniła temat, ocierając krople potu z czoła. Dobrze, że Elka nie mogła tego zauważyć.

– Pod koniec wakacji. Dzieci zostaną w domu, w Polsce.

– Same?

– Nie, no coś ty. Mama do nich przyjedzie. A my będziemy świętować – zapiszczała do słuchawki jak mała dziewczynka. – Zresztą Kajtek już praktycznie nie wymaga niańczenia. Jest prawie dorosły. Jedynie Alunia potrzebuje uwagi, ale jestem pewna, że ten tydzień jakoś beze mnie wytrzyma. No i jeszcze nasza psina. Przecież nie zabierzemy jej ze sobą. – Ela spojrzała na leżącą obok jej stóp małą sunię, w której zakochana była do szaleństwa.

– Twoja mama to skarb.

– Prawda – przytaknęła Ela.

Rozpierała ją wdzięczność, że ma dookoła siebie samych życzliwych ludzi. Mama nigdy nie odmawiała jej pomocy przy dzieciach. Praktycznie na każde skinienie, kiedy tylko mogła, rzucała wszystko i jechała z Limanowej do Szczecina, aby zająć się wnuczętami. Życie na dwa domy miało swoje plusy – nawet teraz, kiedy Elżbieta miała chęć bądź też potrzebę, pakowała się i po kilku godzinach drogi z Bawarii, mogła oddychać polskim powietrzem.

– Aniu, muszę kończyć, bo jak tak będę wisieć z tobą na telefonie, to „Vogue” nigdy nie dostanie mojego tekstu.

– Powiedz mi tylko, do Rzymu też jedziecie?

– Tak, tak, ale to już z dziećmi. Namówiłam mamę, aby przyjechała do Bawarii i została z naszą psinką.

Sunia o imieniu Happy podniosła łebek, jakby wiedziała, że o niej mowa.

– Cieszę się twoim szczęściem, Elu. Za to, co robisz dla Kajtka...

– Och, przestań już, to mój syn.

– Jesteś aniołem, wiesz? Prosper powinien cię nosić na rękach.

– Nosi, nosi – odparła Elżbieta, pożegnała się i zakończyła połączenie.

Anna jeszcze przez chwilę trzymała telefon w dłoni, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Zacisnęła usta w wąską kreskę.

– Osiemnaście lat – powiedziała głośno do siebie.

Na początku nie dawała temu małżeństwu szans na przetrwanie bodaj roku. Teraz odetchnęła z ulgą, ciesząc się, że jednak się pomyliła. Wyglądało na to, że Ela zestarzeje się u boku Prospera. Oby tylko ten facet miał pojęcie, jak wielkim szczęściem obdarowało go życie.

.

Siedemnaście lat wcześniej

– Niemożliwe – wyszeptała do siebie, wpatrując się w jedną czerwoną kreskę.

Oboje byli młodzi, zdrowi i nie zabezpieczali się przed ciążą, uznając, że co ma być, to będzie. Od niemal roku byli małżeństwem i chociaż większość znajomych odradzała im dziecko, bo niby stracą niezależność, bo za wcześnie, bo trzeba najpierw pożyć, to jakoś puszczali mimo uszu te wszystkie „dobre rady”, zdając się na łaskę losu i natury.

A one nie przynosiły nic.

– Niemożliwe – powtórzyła, sięgnąwszy po kajet i otworzywszy go na stronie z datami wszystkich miesiączek. Mogła pochwalić się podręcznikowymi dwudziestoośmiodniowymi cyklami, i co z tego?

Mogło się nie udać po miesiącu, po dwóch, trzech, po pół roku, ale... „Powinnam zacząć się martwić?” – Elżbieta zmarszczyła brwi, zerknąwszy na swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Na umywalce stały dwie szczoteczki do zębów, namacalny dowód na to, że żyła w stałym związku. Miała dopiero dwadzieścia dwa lata i z pewnością całe życie na to, aby urodzić dzieci, ale myśl, że od roku nie zaszła w ciążę, mimo że stronili od antykoncepcji, weszła do głowy i nie chciała jej opuścić. Jeszcze tego samego dnia umówiła się na wizytę lekarską, by opowiedzieć o swoich obawach. Doświadczona ginekolożka nie wyglądała na zaniepokojoną, co nieco uspokoiło Elżbietę. Rozmawiały o prowadzonym przez Elę trybie życia, o tym, aby więcej czasu przeznaczała na relaks, łykała witaminy, unikała stresu i darowała sobie studenckie imprezy, a w niedalekiej przyszłości zobaczy na teście ciążowym dwie kreski.

– Ale ja żyję bardzo spokojnie. Od roku jestem mężatką. Nie mam żadnych stresów i nie zarywam nocy...

– Pani Elżbieto... – Lekarka weszła jej w słowo. – Jeszcze będzie pani mamą, i to niejeden raz. Na razie nie ma powodów do obaw. Jest pani bardzo młoda. Proszę dbać o siebie i o męża, i jeśli za pół roku nic się nie zmieni, to obiecuję zlecić dodatkowe badania, zgoda?

