Księga Światła. Tom I - Marcin Lewandowski - ebook

Księga Światła. Tom I ebook

Marcin Lewandowski

4,5

Opis

Sierpień 1971. Do szpitala wojskowego w Toruniu trafia starsza kobieta w stanie agonalnym. Jej śmierć rozpoczyna ciąg niepojętych incydentów. Po dwóch tajemniczych zgonach pielęgniarek sprawą zaczyna interesować się pochodzący z Syberii młody lekarz, przedstawiciel tajnych służb, Igor Smirnof. Podjęte w tej sprawie śledztwo ujawnia szereg pozornie niezwiązanych ze sobą niejasnych sytuacji.

Wkrótce wszystkie elementy powoli układają się w jedną całość, odkrywając tajemnice, których korzenie sięgają wydarzeń w bunkrze Hitlera z końca drugiej wojny światowej, a jej sednem okazuje się wielka władza i ogromne bogactwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 932

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marcin Lewandowski
Księga Światła. Tom I
© Copyright by Marcin Lewandowski 2017projekt okładki: Marcin Lewandowski
ISBN 978-83-7564-529-3
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Spotkanie duchów – obserwator z miłości

Pokój, w którym czas się zatrzymał, a w nim stare meble, leciwe dywany, poszarzałe ze starości ciężkie zasłony. Dzisiaj wszystko wyblakłe, z bruzdami kurzu, plamami, które pamiętają swoją historię. Kiedyś był to drogi, gustowny wystrój, nawiązujący do najnowszych trendów epoki lat czterdziestych dwudziestego wieku. Duży pokój, oświetlony słońcem, w którego promieniach widać wirujące w powietrzu drobiny pyłu. Pośrodku na bujanym fotelu, siedzi schorowana staruszka, a jej pilny wzrok śledzi wszystko, co dzieje się w jej otoczeniu. Zakamarki były czyszczone i sprzątane z niepotrzebnych gratów. Wraz ze znikającymi rzeczami pakowanymi w kartony i wynoszonymi do piwnicy przez zebraną ekipę porządkową powiększała się wolna przestrzeń ukazując gabaryty pomieszczenia. Co jakiś czas ciszę i odgłosy przestawianych przedmiotów przebijał przytłumiony charczący głos starej kobiety, wskazujący pracownikom, żeby nie zniszczyli jej skarbów. Mężczyźni wynosili kartony z pokoju, układając je w piwnicy umieszczonej pod pokojem starej części rezydencji.

Dom był zaprojektowany i przebudowany na początku lat sześćdziesiątych. Powstał na podbudowie starego, podpiwniczonego budynku, obecnie wchłoniętego przez – nowoczesną na ówczesne czasy – kanciastą bryłę, której nowe ściany wykonano w części z litego betonu. Komunistyczna willa skutecznie skrywała w sobie pierwotne pomieszczenie, o którego istnieniu przypominała niewielka część południowej, ceglanej ściany z dwoma oknami. To był kiedyś szczyt małego mieszkania, o prostym rozkładzie zawierającym duży pokój, część kuchenną, wydzieloną spartańską łazienkę i przedpokój, a raczej sień. W czasie kiedy dom został doinwestowany, właściciel utracił przylegające do betonowego ogrodzenia pole o areale dwudziestu hektarów. Polskie władze na mocy dekretu wywłaszczyły grunt i pobudowały na nim bloki dla robotników. Komunistyczne budowle były oddalone o kilkaset metrów od masywnego muru posesji. Obszar betonowej posiadłości kojarzył się ze strasznymi historiami, jakie ludzie przekazywali sobie od początku dwudziestego wieku. Dzięki wymyślonym legendom parterowa willa w kształcie pudełka przetrwała bez dodatkowych i nieproszonych lokatorów do teraz, do 1971 roku.

Siódmy dzień sierpnia rozpoczął się mocnym słońcem. Ciepły ranek przepowiadał gorącą sobotę. Godzinę przed południem z posesji ogrodzonej betonowym murem wyszedł lekarz, który po postawieniu swoich warunków odnośnie dalszego leczenia i opieki nad schorowaną staruszką wywołał nieplanowane działania na dalszą część dnia. Młoda mieszkanka posesji poprosiła dobrego sąsiada o zebranie paru znajomych do pomocy w porządkowaniu babcinego pokoju. Zanim grupka pomocników przybyła na miejsce, dziewczyna sama zbierała w pomieszczeniu niepotrzebne rzeczy, pakując je w kartony. Podczas wykonywanej pracy starała się zachowywać cicho, nie chciała wybudzić babci, bo w ostatnich tygodniach rzadko zdarzało się jej zdrzemnąć na fotelu. Wnuczka była silna i zdrowa, ale mimo to funkcjonowanie nie szło jej jak zawsze z uwagi na stan zaawansowanej ciąży, który spowalniał i ograniczał ruchy. Wybawieniem okazał się sąsiad z pomocnikami, którzy zjawili się w mieszkaniu i na dobre zaczęli porządkować wszystko, co nagromadziło się w pokoju przez ponad ćwierć wieku. Przyszła mama korzystając z okazji, udała się sprawdzić, czy babcia rzeczywiście zasnęła i jak znosi niecodzienną sytuację.

Siedząca na swoim fotelu starsza kobieta szybko zauważyła, że wnuczka przerwała pakowanie przedmiotów w kartony i omijając kręcących się po pomieszczeniu mężczyzn, szła w jej stronę. Panowie rozmawiali między sobą oraz słuchali dyspozycji sąsiada, który ich tutaj sprowadził, jednak nie omieszkali zerkać na przechodzącą obok nich kobietę. Było widać po spojrzeniach i minach pracowników, że niejeden miał chęć porwać ślicznotkę dla siebie mimo zaawansowanej ciąży. Dziewczyna była zawsze gustownie ubrana. Dzisiaj przy gorącym dniu miała na sobie białą luźną sukienkę, która unosiła się na jej dużym brzuchu. Pełni atrakcyjności dopełniał uśmiech goszczący na jej twarzy, który tworzył wokół miłą atmosferę. Zawsze taka była, a ludzie do niej lgnęli i nie przechodzili obojętni. Było to bardzo widoczne, gdy poszła do szkoły podstawowej i na tle wszystkich uczniów wyróżniała się innym zachowaniem. Bez względu na różne sytuacje była pogodna, rozmowna i nawet w krytycznych okolicznościach pozytywne myślenie jej nie opuszczało. Od kiedy pojawiła się w Polsce Ludowej i zamieszkała z babcią, wszyscy, którzy poznali małą dziewczynkę, komentowali, że „ma to coś w sobie”, co odróżnia ją od innych dzieci.

– Myślałam, że śpisz – rzekła wnuczka.

Starowinka na te słowa tylko rozszerzyła zmrużone oczy, jakby chciała coś powiedzieć.

– Nie martw się, babciu, dobrą ekipę zebrał sąsiad. Sami przystojniacy, a robota w rękach im się pali – rzekła i zaraz do tego dodała: – Poprawię ci poduszkę za plecami, będzie ci wygodniej.

Gdy to zrobiła, patrzyła ze współczuciem na cierpiącą staruszkę. Potem przyklęknęła przy fotelu i ułożyła swoje ręce na jej zaciśniętej dłoni, nasłuchując, co do niej mówi.

– O, teraz mi lepiej… – odparła schorowana kobieta i drugą dłonią pogłaskała złożone ręce dziewczyny. – Widzę… jest ci ciężko. Usiądź… musisz oszczędzać siły… dbać o siebie… już niedługo będziesz mamą. Ja będę siedziała cicho… a ty połóż się na kanapie… i odpocznij – zaproponowała urywanymi słowami schorowana babcia.

Podczas gdy staruszka wypowiadała te słowa, zauważyła, jak ze sterty kartonów niesionej przez jednego z pracowników zsuwa się coś wielkości książki, owinięte w stary, pożółkły pergamin. Od razu rozpoznała pakunek, ale rozejrzała się dokoła, czy ktoś jeszcze to zauważył. Okazało się, że to również dostrzegła klęcząca obok niej dziewczyna, która poderwała się z pozycji kucznej, krzycząc do niosącego kartony:

– Uważaj! Zsuwa się.

Młoda dziewczyna podbiegła do pracownika, złapała książkę, poprawiła na niej pergamin i ułożyła przedmiot stabilnie, tak żeby nie spadł. Gdy wracała na miejsce obok fotela babci, złapała się za brzuch i czule go głaskała, jakby przepraszała swoje dziecko za niespodziewane przeciążenia wywołane spontanicznym zrywem.

– Nic nie spada… zostaw to, oni sobie poradzą. Nie podnoś się tak szybko… Jesteś przemęczona… połóż się na kanapie… i odpocznij – wykrztusiła z siebie staruszka.

Mężczyzna przenoszący kartony był tak zajęty swoją pracą, że nawet nie zwrócił uwagi na ostrzeżenia i pomoc przy ułożeniu przedmiotu na stercie kartonów. Jednak nie przepuścił chwili, gdy przyszła mama odchodziła od niego, mierząc wzrokiem dziewczynę od stóp do głowy. Staruszka wyraźnie odetchnęła, jakby nie chciała, żeby ktoś zainteresował się książką w starym pergaminie, po czym cicho sama do siebie rzekła:

– Ech… Jeszcze nie czas.

– Słucham? – zapytała dziewczyna. – Coś mówiłaś, babciu? Tak cicho powiedziałaś, że nie zrozumiałam.

Młoda kobieta wstała i ponownie poprawiła poduszkę za jej plecami. Starowinka na to kiwała głową, potwierdzając że siedzi się lepiej, tylko po to, żeby wnuczka dalej nie dociekała. Słowa „jeszcze nie czas” były wypowiedziane spontanicznie i brzmiały jak ostatnie życzenie.

Po kilku godzinach pracy pełne kartony trafiły do skarbca w piwnicy. Prowadził do niego podziemny, wąski korytarz, który graniczył z miejscem składowania babcinych rzeczy. Zamknięcie schowanka znajdowało się w połowie lewej ściany i było wykute z żelaza, przypominając swoim wyglądem pancerz czołgu. To była widoczna pozostałość po drugiej wojnie światowej. Każdy, kto pierwszy raz odwiedzał piwnicę, zwracał uwagę na masywne zamknięcie wydzielonego zakątka i zadawał sobie pytanie, jaką funkcję kiedyś pełniło to pomieszczenie, skoro ściany były betonowe, a drzwi pancerne.

Gdy nastał wieczór, w pokoju panowała cisza. Staruszka zasnęła w fotelu. Było słychać, jak ciężko oddycha, ale jak nigdy spała głębokim snem. Wnuczka siedziała przy niej na krześle i trzymała w swoich rękach jej spracowaną, zaciśniętą dłoń.

– Śpij, kochana… odpoczywaj – powtarzała szeptem.

Tej nocy nie budziła staruszki, żeby pomóc jej przejść na łóżko, bo ostatnie noce dla cierpiącej z bólu kobiety spędzane w pozycji leżącej stawały się bezsenne. Dziewczyna obserwowała pokój w nowej odsłonie i nie pamiętała, żeby kiedykolwiek tak wyglądał. Porządek mocno zmienił pomieszczenie z zagraconego na schludne i przestronne; teraz, nocą w blasku księżyca, było jaśniejsze niż zwykle. Wnuczka zerkała na śpiącą starowinkę, a za chwilę znużona ciszą i monotonnym charczeniem babci sama zasnęła.

