Księżniczka Chicago - Porter Bree - ebook
BESTSELLER

Księżniczka Chicago ebook

Porter Bree

4,5

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Drugi tom mafijnej trylogii „Dynastia Rocchettich”!

 

Związek Sophii i Alessandro wisi na włosku. Małżonkowie nie mieszkają razem i unikają kontaktu. Sophia czuje się opuszczona i samotna. Bardzo potrzebuje opieki oraz bliskości, ponieważ spodziewa się narodzin pierwszego dziecka.

 

Bycie kobietą z rodziny Rocchettich okazuje się niezwykle trudne. Otaczające ją osoby wciąż wbijają jej szpile. Sophia ma wrażenie, że jest osaczona, a bez męża u boku wydaje się łatwą zwierzyną. Szybko zrozumie, że stała się częścią bardzo niebezpiecznej gry.

 

Uzbrojona jedynie w spryt i urodę, musi za wszelką cenę ochronić dziecko i męża, który boleśnie ją zdradził, ale którego pokochała.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 354

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2698 ocen)
1809
618
222
39
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Monikalimonka

Nie oderwiesz się od lektury

Książka dalej trzyma poziom ,po drugiej części nie zmieniłam zdania. Spoiler. Tom 2 bez przeczytanego pierwszego nie czytaj‼ Akcja toczy się dalej Sophia dowiaduję się całej prawdy o siostrze o tym ,że żyje ,że pracuje dla FBI i o całej intrydze jest załamana , okłamywana przez męża i jego rodzinę postanawia się oddalić i zamieszkać sama w ich wspólnym domu. Mijają miesiące mężczyźni jej unikają kobiety zadają niestosowne pytania  , Sophia staje się samotna, będąc w ciąży została outsiderką . Zaczyna się u niej bunt wzrasta w niej siła, zaczyna planować następny ruch, prowokuje wrogów manipuluje ,z krwawej panny staje się Księżniczką mafii.   Sophia odkrywa swoja prawdziwą twarz zaczyna walczyć o siebie i o dziecko . Alessandro widzi zmiany zachodzące w żonie , pragnie tego . Dogadają się jako partnerzy więc zawierają układ. Sophia postanawia wszystko zmienić sięgnąć po więcej i stać  się królową. Polecam
20
GoskaSamoska

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra książka!
10
daria_es95

Nie oderwiesz się od lektury

Super. Zdecydowanie lepsza niż pierwsza część.
10
kiniamisia

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna 😍🥰
10
Magdalena290802

Nie oderwiesz się od lektury

Biorę się za trzecią część. Dwie pierwsze były świetne i mam nadzieję, że nie zawiodę się z moimi oczekiwaniami na trzecią 💪
10

Popularność




Copyright ©

Bree Porter

Tytuł oryginału:

Principessa of Chicago

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2021

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Magdalena Lisiecka

Korekta:

Anna Grabowska

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-642-3

Wszystkim, którzy wysłali do mnie wiadomość i napisali recenzję. Wasze miłe słowa i uwielbienie dla tej historii znaczą dla mnie więcej, niż jestem w stanie wyrazić.

Ta książka jest dla was.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Potarłam delikatny materiał między palcami. Rosa di Calbo zajrzała mi przez ramię i się skrzywiła.

– Nie może tego założyć, Sophio. Nie ma odpowiedniej figury.

Obie spojrzałyśmy na siedzącą nieopodal Narcisę de Sanctis – szczupłą, kruchą i drżącą jak liść na wietrze.

– Chyba masz rację – przyznałam, skupiając się z powrotem na sukni.

Kupowanie sukni zawsze oznaczało ekscytującą wyprawę dla kobiet z rodziny. Ciąganie kolejnej biednej dziewczyny po sklepach i świętowanie zbliżającego się ślubu było jedną z mafijnych rozrywek. Moja suknia została kupiona w pośpiechu przez krewnych i nie wspominałam tego dnia z choćby najmniejszym sentymentem.

Mimo to dobrze się bawiłam. Lubiłam przeglądać stroje uszyte z różnych tkanin, zastanawiając się, w czym Narcisa wyglądałaby najlepiej. Przyszła panna młoda źle to znosiła i nawet pełen kieliszek szampana nie przywołał uśmiechu na jej twarz.

Podeszłam do niej. Spojrzała w górę sarnimi oczami.

– Chcesz mi pomóc, Narciso? – zapytałam. – To ty będziesz ją nosić.

Z trudem przełknęła ślinę.

– Nie, dziękuję.

Usiadłam obok niej, a moje kostki od razu za to podziękowały.

– Nie będziesz miała nic przeciwko, że z tobą usiądę? Moje ciało nie nadaje się już do stania.

Spojrzała na mój rosnący brzuch. W dwudziestym tygodniu ciąża była zdecydowanie widoczna – i znacząco uszczupliła mi wybór ubrań.

– Nie mam nic przeciwko – odpowiedziała cicho Narcisa.

Poklepałam ją po ręce.

– Masz jakąś ulubioną?

Pokręciła głową.

Rozejrzałam się po sklepie. Sześć kobiet szukało dla Narcisy idealnej sukni, ale nie miałyśmy szczęścia. Tina de Sanctis podążała między wieszakami za Niną Genovese, która przejęła inicjatywę w organizacji ślubu, i całe szczęście, bo matka Narcisy zdawała się nie być tym zainteresowana.

Poza Eleną i Narcisą wszystkie kobiety były mężatkami. Ale Narcisa miała wyjść za mąż już za miesiąc, a Elena niedługo po niej. Spośród wszystkich osób w sklepie właśnie one dwie wydawały się najbardziej nieszczęśliwe.

Rozumiałam to i w ogóle im nie zazdrościłam.

– Nie przyjeżdżam już do miasta – zwróciłam się do Narcisy – ale zawsze będziesz mile widziana w penthousie. Wystarczy, że zadzwonisz, a ja tam będę, dobrze?

Narcisa popatrzyła na mnie z zaskoczeniem, szeroko otwierając oczy.

– Naprawdę?

– Oczywiście. Czasami tęsknię za tym, za centrum. Spotkanie z tobą byłoby wspaniałym powodem do wizyty.

Znowu spojrzała na mój brzuch i zbladła jeszcze bardziej.

– Dziękuję.

Dziecko zaczęło się wiercić. Ostatnio było bardzo ruchliwe, rosnąc w swoim małym domu. Gdy poruszyło się po raz pierwszy, myślałam, że to jelita intensywniej pracują, ale wtedy dziecko ruszyło się znowu, a potem jeszcze raz. Teraz, kiedy nie czułam wiercenia, zaczynałam się martwić.

Pogłaskałam się po brzuchu.

– Rusza się – wyznałam ze śmiechem. – Pewnie ma dość zakupów.

– To tak jak ja – odparła Narcisa, a na jej twarz wypłynął głęboki rumieniec. – To znaczy…

– Wiem, co chciałaś powiedzieć. – Uśmiechnęłam się pocieszająco. – Rozumiem. Śluby są… stresujące.

Nerwowo splatała ręce na kolanach. Nie tknęła szampana.

– Na to wygląda.

– Sophio! – zawołała Rosa.

Odwróciłam się do niej.

– Tak, Roso?

Wyciągnęła z wieszaka suknię z grubego materiału i pokazała mi ją podekscytowana.

– Powiedz Narcisie, że znalazłyśmy idealną suknię.

Chyba umknęło jej, że Narcisa siedziała tuż obok mnie.

