Ksieni z Castro - Stendhal - ebook

Ksieni z Castro ebook

Stendhal

0,0

Opis

Ksieni z Castro” to utwór Stendhala, słynnego francuskiego pisarza epoki romantyzmu oraz prekursora realizmu w literaturze.


Opowieść o trudnej miłości między Eleną Campireali, młodą dziewczyną ze znakomitego rodu oraz synem rabusia. Rodzina Eleny nie dopuszcza do takiego związku i zamyka dziewczynę w klasztorze. Opowiadanie trzyma w napięciu. Kochankowie, mezalians, bandyci, tajemnicze lochy, pojedynki – wszystko to znajdzie czytelnik w tej powieści. Na język polski przełożył Tadeusz Boy-Żeleński.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 123

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-8226-152-3
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

I

Melodramat pokazał nam tyle razy rozbójników włoskich szesnastego wieku i tyle osób mówiło o nich bez znajomości przedmiotu, że obecnie maimy o nich najfałszywsze pojęcia. Można rzec ogólnie, że rozbójnicy ci byli opozycją przeciw okrutnym rządom, które zajęły we Włoszech miejsce średniowiecznych republik. Nowy tyran był to zazwyczaj najbogatszy obywatel pogrzebanej republiki, który, aby pozyskać sobie lud, zdobił miasta wspaniałemi kościołami i pięknemi obrazami. Tacy byli Polentini w Rawennie, Manfredi w Faenza, Riaro w Imola, Cane w Weronie, Bentivoglio w Bolonji, Visconti w Medjolanie i wreszcie najmniej wojowniczy a najobłudniejsi ze wszystkich, Medyceusze we Florencji. Z pomiędzy historyków tych małych państewek żaden nie ośmielił się opisać niezliczonych otruć i mordów spowodowanych strachem, który nękał tych małych tyranów; owi poważni historycy byli na ich żołdzie. Zważcie, że każdy z tych tyranów znał osobiście każdego z republikanów, o których wiedział że go nienawidzą (wielki książę Toskanji, Kosma, znał naprzykład Strozziego), że wielu z tych tyranów zginęło gwałtowną śmiercią, a zrozumiecie głębokie nienawiści, wiekuistą nieufność, które dały Włochom XVI w. tyle inteligencji i odwagi, a tyle genjuszu ich artystom. Ujrzycie, iż owe namiętności nie pozwoliły się rozwinąć dość pociesznemu przesądowi z epoki pani de Sevigne, który nazwano honorem, a który polegał zwłaszcza na tem, aby poświęcić życie dla swego pana i dla spodobania się damom. W szesnastym wieku, we Francji, działalność mężczyzny i jego istotna wartość mogły się objawić i zyskać podziw jedynie na polu bitwy lub w pojedynkach; że zaś kobiety lubią odwagę, a zwłaszcza junactwo, stały się one najwyższemi sędziami wartości mężczyzn. Wówczas to zrodził się duch galanterji, który sprowadził stopniowe zamieranie wszystkich namiętności a nawet miłości, na rzecz okrutnego tyrana, któremu poddajemy się wszyscy: próżności. Królowie popierali próżność i mieli rację: stąd władza wstążeczki orderowej.