Kiedy otworzyła oczy, zaczęło świtać. Mimo niewygodnej pozycji noc przemknęła niepostrzeżenie, jakby tylko na chwilę zamknęła powieki. Nie budząc chorej, wstała z krzesła, przeciągnęła się, następnie po mocnym ziewnięciu doszła do odsłoniętego okna i zasunęła szczelnie ciężkie zasłony, przez co w pomieszczeniu zapadła ciemność.

Była niedziela, około czwartej rano. Po ostatniej rozmowie z lekarzem dziewczyna wiedziała, że dzisiaj babcia będzie zabrana do szpitala. Doktor upierał się, żeby natychmiast umieścić staruszkę na jego oddziale, ale schorowana kobieta chciała pozostać w domu jeszcze jedną noc i obudzić się w przestronnym, jasnym pokoju. Przyszła mama nie marnując czasu, zabrała się do codziennych, zwykłych czynności, które wykonywała po cichu, żeby nie budzić babci. Najpierw zadbała o swoją higienę i wzięła szybki prysznic, potem udała się do pomieszczenia kuchennego ogarnąć po wczorajszej kolacji przygotowanej dla panów pomagających w porządkach. Z rozpędu wysprzątała gruntownie kuchnię, następnie około godziny dziewiątej zrobiła na śniadanie jajecznicę i kaszkę mannę na mleku, licząc, że babcia zechce popróbować jednego i drugiego. Lekarz wczoraj wspomniał, że po podanym na wieczór leku staruszka powinna przespać całą noc, ale kobieta spała dłużej, jakby nadrabiała wcześniejsze bezsenne chwile.

Zaniepokojona dziewczyna ciągle wchodziła do zaciemnionego pokoju, ale słysząc charczenie staruszki, nie przerywała jej upragnionego odpoczynku. Była godzina około dziesiątej, a babcia dalej spała. Przed dwunastą zgodnie z umową przyjechał lekarz z kierowcą karetki. Jak tylko usłyszał, że chora jeszcze drzemie, udał się do jej pokoju z zamiarem sprawdzenia tętna, ale po usłyszeniu ciężkiego oddechu podszedł po kolei do dwóch okien odsuwając ciężkie zasłony. W pomieszczeniu zrobiło się bardzo jasno, jednak to staruszki nie wybudziło. Lekarz nie zwracał uwagi na stan pacjentki, tylko zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami realizował swoje zamierzenie. Razem z kierowcą przełożyli kobietę na nosze, po czym zanieśli do ambulansu. Wnuczka zabezpieczyła mieszkanie, na wypadek gdyby miała spędzić noc w szpitalu, a żeby pokój po powrocie staruszki był nadal czysty, pookrywała meble, chroniąc je przed osiadaniem kurzu. Po wszystkim zamknęła drzwi na klucz, a bramę na kłódkę z łańcuchem, następnie wsiadła do karetki i udała się razem z pozostałymi do szpitala.

W opuszczonym domu zapadła cisza. Po południu dochodziły jeszcze jakieś dźwięki z zewnątrz, ale w tej chwili z uwagi na nadejście niedzielnej nocy pogasły światła w oddalonym blokowisku i wszystko umilkło.

– A ja wciąż tutaj jestem… w tym pokoju. Patrzę na fotel i kanapęokryte białymi prześcieradłami. Wszystko stoi na swoim miejscu:meble z czasów drugiej wojny światowej i inne ozdoby w styluówczesnych bogatych trendów niemieckich były nieruszone. Starszakobieta już była w szpitalu, tym razem lekarz już nie dał sięprzekonać wnuczce, że „jakoś sobie poradzą, pozostając razemw domu”.

Obecny stan zdrowia chorej był mocno niestabilny i pogarszał się z dnia na dzień. To powodowało, że staruszka wymagała całodobowej opieki medycznej oraz podłączenia do specjalnej aparatury, monitorującej pracę niektórych narządów. Mimo że babcia do tej pory była pod dobrą opieką, doktor zdawał sobie sprawę, że jedyna sprawna osoba w jej otoczeniu to ciężarna dziewczyna, która może lada dzień urodzić i przy tym również będzie sama potrzebowała pomocy. Lekarz od długiego czasu podziwiał wytrwałość, zorganizowanie i pracę, jaką z uczuciem wkładała młoda kobieta w bardzo zajmującą domową opiekę nad najważniejszą osobą w jej życiu.

– Schorowana staruszka zarządzając porządki, mogła już godzić sięz faktem, że tym razem nie wróci ze szpitala do własnego kąta.Przeczucia podpowiadały jej, by pozostawić swój archaiczny pokójw ładzie i porządku, ale mnie stąd nikt nie zabrał… Nadal unoszę siępod sufitem i obserwuję ciszę. Nie wiem, co się dzieje. Coś mnieprzemieszcza z pokoju schorowanej kobiety… mogę powiedzieć, że jakaśsiła ciągnie mnie i lecę nad domami, widzę z góry ludzi, ulice,samochody… i nagle ściąga mnie w dół. Już gdzieś dotarłem… jestem…Ale gdzie? To jest duże, jasne pomieszczenie… tak… to sala szpitalna.Pod ścianą dwa białe metalowe łóżka, przy każdym z nich jakieśurządzenia. Jedno jest równo zasłane, na drugim… ta sama staruszka,która jeszcze tak niedawno siedziała w swoim porządkowanymstaroświeckim pokoju. Tuż przy niej na brzegu łóżka siedzi znajomazapłakana drobna dziewczyna, a jej duży brzuch wskazuje, żerozwiązanie ciąży jest blisko.

Starsza kobieta właśnie wybudziła się po ponad dwudziestogodzinnym śnie. Ociężale przechyliła się w stronę siedzącej zapłakanej dziewczyny i próbuje coś powiedzieć. Jednak z dużym wysiłkiem, przerywanym, cichym, charczącym głosem wydaje z siebie dźwięki, które składają się w słowa:

– Zawsze pamiętaj… kim jesteś… kto nam pomógł… Bądź zawsze przy nim… nawet jak okaże się inny. – Po tych słowach uniosła rękę i pogłaskała brzuch dziewczyny.

Nienarodzone dziecko było spokojne, a dziewczyna poczuła ciepło emanujące z dotyku chorej kobiety.

– I dalej oczekuj… swojego przyjaciela z dzieciństwa. Nadszedł czas, żebyś dowiedziała się więcej… o sobie. Kiedyś napisałam list… jest w szkatułce na stole w kuchni… w naszym domu. Pozwól bliskim poznać prawdę… o przodkach… nawet jak jest trudna… Niech przeczytają i wypełnią wolę… Nie nadużywaj księgi… gdy ją znajdziesz…

Płacząca dziewczyna starała się słuchać babci, ale nie pojmowała wszystkiego, o czym do niej mówi. Tłumaczyła sobie taki stan tym, że przed śmiercią zawodzi myślenie. Nie wiedziała, jak traktować usłyszane zdania.

– Babciu… moja babciu – mówiła przez łzy, ale jej szloch był tak mocny, że nie dawała rady przedrzeć się dalszym słowom przez mocne nabieranie powietrza i nerwowe zanoszenie się od płaczu.

– Zawsze… pamiętaj… – powtórzyła stara kobieta. – Weź to…

Wymawiając te słowa, wyciągnęła do wnuczki zaciśniętą rękę, rozchyliła ją i wsunęła w dłoń roztrzęsionej dziewczyny mały srebrny kluczyk. Wnuczka była zaskoczona, bo od kilku dni podczas obmywania ciała babci zwróciła uwagę, że starowinka miała zaciśniętą jedną dłoń w pięść i nawet do mycia nie poddawała się, żeby ją rozewrzeć. Lekarz skomentował taki stan prosto, że w tym wieku mogą występować niekontrolowane przykurcze i zaciśnięte palce mogą być tego efektem.

– Babciu… co to jest? Babciu… nie zostawiaj mnie… proszę, błagam – dopytywała zapłakana dziewczyna.

Leżąca na łóżku szpitalnym schorowana pacjentka nie była obojętna na słyszane słowa, dlatego uparcie z trudem próbowała dokończyć rozpoczęty wątek.

– Katia… nie zostaniesz sama… są bliscy ludzie, którzy cię kochają… – zacharczała, zrobiła przerwę, żeby nabrać powietrza i dzieląc ostatnie siły, znowu zaczęła ciężko oddychać. Jednak nie zważając na przeszkody, wytrwale wymieniała ważne dla wnuczki osoby: – Twoja mama Zuzen… twój ojciec… jego matka… nasza Małgosia… i dowiesz się… bo jest też twój…

Głos urwał się i nastała cisza, w której słychać było tylko powolne pikanie urządzeń. Stało się to tak nagle, jakby ktoś wyłączył radio. Staruszka nie dokończyła tego, co chciała przekazać wnuczce. Przestała oddychać i charczeć, a taki stan sprawiał wrażenie, że wszystkie jej dolegliwości w jednej chwili odeszły. Teraz leżała i wyglądała, jakby zasnęła z uniesionymi powiekami. Katia zauważyła, że przy wymawianiu ostatniego imienia babcia uśmiechnęła się, a jej oczy z ciężkich, smutnych i przymrużonych nabrały wyrazu szczęśliwych. Przypomniała sobie podobne spojrzenie, gdy obchodziła w Toruniu swoje trzecie urodziny. Z tamtego wieczora utkwił w jej głowie obraz Małgosi, która utuliła ją na przywitanie, a to sprawiło wesołe spojrzenie u poważnej babci oraz uśmiech na twarzy przyjaciela, na którego od tamtego dnia ciągle czekała… Szybko wróciła z zamyślenia do rzeczywistości i zaczęła cicho mówić:

– Mój Boże… będę matką… co ja sama zrobię? Nic już nie będzie takie jak dawniej. Boże, proszę… nie teraz. Babciu, jesteś mi bardzo potrzebna. Babciu… nie odchodź… błagam. Babciu!

Nagle dźwięk wydobywający się z urządzenia, do którego była podłączona starsza kobieta, zmienił się ze zwolnionego przerywanego na ciągły, co potwierdziło, że monitorowane serce przestało bić. Do sali wbiegły pielęgniarki, a za nimi znajomy lekarz, który ostatnio systematycznie odwiedzał pacjentkę w domu. Za doktorem podążało dwóch sanitariuszy. Wszystko działo się bardzo szybko.

Katia rzadko słyszała z ust starszej kobiety zdrobnienia swojego imienia, jakby było zarezerwowane dla kogoś bardziej wyjątkowego, dlatego na chwilę przestała szlochać, lecz nie to było głównym powodem. Babcia od chwili, kiedy pozostały same w domu, nie zdradziła się, że żywi do kogokolwiek jakieś pozytywne uczucia. Zawsze była smutna, konkretna i twarda, a w tej chwili, na łożu śmierci, miała miłą zadowoloną minę i szczęśliwe oczy. Dziewczyna wstała ze skraju łóżka i wpatrywała się w leżącą nieruchomo kobietę, której właśnie lekarz opuszczał powieki. Po tym spojrzał na płaczącą wnuczkę i pokręcił głową przecząco. Ten gest był tak wymowny, że nie było już na nic nadziei. Łzy spływały strumieniami po jej policzkach, a w tle słyszała jednostajny piskliwy dźwięk wydostający się z monitorujących urządzeń. W głowie dziewczyny krążyła tylko jedna myśl: moja kochana, była ze mną całe życie… Wygląda zwyczajnie, jak w chwilach, kiedy udawało się jej zdrzemnąć w fotelu.

