Książka o czytaniu - Justyna Sobolewska - ebook

Książka o czytaniu ebook

Sobolewska Justyna

3,9

Opis

Wszyscy jesteśmy czytelnikami. Mamy swoje ulubione książki, miejsca do czytania, sposoby układania na półkach i wspomnienia związane z czytaniem. Ale samą „anatomią czytania” nie zaprzątamy sobie głowy zbyt często. Bardziej zajmuje nas treść książek. Tymczasem nasze zwyczaje czytelnicze, sposoby ustawiania książek, zakładania stron, ulubione miejsca do czytania - wszystko to mówi o nas wiele. A książki, które czytaliśmy przez całe życie, w naszej pamięci układają się w rodzaj autobiografii. Pamiętamy o pewnych wydarzeniach, uczuciach, przełomach właśnie w związku z lekturami, które wtedy czytaliśmy. Wędrowanie śladem książek czasem otwiera kolejne szufladki w pamięci. W Polsce nie mamy wielu takich książek o książkach i czytaniu - w przeciwieństwie choćby do literatury anglosaskiej. Książka Justyny Sobolewskiej stara się tę lukę wypełnić. Składa się z głosów wielu czytelników i jest tak naprawdę nieukończona, bo każdy mógłby dodać do niej coś od siebie. Może też być zachętą do tego, by każdy czytelnik sporządził sobie własny katalog przyjemności związanych z czytaniem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 239

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (39 ocen)
12
14
9
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opracowanie graficzne: Andrzej Barecki

Korekta: Jolanta Spodar

Zdjęcie Autorki na obwolucie: Copyright © Szymon Szcześniak

Copyright © by Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2016

Copyright © by Justyna Sobolewska

ISBN 978-83-244-0444-5

Wydawnictwo ISKRY

Al. Wyzwolenia 18, 00-570 Warszawa

tel. (22) 827-94-15

[email protected]

www.iskry.com.pl

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dla Maćka, Michała i Wandy
Wstęp

Wszyscy jesteśmy czytelnikami. Mamy swoje ulubione książki, miejsca do czytania, sposoby układania na półkach i wspomnienia związane z czytaniem. Ale samą „anatomią czytania” nie zaprzątamy sobie głowy zbyt często. Bardziej zajmuje nas treść książek. Wystarczyło jednak, że wywołałam temat czytania na jakimś spotkaniu, by ruszyła lawina – każdy chciał o tym rozmawiać. Jedni podróżowali śladem ważnych książek, inni kolekcjonowali pierwsze zdania, jeszcze inni lubili czytać w toalecie (ale wstydzili się do tego przyznać). Najzabawniejsze były oczywiście rozmowy o lekturach z kanonu, których nie przeczytaliśmy (albo których już nie pamiętamy). Ta książka składa się więc z głosów wielu czytelników i jest tak naprawdę nieukończona, bo każdy mógłby dodać do niej coś od siebie. I dobrze by było, gdyby dodał, zachęcam także do mazania po marginesach. Jak w książeczce Wandy Chotomskiej, którą w dzieciństwie bardzo lubiłam, zatytułowanej Dzień dobry. A jej lektura polegała na tym, że dziecko dopisywało, rysowało razem z Bohdanem Butenką, było współautorem i bohaterem jednocześnie. Moja książka może być zachętą do tego, by czytelnicy zrobili sobie własny katalog przyjemności związanych z czytaniem (co nie znaczy, że czytanie jest tylko przyjemnością).

Okazuje się, że w naszej pamięci przeczytane książki często układają się w rodzaj autobiografii. Pamiętamy o pewnych wydarzeniach, uczuciach, przełomach właśnie w związku z lekturami, które wtedy czytaliśmy. Wędrowanie śladem książek czasem otwiera kolejne szufladki w pamięci.

Moja książka jest też antologią cytatów o czytaniu. Pisarze lubią mówić o swoich lekturach, dlatego ich głosów jest tu dużo. Przewodnikami dla mnie byli przede wszystkim: Alberto Manguel, który spisał fascynującą Moją historię czytania, i Anne Fadiman, która w esejach z tomu Ex libris pokazała, jak można pisać o czytaniu. W Stanach jej książki można znaleźć w niektórych księgarniach czy bibliotekach na półkach „książek o książkach”. Obok mogłyby się znaleźć tomy, które wymienia na końcu Ex libris. Są tam m.in. eseje Virginii Woolf, Samuela Coleridge’a, Charlesa Lamba, Waltera Benjamina, George’a Orwella, Jorge Luisa Borgesa i książek o wdzięcznych tytułach Czytając w łóżku czyLiteracki smakosz (o literaturze i jedzeniu). Czynnością czytania zajmował się też m.in. Georges Perec w esejuCzytanie: zarys socjopsychologiczny, a jedną z najpiękniejszych książek o czytaniu (i pisaniu) jestjeśli zimową nocą podróżny Itala Calvina. Znajdziemy tam rozmaite typy czytelników. Spodobał mi się zwłaszcza portret czytelniczki, dla której „proces czytania zakłada wyzbycie się wszelkich z góry powziętych założeń, wszelkiej stronniczości, oznacza gotowość do wyłowienia głosu, który daje się słyszeć w chwili najmniej spodziewanej, głos ten dobiega nie wiadomo skąd, gdzieś spoza książki, sponad świadomości autora, sponad konwencji słowa pisanego, pochodzi on z tego, co nie zostało wypowiedziane, czego świat jeszcze o sobie nie powiedział, bo nie posiada słów, żeby to wypowiedzieć”.

Jan Gondowicz w swoich dopowiedzeniach na użytek polskiego czytelnika Ex libris wspomina o kilku zaledwie polskich autorach książek o książkach: o Andrzeju Doboszu i jego Pustelniku z Krakowskiego Przedmieścia, Adamie Ważyku, Jerzym Stempowskim, Karolu Irzykowskim, a kończy listę rozmowami Barbary Łopieńskiej Książki i ludzie. Jak widać, nie ma ich wiele. Warto dodać jeszcze zbiór tekstów Jacka Dehnela Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu, błyskotliwe eseje Ryszarda Koziołka Dobrze myśli się literaturą i Grzegorza Jankowicza Uchodźcy z ziemi Ulro.

