Księżniczka i fangirl - Ashley Poston - ebook + książka

Księżniczka i fangirl ebook

Poston Ashley

3,9

Opis

Niesamowita autorka Geekerelli powraca z historią, która zapiera dech w piersi!

Nikt nie broni ulubionego uniwersum tak zaciekle jak fandom! Imogen Lovelace to pozornie zwykła dziewczyna, która podejmie się niemożliwej misji. Ta szalona fangirl zrobi wszystko, by uratować swoją ulubioną postać, księżniczkę Amarę, przed uśmierceniem jej w ukochanej serii filmowej. 

Po epickiej Geekerelli przyszedł czas na nową fanowską baśń, w której przyjaciele staną się wrogami, wrogowie sprzymierzeńcami, a w międzyczasie wybuchnie płomienny romans. Tylko jak odnaleźć się w całym tym bałaganie, skoro właśnie wypłynął do sieci scenariusz sequela Starfield?

Poznaj porywającą opowieść o Księciu i żebraku w zupełnie nowej odsłonie. Wejdź do świata fandomu i poczuj magnetyzującą siłę wciągającej kosmicznej podróży.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 355

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (365 ocen)
112
122
100
27
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
annkacz

Nie oderwiesz się od lektury

Przyznam ze od pierwszego momentu opisania Ethana zakochałam się w nim 😍😍tak samo jak zrobi to później Mo. AbbyDog 💖.
20
Eoevina

Nie oderwiesz się od lektury

I'm in love po prostu jeśli chodzi o tą serię
00
anyolki

Nie oderwiesz się od lektury

Najbardziej kocham oddanie codzienności fandomu i nawiązania do rzeczy, która znam co umożliwia utożsamienie się z bohaterami
00
BigJohn

Nie oderwiesz się od lektury

Kontynuacja serii której pierwsza część to Geekerella. Jess ma dość komentarzy w mediach społecznościowych na swój temat i uwagi którą ściąga. Marzy o karierze, a obawia się że rola Amary ze Starfield którą zagrała zniszczy to marzenie. Imogen - Mo, ma wrażenie że nikt jej nie widzi i jest nikim ale gdy Jess prosi ją o pewną przysługę ma szansę żeby chociaż przez kilka dni mieć „życie idealne”
00
Wiktoria-Majka15

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo interesująca
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Princess and the Fangirl

Copyright © Ashley Poston, 2018

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2019

Copyright © for the Polish translation

by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2019

Redaktor prowadząca: Milena Buszkiewicz

Redakcja: Natalia Szczepkowska

Korekta: Joanna Pawłowska

Projekt layoutu: Timothy O’Donnell

Skład i łamanie: Klaudia Kumala

Projekt okładki i ilustracje: Dan Sipple

Adaptacja okładki i stron tytułowych: Daria Górecka

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

eISBN 978-83-66381-05-6

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia

są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych

jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dla Ciebie, drogi czytelniku.

Ktoś mi kiedyś powiedział, że będziesz niesamowity.

LOS AMARY

Elle Wittimer

[Fragment z bloga Rebelgunner]

W CIĄGU MIESIĄCA OD PREMIERY Starfield zdołał podbić serca i umysły rzeszy fanów z całego świata, osiągając rekordowe wyniki i fundując występującym w nim młodym aktorom, Darienowi Freemanowi i Jessice Stone, status supergwiazd. Krótko po tym, jak ogłoszono, że film trzeci tydzień z rzędu wspiął się na pierwsze miejsce najczęściej oglądanych, studio zdradziło plany na sequel – plany zupełnie zrozumiałe dla każdego, kto docenia wartość pieniądza.

Wieści szybko przyniosły plotki. Kim będzie złoczyńca w drugim filmie? Która szczęściara zdobędzie serce Księcia Federacji Carmindora? Jessica Stone nie wypowiadała się na temat swojego powrotu do roli księżniczki Amary, a ci, którzy widzieli już Starfield, wiedzą, że to niemal niemożliwe.

Obsada filmu będzie miała pierwszą okazję do spotkania się od czasu jego wielkiego sukcesu. Tą okazją będzie dwudziesty piąty ExcelsiCon, na którym zaplanowano panele, wywiady i spotkania z ich udziałem. Reżyser Amon Wilkins ogłosi na konwencie tytuł sequela (a także, być może, tożsamość nowego złoczyńcy!).

Jednak co kontynuacja Starfield i historii znanej z serialu telewizyjnego będzie oznaczać dla spuścizny Amary?

Jak będzie wyglądało Starfield bez naszej księżniczki?

JESS

KSIĘŻNICZKA AMARA NIE ŻYJE.

W idealnym świecie by mnie to nie obchodziło. Moja bohaterka na końcu Starfield umiera piękną i szlachetną śmiercią, kiedy to wlatuje swoim statkiem w Czarną Mgławicę (która bardziej przypomina czarną dziurę, ale nieważne), żeby uratować swojego jedynego, ukochanego Księcia Federacji Carmindora.

W idealnym świecie zgarnęłabym swoją wypłatę i wykorzystała Starfield jako trampolinę do poważniejszych ról, takich godnych Oscara. Ról, które coś znaczą, które opowiadają wartościowe historie. A nie takich, w których tylko biegam w szpilkach, ubrana w seksowną, tak obcisłą, że wręcz duszącą sukienkę.

W idealnym świecie byłabym szczęśliwa.

Jednak ten świat nie jest idealny, podobnie jak ja, chociaż bardzo się starałam. Tak strasznie, strasznie się starałam. Możliwe, że na próżno.

Ponieważ dzisiaj popełniłam trzy niewybaczalne błędy.

Pierwszy wyglądał tak:

W czasie prasówki (prasówka to, najprościej rzecz ujmując, maraton filmowanych wywiadów z różnymi mediami, jeden po drugim, bez końca… Zazwyczaj potrafię znosić je godzinami, ale ci dziennikarze-fani są zupełnie innym gatunkiem. Straszliwie tęsknię za pytaniami o nową dietę Dariena Freemana albo moje brokatowe pantofelki), zorganizowanej w małym pokoju hotelowym, niechcący wyrwało mi się coś takiego:

– Naprawdę mam nadzieję, że Amara już nie wróci.

Wiem, wiem.

Zła odpowiedź.

Dziennikarka drążyła i drążyła już dobre pół godziny, cały czas szukając dziury w naszych idealnie przygotowanych wypowiedziach, aż w końcu coś musiało pęknąć. A jeszcze od tych jasnych świateł rozbolała mnie głowa.

Dlatego oczywiście to mnie pierwszej coś się wymsknęło.

Nie pilnowałam się. Od kilku godzin to Dare – Darien Freeman, mój kolega z planu – zabawiał dziennikarzy. Sam dla Starfield dałby się pokroić; był wielkim fanem serialu, zanim stał się księciem Carmindorem, a to doskonała PR-owa pożywka. Świat od razu to łyknął. Urocze.

Zdecydowanie mniej urocza jest księżniczka Amara, biedna martwa księżniczka Amara, grana przez dziewczynę, która nigdy nie oglądała serialu.

To nie jest coś, za czym prasa przepada.

A przynajmniej tak mi się wydawało.

Dziennikarka otworzyła szerzej oczy, schowane za okularami o landrynkowo czerwonych oprawkach. Była drobną blondynką, wystylizowaną na pin-up girl z lat sześćdziesiątych, ale z twistem rodem z Zemsty kujonów.

– Ale tysiące fanów z przyjemnością zobaczyłyby cię w kolejnej części! Twoją postać również. Nie słyszałaś o inicjatywie #UratujmyAmarę?