Po tym zwróciła się do lekarza i pielęgniarek, żeby już babci nie przerywali.

– Jest taka spokojna… szczęśliwa. – Spojrzała na lekarza i rzekła: – Babcia już nic nie czuje.

Młoda kobieta nigdy nie dopuszczała myśli, że jej jedyna opiekunka może kiedyś odejść. Od najmłodszych lat, jak tylko sięgnęła pamięcią, staruszka zawsze chorowała, ciągle bolały ją stawy i źle pozrastane kości, zdeformowane, jak to sama kiedyś określiła, w wyniku wyzwalania Polski. Staruszka nigdy przy niej nie narzekała, sama przezwyciężała boleści i nikomu oprócz swojego lekarza o tym nie wspominała. Czasami przez sen jęczała, przewracając się z bólu na drugi bok, ale mimo tego zawsze była przy swojej „chudzinie”.

Intensywne rozmyślanie o tym, co stało się przed chwilą, spowodowało, że dziewczyna poczuła mrowienie w policzkach, następnie powoli osunęła się na ziemię, a w jej lekko rozchylonych powiekach widoczne były dwie białe kreski. Wszystko wkoło niej wyciszyło się i zanikło… w jej myślach, jak we śnie, z ciemności wyłonił się znajomy obraz, ale to nie była starsza kobieta, którą znała na co dzień, tylko postać ze zdjęcia wykonanego na początku 1945 roku, które od lat dziecięcych miała od zawsze przy sobie. Zdjęcie traktowała z wielkim szacunkiem, a w chwilach, kiedy nie było przy niej babci, spoglądając na nie, dostawała świeżej energii i miała poczucie, że nie jest sama. Teraz też tak było. Kobieta ze starej fotografii w tej rzeczywistości była idealna. Miała bardzo miłe i kochające spojrzenie i wykonywała wszystkie ruchy z wielką gracją. Gustownie dobrana krótka spódniczka odsłaniała piękne, długie nogi, które proporcjonalnie komponowały się z całą sylwetką. Jej śliczna, gładka buzia o śniadej cerze była otoczona blond lokami, które sięgały do ramion. I oczy… duże, czarne jak węgielki, o głębokim i wesołym spojrzeniu. Piękna pani w galowym stroju chwyciła delikatnie Katię za rękę i nic nie mówiąc, wskazała dłonią jasność w otaczającej je ciemności. Gest wyznaczał kierunek drogi do światłości, w którym razem się przemieszczały. Im bliżej były światła, tym bardziej otoczenie stawało się ciepłe i przyjemne. Jednak coś z tej przyjemności ją wyrywało, były to słowa lekarza dochodzące z daleka.

– Proszę pani… obywatelko… proszę nie zasypiać… Halo, proszę nie zasypiać. Słyszy mnie pani? Halo… obywatelko Kiriłow. Jak pani na imię?

Głos należał do lekarza, który w ostatnim czasie bywał systematycznie na wizytach domowych u swojej pacjentki. Jednak z wielkiego przejęcia zaistniałą sytuacją zapomniał, jak ma na imię wychowanka staruszki.

Kobieta słysząc słowa mężczyzny, powróciła do otaczającego ją świata. Lekko uchyliła powieki i z widoku wnioskowała, że wszystko zbyt szybko wkoło niej przemyka.

– Wiozą mnie na łóżku… – powiedziała cicho. – Gdzie mnie wiozą?

– Proszę pani… Jak pani na imię?

Doskonale znał imię, ale nie był w stanie teraz sobie przypomnieć i cięgle coś mówił, żeby nie traciła świadomości.

– Katia – odparła cicho na pytanie lekarza, jakby z niej powietrze uleciało.

– No tak… – powiedział zawstydzony doktor. – Jak mogłem zapomnieć. Katiu, straciłaś przytomność, ale jest już lepiej, tylko… wody odeszły, dzidziuś chce na świat. Za chwilę będziemy na oddziale położniczym w sali porodowej.

Mówiąc o tym, mężczyzna zrobił ostry zakręt i zaparkował łóżko w windzie, po czym szybko włączył przycisk drugiego piętra i nerwowo przebierał nogami, żeby drzwi szybciej się zamknęły. Dla niego to była pierwsza taka sytuacja, kiedy w czasie kilku minut najpierw stwierdza zgon, a za chwilę modli się, żeby podczas podróży łóżkiem dzieciak gdzieś na zakręcie z kobiety nie wypadł. Mimo to nie rozczulał się nad sytuacją, tylko z wielkim skupieniem wartko parł do przodu, od czasu do czasu krzycząc na wlekących się ludzi, tarasujących przejazd przez korytarz.

– Uwaga! Kobieta rodzi. Proszę zejść z drogi! Złaź z drogi, jak leziesz… Ślepy jesteś? Przesuńcie się pod ścianę, bo dzieciak z niej wypada – dodał dobitnie, żeby zareagowali.

Kiedy dostrzegł gromadkę skupioną w końcu korytarza, zaczął z daleka do nich krzyczeć. – Ludzie wyłazić z korytarza, kobieta rodzi!

Normalnie o tej porze wszyscy śpią, ale nie na tym oddziale. Tutaj przez dwie godziny nocą rodziny i bliscy prominentnych pacjentek mają niepisane prawo odwiedzić chorych. Takie zasady irytowały Igora, bo nieformalne odwiedziny z czasem przekształciły się w coś systematycznego, a to nie pasowało do zasad, jakie panują na pozostałych oddziałach okręgowego szpitala wojskowego. Jednak nie on tutaj sprawował rządy, dlatego nic nie miał zamiaru z tym robić.

Kiedy dojechali na miejsce, specjalista położnik widząc głośny konwój, wbiegł na salę tuż za pędzącym lekarzem, pchającym łóżko z leżącą kobietą.

– Doktorze! Uważajcie, bo to nie tor wyścigowy – burknął szef oddziału. – Zostawcie… my już zajmiemy się pacjentką. Proszę podać dane towarzyszki.

Ordynator nie bez powodu nazwał tak dziewczynę, bo widział, z jakim zaangażowaniem obchodzi się z nią młody lekarz.

Doktor zasapany z powodu wyczerpującego transportu i zaskoczony biurokratycznym działaniem kolegi po fachu szybko odpowiedział:

– Katia… ale to nie jest moja pacjentka, tylko wnuczka chorej, którą leczyłem – odparł internista. – Ale co to ma wspólnego z tą sytuacją. Działajcie… Ona rodzi. Wody już odeszły!

Na wskazówki, jakie dawał starszemu lekarzowi, nie było odzewu, dlatego mówił dalej:

– Siedziała przy swojej babci na moim oddziale… gdy jej bliska osoba zmarła, ona zemdlała i zaczęła rodzić. Dalej sami już wiecie – powiedział zmęczony lekarz. Przyglądając się Katii, ocierał rękawem kitla pot z czoła.

– Pytałem o nazwisko – rzekł lekarz z wielką powagą.

– Katia… yyy… – Po chwili namysłu dodał: – Zanotujcie Kiriłow, jak u jej babci.

Nagle patrząc na leżącą dziewczynę, ponownie nerwowo odezwał się w stronę specjalisty położnika.

– Doktorze, proszę coś robić, ona znowu traci przytomność, a wody już jej dawno odeszły.

– Uspokójcie się, kolego. My tu wiemy, co robić – butnie odparł starszy lekarz.

Nie zwracając uwagi na odpowiedź, Igor stanął nad dziewczyną i zaczął do niej mówić.

– Pani Katiu… pani Katiu…

Wszystko wolno wyciszało się wokół dziewczyny, której oczy uchyliły się, ukazując dwie białe szparki. Katia dokładnie rozpoznała obraz, który bardzo utkwił w jej pamięci: wracała ze szkoły do domu w deszczowe popołudnie. Woda po niej ociekała i była przemoczona do bielizny. Babcia otworzyła jej drzwi, pochyliła się i mocno ją do siebie przytuliła, przy tym cicho mówiąc: „moja chudzino, wchodź szybko do domu, trzeba osuszyć ubranie, bo w mokrych rozpuścisz się i nic mi z ciebie nie zostanie”. Po tym kobieta wzięła ją na ręce i przeniosła blisko piecyka stojącego pośrodku dużego pokoju. Po chwili bez mokrych rzeczy i okryta kocem poczuła przyjemne gorąco emanujące ze spalanego węgla. W pomieszczeniu widziała swoje przemoczone ubrania powieszone na rozciągniętym sznurku nad głową. Ten widok uświadamiał jej, że z babcią nic w życiu nie może być straszne i razem są silniejsze od wszystkiego. Na potwierdzenie swoich rozmyślań widziała, jak mały piecyk, który codziennie daje im ciepło, teraz zwycięża nad bezwzględnym deszczem i nad chłodem panującym na zewnątrz starego domku. Czuła się bezpieczna i chciała tak trwać wiecznie. Obok piecyka na drugim taborecie leżała książka z jakimś napisem i obrysowaną dłonią na okładce. Dziewczynka wysunęła spod koca dłoń, którą skierowała ku książce, żeby ją wziąć. Widzi, że dzielą ją centymetry od celu i kiedy ma już jej dotknąć, czuje mocny uścisk, a przywołane wspomnienie wolno rozpływa się w ciemności. Po krótkiej chwili docierają do niej rozmowy i krzyki z sali.

– Proszę otworzyć oczy, jak ma pani na imię, proszę wymówić swoje imię… otwórz oczy, halo… obudź się.

Katia miała wrażenie, jakby dochodzące z zewnątrz słowa były ciągle powtarzane i drażniły jej spokój.

– Oddycha – powiedziała pielęgniarka. – Tętno wróciło do normy. Wołajcie ordynatora.

Dziewczyna otworzyła powieki i jej oczom ukazali się wystraszeni i zakłopotani ludzie w białych fartuchach zgromadzeni dokoła niej.

– Nie śpię, jest wszystko dobrze – rzekła cicho dziewczyna.

– Teraz proszę nic nie mówić i oszczędzać siły – powiedziała pielęgniarka.

Za chwilę spośród kilku osób stojących przy łóżku odezwał się znajomy lekarz, który leczył jej babcię.

– Proszę spokojnie leżeć i odpoczywać. Byliście nieprzytomna przez dwie godziny. W tym czasie urodziliście syna. Ja byłem cały czas tutaj – mówił bardzo oficjalnie lekarz. – Możecie być spokojni, bo z noworodkiem wszystko jest dobrze. Proszę teraz odpoczywać, a za chwilę przyjdzie do was ordynator.