W Polsce zawsze królował felieton poświęcony konkretnym tytułom. Żaden z nich nie przypomina jednak ironiczno-osobistych esejów Fadiman, które są jak swobodna rozmowa przy stole. A my, czytelnicy, czujemy się dopuszczeni do komitywy. Czytanie u Fadiman – i to jest wyjątkowe – nie jest czynnością, której oddajemy się w samotności, książki nie izolują, tylko budują więź. Czyta się je głośno, daje w prezencie, przechowuje przez pokolenia. W naszym dość poważnym zakątku literatury erudycja literacka to często strażnik wartości umarłego świata. Tymczasem radosna erudycja prowadzi żartobliwy i zaczepny dialog z żyjącymi i zmarłymi autorami.

Alberto Manguel zobaczył kiedyś w metrze kobietę z Labiryntami Borgesa w ręku. Nagle wydała mu się bliższa niż wielu innych ludzi, których widywał codziennie, przez sam fakt, że czytała tę książkę. Miał ochotę zamachać do niej i zakrzyknąć, że też jest wyznawcą tej wiary. „Wierzę – pisze w innej swojej książce – że w istocie jesteśmy zwierzętami czytającymi, i że sztuka czytania, w swym najszerszym sensie, określa nasz gatunek. Przychodzimy na świat z potrzebą znalezienia we wszystkim jakiejś narracji: w krajobrazie, na niebie, w twarzach innych ludzi, a ponad wszystko w obrazach i słowach, które stworzył nasz gatunek. Czytamy żywoty własne i cudze, odczytujemy historie społeczeństw, w których żyjemy, czytamy w obrazach i budynkach, wreszcie – czytamy to, co znajduje się między okładkami” (przeł. Grzegorz Jankowicz). W tej książce chciałam sportretować właśnie nas, przedstawicieli gatunku czytającego.

Książka o czytaniu, czyli resztę dopisz sam ukazała się w Bibliotece POLITYKI w 2012 roku i od razu miałam wrażenie, że trzeba ją uzupełnić. Pamiętam, że Zdzisław Jaskuła, nieżyjący już dyrektor Teatru Nowego w Łodzi, zauważył, że nie napisałam o najważniejszym zagadnieniu, czyli o szkodliwości czytania, brakowało rozdziału o bohaterze i bohaterce tej książki, czyli o czytelniku i czytelniczce. Teraz nadrobiłam te braki, piszę też o słynnych „ciarkach wzdłuż krzyża”, które według Nabokova były oznaką, że książka jest dobra, o czytaniu w więzieniu (gdzie ma się mnóstwo czasu na czytanie), o dyskusyjnych klubach książki, o okładkach książek. I nadal mam wrażenie, że nie napisałam o wielu rzeczach. Na przykład o książkach jako schronieniu, o książkach, których nie kończymy czytać, czy o porozumieniu dzięki książkom. Czy o czymś jeszcze zapomniałam?

Czytelnik nieidealny

Jakim jesteś czytelnikiem, drogi Czytelniku? Zastanawiałeś się nad tym kiedyś? Nałogowym, namiętnym, a może takim, który szybko się nudzi? A może utożsamiasz się z bohaterkami romansów, jak Emma Bovary? A może jak Anna Karenina w pociągu nie możesz skupić się nad lekturą, bo tak pochłania Cię życie realne? A może jesteś czytelnikiem tak zagorzałym, że w obronie bohaterów byłbyś w stanie znienawidzić autora – jak to się zdarza w powieściach Kinga? A może czytelnikiem wybrednym, który nie lubi tego, co modne? A może czytelnikiem żarłocznym jak wiecznie głodna Susan Sontag?

„Kiedy czytam, zawsze mam wrażenie, jakbym jadła. Natomiast potrzeba czytania jest jak nieznośny wilczy głód” – pisze Sontag w drugim tomie dziennika. Patrzę na nierówne stosy książek wokół biurka. Wszystko to grozi katastrofą. Książki ostatnio czytane, odłożone grzbietem do góry, zalegają na parapetach i na szafce z butami. Wychodzą z każdego kąta. Tu mieszkają czytelnicy żarłoczni – mówi to mieszkanie. I ciągle się czegoś szuka, najczęściej bezskutecznie. Właściwie niby czegoś szukamy, a chodzi o pretekst do lektury: szukając jednego wiersza Różewicza, niepostrzeżenie zeszło na cały tom dzieł wszystkich. Podobnie z grzebaniem na półkach – chodziło o Sontag, a znalazłam drugi tom Tristrama Shandy Sterne’a (szukałam od lat), a za nim siedział cicho Pnin Nabokova (pożyczałam go z biblioteki, bo nie mogłam znaleźć): „Nad drugą butelką sączonego nieśpiesznie piwa Pnin bił się z myślami, co ma dalej robić, lub pośredniczył w polemice między znużonym Pninem, który ostatnio źle sypiał, a niestrudzonym Pninem, który pragnął jak co dzień kontynuować lekturę w domu, dopóki pociąg towarowy o drugiej nad ranem nie obwieści lamentem swojego wjazdu w dolinę”.

Taki przymus czytania wszystkiego, co wpadnie nam w ręce, Sontag opisywała jako uzależnienie: „Tracę panowanie nad czytaniem. Jestem uzależniona – muszę iść na odwyk. Czytaniem zastępuję pisanie”. Jej żarłoczność nie dotyczyła tylko literatury – to była też żarłoczność wobec życia i wiedzy. Jako 15-latka sporządzała długie listy bardzo ambitnych lektur do przeczytania: Arystoteles, Dante, Eliot, Gide, Rilke, Dostojewski, Mann. Napędzało ją pragnienie wiedzy i zarazem dojmujące poczucie własnej niewiedzy. Stawiała sobie wysokie wymagania: „niewiedza nie jest czarująca” – notowała.

