Kryształy Czasu: Saga o Katanie, Tom I z XIII, Labirynt Śmierci. Część 1 - Artur Szyndler - ebook

Kryształy Czasu: Saga o Katanie, Tom I z XIII, Labirynt Śmierci. Część 1 ebook

Artur Szyndler

2,2

Opis

Wydawało się, że Natak - bóg i zabójca bogów został zgładzony. Ale nie, Asteriusz – Bóstwo Dobra i Czasu pamięta go, a więc przetrwał.

Bogowie są przekonani, że gdy odrodzi się, zgładzi ich, dlatego podejmują decyzję o udaniu się dwóch z nich 9 tysięcy lat wcześniej, tam gdzie czas został przerwany. Tam, gdzie stojący pośród paladynów i druidów młody rycerz, tan Arkadian w tajemniczych okolicznościach, zdekoncentrowany nagle przez pędzącego na oślep kapłana, ścina Drzewko Równowagi.

Tam, gdzie w Labiryncie Śmierci rodzi się małe orczątko, które w przyszłości zostanie władcą potężnego imperium i wreszcie bogiem.

To w celu bezpiecznego wyprowadzenia go z Labiryntu Śmierci zawiązuje się drużyna złożona z paladynów, druidów, kapłana, krasnoluda i elfiej dziewczyny oraz dwóch bogów przybyłych z przyszłości.

Po dramatycznych wydarzeniach drużyna wkracza do Labiryntu Śmierci. Już nie tylko muszą uratować Katana, muszą również odnaleźć sadzonkę nowego Drzewka Równowagi a Asteriusz odszukać, chociaż nikły ślad po zabójcy bogów.

Czy to się uda? Czy te wszystkie zadania zostaną wykonane?

Labirynt Śmierci to inny plan egzystencji o dziwnych i zagadkowych właściwościach niespotykanych gdzie indziej. To trzy poziomy, z których każdy następny jest trudniejszy do przebycia od poprzedniego. Rządzony przez bezwzględnego i tajemniczego władcę, Bezimiennego, który zrobi wszystko, by z niego nie wyszli. By ich misja nie powiodła się.

Doskonale wiedzą, że tylko jedna na sto wypraw w te podziemia kończy się sukcesem, a im towarzyszy wywołująca dreszcze straszliwa i nieodwracalna przepowiednia „Z tych śmiertelnych, co tutaj stoją, do Labiryntu Śmierci wejdzie ponad dwudziestu. Opuści go dwoje żywych i jeden martwy…”

Ale czy wykonają misję?

Daj się wciągnąć wartkiej akcji. Zobacz oczami bohaterów komnaty i korytarze labiryntu, nieprzebrane ilości potworów. Chwyć za broń i oczami wyobraźni pomóż drużynie. Bądź ich wiernym towarzyszem. Poznaj niezwykle bogaty świat Ochrii oczami każdego z członków grupy. Rozpocznij swoją przygodę z Kryształami Czasu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 910

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,2 (5 ocen)
1
0
1
0
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




KRYSZTAŁY CZASU: Saga o Katanie tom I z XIII Labirynt Śmierci część 1

Okładka:

Dominik Gajewski, Mariusz Brzostowski,

według projektu Artura Szyndlera

Ilustracje na okładce:

Dominik Gajewski, Artur Hejna, Marta Jurkowska, Jarosław Musiał, Mariusz Siudak, Katarzyna Wilczek

Ilustracje w książce:

Patryk Cabała, Artur Hejna, Kamil Jadczak, Marta Jurkowska, Piotr Latka,

Sylwia Malon, Jarosław Musiał, Krzysztof Piasek, Piotr Timoszuk,

Kamil Turek, Mariusz Siudak, Mateusz Wilma, Katarzyna Wilczek

Redakcja tekstu:

Hanna Szyndler

Skład DTP i korekta:

Hanna Opala

Obróbka grafik:

Maciej Handzlewicz

Wydanie I

Warszawa 2014

ISBN 978-83-64966-02-6

Nakład 1200

Wydawca:Wydawnictwo PALADYNAT

Redaktor naczelny:

Hanna Szyndler

Adres do korespondencji

Wydawnictwo PALADYNAT sp. z o.o.