Elżbieta wykrzywiła usta w coś na kształt uśmiechu, przytaknęła niechętnie, pożegnała się i wyszła. W drodze powrotnej do domu rozmyślała o przewrotności losu. Dopóki nie poznała Prospera, przez myśl jej nie przeszło, że chce być matką. Wręcz przeciwnie – na dźwięk pisków dochodzących z mijanych na ulicy wózków dostawała palpitacji serca, a na widok matek karmiących w parkach piersią swoje pociechy zaczynało ją mdlić. Dopiero kiedy się zakochała, zaczęła myśleć o macierzyństwie inaczej. Im dłużej była z Prosperem, tym bardziej pragnęła mieć z nim dzieci – małe istoty, stworzone z ich obojga. Przed ślubem nie prowadzili żadnych górnolotnych rozmów o rodzicielstwie, a jedynie ustalili, że się na nie godzą. Nie planowali jednak, kiedy to nastąpi. Dlatego gdy Ela poinformowała męża, że odstawiła tabletki antykoncepcyjne, ten, mieszając jajecznicę, wzruszył jedynie ramionami. Ela czuła się pewnie w tym związku i sądziła, że to świetny pomysł, aby urodzić dziecko jeszcze na studiach. Odkąd miała ukochanego przy sobie, nie potrzebowała już hucznych imprez do białego rana – wystarczył jej on, od niedawna mąż, miseczka ryżu z warzywami i butelka niedrogiego wina. Planowała, że gdy tylko odchowa maleństwo, wróci do marzeń o byciu dziennikarką. Mimo młodego wieku miała w sobie dość dojrzałości, żeby wiedzieć, że to rodzina jest najważniejsza, a wszystko inne można do niej dostosować.

„W życiu kobiety jest czas na wszystko, moje dziecko” – mówiła Halinka, mama Eli, przytulając ją i popierając ten wybór. Cieszyła się, że córka wreszcie zmądrzała, i żywiła nadzieję, że teraz to już na pewno będzie wiodła spokojne, nudne i szczęśliwe życie.

Rzecz jasna, nie myliła się. Pierwsze miesiące małżeństwa państwa Flisów minęły iście miodowo. Młodzi urządzali się w świeżo wynajętej kawalerce, uczyli się razem gotować, chodzili na spacery, a wieczorami oglądali filmy na wideo lub zdobywające wówczas popularność seriale. Ela uczęszczała na studia, a Prosper, świeżo upieczony absolwent Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego, dzierżąc w dłoni dyplom inżyniera, zatrudnił się w małej szczecińskiej firmie budowlanej i jak na człowieka prosto po studiach zarabiał tyle, że na wszystko im wystarczało. Prawda była taka, że początkowo nie mieli wygórowanych ambicji, żyli miłością do siebie i marzeniami o tym, że kiedyś kupią działkę, postawią na niej dom, by w niedalekiej przyszłości wypełnił się śmiechem ich pociech. Nie zastanawiali się, jak tego wszystkiego dokonają, i z naiwnością młodych wierzyli, że wszystko, o czym marzą, los ofiaruje im w darze.

***

– Przestań macać te zasłonki i usiądź wreszcie. Kawki się napij, ciacho zjedz – powiedziała Ela do stojącej przy oknie Ani.

Przyjaciółka odwróciła się, obrzucając głodnym wzrokiem suto zastawioną tacę.

– Sama to upiekłaś? – spytała, siadając i wpychając do ust ciastko w kształcie orzeszka.

Ela dumnie przytaknęła.

– Jesteś niesamowita, szok! Co się z tobą stało? Kto porwał moją szaloną Elkę, wypatroszył i naszprycował starością? – Roześmiała się, łapiąc za dzbanuszek z mlekiem i nalewając odrobinę do kawy.

Elżbiecie sprawiało przyjemność patrzenie na zachwycony wyraz twarzy Ani, gdy jadła jej wypieki. Biorąc pod uwagę, że gospodyni dysponowała jedynie piekarnikiem gazowym, w którym temperatura szalała, jak chciała, upieczenie tych ciastek było nie lada osiągnięciem.

– Ślicznie się tu urządziliście, ale nie za ciasno wam trochę? – spytała wówczas dwudziestodwuletnia Ania. Były rówieśniczkami, a ich sposoby na życie znacznie się różniły. Ela zdążyła już wyjść za mąż, a Ania wciąż poszukiwała idealnego kandydata nadającego się na tak zwanego „współspacza” – nie mylić z mężem.

– Gdzieś ty wsadziła swoje wszystkie kiecki, co? Ta szafa może i jest duża, ale na bank dzielisz ją ze starym, nie?

Ela wzruszyła ramionami.

– Nie potrzebuję już tylu kiecek. Wywiozłam je do Limanowej. Zresztą Prosper mnie kocha taką, jaka jestem, nie muszę się stroić.

Ania wytrzeszczyła oczy i o mały włos nie zakrztusiła się ciasteczkiem.

– Ale ty kochasz te sukienki, Ela – powiedziała z pełnymi ustami – zawsze je kochałaś.

– Prospera kocham bardziej.

Przyjaciółka zmarszczyła czoło w wyrazie niezadowolenia. Nie mogła pojąć, jak miłość Elżbiety do męża stopniowo pochłaniała osobę, jaką jeszcze nie tak dawno znała.

– Naprawdę nie jest ci tu ciasno? Naprawdę? No wiesz, nie żebym krytykowała, ale dwadzieścia osiem metrów... – jęknęła, wstając i podchodząc do okna. – Dobrze, że chociaż balkon masz. Mały, bo mały i z widokiem na ulicę, ale jest.

– W końcu dostrzegłaś pozytyw – ucieszyła się Ela. – Opowiedz mi, co u ciebie? Jak twoje podboje? – mrugnęła, chcąc zmienić męczący ją temat, gdyż wbrew temu, co sądziła Ania, i temu, że test ciążowy uparcie pokazywał jedną kreskę, żyło jej się naprawdę dobrze.