Ona się nie kłóciła – w przeciwieństwie do Eleny, która sprawiała, że organizowanie jej ślubu okazało się niesamowicie trudne – i potulnie pozwalała starszym kobietom ją ubierać. Właścicielka sklepu nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić, bo przejęto jej obowiązki. Nie mogła nawet poprawić welonu – Nina jej go zabrała.

Wszystkie kobiety dołączyły do mnie na kanapie. Czekały, aż Narcisa wyjdzie z przymierzalni i zaprezentuje suknię.

– Jak się czujesz, Sophio? – zapytała Rosa, zajmując miejsce Narcisy i biorąc do ręki jej nietknięty kieliszek. – Muszę przyznać, że promieniejesz.

Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Nie promieniałam, ale miło, że to powiedziała.

– Czuję się bardzo ciężarna.

Wszystkie się zaśmiały.

– Połowa już za tobą, moja droga – pocieszała Nina, klepiąc mnie po ramieniu.

Skrzywiłam się.

– Nie mogę uwierzyć, że jesienią przyjdzie na świat dziecko Rocchettich – wyznała z podekscytowaniem Rosa. Wychyliła szampana z kieliszka. – Wybraliście już z Alessandrem imiona?

– Hmm, nie…

Rosa weszła mi w słowo:

– Jak się miewa Alessandro?

Nie dałam po sobie nic poznać. Czułam jednak ciekawskie spojrzenia. Wszyscy wiedzieli, że nie mieszkaliśmy razem i że nasze małżeństwo było umową biznesową. Ale nikt nie znał całej prawdy, jedynie jej strzępy.

Nie miałam ochoty się im zwierzać.

– Ciężko pracuje, jak zwykle – odparłam. – A co u Riccarda?

Rosa zignorowała moje pytanie. Jej twarz wykrzywiła się w podstępnym grymasie.

– Chciałam zaprosić ciebie i Alessandra na kolację, ale nie wiedziałam, dokąd dzwonić. Do domu czy do penthouse’u?

Rosa chciała postawić mnie w złym świetle. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.

– Oczywiście, że do domu, Roso! – Posłałam przez ramię uśmiech pozostałym kobietom. – Co za głupie pytanie! – Zaśmiały się razem ze mną.

– Nie byłam pewna, w końcu Alessandro wciąż mieszka w penthousie – kontynuowała, bo nie spodobało się jej, że została wyśmiana. – Żyjecie oddzielnie?

Proszę bardzo, padło to pytanie. Odpowiedź brzmiała: tak. Prawie nie rozmawialiśmy z Alessandrem, jeśli w ogóle. Ja urządziłam się w domu na strzeżonym osiedlu, a Alessandro pozostał w penthousie, ze względu na pracę. Wymówka była żałosna, ale nie zamierzałam się z nim spierać.

Nie byłam nawet pewna, czy chciałam, żeby ze mną mieszkał.

– Mój mąż ma niedokończone sprawy w mieście, a ja chciałam, żeby dom był gotowy, zanim się do niego wprowadzi. – Uśmiechnęłam się do Rosy. – Tak ciężko pracuje. To byłoby okrutne, żeby wracał do domu, który nie jest wykończony. Zrobiłabyś coś takiego Riccardowi?

Rosa zacisnęła wargi w cienką linię.

– Nie, oczywiście, że nie. – Spojrzała nad moim ramieniem na pozostałe kobiety i zdawała się czerpać z nich energię. – Wiesz już, kiedy się wprowadzi?

Zaśmiałam się.

– Wiesz, jak to wygląda z pracą u mężczyzn.

Wszystkie zaśmiały się nieco nerwowo.

Rosa skinęła głową.

– Oczywiście. Wszyscy tak ciężko pracują. – Polemizowałabym. – Miejmy nadzieję, że niedługo się wprowadzi, żebyś nie była sama w tym wielkim domu.

Kiwnęłam głową.

Takie potyczki zdarzały się coraz częściej. Były to nieznaczące zaczepki, ale każdą z nich zapamiętywałam. Nie chodziło o to, że miały coś do mnie. Po prostu stałam najwyżej w hierarchii, a moje małżeństwo chwiało się w posadach, więc stanowiłam łatwy, a zarazem kuszący cel.

Jeszcze dwie podobne sytuacje przytrafiły mi się podczas kolacji i obiadów. Angie Genovese usiłowała skłonić mnie do przyznania, że moje małżeństwo jest udawane, i nie dawała mi spokoju cały wieczór. Nie potrafiłam się wtedy odgryźć, bo byłam jeszcze bardzo poruszona minionymi wydarzeniami. Musiałam się w końcu wycofać i uznać przegraną.

Jednak kilka tygodni później byłam już w lepszej formie. Patrizia Tripoli rzucała subtelne komentarze na temat ojca mojego dziecka. Ja w odpowiedzi zapytałam uprzejmie, co sądziła o stadzie kochanek swojego męża. Dowiedziałam się dzięki temu – och, nie! – że nie miała o nich pojęcia.

Od tamtego czasu Patrizia nie odważyła się rzucić mi wyzwania.

Nie lubiłam być nieuprzejma wobec kobiet z Outfitu, ale nie zamierzałam stać się dla nich łatwą przeciwniczką. To tylko pogorszyłoby sytuację.

Zanim mogłam powiedzieć coś więcej, z przymierzalni wyleciała właścicielka. Zupełnie jakby ktoś ją popchnął.

– Uch, Narciso…

Przyszła panna młoda także z impetem wypadła z przymierzalni. Prawie przewróciła się na właścicielkę sklepu.

Ornella Palermo wyszła za nimi, lustrując krytycznym spojrzeniem Narcisę.

– Nie podoba mi się ta sukienka! Roso, masz okropny gust.

Narcisa wyglądała, rzecz jasna, ślicznie. Ale była blada. Miała na sobie tradycyjną suknię z długim trenem i rękawami. Gdy uniosła ręce, za luźny materiał zwisał pod pachami. Kreacja była zdecydowanie za duża.

Tina krzątała się wokół córki, ale nie poprawiała sukni. Powiedziała tylko:

– To nie jest dobra suknia dla ciebie.

Pozostałe kobiety się z nią zgodziły. Poza Rosą, która skomentowała:

– Jest za chuda! Utucz ją, Tino.

Narcisa wyglądała, jakby miała się zapaść pod ziemię ze wstydu. Tak samo jej mama.

Wstałam, wspierając się o oparcie kanapy.

– Ja coś wybiorę. Chryste, Roso, szukamy sukni dla Narcisy, nie dla słonia.

Rosa zrobiła się czerwona na twarzy.

Planowałam na razie dać jej spokój, ale na ten przytyk w pełni zasłużyła.

Elena wstała razem ze mną, przyglądając mi się ze zmartwieniem w oczach. Ale nic nie powiedziała, gdy zaczęłam chodzić między wieszakami, oglądając kolejne kreacje.

– Spodobała ci się jakaś suknia? – zapytałam Elenę.

Rzuciła mi krzywe spojrzenie.

Zaśmiałam się w odpowiedzi. Nie spodziewałam się po sobie takiej reakcji.

– Przepraszam. Wiesz, że tylko się droczę. – Sięgnęłam po suknię z falbaniastymi rękawami i szybko odwiesiłam ją na miejsce. – Może zamiast tego kupię ci śliczny wór na ziemniaki i to w nim pójdziesz do ślubu?