Pokręciłam głową.

Dare skorzystał z okazji, żeby mnie dokształcić w tej kwestii.

– Och, to taki hasztag z Twittera stworzony po to, by zmobilizować fandom i uratować księżniczkę przed jej tragicznym losem.

Dziennikarka zaczęła entuzjastycznie potakiwać.

– Użytkowniczka, która zapoczątkowała tę akcję, twierdzi, że Amara zasługuje na więcej, zwłaszcza w reboocie serii. Zasługuje, by przeżyć, a nie trafić do lodówki, by sprowokować postać księcia Carmindora do rozwoju.

– Aha.

Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć.

Palcami mocno oplotłam telefon, którzy trzymałam na kolanach. Znowu zawibrował. Kolejny komentarz na Instagramie. Albo Twitterze. Wolałabym, żeby to było coś innego.

Dziennikarka ciągnęła temat.

– Natalia Ford, twoja poprzedniczka grająca Amarę w serialu, już wyraziła swoje wsparcie dla tego ruchu, co sprawiło radość wielu starszym fanom. Niedawno też skrytykowała twoją interpretację postaci Amary, twierdząc, że nie oddałaś jej ducha. Czy jest ci przykro z tego powodu?

Że inni cię nie lubią? Że fandom cię nie lubi? Nie powiedziała tego na głos, ale widziałam to w jej oczach. Byłam zaskoczona, naprawdę, że aż tyle czasu zwlekała z wywleczeniem tego tematu.

Jestem dziewczyną w Hollywood, chciałam jej odpowiedzieć. Jestem wiecznie albo zbyt gruba, albo zbyt chuda. Zbyt ładna albo nie dość ładna. Nic nie jest w stanie sprawić mi przykrości.

To jednak byłoby kłamstwo, czego dowodzą zbielałe palce, w których ściskam telefon.

– Erin, prawda? – zapytałam, chociaż nie powinnam była dać się złapać na jej haczyk. Niestety byłam zbyt zmęczona, żeby się ugryźć w język, a do tego nie zwracałam uwagi na znaki, jakie dawał mi Darien. Jeśli wiecie cokolwiek na temat mojego nadgorliwego kolegi z planu, nie zaskoczę was, mówiąc, że subtelność nie leży w jego naturze. Po prostu nie obchodziło mnie to, że każe mi się zamknąć. – Powiedz mi, Erin, czym zajmowała się Natalia Ford od czasu zagrania Amary, czyli przez ile? Dwadzieścia lat? Pojawiła się w jakimś odcinku specjalnym Starfield? Kariera pani Ford praktycznie nie istnieje. Moja tak, wbrew temu, co głoszą niektórzy. Tylko to się liczy…

– Chyba przyszłam zbyt szybko – przerwał spokojnie czyjś głos. – To się zdarza ludziom bez kariery.

Zmroziło mnie.

W progu stała kobieta z przeszywającym wzrokiem brązowych oczu i przyprószonymi siwizną włosami, które zebrała z tyłu w kok. Twarz miała w kształcie serca, brwi ciemne i surowe, usta ściągnięte. Chociaż była niska, stojąc w drzwiach wydawała się panować nad całym pomieszczeniem. Wystarczyłoby zmienić jej monochromatyczny garnitur na sukienkę utkaną z galaktyk i gwiazd, a wciąż byłaby księżniczką wszechświata. Na ręku trzymała łysego kota, który rozglądał się szmaragdowymi oczami, sprawiając wrażenie niemal równie srogiego, co jego właścicielka.

Właśnie tak, moim drugim błędem było obrażenie Natalii Ford.

A trzecim?

Cóż.

Po tej katastrofie udającej wywiad potrzebowałam chwili na oddech. Dare ostrzegł mnie, że za dziesięć minut musimy być na panelu. Miałam wrażenie, że każdy dzień na tym głośnym i zatłoczonym konwencie został zaplanowany co do sekundy, by wycisnąć ze mnie tyle Jessici Stone, ile tylko się da. A ja potrzebowałam ciszy. Musiałam odetchnąć.

Dlatego wyszłam do toalety, żeby się jakoś ogarnąć, i to był mój trzeci błąd. Gdybym nie poszła do łazienki, gdybym nie zniknęła z zasięgu wzroku Dare’a, gdybym ruszyła prosto na ten panel…

Odzywa się mój telefon, wyciągając mnie z tej spirali paniki. To Ethan Tanaka, mój asystent i najlepszy przyjaciel (jedyny przyjaciel, jeśli mam być szczera).

Ethan Tanaka 15:03

[zdjecie]

TO NIE TY

GDZIE JESTEŚ

JESS

JESSICA

Naciągam mocniej czapkę, licząc, że pozostanę niezauważona, i przeciskam się do sali, gdzie właśnie zaczął się panel Starfield. Ten, w którym powinnam brać udział. Światła są wyłączone, na widowni panuje cisza – to ogromna zmiana po tym harmidrze, jaki urządziły setki, jeśli nie tysiące ludzi w lobby hotelu Marriott. Aż mi w uszach dzwoni od tej ciszy; nie słyszę własnych myśli.

Wzrok powoli przyzwyczaja się do półmroku i rozglądam się po morzu niespokojnych fanów serialu, czując rosnącą panikę.

– Jestem Jess… Jessica Stone – mówi dziewczyna na scenie, ale to nie jestem ja.

To się nie dzieje.

To niemożliwe.

Gapię się na dziewczynę siedzącą między Dare’em a Calvinem. Na moim krześle. Za kartką z moim nazwiskiem. Znajduje się dokładnie tam, gdzie ja powinnam się w tej chwili znajdować. Zamiast tego stoję na widowni, milcząca i niewidzialna, a wszystkie reflektory są zwrócone ku nieznajomej.

I ku mojemu przerażeniu najwyraźniej nikt nie zdaje sobie sprawy, że ona nie jest mną.

IMOGEN

CHYBA ŚNIĘ.

To na pewno sen. Śnię i za jakieś trzy sekundy wszyscy zmienią się w Daleków i ZNISZCZĄ mnie, a ja będę musiała uciekać z seksownym Davidem Tennantem i pomóc mu walczyć z Borgiem w netherverse, i pojedynkować się z Sithami pragnącymi podbić imperium, by na koniec trafić w ręce króla Noxów i…

Wow, chyba za bardzo wybiegam myślami. Skąd ja się w ogóle tutaj wzięłam? Na panelu Starfield, chociaż zdecydowanie, na sto procent żadna ze mnie Jessica Stone? Cóż, na szczęście potrafię to wszystko wytłumaczyć, serio.

Tak. Zdecydowanie mogę to wytłumaczyć.

Mogę wytłumaczyć… większość?

Dobra,maciemnie.Właściwiepotrafięwytłumaczyćjakieśdziesięćprocenttego,cosięwydarzyło,aletokompletnieniemojawina.

No, może odrobinkę.

Och, na gwiezdny ogień, jestem już trupem.

Martwym trupem.

Martwym trupem dziewczyny przyłapanej na udawaniu sławnej aktorki.

Spoglądam na widownię zebraną w największej sali konwentu. W tej chwili patrzą na mnie jakieś trzy tysiące par oczu. Wszystkie miejsca zajęte. Poznaję to po nieustannym pomruku – jeśli się uczestniczyło w wystarczająco wielu konwentach i przesiedziało na wystarczająco wielu panelach, takie rzeczy się po prostu wie. Wiesz, że właśnie patrzy na ciebie sześć tysięcy oczu, jakbyś była jakąś boginią sławy i fandomu. Ludzie wiercą się na swoich miejscach, czuć wyraźnie charakterystyczny zapach konwentowiczów, przywodzący mi na myśl pokój trzynastoletniego chłopak.