 We Włoszech, człowiek wyróżniał się czynem wszelkiego rodzaju: pchnięciem szpady, jak odkryciem dawnego rękopisu; patrz Petrarkę, bożyszcze swoich czasów. Kobieta w XVI wieku kochała człowieka biegłego w greczyźnie tyleż i więcej, ileby kochała wsławionego odwagą na polu bitwy. Wówczas widziało się namiętności, a nie odruch galanterji. Oto wielka różnica między Włochami a Francją; oto czemu Włochy dały życie Rafaelom, Giorgionom, Tycjanom, Corregiom, gdy Francja wydała wszystkich owych wielkich rycerzy XVI wieku, nieznanych dzisiaj, z których każdy pozabijał tak wielką liczbę nieprzyjaciół.  Proszę mi darować te surowe prawdy. Jakbądź się rzeczy mają, okrutne i konieczne pomsty małych tyranów włoskich w średnich wiekach pozyskały rozbójnikom serce ludności. Nienawidzono bandytów, kiedy kradli konie, zboże, pieniądze, słowem rzeczy potrzebne do życia; ale w głębi serca lud był po ich stronie; a dziewczęta wiejskie przekładały nad wszystkich młodego chłopca, który bodaj raz w życiu zmuszony był andar alla machia, to znaczy umykać w las i szukać schronienia u zbójców po jakimś nierozważnym czynie.  Za naszych czasów jeszcze każdy, oczywiście, lęka się spotkania z rozbójnikami; ale kiedy ich dosięgnie kara, każdy współczuje z nimi. To stąd, że ów naród tak inteligentny, tak drwiący, który śmieje się ze wszystkich manifestów publicznych pod cenzurą swoich panów, namiętnie czytuje poemaciki opowiadające z zapałem życie najsławniejszych bandytów. Heroizm mieszczący się w tych opowiadaniach porusza stronę artystyczną, która zawsze żyje w niższych klasach. Zresztą ten lud jest tak znudzony urzędowemi pochwałami oddawanemi pewnym ludziom, że wszystko co nie jest oficjalne trafia mu prosto do serca. Trzeba wiedzieć, że prosty lud we Włoszech ma pewne bolączki, których podróżny, choćby żył w tym kraju dziesięć lat, nie spostrzegłby nigdy. Naprzykład przed piętnastu laty, zanim roztropność rządów wytępiła zbójców, nierzadko zdarzało się, że wyprawy ich miały na celu ukaranie niesprawiedliwości gubernatorów w małych miastach. Gubernatorzy ci, samowładni urzędnicy o płacy nie przewyższającej dwudziestu talarów miesięcznie, są, oczywiście, na żołdzie najznaczniejszej rodziny, która, zapomocą tego bardzo prostego środka, gnębi swoich wrogów. Jeżeli zbójcom nie zawsze się udawało skarać tych małych despotów, przynajmniej drwili sobie z nich i płatali im psoty, co jest nie drobną rzeczą w oczach tego dowcipnego ludu. Satyryczny sonet pociesza Włocha po wszystkich niedolach, a zniewagi nie zapomina on nigdy. Oto druga zasadnicza różnica między Włochem a Francuzem.  Skoro, w XVI wieku, gubernator skazał na śmierć biednego mieszkańca znienawidzonego przez możną rodzinę, często zbójcy napadali na więzienie i, próbowali uwolnić ofiarę. Ze swej strony, potężne rodziny, nie ufając zbytnio ośmiu czy dziesięciu rządowym żołnierzom mającym strzec więźnia, wystawiali swoim kosztem oddział żołnierzy najemnych. Żołnierze ci, których nazywano bravi, biwakowali w pobliżu więzienia i podejmowali się odprowadzić aż na miejsce kaźni nieboraka, którego śmierć kupiono. Jeśli wpływowa rodzina miała w swojem gronie młodego człowieka, stawał on na czele tych improwizowanych żołnierzy.  Ten stan cywilizacji okropny jest z punktu widzenia moralności, przyznaję; za naszych czasów mamy pojedynek, nudę i nieprzedajnych sędziów; ale te obyczaje szesnastego wieku cudownie wspomagały produkcję mężczyzn godnych tego imienia.  Wielu historyków, wychwalanych do dziś przez rutyniczną literaturę Akademji, siliło się ukryć ten stan rzeczy, który, około r. 1550, stworzył tak wielkie charaktery. Współcześnie, ostrożne ich kłamstwa nagradzano wszystkiemi zaszczytami, jakiemi mogli rozporządzać Medyceusze we Florencji, Este w Ferrarze, wicekrólowie Neapolu etc. Pewien biedny historyk, nazwiskiem Gianone, chciał uchylić rąbek zasłony; że jednak ośmielił się powiedzieć jedynie cząstkę prawdy i to pod osłoną powątpiewali i niejasności, pozostał bardzo nudny, co mu nie przeszkodziło umrzeć w więzieniu w ośmdziesiątym drugim roku życia, 7 marca r. 1758.  Pierwszą tedy rzeczą, jeśli się chce poznać historję Włoch, to nie czytać autorów powszechnie uznanych; nigdzie lepiej nie znano ceny kłamstwa, nigdzie lepiej nie było ono opłacane.  Pierwsze kroniki, które spisano we Włoszech, po głębokiem barbarzyństwie dziewiątego wieku, wspominają już o zbójcach i mówią o nich tak jakby istnieli od niepamiętnych czasów. (Patrz zbiorek Muratoniego). Kiedy, nieszczęściem dla powszechnego dobra, dla sprawiedliwości, dla dobrych rządów, ale szczęściem dla sztuki, średniowieczne republiki zostały zdławione, najenergiczniej«i republikanie, ci którzy kochali wolność bardziej niż większość ich współobywateli, schronili się w lasy. Oczywiście, lud gnębiony przez Baglionich, Malatestów, Bentivogliów, Medyceuszów, kochał i szanował ich wrogów. Okrucieństwa małych tyranów, którzy nastąpili po pierwszych uzurpatorach, naprzykład okrucieństwa Kosmy, pierwszego wielkiego księcia Florencji, który kazał mordować republikanów szukających schronienia w Wenecji, nawet w Paryżu, dostarczyły zaciągu tym zbójcom. Aby pozostać w czasach bliskich tym w których żyła nasza