Kto odpowiada za klęskę wrześniową - Opracowanie zbiorowe - ebook

Kto odpowiada za klęskę wrześniową ebook

4,0

Opis

Kto odpowiada za klęskę wrześniową to prezentacja zbioru tekstów i dokumentów autorstwa polityków i wojskowych oraz prawników. Powstały one w większości na potrzeby rządu emigracyjnego i pochodzą z jego archiwów. Niektóre z nich pisane były za granicą, inne w kraju – w czasie wojny i bezpośrednio po niej. Dotyczą analiz przyczyn klęski wrześniowej, odpowiedzialności poszczególnych polityków (Składkowskiego, Becka, Rydza Śmigłego i innych), także ich wojennych losów.
Ich lektura dowodzi, że na emigracji sprawa odpowiedzialności za klęskę wrześniową, choć polityków i opinię publiczną interesowała, to została szybko rozmyta.
Na szczególna uwagę zasługują też dokumenty, które ujawniają okoliczności wywozu we wrześniu 1939 roku pieniędzy Skarbu Państwa i ich rozdziału między internowanymi w Rumunii oraz próby odzyskania ich przez rząd na emigracji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 468

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt okładki: IZA MIERZEJEWSKA
Redaktor: LESZEK KAMIŃSKI
Korekta: Zespół
Opracowanie graficzne i łamanie: ANNA ROSIAK
Zdjęcie na okładce: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Zdjęcia: Narodowe Archiwum Cyfrowe, East News, Wikipedia
Copyright © by Fundacja Oratio Recta Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved
ISBN 978-83-64407-64-2
Wydawca Fundacja Oratio Recta ul. Inżynierska 3 lok. 7 03-410 Warszawawww.tygodnikprzeglad.plsklep.tygodnikprzeglad.pl e-mail:[email protected]

Wstęp

Paweł Dybicz

Napaść hitlerowskich Niemiec na II Rzeczpospolitą nie była dla jej obywateli zaskoczeniem. Choć rządzący ówczesną Polską dopiero wiosną 1939 roku ujawnili hitlerowskie żądania, to już wcześniej dość powszechne było przeświadczenie o nieuchronności wybuchu wojny. Podobnie jak przekonanie, że nie tylko stawimy czoła Germanom, ale ich zwyciężymy wraz z naszymi sojusznikami – Francją i Anglią, niesłusznie, jak się później okazało, postrzeganymi jako potęgi militarne.

Napadnięta Rzeczpospolita nie użyła wszystkich sił, jakimi wtedy dysponowała, by odeprzeć atak nieprzyjaciela. Uległa bowiem naciskom swoich aliantów i wstrzymała mobilizację zarządzoną 26 sierpnia. 1 września 1939 roku na wyznaczonych pozycjach znalazło się jedynie około 60% piechoty, 75% kawalerii, 57% dział polowych i tylko 13% czołgów z niespełna 700. Należy też dodać, że niemała część zmagazynowanej broni nie dotarła do walczących żołnierzy.

Z chwilą wybuchu wojny Niemcy skoncentrowali na froncie wszystkie zmobilizowane wojska (ponad 2,7 mln żołnierzy, Polska tylko milion). Mieli też prawie dziesięć razy więcej armat oraz dziewięć razy więcej czołgów i samolotów – lepszych i nowocześniejszych. Wynik starcia był więc do przewidzenia.

Tylko nieliczni sztabowcy zdawali sobie sprawę ze stanu polskiej armii i z ogromnej dysproporcji na korzyść wojsk niemieckich. Ich liczebność, a przede wszystkim przewaga w wyposażeniu zdecydowały o tym, że losy wojny były przesądzone na wiele dni przed wkroczeniem Armii Czerwonej na wschodnie tereny II Rzeczypospolitej – na mocy tajnych zapisów układu Ribbentrop-Mołotow.

Społeczeństwo polskie karmione zapewnieniami, jak to marszałka Edwarda Rydza-Śmiałego, że „nie oddamy ani guzika”, wierzyło w buńczuczne zapowiedzi rychłej wygranej. Szokiem musiał więc być hitlerowski blitzkrieg i widok wojsk III Rzeszy na przedpolach Warszawy już 8 września.

Kiedy naczelne władze wraz z podległą im administracją opuściły kraj, pozostawiając walczące jeszcze oddziały i swoich obywateli na pastwę losu, stało się jasne, że społeczeństwo polskie będzie szukało winnych klęski wrześniowej. Będzie oczekiwało od swoich elit odpowiedzi na pytanie, dlaczego doszło do takiej katastrofy – upadku państwa, które dopiero co się odrodziło po rozbiorach.

Odpowiedzi szukano zarówno w kraju, jak i w obozie tworzącego się na emigracji nowego ośrodka władzy, skupionego wokół gen. Władysława Sikorskiego. Zaledwie cztery dni po zakończeniu walk na ziemiach Rzeczypospolitej, 10 października 1939 roku, rząd gen. Sikorskiego powołał komisję, która miała dokumentować działania rządów sanacyjnych. Niestety, już skład komisji znamionował, że nie będzie ona w stanie podołać swoim obowiązkom. Jej przewodniczącym został sędziwy już gen. Józef Haller, a jego zastępcą gen. Izydor Modelski. Do wojskowych dołączono dwóch polityków: działacza Narodowej Demokracji prof. Stanisława Strońskiego – wicepremiera w rządzie Sikorskiego oraz ludowca Aleksandra Ładosia – ministra do grudnia 1939 roku.

Komisja gen. Hallera była swoistą przybudówką polityczną Biura Rejestracyjnego Ministerstwa Spraw Wojskowych, którym kierował płk Fryderyk Mally, gorący zwolennik rozliczenia winnych klęski. Przed pracownikami Biura Rejestracyjnego musieli stanąć wszyscy oficerowie przybywający do Francji, a także ci, którzy zostali internowani w Rumunii i na Węgrzech.

Współpraca Modelskiego (mającego opinię intryganta) z Mallym zaowocowała skierowaniem (raczej uwięzieniem) sporej części oficerów do obozu specjalnego w Cerizay, a po ewakuacji do Wielkiej Brytanii – w Rothesay na wyspie Bute, zwanej Wyspą Węży. Trzeba w tym miejscu napisać, że w gronie uwięzionych wielu oficerów znalazło się bezzasadnie.

Kiedy komisja, nazywana niekiedy Komisją Badawczą, prowadziła działania, 2 stycznia 1940 roku minister Jan Stańczyk złożył wniosek o postawienie przed Trybunałem Stanu premiera gen. Felicjana Sławoja Składkowskiego, ministra spraw wojskowych gen. Tadeusza Kasprzyckiego i ministra spraw zagranicznych płk. Józefa Becka. Przed sądem wojskowym natomiast miałby stanąć Naczelny Wódz marszałek Edward Rydz-Śmigły.

Wniosek ten był z góry skazany na niepowodzenie – na emigracji nie funkcjonował bowiem Trybunał Stanu, a jego powołanie nie było możliwe. Poza tym wymienieni przez Stańczyka nie przebywali we Francji.

Jeżeli weźmie się pod uwagę powyższe i to, że zarówno w otoczeniu Sikorskiego, jak i wśród aliantów był spory sprzeciw wobec rozliczeń za przegraną we wrześniu 1939 roku, to nie ma nic dziwnego w tym, że wniosek Stańczyka nie zyskał poparcia na posiedzeniu rządu 17 stycznia 1940 roku. Jak to często bywa w takich przypadkach, sprawę odłożono na później, wnioskując, by zajęła się nią Rada Narodowa, będącą namiastką parlamentu oraz specjalna komisja powołana w składzie minister Stanisław Kot i dwóch prawników: prof. Stefan Glaser i płk Stanisław Szurlej. Ich zadaniem było przygotowanie odpowiednich dokumentów, przede wszystkim od strony prawnej (rozdział II), do dalszych prac i kolejnych debat.

W marcu 1940 roku Rada Narodowa kilkakrotnie zajmowała się sprawą odpowiedzialności sanacyjnych polityków i wojskowych za klęskę wrześniową i ich działaniami po zamachu majowym w 1926 roku. Zwolennikom radykalnych rozliczeń przewodził w Radzie prezes Stronnictwa Ludowego Stanisław Mikołajczyk. Doprowadzili oni do powołania, dekretem prezydenta Władysława Raczkiewicza z 30 maja 1940 roku, nadzwyczajnej komisji „w związku z wynikiem kampanii wojennej 1939 roku”.

Przewodniczenie utworzonej 11 czerwca 1940 roku komisji powierzono endekowi, profesorowi prawa Bohdanowi Winiarskiemu. W jej skład weszli jeszcze Stanisław Mikołajczyk, gen. Izydor Modelski, wybitny działacz ruchu socjalistycznego Herman Lieberman oraz prezes Stronnictwa Pracy Karol Popiel. Ostatni dwaj byli więźniami obozu w Berezie Kartuskiej. Nominacje te stanowiły więc czytelny sygnał, że komisja będzie się zajmować ich prześladowcami – tymi, którzy łamali prawo i niszczyli struktury demokratycznego państwa.

Klęska Francji w wojnie z Niemcami znacznie osłabiła działania antysanacyjne w obozie Sikorskiego i przerwała prace Biura Rejestracyjnego. Co prawda komisja prof. Winiarskiego funkcjonowała przez pięć lat, ale nie była już w centrum zainteresowania emigracyjnych polityków. W wyniku jej działalności powstały liczne dokumenty, często niemające wiele wspólnego z klęską wrześniową, co nie oznacza, że bezwartościowe. Pokazują one prawdziwe oblicze pomajowych rządów, sanacyjnych polityków i wojskowych.

Przyczyn i winnych przegranej wojny szukano także w okupowanym kraju. Już na przełomie lat 1939 i 1940 komórka historyczna Związku Walki Zbrojnej (a potem Komendy Głównej Armii Krajowej) zaczęła gromadzić odpowiednią dokumentację, materiały na temat polityki rządów po 1926 roku i wojny 1939 roku. W podziemnych drukarniach wydawano też publikacje, takie jak szkic (zamieszczony w rozdziale I) przyszłego dowódcy Armii Krajowej, gen. Stefana Roweckiego, zatytułowany Czy wrzesień 1939 r. okrył niesławą Naród Polski?

W powojennej Polsce również podjęto próbę rozliczenia sanacyjnych elit, ale problem ten był krótko w centrum zainteresowania władz. Na mocy dekretu z dnia 22 stycznia 1946 roku „o odpowiedzialności za klęskę wrześniową i faszyzację życia państwowego” w zasadzie przed sądem stanęli jedynie były premier i marszałek Sejmu Kazimierz Świtalski oraz płk Wacław Kostek-Biernacki, odpowiedzialny za Berezę Kartuską i stosowane w niej tortur wobec więźniów politycznych (rozdział VII).