Ania rozpromieniła się, wstając od stołu i robiąc krok w kierunku okna. Miała na sobie rozkloszowaną sukienkę w drobne kwiatuszki, a jasne, poprzetykane pasemkami włosy były rozpuszczone. Chociaż dziewczyn absolutnie nie łączyły więzy krwi, wielu ludzi brało je za siostry. Może z powodu tych jasnych włosów, szczupłych sylwetek i podobnego wzrostu. Jedyne, co je od siebie odróżniało, to wielkość biustu. Ela zawsze miała czym oddychać, czego Ania jej zazdrościła, oczywiście pozytywnie, nigdy złośliwie.

– Poznałam kogoś – powiedziała Ania, szczerząc zęby.

Jej oczy błyszczały porażającym blaskiem, celując iskry prosto w serce Elżbiety, która już rozchyliła usta, by coś powiedzieć, coś wzniosłego, coś wyrażającego zachwyt i niepohamowaną radość, lecz to wszystko uwięzło jej w gardle, zatrzymane dźwiękiem klucza kręcącego się w zamku drzwi wejściowych. Zerknęła na przegub dłoni, by sprawdzić, która godzina. „Prosper? – przemknęło jej przez głowę. – Przecież to za wcześnie”. Dziś miał pracować do wieczora, właśnie dlatego umówiła się z Anią. Zaniepokoiła się jego niespodziewanym powrotem, gdyż nie zdążyła jeszcze przygotować kolacji, na którą się umówili rankiem. Zwróciła wzrok na drzwi i to, co w nim zobaczyła, spowodowało utratę oddechu na kilka ciągnących się w nieskończoność sekund. Powietrze wypełniające całe dwudziestoośmiometrowe mieszkanko zostało jakby z niego odessane, przez co niemal omdlała.

– Kochanie, muszę ci coś powiedzieć – zaczął Prosper cichym, łamiącym się głosem, z którego przebijał niczym nieskażony lęk.

– Kto to jest? – spytała Elżbieta, nie zauważając nawet, kiedy Ania opuściła ich mieszkanie, którego ściany skurczyły się w ciągu chwili, powodując wpędzającą w dyskomfort ciasnotę. Kilka sekund później usłyszała przeraźliwy krzyk dziecka.

To był jej syn.

Życie dane nam z natury jest krótkie,

ale pamięć dobrze spędzonego życia

jest wieczna.

Cycero

Rozdział 3

Słysząc chrzęst przekręcanego w zamku klucza, postawiła ostatnią kropkę w artykule i odjechała fotelem spod biurka, splatając dłonie na potylicy. Odetchnęła z ulgą i wdzięcznością za nadchodzące wakacje, po czym wstała, ruszając w stronę przybysza.

– Jak było w szkole, skarbie? – spytała siedemnastoletniego Kajetana. – Wszystko okej?

Chłopak odpowiedział uprzejmie, nawet na nią nie patrząc.

– Syneeek? – powiedziała przeciągle, odwracając się do niego i wykonując charakterystyczny gest palcami „obserwuję cię”. Ten gest miał mu przypomnieć, że ćwiczą właśnie patrzenie rozmówcy w oczy. Kajtek z wrodzoną sobie dyplomacją sapnął szeptem, aby w żadnym razie nie urazić matki. – Głodny jesteś? Ugotowałam rosół. Chodź, zjemy sobie, zanim Ala i tata wrócą do domu – oznajmiła, kierując się do kuchni.

Kajtek posłusznie poszedł za nią.

– Jak sprawdzian z niemieckiego? Zrozumiałeś wszystko, nie było kłopotów?

– Zrozumiałem większość. Myślę, że będzie dobrze.

Przełknęła, poszukując w myślach tematów do rozmowy z nastolatkiem. Wszystkie „zastępcze” już mieli za sobą. Nałożyła makaron na talerze i poprosiła, aby nakrył do stołu. Stawiając przed nim gorący rosół, odchrząknęła, by przypomnieć mu tym dźwiękiem, by nie skubał skórek przy paznokciach. Usiadła naprzeciwko, aby zjeść wspólnie posiłek.

– Wiesz, że cię kocham, prawda? – przypomniała, zanurzając łyżkę w rosole.

– Wiem.

– Wiesz, że z całego serca? – dopytywała.

– Ja ciebie też, mamusiu – odpowiedział.

Miał już siedemnaście lat i odkąd nauczył się mówić, nigdy nie nazwał jej mamą, matką ani tym podobnie, zawsze była dla niego mamusią albo mamunią. Zastanawiała się, kiedy brzmiało to cudowniej: wówczas gdy był małym chłopcem, którego dopiero co poznawała, i gdy uczyła się być dla niego rodzicem, czy teraz, kiedy miała przed sobą praktycznie dorosłego człowieka.

– Opowiedz mi o trzech miłych rzeczach, jakie wydarzyły się dziś w szkole – ciągnęła go za język, zdając sobie sprawę, że to pytanie niekoniecznie pasuje do chłopców jego wieku.

Już prędzej należało zadać je dziewięcioletniej Alicji aniżeli jemu, jednak całą kreatywność, jaką Ela zdołała z siebie dziś wykrzesać, wpompowała w artykuł i naprawdę nie miała już siły na nic. Targnęły nią wyrzuty sumienia i nagła panika wypełniła jej wnętrze, z całej siły krzyczące: „Zaraz stracisz z nim kontakt, już wymyka ci się z rąk, zrób coś, zanim będzie za późno, ten nastolatek potrzebuje wsparcia, jesteś jego matką!”.