Powinnam to wiedzieć – trzynasty rok życia był dla mojego brata Milo bardzo trudny. Tego zapachu się nie zapomina.

Tak samo jak nie zapomina się widoku tej sceny od strony widowni. Ma piętnaście metrów długości i stoi na niej biały stół przykryty materiałem z logo ExcelsiConu. Znajdują się na nim trzy mikrofony dla pięciorga panelistów, a przed każdą gwiazdą jeszcze tabliczka z imieniem i nazwiskiem (chociaż kto ich tutaj nie zna?).

Nikt nie zauważył, że nie jestem osobą podpisaną na tabliczce. Nie zdają sobie sprawy, że nie jestem Jessicą Stone. A przynajmniej jeszcze nie. Bo kiedy aktorzy Starfield – tego samego filmu, który oglądałam w te wakacje czternaście razy (co uważam za powód do dumy) – po kolei się przedstawiają, nikt mnie nie demaskuje.

Nikt nie zauważył.

No jasne, czasami ktoś mnie pyta, czy wiem, kogo przypominam. Czasami obcy ludzie czują palącą potrzebę poinformowania mnie, że wyglądam jak Jessica Stone. A odkąd do kin wszedł Starfield, w Starbucksie byłam zaczepiana już tyle razy, że zaczęło mi to przeszkadzać. Jak się tak zastanowić, to chyba głównie z tego powodu w zeszły weekend przefarbowałam włosy i praktycznie całą łazienkę wysmarowałam neonowym różem. Tylko że nie widać ich spod czapki z napisem KOSMICZNA KRÓLOWA – takiej samej, jaką zobaczyłam u Jessici Stone w toalecie, kiedy ją spotkałam – a w tym ostrym świetle reflektorów pewnie przypominam ją jeszcze bardziej niż zwykle.

Och, na miłość gwiezdną, oni naprawdę myślą, że jestem Jessicą Stone.

Spoko, spoko, spokospokospoko. Po prostu idź za ciosem, Imogen Ado Lovelace, zajęcia teatralne to twoje ulubione lekcje w szkole średniej. Improwizuj.

Darien Freeman – omójboże, ten Darien Freeman, Książę Federacji Carmindor, miłość mojego tumblrowego życia – nachyla się do naszego wspólnego mikrofonu (MAMY. WSPÓLNY. MIKROFON.) i przedstawia się.

– Jestem Darien Freeman.

No przecież wiem.

ALE MIMO TO.

Spoko, spoko. Ogarnij się.

Myślałam, że będę miała zwyczajny dzień. Taki tam czwarteczek na ExcelsiConie, trochę pomogę mamie przy stoisku i poślinię się do cosplayerów. Wiecie, konwentowa codzienność.

Myślę, że wszystko zaczęło iść w złym kierunku, kiedy postanowiłam iść do ukrytej toalety, tej na piętrze hotelu Marriott, naprawdę wspaniałego budynku w ścisłym centrum Atlanty. Stoiska są rozrzucone po czterech hotelach tworzących centrum konwentowe, połączonych chodnikami i mostami. Moje mamy dostały miejsce w największej z sal wystawowych w głównym hotelu (i zasłużenie, bo jeżdżą na ExcelsiCon od lat). Właśnie stąd wiem o ukrytej toalecie. Teoretycznie jest zarezerwowana dla gości specjalnych, ale nigdzie nie ma znaków, więc właściwie nie łamię żadnych zasad. Tak czy inaczej, zrobiłam, co miałam zrobić, i podeszłam do umywalki, żeby umyć ręce, nucąc pod nosem temat przewodni Starfield, który utkwił mi w głowie przez Milo, kiedy zobaczyłam ją.

Księżniczkę Amarę.

To znaczy Jessicę Stone.

Stała przed lustrem i przez chwilę wydawało mi się, że ma trochę zaczerwienione oczy, jakby dopiero co płakała. Dziwne, bo ciężko mi sobie wyobrazić, by Jessica Stone miała powód do płaczu. Przecież jej życie jest idealne.

Na mój widok odwróciła wzrok i zaczęła szukać czegoś w torebce, po czym wyjęła różowy błyszczyk, którego zawsze używa. Chyba zrobiło mi się jej żal – sama nie wiem – więc odpięłam ze swojej smyczy jedną z przypinek i podałam jej na wyciągniętej dłoni.

– Cześć. Przepraszam, że ci zawracam głowę, ale jestem twoją wielką fanką – powiedziałam, co było w stu dwudziestu procentach prawdą. – I chciałam tylko powiedzieć, że cudownie przedstawiłaś postać księżniczki Amary. Ale serio, przemówiłaś do mojej duszy. Więc ten… dziękuję.

Wkładam przypinkę w jej dłoń: #UratujmyAmarę.

To ja zainicjowałam ten hasztag, żeby przywrócić księżniczkę Amarę w sequelu Starfield.

Jessica spuściła wzrok i… strasznie się rozzłościła.

– Uratujmy Amarę? – Wcisnęła mi z powrotem przypinkę. – Ona nikogo nie potrafi uratować, a już na pewno nie siebie. Lepiej, żeby pozostała martwa.

Po tych słowach odwróciła się i wycofała do kabiny.

Szczerze mówiąc, odjęło mi mowę. Przypięłam przypinkę z powrotem do smyczy, popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze i wyszłam.

Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Może liczyłam, że weźmie ode mnie przypinkę. Wrzuci ją w odmęty swojej torebki od Prady i pójdzie, zapominając o przypince na lata.

Próbowałam sobie wmówić, że nie zachowała się niegrzecznie albo złośliwie, a ja wcale nie zaczynałam też trochę się na nią złościć.

Ledwo naciągnęłam z powrotem czapkę, kiedy ktoś dotknął mojego ramienia.

– Jess? – zapytała gżdaczka, patrząc na mnie. – Zaraz zaczynają.

– Nie, ja nie… – Pokazałam na drzwi do toalety, ale w tej samej chwili ktoś zaczął nawijać w słuchawce dziewczyny. Spanikowana zrobiła jedyną rzecz, jakiej gżdaczka nie powinna robić pod żadnym pozorem.

Złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła w dół korytarza…

A teraz jestem tutaj.

Na panelu Starfield, przed wypełnioną po brzegi salą na trzy tysiące ludzi. Wystawiona na pokaz jak Yu-Gi-Oh! w talii kart Pokémon. Jak Nox w sądzie Federacji.

Jak księżniczka Amara na statku Prospero.

Wpadłam w naprawdę, naprawdę, naprawdę poważne kłopoty.

Bocznymi drzwiami wślizguje się dziewczyna w zamszowej kurtce i czarnej czapce z napisem KOSMICZNA KRÓLOWA. Takiej samej jak moja. Czuję, jakbym spoglądała w jedno z luster w gabinecie krzywych zwierciadeł. Wiesz, że to twoje odbicie, ale jest lekko zmienione. Nie w tym sensie, że bardzo wyciąga sylwetkę albo wyjątkowo pogrubia – raczej, że coś tu nie gra i nie do końca wiadomo co, a do tego tylko ty to widzisz. Mamy takie same duże oczy i twarz o sercowatym kształcie, taką samą budowę ciała. I wiem, że ona widzi to samo: dziewczynę, która wygląda trochę za bardzo jak ona, jakby pochodziła z jakiegoś innego, niemożliwego wymiaru.