Przypominała w tym klasyczny wzór erudyty, który pragnął ogarnąć umysłem jak najwięcej wiedzy. Ten typ czytelnika ekstremalnego znamy od starożytności – to ci, którzy próbowali uporządkować wiedzę w sposób encyklopedyczny. Ich dzieła składały się z cytatów i wypisów. Jak Pliniusz Starszy, który chciał opisać wszystkie zjawiska przyrody (łącznie ze sztuką), a w czasach bizantyńskich patriarcha Focjusz, który cytował i streszczał to, co przeczytał. Dzięki niemu wiemy o wielu dziełach, które zaginęły. Dla starożytnych kultura była wręcz cytatem – to dlatego, że odwoływano się nieustannie do klasycznych wzorców z Aten V–IV wieku p.n.e. To dotyczyło również gatunków. Następne pokolenia powielały, cytowały klasyczne wzorce i nie wprowadzały zmian np. w obowiązkowym dla danego gatunku dialekcie literackim – grecka epopeja miała być taka, jak u Homera i już.

Ten rodzaj niespożytego czytelnika, który chce zbudować system wiedzy całościowej, znajdziemy choćby w przełożonym na nowo przez Annę Wasilewską Rękopisie znalezionym w Saragossie Jana Potockiego. Jego bohaterowie przypominają samego hrabiego Potockiego, wielkiego erudytę i myśliciela, który też miał wielkie i niespełnione ambicje. Jeden z bohaterów Rękopisu, Hervas, najpierw zgłębiał księgi, a potem w stu tomach chciał zamknąć całość wiedzy o świecie. Kiedy skończył, poczuł nieznany sobie wcześniej stan nudy i dla rozrywki udał się do rodzinnego miasteczka. Sto tomów zostawił w domu. Kiedy wrócił, okazało się, że jedyne egzemplarze dzieła głodne szczury podarły na strzępy. Zaczął odtwarzać wiedzę, ale zrozumiał, że dokonano nowych odkryć i nie zdoła za nimi nadążyć i przeczytać wszystkiego. W Księgach Jakubowych Tokarczuk pojawia się też postać XVIII-wiecznego encyklopedysty, księdza Benedykta Chmielowskiego, autora Nowych Aten albo akademii wszelkiej sciencyi pełnej. Chmielowski żył wśród książek na swojej plebanii i całą wiedzę, którą w nich znalazł, próbował przekazać innym w swojej encyklopedii. Cytował i przepisywał słowa innych.

Ten erudyta-encyklopedysta był czytelnikiem, który w księgach szukał wiedzy, ale w tej książce częściej będziemy przyjmować perspektywę czytelnika, który oddaje się lekturze dla przyjemności – jest „zwykłym czytelnikiem”, jak go nazwała Virginia Woolf: „Zwykły czytelnik (...), różni się od krytyka i uczonego. Jest słabiej wykształcony, a natura nie obdarzyła go nazbyt hojnie. Czyta raczej dla własnej przyjemności, niż po to, by przekazać wiedzę czy korygować cudze osądy. Nade wszystko kieruje się własnym instynktem, by za pomocą środków, które ma akurat pod ręką, stworzyć sobie pewną całość (...). Bywa pośpieszny, niedokładny i powierzchowny, tu złapie jakiś wiersz, tu znów fragment starego mebla, nie dbając o to, skąd pochodzą i jaka jest ich istota (...)”.

Zresztą te dwa rodzaje czytelnika, zwykły i badacz erudyta, nie muszą się wykluczać, a właściwie bardzo często się nie wykluczają. Wisława Szymborska, autorka cyklu felietonów Lektury nadobowiązkowe, była typem czytelniczki, która pochłaniała mnóstwo książek z dziedzin, o których nie miała pojęcia. „Lubię książki, w których liczy się nogi stonogom. Czytanie wyłącznie literatury tzw. pięknej ma w sobie coś przerażającego”. Szymborska pisała więc w swojej rubryce (najpierw w „Życiu Literackim”, potem w „Piśmie” i „Gazecie Wyborczej”) o książkach, których się zwykle nie recenzuje, a które zalegają na biurkach w redakcji: leksykony, poezje starożytne, wspomnienia, poradniki, przewodniki, atlasy zwierząt, słowniki itp. Dla Szymborskiej była to zresztą wiedza użyteczna – wiele z tych lektur przenikało potem do wierszy. Ale najważniejsze jest to, że bohaterem tych tekstów nie są wcale te zapomniane książki. Bohaterem, a właściwie bohaterką, Lektur jest czytelniczka, którą masa rzeczy ciekawi i zajmuje. Jest amatorką (w klasycznym znaczeniu tego słowa) czytania i poznawania świata: „Życia nam już nie staje, żeby sprawę zgłębić, a ciekawość i nostalgia zostały i dręczą”. Tak więc czytelniczka amatorka była „zwykłą” czytelniczką w znaczeniu Woolf, była pospieszna i niedokładna i nie zawsze dobrze kojarzyła, ale kierował nią wielki głód poznania.

Ja też nie potrafię oddzielić „profesjonalnego”, recenzenckiego czytania od bycia zwykłą czytelniczką. Właściwie nigdy nie przestaję nią być – czytam poprzez siebie, subiektywnie, emocjonalnie. Nie da rady inaczej.

„Co do mnie, lubię czytać wyłącznie dla przyjemności (...) lubię położyć się wygodnie, zapalić lampkę na nocnym stoliku, zasłonić szczelnie firanki i zapominając o wszystkim, przenieść się w świat zdarzeń odmalowanych przez pisarza. I przejmuję się ogromnie. Blednę i czerwienieję na przemian, wydaję krótkie stłumione okrzyki, zalewam się łzami, jeśli cierpienia kochanków nazbyt stają się okrutne, zaciskam pięści i przygryzam wargi, gdy obłuda i nikczemność odnoszą triumf nad szlachetnością”. Tak zaczyna jeden ze swoich felietonów w tomieRozmyślań przy goleniu Stanisław Dygat. Te wszystkie emocje możliwe były pod jednym warunkiem, że autor kochał bardziej bohaterów niż siebie samego. Niestety, poważna większość autorów w ogóle zaczyna pisać „z zaślepionej miłości do siebie samego”, a do swoich bohaterów ma stosunek feudalno-pańszczyźniany – komentował złośliwy Dygat, o którym pisano, że krytykował wszystko bez przerwy, nawet napisy po filmie w telewizji.