Kajtek zaczął nieporadnie opowiadać o tym, jak poszedł z kolegami na kebab i jak pan kierowca z autobusu zagadnął do niego po polsku. Ela, usłyszawszy o zagadnięciu syna w ojczystej mowie, aż podskoczyła.

– Skąd wiedział, że jesteś Polakiem? – spytała zdziwiona. Owszem, Kajtek niewątpliwie mógł się poszczycić słowiańskim typem urody, ale równie dobrze jego jasne, niemal platynowe włosy, mogły świadczyć o niemieckich korzeniach.

– Mam kurtkę 4F, zapomniałaś? Tylko Polacy noszą takie, dlatego mnie poznał.

Elżbieta roześmiała się tak szczerze, że makaron wyleciał jej z ust, plamiąc spodnie.

– A niech to – rzuciła i nie przestając się śmiać, próbowała zaprać szybko plamę, pocierając ją kuchenną gąbeczką nasączoną wodą z płynem do naczyń.

W domu rozbrzmiał dźwięk dzwonka do drzwi. Happy zaczęła szczekać wesoło i kręcić się jak fryga, po czym nie wyrabiając na zakrętach, rzuciła się w kierunku wejścia.

– Otworzę – oznajmił Kajtek, wstając od stołu.

„Jak zawsze zapomnieli kluczy”. – Elżbieta pomyślała o mężu i córce, włączając płytę indukcyjną pod garnkiem z rosołem.

Dom momentalnie wypełnił się hałasem. Sunia szczekała, Prosper opędzał się od niej, a Ala od progu narzekała na spadającą z wieszaka kurtkę, która za żadne skarby nie chciała zawisnąć w przeznaczonym dla niej miejscu. Tata cierpliwie tłumaczył dziewczynce, aby się nie denerwowała, a następnie wykonał zadanie za nią. Chichotali głośno, opowiadając sobie o minionym dniu i przerywając jedno drugiemu. Jak różna była rozmowa ojca z córką od rozmowy matki z synem, tylko Elżbieta zdołała dostrzec. Zasmuciło ją to, jeszcze bardziej utwierdzając w przekonaniu, że powinna więcej uwagi poświęcić nastolatkowi. Kajtek zdecydowanie różnił się do Alicji i chociaż miał dopiero siedemnaście lat, matka odnosiła wrażenie, że dusza chłopaka jest znacznie starsza.

– Cześć, kochanie – powiedział wesoło Prosper, zbliżając się ku żonie. – Co ci się stało? – spytał, obrzucając wzrokiem plamę na spodniach i składając pocałunek na policzku żony.

Przekazała mu historię o tym, jak dziś rozpoznaje się Polaka i że wszystkiemu winna jest kurtka 4F. Prosper zaśmiał się, co przyjemnie ją zaskoczyło. Kiedy mąż i syn znajdowali się w jednym pomieszczeniu, nieświadomie wstrzymywała oddech, czekając na rozwój wydarzeń.

– Jak tam w szkole, Demon? – rzucił ojciec do syna.

– Dobrze.

Elżbieta zacisnęła szczęki. Nie przepadała za tym, że Prosper nazywał Kajtka Demonem. Ta ksywka miała na celu sarkastycznie podkreślać to, że nastolatek nie należał do osób nadto towarzyskich i komunikatywnych. A może z tym sarkazmem to Elżbiecie się tylko wydawało? Może wmówiła go sobie, bo jest przewrażliwiona na punkcie syna i każdy, nawet najmniejszy przejaw naruszenia jego przestrzeni, gotowa była odeprzeć niczym lwica broniąca swojego potomstwa.

– Dostałeś coś?

– Jedynkę.

– O, super. Z czego?

– Z matematyki.

– Dobrze, że mieszkamy w Niemczech. W Polsce za jedynkę byłoby manto – oznajmił Prosper, nalewając sobie i córce zupy.

Chociaż mieszkali w Bawarii od trzech lat, wciąż nie mogli się przyzwyczaić do odwrotnej skali oceniania. Tutaj najlepszą notą była właśnie jedynka, a najsłabszą szóstka.

– A za co dostałeś tę jedynkę? – dopytywał Prosper.

Elżbieta usłyszała w głosie męża nutkę zniecierpliwienia.

Temperamenty obu mężczyzn różniły się tak bardzo, jak tylko mogły się różnić, i z tego powodu w każdej, nawet najkrótszej rozmowie Elżbieta zauważała zgrzyty, przez które jej oddech stawał się płytszy, a ręce niekontrolowanie zaczynały drżeć. Ukrywała to, próbując się czymś zająć. A to nagle zaczynała wycierać stół, a to mieszać w garnku, a to na przykład parzyć herbatę, byleby tylko nie usiąść i nie pozwolić komukolwiek wytropić jej własnego zestresowania.

Kajtek, typowym dla niego zwyczajem, odpłynął gdzieś myślami. Miętolił w palcach leżącą na kuchennym blacie ładowarkę od telefonu, a wyraz jego oczu komunikował otoczeniu brak koncentracji na rozpoczętej z ojcem rozmowie.

– Demon, słyszysz, co do ciebie mówię? – fuknął Prosper.

Elżbieta przełknęła ślinę. Chociaż nic się jeszcze nie wydarzyło, a przynajmniej tak chciała to widzieć, czuła, jak wzbiera w niej zdenerwowanie.

Kajtek podniósł wzrok na ojca.

– Dowiem się, z czego dostałeś tę jedynkę? – Prosper ponowił pytanie.

– No z matematyki.