A w tej chwili, w tym momencie historii wszechświata, mnie pomylono z nią.

Pamiętam, co Jessica Stone powiedziała w toalecie. Pamiętam jej wykrzywione usta.

Uratujcie Amarę? Ona nikogo nie potrafi uratować. W jej głosie nie było śladu sympatii do postaci, jaką przyszło jej grać, ani do fanów, którzy ją uwielbiają. Lepiej, żeby pozostała martwa.

– Jess? – mówi prowadzący i obie z Jessicą odwracamy się do Felixa Floresa, znanego w necie łakomczucha i założyciela podcastu SCIFI BYTES. Patrzy na mnie. Tylko na mnie. Chyba nikt nie zauważa prawdziwej Jessie w tłumie. – Może odpowiesz na to pytanie? Uwaga na spojlery dla tych, co nie widzieli jeszcze Starfield! Jak się poczułaś, kiedy twoja bohaterka, księżniczka Amara, zginęła?

Mrugam szybko, a wzrok ucieka mi do fana, który zadał to pytanie. Jest wysoki i chudy, ale nie mogę dokładniej mu się przyjrzeć, bo oślepiają mnie reflektory.

Siedzący obok Darien wierci się niespokojnie, patrząc to na mnie, to na prowadzącego. Zaczyna przysuwać się do mikrofonu, ale zaraz robię to samo.

Nie wiem dlaczego. Przecież nie powinnam.

Może dlatego, że Jessica Stone jest na widowni, a ja tutaj…

Coś się po prostu zmienia.

Lepiej, żeby pozostała martwa. Jej głos odbija się echem w mojej głowie i nie mogę tego znieść. Moja smycz jest ciężka od piętnastu przypinek z hasztagiem #UratujmyAmarę i myślę o tych pięćdziesięciu tysiącach podpisów pod petycją w sprawie przywrócenia księżniczce życia.

Podcaster – i wszyscy inni – domagają się odpowiedzi. Wiem bardzo dobrze, co powiedziałaby Jessica Stone. I nie podoba mi się to.

Biorę głęboki wdech, próbując przypomnieć sobie ton i melodię południowego akcentu aktorki.

– Byłam zrozpaczona.

Twarz stojącej w tłumie Jessici Stone tężeje.

Felix wybucha śmiechem.

– Tego się…

Przerywam mu. Jeszcze nie skończyłam.

– Nie powinna była umierać. Powinna żyć. Zasługuje na to, by żyć.

Fan, który zadał to pytanie, patrzy na mnie z otwartymi ustami, jakbym udzieliła absolutnie szalonej odpowiedzi. Nie jest tajemnicą, że Jessica Stone nienawidzi Starfield. Że nie może się doczekać odejścia do innej franczyzy. Podobnie jak Robert Pattinson za czasów Zmierzchu, Jessica krytykuje serię przy każdej możliwej okazji.

Ale nie teraz.

Nie tutaj.

Spoglądam na nią i widzę, jak patrzy spode łba, jakby nienawidziła mnie do szpiku kości. I dobrze. Bo lepiej, żeby księżniczka Amara żyła.

I ja już zadbam o to, by wszyscy się o tym dowiedzieli.

JESS

UDUSZĘ JĄ GOŁYMI RĘKAMI. NAWET NIE WIEM, jak się nazywa, ale nie muszę znać jej imienia, by złożyć jej ciało w nieoznaczonym grobie. Pokroję ją na tyle kawałeczków, że gdy za tysiąc lat archeolodzy z kosmosu odnajdą jej kości, nie zdadzą sobie nawet sprawy, że mają do czynienia z człowiekiem.

Właśnie tak bardzo ją zabiję.

Obracam się na pięcie i wychodzę, ściskając w ręku telefon, zanim ktokolwiek zdąży się podnieść z krzesła. Omijam sześcioręczną Zorine, nie obdarzając jej nawet przelotnym spojrzeniem. Dziewczyna próbuje coś do mnie powiedzieć, ale nie słyszę jej.

Jestem wściekła. Gotuje się we mnie ze złości.

– Wow, zawsze uważałam Jess za strasznie sztuczną, ale na tym panelu była naprawdę spoko – mówi jakaś dziewczyna za moimi plecami, gdy sala się opróżnia. – A słyszałaś, jak się utożsamia z Amarą? Naprawdę mam nadzieję, że ją uratuje.

– Ja też! Puściłam to wszystko na żywo u siebie – odpowiada jej koleżanka. – W komentarzach zrobiło się istne szaleństwo.

Podnoszę na nie wzrok. Wyglądają jak licealistki, nieprzebrane za nikogo konkretnego, po prostu będące sobą – nerdami w spłowiałych dżinsach i koszulkach, jedna z zabawnym tekstem, druga z parą obejmujących się łyżwiarzy.

– Jest taka fajna.

– Super!

Odwracam się, gdy przechodzą, ale nie zwracają na mnie uwagi. Nie mają pojęcia, że jestem prawdziwą Jessicą Stone. Dopiero co widziały moją sobowtórkę na scenie, więc dlaczego miałyby przypuszczać, że to ja?

Jestem… niewidzialna?

Dla wszystkich?

Nie podoba mi się to. To mi się nie może podobać.

Wychodzę z tłumu i ruszam za znakami na backstage. Oczywiście wejścia pilnuje gżdaczka, ale kiedy podbiegam do niej i mówię, że za rogiem ktoś wymiotuje, dziewczyna pędzi, by pomóc, a ja wślizguję się na korytarz, przez który wyszli paneliści.

Mój gniew ustępuje miejsca czemuś w rodzaju dezorientacji i paniki. Rozmowa fanek wciąż krąży mi po głowie. Jaka fajna była Jessica Stone. Jak spodobało im się to, co oszustka powiedziała o księżniczce Amarze. One tylko żartowały, prawda?

Dlaczego mnie nie lubią?

Starfield weszło do kin dopiero miesiąc temu, a ja dzięki tej premierze zyskałam prawie milion nowych obserwatorów – czyli świetnie, prawda? Dobrze jest być popularnym w mediach społecznościowych. Ale podczas gdy rola Dare’a została uznana za jeden z najlepszych powrotów kultowych postaci w ostatniej dekadzie, a Starfield za jeden z najlepszych remake’ów ostatnich lat, ja…

Mój telefon znowu wibruje. I jeszcze. Mój asystent, Ethan, powiedział, że powinnam wyłączyć aplikacje, ale wtedy bałabym się, co ludzie mówią o mnie, kiedy nie patrzę. Martwiłabym się o to, co mogliby powiedzieć, a nie co mówią.

Agentka przekonywała mnie, że zagranie księżniczki Amary zwróci na mnie uwagę branży. Moje nazwisko stanie się rozpoznawalne, jak Jennifer Lawrence po Insygniach śmierci albo Emmy Watson po Harrym Potterze. I owszem, zwróciłam uwagę branży. Tylko że Starfield to nie ekranizacja serii książek; to remake starego serialu science fiction. I przyciągnął innego rodzaju widownię. Agentka powinna była uprzedzić mnie, że stanę się sławna jak Kelly Marie Tran, Daisy Ridley albo Leslie Jones – znane nie dzięki swoim rolom, ale przez hejterów, którzy przegonili je z internetu.

A teraz hejterzy ostrzą sobie zęby na mnie.

Darien przeżył coś podobnego, gdy ogłoszono, że przyjął rolę Księcia Federacji Carmindora – dzięki temu poznał swoją dziewczynę, tak przy okazji – ale fandom w końcu go zaakceptował. Teraz piszą pieśni pochwalne o jego rzęsach czarnych jak atrament i idealnym kaloryferze, a ja dostaję całe eseje o tym, jak to mały pieprzyk po lewej stronie moich ust zniszczył piękno księżniczki Amary.