* * *

Coś mnie ciągnie za nimi, znowu przewożą dziewczynę na innąsalę. Najpierw wisiałem pod sufitem w pokoju i obserwowałemporządki, później byłem świadkiem, jak w szpitalu umierała jakaśstarucha, a jej towarzyszka zemdlała. Później coś przemieszczało mnieza oszołomem w białym kitlu, który rozjeżdżał wszystkich po drodzepchanym łóżkiem szpitalnym z leżącą na nim pacjentką. Co siędzieje? Może ja jakiś Anioł Stróż jestem, bo ciągle muszę zanimi latać. Chyba jednak nie bo nawet nie mogę przypomniećsobie pełnienia takiej funkcji. To pewnie przejściowe… ale janic nie pamiętam z czasów, zanim przybyłem pod sufit pokojustaruchy. I jeszcze to… Straszne… Widziałem, jak ona rodzi… Czy jamuszę na to wszystko patrzeć? Gdy tylko sobie wspomnę, jakdzieciak przychodził na świat, to… chyba zwymiotuję za chwilę…Psiakrew, nawet nie mogę odwrócić się ani zamknąć oczu. Cojest? Ja nie mam oczu? A widzę? To dla mnie zbyt trudne. Niemogę tak intensywnie o tym rozmyślać, bo to mnie męczy, alecoś dzieje się na dole. Słuchajcie mnie! Ta kobieta na łóżkukrzyczy… Hej! Do was mówię, dajcie jej coś… Pomóżcie jej, onaurodziła i jakoś słabo wygląda. Nikt mnie nie słyszy? Jednakoni mnie nie słyszą, ale ktoś przyszedł… Lekarz pochylił się naddziewczyną, złapał za rękę, odchylił powieki i zaświecił w jej oczy.Coś dzieje się niedobrego, bo słychać, że nerwowo rozprawiaz pielęgniarkami:

– …dużo krwi straciła…

– Nie wiem, czy przeżyje…

– Marne szanse… – komentuje ktoś z grupki pracowników oddziału.

– Nie można do tego dopuścić. Dwa zgony w jednej rodzinie w ciągu kilku godzin… Podejrzane – stwierdził lekarz, który przywiózł pacjentkę ze swojego oddziału.

Na swoją wypowiedź dostał szybkie pouczenie od samego ordynatora:

– Uprzejmie was informuję, doktorze Smirnof, że to nie jest instytucja cywilna, tylko szpital wojskowy i mamy tutaj też innych pacjentów, a poza tym cudów nie uczynimy. Przede wszystkim weźcie pod uwagę, że poród był udany. Dzieciak co prawda troszkę mikry i cherlawy, ale zdrowy.

– Doskonale wiem, gdzie jesteśmy – odpowiedział doktor Smirnof. – Starsza kobieta nie jest Polką, leczyła się na moim – Doskonale wiem, gdzie jesteśmy – odpowiedział doktor Smirnof. – Starsza kobieta nie jest Polką, leczyła się na moim oddziale, bywałem też u niej w domu i mam odnotowane w dokumentach, że jest Rosjanką. Jej mąż nie żyje, ale musiał być wojskowym w wysokiej randze, żeby mogli korzystać z naszego szpitala – wyjaśnił, patrząc na kolegę ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy.

Nie było odzewu ze strony najważniejszego lekarza na oddziale dlatego, doktor Igor ciągnął swoją wypowiedź dalej:

– Wiecie, co to znaczy? Rutyna i niedopatrzenia administracyjne mogą spowodować, że będą problemy. Od siebie powiem, że bez względu na to, kim jest pacjentka, osobiście proszę o traktowanie ze szczególnym zaangażowaniem, czyli wszystkie badania kompleksowo i bez opóźnień, żeby nas coś nie zaskoczyło.

– Doktorze Smirnof, mamy 1971 rok. Nie będziemy prowadzić specjalnych procedur dlatego, że wam coś się uroiło – odrzekł spokojnie ordynator, robiąc bez pośpiechu jakieś wpisy w swoim dzienniczku, z którym się nie rozstawał. Jednocześnie dawał odczuć młodszemu koledze, kto tu jest szefem, ignorując wypowiedziane ostrzeżenia.

– Powtórzę wam jeszcze raz. Babcię dziewczyny odwiedzałem osobiście od początku pracy w tym szpitalu. Przejąłem ją po moim poprzedniku, który odszedł na emeryturę. Zainteresowałem się kobietą, bo jest traktowana przez nasz szpital bardzo wyjątkowo. Poszperałem w archiwum i…

W tym momencie przerwał mu ordynator oddziału:

– Po tym, co usłyszałem, uważamy, że złamaliście wszelkie zasady. Będę musiał na was napisać informację do Komitetu Centralnego. To się w głowie nie mieści, że bez odpowiednich uprawnień przeszukiwaliście archiwum szpitalne, do którego dostęp mają tylko wybrani i zasłużeni towarzysze. Zapoznajcie się z informacją, że nie ma tu nic, o czym bym nie wiedział od swoich podwładnych. O wszystkich nietypowych sprawach informują mnie na bieżąco pracownicy z mojego oddziału, a poza tym już doszły mnie informacje, że obywatelki Kiriłow nie ma u nas w kartotekach.

– Doktorze, proszę dać mi możliwość dokończyć mówić. Powiem, czego się dowiedziałem, przeglądając archiwalne karty mojej pacjentki. To może być bardzo ważne dla nas. Pana raport do zwierzchników o moich poszukiwaniach w archiwum nic złego na mnie nie ściągnie, ale powiem do was wprost: ja nie chcę zniszczyć czyjejś kariery i jak się jej coś stanie, nie chcę być na waszym miejscu.

Starszy lekarz roześmiał się na słowa: „zniszczyć czyjejś kariery”, potem jednak spoważniał i uświadomił sobie, że sprawa może postawić go w złym świetle i zaważyć na odznaczeniach i wyróżnieniach, bo to na jego oddziale leży ledwo żywa dziewczyna. Postanowił wysłuchać spostrzeżeń kolegi do końca.

– Co niby mogliście znaleźć w archiwum takiego śmiertelnie ważnego? – rzekł z sarkazmem.

Smirnof podszedł bliżej do swojego starszego kolegi i szeptem powiedział do jego ucha:

– Dokopałem się w starych dokumentach do pierwszej karty założonej w 1945 roku i z niej wynika, że staruszka ma takie przywileje, jak generałowie ze swoimi rodzinami… – I dodał w celu podkreślenia powagi sytuacji: – Mamy niepisany obowiązek chodzić koło niej jak przy pierwszym sekretarzu.

Ironiczny uśmiech na twarzy szefa oddziału ginekologiczno-położniczego zamienił się w grobową minę. Lekarz ordynator złapał Smirnofa za zwisającą część jego fartucha i cichym głosem przez zaciśnięte gardło wydusił z siebie:

– Co wy wygadujecie, kolego? O czym wy mówicie? Dlaczego ja nic nie wiem o tej pacjentce? Muszę zebrać kolegów i porozmawiać, bo z tego wynika, że tego nie można tak zostawić.

Smirnof nie czekał na dalszy rozwój zdarzeń, tylko wytłumaczył całą niespodziewaną sytuację:

– Nie może doktor o tym wiedzieć, bo karta staruszki jest na biurku w pokoju ordynatora oddziału internistycznego, na którym pracuję, a dokumentacja jej wnuczki jeszcze nie została dostarczona, bo dziewczyna zaczęła rodzić w sali, gdzie towarzyszyła swojej babci w ostatnich chwilach jej życia. Sam osobiście ją tutaj przywiozłem na szpitalnym łóżku.

Na te informacje szef oddziału odpowiedział podniesionym głosem:

– Karty dziewczyny nie mogą znaleźć… – powiedział cicho ordynator, jakby nie słuchał młodszego kolegi i sam wytłumaczył takie zachowania: – Może nie leczyła się u nas. Sami wiecie, że tacy prominenci mają wymagania… może ciężarną wozili do Warszawy.

Tucholski nie przemawiał tak pewnym tonem, jak do tej pory. Mężczyzna przestał pisać i opuścił swój notatnik, a ręką, w której trzymał długopis, przegarnął lekko włosy i dalej mówił: – A tak po prawdzie, kolego, dopiero teraz o tym mi mówicie?

Nie oczekując odpowiedzi od Smirnofa, przeszedł kilka kroków w kierunku siostry oddziałowej, wykonującej swoje codzienne czynności. Zbliżył się do niej na tyle, żeby nie rozpraszać wydawanymi poleceniami innych pacjentek, i cichym głosem zlecił jej dyspozycje.

– Siostro, Katia Kiriłow… robić wszystkie badania krwi łącznie z grupą i występowaniem białka „D”, jeśli grupa krwi była ustalona, to odszukać… Proszę dołączyć jeszcze jedną osobę z personelu pielęgniarskiego do monitorowania stanu pacjentki i pilnie wezwać z urlopu doktora Suschego.

Po tym bez słowa odszedł w kierunku młodszego kolegi.

Zaskoczona pielęgniarka krzątająca się przy Katii odpowiedziała przełożonemu z przejęciem:

– Część badań w trakcie… ale doktorze, ja nie mam takich uprawnień, żeby doktora Bolesława odmawiać z urlopu… mi nawet nie wypada. Poza tym doktora Suschego może nie być w mieszkaniu.

Na te słowa pobudzony ordynator krzyknął:

– Dzisiaj rano rozmawialiśmy z Suschym przez telefon, nigdzie nie wyjechał! Jest w domu… I bez żadnego „ale”. Ma być tutaj jak najszybciej na mój rozkaz! Przekażcie przez telefon, że to sprawa wagi państwowej. – Po czym zwrócił się do doktora Smirnofa: – A wy, kolego, idziecie ze mną do mojego pokoju, mamy sobie do pogadania.

Kiedy byli już w środku pomieszczenia służbowego, jako pierwszy zabrał głos szef oddziału ginekologiczno-położniczego.

– Jestem tu ordynatorem. – Po tych słowach przedstawił się oficjalnie młodszemu koledze: – Lekarz wojskowy major Zygmunt Tucholski. – Następnie wskazał krzesło przy biurku dla interesantów i oficjalnie powiedział w stronę stojącego naprzeciw mężczyzny. – Siadajcie.

Gość zanim usiadł, również się przedstawił:

– Major lekarz wojskowy, internista Igor Smirnof. – Po tych słowach usiadł wygodnie we wskazanym miejscu i pilnie oczekiwał kontynuacji rozpoczętej na sali dyskusji, która wyraźnie bardzo go zaniepokoiła.

Ordynator chodził po pokoju, rozmyślając nad najbardziej efektywnym przebiegiem rozmowy. Nie ukrywał zdziwienia, że młodszy kolega ma wysoki stopień wojskowy, czego wcześniej nie mógł zauważyć, bo Smirnof był w samym fartuchu bez żadnego identyfikatora ani epoletów. To stawiało go w niezręcznej sytuacji. Podszedł do szklanej szafy z lekami, jakby sprawdzał, czy nic w niej nie brakuje, następnie po dłuższym czasie odezwał się do lekarza internisty, licząc, że napięcie, jakie sam wywołał między nimi, już opadło.

– Opowiedzcie mi dokładnie, Smirnof, co w tym archiwum znaleźliście.