– Wolałabym worek od którejkolwiek z tych obrzydliwych sukien – odpysknęła.

– Masz jakieś preferencje?

– Zdecydowanie worek po ziemniakach z Idaho.

Znowu się zaśmiałam, ale szybko zasłoniłam usta. Trąciłam ją lekko.

– Nie rozśmieszaj mnie.

Elena uśmiechnęła się nieznacznie.

– Miło jest słyszeć twój śmiech. Od dwóch miesięcy nie słyszałam, jak się śmiejesz.

Zamilkłam i zaczęłam z większym zaangażowaniem szperać w sukniach.

– Sophio… – spróbowała.

– Co, Eleno? – Nie byłam w nastroju na dyskusję z nią, ale robiła to z troski, więc nie miałam prawa się złościć.

Przestąpiła z nogi na nogę i rozejrzała się, czy ktoś nie podsłuchuje. Odwróciła się w moim kierunku z ciepłym spojrzeniem.

– Nie rozmawiałyśmy o tym… co się stało.

Obejrzałam suknię, która miała rzędy błyszczących koralików na gorsecie.

Nie, pomyślałam. Nie będzie pasować Narcisie.

– Nie ignoruj mnie – ostrzegła Elena. – Przynajmniej z kimś porozmawiaj. To nie muszę być ja. Nawet Beatrice powiedziała, że nic nie mówisz o tym… incydencie.

– Incydencie? – syknęłam z furią. – Moja siostra wróciła z martwych, Eleno! Cat żyje i jest zdrajczynią! Incydent! Che palle!1

– No, dalej! – zachęciła. – Wyrzuć to z siebie.

Ściągnęłam suknię z wieszaka i pochyliłam się w stronę Eleny, szepcząc ostro:

– Wiem, że chcesz dobrze, ale nie zamierzam o tym rozmawiać. Daj spokój.

– To niezdrowo unikać…

– Jak się czujesz na myśl o ślubie?

Zacisnęła wargi.

– To był cios poniżej pasa.

To prawda. Przesadziłam. Ale miałam dość rozmów na temat mojej siostry.

Obróciłam się na pięcie i wróciłam do pozostałych kobiet. Wszystkie podniosły wzrok, kiedy do nich podeszłam. Pospiesznie zmusiłam się do pohamowania emocji. Uniosłam suknię.

– Narciso, chciałabyś ją przymierzyć? – Głos nadal miałam nieco spięty, ale chciałam brzmieć dla niej łagodnie. W końcu z nas dwóch to ona miała gorzej.

Narcisa zabrała ode mnie suknię i poszła do przymierzalni. Ornella i Tina ruszyły za nią. Właścicielka nawet nie próbowała się do nich zbliżać.

Gdy Elena do nas wróciła, ja już siedziałam. Pokręciła tylko głową, ale nic nie powiedziała.

Nina zaoferowała mi szklankę wody.

– Musi ci się chcieć pić, kochana. Pamiętam, że podczas pierwszej ciąży ciągle byłam spragniona.

Przyjęłam zaoferowaną wodę.

– Obecnie bardziej chce mi się jeść.

Oczy jej zabłyszczały.

– Oczywiście. – Machnęła ręką w stronę Eleny. – Elena miała zapytać cię o menu na bociankowe. Chciałaś quiche2 czy kanapeczki?

– Kanapeczki. Jajka ciężko przechodzą mi ostatnio przez gardło.

Nina kiwnęła głową i przyjrzała mi się uważnie. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale z przymierzalni wyleciała Ornella, uśmiechając się szeroko.

– To ta! Narciso, chodź tutaj… – Wyciągnęła Narcisę z przymierzalni.

Suknia leżała fantastycznie, mimo że potrzebowała nieznacznych przeróbek. Opinała ciało w takich miejscach, że dodawała dziewczynie krągłości, a z tyłu ciągnął się długi tren. Miała krótkie rękawy, ozdobione koronką o kwiatowym wzorze, przez co ramiona Narcisy wydawały się pełniejsze.

– Wyglądasz wspaniale! – krzyknęła jedna z kobiet.

Narcisa spłonęła rumieńcem.

– Dziękuję.

Ornella pociągnęła za górę sukni, która nieco zwisała.

– Poprawimy to, prawda? Dodamy ci skromności. – Narcisa wyglądała, jakby poczuła ulgę. – Teraz musimy znaleźć welon! Sophio, ty to zrób. Masz dar do takich rzeczy.

Reszta zakupów minęła w weselszej atmosferze, chociaż Elena zaczęła się boczyć, kiedy próbowałyśmy namówić ją do przymierzenia kilku sukni. Po tym, jak Narcisa została przebrana od stóp do głów, wszystkim poprawił się nastrój. Rosa przyniosła mi nawet buty do przymierzenia, jakby chciała zrehabilitować się za swoje zachowanie.

Gdy się żegnałyśmy, każda z kobiet wyrażała zachwyt na samą myśl o zbliżającym się bociankowym. Miało to być nasze kolejne wspólne spotkanie i wszystkie cieszyły się na myśl o świętowaniu nadchodzących narodzin najmłodszego z Rocchettich, nawet jeśli moja pozycja w tej rodzinie stała pod znakiem zapytania.

Kiedy chciałam odejść, Nina chwyciła mój nadgarstek.

– Sophio, mogę na słówko?

Uśmiechnęłam się, ale w duchu zastanawiało mnie, czego chciała. Planowała być uszczypliwa tak jak Rosa? Czy mogłam postawić się Ninie Genovese?

– Chciałam zaprosić cię na kolację. Nie podoba mi się, że siedzisz sama w tym wielkim domu. Przyjdź, zjesz z Davidem i ze mną. Z chęcią cię ugościmy.

Nie spodziewałam się zaproszenia, ale przyjęłam je z chęcią.

– Oczywiście, będzie mi bardzo miło.

Nina zacisnęła usta i już myślałam, że powie coś jeszcze, ale tak się nie stało, więc wyszłam ze sklepu.

Gdy wkroczyłam w czerwcowy upał, prawie pożałowałam, że wypad na zakupy się nie przeciągnął.

Lato zaatakowało Chicago z pełną mocą, a przez ciepło, jakie generowałam w czasie ciąży, znosiłam to tragicznie. Dotąd kochałam lato. Uwielbiałam spacery po plaży i opalanie się na trawniku, ale w tym roku było okropnie.

Jednak miasto powitało je z radością. Ulice były pełne samochodów, goście wylewali się z restauracji i kawiarni, w dodatku ludzie ubierali się, żeby dobrze wyglądać, a nie dla ochrony przed zimnem. Polpetto uwielbiał nasze spacery, zwłaszcza przy wysokich temperaturach, bo nie musiał nosić bucików.

Przed salonem z sukniami ślubnymi czekał Oscuro. Stał oparty o wielkiego range rovera. Obserwował uważnie otoczenie, rękę trzymając blisko broni. Nie mogłam sobie wyobrazić, jak znosił ten upał, ubrany cały na czarno. Ja pewnie zerwałabym z siebie ubrania.

Gdy mnie zobaczył, wyprostował się.

– Już po wszystkim, proszę pani?

Instynktownie rozejrzałam się dookoła i choć widziałam wiele samochodów, żaden nie wydawał się znajomy.

Oscuro otworzył mi drzwi, a ja wślizgnęłam się do środka, nie patrząc na niego.