Dlatego chociaż nie wiem, ani co, ani jak powiem, nie mam wątpliwości, że nie mogę pozwolić, żeby ta dziewczyna psuła mi wizerunek.

Zagrała cię lepiej niż ty sama, szepcze cichy głosik w mojej głowie. Bardziej spodobała się fanom. Może powinna po prostu b…

Cicho, cicho, cicho!

Czyjś gromki śmiech sprawia, że zatrzymuję się w pół kroku.

Rozpoznałabym go wszędzie: Calvin. Paneliści pewnie idą w tę stronę, a to oznacza, że oszustka również. Rozglądam się i nie ma gdzie uciec. Przeklinam pod nosem. Jeśli znajdą mnie tutaj z moją „bliźniaczką”, nie wiem, co zrobi reżyser.

Czy to złamanie kontraktu? Było zbyt wielu świadków, żeby informacje nie przeciekły do mediów. O nie, to się nie może wydarzyć.

Już widzę te nagłówki.

JESSICA STONE OSZUKUJE.

SOBOWTÓRKA ODGRYWA JESSICĘ STONE LEPIEJ NIŻ JESSICA STONE.

Krzywię się i w tej samej chwili obsada Starfield wychodzi za róg. Calvin, Dare, ona…

Ale bez reżysera. Amon pewnie musi gasić pożar po tamtym fatalnym wywiadzie. Zruga mnie później, po prostu to wiem.

Dare zauważa mnie pierwszy; nasze spojrzenia się spotykają. Wystarcza mu ułamek sekundy i już bierze Calvina i Felixa pod ręce, by poprowadzić ich w przeciwnym kierunku.

– Wiecie co, to chyba skrót – rzuca gładko.

Dzięki Bogu za Dariena Freemana. Dzięki Bogu za jego obcisłe dżinsy, loczki i nieznośny uśmiech. Dzięki za całokształt tego Puchona.

Słyszę pytanie Calvina:

– Ale co z Jess?

– Ona ma ten wywiad, pamiętasz? – odpowiada szybko Dare.

– Ach, tak…

Tymczasem oszustka po prostu stoi i gapi się na mnie z moimi rękami zaciśniętymi w pięści i spuszczonymi wzdłuż mojego ciała. Na sam widok mam ochotę znowu ją udusić. Wrzucić do maszynki do mielenia mięsa. Jak w Fargo.

W korytarzu nie ma nikogo prócz nas. Podchodzę. Pierwsze, co zauważam w rytmicznie mrugającym świetle jarzeniówek: dziewczyna nie ma moich niebieskich oczu. Jej są ciemnoszare. I nikt nie zwrócił na to uwagi?

– Słuchaj, strasznie cię przepraszam… – zaczyna nieśmiało.

Odwracam jej identyfikator, żeby odczytać imię. Potem spoglądam na nią spod długich sztucznych rzęs i oznajmiam:

– Nigdy nikomu nie powiesz ani słowa na ten temat. Nie napiszesz o tym na swoim blogasku. Nigdy nie zapostujesz o tym na Instagramie, nie dasz nawet krótkiego tweeta. A jeśli kiedykolwiek jeszcze spróbujesz mnie udawać, Imogen Lovelace, dopilnuję, żebyś dostała dożywotni zakaz wejścia na ten i na każdy inny konwent. Rozumiesz?

Gapi się na mnie, jakbym była wężousta.

– Ale wiesz, że wcale nie chciałam być tobą, prawda?

– Ale byłaś.

– A co innego miałam zrobić? – odgryza się. – Powiedzieć wszystkim, że cię nie ma?

Czuję, jak rozpala się we mnie gniew. Puszczam jej identyfikator, wszystkie te przeklęte przypinki stukają o siebie.

– Nigdy więcej tego nie zrobisz, jasne?

– Ale…

– Jess! – woła znajomy męski głos gdzieś za moimi plecami. Oglądam się przez ramię i widzę swojego asystenta, Ethana Tanakę, czterdziestolatka w ciele siedemnastolatka. Ma ściągnięte brwi, poważny wyraz twarzy. Zatrzymuje się kilka kroków od nas, zdając sobie sprawę z tego, z kim rozmawiam.

Szybko patrzy to na jedną, to na drugą.

– Czyli to się naprawdę wydarzyło.

– Nigdy więcej się nie powtórzy – odpowiadam i odwracam się do Imogen. – Dlaczego ciągle tu stoisz? To miejsce tylko dla VIP-ów, a ty nim nie jesteś.

Szarpie głową do tyłu, jakby właśnie dostała policzek, a potem krzywi się i przeciska obok nas, idąc w dół korytarza. Nie spuszczam z niej wzroku, dopóki nie zniknie z pola widzenia, a potem wzdycham z ulgą.

Ethan zaczyna mówić, lecz uciszam go gestem.

– To było nieporozumienie.

Podnosi ręce.

– Chciałem tylko powiedzieć, że byłaś dla niej niemiła.

– Ona podała się za mnie, Ethan! Mogła zrujnować mi karierę…

Wzrok Ethana ucieka gdzieś za moje plecy. Chłopak nagle się prostuje.

– Panie Wilkins, miło pana widzieć!

Gryzę się w język i odwracam twarzą do reżysera. Amon przechadza się korytarzem jak panisko – jak zawsze, nic nowego – lustrzane okulary zgarniają jego gęste blond włosy do tyłu, pod pachą trzyma szarą kopertę.

– Jessica! Doskonale sobie poradziłaś na panelu. Jakbyś była kimś zupełnie innym!

Uśmiecham się trochę wymuszenie.

– Właściwie chciałam przeprosić za wszystko, co mogło mi się…

Macha ręką.

– Nonsens! Było idealnie. Nieważne, jak mówią, byle mówili, a ty zdecydowanie namieszałaś. O, właśnie – podaje mi kopertę – to dla ciebie.

Ostrożnie ją odbieram. Jest gruba i ciężka. Serce omal nie wyskoczy mi z piersi, bo domyślam się, co to może być. Przedłużenie kontraktu zostało zawarte w mojej klauzuli opcyjnej, wiążąc mnie w ten sposób z księżniczką Amarą na kolejny rok, dwa, a może dziesięć lat.

Robi mi się niedobrze.

Reżyser puszcza do mnie oko i przykłada palec do ust.

– To nasza mała tajemnica, dobrze?

– Ale nie wydaje mi się…

Przerywa mi dzwonek telefonu. Amon podnosi palec w geście oznaczającym „daj mi minutkę”, po czym wyciąga komórkę z kieszeni kurtki i uśmiecha się szeroko.

– Wreszcie! Muszę odebrać, ale przeczytasz to, Stone? – Rusza korytarzem w tym samym kierunku, który obrała wcześniej Imogen Lovelace, i popycha drzwi wyjściowe, omal nie uderzając w głowę pilnującego ich gżdacza. Amon nie przeprasza, tylko wchodzi w tłum.

– Nie mogę teraz o tym myśleć – mamroczę pod nosem. – Nie mogę myśleć o niczym, co się wydarzyło w ciągu ostatnich trzech godzin.

