Księga Światła. Tom II - Marcin Lewandowski - ebook

Księga Światła. Tom II ebook

Marcin Lewandowski

0,0

Opis

Po zagadkowej śmierci dwóch młodych pielęgniarek z  VI Wojskowego Szpitala Okręgowego w Toruniu trwa śledztwo prowadzone przez Igora Smirnofa i jego współpracowników. W sprawie pojawiają się kolejne, bardzo niepokojące wątki, a ciąg zaskakujących wydarzeń mnoży liczbę pytań bez odpowiedzi.

Czy tajemnicza staroaryjska księga, niedoceniona przez Adolfa Hitlera, poszukiwana przez nazistów i aliantów, zostanie odnaleziona?
Czy lekarzom uda się zapobiec następnej tragedii... czy znajdą człowieka, którego egoizm i chciwość od niemal trzydziestu lat rujnują życie kolejnym osobom?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 786

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Marcin Lewandowski
Księga Światła. Tom II
© Copyright by Marcin Lewandowski 2017projekt okładki: Marcin Lewandowski
ISBN 978-83-7564-531-6
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

WIZJA Z KSIĘGIOstatnie zadanie

Dzień 26 kwietnia 1945 roku. Hermann Fegelein siedział na fotelu, przy ławie, w swoim mieszkaniu na Bleibtreustrasse 4. Rozmyślał o wojnie, swoich awansach, zdobytych dużych skarbach, odpowiednio ulokowanych i zabezpieczonych na nazwisko Berlinghoff, zgodnie z dokumentami, które „odziedziczył” po wyrachowanym, bezwzględnym warszawskim oszuście. W pewnym momencie naszła go chwila na uczuciowe wspomnienia, wiążące się jedynie z kobietą, którą wielbił ponad wszystko. Przypomniał sobie wspólne tańce w czasie zabaw organizowanych przez siostry Braun. Pamiętał, że gdy przyszedł upragniony czas po jego ślubie z Margaret, wtedy mógł oficjalnie zbliżać się do swojej lubej. W trakcie jednego z tańców obserwował Ewę, jak na niego nieśmiało zerkała. Zawsze wiedział, że liczy się on i ona, tylko jedno było przeszkodą: Adolf Hitler, który z tego, co mu wiadomo, nawet nie skonsumował tego związku, a ją samą traktował jak podopieczną, której zadaniem było podziwiać mądrość starszego, doświadczonego mężczyzny. Hermann w swoich kontemplacjach stawiał ponad wszystko lojalność wobec wodza, który sprawił, że teraz nosił z dumą generalskie epolety SS. Wiedział, że koniec wojny nastąpi lada moment, zaraz po samobójstwach i morderstwach w bunkrze, w którym teraz przebywali Ewa, Hitler, Goebbelsowie i inni wierni wodzowi ludzie.

Siedział tak do południa, potem wstał, zjadł coś i popił szklanką whisky. Rozmyślał nad tym: co z nim ma zamiar zrobić Adolf i czy w ogóle bierze jego osobę pod uwagę w swoich poufnych planach. Po drugiej wysączonej szklance dobrego alkoholu zebrał się na odwagę i wykonał telefon do bunkra Hitlera. Przedstawił się telefoniście i rozkazał połączyć rozmowę z Ewą Braun. Nie miał pojęcia, że Hitlera tego dnia już nie było w bunkrze.

Zanim radiooperator połączył ważną rozmowę, poinformował rozmówcę, żeby chwilę poczekał, a sam odszedł szybko z pomieszczenia centrali do pokoju doktora, który teraz służył za biuro ministra Goebbelsa, i wykonał gest, żeby minister podniósł drugą słuchawkę, by wysłuchać tajemniczej rozmowy. Polityk kiwnął głową, że zrozumiał, gdy tylko żołnierz połączył rozmowę z Ewą Braun, kazał mu wyjść z pomieszczenia centrali na korytarz i tam przeczekać.

Fegelein rozpoczął od delikatnego rozpoznania.

– Z tej strony Hermann.

– Wiem, od razu poznałam – odpowiedziała Ewa. – Ale może być jeszcze inny rozmówca.

– Nie odważą się. Informowałem, kto dzwoni.

– Ty nic nie wiesz.

– Wiem… Adolf u siebie?

– Nie. Nic nie mogę mówić.

– To wyjdź przez ogród. Tak jak stoisz, nic nam nie jest potrzebne.

W słuchawce z drugiej strony była cisza, którą przerywał lekki szloch.

– Każę podstawić samochód. Zdecyduj się. Jesteś taka młoda, nie czas umierać.

– Wracaj i o nic mnie teraz nie pytaj, szybko przychodź do bunkra.

– Mogę być tam dopiero jutro po północy, ale ja nie jestem gotowy, żeby umrzeć.

– To nie jest w porządku – powiedziała ciszej do siebie kobieta, a zaraz dodała: – Jak będziesz mógł, to wracaj tu natychmiast… dla mnie.

– Jeśli wrócę, to zginę. Dobrze o tym wiesz – powiedział drżącym głosem mężczyzna. – Jak umrzesz, ja sobie tego nigdy nie daruję. Wyjdź stamtąd, póki jeszcze jest szansa. Proszę… błagam… Obiecuję, że będziesz żyć do ostatnich swoich dni w szczęściu i z dala od tego wszystkiego.

W mowie niemieckiego oficera było wyraźnie słychać zniekształcenia.

– Piłeś… Nie rób nic, co może nas narazić na zgubę. Do końca musimy wszyscy być trzeźwi. Wróć… – Kobieta zaczęła głośno płakać.

– Ewa, proszę, nie płacz. Wyjdź z bunkra i uciekaj, a ja zaraz po ciebie będę. Zostawimy to wszystko.

Kobieta doskonale znała układ i nie mogła nic wprost powiedzieć, a Goebbels, który podsłuchiwał rozmowę, tylko czekał na moment, żeby rozmówczyni nadmieniła coś o obietnicy danej przez samego Hitlera. Wtedy minister miałby doskonały powód, żeby bez skrupułów obydwoje aresztować oraz zlikwidować zgodnie z umową, na którą Ewa się zgodziła, i przysięgła dotrzymać ustalonych warunków wodzowi.

– Nie płaczę z powodu tego, co się stanie, tylko dlatego, że ciebie tu nie ma. Wracaj, jak tylko będziesz mógł. Musisz tu być, jeśli jeszcze nie jest za późno.

Fegelein nie mógł dziewczyny przekonać do ucieczki z bunkra. Sam teraz nie wiedział, co o tym myśleć.

– Ewa, jak ty nie uciekniesz, to ja tam nie wrócę. Sama wybrałaś.

Goebbels rozłączył ich rozmowę, żeby nie doszło do nieplanowanej nielojalności pod wpływem silnych emocji ze strony dziewczyny. Po czym zawołał telefonistę i polecił, żeby już nikogo nie łączyć z Ewą Braun.

Fegelein trzasnął słuchawką i sam do siebie zaczął gadać:

– Sama tego chciałaś, naiwna dziewczyno. Zgnijesz przy swoim wybranku. Taka młoda jeszcze jesteś… Ja zadbałem o nasze szczęście, o mieszkanie w Monachium, o moją pracę, o naszą nową przyszłość.

Hermann nie mógł pogodzić się z odmową i spróbował połączyć się jeszcze raz.

– Mówi Hermann Fegelein…

W tym momencie głos z drugiej strony uprzedził generała i odpowiedział stanowczo:

– Przykro mi, Gruppenführer Fegelein, ale dostałem rozkaz i wykonanie takiego połączenia jest niemożliwe.

– W tej chwili mnie połącz, bo na mój wniosek na front pójdziesz, albo pod sąd wojskowy za odmowę wykonania rozkazu.

Po tych słowach nastała cisza w słuchawce.

Hermann spróbował jeszcze raz. Rozmowa przebiegała podobnie, z tym że na koniec oficer wykrzyczał:

– To rozkaz! Nie muszę przypominać, że rozmawiasz z generałem SS i Waffen SS.

– Wiem, panie generale, ale nie mogę wykonać tego rozkazu. – Po tym telefonista się rozłączył.

Fegelein siedział ze słuchawką w ręku, klął i odgrażał się, że żołnierz obsługujący centralę telefoniczną w bunkrze pójdzie pod sąd.

Czas uciekał, nadeszła noc, Hermann poszedł chwiejnym krokiem do pokojowego regału, wysunął szufladę, wyjął z niej pudełeczko, w którym znalazł małą strzykawkę z jakimś specyfikiem i gumkę do zaciskania na przedramieniu, wykorzystywaną podczas pobierania krwi. Podciągnął rękaw koszuli, zacisnął gumkę powyżej łokcia, założył wysterylizowaną igłę, którą wypełnił, lekko naciskając tłoczek strzykawki, i wbił w mocno nabrzmiałą żyłę, wtłaczając w nią kilka jednostek cieczy ze strzykawki. Po tym wyciągnął igłę i odrzucił do szkatułki cały sprzęt, a punkcik, który powstał w wyniku ukłucia, przycisnął przez chwilkę kawałkiem lnianego kompresu. Po czym wszystko złożył i pochował tak, jakby miał jeszcze kiedyś skorzystać z reszty pozostawionego płynu. Usiadł na fotelu i kończył dalej butelkę przedniej gorzały. Nie mógł sobie darować, iż wszystko w życiu dokładnie ułożył, że z najróżniejszych oskarżeń i podejrzeń się wywinął oraz pozbył się niepotrzebnych świadków zdobycia bogactwa, a nie mógł przedłużyć życia tak młodej i pięknej kobiecie, w której był zakochany na zabój czystą niewinną miłością bez obcowania cielesnego. Po tak bardzo wykańczającym emocjonalnie dniu zasnął.

Rano obudziło go pukanie do drzwi. Po wstrzykniętej dawce specyfiku poleconego przez Hermanna Göringa musiał być dobrze znieczulony, bo z dopitą butelczyną alkoholu nawet wojna w nocy nie była go w stanie obudzić. Zasnął tak mocno, że wydawało mu się, że Sowieci tę noc też przespali. Postanowił podnieść się z podłogi na którą musiał upaść, ale nie mógł sobie przypomnieć kiedy, bo stracił świadomość. Chwiejnym krokiem podszedł do drzwi wejściowych i przez wizjer zobaczył znajomego SS-mana. Nie chciał, żeby ktokolwiek oglądał go w takim stanie, dlatego uprzedził rozmowę i przez zamknięte drzwi zapytał żołnierza:

– Co cię sprowadza akurat w czasie kiedy biorę prysznic?

Młody SS-man najpierw się przywitał, a potem odpowiedział.

– Heil Hitler. Przysłali mnie z głównej kwatery Adolfa Hitlera. Mam przekazać, że Gruppenführer SS Hermann Fegelein jest proszony na pilne widzenie z Führerem.

– Dlaczego nikt nie zadzwonił?

– Bo linia została zerwana.

– Przekaż do Kwatery Głównej, że oficer łącznikowy Hermann Fegelein dzisiaj wieczorem wypełnia dalszą część rozkazu wydanego przez… – W tym momencie zawahał się, bo nie mógł nikomu zdradzić, że rozkaz był wydany osobiście przez Führera. – Przekaż, że zgłoszę się do centrum dowodzenia dwudziestego ósmego kwietnia w godzinach rannych po wykonaniu rozkazu. – Następnie nie słuchając, co ma do powiedzenia żołnierz, dodał na koniec: – Heil Hitler. – I wrócił do pokoju, w którym spędził na podłodze ostatnią noc. Jak rozejrzał się po pomieszczeniu, z wrażenia głośno powiedział:

– Ale nora… Przez dwa dni tyle się nazbierało pustych butelek, i ten odór… jak z szatni koszarowej po ciężkich ćwiczeniach.