Nie byłam zła na Oscurę… naprawdę nie. Może zirytowana – a nawet smutna. Ale nie potrafiłam nie być. Miałam wrażenie, że nie jestem gotowa mu wybaczyć. Nawet jeśli nienawidziłam złościć się na Oscurę i się do niego nie odzywać, nie byłam w stanie przepracować wszystkich tych sekretów i zdrad.

Minęły dwa miesiące, a ja nadal budziłam się zraniona i zasypiałam wściekła.

Oscuro nic więcej nie powiedział, tylko odpalił samochód.

Zdjęłam buty i zaczęłam masować obolałe stopy, wzdychając z ulgą. Miałam jeszcze urosnąć, więc czekała mnie zmiana obuwia na płaskie. Choć byłam obolała, porzucenie swojego stylu odczuwałam niczym porażkę.

Poza tym Rocchetti chyba by się wściekli, gdyby zobaczyli mnie w trampkach i legginsach. Wystarczyło, że moja siostra była zdrajczynią.

Oscuro otworzył schowek i wyjął z niego tylenol. Podał mi opakowanie.

– To pomoże na ból, pani Rocchetti.

Oczy zaszły mi łzami.

– Dziękuję – wychrypiałam.

– Nie ma za co, proszę pani. – Oscuro włączył się do ruchu drogowego.

Wyjęłam telefon z torebki i sprawdziłam go, ale nie dostałam żadnych wiadomości. Odchyliłam głowę na oparcie i westchnęłam głęboko. Było mi gorąco i niewygodnie, a podróż miała zająć wieki.

Zwłaszcza że Oscuro jeździł jak zlękniona staruszka.

ROZDZIAŁ DRUGI

Ktoś dobijał się do drzwi, doprowadzając Polpetta do szału.

– Idę! – zawołałam, schodząc po schodach i jednocześnie mocniej zawiązując pasek szlafroka. Przez półprzezroczyste drzwi frontowe dostrzegłam wysoką, męską sylwetkę.

Nagle ogarnęła mnie obawa i zatrzymałam się na ostatnim stopniu. Nie spodziewałam się gości. Czy to był ktoś znajomy? Nikt nie mógł się dostać na teren zamkniętego osiedla bez zezwolenia Outfitu. Ale przecież tak samo nie kwestionowałam bezpieczeństwa penthouse’u, w którym zostałam zaatakowana. Kto stał za drzwiami? Czy coś mi groziło?

– Sophio – usłyszałam znajomy głos. – Wiem, że tam jesteś! Otwieraj te przeklęte drzwi!

– Salvatore? – Co, do cholery, mój teść robił przed drzwiami mojego domu?

Polpetto nie odstępował mnie nawet na krok, kiedy odblokowałam zamek i stanęłam twarzą w twarz z Toto Straszliwym.

W czarnym ubraniu jeszcze bardziej niż zwykle przypominał ucieleśnienie koszmaru. Jego dziki wzrok zwiastował kłopoty, a złośliwy uśmiech nie opuszczał twarzy. Widok przypasanej do jego boku broni skłaniał mnie do myślenia, że Salvatore przybył tutaj, żeby dokonać na mnie egzekucji.

– Świetnie. Wsiadaj do auta – odezwał się w końcu.

Nie zaprosiłam go do środka.

– Nie jestem nawet ubrana, a na dodatek dochodzi północ.

Toto przestąpił z nogi na nogę i widziałam, że jest mocno poirytowany.

– To nie było pytanie. Rób, co mówię. Zbieramy się.

– Z całym szacunkiem, ale nie wsiądę z tobą do żadnego samochodu. Zwłaszcza że nie zaoferowałeś nawet jakichkolwiek wyjaśnień. – Mówiłam spokojnym tonem, ale starałam się jasno zasygnalizować swoje intencje. Nigdzie nie pojadę w towarzystwie Toto Straszliwego.

Spojrzał na mnie. Znałam te oczy, a jednocześnie miałam wrażenie, że są zupełnie obce.

– W porządku – warknął. – Wielki Robbie został aresztowany i musisz go wyciągnąć. A teraz jedziemy, zanim twoja siostra weźmie go w obroty.

Wbiłam paznokcie we framugę drzwi.

– Moja siostra?

– Tak, Sophio, twoja siostra.

Już kilkakrotnie wyciągałam z więzienia różnych członków rodziny, ale tym razem to było co innego. Rocchetti poprosili mnie o coś po raz pierwszy od dziewięciu tygodni. Już nie pokładali we mnie zaufania – nie żeby kiedykolwiek tak było. Ale teraz stałam się dla nich ciężarem, a przy okazji kimś, kto ma powiązania z FBI.

Spojrzałam Salvatoremu w oczy.

– Daj mi się ubrać.

Ruszył w moją stronę, ale zamknęłam drzwi.

– Możesz zaczekać na zewnątrz – powiedziałam i zasunęłam zamek.

Dom oświetlał jedynie przebijający przez rolety blask reflektorów samochodu Salvatorego. Zazwyczaj wieczory spędzałam na górze, w swoim pokoju. Mroczna przestrzeń parteru za bardzo mnie przerażała. Kierując się w stronę sypialni, pstryknęłam włącznik światła i rozjaśniłam cały dom.

Dziwnie było przyzwyczaić się do panującej w tym miejscu ciszy. Zdążyłam przywyknąć do odgłosów miasta i czasami za nimi tęskniłam. Niski pomruk silników samochodów, widok ludzi małych jak mrówki, lśniące wierzchołki drapaczy chmur. Nie brakowało mi penthouse’u – tylko miasta. Odgłosów życia, które nieustannie mi towarzyszyły.

Nie chodziło też o to, że nie podobał mi się nowy dom. Był naprawę wspaniały!

W ciągu ostatnich tygodni projektowanie wnętrza stało się moim głównym zajęciem, jedynym sposobem na oderwanie się od rzeczywistości. W przeciwieństwie do penthouse’u tutaj mogłam urządzić wszystko dokładnie tak, jak chciałam. Zakupy w sklepach meblowych były bardzo przyjemne, ale też czasochłonne.

Wprowadziłam się do willi dwa tygodnie po… cóż, po pamiętnym incydencie. Spędziłam wiele dni na rozpakowywaniu pudeł i ustalaniu toku prac robotników. A do wyremontowania zostało jeszcze mnóstwo pomieszczeń, przede wszystkim pokój dziecięcy.

Układ i fasadę domu wzniesiono w stylu śródziemnomorskim. Zdobiły go rzeźbione w kamieniu detale i malunki wzorowane na sztuce starożytnego Rzymu. Utrzymany w odcieniach ciepłych brązów, pomarańczy i beżów budynek wyglądał jak willa położona gdzieś na Sycylii. Podłogi wykonano z naturalnego drewna, schody zwieńczono metalowymi poręczami, a powierzchnię łazienek wyłożono brązowym marmurem. Przestronne pokoje z ogromnymi oknami oferowały piękne widoki na ogród.

Poza tym, że na akcie własności widniało imię Alessandra, dom był mój.

To moje płaszcze wisiały przy drzwiach, to wybrane przeze mnie dzieła sztuki zdobiły ściany. Każde pomieszczenie odzwierciedlało mój gust, tak różny od wystroju utrzymanego w odcieniach szarości penthouse’u.