Ethan zabiera ode mnie kopertę i poprawia okulary w czarnych grubych oprawkach. Jest znacznie wyższy ode mnie – ma metr osiemdziesiąt – i szczupły, z krótkimi czarnymi włosami przyżelowanymi na płasko, ciepłą barwą skóry i blizną tuż nad lewą stroną ust. Wszyscy jego bracia też są wysocy i za każdym razem, kiedy pojawiałam się w jego domu, czułam się normalnie wyłącznie przy jego babci, która ma dziewięćdziesiąt cztery lata i grawitacja już mocno przygniotła ją do ziemi, ale za to robi najlepsze onigiri, gotowany na parze ryż owinięty kawałkami suszonych wodorostów. Wracając od rodziny, Ethan zawsze szmugluje kilka sztuk na pokład samolotu.

– Nie było tak strasznie, jak ci się wydaje – mówi. – Nie poszło jej tak źle.

Ignoruję go i przyglądam się jego ubraniom; ma na sobie wyprasowaną koszulę i eleganckie spodnie.

– A coś ty taki wystrojony?

Ethan poprawia mankiety.

– To mój pierwszy raz w roli asystenta wśród ludzi, więc musiałem ładnie wyglądać.

Tymi słowami wzbudza mój śmiech.

– Serio?

Kiwa poważnie głową.

– A poza tym to część mojego cosplayu Angusa.

– Fuj, jaki nerd. – Trącam go w ramię, a on zadowolony szczerzy zęby.

Ethan Tanaka i ja jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi praktycznie od dnia jego narodzin, które nastąpiły dwa lata i trzy dni po moich. Chodziliśmy do tej samej szkoły i utrzymywaliśmy kontakt po tym, jak wyjechałam do liceum z profilem teatralnym. Nawet gdy stałam się sławna, nasza przyjaźń sprawiała wrażenie jeszcze silniejszej, chociaż wyrośliśmy na zupełnie innych ludzi. On chciał robić takie nerdowskie rzeczy jak pisanie scenariuszy gier komputerowych, a ja, cóż, wtedy byłam już Jessicą Stone. Potem, po kilku miesiącach, kiedy narzekałam na poprzednią asystentkę, która ukradła mi drogą paletkę cieni do powiek, Ethan – świeżo po szkole średniej, w czasie rocznej przerwy przed pójściem do college’u – zapytał tylko:

– A dobrze płacą?

– Za co?

– Za bycie twoim asystentem.

I tyle.

Ethan to jedyna osoba na całym świecie, która wie na mój temat absolutnie wszystko: że śmiertelnie boję się zapomnienia; że każdego ranka przez co najmniej trzy godziny przeczesuję swój profil na Instagramie, kasując niestosowne komentarze, chociaż chwilę później pojawiają się kolejne; że nienawidzę tego pieprzyka na twarzy, który zdaniem mojej agentki Diany jest zbyt charakterystyczny, żeby się go pozbyć; że jem surowy makaron z zupek chińskich prosto z paczki, gdy jestem zestresowana; że tak naprawdę wcale nie mam dwudziestu trzech lat, tylko dziewiętnaście; i że okłamałam dyrektora castingu, żeby dostać rolę w niezależnym filmie, za którą otrzymałam nominację do Oscara. Miałam wtedy czternaście lat, ale powiedziałam, że prawie osiemnaście.

Od tamtej pory to kłamstwo się za mną ciągnie.

Ethan wie, że w trosce o karierę zrobiłabym wszystko. Nawet przecierpiałabym taką chałturę jak angaż w Starfield.

Z kolei ja wiem wszystko na jego temat. Jego ulubiony kolor to ten znienawidzony przez wszystkich żółty; ulubiony zespół to jakaś totalnie nieznana niezależna grupa, która rozpadła się wieki temu; w Super Mario Bros zawsze wybiera Kirby’ego, a w kanapkach z masłem orzechowym i dżemem odkraja skórki. Nie mogłabym wymarzyć sobie lepszego przyjaciela. Jest dla mnie jak brat.

To tylko miły dodatek, że dostaje pieniądze za ogarnianie moich dram.

Ciągle czekam na moment, w którym wreszcie zrozumie, że jest zdecydowanie zbyt mądry, zbyt miły i zbyt utalentowany, żeby być moim asystentem.

Biorę głęboki wdech.

– Jeśli to już wszystkie konsekwencje, jakoś przeżyję. Jesteś pewien, że poradziła sobie na panelu? Nie będzie żadnych kłopotów?

– Nie wiem, Jess, ale moim zdaniem nie było tak tragicznie.

– Okej.

Odzywa się jego smartwatch i Ethan zerka na wyświetlacz.

– O cholera, za trzy minuty zaczynasz wywiad. Lepiej się pośpieszmy.

– Źli nie zaznają spoczynku – mówię i ruszam za nim korytarzem. Wierzę, że Ethan wie, gdzie iść. Ma taki szósty zmysł nerda, czy jak to się nazywa, i potrafi poruszać się po terenie ExcelsiConu, chociaż nigdy wcześniej na nim nie był. Chodzę za nim jak cień. Nawet nie próbuję zapamiętać, gdzie się znajdujemy, w jakim hotelu się zatrzymaliśmy ani przez jaką część centrum konwentowego właśnie maszerujemy. Wszystko wygląda dla mnie tak samo. Bezbarwne korytarze, ludzie poprzebierani za ulubione postaci, długie kolejki i spotkania autorskie.

Wjeżdżamy windą kilka pięter i wychodzimy na następny pusty korytarz. Na końcu cierpliwie czeka Dare. Pożywia się jakimś batonikiem proteinowym. Ponieważ za miesiąc zaczynamy zdjęcia do sequela, wrócił na swoją drakońską dietę, co oznacza, że jest troszeczkę rozdrażniony i coraz częściej krzywi się na sałatki.

Zauważa nas i macha.

– I jak? Załatwiliście tę sprawę? – pyta, pochłania resztę batonika i wyrzuca opakowanie do kosza.

– Tak – odpowiadam. – Dzięki za odwrócenie uwagi Calvina i Felixa.

– Domyśliłem się, że to nie było planowane. Dziewczyna wyglądała, jakby miała zaraz wyzionąć ducha ze strachu. Kim była?

– Wydaje mi się, że wystawcą. A przynajmniej tak było napisane na jej identyfikatorze – wyjaśnia Ethan.

Przewracam oczami.

– Wcale nie wyglądała na przestraszoną, kiedy wygłosiła swoją tyradę o Amarze.

Dare wzrusza ramionami.

– Pewnie bierze udział w tej akcji.

– Rany, ci ludzie są wszędzie. – Marszczę brwi.

Otwierają się podwójne drzwi i jakaś kobieta w koszulce Kapitan Marvel wita nas szerokim, sztucznym uśmiechem.

– Och, świetnie! Darien, Jess, nazywam się Heather. – Wyciąga do nas rękę. – Bardzo wam dziękuję za znalezienie dla nas czasu mimo wypełnionego po brzegi terminarza. To ja będę zadawać wam pytania przez kolejne pół godziny. Zaczynamy? – Pokazuje na wnętrze sali, gdzie widzę prowizoryczną scenę do przeprowadzenia wywiadu, razem ze światłami, zielonym tłem, banerem ExcelsiConu oraz trzema krzesłami. Z boku stoi kamera na trójnogu, na oko bardzo droga, a za nią ubrany na czarno kamerzysta.

– To ja idę łapać pokemony – oznajmia Ethan, wyciągając telefon, po czym maszeruje w kierunku wind.

Co za nerd.