Prosper z głośnym brzdękiem odłożył łyżkę do pustej miseczki i wstał z zamiarem odstawienia naczyń do zmywarki. Happy zawieruszyła mu się pod stopami i niechcący nadepnął jej na łapkę. Kajtek poderwał się na ratunek zwierzęciu, które pisnęło, wziął psinę na ręce i zaczął się z nią kołysać tak, jak zwykle robi to rodzic z niemowlakiem.

– Co robisz? – Prosper podniósł ton.

Kajtek tulił psa.

– Odstaw tego kundla. Przecież nic się nie stało.

– A co ci to przeszkadza, że wziął ją na ręce? – Elżbieta nie wytrzymała napięcia i postanowiła się wtrącić.

Kajtek patrzył na rodziców, nie wiedząc, co powinien w tym momencie zrobić. Najwyraźniej oboje byli teraz zdenerwowani, ale w żadnym wypadku nie potrafił odgadnąć z jakiego powodu.

– Odłóż tego kundla, powiedziałem. Zobacz, jak ty wyglądasz? Jak niedorozwój jakiś.

– Nie mów tak na niego. – Elżbieta broniła syna.

Kajtek nie odezwał się słowem. Stał na środku kuchni, wciąż tuląc psa.

– Oj tatuś, co ci to przeszkadza, że Kajtek trzyma Happy. Kocha, to przytula, proste. – Dziewczynka rozłożyła z czułością rączki, uśmiechając się rozbrajająco do ojca.

Twarz Prospera na widok małej kobietki rozpromieniła się niewyobrażalnym blaskiem. Chcąc jakoś opanować sytuację, Elżbieta chwyciła sunię i niemal wyrwała ją synowi z rąk. Trzymając dłoń na klatce piersiowej Happy, zastanawiała się, czyje serce bije teraz szybciej, jej czy tej małej psinki.

Kajtek został w samym środku kuchni, bez psa, i nie wiedział, co zrobić z rękami. Atmosfera stała się trudna do zniesienia. Nikt niczego nie zrobił, a awantura wisiała w powietrzu, niczym burza po upalnym dniu. Prosper przeniósł wzrok z Alicji na Kajtka i na nieszczęście Elżbieta, niczym najwprawniejszy detektyw, dostrzegła w jego spojrzeniu zmianę. Zupełnie jakby przełączył kanał w telewizji z bajek na horrory. Zmroziło ją. Zaczęła kołysać się z psem, zupełnie tak samo, jak jeszcze przed momentem jej syn.

– Co mam zrobić? – odezwał się Kajtek do ojca, nieporadnie domagając się wskazówki dotyczącej odpowiedniego zachowania.

– Szpagat – syknął Prosper. – Jak nie wiesz, co zrobić, to zrób szpagat.

Kiedyś roześmialiby się z tego stwierdzenia, ale im częściej pojawiało się ono w stosunku do Kajtka, tym rzadziej Elżbiecie było do śmiechu. Przeanalizowała szybko tę sytuację i domyśliła się, dlaczego Prosper się niecierpliwił. Kajtek nie był dzieckiem takim, jak wszyscy. Częstotliwość, z jaką odpływał w nieznane zwykłemu zjadaczowi chleba tereny, zamyślając się na przykład nad matematycznymi obliczeniami, ostatnimi czasy rosła i Ela musiała przyznać, że sama wspinała się na wyżyny opanowania w rozmowie z synem. Nigdy jednak nie zdarzyło jej się z tego powodu ubliżać Kajtkowi. Jej syn, jeden jedyny syneczek, chociaż już praktycznie dorosły mężczyzna, był po prostu wyjątkowy. W ciągu trzech lat tak opanował niemiecki, że wezwano ją do szkoły i zaproponowano, by przeskoczył klasę. Ona jednak się nie zgodziła, gdyż nie chciała wywierać na młodym presji, jaką niewątpliwie czuł z powodu przeprowadzki do innego kraju. Drugim powodem, dla którego nie zgodziła się na ten krok, było to, że chłopak potrzebował wiele czasu, aby zaaklimatyzować się w nowym otoczeniu. Nie chciała, aby przeżywał to ponownie. Odkąd zaprzyjaźnił się z pewnym Rosjaninem, odetchnęła z ulgą, radując się, że Kajtek wreszcie ma jakiegoś kolegę. Decyzję o tym, że nie będą przeskakiwać klasy, podjęła wspólnie z synem. Dyrektorka szkoły nie była zbytnio z tego zadowolona, ale w końcu dała za wygraną. Tyle, ile Ela usłyszała wtedy komplementów na temat Kajtka i tego, jak wspaniale jest wychowany, nie usłyszała nigdy przez całą edukację Alicji. Wracając do domu, rozmyślała o tym, jak to możliwe, że na zewnątrz Kajtek kradnie serca wszystkich, jest lubiany, chwalony i wynoszony pod niebiosa, a w domu ma problem z nawiązaniem choćby poprawnej relacji z ojcem. Może to wina adopcji? – rozważała, coraz częściej dochodząc do przekonania, że się nie myli.

– No powiedz coś! – Prosper stanął naprzeciwko syna tak blisko, że aż przeskoczyły między nimi iskry.

Chłopak zrobił krok w tył.

– No tak, nie musisz nic mówić, mamusia już cię obroniła.

– Nieprawda – bąknął chłopak.