Kto odpowiada za klęskę wrześniową jest pierwszą publikacją rozpoczynającą nową serię książek PRZEGLĄDU, której wspólnym mianownikiem jest II wojna światowa. W tej serii będziemy podejmować nie tylko kwestie militarne, ale także społeczne i polityczne. Wychodzimy bowiem z założenia, że poznanie i analiza wydarzeń, postaw i zachowań ludzkich w czasie wojny oraz meandrów polityki zwycięskich mocarstw i programów ugrupowań politycznych ułatwiają zrozumienie tego, co zaszło w Polsce i na świecie po jej zakończeniu.

Na niniejszy tom składają się teksty i dokumenty źródłowe autorstwa polityków i wojskowych oraz prawników, wytworzone zarówno na potrzeby komisji powoływanych przez rząd gen. Sikorskiego, jak i gromadzone przez nie. Znalazły się w nim też archiwalia powstałe w okupowanej Polsce i po jej wyzwoleniu. Wszystkie podzielono pod względem tematycznym i chronologicznym. Ich lektura dowodzi, że na emigracji sprawa odpowiedzialności za klęskę wrześniową została szybko rozmyta. Zresztą przed jakim trybunałem lub sądem mieliby stanąć oskarżani o łamanie prawa w czasach sanacyjnych i o przegraną wojnę w 1939 roku? Takiego na emigracji przecież nie było.

Czy dlatego tak wielu sanacyjnych dygnitarzy nie współpracowało z emigracyjnymi komisjami? A wręcz, jak Józef Beck, okazywało lekceważenie i nie uznawało ich prerogatyw, nawet gabinetu Sikorskiego (rozdział IV).

Na szczególną uwagę zasługują też dokumenty, które ujawniają okoliczności wywozu we wrześniu 1939 roku pieniędzy Skarbu Państwa i ich rozdziału między internowanymi w Rumunii oraz próby odzyskania tych środków przez rząd na emigracji (rozdział V).

Prezentowany zbiór materiałów źródłowych, pochodzących z polskich i londyńskich archiwów, publikujemy w oryginalnym brzemieniu i pisowni. Podkreślenia w tekstach są autorstwa piszących lub analizujących oświadczenia/zeznania. Poprawiliśmy jedynie rażące błędy ortograficzne. Dokumenty niejednokrotnie opatrzone są odredakcyjnymi informacjami wyjaśniającymi i uzupełniającymi ich zawartość.

Rozdział I

W poszukiwaniu winnych

.

Większość dokumentów prezentowanych w tej książce została stworzona wskutek działań władz polskich najpierw na emigracji, a od 1945 roku urzędujących w kraju. Notatki, relacje, informacje z tego rozdziału i Suplementu powstały w zasadzie poza administracją rządową, chociaż dotyczą także września 1939 roku i jego oceny.

Nr 1

Memoriał Władysława Studnickiego[1]z wiosny 1939 r.

W marcu 1939 roku wojna stawała się coraz bardziej oczywista. Brytyjski premier Neville Chamberlain po zajęciu przez Niemcy Czechosłowacji i jej rozbiciu poprzez wyodrębnienie Słowacji spotkał się z krytyką we własnym kraju. Toteż wszystkich zaskoczyła jego decyzja ogłoszona 31 marca w Izbie Gmin o gwarancjach rządu brytyjskiego zachowania niepodległości Polski. Wszędzie zaczęto analizować tę decyzję. Wypowiedział się na ten temat jeden z polskich germanofilów – Władysław Studnicki. Najpierw 13 kwietnia wysłał list do Józefa Becka. Domagał się w nim między innymi polubownego załatwienia sprawy żądań niemieckich i zachowania neutralności przez Polskę w przewidywanym przez siebie konflikcie zbrojnym Anglii z Niemcami, a także powstrzymania rządowej propagandy antyniemieckiej. Jego list nic nie zmienia, a w dodatku Hitler 28 kwietnia 39 r. wypowiada pakt o nieagresji z Polską zawarty w 1934 r. Gdy Beck odpowiada na to swym wystąpieniem w Sejmie 4 5 maja pisze kolejny memoriał, który otrzymuje także marszałek Rydz-Śmigły. Powtarza w nim konieczność zachowania przez Polskę neutralności. Ten memoriał zawiera też wiele proroczych wniosków/stwierdzeń. Studnicki prognozował między innymi, że Francja i Anglia nie wypełnią swoich zobowiązań wobec Polski.

Nie wiadomo nic o reakcji władz na ów memoriał. Odłożono go zapewne ad acta z dwóch powodów. Po pierwsze, Studnicki miał różne związki z opozycją antysanacyjną, a po drugie Rydz-Śmigły oraz Beck uważali się za nieomylnych.

Nasze władze, uciekając z Warszawy, bardziej martwiły się o los swoich żon czy kochanek niż o dokumenty. Toteż list do Becka z 13 kwietnia i memoriał Studnickiego do Rydza-Śmigłego, który również otrzymał minister spraw zagranicznych, trafiły wraz z innymi dokumentami w ręce Niemców[2]. Po wojnie część akt instytucji rządowych została odzyskana, wśród nich memoriał Studnickiego, który lepiej przewidział najbliższy los Rzeczypospolitej niż słynny wówczas jasnowidz Stefan Ossowiecki, ponoć przekonujący Rydza-Śmigłego, że wojny nie będzie.

MEMORIAŁ W SPRAWIE SYTUACJI POLITYCZNEJ[3]

Poufne dla szczupłego grona wpływowych mężów stanu.

Wypowiedzenie przez Hitlera paktu o nieagresji z Polską jest bezwarunkowo groźnym objawem. Jest on wynikiem deklaracji angielskiej i polskiej na nią odpowiedzi. Polska deklarująca się do obozu angielskiego, do wojny po stronie Anglii przeciwko Niemcom, będzie prawdopodobnie zaatakowaną przez Niemcy. Gdy bowiem ma się nieprzyjaciela na obu frontach, likwiduje się najpierw słabszego, a w danym wypadku tym słabszym jesteśmy my.

Na zachodzie może być wojna tylko pozycyjna wobec fortyfikacyj francuskich i niemieckich[4], w Polsce wojna ruchoma; pierwsza jest z natury rzeczy przewlekłą, druga dąży do szybkiego rozstrzygnięcia. To rozstrzygnięcie w Polsce może być bardzo szybkie w sumie ze względu na to, że zagłębie węglowe jest na naszej zachodniej granicy i opanowanie jego paraliżuje gospodarczo Polskę;

że granica polsko-niemiecka wynosi przeszło 2500 km; że otacza Polskę z trzech stron;

że Niemcy mają półtora miliona pojazdów mechanicznych, gdy Polska zaledwie 40 tysięcy;

że mogą na 200 tys. aut rzucić do Polski milion wojska i otoczyć armię polską, występującą przeciwko nim.

W swojej mowie parlamentarnej Lloyd George[5] mówił: „Co do polskiej armii jest ona o połowę mniejsza od niemieckiej; pod dobrym dowództwem Polacy zawsze walczyli dzielnie. Ale świeża wojna hiszpańska[6] i chińska[7] wykazały, że ani odwaga, ani wyszkolenie nie mogą ostać się przeważającej sile artylerii, posiłkowanej przez olbrzymią flotę powietrzną. Bojowe zaopatrzenia armii polskiej nie może iść w zawody z zaopatrzeniem armii niemieckiej.

Niemcy muszą walczyć na dwa fronty przeciwko Francji, która może zniewoloną będzie walczyć na 3 fronty. Co się stanie z Polską, gdy będziemy robili blokadę Niemiec, do której Niemcy są bardziej przygotowane niż do blokady 1914–1918 r., a Francja będzie usiłowała przełamać olbrzymie fortyfikacje?

Gdyby wojna nastąpiła jutro, nie moglibyśmy posłać ani jednego batalionu do Polski. Francja też nie mogłaby. Miałaby przed sobą fortyfikacje bardziej potężniejsze od linii Hindenburga, które wymagały 4 lat, aby być przerwane, wymagały też milionów ofiar ludzkich”.

Pomoc Rosji sowieckiej uważał Lloyd George za rzecz niezbędną i bez zapewnienia tej pomocy twierdził, że „wpadniemy w pułapkę”. Pomoc Rosji sowieckiej jest jednomyślnym żądaniem Anglii, jak to się przejawiło w dyskusji w Izbie Gmin z 3.IV. Polska Marszałka Piłsudskiego uznawała pobyt wojsk sowieckich w Polsce jako sprzymierzeńców lub ich przemarsz za rzecz dla naszego państwa najbardziej groźną. Armia Sowiecka w Polsce miałaby na celu przeobrażenie Polski w jedną z sowieckich republik.

Musimy stać obecnie na tym samym stanowisku, ale to nasze stanowisko jest już przeszkodą związania się z Anglią. Nasze stanowisko z natury rzeczy ulegnie zmianie, gdy w starciu z armią niemiecką napotkamy trudności do nieprzezwyciężenia. Wówczas perspektywa politycznych niebezpieczeństw przyszłości będzie działała słabiej niż bezpośrednie niebezpieczeństwo.

Gdy dla pomocy militarnej armia rosyjsko-sowiecka zajmie prawy brzeg Wisły i nasze ziemie wschodnie, gdzie jest tyle pierwiastków, na których może się oprzeć[8], wówczas jeżeli nieprzyłączenie całej Polski do Rosji sowieckiej, to wszystkich ziem za Sanem i Bugiem stanie się więcej niż prawdopodobnym.

Jeżeli wojna ruchoma na naszym terytorium bez udziału Rosji sowieckiej skończy się w ciągu kilku miesięcy, a wojna pozycyjna, wojna do wyczerpania przeciwnika, będzie trwała na zachodzie lat kilka, będziemy mieli kilkuletnią okupację niemiecką. Okupacja ta będzie bardziej wyczerpująca pod względem gospodarczym, bardziej bezwzględną niż była okupacja podczas wojny światowej, gdyż ta była miarkowana koncepcją powołania do życia państwa polskiego.

Polska wyczerpana przez kilkuletnią okupację i wojnę będzie błagała kredytów amerykańskich, których szafarzami są żydzi, wpadnie w niewolę żydowską. Nie odżydzenie, lecz zażydzenie Polski nastąpi, nie potrzeba będzie Palestyny. Polska będzie ową Palestyną[9].

W okresie okupacji mogą Niemcy robić z Galicji wschodniej i Wołynia Piemont ukraiński: tworzyć armię ukraińską i zaprowadzić administrację ukraińską. Zada to naszemu stanu posiadania głęboką ranę nieuleczalną, chociażby po zwycięstwie koalicji cały ów Piemont ukraiński byłby zlikwidowany.

Przez udział w wojnie nie mamy nic do zyskania, a wszystko do stracenia. Zyskać na przegranej Niemiec nie możemy. Aneksja Prus Wschodnich lub niemieckiego Śląska zmusiłyby Niemcy do przymierza z Rosją, które zakończyłoby się rozbiorem Polski, wspólnej granicy rosyjsko-niemieckiej tak pożądanej dla Francji[10].

Jeżeli Niemcy zostaną zwyciężeni przy kooperacji koalicji z Rosją sowiecką, musi ona być wynagrodzona, a może być wynagrodzoną tylko naszym kosztem[11].