Pisarze zresztą bywają najlepszymi czytelnikami, tak jak Zadie Smith, która w zbiorze esejów jak zmieniałam zdanie jest wnikliwą i emocjonalną czytelniczką innych pisarzy. Jak wspaniale pisze o Davidzie Fosterze Wallasie! Pokazuje też, jak czytelnik zawłaszcza sobie książki. Czuje się w nich jak w wielopokojowych mieszkaniach. „Kiedy wchodzi się do ukochanej powieści, można poczuć, że się ją posiada, że nikt wcześniej w niej nie mieszkał” – pisze o Pninie. Czytelnik czuje się jak u siebie, bo konstruuje na nowo tekst. Czytelnik już nie jest tylko odbiorcą, konsumentem, ale detronizuje autora i staje się wytwórcą tekstu. Cudowne jest takie poczucie wielkiej swobody: możemy wtedy wpisać zakurzone powieści w nasze aktualne życie, a nie zastanawiać się, co pisarz chciał powiedzieć. A jednak Smith nie do końca chciałaby zdetronizować pisarza – potrzebna jest współpraca czytelnika i pisarza, czytanie jako rodzaj spotkania.

Czytelnicy żarłoczni pochłaniają dużo, ale nawet ci najbardziej żarłoczni nie zdołają przeczytać wszystkiego. A więc czytanie wiąże się często z poczuciem bezradności, ilu rzeczy się jeszcze nie przeczytało. Ale istnieją też czytelnicy wybredni, którzy odwracają się od mód, nowości, książek, „o których się mówi” i bestsellerów.

Robert Walser w Mikrogramach zapisuje rzeczy najbardziej nieistotne i marginalne. Jego surrealistyczne opowiastki układają się w historie rozmaitych niepowodzeń. Tak samo, jak zwraca uwagę na ludzi, którym się nie udaje (pisze też o swoich klęskach), tak samo przyciągali go autorzy książek, którzy nie odnieśli sukcesu. „Odmówiłem dziś lektury pewnej książki, która zyskała szalone powodzenie i z racji tej okoliczności towarzyszącej pozostawiła mnie zupełnie obojętnym, budząc we mnie raczej potrzebę przeczytania dzieła autora, któremu całkiem brak powodzenia. Z książkami i z ludźmi jest podobnie, z powodzeń wyrastają niepowodzenia, a z niepowodzeń kiełkują albo dojrzewają powodzenia”. Książki, które nie mają powodzenia, łatwej przegapić, ale znam wielu czytelników, którzy czytają w swoim rytmie, nie gonią za nowościami (nie da się nadążyć!) i wręcz z zasady nie czytają najgłośniejszych książek. I chyba najlepiej na tym wychodzą. W tym miejscu czytelnik zwykły ma nad zawodowym oczywiście przewagę.

Dobry pisarz zasługuje na dobrego czytelnika. Bywają też czytelnicy źli: „Flaubertowska Emma Bovary była złą czytelniczką. Pragnęła utożsamienia z heroinami romansów, chciała być jak one i coraz bardziej – nie zdając sobie sprawy z nieprzekraczalnej bariery między światem fikcji a rzeczywistością – do nich się upodabniała. Nie potrafiła zatem rozwinąć skrzydeł, a może raczej – pozostańmy przy motylej metaforze – jak ćma spłonęła w ogniu książek; finalny pożar sygnalizowały już wypieki na policzkach podczas jej panieńskich lektur” – pisał Tadeusz Komendant w jednym z felietonów w „Gazecie Wyborczej”. Ci, którzy po przeczytaniu Wertera zamierzali popełnić samobójstwo, też nie byli dobrymi czytelnikami, bo mylili fikcję z rzeczywistością. Natomiast takich naprawdę złych i zarazem najbardziej zagorzałych czytelników lubi opisywać Stephen King. Przypomnijmy sobie Annie Wilkes, bohaterkę Misery, która torturowała pisarza w imieniu jego bohaterki. „Dla czytelników jednym z najbardziej elektryzujących odkryć jest właśnie to, że są czytelnikami – że nie tylko potrafią czytać, ale że są w tym zakochani. Beznadziejnie. Bez reszty. Pierwszej książki, która to sprawi, nie zapomina się nigdy. Każda strona niesie nowe objawienie, nowy ogień i zachwyt: «Tak! Właśnie tak jest! Tak! Też to widziałem!». I oczywiście: «Ja też tak myślę! Ja też tak CZUJĘ!»” (King Znalezione nie kradzione). U Kinga ten idealny czytelnik jest zdolny do największych zbrodni, wielbi autora, ale może go znienawidzić i zabić, kiedy ten coś popsuje.

Alberto Manguel próbował stworzyć definicję idealnego czytelnika: „Pinochet, który zakazał czytania Don Kichota, gdyż według niego popierał on cywilne nieposłuszeństwo, był tej książki idealnym czytelnikiem”. Według Manguela, każdy pisarz, dobry czy zły, ma swojego idealnego czytelnika, który jest najlepszym odbiorcą, najlepiej zrozumie książkę. Czasem taki idealny czytelnik ma krótką pamięć: „ma nieograniczoną umiejętność zapominania i może wyrzucić z pamięci fakt, że Dr Jekyll i Mr Hyde to jedna i ta sama osoba, że Julianowi Sorelowi odetną głowę, a morderca Rogera Ackroyda nazywa się Tak-a-tak”. Idealny czytelnik czyta wielokrotnie. Na koniec jednak dodaje, że literatura nie zależy od idealnych czytelników, lecz jedynie od zwykłych, dobrych czytelników. Pewnie takich, jak ja i ty.