Wstrzyknięta morfina z domieszką jakiegoś cuda już nie działała. Hermann poruszył głową i z bólu krzyknął:

– Uaaa! Łeb mi pęka…

Podniósł jedną z butelek, żeby ocenić, co ostatnio spożywał i czy się nie pomylił, ale butelka była po markowej whisky. Złapał za następną flaszkę stojącą na stole, żeby strzelić sobie klina na kaca, ale butla była pusta. Dziwił się, że jeszcze żyje po wypiciu takiej ilości alkoholu. Z opuszczoną głową poszedł do kuchni.

W jego domu nie brakowało najróżniejszych trunków. Zawsze dostawał coś w dowód wdzięczności od swoich żołnierzy. Przed jego oczami był stojak z winami, z którego bez zastanowienia złapał pierwsze pod ręką, szybko odkorkował i kilkoma łykami wypił połowę. Odstawił butelkę, wyjął z zamrażarki parę kostek lodu uszykowanych do drinków, zawinął je w ścierkę i poszedł położyć się do sypialni. Spoczął na łóżku, przyłożył zawiniątko z lodem do głowy.

– Ufff… lepiej… ale jeszcze chwilę muszę odczekać.

Leżąc w tej pozycji obmyślił cały plan na najbliższą przyszłość, a szczególnie na dzisiejszy wieczór.

Jeśli Ewa nie chce ze mną uciec, to trudno, trzeba się pogodzić. Dzisiaj wieczorem będzie u mnie Zuzen. Przekażę resztę zapłaty, następnie poprowadzę rozmowę rozluźniającą nasze relacje, po tym zaproszę do stołu i podam dobrą pieczeń, którą sam dzisiaj przyrządzę. Do kolacji parę kieliszków dobrego wina, po nich rozmowa, najlepiej na temat literatury. Powiedzmy, może coś z Szekspira, to dobrze działa na inteligentne kobiety. Następnie może jeszcze kieliszeczek jakiegoś wyjątkowego trunku z czystej ciekawości na spróbowanie i… dalej to tylko będę kierował „rozpędzoną kuleczkę”, wszak sama będzie chciała się zabawić.

A rano? Ja zmykam z łupem, nie mam zamiaru iść na śmierć do bunkra. Ryzykownym będzie pozostać w Berlinie, bo tutaj teraz bardzo niebezpiecznie się robi, a jak wejdzie Armia Czerwona, to nic nie będzie rządzić.

Dłuższą chwilę poleżał, a jak wino zaczęło działać przypomniał sobie Zuzen w jej mieszkaniu, dokładnie taką, jak widział w odbiciu lustra.

Och, Zuzen… Jesteś tak piękna, że mógłbym dla ciebie pozbyć się połowy wszystkiego, żebym tylko mógł z tobą miło spędzić jedną noc, ale tylko wtedy będę szczęśliwy, kiedy ty równie mocno będziesz tego chciała.

Doskonale wiedział, że ta kobieta jest warta każdych pieniędzy. Ma wrodzoną klasę, a jej ruchy i gesty mówią więcej niż ona, skromna, o sobie.

Nie dziwię się, że Churchill werbuje najlepsze i najbardziej atrakcyjne kobiety, jednak nie jestem przekonany, czy Zuzen jest ze strony brytyjskiej, bo może równie dobrze się okazać, że z amerykańskiej. No, nie wiem, bo nikt mi nie mówił, z czyim agentem mam spotkanie. Pewne jest, że dokumenty są od Brytyjczyków, ale nie mogę powiedzieć, że to ich agentka. Czyja jest…? To nie moja sprawa, ja bez względu, kogo ona reprezentuje, chcę ją zauroczyć i sprawić, że zbliży się do mnie. Przyznam, że takiej kobiety do tej pory nie poznałem. Jest w niej coś nieokreślonego i to „coś” bardzo mnie pociąga.

Kiedy już ból głowy ustąpił, Hermann wstał z łóżka. Był wesoły i z dużą werwą zabrał się za przygotowania do wyjątkowego ugoszczenia kobiety. Posprzątał, wywietrzył, wziął prysznic, ogolił się, przygotował wystawną kolację z wyjątkowymi, najlepszymi trunkami, rozstawiając do tego drogą zastawę na pięknym, białym, zdobionym obrusie. Kiedy stół był zastawiony i przybrany, a pieczeń dochodziła w piekarniku, pozostało ubrać się odświętnie w garnitur, użyć drogiej wody kolońskiej i oczekiwać wyjątkowego gościa.

Kiedy dopracowywał szczegóły, rozmyślał o przebiegu spotkania.

Strategia działania na dzisiejszy wieczór z mojej strony: umiar w spożywaniu trunków, bycie szarmanckim i zaskakującym, oczywiście dobry humor i pozytywna aura to podstawa skutecznego wpływu na kobiety. Czy mam jakieś obawy? Sądząc po ostatnim razie, są… Największą jest to, że przy Zuzen często mówiłem coś, czego nie chciałem, albo wypowiadałem pojedyncze słowa z dłuższymi przerwami, jakbym był upośledzony. Muszę się pilnować, bo od tego zależy dzisiejszy sukces, i to, czy wieczorem zapracuję na ten sukces, zależy tylko ode mnie. Ona tak na mnie działa, że za wszelką cenę muszę wyjątkowo spędzić ostatnią noc w Berlinie. Z takim aniołem to będzie dla mnie idealny i zasłużony koniec wojny, a dla niej rano niespodzianka.

Była godzina dwudziesta piętnaście. Fegelein doskonale znał się na ludziach. Jak kogoś mu przedstawiano i pierwszy raz miał okazję z tą osobą rozmawiać, to bez względu, czy to był mężczyzna czy kobieta, zawsze zwracał uwagę na schludność postaci. Jeśli na uroczystym przyjęciu od mężczyzny, który obracał się wśród ważnych osobistości i pięknych kobiet, było czuć zapach spoconego ciała, to oznaczało, że jest zwykłym przeciętniakiem, który dostał się na salony. Jak mężczyzna miał zadbane paznokcie, był dobrze ogolony, miał czyste uszy i wszystko na nim było dopięte, włącznie z rozporkiem, a do tego na umówione spotkanie przyszedł pięć minut wcześniej, to oznaczało, że nad wszystkim panuje i schludność wynika z jego charakteru.

Dziesięć minut przed spotkaniem Hermann zmodyfikował swój plan. W pokoju, w którym miał przyjąć dokumenty i dać torbę z kosztownościami, załączył po cichu gramofon ze spokojną, melancholijną muzyką, następnie przestawił zmrożonego szampana stojącego w pokoju na zastawionym stole do przedpokoju na szafkę oraz obok niego ustawił dwa kieliszki.

– Pierwszy trunek wypijemy tuż po wejściu Zuzen – skomentował głośno.

Po chwili zerknął na zegarek była godzina dwudziesta dwadzieścia pięć. Usłyszał pukanie do drzwi. Szybko je otworzył z pełnym zadowoleniem i rozluźnioną postawą, jakby witał najlepszego przyjaciela.

– Witam, witam. Nie spytam, jak ci minęła podróż, bo wiemy doskonale, jak teraz jest w Berlinie, ale cieszę się, że dotarłaś cała i zdrowa.

Dziewczyna weszła do czystego przedpokoju. Od razu zauważyła, że ten, kto tutaj mieszkał, równoważył przepych z ubogim pięknem. Kobieta wiedziała, że Hermann dołoży starań, ale nie spodziewała się, że drzwi otworzy jej superfacet w garniturze, z pięknym uśmiechem odkrywającym białe zęby, skropiony dobą wodą kolońską.

Jej bystrość umysłu powodowała, że momentalnie przyjmowała zachowanie, jakie jest pożądane w towarzystwie. Niewskazane było burzyć tak miły początek, dlatego szybko się dostosowała, wprowadzając w działanie małe elementy wyjścia przed szereg, żeby nie wyglądało na jakieś małpowanie.

– Witam… przystojnego generała Waffen-SS – powiedziała uśmiechnięta i rozpromieniona, z zalotnym spojrzeniem. Po tym stanęła naprzeciw gospodarza i podniosła lekko dłoń, żeby się przywitać. – Widzę, mój drogi, że dzisiaj wystąpiłeś bez epoletów. Jakie to ekscytujące – powiedziała, jakby to było coś wyjątkowego. W tym samym momencie Fegelein szarmancko całował jej rękę, a następnie zdejmował z niej czarny prochowiec.

Zauważyła, że gdy okręciła się, oswobadzając z płaszcza, Fegelein stał chwilę z uśmiechem na twarzy, jakby ktoś zatrzymał go w bezruchu. Potem ocknął się i zmierzył ją od dołu do samej góry. Najpierw dostrzegł piękne, długie, gładkie nogi i sukienkę przed kolana.

Kobieta wyglądała atrakcyjnie, a Fegelein, żeby nie wpatrywać się zbyt mocno w wyeksponowane elementy jej ciała, odebrał płaszcz, po czym chciał go powiesić na stojącym w kącie wieszaku.

Jego myśli podpowiadały jedno: przegrasz… nie dasz rady… plan nie zadziała… co będzie przy stole, jak usiądziesz naprzeciw…?

Z wielkiego mętliku w głowie i wrażenia, jakie wywarła na nim kobieta, sam do siebie szeptem powiedział:

– Tego nie przewidziałem…

Zuzen była tak zadowolona z wcześniejszych odwiedzin Michała, że mimo nadal trwającej wojny postanowiła dzisiejszy dzień spędzić sympatycznie i w dobrym nastroju. Odważyła się nawet założyć ładną sukienkę. Chciała przypodobać się niemieckiemu oficerowi, więc poszła krok dalej w ustalaniu swojego ubioru na dzisiejszy wieczór i… nie włożyła biustonosza. Jej postępowanie było odwetem za bezczelne wtargnięcie Hermanna do jej mieszkania i nachalne przyglądanie się, kiedy paradowała po domu owinięta kawałkiem materiału. Nie igrała z ogniem, bo było to nadal oficjalne spotkanie agenta z niemieckim kurierem, na którym włos z głowy nie mógł jej spaść. Jak tylko przekroczyła próg mieszkania Niemca, doskonale widziała, jak Hermann próbował prześwietlić jej wygląd i patrzył od samego dołu, kierując się ku górze, jednak jego wzrok utkwił na piersiach. Żeby tego nie zauważyła, zwrócił się w stronę wieszaka, na którym próbował zawiesić jej płaszcz, ale z mizernym skutkiem, bo nie trafiał zawieszką w haczyk.

– Coś do mnie mówiłeś, Hermann? – zapytała, stojąc blisko sztywno wyprostowanego faceta, kierując swój ciepły głos do jego ucha.

– Ja nie… Nic nie mówiłem, to pewnie jakiś szmer na klatce schodowej… to koty. Miauczą i miauczą, a człowiek nie wie, o co chodzi.