Wielka Brytania w swej prasie, występach parlamentu stale uważa osiągnięcie przez nas ziem wschodnich za jakiś imperializm, karygodny, jak wszystkie imperializmy nieangielskie. Idea granicy Curzona[12]: Białystok-Brześć jest w wysokim stopniu zakorzeniona w Anglii. Z czystym sumieniem będą oddawali nasze wschodnie dzielnice. Francja robiła trudności co do przynależności Wilna do Polski. Inne ukształtowanie granic Polski, dające wspólną granicę niemiecko-rosyjską jest dla niej rzeczą pożądaną.

W razie zwycięstwa Niemiec przy naszym wystąpieniu przeciwko nim tracimy Pomorze i Śląsk.

Grożących nam katastrof można uniknąć przez porozumienie się z Niemcami, które by było związane z zobowiązaniem się Polski do neutralności na wypadek wojny na zachodzie, odrzucenie paktu wzajemnej gwarancji z Anglią, wycofanie wojsk z granicy zachodniej na granicę sowiecką dla obrony naszej neutralności. Uznanie w zasadzie przeprowadzenia autostrady i powrotu Gdańska do Rzeszy z zastrzeżeniem naszych interesów gospodarczych, wolnego portu autonomicznego w Gdańsku. Wykonanie zaś tego zobowiązania i zachowanie go w tajemnicy ma być odroczone na pewien czas. Potrzebne to jest ze względu na obecne nastawienie opinii.

Przymierze z Francją po Locarnie[13] stało się fikcją. Briand[14] w parlamencie francuskim wypowiadał się wyraźnie, że Francja nie przyjdzie ze zbrojną pomocą Polsce. W sprawie litewskiej, w sprawie czechosłowackiej mieliśmy Francję przeciwko sobie[15].

Trzeba wiedzieć, że różne traktaty sprzymierzeńcze nie wytrzymują próby wojny. W danej chwili chodzi o byt naszego państwa, naszego narodu.

Piloci Luftwaffe nie oszczędzali nikogo. Podczas ich nalotów zginęło wielu cywilów.

Polska, proklamując swą neutralność i broniąc ją w stosunku do Rosji sowieckiej, nie jest narażona na znaczniejsze ryzyko. Rosja sowiecka ze względu na front wewnętrzny, wywołany kołchozami i sowchozami, ze względu na czystkę w swej armii, ze względu na Japonię[16] nie jest niebezpiecznym przeciwnikiem i prawdopodobnie zachowa neutralność, a dla obrony przez Polskę neutralności możemy liczyć na techniczną pomoc Niemiec.

Po zawarciu pokoju w razie zwycięstwa Niemiec możemy uzyskać jakąś kolonię, ważną jako teren, umożliwiającą nam wyzbywanie się mniejszości żydowskiej, a nawet ukraińskiej. W razie zaś przegranej Niemiec i wygranej koalicji nie możemy ze strony koalicji niczego się obawiać. Po przewidywanej wojnie obie walczące strony będą wyczerpane. Z Polską wyczerpaną przez udział w wojnie mogą się nie liczyć, mogą jej kosztem płacić bądź sprzymierzeńcom, bądź antagonistom. Polska neutralna jest siłą, z którą będą się liczyli na kongresie pokojowym.

Władysław Studnicki

Nr 2

Informacja o relacjach Józefa Beckaz marsz. Rydzem-Śmigłym, 9 listopada 1940 r.

Dokument poniższy pokazuje, co się działo w obozie władzy i jak ona funkcjonowała. Rzuca też pewne światło na postać Józefa Becka. Autor w ani jednym fragmencie tekstu nie stwierdza wprost, dlaczego Beck i jego otoczenie zachowywali się tak, jakby wykonywano jakąś robotę dla Niemców. Ale może to tylko wrażenie wynikające na przykład z tego, że Beck miał pretensje, iż Rydz jest marszałkiem, a on tylko pułkownikiem. A może dlatego, że był on cichym zwolennikiem przedstawionej przez Studnickiego koncepcji „neutralności” Rzeczypospolitej i wiedział, że to wszystko tylko gra Francuzów i Anglików, by Polskę poróżnić tak mocno z Niemcami, aby Hitler rozpoczął wojnę. To z kolei pozwoliłoby im w efekcie na podyktowanie warunków pokoju wyczerpanym wojną Niemcom i Polsce. A Beck to wszystko wiedział, bo rozumiał politykę i to on miał uratować Polskę. A może, mając przeciw sobie wszystkich w Polsce i na Zachodzie, starał się obłaskawić Hitlera, by Polskę ratować? Nie wiemy i może przedstawione wątpliwości są tylko próbą dania mu szansy obrony, gdyż fakty są dla niego nieubłagane. Do Becka dokumenty z tej książki poprowadzą jeszcze kilka razy.

Sam autor musiał być dobrym znajomym Rydza-Śmigłego i kimś z kręgu władzy. Dyplomatą? Dziennikarzem? Nie udało się ustalić[17].

I.[18]

W czerwcu 1936 r. – wezwany do Warszawy na rozkaz gen. Śmigłego-Rydza – stwierdziłem, że minister spraw zagranicznych Józef Beck stara się – wszelkiemi sposobami – odwieść generała Śmigłego-Rydza od zamiaru wyjazdu do Francji. – I tak, najpierw płk dypl. Leon STRZELECKI, a później rotmistrz Edward MANKOWSKI starają się przeze mnie wpłynąć na generała, aby nie wyjeżdżał do Paryża – uważając, że będzie o wiele lepiej, kiedy przyjedzie do Warszawy marszałek PETAIN[19] ... celem udekorowania generała Śmigłego-Rydza „Wielką Wstęgą Legii Honorowej”.

Grę przejrzałem i stwierdziłem, że obaj wymienieni byli inspirowani przez płk. Janusza ALBRECHTA zaufanego na terenie G.I.S.Z. ministra BECKA i płk. ŚCIEŻYŃSKIEGO, jednak zameldowałem o tym fakcie generałowi Śmigłemu-Rydzowi, którego bardzo oburzyła gra ministra Becka.

Po powrocie do Paryża z Warszawy stwierdziłem jeszcze w pierwszej połowie lipca 1936 r., że Ambasada RP w Paryżu – w tym wypadku ambasador [Juliusz] ŁUKASIEWICZ i sekretarz LIBRACH oraz attaché woskowy płk Wojciech Fyda – posiadają polecenie od ministra BECKA uniemożliwienie wyjazdu generała GAMELIN do Warszawy. Stwierdziłem również, że zupełnie tendencyjnie twierdzono w kołach inspirowanych przez ministra Becka i jego przyjaciół, że Francja nie ma zamiaru udzielenia pożyczki Polsce oraz kredytów wojskowych.

A kiedy po powrocie gen. Gamelin z Warszawy sprawa udzielenia Polsce pożyczki i kredytów została pozytywnie załatwiona przez Rząd Francji, wówczas ambasador Łukasiewicz na terenie Quai d’Orsay i radca finansowy Ambasady Wacław MOHL postanowili pożyczkę i kredyty storpedować, żądając w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i w Ministerstwie Finansów podwyższenia pożyczki o 700.000.000 fr.fr. Działo się to na trzy dni przed przyjazdem gen. Śmigłego-Rydza do Paryża. I jedynie dzięki stanowisku gen. Gamelin i p. Gaboriaud akcja ministra Becka nie została uwieńczona powodzeniem, co pozwoliło generałowi Śmigłemu-Rydzowi na podpisanie pożyczki i kredytów w dniu 6.IX.1936 r. 

Po wyjeździe gen. Śmigłego-Rydza z Francji, celem załatwienia strony technicznej pożyczki i kredytów, pozostał w Paryżu dyrektor Departamentu Obrotu Pieniężnego M. Skarbu – BACZYŃSKI – który z jednej strony starał się przewlekać załatwienie spraw, z drugiej oddzielił sprawę pożyczki od kredytów – co znów pozwalało na gmatwanie spraw, a z trzeciej dążył do zniechęcenia Francuzów – przez niewypłacanie obiecanej prowizji – by tym sposobem utracić zaufanie Francuzów do gen. Śmigłego-Rydza, tym samym, by zanulować wyniki podróży gen. Gamelin do Warszawy i gen. Śmigłego-Rydza do Paryża.

Kiedy mimo wszystko strona techniczna pożyczki została pozytywnie załatwiona dnia 7 grudnia 1936 r., to sprawa kredytów wojskowych poczęła wchodzić na tory realne ... dopiero w pierwszej połowie kwietnia 1938 r. I faktem jest, że płk LOJKO-RADZIEJEWSKI skarżył się wielokrotnie u mnie na wysoce szkodliwą działalność płk. FYDY na odcinku załatwiania kredytów wojskowych.

II.

W wyniku zaistniałej sytuacji międzynarodowej, zdając sobie sprawę z nieprzewidującej polityki ministra Becka i z tendencji Hitlera względem Polski, w czasie mojego pobytu w Warszawie w lutym 1937 r. inspiruję marszałkowi Śmigłemu-Rydzowi konieczność nawiązania ścisłej współpracy z Anglią na terenie politycznym, wojskowym i ekonomicznym – właśnie przez marszałka Śmigłego-Rydza.

Marszałek polecił mi wybadać teren i odpowiednio przygotować w ramach moich możliwości, nie wyjawiając przeprowadzanej roboty.

Przy pomocy moich przyjaciół francuskich, a specjalnie przy pomocy p. Alberta DURIEZ, przemysłowca i finansisty, nawiązuję potrzebne kontakty. I już w sierpniu 1937 r. zaistniała możliwość uzyskania dla POLSKI pożyczki na terenie banków angielskich. Ale Ministerstwo Spraw Zagranicznych Anglii w pierwszych dniach października 1937 r. kategorycznie sprzeciwiło się udzieleniu Polsce pożyczki ... ze względu na niejasność polityki zagranicznej ministra Becka. Przed wyjazdem do Rumunii i po przyjeździe z Bukaresztu melduję o tej sprawie marszałkowi Śmigłemu-Rydzowi w czasie mojego pobytu w Warszawie, podkreślając, że marszałek sam musi wystąpić na terenie Anglii oraz musi w krótkim czasie odsunąć ministra Becka. Niestety spotkałem się z silną kontrakcją zakulisową prowadzoną przez płk. Adama KOCA i ppłk. Bogusława MIEDZIŃSKEGO, będących doradcami marszałka i przyjaciółmi ministra BECKA.