Bliski mi jest jeszcze obraz czytelniczki rozproszonej opisanej przez Tołstoja. Anna Karenina próbuje czytać w pociągu, ale jej wzrok coraz podnosi się znad książki, błądzi po śnieżnym krajobrazie za oknem, jest zbyt zaabsorbowana życiem, Wrońskim, żeby móc skupić się na czytaniu. I jeszcze mam w głowie obraz czytelniczki, która późno odkryła, że jest czytelniczką. To opowieść o matce pisarza Marka Bieńczyka z książki Jabłko Olgi, stopy Dawida. Od szkoły nie czytała książek, dopiero na starość nagle je odkryła, a potem coraz więcej czytała i coraz więcej jadła. Gdzieś tam czaiła się depresja, a te słodycze i książki – potem jedna powieść czytana wielokrotnie – trzymały ją po tej jasnej stronie. „Przez całe życie słodyczami zasypywała pustkę, do której wciąż zaglądała. Ale później przyszła ta książka, miewałem wrażenie, jej obecność coś w niej łagodziła – lepiej niż ciasta i czekolady”. Odkryła jedną książkę, którą czytała na okrągło, bo w niej odnalazła siebie. Czytała i jadła.

A więc jakim jesteś czytelnikiem? Ja jestem wszystkimi naraz. Żarłocznym, wybrednym, rozproszonym, zazdrosnym wobec swojego pisarza, a czasem złym, naiwnym. Uzależnionym i zarażającym uzależnieniem innych (właśnie nakryłam mojego syna, który przy latarce czytał o drugiej w nocy Harry’ego Pottera). I bardzo lubię te wszystkie zwroty: „droga czytelniczko” i wiersze „dla czytelnika” (choćby wspaniały Wiersz dla czytelnika Andrzeja Sosnowskiego). Albo zaczepki, jak w Tristramie Shandym: „Musisz, mój łaskawco, zdobyć się na odrobinę cierpliwości. (...) W miarę jak będziesz mi towarzyszył na kartach tej książki, nasza powierzchowna znajomość, którąśmy właśnie zawarli, zmieni się w zażyłość. (...) Kiedy zaś stąpać będziemy przed się powoli, albo śmiej się wraz ze mną, albo ze mnie, albo rób, co dusza zapragnie – tylko nie wybuchaj”. Zgoda, nie wybuchnę, i ty, Czytelniku – jeszcze nie wybuchaj!

(Sprawdź za to, w następnym rozdziale, czy jesteś od czytania uzależniony).

Zaleca się nie czytać

Ofiary tego nałogu poznasz po okularach. Nie bez powodu Orzeszkowa nazywała go „haszyszem”. Przecież już Homer był ślepy, wzrok stracili Dante i Borges, Milton, a Goethe, Schiller i Joyce popsuli sobie oczy. Cera niezdrowa, oczy podkrążone. To oni – bibliomaniacy.

Książki trują bardziej niż papierosy. Wiedział o tym bohater powieści Teresa Desqueyroux Mauriaca, który wolał swojej żonie (niedoszłej morderczyni) kupić papierosy niż książkę. Czytelnikom, oprócz bibliomanii, grozi cały zestaw schorzeń: donkiszotyzm, bowaryzm, grafomania, depresja, schizofrenia, hipochondria, manie, ataki samobójcze i jeszcze – abibliofobia, czyli strach przed tym, że nie będzie co czytać (może prowadzić do najgorszych zbrodni). Dotknięci tą przypadłością cały czas kupują lub wypożyczają kolejne książki. Na rysunku Andrzeja Mleczki znany profesor i bibliomaniak Henryk Markiewicz stoi na stosie książek z pętlą na szyi. – „Henryku” – pyta żona. – „Czy to znaczy, że przeczytałeś już wszystko?”.

Od bibliomanii do innych uzależnień jest tylko krok – łatwo wpaść w alkoholizm i narkotyki albo posunąć się do kradzieży, kiedy skończą się książki. Niektórzy nałogowi bibliomaniacy nie mają czasem oporów z przywłaszczaniem sobie cudzych książek. Ponoć Tuwim chodził w gości ze swoim ekslibrisem i kiedy znalazł coś ciekawego – zaraz przykładał pieczątkę i twierdził, że odbiera własną książkę, którą pożyczył gospodarzom.

A zaczyna się niewinnie: od czytania pod kołdrą, podczytywania pod ławką i przy jedzeniu. A potem nie można już przestać. Kręgosłup, oczy, zaburzenia psychiczne to nie koniec niebezpiecznych schorzeń. Czytelnik o słabej konstrukcji może ulegać wpływom, ani się obejrzy, a zarazi się czymś z książki. Niezdrowe jest nawet czytanie o chorobach. Przekonał się o tym bohater Trzech panów w łódce (nie licząc psa), który zajrzał do książki medycznej, żeby sprawdzić, jak leczyć katar sienny. Tak się zaczytał, że rozpoznał u siebie wszystkie możliwe schorzenia razem z tyfusem, chorobą św. Wita, artretyzmem i cholerą. Tylko jedna choroba go ominęła – puchlina kolan, na którą cierpiały panny służące od częstego klękania w kościele.

A straty moralne? Już Grecy odkryli szkodliwość czytania. Dla Sokratesa, jak czytamy w Fajdrosie Platona, tekst pisany był „farmakonem”, czyli zarówno lekarstwem, jak i trucizną. Uważał on, że niektórzy ludzie nie powinni czytać samodzielnie, bo to może im mieszać w głowach, szerzyć moralne zepsucie. Menander uważał, że czytanie jest niebezpieczne zwłaszcza dla kobiet, bo dostarcza zbyt silnych emocji słabym umysłom. Seneka zalecał ostrożność przy czytaniu, bo nadmiar lektur sprawia, że myślenie staje się chwiejne. Nietzsche też ostrzegał: „To, że każdemu wolno posiąść umiejętność czytania, szkodzi z czasem nie tylko pisaniu, ale i myśleniu”.