Ul. Włościańska 18/1, 01-710 Warszawa

Tel: +48 600281020; fax: +48 (22) 6634271

e-mail:[email protected]

Dystrybucja i sprzedaż wysyłkowa:

Wydawnictwo PALADYNAT sp. z o.o.

www.paladynat.pl

Copyright@2014 by Artur Szyndler

All rights reserved.

Nazwa przygotowana dla wersji angielskiej:

Krystals of the Time: Saga of the Katan volume I of XIII – Labirynth of Death part 1

Przygotowanie pliku ePub:

Legimi sp. z o.o.

Od Autora

Kryształy Czasu: Saga o Katanie to dzieło dedykowane wszystkim fanom fantastyki, a szczególnie miłośnikom gier fabularnych. Jest to rzadko spotykane połączenie prawdziwego High & Heroic Fantasy, bez żadnych ograniczeń i barier. Specjalny prezent dla tych, którzy kiedykolwiek grali w Gry Fabularne. Książka powstała na podstawie tysięcy oryginalnych przygód, które ongiś wymyśliłem i prowadziłem.

Wielu z Was poznało stworzony przeze mnie RPG Kryształy Czasu. Tą powieścią chciałbym złożyć hołd za dziesiątki godzin, które spędziliście na sesjach toczących się w świecie Kryształów Czasu i za to, że Wam się podobało. To dla mnie zaszczyt, że mając do wyboru całe dziedzictwo literatury fantastycznej, wybraliście właśnie mój świat i to przy nim się dobrze bawiliście.

Na pisanie gry fabularnej Kryształy Czasu poświęciłem ongiś tysiące godzin pracy. Przez dziesięć lat, miast cieszyć się urokami młodości, tworzyłem dla Was system RPG. Jakiś czas temu zdecydowałem się powtórzyć ten wysiłek i przedstawić wam świat Kryształów Czasu w jego oryginalnej formie, w postaci powieści.

Proponuję pełne oszałamiających sytuacji i zaskakujących zwrotów akcji przygody drużyny niezwykłych postaci, z których właściwie nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Intrygi, walki, romanse, niestworzone historie i legendy w jednym dziele – 1400 stron pierwszego tomu czeka na Was. W nim, na każdej stronie znajdziecie pomysły na ciekawe przygody do gier fabularnych.

Jak to powiedział jeden z fanów: „Czas w grach fabularnych będzie się dzielił na okres przed powieścią Kryształy Czasu: Saga o Katanie, i  czas po niej”. Ciekawe, czy tak będzie naprawdę?

Artur J. Szyndler

Rozpoczęto pisanie w Nottingham 2004.05.13 – 21.45, w dniu 39 urodzin autora. Na podstawie oryginalnej wersji gry fabularnej Kryształy Czasu autorstwa tego samego Artura Szyndlera, która w formie elektronicznej i wydruku powstała w latach 1985-1990.

Chciałbym podziękować testerom wstępnym za wyjątkową pracę włożoną w ocenianie książki na etapie jej pisania. Bez waszych wielce pozytywnych ocen nie byłoby tej powieści.

Podziękowania te składam Krzysztofowi Rembikowskiemu i jego załodze:

Annie G., Joli S., Łukaszowi J., Konradowi Ch., Adzie A.,

Marcinowi W., Mariuszowi S., Beacie K., Andrzejowi G.,

Halinie N., Damianowi S., Grzegorzowi W.

Dodatkowe i specjalne podziękowania składam testerom ostatecznym za ich nieocenioną pomoc w wyszukiwaniu tego, co mogłem przeoczyć… Specjalnie zostawiliśmy te 3 drobne błędy merytoryczne, niech inni mają satysfakcję z odnalezienia ich.

Podziękowania te składam Marcinowi Łuciowi i jego załodze:

Andrzejowi Ż., Arkadiuszowi S., Leszkowi M., Krzysztofowi R.,

Kubie B., Gustawowi W.

Prolog

ŚMIERĆ BOGA

– Jam jest Natak Wielki, prastary bóg i najokrutniejszy z zabójców bogów. Dziś nadszedł mój koniec. Ale zanim mnie zgładzą i nim całkowicie pamięć o mnie zaginie, wysłuchajcie tej historii. Skupcie się na niej, jeśli chcecie dowiedzieć się tego, co my, wszechmocni, najbardziej przed wami strzeżemy. Usłyszcie o naszej słabości, o naszych walkach i losie, jaki wam gotujemy…

– Jam jest NATAK, bóg i zabójca bogów.