Projektując dom w stylu, który z całą pewnością nie będzie odpowiadał Alessandrowi, czasami czułam się trochę bezczelnie. Ale przecież mojego męża nie było tutaj od dwóch miesięcy, więc co mnie obchodziła jego opinia? Dom był moim sanktuarium i jedynym źródłem spokoju. W przeciwieństwie do zimnego penthouse’u tutaj czułam się bezpiecznie i swojsko.

Rozgościłam się w głównej sypialni, przestronnym pomieszczeniu z łóżkiem, które było większe niż samochód. Leżąc na nim, miałam wrażenie, że pochłania mnie chmura.

Wszystkie moje rzeczy – od zdjęć począwszy, na ubraniach skończywszy – były porozrzucane po całym pokoju. Polpetto miał nawet swoje legowisko, na którym oczywiście nigdy nie spał. Biurko zostało niemal całkiem przykryte listami z podziękowaniami. Kiedyś musiałam je w końcu wysłać. Na drzwiach szafy wisiała sukienka, którą planowałam włożyć na ślub Sergia i Narcisy.

Wybrałam wygodnie wyglądającą białą koszulę i spodnie, a wysokie szpilki zamieniłam na płaskie baleriny, bo było za gorąco, żebym mogła założyć buty sportowe. Moje włosy nie miały dziś ochoty na to, by dać się poskromić, więc po prostu związałam je w wysoki kucyk. Wyglądałam jak elegancko ubrana matka, która właśnie odwozi swojego syna na turniej piłki nożnej. Za parę lat mogło się to ziścić.

Chociaż wątpiłam, że przeciętna matka małego sportowca dysponowała schowanymi w sejfie górami pieniędzy.

Sejf ulokowano za półką na książki w znajdującym się na dole gabinecie, który miał kiedyś należeć do Alessandra. Był praktycznie niemożliwy do odnalezienia, chyba że ktoś szukałby naprawdę uparcie. W środku znajdowały się pieniądze, prywatne dokumenty i ukryte w różowej saszetce pendrive’y. Jeszcze nie przejrzałam ich zawartości – nie byłam na to gotowa.

Polpetto pobiegł za mną do wyjścia i wyglądał na bardzo niezadowolonego z faktu, że zostawiam go w domu. Pocałowałam go w miękką główkę, wyszłam na zewnątrz i zamknęłam drzwi.

Toto Straszliwy opierał się o maskę swojego samochodu.

– Masz pieniądze? – zapytał ostro.

Uniosłam torebkę, w której znajdowały się pliki banknotów.

– Oczywiście, że tak.

Mojemu teściowi nikt nie towarzyszył, co oznaczało, że będę zdana sama na siebie. Mocno ścisnęłam telefon w dłoni. Może Toto nie podniesie na mnie ręki… Cóż, nie byłabym tego pewna, więc na wszelki wypadek wysłałam wiadomość do Oscury. Liczyłam na to, że w razie czego będzie mnie szukał.

Toto Straszliwy nie odezwał się, kiedy ruszyliśmy w drogę. Po prostu wcisnął gaz do dechy.

Coś mi mówi, że bycie koszmarnymi kierowcami mają w genach, pomyślałam, gdy ostro weszliśmy w zakręt.

– Dlaczego Roberto został aresztowany? – zapytałam, zanim zdołałam się powstrzymać.

Teść spojrzał na mnie z ukosa, jakby był zaskoczony, że zadałam to pytanie. Ale wątpiłam, że Toto w ogóle wiedział, co to zdziwienie.

– Departament Policji w Chicago zatrzymał go przez nieopłacone mandaty za przekroczenie prędkości.

Co oznaczało, że w rzeczywistości działali z nakazu FBI.

Mocniej zacisnęłam dłoń na uchwycie torebki.

– Czy agenci już tam są?

– Nie. Komendant najpierw zadzwonił do mnie.

Ach, tak. Departament policji bardziej niż FBI bał się tyko Rocchettich. Naprawdę nie mogłam ich o to obwiniać – sama często czułam to samo.

Dzięki ciężkiej nodze Toto do miasta dotarliśmy w czasie o połowę krótszym niż zazwyczaj. Skręcał tak ostro, że dostałam zawrotów głowy. Nawet jeśli zauważył, że nie czuję się zbyt dobrze, w żaden sposób tego nie skomentował – a może nawet dodał gazu.

– Poczekam na zewnątrz – powiedział Toto. – Z nikim nie rozmawiaj. Po prostu zapłać i wyjdź.

Pokiwałam głową.

– Powiedz, że rozumiesz, Sophio – warknął.

– Rozumiem – odparłam.

Zapadający zmrok wcale nie oznaczał spokoju dla Departamentu Policji w Chicago. Komisariat był zatłoczony – znajdowali się tu ludzie podejrzani o przestępstwa, gliniarze i prawnicy. Wszyscy biegali z miejsca na miejsce i unikali jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego. Ciała części osób pokryte były farbą i brokatem, przez co miałam wrażenie, że trafiłam na jakąś imprezę.

Za frontowym biurkiem siedziała kobieta z wielkim kubkiem kawy w dłoniach. Przyjemny zapach sprawił, że zaburczało mi w brzuchu.

– Jestem tutaj w sprawie Roberta Rocchettiego – odezwałam się.

Spojrzała na mnie i zobaczyłam w jej oczach błysk zrozumienia. Szybko odstawiła kawę i zaczęła stukać w klawiaturę.

– Tak, proszę pani, oczywiście. Roberto Rocchetti – odpowiedziała, a po chwili podała mi kwotę. Powiedziała ją tak cicho, że miałam wrażenie, jakby bała się wypowiedzieć te słowa na głos.

Wyciągnęłam z torebki odliczone pieniądze. Zwitki banknotów były niesamowicie lekkie. Wiedziałam jednak, że trzymam w rękach fortunę, za którą mogłabym kupić dwa domy na plaży.

Recepcjonistka pospiesznie zabrała pieniądze i szybko je przeliczyła. Wyglądała, jakby bardzo nie chciała mnie urazić, ale przecież nie mogła ich zaksięgować, nie mając pewności, że kwota się zgadza.

Miałam dziwne przeświadczenie, że mogę w tej chwili dokonać wyboru. Mogłam być niegrzeczna i szorstka, czyli zachowywać się jak idealna reprezentacja Rocchettich. Mogłam odstawić szopkę – udać urażoną i zażądać rozmowy z jej przełożonymi. Ale była też druga opcja…

Podjęłam decyzję i uśmiechnęłam się.

– Dziękuję za szybkie poinformowanie nas o zaistniałej sytuacji – powiedziałam.

Kobieta spojrzała w moim kierunku i zamrugała.

– Co? – wypaliła, ale szybko się zreflektowała i dodała: – Tak, oczywiście, zadzwoniliśmy. To żaden problem. Naprawdę.

– Sporo tutaj ludzi. Coś się dzieje?

Znowu spojrzała na mnie z zaskoczeniem, ale i ostrożnością.

– Policja interweniowała w trakcie jakiejś imprezy w centrum miasta. Okazało się, że uczestniczył w niej jakiś znany polityk.

– Niemożliwe. Kto?

– Mówią, że to radny Alphonse Ericson.

– Radny Alphonse? Naprawdę? – Nie byłam w stanie pohamować niedowierzania pobrzmiewającego w moim głosie. – Czy on nie ma czasem ze sto lat? – Recepcjonistka zachichotała. – Ma szczęście, że policja to wszystko przerwała. Gdyby biedny Ericson dorwał się do kokainy, mógłby kopnąć w kalendarz.

Recepcjonistka zaśmiała się i znowu spojrzała na mnie z zaskoczeniem.