Elżbieta odstawiła psa na podłogę, odwróciła się na pięcie i wyszła z kuchni, prosto do sypialni. Miała serdecznie dość. Dobiegły ją jeszcze szczątki rozmowy, w której Prosper ochrzaniał Kajtka za to, że ten nie ma własnego zdania i że mamusia we wszystkim go wyręcza. Gadał, gadał i gadał, a jego słowa, niczym żyletki trafiały w serce Elżbiety, powodując ból tak przejmujący, że ze zdenerwowania na całej szyi pojawiły się plamy. Pragnąc jakoś rozładować narastające napięcie, trzasnęła drzwiami tak mocno, że pękł kawałek futryny. Popędziła do przyległej do sypialni łazienki, oparła się o ścianę i osunęła po niej, łapiąc się za głowę.

– Nie wytrzymam tego, nie wytrzymam tego, nie wytrzymam tego. On nie lubi tego chłopaka. Nie lubi go. Nie wytrzymam tego. Mam tego dość, serdecznie dość – mówiła do siebie, jednocześnie nerwowo kołysząc się na boki.

Poczuła na włosach dotyk, a gdy uniosła wzrok i zobaczyła, że to Prosper, ponownie opuściła głowę, zakrywając uszy. Nie chciała słuchać, co mąż ma do powiedzenia. Znała te wszystkie śpiewki na pamięć. To właśnie przez nie Kajtek się od niej oddalał. „Chcę zrobić z niego mężczyznę, nie stawaj między nami, a wszystko się ułoży, przestań go niańczyć, bo to dorosły chłop” i wiele, wiele innych tekstów, których brzmienia nie potrafiła dłużej znosić. Prosper mówił coś do niej, lecz nie słyszała co, gdyż zatkała sobie uszy. Zdenerwowany złapał ją za ręce, chcąc, aby go słuchała. Nie dawała za wygraną, wciskając palce w uszy tak mocno, że aż bolało. Aby na pewno nie usłyszeć tego, co mówi Prosper, mruczała coś do siebie, kompletnie zagłuszając docierające z zewnątrz bodźce. Nie radziła sobie. Im Kajtek był starszy, tym było trudniej. Może gdyby kochała chłopca mniej, miałaby większy dystans do tego, jak traktuje go Prosper? Czasami bała się tej miłości. Nastolatek nie był jej biologicznym dzieckiem i można by uznać, że to właśnie Alicję, własną córeńkę, będzie kochała bardziej. Tymczasem kochała dzieci jednakowo, z taką samą siłą i zaangażowaniem. Chociaż chłopca nigdy nie karmiła piersią i nie czuła, jak rozpychał się w jej brzuchu, to w ogóle o tym nie myślała. Była matką syna i córki.

Przestała się kołysać i mruczeć, i delikatnie odsunęła dłonie od uszu. Uniosła głowę, z przykrością stwierdzając, że przed nią siedzi Prosper. Ostatnie trzy lata nie okazały się dobre dla ich małżeństwa. Ilość rozczarowań, jaka w niej narastała, z każdym dniem przybierała na sile i coraz trudniej było jej zawrócić z drogi, która, o zgrozo, wyglądała na początek końca. Gdyby tak nie kochała dzieci, gdyby tak nie kochała tego domu, gdyby... Gdyby tak nie kochała Prospera, już dawno spakowałaby walizkę i wróciła do Polski. Nie pomagały całonocne rozmowy, po których oboje chodzili wyczerpani wyjaśnianiem sobie tego, co ich boli, i Elżbieta coraz rzadziej miała na nie ochotę. Po co rozmawiać, skoro rozmowy nie przynoszą efektów? Po co? Zabrnęli w ślepy zaułek, nawet nie wiedząc, kiedy to się stało. Może chcieli za dużo od życia, decydując się na zmianę kraju? Może teraz nie potrafili oboje tego udźwignąć? Ela uważała, że radzi sobie świetnie, będąc jedynie z dziećmi. Gdy tylko wracał Prosper, cały skrupulatnie budowany spokój brał w łeb. Pryskał jak mydlana bańka. Nie było go i już.

– Zostaw mnie samą, proszę – powiedziała, siląc się na spokój.

Prosper patrzył na nią oczami pełnymi miłości. Nie mogła znieść tego spojrzenia, gdyż nie potrafiła go zrozumieć. To spojrzenie zarezerwowane było dla niej i dla Alicji, a zmieniało się w chwili, gdy Prosper patrzył na Kajtka.

– Idź stąd, chcę zostać sama – powiedziała ze złością.

– Rozwaliłaś drzwi, Ela. Znów rozwaliłaś drzwi. Nie nadążam naprawiać.

– Zacznij zachowywać się inaczej, a nie będę musiała tego robić.

– A co ja złego robię? Wróciłem do domu, wszystko było w porządku i nagle nie wiadomo z czego afera!

– Nie wiadomo z czego? – Zaśmiała się z kpiną. – Traktujesz Kajtka jak wroga, dlatego.

– Jakiego wroga? To już odezwać się do niego nie mogę? Dobra, nie będę. Nietykalny Kajtuś. Nic powiedzieć nie można. Gdybyś się nie wtrącała między nas...

– Nie musiałabym, gdybyś po prostu był życzliwy. To takie trudne? Dla mnie i dla Ali jesteś życzliwy, a gdy tylko pojawia się Kajtek, zaczyna brakować powietrza. Nie daję z tym sobie rady, Prosper, nie rozumiesz? Różnicujesz dzieci.

– Nie różnicuję.

– Różnicujesz. Gołym okiem widać, że nie lubisz Kajtka.

– Czy ty słyszałaś tę rozmowę? Słyszałaś? Zadaję mu pytanie, a on śpi. Odpowiada jak jakiś potłuczony.