PO WYWIADZIE, GDY OCHRONA PROWADZI MNIE kładką do mojego hotelu, zdaję sobie sprawę, że wciąż trzymam w ręku kopertę od Amona. Nazwał to „naszą tajemnicą”. To musi być kontrakt do naszego następnego filmu, gdzie zostanę delegowana do melodramatycznych retrospekcji. A może to pytania na jutrzejsze panele, bo tamta dziewczyna wykręciła mi niezły numer tym swoim niespodziewanym występem.

Cokolwiek to jest, wściekam się, że w ogóle to dostałam.

Ethan krzyczy w proteście, gdy wrzucam kopertę do najbliższego kosza na śmieci, a papiery lądują z przyjemnym łupnięciem. Jeśli to kontrakt, Amon pewnie wysłał kopię do mojej agentki. Oficjalnie nie dołączyłam do obsady, ponieważ nikt nie wie, czy księżniczka „powróci” – w retrospekcjach czy w jakiś inny sposób – ale tak czy inaczej nie chcę brać udziału w sequelu. Zamierzam stale powtarzać, że księżniczka nie żyje. I liczę, że pozostanie martwa.

– Jess! – Ethan podbiega, żeby wyciągnąć kopertę z kosza. – To może być ważne.

– No to niech Diana się tym zajmie – odpowiadam trochę zbyt głośno. – Za to jej płacę – dodaję, już trochę ciszej. Wszyscy w lobby zaczęli domyślać się, kim jestem.

To się zawsze odbywa w ten sposób. Najpierw robi się cicho, ludzie patrzą na mnie zmrużonymi oczami, próbując przypomnieć sobie, gdzie widzieli tę twarz; potem zaczynają mnie googlować albo szeptać coś do znajomych i wtedy…

– Amara! – woła ktoś.

I nagle przestaję już być anonimowa. Ostatnimi czasy to się dzieje coraz szybciej. Wołają tak do mnie, chociaż wcale się tak nie nazywam i nigdy nie odwracam się na dźwięk tego imienia.

Naciskam guzik jednej z wind. A skoro już mowa o windach – są wspaniałe. Szklane kabiny niosą cię dziesięć, dwadzieścia kondygnacji, coś między magiczną windą Willy’ego Wonki a transporterem z filmu science fiction z lat osiemdziesiątych. Wczoraj, gdy się meldowaliśmy, na ich widok zaparło mi dech w piersi, ale teraz nie mogę na nie patrzeć, muszę wbijać wzrok w podłogę, licząc, że nikt mnie nie rozpozna.

– Księżniczka Amara!

Przecież ja się tak nie nazywam.

– To tylko jakaś fanka – mamrocze Ethan. Potem, uprzejmym, acz surowym tonem, rzuca do mnie: – Jessica.

Ma rację. Oczywiście.

Odwracam się do dziewczyny z uśmiechem.

– Cześć! – Ma może czternaście lat i przebrała się za… coś pomarańczowego. Zaczyna paplać o tym, jaką to jest wielką fanką i jak strasznie mnie lubi, a ja pozuję do selfika, czekając na windę. Zbiera się koło nas coraz więcej ludzi.

Na szczęście zanim ktoś jeszcze zdąży zrobić ze mną zdjęcie albo nazwać mnie Amarą, rozsuwają się drzwi windy i znikamy z Ethanem w środku.

IMOGEN

SALA WYSTAWOWA TO DRUGIE NAJWIĘKSZE POMIESZCZENIE w głównym hotelu konwentowym. To ogromna przestrzeń, wypełniona setkami wystawców sprzedających wszystko, od sprzętu do cosplayu, piankowej broni i koszulek, przez kostki, mało znane planszówki, aż po książki i karty do gry. Stoiska rozmieszczono wokół dużych wystaw reklamujących najnowsze hity kinowe i niszowe seriale. A na tyłach sali znajdują się równe rzędy dumy ExcelsiConu, czyli Alei Artystów. W pozostałych budynkach konwentowych również znajdują się sale wystawowe, ale to tutaj dzieje się magia.

W odległym kącie, z daleka od Alei Artystów, postawiono ogromnego króla Noxów, a ja skupiam teraz na nim wzrok. To jeden z tych plastikowych modeli, które kiedyś, w latach dziewięćdziesiątych, stały przy wejściu do sklepów z komiksami i grami. Moje mamy odkupiły go od takiego jednego sprzedawcy jeszcze przed moimi narodzinami i od tamtej pory był symbolem ich firmy, Figurkowa. Król Noxów pojawia się z nimi na każdym konwencie i urósł do rangi punktu odniesienia dla wszystkich, którzy zgubili znajomych w bezlitosnym tłumie konwentowiczów.

Właśnie tutaj jest moje miejsce. Nie na jakimś tam panelu, gdzie mylą mnie z Jessicą Stone.

Jestem nikim.

Dopilnuję, żebyś dostała dożywotni zakaz wejścia na ten i na każdy inny konwent. Rozumiesz? Wciąż słyszę jej lodowaty głos. Krzywię się na samo wspomnienie jej groźby.

Praktycznie rzecz biorąc, urodziłam się i wychowałam między alejkami o numerach 200-300 i 300-400. Znam każdy zakątek tego konwentu, każdy skrót przez każdą kładkę, każdą klatkę schodową, każdą zasadę i każdy sposób na jej złamanie. I znam większość wieloletnich wystawców. Mapę konwentu mam wytatuowaną pod powiekami – mogłabym poruszać się tutaj po ciemku.

To moje królestwo, mój dom, w mojej świadomości istniejący od zarania dziejów. No, dobra, od zarania moich dziejów, ale czas to przecież takie wibbly-wobbly…

– MONSTER! MOOOONSTER!

Oglądam się przez ramię w kierunku, z którego dobiega głos.

Jakiś chłopak przeciska się przez grupkę cosplayerów Ataku Tytanów i wychodzi po drugiej stronie – to Milo, mój młodszy brat. Szczerzy zęby, widząc, że zwrócił moją uwagę. Jest szeroki w barkach i umięśniony, z kręconymi brązowymi włosami, które mają pojedynczy kosmyk z przodu zafarbowany na srebrny kolor. Wysoko na plecy założył sobie dziecięcy plecak ze Spider-Manem. Serio, nie da się poznać, czy w piątkowe wieczory gra w futbol czy może raczej DnD (spojler: jedno i drugie). W zeszłym roku ciało tego nepteka doścignęło wreszcie jego wiecznie zbyt duże stopy. Teraz jest wyższy ode mnie i nigdy nie da mi o tym zapomnieć.

Patrzę na niego spode łba, gdy się zbliża.

– Mówiłam ci, żebyś nie mówił tak do mnie publicznie.

– Dlaczego? Bo to prawda? – pyta, szczerząc się jeszcze bardziej.

To nieprawda. No, może trochę, ale tylko wtedy, gdy w wieczór spaghetti zostaje ostatni kawałek nadziewanej serem bułeczki czosnkowej. Ostatnia jest moja. Jeśli tego nie rozumiesz, skończysz z widelcem w oku.

Nasze mamy zaczęły nazywać mnie Monsterem, bo kiedy byłam mała, miałam ulubioną piżamę z tyranozaurem i nie pozwalałam się z niej rozbierać – nigdy. Szłam do przedszkola w piżamce, tak strasznie ją lubiłam. Potrafiłam tupać i ryczeć, a kiedy ktoś pytał mnie, jak się nazywam, mówiłam, że jestem monsterem.

Chyba jako czterolatka strollowałam samą siebie z przyszłości. Nie pomaga też to, że skrót od Imogen to Mo, czyli, zgadliście, dwie pierwszy litery monstera. Dlatego jakoś ta ksywka do mnie przylgnęła. To, że czasami wpadam w kłopoty, nie ma z tym absolutnie nic wspólnego.