Ma moc i siła niejedno bóstwo zniszczyła.

Teraz naprawdę przyszedł kres. Mój piękny świat z niezliczonymi planetami, oddani bez granic wyznawcy i fanatyczni kapłani… odeszli. Zniszczono me światy. Planety przestały istnieć, a tym samym świątynie starto z powierzchni ziemi. Nikt z wiernych nie przeżył, a pamięć o nich i o mnie wymazano. Tak właśnie straciłem swe moce. Nie mam już sił. Lęk przed kompletnym unicestwieniem mego imienia osłabia mnie na zawsze.

Zbliża się mój koniec w imię Jedynego Prawa Boskości, przed którym nie ma ochrony. Tak jak nie ma życia bez oddechu, tak i boga bez niego. Brzmienie tegoż prawa jest zawsze ostatnią rzeczą, o której myśli konający bóg. Te same myśli mam i ja. Nim odejdę, objawię wam teraz Jedyne Prawo Boskości:

Czy Przekleństwem jest to, czy też Moc to Wieczysta?

…W każdym bogu jest to, jako rzecz oczywista,

Nic nie wpłynie na to, bo bóstwami to rządzi,

Nie rozerwie nic to, bo moc im to utrąci.

Wiara Wyznawców to: Czysta Bogów potęga,

Świątynie zaś ich to: Prawdziwa Zmysłów Wstęga,

Zabierz wyznawców to: W niemoc bóstwo popadnie,

Zniszcz mu świątynie to: W otchłań letargu wpadnie,

Słowa zatrzymaj to: Zapomną Moc Imienia,

Brak Głoszenia to: Myśl boga w Sen zamienia.

Ostatnie Prawo to: Gdy brak o nim Zapisu,

Gdyż przyczyną jest to: Ich Istnienia Wypisu.

Ciało me boskie otacza drętwota, moc odchodzi i umysł pogrąża się w letargu. Niedługo przestanę istnieć”.



Wrota świątynne pękły i rozsypały się w proch. Do wielkiego holu zdobionego przeinaczonymi symbolami martwych bóstw po raz pierwszy wkroczyli obcy awatarzy. Właściwie to wpłynęli, unosząc się w powietrzu. Człekokształtne lub niehumanoidalne formy wyobrażały ulubioną rasę lub tę, z której się wywodzili. Ich oblicza i spojrzenia wyrażały gniew, wzburzenie i nienaturalną wręcz żądzę zemsty. Powoli rozpływające się w przezroczystą nicość ściany ostatniej już ostoi Nataka pokazywały to, co się działo wokół świątyni. Tam niezliczone zastępy kolejnych awatarów szły w miliony milionów – dalej niż horyzont gwiazd na czarnym niebie wszechświata. Nikt ze śmiertelnych nigdy nie był świadkiem takiego zgromadzenia bogów i nie pojąłby jego znaczenia. Zresztą śmiertelnych tam już nie było.

Nim jeszcze resztki świątyni przestały migotać w swych okruchach woli pozostania na tym świecie, pierwszy z wkraczających bogów odezwał się mową zrozumiałą dla każdego z boskich. Grom jego głosu zagłuszył szum nienawiści kolejnych postaci z tyłu.

– Nastał twój kres, Nataku!!!

– Koniec zagłady bogów i ich domów!!!

– To ostatnia chwila twego bytu i niebytu!!!

– Imperium ci unicestwiliśmy, a wiarę w nim wymazaliśmy do ostatniego symbolu. Nic teraz nie powstrzyma NAS od starcia cię z powierzchni świata i zapomnienia o twym istnieniu, od pozbycia się ciebie na zawsze!