Dziewczyna była nadal uśmiechnięta, ale na to, co odparł oficer, nie wiedziała, co odpowiedzieć. Tym bardziej że po drodze do mieszkania nie zauważyła żadnego zwierzaka.

Fegelein od razu powrócił do bezwzględnego planu, którego miał się trzymać kurczowo, żeby osiągnąć sukces. Szybko otworzył butelkę schłodzonego szampana i rozlał do wysokich, wąskich kieliszków.

– Proszę, to niespodzianka, specjalnie na tę okazję postarałem się o francuskie bąbelki, którymi chcę cię poczęstować. – Podał kieliszek dziewczynie, po czym sam wziął drugi. – Pozwól, że pierwszy toast ja zaproponuję.

– Oczywiście – odparła rozpromieniona dziewczyna. – Jestem ciekawa, za co wypijemy.

– Żeby narody po zakończeniu wojny nie cierpiały. – Z uśmiechem patrząc w oczy kobiety, wypowiedział bardzo szczytne słowa.

Po Zuzen dało się widzieć zaskoczenie. To był przyjemny widok, bo jej euforia przygasła, ale na twarzy widniał delikatny uśmiech, który głaskał ego niemieckiego żołnierza. Nie chciała nawet tego analizować. Dlaczego tak powiedział i co go do takiego toastu skłoniło? Pozwoliła, żeby trwało to dalej, bo była ciekawa, jak rozwinie się scenariusz spotkania.

– O, to miłe, że nie tylko przeciwnik chce zakończyć wojnę. Dodajmy jeszcze: za wstrzemięźliwość do kobiet i dobre traktowanie przez armie zwycięskie.

– Liczę na to. Jak wypijemy do dna, to się spełni – odpowiedział Fegelein i zbliżył swój kieliszek do szkła dziewczyny. Po lekkim stuknięciu wypili szampana.

Agentka obróciła się przodem do wieszaka i lekko się pochyliła, wyjmując z kieszeni płaszcza półlitrową butelkę, po tym szybko się odwróciła i odruchowo spojrzała na jego twarz. Był zaskoczony.

– Przepraszam za roztargnienie, powinnam zrobić to na początku – wytłumaczyła się i wręczyła Hermannowi butelkę z czarnym napojem od sąsiadki. – Przywitałam się może zbyt oficjalnie.

Po tym stwierdzeniu podeszła do niego jak najbliżej mogła, złapała go lewą ręką za szyję i wolno zbliżyła się do jego policzka, dając delikatnego całusa. Jak poczuła, że dotknęła go piersiami, szybko odeszła i ponownie pochyliła się, wyjmując kopertę z drugiej kieszeni swojego płaszcza. Przyszło jej do głowy, że brak biustonosza na tym spotkaniu nie jest dobrym pomysłem.

– Tutaj planujesz przekazać mi zaległość? – zadała pytanie, żeby rozwiać jakiekolwiek emocje, których nagromadzenie wyczuwała od samego przekroczenia progu mieszkania. Czuła, że igra z ogniem i niepotrzebnie tak się ubrała, bo przecież sama nie jest ze stali, a kiedy otarła się przed chwilą o niego, to potwierdziło, że jest tylko kobietą i nieświadomie również docenia walory przystojnego, pachnącego mężczyzny.

– Zapraszam, moja droga, do pokoju.

Dziewczyna poszła przodem w kierunku, który wskazał jej wyprostowaną ręką Fegelein. Wyglądało to jak pokłon na dworze króla. Na stole leżała wypchana torba, tak jak ją pakował w jej mieszkaniu.

– Możesz wziąć całość z torbą – rzekł z uśmiechem.

Agentka w zamian położyła kopertę z dokumentami na stole i przysunęła do siebie torbę. Jego najwyraźniej nie interesowało to, co jest w kopercie, a tym bardziej to, co było w torbie. Stał z jej boku i zerkał z podziwem na piękny i wyjątkowo kształtny biust, który, miał wrażenie, był nienaturalnie podniesiony.

Zuzen zaciekawił wystający z torby narożnik książki, dokładnie tej, którą ostatnio widziała u niego podczas spotkania w jej mieszkaniu.

– A ten dodatek to po to, żebym sobie poczytała w wolnych chwilach? – Wskazała na wystający róg książki i spojrzała na SS-mana, chcąc się upewnić, czy to też jest do przekazania.

– Jak Führer dał mi trzy diamenty, które u ciebie zostawiłem, to wyjął też tę książkę i wymachując nią, powiedział: „To jakieś szaleństwo, żeby kawałek papieru miał wpływ na świat”. I dał mi, mówiąc: „Weź mi to z oczu i zrób z tym, co chcesz”.

Dziewczyna zbystrzała na te słowa i już wiedziała, że właśnie tego szukają alianci i przeciwnicy Adolfa.

– To mogę sobie wziąć? – zapytała zaciekawiona.

Fegelein, z uśmiechem wskazując na pokaźną bibliotekę w swoim pokoju, powiedział:

– Nie tylko tę, ale wszystkie inne też. Wierz mi, jeśli ta pozycja nie spodobała się Führerowi, to te, które tu widzisz, z pewnością mogą ci przypaść do gustu.

Zuzen wyjęła książkę z torby, po czym resztę odsunęła na poprzednie miejsce. Doszła do biblioteki, a za szkłem, rzeczywiście, same drogie wydania dobrych książek.

– Widzę. Williama Shakespeare’a Romeo i Julia, Hamlet, książęDanii. Czytałeś? – Była ciekawa, czy to zwykły, prosty SS-man czy może faktycznie oczytany, inteligentny człowiek.

Na jej słowa mężczyzna mało skromnie odrzekł:

– Wśród moich bliskich nie znam osoby, która nie zapoznała się z waśniami rodów Romea z Montekich i Julii z Kapuletich, ale na wtrącaną sentencję: „To be, or not to be, that is the question” nie każdy wie o co chodzi. Taki świat – skomentował. – Jedni wolą Tołstoja, a inni Szekspira. Nie wystarczy czytać.

To be, or not to be: that is the question:

Whether ‘tis nobler in the mind to suffer

The slings and arrows of outrageous fortune,

Or to take arms against a sea of troubles,

And by opposing end them? To die: to sleep;

No more;…1

Zauważyła, że gospodarz specjalnie urwał, żeby sprawdzić swoją rozmówczynię. Dziewczyna była mile zaskoczona, dlatego powiedziała dalszą część kwestii, kończąc niedopowiedziany przez Hermanna wers.

…and by a sleep to say we end

The heart-ache and the thousand natural shocks

That flesh is heir to, ‘tis a consummation

Devoutly to be wish’d. To die, to sleep…2

– Nie wystarczy recytować, ważne jest pojąć – odparła kobieta.

Fegelein był pod wrażeniem, że Zuzen dalej po nim wyrecytowała monolog z początku pierwszej sceny, trzeciego aktu.

– Tak, zrozumieć… – powiedział zamyślony, zdając sobie sprawę, że życie jest pełne wyborów. Na chwilę odezwało się jego sumienie, podpowiadając myśl: z jednej strony przed kobietą błyszczy elokwencją, a z drugiej chce wykorzystać nadmiar alkoholu do realizacji swojego samczego planu. To był jednak tylko moment zawahania, bo spożyte do tej pory trunki skutecznie rozluźniały jego myślenie, a kiedy zerkał na odciskające się na sukience agentki dwa wyraźne, symetrycznie ułożone punkty w okolicy biustu, odpychał skrupuły i myślał o zamierzonym celu.

Kiedy mężczyzna zaniemówił, pochłonięty przez wewnętrzne rozterki, kobieta, żeby nie stać jak słup, otworzyła książkę, którą właśnie dostała od Hermanna.

– Hitler dał ci tę książkę, bo nie mógł jej przeczytać? – Odwróciła otwartą księgę w stronę mężczyzny. – Co to za pismo? – zapytała, sprawdzając wykształconego oficera, czy zna prawidłową odpowiedź.

– To może być sanskryt – odrzekł Fegelein.

Na te słowa była równie zaskoczona, jak cytowanym przez niego po angielsku fragmentem tragedii Szekspira. Jednak mimo zaskakującej wiedzy oficera sama sprecyzowała odpowiedź:

– Według mnie to jest wczesny sanskryt3. Wszystko wskazuje na to, że to jest sanskryt wedyjski, obecnie język martwy, ale można powiedzieć, że na pewno funkcjonował w dwutysięcznym roku przed naszą erą i rozwijał się do tysięcznego roku naszej ery.

Niemiec ze zdziwioną miną odpowiedział wprost:

– Jak dla mnie, nawet „wczesny” jest nieczytelny. Dlatego nic mi po tym. Hitlerowi pewnie też to, co mówisz, nie robiło różnicy, czy to późniejszy czy wczesny – skwitował SS-man. Jednak widzę, że ty więcej możesz o tej książce powiedzieć, dlatego jest twoja i żebyś była pewna, że jest dla ciebie… – Wziął pióro z biurka, podszedł do dziewczyny, zabrał z jej rąk książkę i na pierwszej pustej stronie na dole napisał: Na wieczną pamiątkędla Zuzen – Hermann. Po tym wręczył prezent z dedykacją. – To dla ciebie. – Uśmiechnął się i poszedł odłożyć pióro na miejsce.

Na ten widok serce się krajało dziewczynie, że jak można tak po prostu zbezcześcić bardzo stare dzieło jakąś dedykacją.

– No tak… nie przewidziałam tego, to jest praktyczność Niemców, która nie zna granic…

Zuzen ochłonęła, bo najważniejsze, że księga była w jej posiadaniu, dlatego trzymając ją w rękach, powróciła do przeglądania. Zaciekawiła się, co jest na okładce. Wyjęła ją z pożółkłego papieru, którym była obłożona. Jej oczom ukazała się oprawa wykonana z ciemnego drewna, zaimpregnowanego jakimś specyfikiem. Materiał na okładkę był starannie wyszukany, nie miał sęków, a słoje były delikatnie zarysowane. Na podstawie wstępnych oględzin mogła stwierdzić, że drewno było bardzo twarde, sprężyste i stare. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziała. Na froncie w dolnym prawym narożniku zauważyła delikatne rzeźbienie albo wyrycie, które przedstawiało znajomy wzór. Tak, już teraz sobie przypomina, był identyczny jak na kwadratowych monetach znalezionych na terenach Indii, które potwierdzały, że istniała aryjska cywilizacja.

Moneta, którą sobie przypominała, miała ponad cztery tysiące lat, czyli była datowana na drugie tysiąclecie przed nasza erą. Poza wzorem na okładce był widoczny rysunek smukłej lewej dłoni, tak jakby była położona na książce i obrysowana. Pomyślała sobie: ciekawe znalezisko… a Hermann chciał to wyrzucić. Odłożyła księgę na bok.

– Widzę, że nowego właściciela fascynuje – zagadał oficer.

Jako ciekawostkę zaczęła opowiadać Hermannowi o tym, kiedy po raz pierwszy spotkała się z tłumaczonymi na język angielski starożytnymi eposami.