bohaterka, około r. 1550, Alfons Picoolomini, książę de Monte-Mariano i Marco Sciarra dowodzili z powodzeniem uzbrojonemi bandami, które w okolicach Albano urągały żołnierzom papieskim wówczas bardzo dzielnym. Linja operacyjna tych słynnych wodzów, których lud do dziś podziwia, ciągnęła się od Padu i bagien raweńskich aż do lasów, które wówczas pokrywały Wezuwjusz. Las Faggiola, tak wsławiony ich czynami a położony o pięć mil od Rzymu, na drodze do Neapolu, był generalną kwaterę Sciarry, w której, za pontyfikatu Grzegorza XIII, skupiało się niekiedy po kilka tysięcy żołnierzy. Szczegółowa bistorja tego znamienitego bandyty byłaby nie do wiary w oczach obecnego pokolenia, w tym sensie że nikt nie zechciałby zrozumieć pobudek jego czynów. Pokonano go aż w r. 1592. Kiedy ujrzał że sprawa jest stracona, wdał się w układy z rzeczpospolitą wenecką i przeszedł w jej służby ze swymi najwierniejszymi lub najbardziej występnymi (jak kto woli) żołnierzami. Na żądanie rządu rzymskiego, Wenecja, która podpisała układ ze Sciarrą, kazała go zamordować, dzielnych zaś jego żołnierzy posłała na obronę wyspy Kandji przeciw Turkom. Ale roztropna Wenecja wiedziała, że na Kandji panuje mordercza zaraza; jakoż w kilka dni, z pięciuset żołnierzy, których Sciarra oddał w służby Republiki, pozostało sześćdziesięciu siedmiu. Ten las Faggiola, którego olbrzymie drzewa pokrywają dawny wulkan, był ostatnim teatrem czynów Marka Sciarra. Każdy podróżnik powie wam, że to jest najwspanialsza okolica owej cudnej campagna romana, której posępny wygląd jest jak stworzony dla tragedji. Las ten wieńczy swą ciemną zielenią szczyty Albano. Wspaniałą tę górę zawdzięczamy jakiejś erupcji wulkanicznej wcześniejszej o wiele wieków niż założenie Rzymu. W epoce, która poprzedziła wszelką historję, wyrosła ona wśród rozległej równiny, rozciągającej się niegdyś między Apeninami a morzem. Monte Cavi, która wznosi się otoczona mrokami lasu Faggiola, jest jej szczytowym punktem, widzi się ją zewsząd, z Terracyny i z Ostji, jak z Rzymu i z Tivoli; góra zaś Albano, obecnie pokryta pałacami, stanowi zakończenie tego rzymskiego widnokręgu, tak słynnego wśród podróżnych. Klasztor czarnych mnichów zastąpił, na szczycie Monte Cavi, świątynię Jowisza Feretryjskiego, gdzie ludy łacińskie przychodziły wspólnie ofiarować i zacieśniać węzły federacji religijnej. Osłoniony cieniem wspaniałych kasztanów, podróżny dociera w kilka godzin do olbrzymich złomów, będących ruiną świątyni Jowisza; ale z owego cienia tak rozkosznego w tym klimacie, dziś nawet wędrowiec spogląda z niepokojem w głąb lasu; lęka się bandytów. Przybywszy na szczyt Monte Cavi, rozpala się ogień w ruinach świątyni aby zgotować pożywienie. Z tego punktu, górującego nad całą campagna romana, widzi się ku zachodowi morze, które wydaje się o dwa kroki, mimo że jest o trzy lub cztery mile; rozróżnia się najmniejszy statek; przy pomocy najsłabszej lunety można policzyć ludzi udających się do Neapolu na statku parowym. Na wszystkie inne strony oko biegnie po wspaniałej równinie, która kończy się na wschód Apeninami, ponad Palestrina, na północ zaś bazyliką św. Piotra oraz innemi wielkiemi budowlami Rzymu. Ponieważ szczyt Monte Cavi nie jest zbyt wysoki, oko rozróżnia najdrobniejsze szczegóły tego wspaniałego kraju, który mógłby się obejść bez glorji historycznej, a w którym wszelako każdy gaik, każdy złom wyszczególnionego muru widziany na równinie lub na zboczu gór przypomina którąś z owych bitew, tak cudownych patrjotyzmem i męstwem, opowiedzianych przez Liwjusza.  Jeszcze za naszych dni, aby dojść do olbrzymich złomów, resztek świątyni Jowisza Feretryjskiego tworzących mur ogrodu Czarnych mnichów, można iść drogą tryumfalną, którą szli niegdyś pierwsi królowie Rzymu. Wyłożona jest kamieniami ciosanemi bardzo regularnie; w lesie Faggiola znajdują się długie pasy tej drogi.  Na brzegu wygasłego krateru, który, wypełniony obecnie przeźroczystą wodą, zmienił się w owo ładne jezioro Albano mające pięć czy sześć mil obwodu i oprawne w skałę z lawy, leżała niegdyś Alba, macierz Rzymu, którą polityka rzymska zniweczyła za pierwszych królów. Mimo to, ruiny jej istnieją jeszcze. W kilka wieków później, o ćwierć mili od Alby, na stoiku biegnącym ku morzu, wyrosło Albano, ale to nowoczesne miasto odgrodzone jest od jeziora zasłoną ze skał, które kryją jezioro miastu a miasto jezioru. Kiedy się je widzi z równiny, białe jego budynki odznaczają się na ciemnej i głębokiej zieleni owego lasu tak drogiego bandytom i tak często wsławionego, który wieńczy ze wszech stron wulkaniczną górę.  Albano, liczące dziś pięć do sześciu tysięcy mieszkańców, nie miało ani trzech tysięcy w r. 1540, kiedy, wśród pierwszych rodzin szlacheckich, kwitnął potężny ród Campireali, którego nieszczęścia mamy opowiedzieć.  Tłumaczę tę historję z dwóch obszernych rękopisów: jeden rzymski a drugi florencki. Z wielkiem swojem niebezpieczeństwem ośmieliłem się odtworzyć ich styl, niemal będący stylem naszych starych legend. Wykwintny i pełen umiaru styl dzisiejszy, niebardzo, jak mi się zdaje, godziłby się z treścią wypadków a zwłaszcza z uwagami autorów. Pisali koło roku 1598. Proszę czytelnika o pobłażanie dla nich i dla mnie.