Smirnof zawsze ważył słowa w zależności od sytuacji. Takie zachowanie było wskazane, ponieważ były zasady i procedury, o których w tym szpitalu nie mówiło się przy chorych. Studiując za granicą medycynę, przy okazji ukończył drugi fakultet o specjalizacji „kontakty interpersonalne”; to dało mu dodatkową umiejętność prowadzenia dialogów w taki sposób, żeby wywierać na rozmówcy założone wrażenia i emocje. Teraz, w czterech ścianach, wiedział, jak ma pokierować rozmowę z takim ignorantem, dlatego bez zahamowań rozpoczął ostrym, stanowczym tonem:

– Kolego, musicie wiedzieć o tym, że pierwsza karta szpitalna starszej kobiety była założona we wrześniu 1945 roku w radzieckim szpitalu wojskowym, mieszczącym się przez kilka miesięcy w budynku przy ulicy Świętej Katarzyny osiem. Ta placówka miała duże poparcie najwyższych, ważnych towarzyszy komunistycznych ZSRR. Już na tej karcie jest wyraźna notatka: „interweniował Koniew”. Ta karta, łącznie z ostatnią, która w tej chwili leży na biurku w moim gabinecie, jest dokładnie i czytelnie oznaczona drukowanymi literami „действительный”. Nie muszę tłumaczyć tego słowa na polski, ale to zrobię, bo nie zwracaliście na mnie uwagi, gdy chciałem wam wcześniej przekazać bardzo istotne informacje. Doskonale wiemy, że to słowo oznacza „WAŻNY”, a co za tym idzie, mamy obowiązek traktować każdego chorego, którego karta nosi taki napis, na równi z generałami, czołowymi sekretarzami Komitetu Centralnego i innymi znanymi towarzyszami. Nie wiem, co sobie chcieliście udowodnić, gdy byliśmy na sali, ignorując moje podpowiedzi. Dodam tylko, że nie interesuje mnie, co mieliście w zamiarze. Jednego możemy być pewni: staruszka nie żyje, a na karcie jej wnuczki też jest wyraźna notatka: „WAŻNY”. Na karcie urodzonego chłopca, którą będziecie musieli wypełnić osobiście, też jest OBOWIĄZEK wpisać „WAŻNY”, bez względu na to, obywatelu ordynatorze, czy wam się to podoba czy nie. Tylko to chciałem wam uświadomić, a dalej musicie poradzić sobie sami. O tym, kim był Koniew1 w Armii Czerwonej, to w tym szpitalu nikomu nie trzeba przypominać.

Smirnof będąc na sali oddziałowej, wyglądał na przeciętnego mężczyznę, był wyraźnie przygarbiony i miał opuszczone ramiona, co powodowało, że wydawał się mniejszy i drobniejszy niż w rzeczywistości. Poza tym Igor doskonale wiedział, że więcej można załatwić bez prężenia się, z miłym tonem, dlatego będąc na sali, grzecznie zwracał się do ordynatora oddziału. To stawiało go złudnie niżej w hierarchii szpitalnej i sprawiało wrażenie, jakby to on oczekiwał łaski od starszego kolegi. W tej sprawie nie miał nic więcej do dodania, wobec czego podniósł się z krzesła, wyprostował i wykonał kilka kroków w kierunku drzwi. Starszy lekarz bacznie obserwował mężczyznę, odprowadzając go wzrokiem w stronę wyjścia. Mógł go teraz dokładnie obejrzeć w realnych wymiarach. Zauważył, że młodszy kolega miał wysportowaną sylwetkę i był dobrze zbudowany. Fartuch był na nim ciasny, szczególnie bardzo opinał plecy, przedramiona i mięśnie obu górnych kończyn, a obręcze barków, bicepsy oraz tricepsy tak mocno były zarysowane, jakby chciały rozerwać rękawy. Z rozchylonego okrycia było widać obcisłą białą podkoszulkę, która fałdowała się, kryjąc „kratę” mięśni na brzuchu. Kiedy zmierzył wzrokiem równego stopniem i wyższego o głowę kolegę, dotarło do szefa oddziału, że Smirnof nie mógł mieć złych zamiarów. Teraz wiedział, że najzwyczajniej przyszedł poinformować go o ważnej pacjentce na jego oddziale, którą sam osobiście dostarczył. Starszy lekarz postanowił rozładować emocje, zmienić temat na bardziej neutralny, który pomoże wprowadzić przyjaźniejszą atmosferę. Do głowy przyszedł mu pomysł, żeby spytać, jaki sport wpływa na tak mocną sylwetkę i dobrze rozrośnięte mięśnie.

– Dobrze wyglądacie, Smirnof. Jaki sport uprawialiście?

W czasie zadawania pytania usiadł za biurkiem i pochylił się w stronę rozmówcy, sprawiając wrażenie, że to go bardzo interesuje.

– Nie rozumiem… Proszę dokładniej – odparł zdziwiony osiłek.

Po chwili Tucholski z lekkim sztywnym uśmieszkiem wyjaśnił swoje wcześniejsze pytanie:

– Gdy wstaliście z krzesła, pomyślałem, że pomyliliście fartuchy i wzięliście okrycie jakiegoś mniejszego kolegi, ale teraz widzę, że macie na sobie taki rozmiar, jak ja noszę: największy dostępny w szpitalu. Mój opina mnie w pasie, a poza tym u góry jest na mnie troszkę za obszerny, ale jak będziecie mieli moje lata, to po naszym szpitalnym wikcie też wam brzucha przybędzie.

W tym czasie do gabinetu weszła siostra oddziałowa, która położyła kilka kartek na biurku ordynatora i szybko powróciła na salę.

Młody doktor był zdezorientowany pytaniem Tucholskiego.

– Przepraszam, ale nadal nie rozumiem – odrzekł. – Macie problem na swoim oddziale i zamiast rozmawiać o alternatywach, które go rozwiążą, pytacie mnie, czy jestem olimpijczykiem i mówicie o swoim wypchanym brzuchu.

Zygmunt wiedział, że na sali potraktował rozmówcę jak żółtodzioba, a teraz próbując złapać z nim jakiś wspólny temat, brnie w ślepą uliczkę. Nie miał wyjścia i musiał dalej próbować czymś zagadać Smirnofa, bo ta sytuacja mogła odcisnąć trwałe piętno na jego karierze. Nie chciał pozwolić na dodatkowe zgrzyty z tym mężczyzną czy jakiekolwiek przepychanki personalne, ale najwyraźniej mu to słabo wychodziło.

– Może trochę nieporadnie zapytałem. Chciałem wiedzieć, co sprawiło, że macie tak mocno rozbudowane mięśnie.

– A, o to chodzi – z lekkim uśmiechem powiedział duży przystojniak. – Mój ojciec był wielki, ale ja po matce odziedziczyłem geny.

Zygmunt zawodowo nie miał problemów w kontaktach z kobietami, jednak prywatnie bardzo go onieśmielały. Na swoim oddziale widział setki kobiet, wśród nich było też kilka młodych, dużych rosyjskich mam. Przeważały takie bardzo proporcjonalne, miały duże biusty i jędrne tyłki, ale jak wyobraził sobie matkę Smirnofa, to zaniemówił z przerażenia.

Duży doktor widząc minę Zygmunta, z troskliwością zapytał:

– Nic wam nie jest?

Zygmunt cicho odpowiedział:

– Nie, nie… nic. Tylko wasza mama…

Smirnof uśmiechnął się i jaśniej wytłumaczył sprawę dziedziczonych genów.

– Ojciec był wyższy niż ja i uwielbiał walczyć na gołe pięści… do pewnego czasu. Ja też nie stronię od bitki, jak jest ku temu powód, ale mam odrobinę mniej ciała od niego, dlatego zawsze mówię, że genetycznie poszedłem za matką. – Opowiadając Zygmuntowi o swoich bliskich, wyjął z fartucha zdjęcie rodzinne, które zawsze przy sobie nosił w bocznej kieszonce na piersi, i zwrócił się do ordynatora: – Ten po lewej to mój ojciec, dalej mama, a po prawej ja z bratem.

Tucholski założył okulary, których używał do czytania. Oczy mu mało nie wypadły i coś pod nosem mamrotał.

– Uuu… ymm… ale trzy skurczybyki. – Te pierwsze dwa dźwięki wydobyły się na widok kobiety, a reszta pod wrażeniem płci brzydszej. Nie wiedział, na kogo patrzeć. Chłopak wyciągnął zdjęcie z rąk zaskoczonego kolegi i schował je do fartucha.

– Mój ojciec na każdym robi wrażenie.

Tucholski z wypiekami na twarzy przytaknął.

– Tak… robi wrażenie. – Nie tylko postury mężczyzn widoczne na fotografii zainteresowały Tucholskiego. – A ile lat ma wasza matka na tym zdjęciu?

– Matka? – ze zdziwieniem zapytał młody lekarz.

Zygmunt nie odrywając wzroku od blatu biurka, potwierdził:

– Tak. Wasza matka.

Smirnof krótko zastanawiał się nad precyzyjną odpowiedzią, bo codziennie wyjmował zdjęcie i wspominał dzień, w którym było robione, „jakby to było wczoraj”.

– Na zdjęciu ma trzydzieści siedem lat, to było latem przed moim wyjazdem na studia. Pamiętam dokładnie, jakie panowały wtedy upały, w dzień dochodziło nawet do czterdziestu stopni. Jak szybko ten czas leci, w sierpniu tego roku już jedenaście lat minęło… nawet nie wiem co u mojego brata. – Mówiąc o swoich bliskich, westchnął, jednak szybko powrócił do twardej rzeczywistości, żeby nie tracić czasu, bo ustabilizowanie stanu zdrowia Katii Kiriłow było teraz najważniejsze. – Wystarczy tych wspominków. Dzwońcie po doktora Suschego, a ja idę do siebie wypisać dokument zgonu staruszki. Numer do nas znacie. Jak będę mógł w czymś pomóc, to dzwońcie. Pacjentka Katia i jej synek muszą wyjść w dobrej kondycji z naszego szpitala. Myślę, że przy odrobinie szczęścia będziemy mieli w archiwum laboratoryjnym ustaloną jej grupę krwi, pod warunkiem, że obywatelka Kiriłow robiła u nas kiedykolwiek badania. Później zorientuję się, czy mamy taką w naszych zasobach…

Zygmunt przerwał młodszemu koledze:

– To już mamy.

W tym momencie podniósł z biurka jeden z dokumentów, żeby pokazać rozmówcy

– Poleciłem szukać karty i pobrać krew do badania, na wypadek, gdyby nie znaleźli papierów pacjentki.

Patrzył w kartę i czytał z niej informacje na głos:

– Katia ma nazwisko swojej babci, dokładnie jak podaliście do mojego notatnika, i ma grupę krwi zero Rh plus. – Dalej mówił ciszej, jakby wpadł na jakiś trop i nie chciał zbyt podzielić się tym z kolegą. – Nie przyszła na świat w naszym szpitalu. Urodzona 19 stycznia 1946 roku w Hanslope Park, Anglia.

Po przeczytaniu zaskakujących nowinek wszystko podsumował:

– My się teraz lękamy, a to jakaś powojenna znajda. Pewnie ojcem był jakiś SS-man albo pijany Sowiet.

Kiedy spojrzał na Igora, od razu spoważniał, bo mina młodszego lekarza mówiła wszystko na temat jego głupiej wypowiedzi.

Smirnof nie mógł nie zareagować na prymitywny osąd, który padł z ust szanowanego lekarza.

– Majorze Tucholski! Tak normalnie to strzeliłbym was w mordę, ale tym razem tylko upomnę i podpowiem: oddajcie odrobinę szacunku kobiecie, która właśnie urodziła dziecko, a dla ścisłości, to w Hanslope Park w 1946 roku miało swoją siedzibę nadawania Secret Intelligence Service2, potocznie nazywany MI6 oraz znajdował się tam Technical Security Departament3. Nie wiemy, gdzie dokładnie matka Katii rodziła i co tam robiła ciężarna kobieta, bo to nie był z pewnością szpital położniczy, tylko siedziba departamentów rządowych z wywiadem włącznie… i może zostawmy to. Mimo waszych niepoważnych żartów zachęcam spojrzeć na dokument, który trzymacie w ręku, i odczytać na głos słowo z narożnika karty.