Głoszący to awatar Asteriusza był trzymetrowym ludzkim humanoidem o łysej czaszce, długiej, zgrabnie zaplecionej brodzie, odzianym w błękitną przepaskę. Jego mięśnie, mieniące się w świetle coraz to bardziej widocznych gwiazd, przypominały stalowe konary z dłońmi wielkości potężnych bochnów chleba. Nim jego głos umilkł, słabe, ale stanowcze, dobiegające znikąd słowa Nataka przerwały mowę Asteriusza:

– Znam waszą wolę zgładzenia mnie i siłę, z jaką ten zamysł realizujecie. Sam niszcząc nieśmiertelnych wręcz domagałem się tego, ale w odróżnieniu od wielu z was przygotowałem się na konsekwencje. I to nie jako wieczysta istota Boskich Praw, której specjalnością było mordownie bogów. Nie! Całe moje jestestwo, domeny, etosy i moce dotyczą właśnie tej chwili. Nic mnie nie powstrzyma, a moc ma zwielokrotnieje w wieczystej zemście…

– Nataku – przerwał wypowiedź wdzięczny głos blond piękności należący do jednej z bliżej stojących awatarek. – Nic nie uchroni boga od jego boskiej ułomności, która zarazem daje nam tak wiele mocy. Po co igrasz z nami? I tak zginiesz…

– I tu się mylicie! Jam jest ten, co zgładził tysiące takich jak wy, i to wraz z ich wszelkimi wyznawcami i zapiskami. Za chwilę któryś z Was poczuje coś, co zmąci wam wszystkim spokój otchłani przyszłych lat. Wkrótce ponownie stawię się tu nowy, potężniejszy i zajmę się mym przeznaczeniem! Wybiję Was jeden po drugim. I ty, Asteriuszu, zginiesz jako pierwszy… I na koniec, w imię me sam ostanę…

Nie było mu jednak dane dokończyć klątwy. W tej właśnie chwili miliony bogów na niezliczoną ilość sposobów zaczęło likwidację ostatniego świadectwa istnienia odszczepieńca. Echo słów Nataka zanikało w imię Jedynego Prawa Boskości. I w końcu strącony z piedestału bóg zamilkł. Na zawsze, jak uważali jego pogromcy. Któryś z awatarów na głos wyrecytował inną wersję Prawa. Jego słowa towarzyszyły ostatnim chwilom wymazywanego imienia i niknącemu w pustce niebytu ostatniemu ze światów Nataka:

Moc i siła boga od wyznawców pochodzi,

Ustami Kapłanów swoją wolę dowodzi.

Świątynie są jego uszami i oczami,

Symbole Wiary są zaś wyznawców tarczami.

Dary lub ofiary próżność boga radują,

Pieśni i modlitwy znaczenie mu budują.

Fanatyzm jest orężem, co światy podbija,

Spełnianie modłów wiernych zaś nudę zabija.

Te świadectwa istnienia tworzą wszechmoc boga,

Lecz w nieskończonym bycie i szczęściu jest trwoga.

Bo gdy ostatni wyznawca śmiercią polegnie,

I w możliwościach boga niemoc wnet zalegnie.

Gdy nie ma świątyni – nie widzi on tam świata,

Lecz by nastąpiła wieczysta boga strata,

Musi zabraknąć Imienia w zapiskach wszelkich

I to jest właśnie ta Nemezis bogów wielkich!

W tym właśnie momencie wszystko, co dotyczyło Nataka przeszło w niebyt.

Ale czy aby na pewno…?



Awatarzy zaczęli kolejno znikać, opuszczając miejsce, które przed sekundą było czymś, co mogłoby pamiętać ostatni czas. Miejsce, gdzie kiedyś unosiła się planeta ze świątynią zgładzonego boga. Nagle, gdy ostatni tysiąc istot jeszcze przez moment unosił się w kosmicznej pustce, coś się wydarzyło. Niektórzy zdezorientowani patrzyli na Asteriusza. Zobaczyli w jego postawie coś, co przyprawiłoby ich o gęsią skórkę i szok, gdyby mogli tylko pozwolić sobie na takie odczucia. ON COŚ PAMIĘTAŁ…

Z wyrazem twarzy, który mówił wszystko, Asteriusz przerwał ciszę i rzekł:

– Niemożliwe, to niemożliwe! – Chwila zaskoczenia przedłużała się. Otaczający go bogowie powoli kojarzyli, co chce powiedzieć. Ich mimika – jeżeli tylko istniała – wyrażała to samo.