II

Spisawszy tyle tragicznych historyj, powiada autor rękopisu florenckiego, zakończę tą, którą mi jest najciężej opowiedzieć. Będę mówił o słynnej ksieni klasztoru Wizytek w Castro, Helenie de Campireali, której proces i śmierć tyle dały do gadania w wielkim świecie Rzymu i całych Włoch. Już około r. 1555 bandyci władali w okolicach Rzymu, urzędnicy zaś byli zaprzedani możnym rodzinom. W r. 1572, to jest w roku procesu, Grzegorz XIII Buoncompagni wstąpił na stolec św. Piotra. Ten święty kapłan jednoczył wszystkie apostolskie cnoty, ale jego cywilnemu zarządowi można było zarzucić niejaką słabość; nie umiał ani dobrać uczciwych sędziów, ani też powściągnąć bandytów; gryzł się zbrodniami, a nie umiał ich karać. Zdawało mu się, iż, skazując kogoś na karę śmierci, bierze na siebie straszliwą odpowiedzialność. Wynikiem tego usposobienia było, że gościńce wiodące do wiecznego miasta zaludniły się nieprzeliczoną mnogością złoczyńców. Aby podróżować z niejakiem bezpieczeństwem, trzeba było być w przyjaźni z bandytami. Las Faggiola, który przepinała droga wiodąca do Neapolu przez Albano, był oddawna generalną kwaterą rządu wrogiego rządowi Jego Świątobliwości, i niejeden raz Rzym zmuszony był traktować, jak równy z równym, z Markiem Sciarra, jednym z królów lasu. Siłę bandytów stanowiło to, że posiadali przychylność okolicznych wieśniaków.