Tucholski zaniemówił. Wiedział, że wkroczył na bardzo śliski i niebezpieczny temat, opinia o urodzeniu i poczęciu Katii była niesprawiedliwa i krzywdząca. Przeczytał tajemnicze słowo z karty na głos.

– „Ważny”.

Po tym szybko przeszedł do dalszych szczegółów, jakby tego hańbiącego wycinka rozmowy nigdy nie było. Skutecznie zmienił temat i zaczął tłumaczyć brak krwi w zasobach szpitalnych.

– Yyy… wcześniej już była potrzebna grupa krwi zero, dlatego zamówienie jest złożone, ale w tym przypadku każda chwila jest ważna. Obecnie jest trochę nietypowa sytuacja bo po badaniach krzyżowych podawaliśmy grupę zero. To z powodu, że działamy szybko i zawsze z korzyścią dla pacjenta.

Igor stał i słuchał z politowaniem, jakby miał wyciągnąć konsekwencje z nieetycznego zachowania starszego kolegi.

Zygmunt odebrał to jednoznacznie, że jego głupi komentarz może znaleźć się w raporcie i dostarczyć mu niemałych problemów.

– Jest noc, doktorze Smirnof, a Suschy od dzisiaj ma urlop. Osoba, która przejmuje w takich sytuacjach jego kompetencje, będzie o piątej rano. Osobiście będę czekał na doktora Suschego, bo teraz tylko on ma dostęp do bazy dawców. Przepraszam, ale tak się złożyło: zamówiona grupa krwi nie dotarła, a odpowiedzialnej za możliwość wyszukania dawców osoby w tej chwili nie ma – powiedział spokojnym tonem i zaraz cicho dodał, patrząc w kartę Katii: – Próbę krzyżową zrobimy dla pewności.

Te ostatnie słowa potwierdzały, że Tucholski przejął się sytuacją, bo próba krzyżowa polegała na zmieszaniu krwi pacjenta z krwią podawaną i sprawdzeniu, czy we krwi biorcy nie krążą przeciwciała przeciw pozostałym nieokreślonym białkom znajdującym się we krwi dawcy. Takie badanie robi się głównie przed transfuzją, dla pewności, że nie będzie komplikacji, ale Tucholski wolał je wykonać.

Smirnof spokojnie oznajmił:

– Pracujemy razem w prestiżowym szpitalu. Wszyscy wiedzą, że to jest jedyna tak dobrze wyspecjalizowana i solidna placówka w całej okolicy. Musimy wspierać się i zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby tego nie spaprać. Powiedzcie Suschemu, żeby szukał w kartotekach personelu.

– Przekażę – przytaknął starszy lekarz. – Dobry pomysł, kolego bo wszyscy mają określone parametry krwi i są badani na bieżąco. Jeszcze jedno. Chciałbym, żebyście wiedzieli, Smirnof, że do emerytury mam sześć lat, ale nie mam zamiaru na nią odchodzić, bo praca tutaj niesie za sobą ogromne znajomości i możliwości, nie mówiąc, jak już sami wspomnieliście, o prestiżu. Doskonale wiecie, że pracownicy naukowi z naszego szpitala jako nieliczni są wysyłani do Moskwy, Lwowa, Lublina i Warszawy na poszerzanie swoich umiejętności oraz na szkolenie innych młodych lekarzy. Ja też tam bywam. Nie mogę pozwolić na zniszczenie tego, co do teraz zbudowałem. Jak z dziewczyną coś się stanie, to już po mnie i wtedy dadzą przydział na poligon albo wyślą gdzieś do jednostki do małej mieściny. Nie będą nawet patrzeć na to, że jestem doświadczonym lekarzem, specjalistą. Sami wiecie: rozkaz to rozkaz.

– Spokojnie, nie panikujcie. Ja też z głębokich korzeni jestem Polakiem. Moja rodzina w 1895 roku przeniosła się z terenów Polski na Syberię. Moi pradziadowie, dziadkowie i rodzice mieszkali w wiosce z innymi Polakami, Tatarami, Niemcami i Rosjanami. Tam nie było pierwszej wojny i nie było drugiej wojny, a wszystkie dekrety czy informacje o działaniach państw nie docierały w nasze rejony, a jak dotarły, to nie były aktualne. Przychodziły zbyt późno, żeby cokolwiek robić. Wszyscy byli sobie braćmi i żyli w zgodzie. Wspólnym celem było solidne przygotowanie się do każdej zimy. Ja ukończyłem szkołę średnią w Nowosybirsku, po głównym egzaminie jeden z nauczycieli razem z przyjacielem mojego ojca pomogli mi pod koniec lat pięćdziesiątych wyjechać do Wielkiej Brytanii i tam dostałem się na Uniwersytet w Cambridge. Dużo zawdzięczam dobrej znajomości języka angielskiego, którego w wiosce uczyłem się od przybyłych z Anglii poszukiwaczy złota. Mieli korzenie rosyjskie, dlatego można powiedzieć, powrócili do siebie. I pomogło mi nazwisko, bo pomimo że byłem obywatelem Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, to wśród studiujących na uniwersytecie w kraju kapitalistycznym brzmiałem jak moi angielscy czy amerykańscy koledzy z roku. Byłem popularny jak jakiś „syn potentata”, bo nazwisko miałem dokładnie takie, jak marka moskiewskiej wódki we wznowionej produkcji, w 1920 roku we Lwowie. Nazwa wódki po francusku miała w pisowni jedno „f” więcej niż w moim nazwisku. Wykładowcy kojarzyli mnie z mocnym trunkiem. Dokładnie pamiętali, jak wódka trafiała na rynki europejskie w latach 1930, słynąc dobrym smakiem oraz odpowiednią mocą. Dzięki temu byli dla mnie bardzo mili i traktowali jak swojaka. Pierwotnie za mojego dziadka nazwisko rodowe pisano Smirnow, ale w czasie kiedy nadawano ziemie na Sybirze, ojciec podał nazwisko ustnie, a urzędnik napisał je tak, jak usłyszał: zamiast na końcu „w” wpisał „f”. Mimo że w papierach ojciec i matka mieli napisane nazwisko Smirnow, to urzędnicy poprawili błąd przy pierwszej wymianie dokumentów na „f” na końcu. Obydwaj możemy domyślać się dlaczego tak się stało, bo akurat ten sowiecki urzędnik nigdy się nie mylił. To tyle, Tucholski. Jak dobrze się sprawimy i dziewczynie nic się nie stanie, to osobiście zaproszę was na wódkę.

Po tym otworzył drzwi i wyszedł.

Tucholski z wrażenia nie wstał zza biurka. Zbyt wiele się wydarzyło w ostatnim czasie i nie mógł sobie wybaczyć tylu szczeniackich błędów popełnionych w rozmowie z Igorem. Ciągle jego świadomość obsesyjnie podpowiadała: co będzie, jak coś nie wyjdzie? Siedział z łokciami opartymi na blacie i trzymał się za głowę. Układał sobie wszystko w myślach, żeby czegoś nie przeoczyć. Potem zaczął wartościować: jak coś się nie uda, kto może więcej na tym stracić. Za każdym razem w rozliczeniach ordynatora układało się, że Smirnof jest bez winy.

Takie zachowanie Tucholskiego wskazywało na to, że ciężko jest mu przekonać się do młodszego kolegi. Oceniał go przez pryzmat brytyjskiego wykształcenia, pochodzenia z „końca świata” oraz postury napakowanego wielkoluda. Wszystko to w myśleniu lekarza przemawiało, że przyszedł nie wiadomo skąd, z małym stażem pracy. Dalej rozmyślał o Igorze, przyrównując go do siebie, i mimo tego, że według niego był żółtodziobem, czuł przed młodym lekarzem respekt i lęk, bo kończył prestiżową zachodnią uczelnię, miał wysoki stopień wojskowy jak na swój wiek oraz staż w armii i pochodził z Sybiru. Za to ostatnie mogli go przyjąć z otwartymi rękami, bo ta część świata to też Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Najbardziej przerażało go rozmyślanie: „Kto w obecnych czasach miał pozwolenie na studia w Anglii? Tylko szpieg, albo swojak”.

Zasady były proste: „Jak dziewczynie nic się nie stanie, to nie należy się przejmować ”, ale podejrzliwy Tucholski w swoich odważnych rozmyślaniach nie przestał porównywać sytuacji. Na przewagę młodszego kolegi wpływało to, że bez problemu wytłumaczy się w Komitecie Centralnym, iż leciwa babcia miała prawo umrzeć, bo była bardzo schorowana. Natomiast on, starszy lekarz, będzie miał wielkie trudności, żeby umotywować śmierć Katii z powodu porodu. W dodatku na oddziale położniczym, gdzie umieralność kobiet i dzieci była znikoma. Naprawdę musiał być wyjątkowy i skomplikowany przypadek, żeby matce lub dziecku coś się stało. Bywały małe niedociągnięcia, sam jedno teraz notował w swoim dzienniku: „noworodek, chłopiec, syn Jadwigi L. został pomyłkowo dostarczony i wykarmiony przez Tamarę W., a syn Tamary został dostarczony do Jadwigi L., która rozpoznała, że to nie jej dziecko bo na identyfikatorze nadgarstkowym było nazwisko Wasyliew. Kiedy Jadwiga L. próbowała nakarmić dziecko Tamary, oddziałowa przyniosła syna Jadwigi L. i odebrała syna Tamary W. Obydwie matki zadowolone ze stanu zdrowia swojego i swoich dzieci nie wnoszą skarg na personel szpitala, jednocześnie wyrażają zadowolenie z warunków w jakich przebywają. Negatywne strony zdarzenia: syn Jadwigi L. przez kilka godzin nie przyjmował pokarmu z piersi swojej matki. Data: 9.08.1971 rok, podpis: major Zygmunt Tucholski”.

Lekarz odłożył długopis na biurko i sam sobie dopowiedział, dlaczego dzieciak stracił apetyt.

Nie dziwię się, syn Jadwigi nie chciał jeść pokarmu matki, bo był tak nażarty mlekiem Tamary, że mało go nie rozsadziło. Miał chłopak szczęście… również dlatego, że takiego cyca nigdy już w swoim życiu nie będzie miał okazji possać… oj ma co dźwigać przed sobą nasza Tamara, a i Jadwidze też nie brakuje. Proporcje między kobietami różne, bo Rosjanka mierzy około metra osiemdziesiąt, a Polka o paręnaście centymetrów niższa. Osobiście wolę niższe – uśmiechnął się i podsumował głośno swoje wypociny:

– Takie duperele każą notować.

Jednak po chwili zastanowienia sam sobie wytłumaczył, że to ważne procedury.

Nie ma co się dziwić, bo oddział Ginekologiczno-Położniczy w VI Wojskowym Szpitalu Okręgowym to „MY”, profesjonaliści. Począwszy od sprzątaczki przez personel pielęgniarski po lekarzy doktorów i lekarzy profesorów. Jesteśmy po najlepszych szkoleniach, szkołach i solidnej praktyce, a co najważniejsze, wszyscy otwarci na nowe wiadomości i umiejętności. Tutaj sytuacje, które mogą być zagrożeniem dla zdrowia lub życia matki i dziecka, są przewidywane wcześniej, tym bardziej jeśli w karcie jest notka „Ważny”. Przyszły czasy, że niektóre kobiety urodzone w tym szpitalu po 1946 roku już są w takim wieku, że same też tutaj rodziły dwójkę lub troje swoich dzieci. W takim przypadku, gdy Katia zeszłaby z tego świata, nie ma co liczyć na „Gwiazdę Bohatera Pracy Socjalistycznej”, a o mojej wymarzonej „Nagrodzie Lenina” będę mógł tylko śnić.