Don Kichot jest przewodnikiem wszystkich bibliomaniaków. Zanim wyruszył na poszukiwanie przygód, naczytał się romansów rycerskich, które zawróciły mu w głowie: „Krótko mówiąc, szlachcic nasz tak się w czytaniu zapamiętał, że nad księgami spędzał całe noce, od wieczora do rana, i całe dni, od rana do wieczora. Na skutek tego ciągłego czytania tak mu mózg wysechł, iż całkiem rozsądek utracił. Wyobraźnia jego napełniła się wszystkim tym, o czym w księgach czytał, a więc wyobrażeniem czarów, zwad, bitew, ran, namiętności, miłosnych wyznań, udręk i innych niemożebnych bredni. Wbił sobie do głowy ćwieka, że wszystkie te książkowe wymysły i majaczenia są prawdą, i nie było już dla niego historii prawdziwszej ani pewniejszej na świecie”. To z książek wziął pomysł, by stać się błędnym rycerzem. A potem w trakcie podróży, kiedy miał za coś zapłacić, mówił, że żaden błędny rycerz w książkach za nic nie płacił. Don Kichot był czytelnikiem szalonym, dla którego książki stały się prawdziwsze niż życie, i przekonanym, że to życie powinno je naśladować. Borges mawiał, że od Don Kichota różnił się tylko tym, że nigdy nie wyszedł z biblioteki i nie zaczął walczyć z wiatrakami.

Lista zatrutych czytaniem, tych, którzy śnią na jawie, jest w samej literaturze długa: „Ty mnie zabiłeś! – ty mnie nauczyłeś czytać!/W pięknych księgach i pięknym przyrodzeniu czytać!/Ty dla mnie ziemię piekłem zrobiłeś/i... rajem/A to tylko ziemia”. – Gustaw w Dziadach wypominał to księdzu, swojemu dawnemu nauczycielowi. Winne były też książki zbójeckie (czyli Nowa Heloiza Rousseau i Cierpienia młodego Wertera Goethego), które zaszczepiały idealizm i skłonność romansową. Ofiarą romantycznych mrzonek i książek zbójeckich był też Wokulski. W Paryżu, kiedy nie mógł pracować, zrzucał winę na Mickiewicza: „Teraz już wiem, przez kogo jest tak zaczarowany (...). Zmarnowaliście życie moje... Zatruliście dwa pokolenia! – Oto skutki waszych sentymentalnych poglądów na miłość”.

W Anglii końca XVIII wieku pojawiło się określenie „epidemia czytania” i „mania czytania”, a literaturę oskarżano o szerzenie traum, zaburzeń umysłowych i moralnej zgnilizny. Oczywiście potwierdzeniem tych zarzutów były skutki wydania Cierpień młodego Wertera i szerząca się plaga samobójstw (sam Goethe przeżył ponad osiemdziesiąt lat). XIX wiek przyniósł wielki rozwój literatury popularnej i masowej. Schopenhauer nie miał złudzeń, że zła literatura to intelektualna trucizna, która niszczy mózg. Największym szkodnikiem były romanse. Z anonimowego, XIX-wiecznego dziełka O skutkach szkodliwych czytania romansów możemy się dowiedzieć, że „Bujna wyobraźnia młodych czytelników romansów najszkodliwszymi zapełniona bywa żywiołami, namiętności ich są przedwczesne, są gwałtowne, nieukrócone, przy najtroskliwszym staraniu nie dają się poskromić. Podobni czytelnicy szukają tylko sposobności, by podobnych szaleńców mogli grać rolę, podobnej mniemanej używać szczęśliwości, jaką romanse opisują”. Czytelniczki romansów, takie jak Emma Bovary, nie odróżniały fikcji od rzeczywistości. Emma chciała, by rzeczywistość była równie poetyczna jak romanse i dlatego sama zachowywała się jak bohaterka romansów – znajdowała sobie kochanków, pisała romantyczne listy, ale i tak nie mogła uciec od siebie, stać się kimś innym niż prowincjonalną mieszczką. Co gorsza, „bowaryzm” okazał się zaraźliwy. Karol, mąż Emmy, mimo że zdawał sobie sprawę z wpływu książek na jej życie i anulował abonament biblioteczny – po jej śmierci sam przejął te romantyczne nawyki. Emma różniła się od Don Kichota tym, że nie chciała naprawiać świata. A łączyło ich to, że oboje próbowali przenieść fantazję ze świata książkowego do rzeczywistości.

Slogany promujące czytanie głoszą, że człowiek, który czyta, jest szczęśliwszy. Czytelniczki romansów, które odrywają się od smutków, rzeczywiście znajdują poczucie zadowolenia i oderwania. Również kiedy czyta się Stephena Kinga, świat znika. Sama nie mogłam przerwać lektury powieści Znalezione nie kradzione, chociaż przyszli goście, rodzina wołała, wysyłali delegację. Nie mogłam odłożyć książki, dopóki nie rozegrało się decydujące starcie z mordercą. Ale kiedy czytałam D.F. Wallace’a, który zmusza czytelnika, żeby razem z bohaterką zszedł na samo dno depresji i poczuł, jak to jest upokarzać się w tej chorobie – to przecież nie byłam szczęśliwa. Literatura otwiera w nas różne szufladki, ale czasem przynosi ciemną wiedzę. Dla bohatera Nagiego sadu Myśliwskiego czytanie było doświadczeniem dwuznacznym, nie pomagało w życiu. Bohater wcale książek nie kochał, czasem ich nienawidził. „Niektórzy mówią o książkach jako o zaczarowanym świecie, o tym, ile zawdzięczają książkom w swoim życiu (...), ale ja tam mozoliłem się nad niemi dzień w dzień, świątek, piątek, i niczego dobrego nie zaznałem prócz zwątpień. (...) Skąd mogłem wiedzieć, że książki nie są martwe, lecz jak stworzenia przewrotne, podstępne, nieżyczliwe, bo gdy nie mogą strachem zmóc, wtedy cię kuszą, obiecują więcej, niż mogą, niby otuchę ci dodają, a zwodzą, wciągają w tę swoją mądrość jasną, przestronną, jak pańskie pokoje, lecz kiedy dobrze się rozejrzysz, widzisz, żeś w zwątpienia spętany”.