– Dokładnie. Biedny staruszek. Ciekawa jestem, czego on tam szukał.

Zerknęłyśmy na siebie porozumiewawczo, bo doskonale wiedziałyśmy, czego radny Ericson szukał na odbywającej się w centrum imprezie.

Zanim zdążyłam cokolwiek dodać, Roberto został wyprowadzony z tymczasowej celi. Policjant trzymał go za ramię, ale poza tym nie zauważyłam, żeby skrępowano go w jakikolwiek sposób. Zobaczył mnie i wytrzeszczył ciemne oczy.

– Dziękuję – zwróciłam się do recepcjonistki.

– Och, nie ma za co. – Przerwała liczenie pieniędzy i uśmiechnęła się do mnie radośnie.

Przed opuszczeniem komendy podpisałam jeszcze kilka dokumentów, by Roberto został oficjalnie zwolniony. Poszedł za mną, w drodze do wyjścia obrzucając otaczających nas ludzi hardym spojrzeniem.

Toto Straszliwy czekał przed budynkiem i wyglądał jak wściekły drapieżnik. Zobaczył nas i warknął:

– Wsiadajcie do auta. Federalni zaraz tu będą.

Przez ostatnie kilka tygodni FBI sukcesywnie zatrzymywało kolejnych członków Outfitu. A raczej… nakazywało dokonywać zatrzymań chicagowskiemu Departamentowi Policji, którego szef tańczył, jak mu Outfit zagrał. Komendant dzwonił do nas za każdym razem, kiedy któryś z naszych ludzi był zgarniany z kolejnego głupiego powodu. Te głupie powody najczęściej były narzucone przez FBI, które chciało legalnie przesłuchać podejrzanych.

Jak do tej pory nie udało im się dopaść jeszcze nikogo.

Lojalność była ważna, ale przecież nikt nie chciał testować, jak wierni zasadom byli członkowie rodziny. Po co mielibyśmy to robić? Gdyby ktoś sprzedał swoich kuzynów agentom FBI, mogłoby to bardzo źle wpłynąć na atmosferę w trakcie świątecznych obiadów.

Dokładnie w momencie, w którym otworzyłam drzwi do auta, na parking pod komendą wjechał doskonale mi znany dodge charger.

– Do środka! – krzyknął Toto i odpalił silnik. Od razu wcisnął gaz do dechy. – Pierdoleni federalni!

Kiedy odjeżdżaliśmy, obserwowałam dodge’a w lusterku kierowcy. Okna były przyciemnione, ale wiedziałam, że ona tam była.

Czułam to we krwi.

Mój teść nie zwalniał ani na chwilę. Wracaliśmy do domu, a on pędził przez miasto, zupełnie nieprzejęty przepisami drogowymi. Miałam wrażenie, że od nadmiaru adrenaliny dostanę zawału.

Nie wróciliśmy do mojego cichego kącika na zamkniętym osiedlu. Zamiast tego podjechaliśmy pod posiadłość Don Piera, gdzie zobaczyłam kilkunastu ludzi. Przyjrzałam się im dokładniej i byłam pewna, że to członkowie Outfitu.

– Masz kłopoty – powiedział Roberto ostrzegawczo.

Odwróciłam się do niego, chcąc zapytać, co miał na myśli, ale wtedy Toto zabrał głos.

– Domyślam się, że nie możemy z nią robić, co chcemy, co? – oznajmił rozbawionym tonem.

Miałam wrażenie, że w moich żyłach popłynął lód.

– Zawieź mnie do domu, Salvatore.

– Nie, nie, skarbie. Mój syn będzie chciał się z tobą zobaczyć – zaśmiał się. – Będzie chciał sprawdzić, jak się z tobą obszedłem.

– Myślałem, że nie widzieli się od kilku tygodni – rzucił z tyłu Roberto.

– Chciałabym wrócić do domu – powtórzyłam. – Nalegałeś na to, żebym pojechała gdzieś z tobą w środku nocy, żeby wyciągnąć Roberta z więzienia. Teraz masz zawieźć mnie do domu.

Toto błysnął zębami.

– Ja nic nie muszę. – Wskazał dłonią na rezydencję. – Nie chcesz zobaczyć się mężem? Ani z Don Pierem? Mój ojciec ucieszy się, kiedy zobaczy twoją zaawansowaną ciążę.

Odruchowo złapałam się za brzuch.

– Nie. To nie będzie konieczne. Zawieź mnie do domu.

– Co będę z tego miał? – zapytał Salvatore.

– Przestań, Toto – odezwał się Roberto. – Po prostu odwieź ją do domu.

Został zignorowany.

Odwróciłam się do Toto. Czego on mógł chcieć? Był okropny, szalony. Tortury, które wymyślał, przerastały wyobrażenie normalnych ludzi. Plotki krążące wokół sprawy Danty były bardzo mgliste, ale wszyscy wiedzieli jedno: niezależnie od tego, co się jej przytrafiło, Toto był w to zamieszany.

Czego mogła chcieć taka kreatura jak on? Co – poza sadyzmem – było jego motorem napędowym?

Pieniądze? Władza? Seks?

– Wiem, czego chcę – warknął.

Przełknęłam ślinę.

– Co to takiego?

– Twój syn cię zamorduje, Toto – ostrzegł Roberto i znowu został zignorowany.

Na usta mojego teścia wypłynął chytry uśmieszek.

– Potrzebuję… odrobiny szczęścia, tak to nazwijmy. Planujemy małe spotkanie z kilkoma inwestorami naszego toru wyścigowego. Pójdziesz na nie razem ze mną.

Roberto wydał z siebie pomruk niezadowolenia.

Spojrzałam na Toto. Miał jakiś ukryty cel, tylko idiota by tego nie zauważył.

– W porządku.

Toto ruszył dalej ulicą, omijając rezydencję dona. Czułam, że wszyscy zebrani pod domem nas obserwują.

Zamiast się pożegnać, Toto uśmiechnął się lekko i powiedział:

– Odbiorę cię w piątek o ósmej wieczorem. Bądź gotowa.

Zatrzasnęłam drzwi do auta i skierowałam się w stronę domu.

Światła na ganku zapaliły się automatycznie.

Mogłabym przysiąc, że słyszę szaleńczy śmiech mojego teścia, który wyjechał z podjazdu i zniknął w ciemnościach.

Z ganku miałam doskonały widok na znajdujące się w sąsiedztwie domy, włączając w to posiadłość dona. Widziałam, że zgromadzeni mężczyźni zrobili miejsce dla Toto, a jednocześnie czułam, że ich uwaga skupiona jest na mnie.

Jeden z nich oddzielił się od grupy i miałam wrażenie, jakby szedł w moją stronę. Był wysoki, dobrze zbudowany i ubrany na czarno. Nawet z dużej odległości rozpoznałam te ruchy i mowę ciała.

Ścisnęło mnie w gardle.

Weszłam do domu i zamknęłam za sobą drzwi.

***

Następnego dnia w towarzystwie Beatrice wybrałam się do galerii. Chodziłyśmy po sklepach, przymierzając sukienki i rozmawiając na niezobowiązujące tematy. Beatrice pomagała mi w wybraniu kreacji na przyjęcie z okazji narodzin dziecka. Przyjęcie, o którym sama nic nie wiedziałam.