Stanowisko Polski w momencie anektowania Austrii przez Hitlera, stanowisko Polski względem LITWY[20] i później Czechosłowacji, wytwarza coraz bardziej nieprzychylną sytuację dla Polski na terenie Francji i Anglii. Mimo wszystko w styczniu 1939 r. wchodzę w ścisły kontakt z ludźmi posiadającymi wpływy i znaczenie na terenie Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Wojskowych w Anglii, w wyniku czego już dnia 13 marca 1939 r. mam konferencję w Hotelu Deux Monds w Paryżu przy avenue de l’Opera z dwoma Anglikami półoficjalnymi, którzy oświadczają, że Anglia jest gotową udzielić Polsce pożyczkę w wysokości Ł.27.500.000, z czego 17.500.000 na budowę kanału łączącego Bałtyk z Morzem Czarnym. Nad to organizuje się towarzystwo w Londynie, „Maurice Augsbourg & Comp. London”, mające zakupić w Polsce broń za kwotę Ł.6.000.000 celem umożliwienia Polsce podniesienia produkcji w P.W.U.[21] o jakieś 200%. Anglia prosi o: 1) jasność polskiej polityki zagranicznej, 2) poprawienia stosunków z Francją, 3) przysyłanie do Londynu dla prowadzenia pertraktacyj Polaków rdzennego pochodzenia polskiego. Rząd angielski z chęcią wielką i radością przyjąłby marszałka Śmigłego-Rydza w Londynie, a przyjazdowi jego nadałby odpowiedni rozgłos. Prosi o odsunięcie od pertraktacyj ambasadora Raczyńskiego[22] (dobrze ułożony i dobrze wychowany, ale...) i konsula generalnego w Londynie – Karola Poznańskiego. Minister Beck posiada opinię jednego z najsprytniejszych polskich ministrów, ale Anglia nie posiada do niego zaufania.

Anektowanie Czechosłowacji stwarza sytuację bardziej przychylną dla Polski, następuje deklaracja premiera angielskiego i wyjazd ministra Becka do Londynu. W czasie swojego pobytu w Anglii minister Beck poprawia swoją opinię, jednak Anglicy chcieliby widzieć marszałka Śmigłego-Rydza u siebie. I już w czasie dalszego sondowania uzyskuję zapewnienia, że Anglia – w czasie pobytu marszałka Śmigłego-Rydza w Londynie – będzie gotową mówić o wielkiej pożyczce dla Polski, wielkich kredytach, budowie 2 fabryk samochodów w Polsce, zawarciu bardzo korzystnego dla Polski traktatu handlowego.

Melduję o całości marszałkowi Śmigłemu-Rydzowi – listownie – a w kilka dni później ukazuje się w prasie międzynarodowej wiadomość, „że marszałek Śmigły-Rydz – razem z marszałkiem WOROSZYŁOWEM[23] – ma być zaproszony przez Rząd Anglii na manewry jesienne”. W kilka dni później następuje sprostowanie i wyjazd marszałka Śmigłego-Rydza do Anglii zostaje storpedowany. Jak stwierdziłem wiadomość tą – drogą okrężną – puściło Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, t.j. minister BECK, celem storpedowania ewentualnego wyjazdu marszałka Śmigłego-Rydza do Londynu.

Kolumna samochodów Poczty Polskiej na trasie do granicy z Rumunią. Wrzesień, 1939 roku.

W czerwcu 1939 r. do Londynu wyjeżdża w towarzystwie falangi kombinatorów żydowskich – Adam KOC – pożyczki Polska nie uzyskuje, w Polsce – celem uspokojenia opinii publicznej puszcza się fałszywe wieści, polityka ministra Józefa BECKA i jego przyjaciół jeszcze raz „święci tryumfy”, a w wyniku czego POLSKA w przededniu wojny z Hitlerem – jest prawie nieprzygotowana.

Władysław Guzek [? – podpis odręczny]

Londyn, dnia 9 listopada 1940 r.

Nr 3

Relacja niepowołanego do czynnej służby oficera rezerwyo wydarzeniach na Wołyniuwe wrześniu 1939 r., 25 stycznia 1940 r.

Oddziały Wojska Polskiego uciekające przed Niemcami bądź wędrujące bezładnie po kraju w poszukiwaniu broni, rozkazów do walki itp. oraz masy ludności cywilnej zmierzającej na wschód spotkał 17 września 1939 roku nowy cios. Na terenach zabużańskich pojawiły się wojska radzieckie, a porzuconą przez Polaków broń wykorzystali przeciw nim Ukraińcy.

Część historyków zwraca coraz większą uwagę na losy pojedynczych ludzi zagubionych w historii. Niżej jedna z relacji żołnierskich o skutkach wejścia Armii Czerwonej na Wołyń. Jej autor nie pisze nic o swych ówczesnych uczuciach. Możemy sobie tylko wyobrazić, jak my byśmy się czuli, gdy uciekając przed jednym wrogiem, ujrzelibyśmy przed sobą drugiego, a w tym wypadku nawet trzeciego – najgroźniejszego, czyli miejscową ludność, która ma szansę wziąć odwet na swych gnębicielach. Znajduje się też w tej relacji objaśnienie okoliczności, w których gen. Mieczysław Smorawiński dostał się ze swymi żołnierzami do niewoli, a które zdecydowały, że los jego i pojmanych z nim oficerów dopełnił się w Katyniu.

W relacji zwraca uwagę jeszcze jedna kwestia. Rzecz dzieje się na wschód od Bugu. Z kim tu autor ma do czynienia? Z wojskiem, policją, jakimiś resztkami władzy i oczywiście miejscową ludnością – pisze o niej Żydzi, Ukraińcy i miejscowi chłopi (czyli pewnie tzw. tutejsi, nieczujący żadnego związku z Polską, a tym bardziej upadającą), jakby nie było tu Polaków, a ci, którzy byli, to pewnie ludność powiązana z urzędami i policją. O tym, że na terenach tych nie było prawie Polaków, świadczy jeszcze jedna informacja relacjonującego. Nie pisze on o tłumach witających polskich żołnierzy, gdy uciekający gen. Smorawiński decyduje się wracać ze swymi ludźmi na Kresy, lecz o tym, że „kazano” wywiesić polskie flagi. Niech to słowo służy za cały komentarz do „utraconych polskich Kresów”. Czy tak było wszędzie ? Pewnie nie.

Relacja pochodzi z zasobu Archiwum Akt Nowych. Została napisana w 1940 roku, prawdopodobnie na życzenie władz tworzącego się polskiego Państwa Podziemnego.

RELACJA Z PEWNEGO ODCINKA WYPADKÓW NA WOŁYNIU WE WRZEŚNIU R. 1939 (pisze oficer rezerwy, niepowołany do czynnej służby)

18.IX. Wyjechałem z Łucka na 2 godziny przed wkroczeniem wojsk sowieckich. Jechałem samochodem ciężarowym, naładowanym naszymi żołnierzami. Ulice były zatłoczone, przed Województwem stał tłum ludzi, w znacznej części Żydów, zgromadzonych niewątpliwie dla spotkania wojsk sowieckich, które w tym czasie minęły już Poddębce. Śród tego tłumu uwijała się policja polska, torując drogę samochodom i wskazując kierunek. Przejeżdżając wolno ulicami miasta, nie zaobserwowałem zachowania wrogiego w stosunku do uciekających z miasta wojskowych polskich. Szosa do Włodzimierza zatłoczona była samochodami, furmankami, transportami wojskowymi; pieszo szły luźne grupy żołnierzy, kolejowcy, pocztowcy. Za Torczynem (25 kil. od Łucka) tłok był jeszcze większy i większe były grupy luźno idących żołnierzy. Za Wojnicą utworzył się zator, spowodowany wiadomością, jakoby Włodzimierz został opanowany przez „bandę” ukraińską, ostrzeliwującą zbliżających się do miasta. Ponieważ słychać było z daleka pojedyncze strzały, nikt się nie zdecydował podjąć rekonesansu. Po dłuższym postoju, kiedy już strzałów nie było słychać, tabor ruszył w kierunku Włodzimierza, do którego dostaliśmy się około 24 w nocy, niezatrzymywani po drodze ani ostrzeliwani. Chcąc uzyskać swobodę ruchu, wycofałem się ze swoim samochodem w pierwszą boczną ulicę, gdy cały tabor odpłynął w kierunku na Uściuług. Zajechałem na dworzec kolei. W okolicy dworca panowała zupełna cisza, policji nie było widać, żadnego ruchu na ulicach. Miasto było oświetlone. Postanowiłem odszukać starostę albo burmistrza i udałem się pieszo do miasta. Spotykałem po drodze milicję z czerwonymi opaskami, złożoną przeważnie z młodzieży żydowskiej. Nie byłem zatrzymywany, pomimo że byłem w mundurze oficera. Na placu byliśmy ostrzelani, ale ludzi strzelających nie widziałem. W Magistracie zastałem dyżurnego urzędnika, który mnie poinformował, że miasto nie było zajmowane ani grabione, że regularnych oddziałów W.P. już we Włodzimierzu nie ma ani policji oraz że starosta i burmistrz uciekli, pozostał tylko wiceburmistrz. W powrotnej drodze, ujrzawszy światło w jednym z domów, trafiłem do jakiegoś Żyda, który mi najuprzejmiej zaproponował nocleg. U tego Żyda przenocowałem ze swymi starszymi żołnierzami. Od niego uzyskałem wiadomość, że stacjonująca we Włodzimierzu dywizja piechoty została przez dowódcę dywizji, gen. [Kazimierza] Sawickiego, rozwiązana, przy czym dużo broni i amunicji dostało się w ręce miejscowej i okolicznej ludności.

19 IX. Z rana odwiedziłem wiceburmistrza, w jego mieszkaniu, żadnych jednak informacji uzyskać od niego nie mogłem. O 7 rano wyjechałem do Uściuługa, zamierzając przejść Bug w okolicach Piatydni. Jechałem tym samym samochodem z żołnierzami, jak poprzednio. Samochód nie był zatrzymywany i żadnych wrogich wystąpień wobec nas nie było. Dopiero na parę kilometrów przed Uściługiem, przy skrzyżowaniu szosy z drogą polną, samochód nasz zatrzymała grupa chłopów ukraińskich. Gdy spytałem, o co chodzi, jeden z grupy powiedział mi, że radzi, abyśmy nie jechali na Uściług, tylko właśnie tą polną drogą, która w tym miejscu krzyżuje się z szosą. Usłuchałem jego rady i tą drogą dojechaliśmy do przeprawy przy ujściu Ługu do Bugu. Przejeżdżając przez osiedla, nie byliśmy napastowani, stwierdziłem jednak, że ludność w istocie posiadała już wówczas dużo broni; widzieliśmy pędzących krowy pastuszków z karabinami na plecach. Widziałem też kilka porzuconych armat i samochodów. Około g. ósmej dojechaliśmy do przeprawy.

Przyjęcie noworoczne u prezydenta RP Ignacego Mościckiego (w pierwszej parze) na Zamku Królewskim w Warszawie. Widoczni m.in. w drugiej parze marszałek Polski Edward Rydz-Śmigły i żona prezydenta RP Maria Mościcka, w trzeciej parze wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski. Warszawa, 12 stycznia 1939 roku.