Czytanie skazuje na samotność. Mola książkowego, który zawsze siedzi z boku, rówieśnicy i otoczenie zwykle traktują jak odmieńca – mnóstwo takich postaci znajdziemy w literaturze i wżyciu. Urszula Flis, bohaterka dwu filmów Marcela Łozińskiego, mieszka na wsi, pracuje w polu, najbardziej lubi pasać krowy, bo wtedy może bezkarnie czytać, płakać na losem nieszczęśliwych bohaterów. Łoziński pierwszy raz zrobił o niej film Wizyta w 1974 roku. Dla sąsiadów była dziwadłem – samotna, z nosem w książce, ani na tańce, ani na pogaduchy. W drugim filmie nakręconym w 1998 roku właściwie nic się nie zmieniło – Urszula Flis szła w pole z Nędznikami w kieszeni. Kiedy rozpakowywała książki z kartonu, jej twarz rozjaśniła się szczęściem – to byli jej najbliżsi przyjaciele. Pisała listy do znanych ludzi – w ten sposób uczestniczyła w życiu kulturalnym. Nie mogła opuszczać gospodarstwa nawet na jeden dzień, bo kto wydoi krowy? Czasem myślała, że jej życie mogło potoczyć się inaczej, ale jednocześnie była pogodzona z tym, jak ono wyglądało. Literatura nauczyła ją przenikliwości, dzięki której sama patrzyła na siebie jak na bohaterkę literacką, zdawała sobie sprawę, że uciekła od życia. Te wszystkie książki dały jej dostęp do innego świata, dzięki nim była szczęśliwa, i jednocześnie wyjęły ją z otoczenia. Zapłaciła wysoką cenę za bycie inną, za bycie czytelniczką.

Najgorzej jest wtedy, kiedy namiętni czytelnicy zaczynają pisać. Orlando z powieści Virginii Woolf najpierw cierpiał na chorobę czytania, a potem sam zapragnął tworzyć fikcyjne światy. „Kiedy bowiem choroba czytania weźmie organizm we władanie, tak go osłabia, iż staje się podatny na tę drugą zarazę, co drzemie w kałamarzu i ropieje w gęsim piórze. Nieszczęśnik zabiera się do pisania”. I nim ukończył dwadzieścia pięć lat, napisał około pięćdziesięciu książek, powieści i poematów, wszystkie romantyczne i wszystkie długie. A potem sam spalił wszystkie swoje dzieła, kiedy stracił wiarę w literaturę. Borges mówił, że biblioteka jego ojca była dla niego błogosławieństwem i przekleństwem dla jego czytelników, ponieważ sprawiła, że on sam zaczął pisać. Namiętność do czytania tworzy jednak nie tylko Borgesów, ale rzesze grafomanów, którzy z wielką przyjemnością i bez opamiętania zaczerniają strony. Jednych pisarzy literatura ośmiela, innych paraliżuje: „Kiedy zaczynałem pisać – zdawało mi się, że powinienem czytać, gdyż to pomoże mi w pisaniu; kiedy czytałem – zrywałem się i wybiegałem na miasto, gdyż wydawało mi się, że powinienem podglądać ludzi; rozmawiałem z ludźmi i wtedy znów wydawało mi się, że tracę czas na rozmowy, a przecież powinienem pisać – Chryste Panie, myślałem, że zwariuję. (...) I z każdym dniem wiedziałem mniej i z każdym dniem popadałem w rozpacz, że nigdy nie przeczytam tego, co powinienem przeczytać. Wreszcie dano mi Gombrowicza do czytania i wtedy już oszalałem zupełnie” (Marek Hłasko, Piękni dwudziestoletni).

Skoro wszystko, co najgorsze, idzie z książek – trzeba je palić. Tak myśleli rozmaici dyktatorzy. Palił książki chiński cesarz Shi Huangdi, palono książki w 1933 roku na rozkaz Goebbelsa. Od średniowiecza po czasy współczesne nieustannie tworzono listy szkodliwych heretyckich i nieprawomyślnych tytułów. Książki były oskarżane o szerzenie herezji, satanizmu, demoralizację i degenerację. Za posiadanie zakazanych tytułów trafiało się do obozów i więzień. Wiek XX, wiek ożywionej pracy cenzorów, już się skończył, ale cenzura nie znikła. Ciągle może się okazać, że historia literatury jest historią ksiąg niesłusznych, których zaleca się nie czytać.

Czasem nie trzeba nawet cenzury wprowadzać – amerykańscy studenci uniwersytetu Columbia sami zaprotestowali przeciwko zgubnym skutkom lektur, które mogą wywoływać stany depresyjne i myśli samobójcze (Pani Dalloway Virginii Woolf). Albo mogą zachęcać do przemocy i przywoływać niechciane wspomnienia o toksycznej rodzinie (Wielki Gatsby Scotta Fitzgeralda). Według studentów Columbii, nawet Owidiusz może być szkodliwy, bo w Przemianach zbyt obrazowo opisywał gwałt.

Co więc można robić z takim wybuchowym materiałem? Jak unikać złego? Otóż można na przykład ćwiczyć się w nieczytaniu i uczyć tej umiejętności innych. Jeden z bohaterów jeśli zimową nocą podróżny Calvina nie czytał nic: „Tak dobrze wyćwiczyłem się w nieczytaniu, że nie czytam nawet tego, co nasunie mi się przed oczy przypadkiem. Nie jest to łatwe: uczą nas czytać, kiedy jesteśmy dziećmi, i potem do końca życia pozostajemy niewolnikami całej tej pisaniny, którą nas zarzucają. Może na początku kosztowało mnie to trochę wysiłku, zanim nauczyłem się nie czytać, ale teraz przychodzi mi to w sposób zupełnie naturalny. Sekret polega na tym, żeby nie odwracać wzroku od napisanych słów, przeciwnie, należy patrzeć na nie tak długo, aż znikną”. Zarywanie nocy? Po co to komu. A, nie daj Boże, wzruszy, zaboli, zmusi do myślenia. Mało mamy kłopotów w życiu i powodów do bezsenności? Ale na szczęście już ponad sześćdziesiąt procent Polaków nie czyta. Brawo, świetny wynik! Kto czyta, ten trąba – cytujmy Gombrowicza (bez czytania!). I nie dajmy się propagandzie zgniłych bibliomaniaków.