– To niespodzianka – powtórzyła, kiedy po raz piąty próbowałam wyciągnąć od niej szczegóły. W przerwie pomiędzy zakupami usiadłyśmy w uroczej kawiarni. – A to oznacza, że nie mogę ci nic zdradzić.

Fuknęłam.

– Skąd mam wiedzieć, co na siebie założyć?

– To impreza z okazji narodzin dziecka, a nie dyskoteka – zaśmiała się. – Ubierz się ładnie.

– Czy jest jakiś kolor przewodni?

– Nic nie powiem – zagruchała.

Pokręciłam głową. Na temat przyjęcia nie wiedziałam prawie nic – znałam jedynie menu. O reszcie żadna z kobiet nie chciała mi powiedzieć, a już zwłaszcza Beatrice, która wszystko organizowała. Cieszyłam się, że to właśnie ona była za to odpowiedzialna, bo pozostałym krewnym nie ufałam. Gdyby imprezą zajmował się ktoś inny, stałaby się przesłuchaniem, mającym na celu dokładne zbadanie stanu mojego małżeństwa.

– Nie jesteś głodna? – zapytała. – Ledwo tknęłaś swoje ciasto.

Spojrzałam na sernik malinowy. Wybrałam go ze względu na ładny, jaskrawy kolor, ale wcale nie miałam ochoty jeść.

– Trochę mnie mdli.

Jej twarz złagodniała.

– Jak to jest być w ciąży?

Zaskoczyło mnie jej pytanie i zupełnie nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Teraz, gdy mój brzuch był widoczny, zdecydowanie czułam, że jestem ciężarna. Nadal zdarzało mi się o tym zapominać, ale trwało to tylko do czasu, kiedy się schylałam, próbowałam wcisnąć w stare ubrania albo kiedy moje dziecko się poruszało. A tak poza tym…

– To błogosławieństwo – skłamałam. – Czuję się naprawdę pobłogosławiona.

Beatrice pokiwała głową, ale wcale nie wyglądała na przekonaną. Rozejrzała się dookoła i zauważyła Oscurę, który obserwował nas z chłodnym spokojem. Odwróciła się do mnie i zobaczyłam, że jej spojrzenie łagodnieje.

– Sophio – powiedziała cicho, uważając, żeby nikt nas nie usłyszał. – Wiem, że to nie na miejscu, ale…

– Więc lepiej nic nie mów – wcięłam się.

Żałowałam, że odzywam się do niej takim tonem, ale nie byłam w nastroju na wysłuchiwanie tego, co miała do powiedzenia.

Beatrice lekko poczerwieniała.

– Chcę tylko pomóc, Sophio. Pamiętam, jak blisko byłaś z Catherine. To szokujące…

– Proszę, Beatrice. Zostaw ten temat. Nie chcę o tym rozmawiać.

– Ale musisz. Nie możesz tego tak po prostu zapomnieć – naciskała. – Jesteś blada jak ściana i ledwo wychodzisz z domu.

– Dopiero co się przeprowadziłam. Jestem zajęta rozpakowywaniem swoich rzeczy. – Podniosłam widelec i wbiłam go w ciasto. – Jestem zmęczona. Wczoraj nie spałam do późna. – Wstałam od stołu i zabrałam swoją torebkę. – Dziękuję, że wyciągnęłaś mnie na zakupy.

Beatrice również wstała.

– Sophio, proszę.

– Zadzwonię do ciebie później – powiedziałam sucho.

Już mnie nie zatrzymywała.

ROZDZIAŁ TRZECI

Polpetto miał duże trudności z podniesieniem piłeczki do tenisa, bo ledwo mieściła mu się w pyszczku.

– Może powinieneś wybrać mniejszą… Przynieś, przynieś!

W końcu udało mu się chwycić zabawkę w zęby. Od razu zerwał się na łapy i popędził w stronę tylnej części ogrodu. Zdążyłam tylko zauważyć, jak biała, puszysta kuleczka znika w rosnących przy płocie krzakach. To była ulubiona kryjówka Polpetta.

– Och, Polpetto – jęknęłam, idąc za nim. – W tej sztuczce chodzi o to, żebyś przyniósł zabawkę swojej pani.

Wystawił łebek spomiędzy liści krzewu róży, przyjrzał mi się krótko i znowu zniknął wśród zieleni. Nie minęła nawet sekunda, a pies wyskoczył z krzaków i zaczął biec w moim kierunku, niosąc piłkę w zębach.

– Wcale cię nie gonię – wymamrotałam, ruszając za nim.

Był dla mnie za szybki, więc niemal od razu się poddałam. Odwróciłam się i skierowałam w stronę patio.

Słońce zaczynało zachodzić, a niebo barwiło się na pomarańczowo i różowo. Na dworze najprzyjemniej było wieczorem, kiedy chłód nocy powoli mieszał się z żarem dnia.

Usiadłam na sofie i wyprostowałam nogi.

Nie mogę uwierzyć, że przede mną jeszcze pięć miesięcy, pomyślałam, masując się po brzuchu. A maleństwo urośnie jeszcze bardziej.

Polpetto podbiegł do mnie, ciągle merdając ogonkiem. Nie miał ze sobą piłeczki do tenisa.

– Gdzie zgubiłeś swoją zabawkę? – zapytałam, gdy wskoczył na sofę i ulokował się obok mnie.

Nagle podniósł uszy i zerwał się z miejsca. Zanim zdołałam cokolwiek zarejestrować, Polpetto podreptał w kierunku bocznego skrzydła domu. Głośno szczekał i pędził tak szybko, że jego łapki ledwo dotykały ziemi.

Usłyszałam odgłos zatrzaskującej się furtki.

– Sophio? – zawołał ktoś.

Najpierw zauważyłam skaczącego Polpetta, za którym pojawił się Don Piero. Miał na sobie niebieską koszulę i prosto skrojone spodnie w kolorze khaki, przez co wyglądał jak uroczy starszy pan. Pomijając fakt, że towarzyszył mu uzbrojony po zęby ochroniarz.

– Don Piero – odezwałam się i spróbowałam wstać.

– Siedź, siedź, moja droga – powiedział i usiadł obok mnie. Polpetto wtulił się w mój bok, jak gdyby próbował mnie pocieszyć. – Piękny mamy wieczór, prawda?

Oparłam się o sofę.

– Piękny – przyznałam.

W mojej głowie pojawiły się miliony pytań. Dlaczego tutaj był? Czego chciał? Czy miałam kłopoty? Czy coś się stało mojemu mężowi?

– W czym mogę pomóc? – zapytałam uprzejmie.

Don Piero usadowił się wygodnie i rozejrzał po ogrodzie. Zauważyłam, że na jego twarzy zagościł spokój.

– Po prostu chciałem zobaczyć, co u ciebie. Słyszałem, że mój syn wyciągnął cię wczoraj z domu.

Skrzyżowałam nogi, starając się ukryć podenerwowanie.

– Biedny Robbie wpakował się w kłopoty i potrzebował kogoś, kto zajmie się kaucją.

– Właśnie to mi przekazano – potwierdził i spojrzał na mnie. Jego mroczne oczy były tak obce, a jednocześnie tak dobrze mi znane. – Na komendzie panowało niezłe zamieszanie. Radny Ericson wpakował się w jakąś aferę, prawda?

Uśmiechnęłam się.

– Dokładnie to samo usłyszałam. Burmistrz Salisbury dzwonił do mnie dzisiaj rano.

– Doprawdy?

– Martwi się o swoją reelekcję. Wie pan, jacy są politycy. – Uśmiechnęłam się do niego, a on odpowiedział mi tym samym.