Pomimo tego, iż sam wiedział, co go czeka, postanowił w przyszłości wyjaśnić koledze Igorowi, że nie miał w stosunku do niego złych zamiarów. Teraz zdał sobie sprawę, że Smirnof oprócz inteligencji i bardzo dobrej znajomości profesji, jaką wykonuje, nie musiał mieć kogoś w KC, bo jego protekcją było to, że pochodził od ruskich. Żeby móc pracować w prestiżowym szpitalu wojskowym, trzeba było mieć oprócz kwalifikacji „plecy”, a on je właśnie miał. Szpital utrzymywał wysoki poziom opieki dla polskich wojskowych i ich rodzin, ale wszyscy wiedzą, że głównie był stworzony dla stacjonujących w okolicach Torunia Rosjan oraz ich bliskich i oni tutaj mieli najwięcej do powiedzenia. Dlatego ci z KC mogą się schylać przed takim Smirnofem.

Tucholski jeszcze chwilkę posiedział w ciszy i skupieniu, następnie wyszedł na salę i zbliżył się do łóżka Katii. Pochylił się nad ledwo dychającą dziewczyną i licząc, że nie słyszy, cicho powiedział:

– Od ciebie zależy moje życie i kariera. Jeśli ty odejdziesz, to Smirnof swoimi znajomościami mnie zniszczy.

Katia na te słowa otworzyła oczy, niespodziewanie chwyciła lekarza mocno za rękaw i blokując mu rękę w mocnym uścisku, cicho wyszeptała.

– Jestem słaba… umieram… chroń moje dziecko… synek musi być bezpieczny… on ma tylko mnie. Nie pozwól mi umrzeć.

– Oszczędzajcie siły, Kiriłowa – odparł wystraszony lekarz. – Bo krwi jeszcze nie ma i nie wiem, kiedy będzie – dodał oficjalnym tonem ordynator.

Dziewczyna nie czekała z odpowiedzią, tylko poważnie wyszeptała:

– Jak umrę… i stanie się mojemu dziecku coś złego. Nie daruję. – Zrobiła duży wdech i dokończyła myśl: – Jak umrę, będę nocami tylko ciebie odwiedzać… Zapamiętaj! Nie daruję!

Wystraszony Zygmunt wyrwał swoją rękę i odszedł jak oparzony, krzycząc na pielęgniarki, że pozostawiły pacjentkę bez opieki. Oddziałowa była Rosjanką i  mogła pozwolić sobie na więcej niż polskie pracownice, dlatego nie wytrzymała napięcia, podeszła do ordynatora i odważnie wyrzuciła z siebie:

– Doktorze, mamy też inne pacjentki, a to, że odszukana karta obywatelki Kiriłow jest na waszym biurku, to do niczego nie zobowiązuje.

Tucholski oburzył się zwróconą uwagą i upomniał pielęgniarkę:

– Mówicie, „do niczego nie zobowiązuje”. – Lekarz podszedł na tyle blisko do pielęgniarki, żeby inni nie słyszeli, co ma jej do przekazania, i konkretnym tonem określił, kogo mają na sali. – Nie macie karty obywatelki Kiriłow, dlatego zapomnimy o waszych uwagach. Myślałem, że jak odszukaliście dokument, to na tyle jesteście wykształconą pielęgniarką, że przeczytacie, co na niej jest napisane.

Mina oddziałowej nie wskazywała, żeby dać za wygraną.

– Nie moja sprawa, co napisane jest w papierach. – Po tych słowach wyprostowała się, pochyliła lekko głowę do przodu i bez zastanowienia parsknęła prosto w twarz swojemu szefowi: – Straszycie mnie!

Tucholskiemu zrzedła mina po ostrym zwrocie podwładnej, dlatego z ironicznym uśmieszkiem dodał:

– Nie mam zamiaru was straszyć, ale jak ja się boję, to wy tym bardziej musicie. – Na koniec głośnym szeptem dodał: – Na wspomnianej karcie, która leży teraz na moim biurku, jest adnotacja: „действительный”.

Więcej nic nie musiał tłumaczyć i dodawać. Kobieta zrobiła wielkie oczy i zakryła dłonią rozwarte usta, żeby nikt nie zauważył. Nie czekając na dyspozycje, bez zastanowienia nad dalszą dyskusją ruszyła w stronę korytarza, gdzie teraz zrobiło się skupisko pielęgniarek. Krótko i bardzo zwięźle powiedziała kilka słów do dziewczyn w białych fartuchach, po czym wszystkie momentalnie bez słowa rozproszyły się po oddziale, przechodząc do swoich obowiązków.

Tucholski nie zrezygnował z lekkiego uśmieszku i obserwując sytuację pod nosem, powiedział do siebie:

– To hasło wypowiedziane w tym szpitalu od zawsze na każdego działało i nadal tak jest.

Było doskonale widać przerażenie u pracowników, gdy otrzymali od swojej zwierzchniczki informacje zawierające słowo „действительный”. Poza tym zostali bardzo zmotywowani co przekładało się na nową, niespożytą energię do pracy.

Zygmunt często spoglądał z oddali na zegar wiszący w korytarzu i miał wrażenie, że czas upływał bardzo wolno. W jego głowie dudniły śmiertelnie poważnie wypowiedziane słowa młodej matki: „Jak umrę, będę nocami tylko ciebie odwiedzać… Zapamiętaj! Nie daruję!”. Sytuacja komplikowała się, bo z jednej strony nacierają na Tucholskiego: wielki Sybirak i „system Ważny”, który może zniszczyć karierę lekarza, a z drugiej groźnie gadająca półżywa pacjentka, która odgraża się odwiedzinami zza światów.

– Coś trzeba z tym zrobić – wyszeptał ordynator. – Ale najpierw muszę uratować dziewuchę.

* * *

Ciągle unoszę się nad ledwo żywą młodą mamą, komentując dosiebie wszystkie działania na sali.

– Duży lekarz wyszedł wcześniej z pokoju, a po dłuższej chwilipojawił się ten, co rządzi na tym oddziale. O! Są, ruszyły się…Księżniczki w białych kitlach. Dobrze, że jest przy niej ten szefoddziału, co przejął łóżko od „szalonego pchacza”. Gruby szef lubiżarcie, bo przed nim bebech wisi, a ten, co pchał łóżko z pacjentką, todopiero duży mężczyzna, aż fartuch na nim w barach i bicepsachtrzeszczy.

– No to co, że trzeszczy? – rozbrzmiał znajomy głos obok.

– Mam halucynacje? Czy ktoś tutaj coś mówił? – powiedział dosiebie duch mężczyzny. – Mimo wszystko szczęście, że zajęli siękobietą.

– Nie„kobietą”, tylko twoją ukochaną wnuczką, a to urodzonedziecko to twój prawnuk.

– Znowu coś słyszę. Ktoś mówił o jakiejś wnuczce? Niech we mniegrzmoty walą, to jest ona, ta z fotela i z łóżka, nad którymw ostatnich dniach wisiałem. Poznaję dokładnie, to ta starszapani, co przed chwilą wyzionęła ducha. Czego ode mnie chcesz,babo?

PLASK!

– Aaa… to boli!– krzyknął duch mężczyzny

– A to za staruchę i babę.

Plask!

– Aaa, a drugi za co?

– Za to, żebyś nie zapomniał za wnuczką i prawnukiem latać.

– Co się dzieje? Ty babka jakaś przeźroczysta jesteś.

– Tak, przeźroczysta, a ty niby jaki?

– No… Ja… też. Rzeczywiście. Już wiem, kim jestem. Hurra!

Babka skomentowała z odrobiną ironii:

– Pozwól, że zgadnę czy nie jesteś czasem przeźroczysty? – po tychsłowach roześmiała się.

Nagle pytanie przerywa jej rozbawienie.

– Ha… to może ty, kobieto, powiesz mi: co ja tutaj robię?

– Jesteś moim facetem… Nie pamiętasz?

– Nieee. No, teraz to przesadziłaś, ja miałbym mieć taką staruchę…to znaczy: starszą kobietę.

Poprawił się, żeby nie dostać ponownie w papę.

– Wiem, że pojawiałaś się już wcześniej kilka razy, tylko za każdymrazem na chwilę… odpalałaś jakiś komentarz, po tym szturchanieci znikałaś, a ja nie miałem pojęcia kto to.

– Zaufaj mi – odpowiedziała szybko babka. – To nie byłam ja. Jakgłębiej się zastanowić, to z tego, co mi kiedyś opowiadałeś, mogęwnioskować, że twoja mamusia też nie próżnuje. Zresztą zawsze nieszczędziła ci rózgi. Bo i było pewnie za co.

– Kobieto, to jakaś pomyłka, ja nic nie pamiętam.

– Może i lepiej dla ciebie, ale z pewnością jesteś moim facetem.Sama zastanawiam się, jak to się stało. Wiesz mam na myśli, tyi ja, ale przyznam, że oprócz ciasnego mózgu byłeś dla mniemiły, dobry i dobrze wyglądałeś w radzieckim mundurze. Ach, teszerokie bary… i nie mogę pominąć faktu, że byłeś dla Małgosii Katii jak rodzony dziadek. Kochałeś nasze dziewczynki jakswoje.

– Musisz mi wszystko opowiedzieć, bo ja latam za wami taknaprawdę od czasu… Nie pamiętam od kiedy.

– Nie muszę nic opowiadać, ale jak będziesz dalej dobry dla Katiii naszego prawnuka, to ci pomogę – powiedział duch starszej kobiety. –Oczywiście teraz też wypada, żebyś trzymał fason.

– Ta dziewucha, co była nieprzytomna na tej kozie4, to jest mojawnuczka? – zapytał duch mężczyzny.

– Tak wnuczka, ale nie twoja, z ciebie. Tylko… moja ze mniei mojego męża świętej pamięci, którego nie kochałam. I nie mówdziewucha, bo… – Babcia zamachnęła się i chybiła. – Ma naimię Katia, zawsze do niej mówiłam „chudzino”. Ty ją kochałeśi mówiłeś, że to twoja jedyna wnuczusia, bo ze swoją żoną nieboszczkąmieliście dwóch synów, a zawsze chciałeś mieć córeczkę. Toprzy mnie ciebie szczęście spotkało, że mogłeś mieć przyszywanąwnusię.

– Teraz coś mi się przypomina… Tak, pamiętam moich dwóchsynów, jednego w łydkę ranił dzik podczas polowania, a drugi gdzieśwtedy na wojnie był… Nawet nie wiedziałem gdzie.

– A jak ten dzik szedł na twojego syna, to pamiętasz, kto wtedystrzelał? – dopytywał duch starej kobiety.

– Tak… tak… przypominam sobie… to było z mojej winy, bo jastrzeliłem i spłoszyłem wielkiego samca.

– Nie przez ciebie – miłym głosem sprostowała babka. –Dzik po prostu chciał się bronić i równie dobrze mógł ciebierozwalić.