– Ja – Bóg Przepowiedni, Przeznaczenia i Idealnego Dobra – patriarcha dwóch światów i członek 527 panteonów, czczony od sześciu milionów lat pod imieniem Asteriusz Wielki, mówię wam… Pamiętam boga, którego zgładziliśmy przed chwilą. Pamiętam go, mimo że wola milionów z nas wymazała go z naszej i świata pamięci. Zniszczyliśmy go w sposób doskonały – doskonalszy niż cokolwiek na świecie. Jak się to stało, że on przetrwał? Jak to możliwe, że oparł się tym samym woli nas wszystkich, z których wielu uważa się za najpotężniejszych i najdoskonalszych w swej boskiej wszechmocy?

Jeżeli istnieją jakiekolwiek słowa, które są w stanie zaskoczyć boga, to właśnie one padły.

Słowa te niosły się przez kosmiczną pustkę do każdego awatara w kosmosie i zaświatach. Potęgowała je prawda i niewyobrażalna groźba, jaką zawierały. Burzyła spokój jednych i ambicje drugich. W jednej chwili przemknęła przez niezliczone światy, boskie jestestwa czy nieskończone w swej mocy umysły.



Tak oto powstała ta opowieść.

Jednocześnie w trzech miejscach wszechświata, choć w bardzo różnym i odległym od siebie czasie rozpoczął się dalszy ciąg tej historii…

Rozdział I

Miejsce pierwsze: NARODZINY

Kat-An!!! – najgłośniej jak mogła, syknęła ciężarna orczyca.

– Kacie! Jeszcze raz spróbujesz mnie podgryzać…! – dodała, uderzając wielką niczym bochen chleba pięścią w swój nabrzmiały brzuch.

– Rozumiem, że spałaszowałeś rodzeństwo – sama to zrobiłam w twoim wieku, ale zżerać rodzoną matkę?

Kolejny kuksaniec przyniósł widoczną ulgę, brzuch lekko zmalał i orczątko wewnątrz przestało się poruszać.

Wielka orczyca wyprężyła się i rozejrzała wokół. Potężne mięśnie nabrzmiały, uwidoczniając zielonkawe żyły. Mierzyła nieco powyżej dwóch metrów. Jej oliwkowa skóra była gładka, co świadczyło o młodym wieku i znaczącym statusie. Biodra miała przesłonięte pasem skóry ze zwisającymi dużymi płatami futrzanych fragmentów jakiegoś zwierza, prawdopodobnie bawoła opasa.

Bystre, duże i głęboko osadzone oczy zwróciły się nerwowo w lewo i w prawo. W tym też momencie uwidocznił się ich czerwony blask, który zajaśniał w półmroku jaskini.

„Nic nie przyszło” – pomyślała orkowa samica. Rada, że nic nie wykorzystało jej chwilowej słabości i nieuwagi, odwróciła się. Pod stopami leżał jeszcze ciepły, choć niekompletny zezwłok jej partnera. Wyraźnie brakowało wyjedzonych fragmentów ud i krocza.

– Muszę cię dokończyć, mój mężu, bo inaczej ten bachor mnie zeżre – powiedziała orczyca w kierunku nieżywego partnera.

Była wyjątkowa jak na swą rasę. Wielka, rosła i przebiegła. W swym krótkim dziesięcioletnim życiu pochowała już kilku mężów, choć tylko tego jednego musiała zjeść. I do tego nie dała się zdominować, jak większość jej głupszych rówieśniczek. Ich życie było nieustannym zdobywaniem pokarmu i odchowywaniem kolejnych miotów jak zwykle licznego potomstwa. Jej synek – tego już była prawie pewna – przyjdzie na świat w chwale jej rodu – silniejszy od rówieśników. Zostanie kimś, o kim powstaną wieczne legendy. – O tym też była przekonana. I w swej matczynej miłości nawet nie skrzywiła się, gdy kolejny kęs chłopca oderwał coś z jej wnętrza…

Orki z jaskiń Taran-Tas były wyjątkowo silne. Liczebność ich populacji wahała się skokowo od kilkuset samic do kilkudziesięciu tysięcy wojowników. Takie armie dokonywały inwazji na sąsiednie krainy. Problem w tym, że nie za każdym razem wracały. Zdyscyplinowane legiony elfów, krasnoludów czy panujących reptillionów prawie zawsze kładły kres powtarzającym się średnio co dziesięć lat najazdom orków. I tak było od wieków. Przeludnienie w orczych leżach i nieustający głód ich mieszkańców zwykle owocowały kolejną wyprawą łupieżczą.