– Nie obrażaj go znów.

– Nie obrażam. Mówię prawdę. Nie ma z nim kontaktu. Nie skupia się na rozmowie.

– To nie jest takie dziecko jak Ala. Dużo przeszedł.

– Niby co? Myślisz, że cokolwiek pamięta? Miał trzy miesiące.

– Traumy dzieciństwa zostają niekiedy na całe życie. Zresztą, po co ja z tobą dyskutuję. Tyle razy o tym rozmawialiśmy. Mam dość. Wyjdź stąd! – Elżbieta wstała z podłogi i stanęła obok męża.

Prosper próbował ją przytulić. Chciała uniknąć cielesnego kontaktu z nim, ale zamknął ją w ramionach na siłę. Bardzo nie lubiła, gdy to robił. Była od niego o wiele mniejsza, a on miał nad nią ponad trzydziestokilogramową przewagę.

– Puść mnie – zażądała.

– Uspokój się, proszę.

– Prosper, puść mnie – szamotała się, z marnym skutkiem. Wyglądała jak kura próbująca wygrać z dzikiem.

Nie zwalniał uścisku. Chcąc się uwolnić, wiła się na wszystkie strony. Gdy próbowała odepchnąć się od niego rękami, złapał ją boleśnie za nadgarstki.

– Dlaczego nie chcesz mnie puścić? – Rozpłakała się z niemocy. Czuła się taka bezsilna. Tak bardzo pragnęła spokoju, szczęśliwej rodziny, śmiechu, radości, wspólnego przeżywania posiłków, celebrowania rodzinnych chwil.

Zdawało się, że jej mąż pragnie tego samego. Codziennie mówił, że ją kocha, że jest dla niego wszystkim, że bez niej nie znaczy nic i że wszystko, co robi, robi z myślą o niej, o dzieciach, o rodzinie. Dlaczego więc czuła się jak w klatce? Dlaczego od jakiegoś czasu dusiła się w tym związku? Pragnęła żyć, oddychać, leżeć na trawie, liczyć chmury, jeść pączki i zrywać truskawki prosto z krzaczków, podróżować... To ostatnie było jej największym marzeniem. Chociaż pieniędzy im nie brakowało, z jakichś przyczyn nie podróżowali zbyt często. Prosper zawsze znajdował wymówkę. Po którejś z ostatnich kłótni wreszcie przeforsowała Grecję, ale teraz, gdy się szarpali w tej łazience, nie była pewna, czy chce z nim tam jechać. Osiemnaście lat byli małżeństwem, a kłócili się, jakby niedawno się pobrali. Wciąż i wciąż poróżniało ich to samo – brak życzliwości Prospera w stosunku do Kajtka. Ostatnimi czasy nawet biednej Happy się obrywało. Chociaż psinka swym wyglądem przypominała anioła, to i tak Prosper ochrzcił ją kundlem, sierściuchem, bezmózgiem. Jak w jednym mężczyźnie mogło być tyle sprzeczności? Elżbieta widziała w nim ogromne pokłady miłości, za którymi dla równowagi stało tyle samo złośliwości, pogardy i sarkazmu. Pragnęła, aby tych pierwszych było więcej – och, ile przeprowadziła z nim rozmów, po których sytuacja poprawiała się na jakiś czas, a gdy tylko zaczynała się cieszyć, że między nimi jest dobrze, wszystko wracało do „normy” i na powrót zaczynali się kłócić.

Nie mogąc wydostać się z objęć męża, ugryzła go w przedramię. Nie chciała tego, lecz doprowadził ją do ostateczności. Zawsze miała wybór: albo bagatelizowała podobne sytuacje z Kajtkiem, zaciskając zęby, i po półgodzinie nawalania w chłopaka wychowawczymi tekstami Prosper wreszcie odpuszczał, a dzień toczył się dalej, albo stawała w obronie nastolatka i reszta dnia oraz wieczoru mijała w zepsutej atmosferze. Prosper nie odpuszczał. Zawsze znalazł powód, aby się przyczepić. Zawsze. Ostatnimi czasy Elżbieta nie potrafiła milczeć, w związku z czym awantury wybuchały coraz częściej. Dziewięćdziesiąt procent z nich dotyczyło Kajtka. Ela była bliska obłędu.

Prosper, poczuwszy ból, syknął i dopiero wtedy puścił Elżbietę, która zapłakana wybiegła z łazienki, w obłędzie przetaczając się przez sypialnię, aż wreszcie znalazła się na schodach, po których zbiegła do swojego gabinetu. Gdy się tam znalazła, rozpłakała się. Wyła tak głośno, jak nigdy wcześniej. Ostatnio bardzo dużo i bardzo często płakała, ale wcześniej nie robiła tego tak głośno. Nie usłyszała nawet, kiedy ktoś wszedł do pokoju. Skulona na kanapie, na której zwykła pracować z laptopem na kolanach, oddawała się cierpieniu. Żadna z uronionych łez nie przynosiła ulgi – wręcz przeciwnie, wypełniała jej serce jeszcze większym żalem i pewnością, że z tej sytuacji nie ma wyjścia. Nic się nigdy nie zmieni. Prosper już zawsze będzie „wychowywał” Kajtka bezdusznymi metodami, a ona nigdy, przenigdy się z tym nie pogodzi. Wcale nie chciała rozwodu, jednak myślała o nim coraz częściej. Wyrastał w umyśle niczym niechciany chwast i chociaż plewiła go regularnie, odradzał się na nowo z coraz to silniejszymi korzeniami.