W tak miłych okolicznościach przyrody, czyli pozycje czytania

„Przybierz najwygodniejszą pozycję: usiądź, wyciągnij nogi, połóż się, zwiń w kłębek. Połóż się na plecach, na boku, na brzuchu. Usiądź na krześle, na kanapie, na fotelu na biegunach, na leżaku, na pufie. Na hamaku, jeśli masz hamak. Połóż się, oczywiście, na łóżku albo do łóżka. Możesz nawet stanąć na głowie w pozycji jogi. Z książką do góry nogami rzecz jasna”. W dalszej części wstępu do jeśli zimową nocą podróżny Italo Calvino zastanawia się, jak to by było czytać w siodle, skoro kiedyś czytano na stojąco przy pulpicie po zejściu z konia. Byli i tacy zapaleńcy, którzy czytali, chodząc, by nie tracić nawet chwili. Calvino oczywiście ironizuje, ale faktem jest, że każdy ma jakieś swoje ulubione miejsce do czytania. Nie lubię czytać przy biurku, do czytania służy fotel albo łóżko. Czasem oczywiście usypia się przy tym i psuje się wzrok. Mój mąż po miesiącu czytania Karola Maya w łóżku nabawił się krótkowzroczności. Czytanie w łóżku jest bardzo przyjemne i ma w sobie coś z zakazanego owocu. „Stwarza szczególne poczucie prywatności – pisze Alberto Manguel w Mojej historii czytania. – To czynność egocentryczna, nieruchoma, wolna od zwyczajowych towarzyskich konwencji, ukryta przed światem, a ponieważ odbywa się w pościeli, w sferze kojarzącej się z żądzą i grzesznym lenistwem, ma w sobie posmak rzeczy zakazanych”.

Ilu z nas czytało pod kołdrą z latarką? Pisarz Josef Škvorecký wspominał, jak w dzieciństwie dokładnie o dziewiątej musiał mieć zgaszone światło. Zwijał się wtedy w kłębek pod kocem, wyciągał latarkę i czytał, dopóki nie usnął z wyczerpania. Pamiętam, że jedną z tajnych lektur, którą chowałam pod poduszką, była powieść erotyczna Lato z Monikę. – To nie jest chyba książka dla dzieci w twoim wieku – powiedziała ciocia, kiedy nie zdążyłam na czas jej schować. Coś odburknęłam, ale udało mi się w ten sam sposób dokończyć czytanie. Największą przyjemnością związaną z dzieciństwem było, jak pamiętam, połączyć radość jedzenia i czytania w łóżku. Przypominałam łapczywego czytelnika w typie doktora Samuela Johnsona (opisanego przez Jamesa Boswella), który przy obiedzie zwykle trzymał książkę zawiniętą w serwetę, by mieć w pogotowiu drugą przyjemność, kiedy minie pierwsza. Widzę siebie leżącą na brzuchu na tapczanie, a przede mną Trzech panów w łódce (nie licząc psa) Jerome’a K. Jerome’a i talerz z mięsnym curry mojej mamy. Ha, teraz nie byłabym zachwycona, gdyby mój syn tak leżał z książką, jedząc. Już wpadł na pomysł, że można czytać z latarką pod kołdrą. Kiedy przez pewien czas nie mógł spać, sama poradziłam mu, żeby sobie czytał. Okazało się, że to wcale go nie usypia, przeciwnie, mógłby tak spędzić niemal całą noc. Co robić, gdy następnego dnia idzie na ósmą do szkoły? Adam Ważyk wspominał, że w dzieciństwie książki, które miał czytać samodzielnie, znajdował na kołdrze podczas choroby. Układał je starszy brat, który chciał go zachęcić do czytania. Kiedyś zostawił mu Trzech muszkieterów i potem już żadna powieść przygodowa nie dostarczyła mu takich emocji. Z podobnymi emocjami tę samą książkę czytał niedawno mój syn.

Czytanie w chorobie, czasem z gorączką, intensyfikowało doznania, nikt nie przerywał, nie kazał wyjść na dwór, uprawiać sportu, uczyć się angielskiego. Czas w chorobie mógł być bez reszty poświęcony czytaniu. „Niczego bodaj w naszym dzieciństwie nie przeżywamy równie głęboko jak dni, którym pozwalamy przeminąć bez naszego udziału, poświęcając je ulubionej książce” – pisał Proust w eseju O czytaniu.

W dorosłym życiu, niestety, od takiej beztroskiej lektury odrywa nas znacznie więcej. Uciekając od rozmaitych dorosłych spraw, wielu ludzi szuka schronienia w książkach. „Wszędzie szukałem szczęścia, ale znaleźć je potrafiłem tylko w kąciku, z książeczką” – pisał w XV wieku Tomasz a Kempis. Czytanie przywraca do życia: „Po pracy chronię się w prozie jak na zbawczej wyspie. Przez cały dzień siedzę w zgiełku, ale wieczorem przeprawiam się na wyspę, i kiedy czytam pierwsze zdania, to za każdym razem wydaje mi się, że wypływam łodzią daleko na wodę. Jedynie dzięki tym cowieczornym lekturom jestem jeszcze jako tako przytomny” (WG. Sebald, Czuję. Zawrót głowy). Na słynnym zdjęciu Andre Kertesza z 1929 roku nieznana staruszka czyta w łóżku z baldachimem i zasłonami. Zrobił je w domu starców w Beaune. Niezwykłość fotografii polega na tym, że wygląda jak obraz jakiegoś holenderskiego malarza, mamy perspektywę uzyskaną przez kolejne zasłony, staruszka nosi staroświecki czepek, nie widać, niestety, co czyta. Romans? Biblię? Nigdy się nie dowiemy.