 Owo ładne miasteczko Albano, tak bliskie generalnej kwatery bandytów, dało życie, w r. 1542, Helenie de Campireali. Ojciec jej uchodził za najbogatszego patrycjusza w okolicy, dzięki czemu zaślubił Wiktorję Carafa, dziedziczkę wielkich włości w królestwie neapolitańskiem. Mógłbym przytoczyć ludzi, którzy żyją jeszcze, a którzy bardzo dobrze znali Wiktorję Carafa i jej córkę. Wiktorja była wzorem statku i rozumu; ale, mimo swego wielkiego umysłu, nie mogła zapobiec upadkowi rodziny. Rzecz osobliwa! okropnych nieszczęść, które będą smutnym przedmiotem mego opowiadania, nie można, jak sądzę, przypisać w szczególności żadnemu z ich aktorów, których przedstawię czytelnikowi: widzę nieszczęśliwych, ale zaiste nie mogę znaleźć winnych. Niezwykła piękność i tkliwa dusza młodej Heleny, oto były dwa wielkie niebezpieczeństwa. One to służą za usprawiedliwienie dla Juljana Branciforte, jej kochanka; tępota monsignora Cittadini, biskupa z Castro, też może do pewnego stopnia być jej wymówką. Swój szybki awans po szczeblach godności duchownych zawdzięczał on swej poczciwości, a zwłaszcza swej wielce szlachetnej urodzie oraz najskończeniej pięknej fizjognomji jaką zdarza się spotkać. Czytałem o nim, że nie można go było ujrzeć a nie pokochać.  Ponieważ nie chcę pochlebiać nikomu, nie będę ukrywał, że pewien święty mnich z klasztoru Monte Cavi (którego niejeden raz zdybano w celi wznoszącego się na kilka stóp ponad ziemię, jak św. Paweł, w ten sposób, iż nic prócz łaski bożej nie mogło go podtrzymać w tej niewygodnej pozycji) przepowiedział panu Campireali, że jego ród wygaśnie wraz z nim, i że będzie miał tylko dwoje dzieci, które oboje zginą gwałtowną śmiercią. Z przyczyny tej przepowiedni nie mógł znaleźć żony w swoich stronach i udał się szukać szczęścia do Neapolu, gdzie miał istotnie to szczęście iż znalazł wielki majątek i kobietę zdolną genjuszem swoim odmienić jego zły los, gdyby rzecz taka wogóle była możliwa. Ów pan Campireali uchodził za poczciwego człowieka i czynił wielkie jałmużny; ale zgoła był wyzuty z dowcipu, co sprawiło, iż stopniowo usunął się z Rzymu i spędzał w końcu cały prawie rok w swoim pałacu w Albano. Oddawał się uprawie swoich ziem, położonych na tej tak bogatej równinie, która się ciągnie pomiędzy miastem a morzem. Za radą żony wspaniale wychował syna swego Fabia, młodzieńca bardzo dumnego ze swego urodzenia, oraz córkę Helenę, która była cudownie piękna, jak to można poznać jeszcze z jej portretu znajdującego się w zbiorach Farneze. Od czasu jak zacząłem pisać jej historję, zachodziłem do pałacu Farneze, aby oglądać śmiertelną powłokę daną od nieba tej kobiecie, której nieszczęścia narobiły w swoim czasie tyle hałasu i dotąd jeszcze zaprzątają pamięć ludzką. Kształt głowy tworzy wydłużony owal, czoło bardzo rozległe, włosy ciemno blond. Fizjognomja raczej wesoła; miała duże oczy z głębokim wyrazem i kasztanowate brwi tworzące łuk o doskonałym rysunku. Wargi są bardzo cienkie: możnaby rzec, że zarys ust wykreślił słynny malarz Corregio. Oglądana wśród portretów otaczających ją w galerji Farneze, robi wrażenie królowej. Rzadka to rzecz, aby wesołość łączyła się z majestatem.  Spędziwszy ośm lat jako wychowanka w klasztorze Wizytek w Castro, obecnie zburzonym, dokąd przeważnie posyłano córki magnatów rzymskich, Helena wróciła do domu; ale nim opuściła klasztor, ofiarowała wspaniały kielich na ołtarz do kościoła. Ledwie wróciła do Albano, ojciec jej sprowadził z Rzymu, za znaczną pensję, słynnego poetę Cechino, wówczas bardzo sędziwego; ów wzbogacił pamięć Heleny najpiękniejszemi wierszami boskiego Wergiljusza, Petrarki, Arjosta i Dantego, jego słynnych uczniów.

(Tu