– Mamuniu, nie płacz – usłyszała dziecięcy głosik.

Odwróciła się i dostrzegłszy przerażoną twarzyczkę Aluni rozpłakała się jeszcze bardziej. Wtuliła się w małe ciałko dziewięciolatki, jak w bezpieczną przystań, pragnąc za wszelką cenę uszczknąć dla siebie bodaj garstkę spokoju pochodzącego z serca dziewczynki.

– Kocham cię, Aluniu – powiedziała.

– Ja ciebie też, mamusiu.

– Kocham cię całym sercem, moja córeńko, i nigdy, przenigdy nie przestanę.

.

Siedemnaście lat wcześniej

Wrzask dziecka wypełnił całą kawalerkę. Prosper trzymał zawiniątko w ramionach, nie mogąc oderwać wzroku od przerażonej młodziutkiej żony. Jeszcze przed momentem piła kawę z przyjaciółką i rozmawiała na nic nieznaczące tematy, nie mając najmniejszego pojęcia o tym, że gdzieś obok, gdzieś niedaleko, dzieją się rzeczy, które za chwilę już na zawsze odmienią jej życie.

Ania, która jeszcze dwie minuty temu wypełniała kwiecistą sukienką i szerokim uśmiechem niemal całe to maleńkie mieszkanko, teraz zniknęła, pozostawiając po sobie jedynie woń jaśminowych perfum.

– Mój brat nie żyje – wyznał z kamienną twarzą.

Ela rozchyliła usta, poruszając nimi bezgłośnie, jakby próbowała pomóc wydostać się słowom, jednak one zduszone szokiem, jakiego doznała, pozostały niewypowiedziane.

– To jest Kajtek, jego syn. Musimy się nim zająć, bo jego matka również zniknęła.

„Jaki brat?” – przemknęło przez głowę Eli. Prosper nigdy nie mówił, że ma rodzeństwo. Jego matka, a jej teściowa, również nie wspomniała o tym słowem. Teść już dawno nie żył, więc do niego akurat nie mogła mieć pretensji. Ale do pozostałych? Jaki brat, na Boga? Nie miała pojęcia o żadnym bracie, nie znała go, nie wiedziała, że istnieje jakieś dziecko, dla którego była ciotką. Jej rozbiegane, szalone myśli zostały zagłuszone przez wrzask chłopczyka. Prosper wcisnął jej zawiniątko w ręce i kazał przebrać.

– Mam pieluchy – oznajmił, ściągając plecak i wyjmując z niego paczkę czegoś, o czego istnieniu Ela nie miała pojęcia. – Tylko nie wiem, czy dobry rozmiar kupiłem.

Ela potrząsała dzieckiem tak, jak zwykły to robić matki na filmach, przestępując przy tym z nogi na nogę. Chciała być matką, tak bardzo tego pragnęła i nawet wielokrotnie wyobrażała sobie, że już nią jest, że tuli maleństwo, karmi je i wychodzi z nim na spacery, ale... to, co właśnie na nią spadło, kompletnie odbiegało od wyobrażeń. A gdzie ciąża? Gdzie dziewięć miesięcy zaplanowanych przez naturę po to, aby kobieta mogła przyzwyczaić się do myśli o rodzącym się w niej nowym życiu? Gdzie mozolne wybieranie wózka, łóżeczka, kupowanie ubranek, łykanie kwasu foliowego i innych witamin dla kobiet w ciąży, gdzie zachcianki i to wszystko, co nierozerwalnie łączy się z okresem, zanim maleństwo zamieszka pod jednym dachem ze swoimi rodzicami? Gdzie noce spędzone na rozmyślaniach, jakie nadać imię? To wszystko zostało Elżbiecie odebrane, a w zamian za to los ofiarował jej...

– Możesz mu zmienić imię, jeśli chcesz. Oni nazwali go Kajtek. Kajtek bez majtek, gówniane imię, jak można było tak nazwać chłopaka? – rzucił Prosper.

Chłopczyk zanosił się płaczem i im głośniej to robił, tym mocniej Ela nim potrząsała.

– On chyba jest głodny – wykrztusiła wreszcie.

– To go nakarm.

– Ale... Ale my nie mamy nawet butelki ani mleka, jak mam go nakarmić?

– Faktycznie. – Prosper podrapał się po głowie i zaczął ponownie grzebać w plecaku. Wyjął z niego jakiś krem na odparzenia, oliwkę, kilka par wygniecionych śpioszków i małą zabawkę w kształcie słonika. Ela usiadła na kanapie, złapała pluszaka i zaczęła wymachiwać nim przed nosem chłopca, w nadziei, że to pomoże i dziecko wreszcie się uspokoi.

– A ty dokąd? – zawołała przerażona, zauważywszy, że Prosper zbiera się do wyjścia.

– Jak to dokąd? Po mleko idę.

– Nie zostawiaj mnie z nim, nie dam rady! – wrzasnęła przerażona.

Zatrzymał się w drzwiach.

– To teraz twój syn, Ela – wyznał. – Musisz dać radę. Nie masz innego wyjścia.

Dziecko momentalnie ucichło, a razem z nim cały dotychczas znany Elżbiecie świat. Prosper wyszedł, zostawiając ich samych. Ela bała się spojrzeć na niemowlę. Nawet nie zauważyła, kiedy dziecko zaczęło ssać jej palec. Łzy ciurkiem spłynęły jej po twarzy.

– Kajtek – wyszeptała – i co ja mam teraz z tobą zrobić?