– W istocie. – Rozmasował sobie dłonie i zobaczyłam złotą obrączkę na jego palcu. – Mój syn powiedział, że ledwo uniknęliście federalnych.

Zaczęłam drapać Polpetta za uchem, bardzo chcąc ukryć drżenie dłoni.

– Wyjechaliśmy spod komendy dokładnie w tym samym momencie, w którym agenci podjechali pod nią służbowym autem. Roberto miał szczęście.

– Tak – przyznał Don Piero i spojrzał na mnie zimno. – Roberto miał szczęście.

– Może ja również? – zapytałam.

Uśmiechnął się, ale przejrzałam jego maskę.

– Myślisz, że ty też miałaś szczęście, Sophio?

Właśnie to miałam na myśli. Wszyscy mężczyźni niestrudzenie szukali we mnie jakichkolwiek objawów słabości. Każda wspólna kolacja, każde wydarzenie rodzinne i każda rozmowa były dla mnie testem silnej woli, opanowania i sprytu. Każde moje słowo i każdy ruch były obserwowane i zapamiętywane w celu późniejszego wykorzystania.

Byłam ofiarą kłamstw Rocchettich, którzy traktowali mnie jak zdrajczynię, chociaż nigdy nie zwróciłam się przeciwko nim.

To ja byłam bezpośrednim połączeniem z FBI, nieważne, że wyrzekłam się swojej siostry. Cóż, może nie tyle wyrzekłam, co ignorowałam tak długo, że nawet na wspomnienie o Cat cierpiałam.

Dla mojej rodziny byłam jak kula u nogi, ale nie zmieniało to faktu, że byłam przecież żoną Bezbożnego, Alessandra Rocchettiego. Jednej rzeczy nie wzięli wcześniej pod uwagę – konsekwencji swoich planów. Tego, co wydarzyło się, kiedy odkryłam, że zostałam wykorzystana w charakterze przynęty na moją siostrę i współpracujących z nią agentów.

Tego, co wydarzyło się, kiedy odkryłam, że moje małżeństwo jest niczym więcej jak żartem. Że to tylko marny trik, abym była zawsze pod ręką i chętna do współpracy.

Zanurzyłam palce w miękkim futerku Polpetta.

– Czy mogę w czymś pomóc? – Chciałam też zapytać, czy może nie przyszedł, żeby pożyczyć szklankę mąki, ale ugryzłam się w język.

– Po prostu sprawdzam, co słychać u mojej wnuczki – odpowiedział. Wskazał dłonią na wnętrze domu. – Wyobrażam sobie, jak samotnie musisz się czuć. Tylko ty, sama w tak wielkim domu.

– Polpetto dotrzymuje mi towarzystwa – odparłam. – I mieszkająca w pobliżu rodzina.

Zobaczyłam błysk w jego oczach.

– Tak, słyszałam, że korzystasz z tego, że mieszkasz blisko, i odwiedzasz wszystkich po kolei.

Czy w tej rodzinie cokolwiek mogło się ukryć? Głupie pytanie. W Outficie każdy wiedział wszystko o każdym. Zapewne wiedzieli również, że jeszcze ani razu nie odwiedziłam ojca.

W myślach dodałam odwiedziny u papy do listy rzeczy, które musiałam zrobić, gdzieś pomiędzy manicurem a poskładaniem prania.

– Bliskość rodziny jest naprawdę przydatna – zapewniłam z uśmiechem. – Zwłaszcza że spodziewam się dziecka.

Spojrzał na rosnący brzuch, a po chwili na moją twarz, i zobaczyłam, że rozbłysły mu oczy. Jak gdyby wpadł na jakiś pomysł.

– Tak, tak, dziecko – powiedział. – Czy twoja ciąża jest już wystarczająco zaawansowana, żebyś poznała płeć?

Zacisnęłam palce na oparciu fotela. Nawet idiota zrozumiałby, że Don Piero z chicagowskiego Outfitu chce mieć dziedzica, który będzie kontynuował linię Rocchettich. Każda rodzina mafijna wolałaby, żeby urodził się syn – soldato. Narodziny dziewczynki w najlepszym przypadku oznaczały większe wydatki w przyszłości.

Nie znałam płci mojego dziecka, ale wiedziałam, że istnieje pięćdziesiąt procent szans na to, że urodzę córeczkę. Na myśl o tym z nerwów rozbolał mnie brzuch.

Już miałam przypiętą łatkę siostry donosicielki. Urodzenie dziewczynki nie skończy się dla mnie dobrze.

Uśmiechnęłam się słabo, starając się ukryć zdenerwowanie.

– W trakcie piątkowej wizyty dziecko było ułożone w złej pozycji – powiedziałam, próbując brzmieć swobodnie. – Doktor widziała tylko plecy i pośladki.

– Wielka szkoda.

– Wiem. Nie udało się nawet zrobić dobrego zdjęcia USG. – Wygładziłam sierść Polpetta.

Don Piero nie wyglądał ani na złego, ani na zirytowanego, ale wiedziałam, że nie cieszy go brak pewności co do płci dziecka.

– Szkoda, szkoda – powtarzał. – Ale co możemy na to poradzić?

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.

– Nie przyszedłem do ciebie bez powodu. Nie tylko po to, żeby cię drażnić.

– Zawsze jest pan tutaj mile widziany – zapewniłam.

Don Piero uśmiechnął się na moje słowa. Oparł ręce na brzuchu.

– Ostatnio myślałem o tobie i dziecku, i przypomniałem sobie, że wciąż mam trochę rzeczy, które będą dobre na chłopca.

– Naprawdę? – zapytałam, ale zabrzmiałam, jakbym udawała przesadnie zdziwioną.

– Tak – odparł i odkaszlnął. – Łóżeczko, ubranka. Kto wie, co jeszcze?

– Lubi pan chomikować różne przedmioty?

– Nie masz pojęcia jak bardzo – odrzekł takim tonem, że włoski na karku stanęły mi dęba. – Nie jesteś chyba zajęta. – Nie zabrzmiało to jak pytanie. – Wpadnij do mnie na kolację, to będziesz mogła wszystko przejrzeć.

Zaprzyjaźnienie się z Don Pierem mogło mi wyjść tylko na dobre, a przede wszystkim wzmocniłoby moją pozycję. Może nawet ukróciłoby plotki. Wiedziałam jednak, że król Rocchettich zawsze miał jakiś ukryty motyw. Wydawało mi się, że po prostu tańczę, jak don mi zagra. Nie wiedziałam, czy nadal ma mi za złe, że kilka tygodni temu mu groziłam, czy może stwierdził, że moje zachowanie było zwykłą kobiecą histerią.

Wstydziłam się swojego wybuchu, bo rzadko dawałam się ponieść gniewowi. Najczęściej dusiłam go w sobie. Ale ostatnimi czasy… Czułam, że wściekłość niemal zamraża mi żyły, niezadowolona z tego, że ją ignoruję i ukrywam za maską ładnego uśmiechu.

– Oczywiście – powiedziałam, starając się brzmieć entuzjastycznie. – Z wielką chęcią.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PODZIĘKOWANIA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

1Che palle! – (z wł.) co za bzdury; wyrażenie oznaczające niezadowolenie bądź irytację (przyp. red.).

2 Quiche – placek z kruchego ciasta z nadzieniem, polany masą jajeczno-śmietanową (przyp. tłum.).