– Skąd ty to wszystko wiesz? Ty mnie musiałaś inwigilować, booprócz mnie, mojego syna i Oksany nikt o tym nie wiedział… –stwierdził duch mężczyzny, po czym rozzłościł się, natrętnie dopytując:– Skąd to wiesz!? Gadaj w tej chwili!

– Stąd wiem, bo to ja oczyściłam ranę małym nożykiem i poskładałamłydkę w całość. To na moją prośbę poszedłeś szukać w szopiesamogonu.

– Co ona gada? Niech ci się przyjrzę dokładnie.

Duch mężczyzny odwrócił się w stronę dochodzącego kobiecegogłosu. Nagle przeźroczysta postać starszej kobiety stanęła w blasku.Światło stawało się coraz mocniejsze, było słychać dziwny szumi widać mocny błysk, który ich otoczył. Stali w jasności chwilę, a kiedywszystko ucichło, mężczyzna spojrzał na siebie i dostrzegł, że jestw radzieckim mundurze. Postać wiszącej obok staruszki też sięzmieniła i przypominała mu kogoś bliskiego.

Kobieta widząc przemienionego mężczyznę, z zachwytem skierowałasię do niego.

– To ja. Podobno kiedyś twoja jedyna.

– Boże, serce mi stanęło – powiedział zaskoczony z wielkimuśmiechem. – To ty! Moja kochana Oksana.

Staruszka po wielkim błysku odmłodniała i wyglądała jeszczemłodziej niż w dniu, kiedy spotkali się pierwszy raz w życiu.

– Bałam się, że już nigdy mnie nie rozpoznasz – powiedziała.

– Oj, ty moja… teraz jesteś młodsza niż wtedy w 1945 roku.Pamiętam dokładnie, to było w leśniczówce koło Bydgoszczy. –Mówiąc to, zbliżył się do niej i delikatnie ucałował jej usta.

Mimo tego, że byli przeźroczyści i przemieszczali się wysoko podsufitem, miłe muśnięcie ich ust przypomniało parze emocje, jakietowarzyszyły ich upojnej znajomości od pierwszego spotkania.

– Tak, to ja, a teraz poczułam, że to ty, mój kochany bohaterze.Też świetnie wyglądasz. Przepraszam za to dzisiejsze spotkanie i mojereakcje, ale to moje życie zmęczyło mnie i zahartowało. Wiem, żeczłowiek nie kontroluje, jak zmienia się jego postępowanie, gdyjest tak długo sam bez drugiej połówki. Nawet nie wiesz, jak siędobrze czuję, taka młoda, lekka i zakochana – dodała z wielkimwdziękiem.

Zaskoczony mężczyzna postanowił dopytać, czy z tym wyznaniemuczuć to na pewno chodzi o niego.

– Powiedziałaś kiedyś, że męża nie kochałaś. To oznacza, że tymnie?

– Jesteśmy tutaj razem, to znaczy, że będziemy wiecznierazem.

– Tak sobie skromnie pomyślałem, że mnie możesz mieć na myśli.Wiele mi się przypomina. Jednego nie mogę sobie wybaczyć i nie wiemjak doszło do tragedii. Gdy tylko przybyliśmy do Torunia, żeby nie byćuznanymi za dezerterów, powiadomiłem osobiście władze o tym, żeprzebywamy w tym budynku za murem. Nie wiedziałem, że coś możesię stać. Przecie to nasi byli… Pamiętam, jak po kilku dniach wróciłemdo domu, a tam pustki. Kiedy w stajence znalazłem przerażonąMałgosię, dopiero ona wszystko mi opowiedziała, że najpierw ciebiepobili, a potem znaleźli mojego syna w domu i dopiero wystraszyli sięwystępku i zawieźli was terenowym „gazikiem” do Sowieckiego Szpitalana Wilhelmstadtcie. Nawet nie wiesz, jak się o ciebie bałemi jaki wielki żal do swoich miałem. To było straszne, co z ciebiezrobili. Kiedy dowódca szpitala dowiedział się, że to nasi takcię urządzili, od razu poczynił kroki, żeby zostały wyciągniętekonsekwencje. Wtedy nie mogłem sobie darować, że akurat tego dniapostanowiłem wyjechać na wschód na spotkanie z generałemKoniewem…

– Nie ma co żałować – wtrąciła Oksana. – To już się stałoi nic nie zmienimy. Dobrze, że przeżyłam i w końcu jesteśmyrazem.

– Też się z tego cieszę, ale ważne jest też, że winni tej zbrodniczejzabawy zostali postawieni pod sąd wojskowy. Po wnikliwym dochodzeniudwóch z nich skazano za bestialskie znęcanie się nad społeczeństwemmiejscowym na śmierć. Zostali rozstrzelani. Dobrze, że lekarze zrobiliwszystko co mogli i uratowali ciebie.

– Pewnie nikt by nie zginął, gdyby nie twoje sławne nazwisko„Koniew”. Twój syn pomimo tego, że nie mógł chodzić, zatroszczył sięo to, żeby o mnie zadbali. Jego też zabrali do szpitala leczyćłydkę.

– Tak. Nawet wspomniał, że lekarz dopytywał się, kto tak fachowooczyścił ranę i poskładał rozerwaną łydkę, bo dzięki temu sterylniewykonanemu zabiegowi noga była uratowana.

– O, jakie to miłe. Nie mówiłeś nigdy o tym.

– Nie było okazji, bo najpierw cię pobili, po tym długo do siebiedochodziłaś i nie chciałem ci o tym wspominać, a za jakiś czaspojawiła się „chudzina” i trzeba było odpowiadać na pytania:„Dziadku, a dlaczego ty masz inne nazwisko? A dlaczego babcia też mainne?” i końca nie było w jej dociekaniu. Najchętniej jednego dniadowiedziałaby się wszystkiego o wszystkim.

– Bardzo ciekawa świata była, a i nie wiemy, co przeszła tam, skądprzybyła. To dobry dzieciak. Bardzo ją kocham. A wcześniej, zanim„chudzina” się u nas pojawiła, gdy winni twojej masakry zostalirozstrzelani, to błyskawicznie rozeszło się wśród żołnierzy i od tamtejpory nie czuli się już tacy bezkarni w mieście.

– Ciągle to pamiętam – odparła kobieta. – Ale myślę i rozmawiamo tym z dużym dystansem, tak jakby mnie to nie dotyczyło. Pamiętamjak rozwieszałam pranie na podwórku, a oni przez szparę w bramiemnie wypatrzyli i zażądali jej otwarcia. Kiedy odpowiedziałam, że nieotworzę bo nie ma takiej potrzeby, to jeden z nich przełożył lufękarabinu przez szparę, przeładował i powiedział, że polską swołoczzastrzeli. To ja, głupia, otworzyłam, zamiast rozmawiać z nimii powołać się na swoje nazwisko „zmarłego męża, oficera wywiadu”lub na twojego syna, który był w izbie. Ja otworzyłam, a oniweszli i pierwsze co, to chcieli zgwałcić, ale znalazł się taki,co powiedział, że najpierw mam oddać złoto i kosztowności,a później się zabawią. I zaczęli mnie bić… podtapiać w wiadrzez wodą, ciąć nożami i łamać palce, a potem to już nic nie czułami nic nie widziałam, bo bili tak mocno po twarzy, że ciało wokółoczu napuchło i nic nie widziałam. Czułam wtedy, że jestembliska śmierci. A najgorsze w tym, że bili za nic. Tłukli i pytali,gdzie mam ukryte złoto oraz pieniądze i kto jest właścicielemtego domu z dużą działką ogrodzoną betonowym murem orazpól przyległych do tej posesji. Wtedy nie wiedziałam, kto jestwłaścicielem.

Wcześniej mieszkałam w Berlinie z moją córką Zuzen, któraprzez cały okres wojny studiowała, robiła jakieś kursy i byłamocno zaangażowana w niewiadome sprawy, o których nigdy nieopowiadała. To był czas, kiedy bardzo rzadko przyjeżdżała do domu.W czasie wojny odwiedziła mnie tylko kilka razy. Zawsze namoje pytania: „Czym się zajmujesz? Czy to jest bezpieczne?”dostawałam jedną odpowiedź: „Mama, lepiej nie pytaj, ale niemartw się, ja nie dam zrobić tobie krzywdy”. Wpadała tylko naparę godzin raz w roku, korzystała z prysznica, trochę ze mnąporozmawiała i zostawiała jakieś pieniądze. Zawsze przed wyjściempytała, czy mi czegoś nie potrzeba. Częściej bywała po trzecimmarca 1945 roku, po zbombardowaniu Berlina przez aliantów.Wtedy powiedziała, że muszę wyjechać, bo w mieście jest bardzoniebezpiecznie i będzie jeszcze gorzej, jak Sowieci wkroczą. Dała midokładne wskazówki, miałam dotrzeć linią metra na północ Berlinado stacji Gesundbrunnen, a stamtąd koleją do nadmorskiegomiasta Lübeck i dalej drogą morską do Szwecji. Zignorowałam jejprośbę i pozostałam w domu, bo nie mogłam pozostawić naszejkamienicy bez opieki, poza tym inni lokatorzy nie mieli zamiaruuciekać. Na początku kwietnia Zuzen przybyła ponownie do naszegomieszkania i spotkała mnie tam siedzącą na moim ulubionymfotelu naprzeciw naszej rodowej serwantki. Pamiętam, kiedyweszła do pokoju, to pierwsza powiedziałam: „Witaj, kochana, niemartw się i nie denerwuj, rozmawiałam z naszą sąsiadką paniąMuler, ona też twierdzi, że nie warto uciekać, bo »Führer nieda nam zginąć«”. Jak nigdy coś w niej pękło, zaczęła płakaći mówić: „Dlaczego własnej córki nie posłuchałaś!”. W tamtejchwili dowiedziałam się, że jej marzeniem było, żeby przeżyćwojnę, założyć rodzinę, mieć dzieci i nie wyobrażała sobie dalszegożycia beze mnie. Powtarzała: „Mamo, to już jest koniec Rzeszy,w najbliższych dniach w Berlinie wielu niewinnych ludzi zginie, a ci,co zostaną będą poniżani i wykorzystywani”. Opowiedziała teżwszystko o sobie, że jest agentką na usługach wywiadu brytyjskiegoi monarchii brytyjskiej, że przyjechała tylko dlatego, że ma osobiściezrobić rozpoznanie, czy kamienica nadal istnieje i czy naszemieszkanie może służyć za punkt ważnego spotkania. Mówiła, że taostatnia wizyta w Berlinie wypadła zupełnie przypadkowo, bodokumenty miały być przekazane w innym miejscu i gdyby sama niezaproponowała zwierzchnikom swojego rodzinnego adresu w stolicyTrzeciej Rzeszy jako punktu do wykonania misji, to by jej tam niebyło.

Nigdy nie zapomnę, jak bardzo płakała. Zawsze myślałam, że jestsilna i nie potrafi okazywać uczuć, a dowiedziałam się, że jestwrażliwa, bardzo mnie kocha i planuje ze mną dalsze wspólne życie.Przytuliła mnie i wyszeptała: „Zadbam o to, że będziesz miała wielezajęć po wojnie, będąc kochaną mamą i wspaniałą babcią”. Teraz, gdypatrzę z perspektywy życia, to moja córeczka dotrzymała słowai zawsze dotrzymywała. To dzięki niej nie zostałam w