– Gdy studiowałam w Cambridge, to mnie i trzech kolegów z innych roczników wyróżniono w konkursie uczelnianym na temat: „Opis starożytnego przedmiotu”. Jeden z kolegów zajął miejsce pierwsze, a reszta z nas dostała wyróżnienia. Cała czwórka otrzymała osobistą nagrodę od starego profesora, który zabrał nas do pewnej biblioteki mieszczącej się w starym obiekcie sakralnym w okolicy Londynu. Tam można było skorzystać z różnych pism wedyjskich oraz eposu Mahabharata, przetłumaczonych na język angielski. W nich przeczytaliśmy o różnych niewyobrażalnych technologiach oraz nieznanej broni, nazywanej „Piorun Indry”, która była użyta dawno temu przez dwa starożytne klany Pandanów i Kaurawów przeciwko ludom Vrishni i Andhaka. Broń spowodowała dym i płomień porównywalny do siły światła i ciepła dziesięciu tysięcy słońc. Po jej wybuchu zapanowała cisza nad morzem, a ciała zabitych były tak zniekształcone, że nie przypominały swoim kształtem ludzi. Ci, co przeżyli, przekazywali potomnym o tragedii, która przyczyniła się do zniszczenia tamtejszej cywilizacji. W eposach została zawarta przestroga dla potomnych: „Nigdy wcześniej nie słyszeliśmy o takiej broni i nigdy wcześniej nie widzieliśmy broni równie okrutnej”.

Hermann stał jak zahipnotyzowany informacjami, których właśnie wysłuchał. To, co powiedziała dziewczyna, tylko potwierdzało, że wszelkie cywilizacje wraz z obecną miały wspólną, niezrozumiałą cechę. Powiedział to na głos:

– Człowiek występuje zawsze przeciw sobie.

– Powiedziałabym bardziej dobitnie: człowiek występuje zawsze przeciw ludzkości.

– Jak ładnie to sprecyzowałaś. To tak, jakby kilka mrówek chciało zniszczyć własne mrowisko. Powinno być odwrotnie, mrówki dbają, żeby ich mrowisko było jak największe, z wieloma podziemnymi korytarzami, połączonymi z innymi mrowiskami na wypadek przymusowej ewakuacji…

Tak zapędził się w swoim wywodzie, że zapomniał o wszystkim. Przerwał mu głos dziewczyny.

– Hermann…

– Słucham, Zuzen? – Myślał, że ma coś niezrozumiałego wyjaśnić.

Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i powiedziała:

– Też często nasz cały świat przyrównuję do mrowiska. Szczególnie kiedy czasami nocą patrzę w niebo, wtedy wyobrażam sobie, jak stoję na księżycu i obserwuję naszą planetę. – Po tym pomrugała do niego zalotnie i dodała: – Ale czy będziemy tak tutaj stać?

– Nie. Oczywiście, że nie. To takie lekkie roztargnienie z mojej strony, dlatego że tak dobrze z tobą nawiązuję rozmowę. Przygotowałem się. Proszę za mną – oznajmił oficjalnym, dostojnym tonem, następnie pierwszy przeszedł do salonu, gdzie był zastawiony stół, a na nim różności do picia i coś do jedzenia. Gdy kobieta doszła do swojego miejsca, odsunął krzesło i bardzo elegancko powiedział: – Zapraszam do stołu.

Agentka była zaskoczona widokiem różności, jakie były na stole. Piękny, śnieżnobiały, zdobiony obrus, niesamowita zastawa, sztućce, trunki… I samo usługiwanie SS-mana przy wysuwaniu i dosuwaniu krzesła, gdy siadała, robiło wrażenie.

– Dziękuję – odpowiedziała.

– Pozwól, moja droga, że opuszczę cię na kilka minut i przyniosę niespodziankę.

Po tej informacji położył prawą dłoń na sercu i skinął w jej stronę głową. Było widać, że bywał w towarzystwie i trzymał fason. Po tym geście zniknął, ale nie czekała długo, bo po krótkiej chwili pojawił się w pokoju z tacą, na której leżała piękna, pachnąca pieczeń, a obok w sosjerce sos jałowcowy.

Postawił tacę na stole i fachowo odkroił kilka plastrów pieczeni, a jeden, najbardziej soczysty i miękki, wyjął ze środka i ułożył na talerzu gościa.

– Ummm. Jak pachnie. Sam upiekłeś?

– Tak. Lubię czasami coś wyjątkowego przyrządzić.

– Jestem pod wrażeniem, Hermann. Rzadko się zdarza, żeby mężczyzna interesował się robieniem posiłków.

Niemiec uśmiechnął się i skłonił delikatnie głową, patrząc w jej w oczy. Jednocześnie pomyślał: i o to chodzi, moja piękna. Następnie nałożył na swój talerz plaster dziczyzny i zaproponował jeden spośród trzech trunków do posiłku.

– Czerwone wino proponuję zgodnie z recepturą, ale może być „biała”4 lub jak zechcesz, brandy.

– Powinnam wybrać do takiego przysmaku wino, ale źle na mnie działa, dlatego proszę, nalej mi „białej”.

Przypomniała sobie, jak jedno ze szkoleń agentów miało na celu określenie utrzymania największej świadomości podczas spożywania różnego rodzaju alkoholi. Po winie szybko traciła kontrolę w nogach i mowie, natomiast spożywając „czystą” do ciężkich i tłustych mięs, mogła wytrzymać wiele dłużej, nie tracąc świadomości podczas testów. Nie leżało w jej zamiarze upijać się, bo musiała wrócić dzisiaj do swojego mieszkania – liczyła na to, że wieczorem może pojawić się u niej Viktor. Zanim się spostrzegła, pełny kieliszek stał przed nią, a SS-man trzymał w dłoni drugi, uniesiony do toastu.

– Teraz kolej na ciebie. Mów, za co pijemy.

Zuzen chwilkę zastanowiła się i powiedziała:

– Za szczęśliwy koniec wojny i normalne życie po niej.

Hermann dodał od siebie:

– Na zdrowie. – Nauczył się tej wstawki w Warszawie, pijąc samogon z ważnymi miejscowymi osobistościami.

Wypili i zagryźli pieczenią oraz chlebem.

– To, co wcześniej powiedziałaś o cywilizacji, która spowodowała, że ludzie wymyślili straszną broń tylko po to, żeby zgładzić całą ludzkość, to jest nielogiczne. Po co mieliby sami siebie niszczyć?

Zuzen od razu uderzyło, że to, co robili Niemcy wobec innych narodów, kłóciło się z jego wypowiedzią.

– A wojska niemieckie, Hitler, Trzecia Rzesza? Czynią to samo…

– Masz rację, niektórym to nawet się podoba, ale ja całą tę wojnę teraz trochę inaczej postrzegam. Nie wypieram się, bo też tak kiedyś myślałem, i pamiętam, jak kazałem dla siebie zrobić dodatkowe odbitki zdjęć ludzi powieszonych na strunach. Później miałem co pokazywać, chwaląc się zdjęciami przed Hitlerem i jego bliskimi współpracownikami. Wśród Niemców musieli być tacy, którzy własnoręcznie zabijali, mordowali i męczyli na rozkaz, oraz tacy jak ja, którzy nie brudzili sobie rąk i robili wokół tego wielki rozgłos. Kiedyś pokazałem te zdjęcia Hitlerowi, on wcale nie oglądał ich z euforią. Obejrzał i poklepał mnie po ramieniu, bo tak wypadało. Wnioskuję, że zachowałem się jak dobry pies, który przyniósł kość.

– Tak tylko, że przyniesiona przez „psa” „kość” nie była jadłem, w którym gustował „pan” – dokończyła wywód agentka.

Fegeleina zdziwiła tak trafna analiza umysłu dziewczyny. Czasem był zły na siebie, bo sam potrzebował aż kilku lat, żeby zebrać wszystko do kupy i stwierdzić, że każda wojna musi się zakończyć i najważniejsze dla człowieka jest przyszłe, powojenne życie. Wiele niekonsekwencji dostrzegł zbyt późno, a Zuzen… jakby wiedziała wiele więcej już przed wojną. Fegelein ponownie z wrażenia sięgnął do wnętrza siebie: dobrze się rozmawia, ale nie można odchodzić od planu, który ułożyłem. Kieliszek pięknej jest pusty… już napełniam.

Kiedy kobieta ze smakiem spożywała pieczeń, wstał od stołu, przeszedł z jej prawej strony i wlał czystej do kieliszka. Od Zuzen usłyszał rozbawionym głosem:

– Hermann? Chcesz mnie upić. – Ale nie protestowała, żeby nie polewać.

– Wiem, że to niemożliwe, bo wy, szkoleni przez Special Operations Executive, jesteście zaprawiani również w tym boju.

Dziewczyna nie dała poznać po sobie, że wymówienie przez SS-mana pełnej nazwy organizacji, której bezpośrednio podlegała, zaniepokoiło ją.

– E tam, bzdury jakieś mówisz. – Szybko dopowiedziała: – Siedzisz teraz przy stole ze zwykłym „kurierem politycznym”.

– Nie wierzę, że tylko „kurier polityczny”, jesteś zbyt inteligentna, żeby Churchill tylko do tego wykorzystywał twoje zdolności, z aktorskimi włącznie. – SS-man uśmiechnął się, komplementując agentkę.

– Skąd wiesz, czy to na pewno Churchill? Możesz być w błędzie – odrzekła spokojnie i zdjęła ustami z widelca soczysty kawałek dobrze doprawionej dziczyzny.

– Masz rację, nie wiem czy adresatem przesyłki jest znana ci osoba, ale na miejscu Churchilla starałbym się wydobyć z ciebie więcej niż tylko „kurierowanie”.

Zuzen wiedziała, że w sprawach diamentów i innych bezcennych przedmiotów Fegelein jest laikiem. Wskazuje na to nawet indoaryjska książka, którą parę chwil wstecz bez zastanowienia podarował dziewczynie, nie zdając sobie sprawy, że kolekcjonerzy z racji wieku pisma zapłaciliby mu za nią więcej sztab złota, niż w sumie przekazał. Nie mogła jednak bagatelizować noszonych przez niego epoletów generalskich, gdyż to wymagało dużej wiedzy o wojnie, żołnierzach, armiach, państwach i ich wywiadach, dlatego wolała być ostrożna. Nie musiała oszukiwać albo ukrywać informacji, bo to kim jest, nie było dla niego tajemnicą, a wszelkie nietypowe zachowania nie mogły między nimi zaistnieć, ponieważ byli z pochodzenia Niemcami i w tej chwili służyli sprawie wyższej. Nieistotnym było, kto z nich jest ważniejszy w czasie wojny. Obydwoje byli przekonani, że szczegółów rozkazów nie wolno zdradzać, ale kto gdzie był lub służył, w tej chwili nie robiło żadnej różnicy.

– Wiesz o mnie, Hermannie, więcej, niż mi się wydawało.

– Odrobiłem „pracę domową”. Też musiałem wiedzieć, z kim się powtórnie spotykam, żeby w razie niewykonania rozkazu wiedzieć, o kim raportować przełożonemu.

– Mówisz w liczbie pojedynczej, a to oznacza, że nad tobą jest jeden. Będąc u mnie w mieszkaniu, wspomniałeś o szkatułce z napisem „EB” i o tym, kto ci przekazał diamenty.

SS-man troszkę się zmieszał, że nieświadomie zwrócił uwagę dziewczyny na fakty, które połączyła w jednej sekundzie i już dokładnie wiedziała, od kogo konkretnie jest przekazywana przesyłka.