Na wschodnim brzegu Bugu zastałem olbrzymi tłum uciekinierów, wiele autobusów, samochodów ciężarowych, osobowych, furmanek i pieszych. Piesi i jadący furmankami przeprawiali się wpław, samochody tłoczyły się w ogonku, aby dostać się do mizernego promu. Podszedłszy do promu, spostrzegłem na drugim brzegu generała z głową obandażowaną, który stojąc w otoczeniu licznej grupy oficerów, wydawał jakieś rozkazy. Po chwili przeprawił się na brzeg wschodni oddział kawalerii, następnie zaczęła się przeprawiać piechota. Znajomy oficer (por. Bolesław Podhorski) przeprawił się do mnie i udzielił mi nast. informacji. Grupą dowodzi gen. Smorawiński (ostatni dowódca O[kręgu] K[orpusu] II Lublin), który otrzymał zupełnie pewną wiadomość, że w Niemczech wybuchła rewolucja, a mocarstwa zachodnie zażądały w ultimatywnej formie od Sowietów ustąpienia z granic Polski; sytuacja uległa zatem radykalnej zmianie i jest rzeczą konieczną natychmiastowe obsadzenie Wołynia wojskami polskimi, czego też ma dokonać gen. Smorawiński. Identycznych informacji udzielił mi oficer II Oddziału ze świty gen. Smorawińskiego[24]. Obu oficerom powiedziałem, że moje obserwacje nie potwierdzają w żadnym stopniu wiadomości o wycofywaniu się wojsk sowieckich i że, wręcz przeciwnie, będąc we Włodzimierzu, słyszałem, że kolumna wojsk sowieckich późnym wieczorem poprzedniego dnia wyruszyła z Łucka w kierunku na Włodzimierz. Rozmówcy moi stali jednak na stanowisku, że źródło informacji Dowództwa grupy nie może budzić najmniejszych wątpliwości. Około godz. 10 wszystkie przeznaczone do wymarszu oddziały odeszły w kierunku na Włodzimierz, na końcu odjechał gen. Smorawiński ze sztabem. Około g. 13 przyprowadzono pod konwojem około 30 chłopów, ujętych jakoby przy rabunku z bronią w ręku. Na oczach parotysięcznego tłumu wyszedł do nich oficer ze szpicrutą w ręku, który po krótkiej admonicji (słyszałem wielokrotne powtarzanie wyrazu „psia krew”) nakazał żołnierzom bicie schwytanych. Rozkazu tego żołnierze usłuchali widocznie niechętnie, paru zaledwie zabrało się do roboty z energią. Po tej egzekucji schwytanych pozostawiono w spokoju w oczekiwaniu na wyrok sądu, który miał się rzekomo odbyć. Po godzinie odprowadzono całą grupę nad rzekę i wystrzelano z karabinów ręcznych, strzelając do zbitej bezładnie kupy wyjących, chowających się ludzi. Żyjących dobijano różnymi sposobami. Około g. 17 przyprowadzono drugą grupę aresztowanych, tych jednak popędzono dalej, do jednej ze wsi okolicznych[25].

Czekając na wiadomości o losach oddziału gen. Smorawińskiego, dowiedziałem się, że ci Polacy, którzy poprzedniej nocy udali się z Włodzimierza w kierunku Piatydni, zostali pod Uściługiem obrabowani. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że takiż los spotkałby i mnie z towarzyszącymi mi żołnierzami, gdyby nie życzliwe ostrzeżenie grupy chłopów, spotkanych na drodze do Piatydni. Gdy do g. 19 nie było żadnych wiadomości o losach wyprawy na Włodzimierz, przeprawiłem się ze swymi żołnierzami łodzią na drugi brzeg Bugu. Nocując u jakiegoś Żyda, obserwowałem, z jaką żarłocznością żołnierze moi pochłaniali zdobyte gdzieś na wpół surowe mięso. Twierdzili, że od początku wojny nie jedli mięsa. Przez całą noc słyszałem odgłosy przeprawy przez Bug. O 4 rano wyszedłem nad rzekę i zobaczyłem małe oddziałki piechoty polskiej w pospiesznym marszu na zachód. Było dla mnie jasnym, że są to oddziały z grupy gen. Smorawińskiego i że nie ma chwili czasu do stracenia. Przytroczyłem walizkę swoją na plecach i ruszyłem w kierunku na Hrubieszów.

Na szosie prowadzącej do Hrubieszowa dopędził mnie samochód z żołnierzami, którzy brali udział w pochodzie gen. Smorawińskiego. Dowiedziałem się, że Włodzimierz został zajęty przez gen. Smorawińskiego bez oporu. Chłopów spotykanych po drodze z bronią w ręku – zabijano, spalono wiele domów. To samo miało miejsce, według ich relacji, we Włodzimierzu, gdzie natychmiast po wejściu wojsk kazano wywiesić flagi państwowe. Wieczorem wojsko gen. Smorawińskiego, zgrupowane w koszarach, zostało znienacka otoczone przez tanki sowieckie i wzięte do niewoli. Informacje te potwierdził mi później w Lublinie oficer, któremu udało się wymknąć z koszar, Zaliwski, sędzia Sądu Okręgowego.

Warszawa, 25 stycznia 1940 r.

Nr 4

Fragmenty listów P. Pomorskiego nt. sytuacji we wrześniu 1939 r., ucieczki władz i ludności cywilnej przed Niemcami na wschód

Te dokumentyi listy to zapewne fragment korespondencji prywatnej P. Pomorskiego (jeśli to prawdziwe nazwisko), z których usunięto informacje ściśle prywatne, mogące zidentyfikować osobę piszącego.

WYJĄTEK Z LISTU P. POMORSKIEGO

b. urzędnika Z.U.S.[26]

..... Warszawę opuściłem 7 września w południe, w chwili największego popłochu[27]. Za to, co się działo wówczas w Warszawie, ktoś powinien zawisnąć na szubienicy. Już 4 IX ewakuowano wprawdzie częściowo ministerstwa i ważniejsze urzędy, jednakże ogół społeczeństwa nic o tym nie wiedział. 5 IX wypłacono w ZUS dwumiesięczne pobory i nakazano opuścić Warszawę w kierunku na Wschód (Brześć nad Bugiem), dając każdemu wolną rękę. Ja tego dnia nie wyjechałem, gdyż musiałem zlikwidować niektóre swoje sprawy, zresztą zastanawiałem się, czy w ogóle wyjeżdżać z Warszawy, po co i gdzie. Następnego dnia poszedłem do biura. Naczelny Dyrektor miał przemówienie do wszystkich, że to niesłychane, żeby siać taki niepokój jak wczoraj, że wszyscy mają zostać na swoich miejscach, że on wyciągnie wobec tych, którzy już wyjechali, nieoczekiwane konsekwencje itd., itd. Byłem zadowolony z tego stanu rzeczy, gdyż nie miałem ochoty wyjeżdżać z Warszawy. W radio nie mówiło się w ogóle o ewakuacji Warszawy, zapewniało się ludność o zupełnym bezpieczeństwie. Naraz w nocy z 6 na 7 września, jak grom z jasnego nieba spadła na Warszawę wiadomość ogłoszona przez radio, że front jeszcze przedwczoraj tzn. 4 IX został koło Piotrkowa przerwany i Warszawie grozi niebezpieczeństwo. Wzywa się zatem ludność męską natychmiast do kopania rowów pod Warszawą. Ogłoszono również, że Prezydent i Rząd opuścił Warszawę. Radio przestało działać. W mieście tramwaje stanęły, taksówek nie było. Sznury ludzi z tobołami, dziećmi małymi na rękach szło ulicami Warszawy na prawy brzeg Wisły, na wschód siać dalej panikę. Policja chodziła po domach i nakazywała mężczyznom w wieku poborowym opuszczać Warszawę. Rankiem 7 IX rozmieszczone już były gniazda karabinów maszynowych na ulicach Warszawy. Wszyscy stracili głowy, nie wiedząc, co robić, gdzie się podziać. Zdawałem sobie sprawę, że piechotą na włóczęgę iść nie mogę, bo przy swym zdrowiu temu nie podołam. Wziąłem do teczki 2 koszule i coś tam jeszcze i wyszedłem z domu, kierując się w stronę biura. Trafiłem na moment wywożenia skarbca, to zn. papierów wartościowych. Znajomi koledzy zabrali mnie jako konwojenta kilkunastu skrzyń bezwartościowych właściwie papierów. Nie wiem jeszcze dziś, czy to było dla mnie szczęściem, czy nieszczęściem. Zaczęła się więc dla mnie tułaczka na ciężarowym odkrytym samochodzie, na skrzyniach trzęsących się w towarzystwie trzydziestu paru uczestników tej samej niedoli. Skierowaliśmy się w stronę Lublina. Możecie sobie wyobrazić, co się działo na tym szlaku. Była to bezładna ucieczka całego narodu, pieszo, samochodami, wozami, rowerami itd. Droga była kompletnie zatarasowana. Nad nami często krążyły niemieckie bombowce. Gdyby zechciały bombardować wówczas szosę – byłaby to jedna wspólna mogiła kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Jechaliśmy więc przez Lublin, Chełm, Hrubieszów, Włodzimierz, Łuck, Dubno, Równe. W drodze przeziębiłem się, jadąc we dnie i w nocy w odkrytym samochodzie; na sobie miałem letnie ubranie i letni płaszcz. Wiele nocy nie spałem lub spałem na słomie, na ławach, na barłogu. Cierpieliśmy nieraz głód, bo trudno było dostać jedzenie. Koszule, które wziąłem, zginęły mi w drodze, o nowe było trudno. Słowem głód, brud i nędza. W gronie mych towarzyszy nie miałem przyjaciół. Każdy myślał tylko o sobie i był drugiemu wrogiem. Tu można było się przypatrzyć, jak mało współżycia, solidarności jest u Polaków. Rzadko kiedy jeden drugiemu przyszedł z pomocą. Kto mógł, ten uciekał na wschód, tak że zrobiło się tam w końcu ciasno, drogo i wszystkiego zabrakło. Wszystkie niemal miasta były zbombardowane, i to wielokrotnie. Niemcy nie liczyli się z niczym. Bombardowali poza tym pociągi ewakuacyjne, ostrzeliwując je z karabinów maszynowych. Z tychże karabinów strzelali do pasących się krów i koni, zabijali młodocianych pastuchów. Nie potrafię Wam wszystkiego wyliczyć i wymienić. Ja sam miałem szczęście uniknąć bomb niemieckich, ale jakże często musiałem wyskakiwać z samochodu przed nadlatującymi samolotami. Z naszym transportem jechaliśmy dość wolno. Pod wpływem rozmaitych wiadomości z frontu kierownictwo nie mogło się zdecydować na złożenie tego balastu w którymkolwiek z kresowych miast.