Nic a nic.

Serio.

– Gdybyś nie był moim bratem i gdybym cię nie kochała, udusiłabym cię twoim własnym suspensorium – mówię do Milo, patrząc na niego groźnie.

Wybucha śmiechem.

– Oj, ktoś tu miał kiepski dzień.

Och, ktoś tu nie ma bladego pojęcia, jak bardzo.

Wygrzebuję z plecaka garść przypinek i wciskam mu kilka w ręce.

– Trzymaj, jeśli masz ze mną łazić, przynajmniej pomóż mi je rozdawać. Uratujmy Amarę! – dodaję, zmuszając mijających nas ludzi do wzięcia przypinek. – Przywróćmy ją! Zasługuje na lepszy los!

Większość zabiera gadżet i idzie dalej.

Przypinki zaprojektowała moja internetowa przyjaciółka, Harper. Tworzy najlepsze Starfieldowe fanarty i najlepsze gadżety, a do tego podobno robi przepyszną konwentową zupkę. Nigdy nie spotkałyśmy się na żywo, nigdy nie skajpowałyśmy ani nie dzwoniłyśmy do siebie na FaceTime, więc szczerze mówiąc, nie wiem, jak wygląda. Ale to wszystko zmieni się w ten weekend. Mamy wspólne stoisko w Alei Artystów, ona sprzedaje swoją sztukę, a ja działam z moją petycją i przypinkami.

W sumie fajnie było wyobrażać sobie, jak Harper wygląda. Za awatar zawsze służyła jej nieustraszona Zorine ze Starfield, więc trochę widzę ją jako sześcioręczną, zielonoskórą i homoseksualną Llotivankę, która potrafi jednym spojrzeniem czerwonych oczu zmrozić przeciwnikowi krew w żyłach. W sieci jest taką wymiataczką, że nie zdziwiłabym się, gdyby okazała się Zorine. A do tego jest strasznie utalentowana. Harper jest stworzona do wielkich rzeczy. Zupełnie jak mój brat, Milo.

Jak właściwie wszyscy, których znam. Oprócz mnie.

Milo bez słowa podaje Deadpoolowi przypinkę, a potem mówi:

– Dobra, słuchaj. Wiem, że to pewnie nie jest najlepszy moment, żeby ci to powiedzieć, ale widziałem go.

Wręczam kolejną przypinkę jakiemuś chłopakowi w cosplayu z Dragon Ball Z. Jego Goku ma zdecydowanie ponad dziewięć tysięcy w skali ciachowatości.

– Kogo znowu?

– Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.

Staram się nie reagować. Staram się nie dać po sobie poznać, że mnie to jakkolwiek obeszło.

– Jak to?

– Widziałem go dzisiaj. Na panelu youtubowych graczy. Jakaś fanka łazi za nim z kamerą. Nie da się go przegapić. Z daleka czuć smród jego ego.

– Aha – rzucam tylko. Mam ściśnięte gardło.

– Zasługiwałaś na kogoś znacznie lepszego, Mo.

Naprawdę nie mam ochoty teraz tego słuchać. Łatwo mu mówić – on sam trafił na swoją pokrewną duszę. Łączy ich związek idealny.

Przyśpieszam, ale brat dogania mnie w dwóch krokach. Ciągle rozdaję nasze przypinki, próbując go ignorować.

– Posłuchaj, Mo, chciałem ci tylko powiedzieć…

– I powiedziałeś. Jest tutaj. Świetnie.

Tylko że nie.

Dobra, krótka historia życia miłosnego Imogen Lovelace: zakochałam się tylko raz i to – zgadliście! – w Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Spotykaliśmy się przez jakiś rok. To był związek na odległość. On mieszkał w Ohio, ja w Karolinie Północnej, ale widywaliśmy się prawie co miesiąc na jakimś konwencie i… tak jakoś wyszło. Uwielbialiśmy oglądać te same horrory, śmialiśmy się z tych samych scen Kosmicznej załogi i wspólnie graliśmy w Overwatch. W zeszłym roku planowaliśmy iść razem na bal na ExcelsiConie (jako Dziesiąty Doktor i Rose) i oczywiście wszyscy wiedzą, co się wydarzyło na tym balu, ale ponieważ on się nie zjawił, ja przegapiłam najważniejszy moment historii fandomu Starfield. Moment, w którym książę Carmindor – to znaczy Darien Freeman, ten aktor, to ciacho, ta legenda – zakochał się w jednej z nas.

Dziewczynie. Zwyczajnej, normalnej dziewczynie.

A ja to przegapiłam, siedząc na krawężniku i wypłakując oczy, bo jakiś koleś, który niby mnie kochał, zerwał ze mną kontakt. Nawet się dla niego przebrałam – makijaż! Szpilki! Nigdy nie noszę szpilek, nigdy nie maluję rzęs. Ale zrobiłam to wszystko dla niego.

Bo, głupia, myślałam, że go kocham.

Wbiłam sobie do głowy, że miłość spotyka się tak, że jedziesz jedną z wind przed salą wystawową, spiesząc się na panel, i mijasz jego albo ją w drugiej windzie, jesteście przebrani za Linka i Zeldę…

– Skop im tyłki, skarbie! – mówi.

– Przekażę Calamity Ganon, że zaraz będziesz! – odpowiadam.

Właśnie tak wygląda miłość.

Możliwe też, że po prostu za dużo czasu spędzam w internecie.

Sięgam do torebki po kolejną garść przypinek dla grupki Klejnotów ze Steven Universe. Milo bez słowa idzie za mną. Nie rozmawiamy przez dłuższą chwilę.

Niedaleko środka sali znajduje się duża wystawa ze Starfield. Gdybym nie znała prawdy, pomyślałabym, że to Prospero – statek z serialu. A dokładniej sam tył, z opuszczonym włazem. Może to jakieś tło do zdjęć? Po jednej stronie widać wystawę oryginalnych kostiumów – to jeden z powodów, dla których pierwsi Carmindor (David Singh) i Amara (Natalia Ford, ach!) pojawią się tutaj w niedzielę i będą rozmawiać o serialu oraz świętować jego dwudziestopięciolecie. Po drugiej stronie stoi styropianowa góra z nowego popularnego serialu telewizyjnego Waleczne ostrza. Wiem tylko tyle, że główną rolę gra ciacho. Znacie ten typ: duże błękitne oczy, potargane wiatrem blond włosy i płonący zatruty miecz przekleństwa w dłoniach, gotowy do walki z nadchodzącą apokalipsą.

Wystawy wznoszą się niczym drapacze chmur z dywanu w stylu art déco. ExcelsiCon słynie ze swoich okropnych dywanów hotelowych, ale w sali wystawowej jest po prostu najgorzej. Jak dodać do tego często pocieszne, ale olśniewające instalacje, rok w rok to miejsce robi na mnie niesamowite wrażenie. Ludzie kłębią się wszędzie, każdy trzyma jakieś łupy, próbując dostać się na panel albo wystawę, albo do toalety.

Do toalet zazwyczaj są najdłuższe kolejki. I właśnie dlatego wylądowałam w tej na drugim piętrze.

Wstrząsa mną dreszcz, rozcieram ramiona. Jessica Stone zachowała się jak ostatnia su…

Odrzucam te myśli i przerywam wreszcie ciszę.

– Trener już się do ciebie odzywał? – pytam. – W sprawie tego rozbrykającego?

– Nie rżnij głupa – odpowiada Milo, wysyłając esemesa i wsuwając telefon z powrotem do kieszeni dżinsów. – To rozgrywający. I nie.