Hermann, żeby nie wyjść na ciapę, która kłapie bezwiednie jadaczką, pewnym i zdecydowanym tonem powiedział:

– Już wiesz, od kogo jest przesyłana zawartość torby. Jednak ja nie chcę znać adresata i zaufaj mi, lepiej jeśli ty również nie będziesz dociekać: „do kogo?” i „za co?”. – Pochylił się lekko w jej stronę i poważnie dodał: – Dla nas obojga lepiej będzie nie wiedzieć.

Wypowiadając te słowa, liczył na to, że skutek będzie odwrotny i agentka w obliczu końca wojny powie coś na temat odbiorcy skarbów.

– Zgadza się. Podoba mi się twoja postawa – grzecznie pochwaliła oficera. – A odnośnie SOE, to w tej chwili jestem kurierem – odpowiedziała krótko i wymijająco.

Mężczyzna aż przymrużył oczy z ciekawości, bo interesowało go, co miała za sobą, a konkretnie, bardziej interesowały go znajomości i układy, natomiast mniej był zaciekawiony specjalistycznymi szkoleniami, które przeszła, „bo co taka dziewczyna może”. Jednak mimo swoich poglądów, widząc, że nie dowie się o tym, kto konkretnie stoi za agentką, podpytał, co robiła i czym się zajmowała.

– A wcześniej „propaganda”? – Wypowiedziane słowa brzmiały sarkastycznie i od niechcenia, bo w tym czasie Hermann szykował sobie kawał mięsa do zjedzenia.

– Nie trafiłeś – odpowiedziała zupełnie spokojnie, mimo wyczuwanego szydzącego tonu. – W 1941 roku kursy zasadnicze.

Fegelein wiedział, co oznaczają słowa „kursy zasadnicze”, ale starał się ustawić dziewczynę w hierarchii pod sobą, dlatego powiedział bardziej w formie pytającej o alianckich szkoleniach, doskonale wiedząc, że rzadko kto je kończył. Zakładał w myślach: „Gdzie ci, kobieto, do takich szkoleń”.

– O ile się dobrze orientuję, a wiedzę posiadam z wiarygodnych źródeł, to przeszłaś kursy w pięciu zakresach zaprawy dywersyjno-minerskiej: dżu-dżitsu, perfekcyjnego strzelania z broni ręcznej, posługiwania się środkami minerskimi, hartowania fizycznego i nauki terenoznawstwa? – Z uśmiechem podniósł dzbanek z wodą, wlał w dwie szklanki. – Czysta, zdrowa, źródlana. – Następnie spokojnie usiadł i podniósł szklankę do ust, biorąc duży łyk chłodnej wody i oczekując przeczącej odpowiedzi.

Dziewczyna zaskoczona była tak precyzyjną wiedzą oficera.

– Tak, to było dawno, w pięknej okolicy w starym zamku. Miejsce nazywa się Inverlochy Castle na zachodnim brzegu Szkocji. To miejsce jest niesamowite, tam łączą się dwa jeziora morskie: Loch Linnhe i Loch Eil. Ta zieleń, klimat, kolor wód i to stare wielkie zamczysko, które daje wrażenie bezpieczeństwa i wielkości. Pamiętam, kiedy o świcie wychodziliśmy biegać, jak na tle gór wyglądał zamek, gdy mgły opadały. To był fascynujący widok, który miał w sobie coś demonicznego i przerażającego. Kursy odbywały się tam do 1942 roku, później były gdzieś przeniesione.

Fegelein był zaskoczony tym, co usłyszał, ale z lekką pogardą od niechcenia dodał:

– I to koniec przygody z wysiłkiem fizycznym, teraz pozostało „kurierowanie”.

Agentka widziała, że to nie było tylko wrażenie, że niemiecki oficer z niej odrobinę szydzi, bo ironiczny uśmieszek nie schodził mu z twarzy, ale skoro chciał się pośmiać, to niech ma świadomość, z kogo się naigrywa. I postanowiła więcej o sobie opowiedzieć.

– Odkąd zastrzelono mojego chłopaka, starałam się zapomnieć o miłym czasie spędzanym w miłości i stałam się niespokojnym duchem, który wciąż podnosi sobie poprzeczkę, dlatego po Inverlochy Castle zaproponowano mi kurs badań psychotechnicznych, który odbywał się na terenie Anglii w Guilford nad rzeką Wey. Dopiero po jego zaliczeniu można było przystąpić do kursu spadochronowego, w skład którego wchodziła zaprawa spadochronowa, a później skoki.

– I co? Skoczyło się „dwa razy” i zaliczone. – Im więcej Fegelein dowiadywał się o dziewczynie, tym bardziej próbował ironizować.

– Niestety nie, mój drogi, to nie było takie hop i skaczę, dopiero po jakimś czasie mogłam szkolić się w Largo Hause.

Fegelein zaniemówił, kompletnie nie wiedział, co powiedzieć, już teraz żałował, że przed chwilką próbował swoich uśmieszków. Poczuł gorąco na policzkach ze wstydu i żeby zatrzeć próbę wyszydzenia kursu spadochronowego ukończonego przez Zuzen, podniósł pełny kieliszek w stronę dziewczyny i generalskim, dumnym tonem powiedział w jej stronę:

– Za twój przeraźliwie perfekcyjny i zarazem ciężki kurs w Monkey Grove.

Przechylił kieliszek i przełknął wódkę, a ona zrobiła to samo, nie tylko dla towarzyszenia SS-manowi, ale ze zdziwienia, że aż tyle wiedział o ośrodku na wschodnim pograniczu Szkocji i Anglii, stworzonym głównie dla Polaków z organizacji „cichociemni”, których wyjątkowo i dokładnie szkolono w szerokim spektrum wiedzy i umiejętności.

– Naprawdę szkolili cię w Largo Hause? – zapytał mocno ciekawy, przy tym zagryzając pieczenią.

– Tak. – Odpowiedź z ust dziewczyny była zdecydowana, dlatego nie mógł się przesłyszeć i zaczął opowiadać historię, której osobiście doświadczył.

– Pamiętam, jak jesienią 1944 roku pojmaliśmy jednego z dwóch żołnierzy polskich, którzy próbowali zlokalizować nasze wyrzutnie rakiet V1, ostrzeliwujące terytorium Anglii. Pierwszy uciekł, a drugiego udało nam się zlokalizować przy pomocy psów tropiących. SS-mani znaleźli go na drzewie, idealnie zamaskowanego. Kiedy spostrzegł się, że wszyscy stojący pod drzewem żołnierze wycelowali w niego swoje karabiny, rozpoczął rozmowę w języku niemieckim, za chwilę zszedł i oddał się w niewolę. On mi wtedy osobiście opowiedział o specjalnym torze przeszkód, trapezie śmierci i lesie, w którym uczy się rekrutów przechodzenia z drzewa na drzewo tylko przy pomocy gałęzi, bez dodatkowego sprzętu. Chłopak musiał być świetnie wyszkolony, dobrze posługiwał się językiem angielskim, francuskim i słabiej niemieckim. Podczas przesłuchania był podłączony do wariografu, który za każdym pytaniem skutecznie oszukiwał, odpowiadając totalne bzdury. Zorientowałem się, że w ten sposób chciał świadomie udowodnić, że jest obłąkany. Nie wierzyłem w to, co mówił, a szczególnie jak opowiadał, że chodzi po drzewach jak małpa. Nie mogłem tego sprawdzić, bo żeby go wywieźć do lasu, musiałbym mieć specjalne dokumenty, a na to nie było czasu. Reszta oficerów i żołnierzy, którzy słuchali chłopaka, uśmiała się z tych jego odpowiedzi, jak nigdy od czasu rozpoczęcia wojny. Polski żołnierz sam zaproponował, żeby zezwolić mu na wyjście przez okno i nie strzelać do niego, jak będzie pokonywał ogrodzenie. Wszyscy wojskowi, którzy byli w sali, zaczęli śmiać się do rozpuku i ja też nieźle się wtedy ubawiłem. Wojskowi wiedzieli, że to był nasz wróg, ale chłopak nie zdradzał niechęci do Niemców; miałem wrażenie, że moi towarzysze nawet go polubili. Jeśli bał się, to zachowywał zimną krew, był uśmiechnięty, sympatyczny i oprócz śmiesznych głupstw, które wypowiadał, potrafił żartować w stylu niemieckim o aliantach. Po każdym kawale opowiedzianym przez polskiego żołnierza oficerowie podchodzili do niego i jak swojaka poklepywali. Nikt nie chciał go bić i nikomu nie przyszło do głowy, żeby wprowadzić powagę podczas przesłuchania, zabraniając wygłupów. Byliśmy na trzecim piętrze w starym budynku, czyli około dziewięciu metrów nad ziemią, a po tym, co usłyszałem, pomyślałem: skoro wszystko powiedział, a odczyty wariografu pokazują, że jest nienormalny, to niech idzie, i dałem słowo, że do ogrodzenia jest wolny, ale poza drutami ja go nie ochronię, a nasi żołnierze za ogrodzeniem go zastrzelą. Sam otworzyłem okno, a reszta stanęła w innych oknach, żeby zobaczyć, jak chłopak spadnie. Część oficerów podeszła do żołnierza, śmiejąc się i poklepując go, jakby wszyscy już żałowali, że taki fajny jest, a za chwilę zakończy żywot. Sam go dokładnie obserwowałem. Najpierw wychylił się za okno i rozejrzał się, patrząc od lewej części ściany budynku dokoła po linii widnokręgu do prawej strony ściany za oknem. Robił to tak wolno, jakby rejestrował wszystkie szczegóły terenu i każdy kluczowy element, który pasował do jego planu. Było po nim widać, że wszystko, co go zainteresowało, dokładnie zapamiętywał. Później spojrzał w dół, po czym odwrócił się, prosząc mnie o swój błękitny beret. Kiedy mu wręczyłem nakrycie głowy, założył je w charakterystycznym dla jego formacji stylu, zasalutował w moją stronę, skinął głową do innych żołnierzy, którzy byli w pokoju przesłuchań, i wyszedł za okno. Pierwszy raz w życiu widziałem, jak się schodzi po ścianie przy pomocy wystających parapetów i gzymsów. Dosłownie nie przesadzę, jak określę, że skakał jak kot ze zwinnością małpy przy użyciu samych rąk, którymi łapał się parapetu. Amortyzował siłę spadania i opuszczał się maksymalnie do dołu, prostując ręce, następnie znowu się puszczał parapetu i łapał wystającego niżej. Gdy już był na ziemi, przebiegł plac i jak dzikie zwierzę wbiegł na siatkowy trzymetrowy płot, zakończony skłębionym drutem kolczastym. Wtedy pomyślałem: „Już po nim”, bo przez druty nikomu bez dodatkowego koca nigdy nie udało się przejść. Wszyscy widzieliśmy, że chłopak na płocie odbijał się od siatki i ciągnął do góry swoje ciało, jakby nabierał prędkości, po czym przytrzymał się przez ułamek sekundy dłońmi wczepionymi w siatkę tuż pod drutami kolczastymi, co spowodowało, że jego nogi oderwały się od płotu i dużym pędem po łuku przerzuciły go nad skłębionymi drutami. Gdy jego ciało było w odpowiednio bezpiecznej odległości od ostrych drutów, odczepił ręce i poleciał dalej za swoimi nogami. Wszystko wyglądało tak, jakby złapał się tej siatki i zrobił salto do przodu, lądując w wielkim stylu za płotem, przykucając na dwie nogi, żeby wytracić prędkość spadania. Widziałem go od tyłu. Pozostał w tej pozycji około pięciu, może siedmiu sekund, jakby ponownie rejestrował teren. Pamiętam dokładnie, jak w tym czasie zrobił coś nietypowego: sięgnął lewą ręką do swojego prawego ramienia i zerwał naszywkę, kładąc ją tuż przy płocie. Następnie odwrócił się w moją stronę i wyraźnie skinął głową, dziękując za szansę, którą mu dałem. Potem pobiegł przed siebie co sił w nogach i nawet nasi żołnierze nie zdołali go w żaden sposób znaleźć, używając do tego psów tropiących. Przepadł, jak kamień w wodę.