Wiadomość o przyłączeniu się Sowietów do akcji rozbioru Polski zastała nas 17 IX w Równem. Stąd zdecydowaliśmy się jechać do granicy polsko-węgierskiej, przez Dubno, Radziwiłłów, Brody, Złoczów, Przemyślany, Rohatyn, Dolinę. W czasie przejazdu przez Złoczów zmieniliśmy początkowy plan i skierowaliśmy się w stronę Lwowa, ale później (6 kilometrów od Lwowa) zawróciliśmy. Na ostatnim odcinku Przemyślany – Dolina musieliśmy się nocą przebijać poprzez uzbrojone bandy dywersyjne Ukraińców. Pod wpływem rozwijających się warunków w armii, w policji panowało kompletne rozprzężenie. Na drodze między Złoczowem a Lwowem spotkaliśmy oddział 2-ch batalionów policji z Rzeszowa, oczywiście bez oficerów uciekających w bezładzie na wschód. Woleli się oddać bolszewikom niż Niemcom, płakali, mówiąc, że otrzymali rozkaz ucieczki na własną rękę, gdzie kto chce. Zawróciliśmy tę bandę płaczących niedołęgów do Lwowa, wiedząc, że Lwów się broni. Widzieliśmy, jak policja i wojsko rzucało broń po lasach, w kartofle, i dobrowolnie rozbrajało się. Broń tę zabierali skrzętnie Ukraińcy. Słowem działały się rzeczy nieprawdopodobne, do których wstyd się Polakowi przyznać. Początek jednak tej anarchii dała sławetna „góra”. Oficerowi nasi, począwszy od majorów, w nogi, wszyscy niemal porzucili samowolnie swoje posterunki; oni uciekli pierwsi ze swymi żonami i kochankami, siejąc panikę i dezorganizując armię. Widziałem sam pułkownika, który skonfiskował samochód, transportujący majątek państwowy, po to ażeby móc uciekać wraz ze swoją rodziną. Mówię Wam, działy się skandaliczne, potworne rzeczy, o których myśleć nie mogę, bo mam łzy w oczach.

To, co się stało, to wina całego systemu, który w Polsce panował od 1926 r. To są skutki łamania charakterów i systemu protekcji. W ten sposób narodu się nie wychowuje. To jest następstwo tego, że nieodpowiedni ludzie byli na stanowiskach, które zajmowali. Twierdzę stanowczo, że Naród został oszukany, bo nigdy nie było większego zjednoczenia Narodu niż teraz przed wojną......

WYJĄTEK Z LISTU P. POMORSKIEGO

urzędnika Z.U.S.

.....Jak już powiedziałem, zaczęła uciekać z Kraju najpierw „góra”, nie tylko w wojsku, ale i w administracji. Nic dziwnego, mieli przecież czym uciekać i za co. Bywało tak, że po drodze chcieliśmy się nieraz zwrócić do starosty po instrukcję, ale niestety mówiono nam, że starosta już dawno uciekł. Na wiadomość o wrogiej akcji bolszewików przeciw Polsce wojsko polskie miało rozkaz dostać się do granicy państw neutralnych i albo przekroczyć granicę, albo złożyć tam broń. Możecie sobie wyobrazić, że bardzo wielu było takich, którzy decydując się na pozostanie w niewoli, nie pofatygowali się nawet odnieść broń do granicy i wprost porzucali ją na drodze. Już pod granicą węgierską spotkaliśmy porzucony wóz z końmi naładowany karabinami i amunicją. Oczywiście żołnierze, którzy mieli odstawić broń do granicy, śladem swych dowódców, porzucili broń i uciekli. Koniec był taki, że dwóch mych towarzyszy odprowadziło wóz z ładunkiem do granicy. Moi Drodzy, długo jeszcze musiałbym pisać, aby opowiedzieć wszystkie te wydarzenia, których byłem świadkiem.

WYJĄTEK Z LISTU P. POMORSKIEGO

urzędnika Z.U.S.

...Opiszę Wam jeszcze trochę rozmaitych zdarzeń z czasu wojny. Od żołnierzy polskich, którzy byli na samym froncie w pierwszej linii, słyszałem jak wyglądał atak niemiecki. Najpierw więc nad danym odcinkiem frontu latały niemieckie bombowce i silnie bombardowały teren. Równocześnie daleko-strzelna artyleria otwierała ogień zaporowy na tyłach naszej armii. W miarę oddalania się samochodów[28] atakowały oddziały pancerne, niszcząc wszelkie zapory i strzelając gęsto z karabinów maszynowych. Później dopiero w znacznym oddaleniu szła niemiecka piechota . Żołnierze nasi mówili, że poprostu nie mieli z kim walczyć, a musieli ginąć lub uciekać, często żołnierzy nieprzyjacielskich zupełnie nie widzieli. Dla kontrastu powiem Wam, że 18 września spotkaliśmy na szosie maszerującego żołnierza polskiego, który przysiadł się do naszego wozu, który opowiadał, że był w 43 p.p. i pod Tomaszowem cała jego dywizja został rozbita[29]. Otóż żołnierz ten miał przy sobie karabin francuski Bertier,a z 1890 roku[30]. Mówił , że ten karabin miał na froncie. Nie potrzeba komentarzy. Prawda?

Inny obrazek. Wspomniałem Wam już, że władze nakazały cofać się na wschód wszystkim mężczyznom zdolnym do noszenia broni w miarę ustępowania naszej armii. Nie muszę dodawać, że aby jechać w obce strony trzeba mieć trochę pieniędzy. Ci, którzy mieli rodziny, musieli także i rodzinom coś grosza zostawić. Otóż warszawska dyrekcja kolejowa uciekła z Warszawy nie wydawszy w tym względzie zarządzeń. Pieniądze skarbowe – o ile miała przy sobie – wywiozła ze sobą. Skutek był taki, że w ową tragiczną noc z 6 na 7 września, gdy pracownicy kolejowi warszawscy napróżno domagali się wypłaty pieniędzy, dostali się siłą (mimo oporu policji tam będącej i kasjerów) do kas kolejowych, zabrali pieniądze, które tam były i rozdzielili pomiędzy sobą. Na każdego wypadło po 25 zł. Opowiadał mi to kolejarz, którego zabraliśmy na samochód i zawieźli do Lublina. Ów kolejarz był uczestnikiem tego zajścia. Polacy, którzy byli nad granicą rumuńska, a którzy woleli przekroczyć granice węgierską, opowiadali mi tu już na Węgrzech, iż straż graniczna rumuńska mówiła im, że jako pierwsi z uciekinierów polskich przekroczył granicę już w dniu 1 września (pierwszy dzień wojny) Starosta z Grodna. Domyślam się, iż starosta ten musiał być w legionach lub co najmniej w P.O.W., gdyż to było niezbędne, a czasami jedyne kwalifikacje, ażeby sprawować w Polsce przedwojennej wysoki ten urząd. Podając powyższą historię jako niesprawdzoną[31], dodaję, że było to całkiem możliwe, gdyż Grodno było zaatakowane już w godzinach rannych I/IX, a więc było rzeczą możliwą w ciągu jednego dnia znaleźć się nad granica rumuńską, zwłaszcza gdy się miało do dyspozycji samochód państwowy.

Nr 5

Informacja dowódców Służby Zwycięstwu Polski[32] do premiera Sikorskiego, 14 grudnia 1939 r.

To dokument interesujący z wielu względów. Po pierwsze, jest datowany w Warszawie, 14 grudnia 1939 roku, kiedy minął już miesiąc od formalnego powołania Związku Walki Zbrojnej, a w Polsce jeszcze o nim nie słyszeli. Po drugie, Paryż też nic nie wiedział o Służbie Zwycięstwu Polski. Po trzecie, widać tu rywalizację nowych władz i sanacji o to, kto stworzy i pokieruje organizacją wojskowo-polityczną w kraju. Po czwarte, może najistotniejsze, z dokumentu tego nie wynika, by planowano „wyzwalanie” Polski spod „okupacji” radzieckiej.

Odpis.[33]

TAJNE

M.p. 14/XII.39.

Do rąk własnych Szefa Rządu Generała Władysława SIKORSKIEGO

1) Stoję na czele organizacji, skupiającej wszystkie wysiłki Polaków na obszarze okupacji niemieckiej i rosyjskiej mającej na celu odtworzenie kadr wojskowych i przygotowanie władz adm. do opanowania Kraju, w chwili załamania się Niemiec. Organizacja na wzór POW, pod nazwą Służba Zwycięstwu Polski, utworzona została na rozkaz gen. Rómmla z polecenia Naczelnego Wodza i rządu, opuszczającego granice Polski.

2) Meldunki o utworzeniu Z.S.P.[34] przesłałem: a) pisemnie w połowie października przez Poselstwo w Budapeszcie wzgl. Bernie, b) ustnie przez T.R., o którym otrzymałem przez radio wiadomość, że przybył na miejsce, c) trzeci meldunek, ze streszczeniem poprzednich oraz szeregiem ważnych spraw, wysłany 8.XIII, via Rzym, d) czwarty wysyłam przez p. P.W., który jedzie w charakterze kuriera.

3) Uważając się za podległego rządowi Pana Generała proszę o rozkazy i wytyczne – o ile możności przez kuriera mego p. W.P., który ma polecenie powrotu do Kraju – aby prace SZP skoordynować z potrzebami rządu Pana Generała.

4) Platformę ideową i społeczno-polityczną S.Z.P. stanowią przedstawiciele ugrupowań politycznych od PPS, Ludowców, do Narodowej Demokracji włącznie. Czołowi och przedstawiciele ściśle z nimi współpracują, zarówno na szczeblu dowództwa głównego, jak i dowództw wojewódzkich i powiatowych. Wiele wybitnych postaci, dobrze znanych Panu Generałowi jest w naszych szeregach.

5) Obecny stan SZP (z dn. 14.XII) ogólnie w Polsce mnożą się odznaki pewnego odprężenia moralnego i przejawy aktywności społecznej, zwłaszcza wśród młodzieży. Wedle danych, które posiadam, najlepiej wygląda postawa wsi. Terror niemiecki najsilniej dotyka obszary inkorporowane do Rzeszy i w pierwszym rzędzie inteligencję. Po stronie bolszewickiej najgroźniej przedstawia się ekonomiczna postawa życia, skolei działalność milicji, wymierzona przeciw ziemiaństwu, oficerom, urzędnikom państwowym i policji, wojsko zachowuje się wzgl. poprawnie. Możliwości pracy organizacyjnej zwiększają się stopniowo. SZP utrzymuje się, jak dotychczas, w ramach zakreślonego planu rozbudowy pracy: a) Dtwo Główne, zorganizowane, zmontowane funkcjonuje całkowicie, b) wojewódzkie dowództwa: 5 centralnych (Warsz., Lubel., Kraków, Kielec.i Łódzkie) oraz 2 na kresach wschodnich, (ośrodki Wilno i Lwów) – zorganizowane; reszta w toku, zostanie zorganizowana do dnia 31.I.40. r. (na pierwszym planie Białystok), c) w wym. województwach zorganizowano już szereg dtw. powiatowych, reszta w toku, do końca lutego powinny być zmontowane, d) na szczeblu Dtwa., dtw wojew. i powiat. utworzono szereg oddziałów bojowych, spec. minerskich i szturmowych praca w toku b. intensywna, e) podporządkowano sobie szereg oddziałów partyzanckich, walczących jeszcze w terenie, f) w przygotowaniu szereg akcji bojowych i niszczycielskich, g) służba wywiadowcza zmontowana, h) propaganda uruchomiona: wydajemy co dwa tygodnie wiadomości polskie, odezwy; wkrótce wyjdzie szereg broszur, oświetlających położenie, i) zaczęto organizować ośrodki dyspozycyjne i planowania w poszczególnych ministerstwach dla zagadnień związanych z koniecznościami okresu przejściowego, przed powrotem Rządu. Ośrodki te kolejno przerzucą sieć swoją na województwa i powiaty. Oceniam ogólnie: całość aktualna i postęp rozbudowy zadawalający, rokowania na bezpośrednią przyszłość dobre; już dzisiaj, gdyby zaszła potrzeba, możnaby w ograniczonym zakresie wystąpić czynnie i inspirować tym masę; w ciągu marca – przypuszczalna gotowość do zorganizowanego poważnego wystąpienia na okres 10–14 dni[35].