Zuzen wysłuchała opowieści o polskim „cichociemnym” i spytała:

– Znaleźli wyrzutnie rakiet V1?

Fegelein zdziwiony, skąd to pytanie, odpowiedział:

– Następnego dnia bombowce RAF-u zrobiły z wyrzutni kupę złomu. To był pewny sukces Special Force.

SS-man wstał od stołu, otworzył szafę i z kieszeni swojego munduru wyjął naszywkę. Podszedł do Zuzen i położył ją przed nią na stole.

– Tę naszywkę pozostawił mi Polak, który sforsował wysokie siatkowe ogrodzenie, zabezpieczone drutem kolczastym.

Dziewczyna zaczęła klaskać w dłonie, ale jednocześnie stanęły jej łzy w oczach.

– Dlaczego klaszczesz, Zuzen? – zapytał SS-man.

– Nawet nie wiesz, co ofiarował ci żołnierz Special Force – odparła ze łzami w oczach.

– Nie wiem, o czym mówisz. Zostawił naszywkę w ramach propagandy, żebyśmy my, żołnierze Trzeciej Rzeszy, poczuli strach.

Agentka wstała, wzięła do rak butelkę z czystą i polała w dwa kieliszki, po czym podała jeden Hermannowi i nic nie musiała mówić, bo oboje, jakby się umówili, wypili do dna. Następnie usiadła i zaczęła opowiadać:

– Żołnierz, który oddał ci dobrowolnie swoją naszywkę Special Force, oddał ci największy możliwy honor, bo ten znak w przyszłości może uratować twoje życie – wskazała dłonią na kawałek materiału z symbolem formacji. – To, że wszystkich rozśmieszył i był jak dobry, sympatyczny kolega, to skutek bardzo efektywnego szkolenia. Jak już żołnierz oddaje się wam, Niemcom w niewolę, myślicie, że jest bez wyjścia, a dla Special Force to właśnie jest wyjście.

Fegelein zrobił bardzo zdziwioną minę, do dzisiaj był przekonany, że zuchwała ucieczka była dla Polaka szczęśliwym przypadkiem, a tymczasem okazuje się, że żołnierz skinął głową i oddał naszywkę nie za szansę od Hermanna, tylko za swoje życie. Zaczął intensywnie zastanawiać się nad tak długim pobytem dziewczyny ze Special Force w swoim mieszkaniu. Powątpiewał w to, kto w czyim planie dzisiaj występuje. Jego jest prosty i prymitywny bo chce zrobić wszystko, żeby się z nią przespać… Ale jaki jest jej plan, skoro tak chętnie tę wódkę chłepcze?

W tym momencie próbował odtwarzać wszystko, chwila po chwili, od momentu, jak agentka weszła do jego mieszkania. Przypomniał sobie, że też wolno się wszystkiemu przyglądała, jakby co chwila znajdowała lepszy przedmiot, którym można SS-mana ukatrupić.

Pomyślał: dość na dzisiaj wódki, idę po to ciemne winko, które przyniosła ze sobą Zuzen, i wezmę na wszelki wypadek pistolet.

Fegelein wstał od stołu, skinął głową w stronę Zuzen, mówiąc nerwowo:

– Przepraszam, ale muszę… – Nie wiedział, co wymyślić na poczekaniu, dlatego zwyczajnie wyszedł do sąsiedniego pokoju, w którym pozostawił butelkę z ciemnym trunkiem, i za chwilę wrócił. – Teraz napijemy się czegoś wyjątkowego.

Dziewczyna zauważyła, że wrócił z butelczyną zmieniony. Robił wrażenie, jakby odgrywał rolę w teatrzyku.

Agentka widząc męczącego się z zalakowanym korkiem Hermanna, uprzedziła go i pochyliła się nad stołem, wzięła butelkę z resztą wódki i rozlała końcówkę w dwa kieliszki.

Fegelein był przerażony jej postępowaniem, a widok jej pięknie opuszczonych piersi w tej chwili nie robił na nim większego wrażenia. Teraz już wiedział, że to jest część jej planu.

– Najpierw dopijemy to. – Stojąc nad stołem, wyciągnęła rękę i podała kieliszek mężczyźnie, ale zauważyła, że w jego spodniach coś dodatkowego się pojawiło. Nawet jej to pochlebiało, skoro taki dorodny facet podniecił się w jej towarzystwie, to znaczy, że pani Muler widząc ją nagusieńką przed lustrem, miała rację, że jest atrakcyjną kobietą.

Postanowiła wyjść zza stołu i podeszła blisko Niemca. Zbliżyła się na tyle, żeby ocierać się o jego tors swoimi… Fegelein cały niesamowicie drżał. Co jest? – pomyślała. Teraz powinien ją przytulić albo zagadać, albo dotknąć jej policzka, a on jak w febrze, albo co najgorsze, jak przy chorobie alkoholowej, potocznie znanej jako „delirka”. Dziewczyna postanowiła jeszcze bardziej przykleić się do mężczyzny, ale coś jej nie pasowało. To coś twardego, co wyczuwała na swoim brzuchu, powinno być niżej. Chyba że Fegelein jest inaczej zbudowany i to, co powinien mieć normalnie między nogami, jemu wyrosło w miejscu wyrostka robaczkowego… Wtuliła się w niego jeszcze mocniej i teraz poczuła: to jest za małe na takiego faceta. Pomyślała: trzeba to sprawdzić. Delikatnie przesunęła rękę po torsie telepiącego się Fegeleina i skierowała ją w stronę okolic wyrostka, gdzie od razu wymacała rękojeść od pistoletu, który szybko wyjęła i sprawnie odskoczyła, nie rozlewając nawet kropli wódki z trzymanego w drugim ręku kieliszku.

Sama zaskoczona znaleziskiem krzyknęła:

– Hermann! Co ty wyprawiasz? Po co ci odbezpieczony pistolet w portkach? Chcesz sobie krzywdę zrobić? I dlaczego, do cholery, tak się trzęsiesz?

– Nie zabijaj mnie. Nie rób tego. Chcę żyć, jak nikt inny na świecie… – Po tym, co powiedział, stał tak dalej z kieliszkiem w ręku w bezruchu.

Dziewczyna odpowiedziała:

– Ja też chcę żyć i nie mam zamiaru strzelać do ciebie. Przyszłam, bo musimy dokończyć wymianę, ale też dlatego, bo byłam ciekawa, jak się dla mnie postarasz. Ostatnio odgrażałeś się, nazywając mnie „księżniczką diamentową”. To dla ciebie się tak wystroiłam, żeby było miło – mówiła przerywanymi zdaniami, nie znajdując logiki w poczynaniach SS-mana – A ty, głupi, pomyślałeś, że mam cię zlikwidować? Przecież mogłam to zrobić, jak tylko przekazałeś torbę.

Dziewczyna zabezpieczyła pistolet i położyła na stole przy talerzu Hermanna, a sama poszła na swoje miejsce, usiadła i rzekła:

– Zapraszam do stołu. I nie psuj zabawy. Nie wiadomo, co nam koniec wojny przyniesie, dlatego bądź miły.

Fegelein usiadł. Nie wiedział, co powiedzieć, bo akcja, jaką zobaczył na własne oczy, jak dziewczyna sprawnie obchodzi się z bronią oraz jaka potrafi być perfekcyjna w swoich ruchach… to wszystko razem bardzo go onieśmieliło, ale zebrał się na odwagę i próbował się wytłumaczyć:

– Ja wtedy tego Polaka dokładnie obserwowałem, on zachowywał się w pewnym momencie tak jak ty po wejściu do mojego mieszkania. Na początku pomyślałem, że wystrój zrobił na tobie wrażenie, ale później, jak wspomniałem ci o Special Force i okazało się, że ty wywodzisz się z tego samego kursu, to sam skojarzyłem, że będąc w moim mieszkaniu, też sprawiałaś wrażenie, jakbyś uczyła się na pamięć całego rozkładu i wszystkiego, co tu jest.

– I dobrze zauważyłeś. Można powiedzieć o tobie, że jesteś bystry i spostrzegawczy, to bardzo przydatna cecha. Rzeczywiście, starałam się zapamiętać, co gdzie jest w twoim mieszkaniu, i dzięki temu dokładnie wiem, gdzie leżą zapałki i świece oraz jak są rozplanowane pomieszczenia. Zapamiętałam, które meble w ciemności można przypadkowo staranować. Potrafię zlokalizować wejście do ubikacji oraz gdzie stoją kwietniki, o które mogę się potknąć. Teraz w takim przyćmionym, intymnym oświetleniu można sobie poradzić, kierując się widokiem, ale w całkowitej ciemności przez zwykłe krzesło można stracić życie, a tak znam mapę twojego mieszkania i nic nie powinno mi tutaj zagrażać.

Słysząc to Hermann pomyślał: „kamień z serca” i pierwszy powiedział:

– Na zdrowie, „księżniczko” – cicho dodając: – ze Special Force.

Mężczyzna wypił do dna i roześmiał się, a ona zrobiła dokładnie to samo, po czym też zaczęła się śmiać z nieporozumienia.

– Ale sobie wymyśliłeś. Masz fantazję… powinieneś książki pisać.

– Uwierz, że miałem wiele przesłanek, które skłoniły mnie do takich wniosków i takiego działania, a co do pisania, to nie dla mnie. – Uśmiechnął się i dodał: – Zbyt czasochłonne, a w porównaniu do środków, jakie posiadam, nie wiem, czy opłacalne, ale może w przyszłości, przy wnukach. Kto wie? Nie chcę być wścibski, ale jest koniec wojny i myślę, że możesz mi więcej opowiedzieć o kursie w „małpim gaju”. Już nic nie zmieni wyniku wojny.

– Tyle mogę powiedzieć, że było ciężko i niewiele kobiet ze mną ukończyło kurs. Statystyki były takie, że z całego naboru ludzi, którzy nadawali się do udziału w kursie, w pełni go ukończyła tylko jedna czwarta żołnierzy, którzy byli przydatni do wszystkiego. Dlatego wspomniałam ci już, że teraz jestem „kurierem politycznym”.

– A wcześniej?

– „Specjalista wywiadu”, ale jakby tak wszystkie zadania złożyć w całość, to moja służba jest bardzo zróżnicowana.

Słuchając Zuzen, SS-man kończył otwierać butelkę z ciemnym napojem i przymierzył się do rozlania.

Dziewczyna od razu zaznaczyła dokładnie, ile chce mieć ciemnej substancji w kieliszku.

– Ja poproszę połowę tego małego, z którego piłam wcześniej czystą.

– Zrobię zgodnie z życzeniem.

Wlał połowę Zuzen, a sobie do pełna, również w kieliszek po wódce. Podniósł naczynie, żeby wypić, ale w tym momencie dziewczyna przerwała.