6) Stan broni długiej i amunicji przypuszczalnie pokryje najniezbędniejsze zapotrzebowania na ten okres dla SZP, trudno jeszcze sprecyzować dane o tym ze względu na sposób przechowywania broni (zakopana), to samo dotyczy ręcznej broni maszynowej – natomiast słabo przedstawia się stan broni krótkiej (szczególnie brak pistoletów maszynowych) i granatów.

7) O ile nie stracimy wiele na przewalutowaniu, dotrwamy, ograniczając się w szeregu ważnych działów, pod względem pieniężnym po początku marca.

8) Ostatnio otrzymano wiadomości: a) w obszarach inkorporowanych do Rzeszy łącznie z Łodzią, Włocławkiem, Niemcy robią pobór do wojska, również i Polaków, stąd masowa ucieczka objętych poborem, którzy chcą dotrzeć do wojska polskiego we Francji. Proszę o wskazówki i środki pieniężne dla ich przekazywania, b) w państwowej wytwórni papierów wartościowych pozostało ok. 300 milionów złotych w stanie pół wykończonym i ok. 700 milionów złotych papier i środki do ich wydania; klisz nie zniszczono, jedynie zabrano t. zw. klisze robotnicze[36], które wpadły w ręce bolszewików pod Pińskiem. Niemcy mają podobno wydrukować te ok. 1 miliarda złotych.

9)[37] Najpilniejsze potrzeby: a) palącą koniecznością jest ustalenie jednolitego przedstawicielstwa rządu w Kraju. Na terenie Polski roi się od poczynań organizacji na wzór POW, jedne powstają jakoby na rozkaz Pana Generała, inne na rozkaz dawnego rządu itp. Organizacje te likwiduję, lub wcielam do SZP. Proszę o rozkazy odnośnie do organizacji powołujących się na imię Pana Generała (szczególnie grupy Lubicz, której charakteru nie udało nam się jeszcze ustalić). Tu w kraju tylko jedna organizacja może reprezentować nasz Rząd i interesy polskie. b) Potrzebujemy prawdziwych danych o położeniu miedzynar.- polit. i wojsk., zwłaszcza umożliwiających nam określenie przypuszczalnego terminu oraz warunków wystąpienia naszego przeciwko bolszewikom, tak obecnie, jak i na wypadek ewent. posuwania się w głąb kraju. Niezbędne jest więc dla nas otrzymanie periodycznie tych wiadomości. Gdyby to było możliwe, proszę o wskazanie dróg dobrej i bezpośredniej łączności z wyw. francuskim i ang., działającymi ewent. u nas w Kraju – oraz podanie nam jakie wiadomości (po zapewnieniu nam dróg przesyłania ich), byłyby tak z zakresu wojsk., jak i politycz., i ekonomicznego szczególnie użyteczne dla naszego rządu lub sprzymierzeńców. c) proszę o jak najszybsze zorganizowanie i utrzymanie dobrej, stałej łączności nad granicą węgierską i litewską, skąd przedłużymy ją do wnętrza Kraju (organ. w toku). Chodzi o: 1) ośrodek dla poczty kurierskiej, wzgl. zapewniającej kurierom dalszą drogę (dokumenty, pieniądze), 2) szyfr, 3) adresy bezpośrednie lub pośrednie (Litwa, Węgry), 4) klucz i szyfr komunikacji krótkofalowej, 5) zapewnienie pomocy węgierskiej lub litewskiej dla większych przesyłek (broń, pieniądze). Proszę o kuriera z dyspozycjami co pewien czas, możliwie co miesiąc, otrzymałem wiadomość o kurierze z Budapesztu. Hasła dla kurierów i adresy łączników prześlę dodatkowo. d) byłoby rzeczą wskazaną, aby przy boku Pana Generała znajdował się jeden lub dwóch ludzi, przeznaczonych stale i  wyłącznie do łączności z S.Z.P. w Kraju (koniecznie ze względu na konspirację). Punkty a, b, c i d najważniejsze i najpilniejsze. Poza tym proszę: e) o zdeponowanie po omówieniu miejsca i warunków podjęcia, nad granicą węg. krótkiej broni z amunicją, granatów i łatwych do użycia materiałów wybuch., zwłaszcza pierwszej i drugiej w możliwie dużej ilości i w opakowaniu łatwym do ręcznego transportu, f) o pieniądze, zwłaszcza w walutach, dolarach (na terenie całej okupacji rosyjskiej nic nie można zrobić złotymi), szczególnie po zapewnieniu dopływu ich od 1 marca. Może uruchomić przekazy przez Czerwony Krzyż lub neutralne poselstwa. Najlepiej przez jaką dyplomatyczną sposobność, lub samolotem, po dokładnym wzajemnym ustaleniu miejsca czasu i warunków lądowania, lub ewent. zdeponowanie w małych pakietach nad granicą węgierską po dokładnym ustaleniu hasła i okoliczności odbioru. Proszę o nie możliwie wcześnie, najpóźniej powinienem je mieć do odbioru z końcem stycznia. Proszę o dyspozycje przez Ambasadę naszą w Bukareszcie, aby z 30 milionów złotych, pozostawionych przez Rząd nasz w Rumunii dla mej organizacji, uruchomiono przekazanie gotówki na znak rozpoznawczy. Pojechał po to już mój kurier Emil Hełm, g) proszę o zbadanie możliwości rzeczowej propagandy przez ulotki samolotowe nad okupacją niem. (brak radia), szczególnie nad terenami inkorporowanymi, gdzie skutki terroru koniecznie wymagają podciągnięcia postawy ludności. Treść ulotek, dla kontroli, że pochodzą z właściwego źródła, byłoby wskazane powtarzać w radiowych komunikatach polskich z Francji i Londynu.

10) Szefem Sztabu Dtwa Gł. i zastępcą moim jest Stefan Grabica, osobiście dobrze znany Panu Generałowi (szef kwatery prasowej w manewrach 1925 r. wówczas podpułkownik).

Za zgodność

Szef Sztabu

(-) Stefan Grabica[38]

Dca Główny S.Z.P.

(-) Torwid[39]

Nr 6

Stefan RoweckiCzy wrzesień 1939 r. okrył niesławą Naród Polski

Broszurę napisał jesienią 1939 roku szef sztabu głównego Służby Zwycięstwu Polski płk Stefan Rowecki. Jeśli pominie się fragmenty tekstu, w których niejako broni on dawnego reżimu, swych kolegów i przyjaciół, pisząc, że w 1939 roku ważniejsze jest przywrócenie niepodległości państwa, niż szukanie winnych klęski, gdyż każdy może się przydać w walce, to otrzymujemy – prawie – niezwykle rzeczowy obraz błędów i przyczyn upadku Polski. Rowecki pisze o błędach władzy i ich skutkach, ale tak, by nikogo nie urazić, bo gdy trzeba sformułować wnioski i wskazać, kto jest winien, to pojawiają się określenia typu „pewne koła”, „dyplomacja” – jakby się bał lub nie chciał powiedzieć: Piłsudski, Rydz-Śmigły, Mościcki itp.

Zawsze będą wątpliwości, czy była to tylko obrona przeszłości, czy jednak potrzeba chwili. Nie wiemy przecież, czy Rowecki, gdyby dożył wolnej Polski w 1944/1945 roku, postawiłby przed sądem lub trybunałem tych, którzy swym działaniem przyczynili się do utraty niepodległości. Pewne jest jedno – miałby wtedy coś do powiedzenia, bo pewnie byłoby to też inne państwo. Nie można wykluczyć, że Rowecki zdecydowałby się w roku 1943/1944 na „przejęcie władzy” i porozumienie się ze Stalinem, kosztem Londynu. Taka koncepcja została zgłoszona w Komendzie Głównej AK w listopadzie 1943 roku[40].

Wątpliwości, jak zachować się wobec przeszłości, będą mieć także autorzy kilku innych dokumentów w tej książce.

CZY WRZESIEŃ 1939 r. OKRYŁ NIESŁAWĄ NARÓD POLSKI?[41]

GRUDZIEŃ 1939

Tragiczne przeżycia września odżywają nieustannie we wspomnieniach. W obliczu dzisiejszej sytuacji, zdawałoby się uwłaczającej naszej godności narodowej, każdy z nas coraz częściej poczyna analizować przebieg i przyczyny wypadków wrześniowych. Przed pierwszym września Naród nasz uznał był niemal jednomyślnie, że jedyną odpowiedzią na bezczelne żądania Niemiec jest podjęcie narzuconej nam walki. W decyzji tej Naród Polski wytrwałby bezwątpienia do końca wojny, choćby najbardziej krwawej i połączonej z największymi ofiarami, ale wojny zwycięskiej lub mającej pozory zwycięstwa, albo też przynajmniej skutecznej obrony.

Tymczasem katastrofalny dla nas przebieg operacyj wojskowych w pierwszej połowie września, świadomość, że nie zostały chyba one ani należycie przygotowane, ani przeprowadzone, świadomość, że dowodzenie naszymi armiami, jakby wymknęło się z rąk naczelnego dowództwa już w pierwszym tygodniu wojny, pozostała zaś jedynie bohaterska walka oddzielnych zgrupowań naszej armii, wszystko to jakgdyby załamało wiarę w nas samych i wiarę w ukochanie Narodu – sławne z dawnych czynów wojennych – wojsko polskie.

Nerwowy, ciężki i gorzki był wrzesień. Nastrój wśród naszych władz administracyjnych i państwowych, popłoch, w jakim opuszczano swe posterunki służbowe, przedwczesna ucieczka starostw, policji, nawet straży ogniowych itp. z miejsc zagrożonych, pozostaje nam żywo w pamięci, a umiejętna obecnie propaganda władz okupacyjnych, niemieckich czy rosyjskich, pogłębia i rozdmuchuje te fakty, do rozmiarów zdrady i podłości tych władz czy organów administracyjnych wobec miejscowej ludności.

Nic też dziwnego, że w atmosferze tych wspomnień i tego wszystkiego, co w konsekwencji wypadków wrześniowych obecnie przeżywamy, po wsiach i miastach toczą się bez końca rozmowy pełne troski: dlaczegóż się tak stało, że to wszystko podobny przybrało obrót? A jeśli już musiało się tak stać, to czemuż nikt tego nie przewidział i nie poczyniono zawczasu odpowiednich przygotowań, by zmniejszyć katastrofę zaskoczenia? W trakcie tych rozważań, jak to zwykle bywa przy wielkim niepowodzeniu, wszyscy szukają sprawców obecnej sytuacji, kolejno obwiniając niemal że cale społeczeństwo polskie. Samobiczowanie siebie trwa w całej pełni. Wartkim strumieniem płynie woda na młyn niemieckiej propagandy, próbującej ze swej strony dowieść starą swą metodą, że „Polska to saisonstaat”[42], który jak domek z kart, od jednego prawie dmuchnięcia się rozleciał, a dalej – że nie mamy już prawa do samodzielnego bytu, skoro nie mogliśmy go ani obronić, ani utrzymać choćby w najmniejszym skrawku naszego państwowego terytorium.

Spróbujmy tedy i my – spokojnie i beznamiętnie – zastanowić się i bodaj chociażby zgrubsza zanalizować wypadki września oraz przyczyny, które do nich doprowadziły.

Przypomnijmy sobie na wstępie, jak brzmią te słyszane powszechnie pytania, a nieraz i wręcz zarzuty. Oto one:

1. Czy wogóle dopuszczalna była bezwzględna stanowczość w odrzuceniu żądań niemieckich, jeśli nasze czynniki kierownicze nie miały pewności co do pomyślnych dla nas losów wojny?

2. Dlaczego społeczeństwo było w stanie ciągłego narkotyzowania go mirażami zwycięstwa, gdy rzeczywistość zapoznała je już tak rychło z gorzką prawdą ciężkiej klęski?

3. Kto ponosi odpowiedzialność, że Polska okazała się nieprzygotowaną, jeśli już nie do zwycięskiej wojny z Niemcami, to przynajmniej do stoczenia kampanii na tyle długiej, by nie doprowadziła do niesławnej porażki 33-milionowego narodu, poniesionej przytym zaledwie w trzy tygodnie?

4. Wreszcie – kto zawinił, iż nawet w czasie tej tak bardzo krótkiej wojny polsko-niemieckiej, było tak wiele załamań duchowych u ludzi, którzy winni przykładem innym świecić? Czy były to tylko nieudolność, ignorancja i zła wola, czy też może i to najcięższe: przekupstwo i zdrada?

Odpowiedź jest niełatwa. Dziś trudno jest jeszcze poznać i określić przyczyny, które doprowadziły do katastrofy wrześniowej, i winnych tego, co się stało. Na to potrzeba i perspektywy czasu i starannego, drobiazgowego zbadania szeregu czynników, co dzisiejsze – okupacyjne – warunki na ziemiach naszych całkowicie uniemożliwiają. Można obecnie jedynie zgrubsza, i to raczej w charakterze polemicznym, a nie dokumentarnym, odpowiedzieć na postawione wyżej cztery pytania. Ale, rzucając pewne zarzuty, czy oskarżenia, musimy pamiętać, że obciążą one ludzi, którzy dziś – nie będąc wśród nas – nie mogą nic przytoczyć na swą obronę; stąd też i zarzuty nasze muszą być w pewnym stopniu warunkowe.

To pewne, że nie wolno nam w czambuł potępiać wszystkiego, co się stało, jak również nie doceniać naszych ofiar i wysiłków we wrześniu 1939 r.[43]

System samobiczowania osłabia naszą odporność narodową na dalsze etapy wojny polsko-niemieckiej, dezorganizuje wewnętrzne siły Polski, prowadzi do utraty wiary nietylko w tych czy innych chwilowych przewódców, ale i w wartość Narodu.

Ponosiliśmy klęski olbrzymie, ale wychodziliśmy zawsze z honorem. Od przeszło lat tysiąca nie udało się żadnemu najeźdźcy załamać w narodzie polskim wiary w jego przyszłość państwową.

Pamiętajmy, że obowiązkiem wielkiego narodu jest zachowanie dumy narodowej nie tylko w chwilach powodzeń i zwycięstw, ale i w okresie porażki chwilowej, która w przeciwnym razie w klęskę niepowetowaną zmienić by się mogła.

Postarajmy się teraz udzielić w myśl wyżej podanych zasad obiektywnych odpowiedzi.

Pytanie I-sze.

Nie wchodząc bliżej w analizę wypadków lat ubiegłych mamy prawo sądzić, iż kierownicze czynniki, odpowiedzialne za odrzucenie warunków niemieckich, postawionych nam w sierpniu 1939 r.[44] brały pod uwagę nasze szanse wojenne i stopień przygotowania do stoczenia walki na śmierć i życie z największym i najbezwzględniejszym naszym wrogiem. Nie łatwą dla nich była zapewne decyzja podjęcia rzuconej rękawicy, gdy nasuwała się równolegle myśl znalezienia jakiegoś ugodowego podporządkowania dyktatowi Berlina. Jeśli tego owe czynniki nie zrobiły, a poszły po linii bezwzględnego oporu przeciw zalewowi fali germańskiej, to za to nie możemy ich potępiać, bo wiemy, że nasze społeczeństwo całkowicie było zgodne od skrajnej prawicy do najbardziej lewych jego odłamów – co do konieczności walki z Niemcami. Czyż mógł znaleźć się wówczas Rząd Polski, który odważyłby się pójść przeciwko fali ogólnych nastrojów i wstąpić w ślady czeskich Hachów[45] czy Chwalkowskych?[46]

Decyzja więc rozpoczęcia walki była wynikiem potrzeby ducha i instynktu Narodu Polskiego, które mówiły nam, że żadne ustępstwa, żadna ugodowość nie nasycą kolosa germańskiego, łaknącego ofiary z wolnej i silnej Polski. Zresztą, wszak każdy z nas zdawał sobie i zdaje z tego sprawę, że nawet ustąpienie nasze w kwestii Gdańska, byłoby krótkim odwleczeniem rozgrywki z Niemcami, które znalazłyby wkrótce nowy pretekst do uderzenia na nas. Decyzja walki była zatym naszym przeznaczeniem. Nie miejmy więc o to, że ona zapadła, do nikogo żalu, a bądźmy dumni, iż stać nas było na bohaterstwo podjęcia tej tak ciężkiej, choć nierównej i ofiarnej walki z III-cią Rzeszą, nawet gdyby zdawano sobie sprawę z możliwości chwilowej naszej przegranej.

Jeśli jednak decyzja nieustępowania żądaniom niemieckim była słuszna i była wyrazem powszechnej woli Narodu, to nie wolno nam zapomnieć jednak, że nastąpiła ona po długim okresie akcji dyplomatycznej, przedstawiającej[47] Polskę nazewnątrz, jako sojuszniczkę Niemiec. Akcja ta rozluźniła nasze sojusznicze stosunki z Francją i Anglią. Akcja ta rozbijała na Bałkanach sojusze przeciwniemieckie[48] – Małą Ententę. Akcja ta podtrzymywała fikcję przyjaźni polsko-niemieckiej, waśniąc nas z naturalnymi sojusznikami Polski. Dyplomacja polska wewnątrz kraju sączyła przez Ministerstwo Spraw Zagr. nastroje niechęci do Francji i Anglii, dowodząc społeczeństwu polskiemu konieczności przyjaźni z Niemcami. W zaślepieniu dopuszczono do zniszczenia Czechosłowacji, entuzjazmując się odebraniem skrawka Śląska.

Dyplomacja polska głosiła zasadę bezpośrednich rokowań z Niemcami w sprawie Gdańska, lekkomyślnie odrzucając pomoc Zachodu i łudząc się, że te rozmowy bezpośrednie są jej sukcesem. W rezultacie tej polityki Polska została dyplomatycznie osłabiona na całym świecie. Tej fatalnej polityki ostatniego czterolecia nie dało się odrobić w kilkanaście tygodni przedwojennych. Osłabienie dyplomatyczne Polski – to również jedna z przyczyn naszej katastrofy. Wola Narodu nakazała rządowi spełnienie historycznej roli podjęcia rękawicy, rzuconej przez Niemcy, jednak polityka zagraniczna rządów od roku 1935 zmniejszała stale znaczenie Polski, jako czynnika antyniemieckiego, osłabiając naszą pozycję w chwili wybuchu wojny.

Pytanie II-gie.

Z kwestią powzięcia decyzji walki z potęgą szalejącego germanizmu, łączy się odpowiedzialność pewnych kół za usypianie czujności narodowej i obiecywanie zwycięstwa w przeciwieństwie do tego stanu faktycznego, jaki nam wrzesień przyniósł. Budzenie pewności siebie i wiary we własne siły były bezwzględnie konieczne, jeśli chcieliśmy zdobyć się na godną zarówno naszej przeszłości, jak i owocną dla przyszłych pokoleń męską decyzję walki my, słabsi z mocniejszymi o całe niebo od nas Niemcami. Czyż można było wzywać Naród do walki, biadając nad jego słabością czy brakami w przygotowaniu do wojny? To też dziś, zdobywszy się na heroizm rozpoczęcia tej wojny, musimy mieć świadomość, że to nie trzytygodniowa krótka wojna polsko-niemiecka we wrześniu się skończyła, lecz to dopiero pierwszy, krótki jej etap minął. Pierwsza runda zakończona w istocie porażką (nie klęską!) dla nas. Wojna jednak Polski z Niemcami toczy się W dalszym ciągu. Bez względu na przebieg i wyniki pierwszego czy nawet dalszych jej etapów toczyć się będzie ona aż do zwycięskiego jej końca, który musi być jednocześnie momentem triumfu sprawiedliwości Bożej, powtarzającym się niezmiennie zwycięstwem dobra nad złem, które się wykluło z najbardziej mrocznych zakątków germańskiej duszy. Gdy dojdzie do tego szczęśliwego końca tej wielkiej rozgrywki, inaczej będzie się nam przedstawiać wrześniowa decyzja stoczenia zdawałoby się beznadziejnej walki. Wtedy zrozumiemy, że zaczynając wojnę z Niemcami nie wolno nam było jej rozpoczynać od biadania i podkreślania naszej słabości.

Pytanie III-cie.

Teraz bowiem pytanie bodaj najważniejsze, a jednocześnie najboleśniejsze dla naszej dumy narodowej. Gdzie leży przyczyna nieprzygotowana Polski do wojny z Niemcami? Nie chodzi tu już o przegraną kampanię, ale czy krótki jej przebieg nie położył na historii Narodu Polskiego, tak obfitującej w bohaterskie karty, piętna hańby płynącej z poniesienia w trzy tygodnie klęski przez 33-milionowy Naród. Otóż, przede wszystkim pamiętajmy, że Polska we wrześniu nie przegrała wojny, w tym miesiącu skończył się jej pierwszy etap. Wojna trwa i nadal w niej bierzemy udział ramię w ramię z naszymi sprzymierzeńcami zarówno na zachodzie, jak i w kraju. Ponadto zrozumieć musimy jedną prawdę, okazującą się już dziś całkiem wyraźnie, którą zresztą przyszłe badania nad tym okresem napewno potwierdzą, że Polska