– Słuchaj, co powiedziała mi sąsiadka, jak podarowała mi tę półlitrową butelkę: „ile razy skosztujesz, tyle razy nie pożałujesz”. To za nasz „hatse”.

Fegelein nie był poliglotą, ale podstawowe japońskie zwroty znał i poprawił kompankę.

– Za nasz „hatsu”, bo po japońsku „początek” to „hatsu”.

– Po japońsku „początek” mówi się dokładnie tak, jak ty wypowiedziałeś „hatsu”, a ja powiedziałam po baskijsku, „hatse”.

– Po baskijsku jest bardzo podobnie jak po japońsku. Pomyśleć, dwa różne narody, a słowo prawie takie samo. Może Japończycy i Baskijczycy mieli wspólnych przodków? – spekulował Niemiec.

– Też tak myślę. Powiedziałbym odważniej, wszyscy możemy mieć wspólnych przodków, wywodzących się od Arian.

– Za Arian! – krzyknął wesoło Hermann i razem z dziewczyną przechylili kieliszki, pijąc do dna. – Dobre i bardzo delikatne – szybko ocenił ciemny płyn.

Zuzen skosztowała i po jej minie też było widać, że dobre. Trunek smakował jak słodki soczek z pewną nutą goryczki.

– Kto by pomyślał, że to takie smakowe, nie czuć alkoholu, ale po wypiciu rozgrzewa od środka. Proszę, nalej mi jeszcze do pełna, ale sobie musisz wlać dwa razy więcej. Taką receptę spożywania przekazała mi sąsiadka. Mówiła, że „kobiecie nalewać połowę”.

Fegelein nie rozdrabniał się i wlał sobie pełny mały kieliszek i od razu chlusnął go do ust, powtarzając dokładnie tak jak przed chwilą.

– Pyszne. Smak odrobinę orientalny, piłem coś podobnego w Indiach, ale było mocniejsze. Nie będę przedłużał, bo najważniejsze, że teraz możemy już napić się razem po jednym i w sumie będzie tak, jak nakazała sąsiadka.

Niemiecki generał był taki nieskomplikowany, a jego pomysły jak wypicie poza kolejką kieliszka płynu więcej czyniły go takim prostym, szczerym i przewidywalnym. Postępowanie mężczyzny tego wieczora sprawiało, że dziewczyna czuła się wyjątkowo i dobrze bawiła się w jego towarzystwie. Nie przeoczyła tego, że był dla niej bardzo miły.

Po wypiciu drugiego kieliszka czarnego płynu mężczyzna czuł, jak coś rozpala go od środka. Nie wiedział, czy to efekt wczorajszego picia i zażywania morfiny „z domieszką jakiegoś cuda”, czy efekt tej ciemnej, łagodnej w smaku gorzały. Bez względu na to, co go tak rozbierało, postanowił następną nalaną kolejkę wypić po zjedzeniu kawałka pieczonego mięsa.

Złapał za półmisek z pokrojoną pieczenią i przesunął w kierunku dziewczyny.

– Proszę, skosztuj, póki jeszcze ciepła. Ja co chwila zagryzam po wypiciu, a ty popijasz samą wodą – zwrócił uwagę oficer.

– Tak jestem nauczona, ale z chęcią spróbuję twojej pieczeni.

Zuzen nadziała cienki plaster na widelec. SS-man też zgarnął na swój talerz dwa pierwsze plastry mięsa i od razu po odstawieniu półmiska zaczął jeść, a ona przyglądała się na sposób, w jaki Fegelein spożywał pieczeń. Za każdym razem wykrawał nożem mały kwadracik i przenosił na widelcu do ust. Robił to wolno i mimo że upieczone mięso rozpływało się z kruchości w ustach, on je odpowiednio długo przeżuwał. Było widać po tym, że jadał z ważnymi osobistościami na salonach. Za każdym razem, gdy przerywał jedzenie, odkładał skrzyżowane sztućce i ocierał ułożoną przy talerzu białą chustką kąciki ust. Bywał w niejednym towarzystwie, bo rozlewanie trunków w kieliszki też miał dopracowane do perfekcji.

Zuzen dokładnie obejrzała jego biblioteczkę i zastanawiała się, czy Hermann należy do ludzi otwartych na nowe informacje, korzystających z dobrodziejstw, które zostały zawarte w starych książkach, czy tylko lubi mieć modne książki i tylko takimi wypełnia swój stylowy mebel. Postanowiła porozmawiać o tragedii i miłości. Zainspirowała ją do tego jej sytuacja, która w ostatnich dniach klarowała się, bo wychodziło na to, że jej ukochany żyje. Była ciekawa, jak radzi sobie w sprawach sercowych gospodarz i wprost go zapytała:

– Przeżyłeś nieszczęśliwą miłość?

Hermann spoważniał, bo nie spodziewał się takiego pytania, ale nic go nie hamowało, żeby być szczerym nawet w tak delikatnej sprawie.

– Można powiedzieć, że od dłuższego czasu ją przeżywam. Moja wybranka, którą kocham, albo kochałem, nie chce ze mną uciec z Berlina. – Smutnym głosem dodał. – Wybiera śmierć zamiast dalszego, dostatniego i szczęśliwego życia u mojego boku. Nie potrafię zrozumieć jej postępowania.

– Przepraszam za pytanie. Nie wiedziałam. Nie chciałam cię urazić. Miałam na myśli coś odległego, ale nie miałam pojęcia, że może to u ciebie ciągle trwać. Jak chcesz, to nic nie mów. Możemy zmienić temat.

– Wczoraj ciężko było mi o tym myśleć, ale czas i ciągłe rozmyślanie sprawiły, że nie robi to już różnicy. Wczoraj namawiałem ją przez telefon, żeby ze mną wyjechała z Berlina. Już wszyscy wiemy, że wojna będzie zakończona. Teraz ci, co tutaj zostaną i przeżyją, poddadzą się Armii Czerwonej i wojskom alianckim. Kto wie, czy nie będą mordowani. Ci, którym uda się uciec do Ameryki, spędzą spokojne życie po wojnie.

– Musi być jakiś powód, że twoja wybranka nie chce wyjechać z Berlina – zauważyła Zuzen.

– Nie wiem, co o tym myśleć. Byłem przekonany, że się kochamy. To było takie proste, bezcielesne uczucie, ale wnioskuję, że od wczoraj moje uczucie może być platoniczne.

Coś zacisnęło agentkę w środku z żalu na to, co usłyszała. Tu przed nią siedzi dorosły mężczyzna, który kocha bez zbliżenia cielesnego. To dopiero jest niewytłumaczalne. Może i miał inne kobiety, ale miłuje jedną. Prostym uczuciem, jak dzieciaki w piaskownicy, jak dwunastolatki na podwórku.

– Ja wiem dokładnie, jak się kocha tego jedynego mężczyznę. Jeśli taki stan się rozpocznie, to trwa nieprzerwanie i zawsze. Nawet jak się okazało, że mój jedyny zginął, to możesz mi wierzyć, wiem dokładnie, że miłość szybko nie przemija. Z tego, co mówisz, twoja wybranka nie może, bez powodu, zmienić swojego zachowania w stosunku do ciebie. Musi być jakieś realne wytłumaczenie takiego działania. Zobaczysz, jak się spotkacie, to wspomnisz sobie naszą rozmowę. Ja to wiem, jak kobieta przekona się do wybranego mężczyzny, to kocha całą sobą. Do zakochania trzeba czasu i odkochania też. Jestem pewna, że ona nadal darzy cię uczuciem, tylko w tej chwili jest jakaś przeszkoda, żeby to okazywać.

Gospodarz rozpromienił się, lekko uśmiechnął i było po nim widać, że rozmowa z agentką przywraca nadzieję w przyszłośc jego związku z Ewą.

– Nie mogę nie wierzyć. Wy, kobiety, wiecie najlepiej, jak to jest. To, co powiedziałaś, jest jak „miód na moje uszy”. Dobrze, że jesteś, bo twoja ocena sytuacji bardzo mi pomogła. Liczę na to, że nie skończę ze swoją ukochaną jak Romeo i Julia. Oni też bardzo się kochali i bez wiedzy swoich zwaśnionych rodzin potajemnie zawarli związek małżeński. Pewien franciszkanin, który chciał pomóc, udzielił im ślubu, bo myślał, że to pogodzi ich rody. Trzeba przyznać, miał na to jakiś plan, ale… – Po chwili ciszy oficer opowiedział o swoich odczuciach co do tej książki: – Ile razy przeczytałem tę tragedię, tyle razy zastanawiałem się, dlaczego to było takie skomplikowane i zawiłe. Młodzi przedstawiciele odwiecznie występujących przeciw sobie rodów zakochują się i wyrzekają się swoich korzeni w imię zaznania wspólnego szczęścia. Znajdują pomoc i zrozumienie u ojca Laurentego, który udziela im potajemnie ślubu. Później w ulicznej awanturze Tybalt, krewny Kapuletich, zabija Merkucja, przyjaciela Romea. Młody Monteki postanawia dokonać zemsty i w odwecie morduje zabójcę swojego przyjaciela, za co spotyka go sroga kara. Władca Werony skazuje go na wydalenie z miasta bez możliwości powrotu. Wszyscy w mieście mieli dość ciągłych waśni i potyczek Montekich z Kapuletami, dlatego Księże Eskalus posunął się do bardzo ostrych środków, skazując Romea na dożywotnie wygnanie. Śmiały plan franciszkanina bazujący na zawarciu nierozerwalnych więzów małżeństwa Romea i Julii, który miał położyć kres wrogości dwóch rodów, okazał się nieprzewidywalny w skutkach i tragiczny dla zakochanych. Zawsze zastanawia mnie: dlaczego plan nie prowadził bezpośrednio do szczęścia Romea Monteki i Julii Kapuleti, skoro już wcześniej wyrzekli się swoich korzeni?

Agentka uważnie słuchała wypowiedzi mężczyzny i stwierdziła, że to dzieło musiało w jego głowie zrodzić wiele wątpliwości. Postanowiła dodać coś od siebie.

– Doskonale wiemy, że tragiczne samobójstwo Romea było między innymi wynikiem niedostarczenia na czas listu napisanego przez ojca Laurentego do Romea. Też się zastanawiam nad tym, czy młodzi po zostaniu dla siebie mężem i żoną nie powinni uciec z Werony z dala od robaczywych relacji, jakie łączyły ich rodziny.

SS-man z wrażenia nic przez jakiś czas nie powiedział, jakby podziwiał wywód, który nie czynił go odosobnionym.

– Mówisz całkowicie poważnie, że od razu po ślubie powinni uciec? – zapytał oficer.

– Ja tak bym postąpiła.

– To jest ciekawe, jakby toczyły się dalsze losy rodów po ucieczce ich młodych przedstawicieli. – Niemiec chwilę analizował po czym stwierdził: – Młodzi zaznaliby szczęścia, a zamieszki w Weronie trwałyby dalej. Po tym sądzę, że plan ojca Laurentego skupiał się głównie na zawarciu ugody przez Montekich i Kapuletów, bo to miało zapewnić spokój w mieście. Kapłan nie brał pod uwagę sytuacji, w której podczas realizacji jego planu coś nie wyjdzie.

Agentka ze łzami w oczach wypowiedziała to, co jej w tej chwili przyszło na myśl:

– Albo jego bezwzględnym celem było zakończyć trwający konflikt między rodami, a wtedy Romeo i Julia w najgorszym scenariuszu jego planu wystąpiliby jako ofiary. Mój Boże… – powiedziała z przerażeniem wzruszona dziewczyna. – Precyzyjne wypełnienie planu zakładało szczęście dla młodych, a niewypełnienie wszystkich kolejnych elementów w odpowiednim czasie powodowało ich zgubę. Jakie to smutne i może to, co powiem, jest herezją literacką: ale poświęcić młodych dla dobra ogółu? – Szlochająca Zuzen ocierała łzy chusteczką.

Wypowiedź dziewczyny rozbudziła myślenie analityczne oficera SS, który znał kilka szczegółów mogących popchnąć dalej ich rozważania.

– Moja droga, nie wiemy, co tak naprawdę myślał ojciec Laurenty. Był osobą duchowną, która wypełniała święte posłannictwo Boga. Ojciec Laurenty jako przedstawiciel franciszkanów to człowiek dążący do życia w przyjaźni z każdą istotą, a szczególnie ze swoimi współbraćmi. Dla ich mentora, świętego Franciszka z Asyżu było ważne to, jak bracia traktują siebie i jak budują swoją wspólnotę. Mieli żyć, potocznie mówiąc, „jak w rodzinie”. Biorąc przykład z Montekich czy Kapuletich, nie byłoby ludzi, którzy byliby zdolni do życia w przyjaźni z zakonem ojców franciszkanów, a i oni nie mogliby wdrażać swoich założeń co do życia w przyjaźni z ludźmi.

– To wiele tłumaczy – zauważyła kobieta. – Wynika z tego, co powiedziałeś, że zaistniała sytuacja dla ojca Laurentego była niewygodna, bo będąc bliżej jednego z rodów, oddalał się od drugiego. W założeniu jego posłannictwo sprawiało, żeby być blisko wszystkich ludzi i żyć z nimi w zgodzie. – Po tym stwierdzeniu Zuzen na dobre się rozpłakała i dalej mówiła urywanym, szlochającym, podniesionym głosem. – To niemożliwe, żeby czternastoletnia Julia i młody szesnastolatek zostali poświęceni dla nadrzędnych celów społecznych. To niemożliwe! Gdzie sprawiedliwość! – wyrzuciła z siebie zapłakana dziewczyna.

Hermann był mocno zaskoczony emocjami, jakie wynikały z analizy książki. Nie wiedział, jak ma pocieszyć Zuzen, bo nigdy z nikim nie rozmawiał w ten sposób o tragedii Szekspira, dlatego zaczął naginać przed chwilą wyciągnięte przez dziewczynę wnioski.

– Może tragedię spowodowała chęć pomocy młodym, która najzwyczajniej wymknęła się spod kontroli.

– Nasza dyskusja, a szczególnie to, co powiedziałeś, coś mi uświadomiły. Może było tak, że Romeo i Julia nie zostali poświęceni dla dobra ogólnego, ale znając zachowania ludzkie, jest to możliwe.

Fegelein czuł się mało komfortowo, mając świadomość, że jeszcze przed tym spotkaniem myślał bardzo prosto i nieskomplikowanie o przesłaniu, jakie płynie z treści „Romea i Julii”, ale teraz, gdy osobiście nieświadomie wypowiedział się na temat założeń i dewiz, jakimi kierują się franciszkanie, i do tego dodał zachowania ludzkie, którym przyświeca jakaś idea to… lepiej nie drążyć tematu bo staje się niebezpieczny dla myśli zwykłego śmiertelnika.

Złapał za butelkę z ciemnym napitkiem i z uśmiechem powiedział:

– Kochana, musimy dać pokój takim rozważaniom, bo mogą być niebezpieczne, a póki co: „Chluśniemy bo uśniemy”. – Uniósł wysoko butelkę do góry, jakby obwieszczał jakieś zwycięstwo, i polał w kieliszki, mówiąc do siebie szeptem, ale tak, żeby dziewczyna słyszała: – Tak, wiem, co powiedziała sąsiadka. Tobie połowę, a dla mnie cały.

Po czym nalał dziewczynie cały kieliszek, a sam z ręki wypił jeden, stawiając puste naczynie przed sobą i napełniając je ponownie po brzegi.

Zuzen widząc to, roześmiała się przez łzy, że niemiecka precyzja w wykonaniu oficera SS wygląda nieco groteskowo. Po czym uniosła szkło z nalewką, mówiąc:

– A niech tam tragedie… Za lepsze jutro.

Od razu po wypowiedzeniu toastu, nie czekając na kompana, wypiła trunek, a za jej przykładem bez komentarzy postąpił identycznie gospodarz.

Fegelein po ostatnim kieliszku patrzył na Zuzen i momentami widział, jak jej twarz przybiera rysy Ewy Braun. Nic nie mówił, żeby nie wyjść na pomylonego, miał świadomość, że siedzi przy stole z agentką Zuzen. Nie miał pojęcia, co się dzieje, dlatego poprzestał tylko na przyglądaniu się dziewczynie, która zmieniała się chwilami w jego wybrankę Ewę.

– Coś się stało? – zapytała zaniepokojona kobieta.

Oficer odpowiedział z wyraźnie zaakcentowanym szczęściem na twarzy.

– Nie… a dlaczego pytasz…

– Dziwnie się bujasz, jak przy chorobie sierocej – powiedziała, podejrzliwie obserwując mężczyznę.

– Ja? Bujam się?

Gospodarz kiwając się do przodu i w tył, spojrzał na siebie, a raczej na rękawy swojego garnituru, w tym samym czasie unosząc na przemian ręce.

– Nie zauważam bujania się. Coś ci się wydaje… Ewa.

Dziewczyna nie wierząc własnym oczom i uszom, co dzieje się z oficerem, wstała, złapała za butelkę i wlała sobie i jemu po pełnym kieliszku.

– Wypij! Może to ci pomoże, „przyjmij na drugą nogę”, bo coś cię przechyla do przodu.

Mężczyzna za stołem robił niekontrolowane ruchy, obserwował swoje kończyny i uśmiechał się niezbyt przytomnie. Wydawał się dobrze wstawiony. Jednak jego dziwne zachowanie wskazywało, że to nie procenty tak działają.

Agentka podała kieliszek kompanowi, usiadła na swoim miejscu i wypiła do dna, a Hermann zrobił dokładnie to samo.

– Twoje zdrowie, Ewa. Jesteśmy sami… ja ciebie szanuję… i cię… kocham – wypowiadał się niespójnie, przy tym przewracając oczami, jakby zasypiał.

– Jaka Ewa? Co ty gadasz? Spójrz na mnie! – krzyknęła Zuzen, wstając zza stołu.

Wzrok przystojniaka utkwił na jej piersiach. Kiedy poderwała się do góry, jego głowa też podskoczyła za jej pięknym biustem.

– To już jest chamskie. – Usiadła ze zdziwioną miną, jakby ducha zobaczyła.

Mężczyzna w tym czasie zdejmował marynarkę, coś łapał w powietrzu i podstawiał twarz, jakby miał pić wodę ze spadającego strumienia. – Za gorąco, Ewa… trzeba się rozebrać… pij… tutaj woda spływa z liścia. Musimy przetrwać… jest ciężko, gorąco, ale musimy przetrwać. – Po tych słowach wstał i wykonywał ruchy, jakby kosą ciął zboże. – Jeszcze kawał drogi. Musimy się przedrzeć.

Zaczęła nerwowo przecierać oczy, ale nic to nie zmieniało. W pewnej chwili gospodarz odzyskał świadomość i usiadł na swoim miejscu.

– Dlaczego chamskie? – zapytał.

– Bo się gapiłeś bezczelnie, nawet pozorów nie zachowujesz – krzyknęła, ale zaraz zmieniła ton na bardzo miły. – Yyy… pamiętam, Viktor, ten twój wzrok… zawsze tak na mnie spoglądałeś. – Agentka zamknęła oczy, jakby coś się zmieniło, i zaczęła mówić: – Nie wiem, co się dzieje ze mną, ale gadam jakieś głupoty i może to zabrzmi niewiarygodnie, Hermann, ale ja chwilami widzę w tobie… – przerwała i sama do siebie cicho powiedziała: – To niemożliwe…

– Co widzisz? – odezwał się Hermann, ale głos dobiegał z boku, bo już nie siedział za stołem przed nią.

Dziewczyna otworzyła oczy, rozejrzała się dokoła i zobaczyła ze swojej prawej strony stojącego w samych slipkach Viktora.

– Wróciłeś! Mój kochany… – przetarła oczy i podniesionym głosem powiedziała: – Co się dzieje? Tu był niemiecki oficer. Gdzie jest Hermann? – zapytała, mocno zdezorientowana całą sytuacją.

– Nigdzie nie wychodziłem, dlatego nie musiałem wracać. Ewa, jestem tutaj.

– Co jest? – Zuzen zaczęła mówić z zamkniętymi oczami głośno sama do siebie: – Nazywam się Zuzen Petro, jestem kurierem w ważnej sprawie. Mam świadomość, że jestem w mieszkaniu niemieckiego oficera SS i siedzę z nim przy stole, zajadając smaczną pieczeń z dziczyzny, ale nie mam pojęcia, dlaczego gospodarz przemienia się w Viktora, mojego chłopaka.

– Ewa, wytłumacz mi, co łączy cię z tym mężczyzną. Nie wiem, o jakim Viktorze mówisz.

Zuzen zawirowało w głowie i powrócił stan normalnego myślenia.

– Nie mówię do ciebie – odpowiedziała do SS-mana i miała na tyle świadomości, co robi, że od razu tłumaczyła mężczyźnie, co się z nimi dzieje.

– Hermann… halo… mówię do ciebie, słuchaj mnie. To są złudne wizje… wynik spożycia czarnej nalewki… kręci mi się w głowie i zamiast ciebie widzę Viktora… a ty zamiast Zuzen Petro widzisz Ewę…

Nagle poczuła na swoim biuście dłonie mężczyzny. Stał za nią i coś mamrotał.

– Ewa, zawsze chciałem to zrobić. Nie wiedziałem, że masz takie przyjemne w dotyku piersi. – Mówiąc to, delikatnie ugniatał biust agentki.

Kobieta nie planowała bliższych kontaktów z kurierem. Zamierzała miło spędzić czas, pośmiać się i wrócić do domu. Jednak teraz musiała obronić się przed rozochoconym SS-manem oraz nie poddać się halucynogenowi, który robił spustoszenie w jej głowie, zmieniając realne wizje na bardzo upragnione bodźce wzrokowe.

– Zabieraj łapy, to ja, Zuzen. Tu nie ma Ewy, masz halucynacje po czarnym trunku. Przestań!

Próbowała się wyrywać, ale SS-man miał na tyle wprawy, że rozpiął jej przeźroczystą sukienkę i opuścił z ramion, odkrywając nagie ciało.

– Hermann, to ja Zuzen. Jestem agentką wypełniającą zadanie. Co ty wyprawiasz? Jesteśmy w trakcie wykonywania misji… łamiesz zasady… – Dziewczyna szybko wstała z krzesła, ale Hermann widząc jej gołe plecy, skorzystał z okazji i ściągnął z niej wszystko, przy okazji zaczepiając majtki.

– O tak, Ewa… jesteś piękna… – Niemiec patrzył na nią z szeroko rozwartymi powiekami, ukazującymi gałki oczne, które momentami uciekały w górę.

Kobieta