An – bo tak zwała się orczyca – postanowiła wraz z partnerem i kilkunastoma młodymi parami wyruszyć i założyć nowe leże. W tym celu opuścili umiłowany gwar swych siedlisk i udali się na wielotygodniową niebezpieczną wyprawę w głąb nieznanych północnych gór. Z początku szło dobrze. Poruszali się o zmroku, a ich partnerzy byli doskonali w nocnych łowach. Zakradali się za głazy, po czym z orczym wrzaskiem dopadali zaskoczone tym antylopy i gołymi rękoma łamali im karki. Dostępność właściwego pożywienia po dwóch tygodniach zaowocowała: wszystkie samice były już ciężarne.

Nic nie zapowiadało kłopotów aż do odkrycia tej przeklętej jaskini. Już pierwszej nocy zamknęła się od zewnątrz. Tam, gdzie powinno być wyjście, była lita skała – jakby spoczywała w tym miejscu od wieków. Żadnych szczelin. Zaś na przeciwległym końcu jaskini nagle pojawiło się przejście. Prowadziło ono do wnętrza jakichś tajemniczych, prastarych katakumb. Patrząc w głąb, wszyscy w grupie czuli dziwny, zabobonny lęk.

Z tego korytarza pochodziła też ich pierwsza zdobycz – rosły na sześć metrów bazyliszek. Cała grupa walczyła dzielnie. Gad uległ mrowiu łap i pysków. Zginął, rozszarpując zaledwie trzech samców. Oj, mieli wyżerkę. Wykorzystując padlinę, ucztowali przez kilka tygodni, licząc na otworzenie się jaskini. Na szczęście była woda, małe cieki sączące się z niektórych ścian. Największy problem zaczął się, gdy skończyło się truchło. Grupa postanowiła wejść w głąb jaskiń – do labiryntu. An i jej mąż zostali na czatach, gdyby jaskinia otworzyła się. Po tygodniu wiedzieli jednak, że ich towarzysze giną. Z minuty na minutę ich orcza więź słabła, aż w końcu zanikła.

An i jej mąż zrozumieli, że są już sami. U wszystkich orków, w  tym i ich szlachetnej podrasy urruków, istniała od zawsze więź. Pozwalała ona na odczuwanie wspólnie emocji, a już szczególnie tych skrajnych. W bitwach przynosiła zaskakujące efekty. Mogła być wielką zaletą, jak i przyczynić się do wielkich szkód. Gdy wódz zagrzewał do walki, orcze hordy niczym jeden mąż odczuwały uniesienie, nieskończoną brawurę i siłę. Nie czuli ran ani nie zwracali uwagi na padających towarzyszy lub wrogów. Co innego, gdy szło źle. Cała armia potrafiła zarazić się przygnębieniem i defetyzmem, a to wywoływało masowy odwrót i chęć ucieczki w samotność. Niejedna orcza armia poszła w rozsypkę i uciekła z pola bitwy, w której miała kilkukrotną przewagę lub zapewnione zwycięstwo. I nic nie potrafiło tego zmienić…

Po dwóch tygodniach samotnego oczekiwania z mężem na zmianę losu, An nie wytrzymała. Gron wiedział, że do tego dojdzie, jednak nie opuścił orczycy. Wiedział, że jego ciało na jakiś czas jej i ich potomstwu zapewni życie. Postanowił w związku z tym nie ryzykować utraty go w walce z potworem, który na końcu tych jaskiń pożarł ich grupę.

Nagły cios większej, choć o niebo lżej zbudowanej samicy zaskoczył go, gdy brał ją po raz ostatni. Drugi cios był już tylko formalnością. Wszystko to stało się jednak za późno…



Dziecko w brzuchu poruszyło się ponownie. Nagle matka skuliła się z bólu. Jej ciało zwiotczało i powoli, z wielkim hukiem runęło do tyłu na plecy. Dłoń jednej z rąk bezwładnie opadła na dłoń Grona.

W tym momencie skóra na brzuchu pękła i pojawiła się szponiasta zielonkawa rączka. Za moment wynicowała się druga. Chwilę później naprężyły się one i przez otwór wychyliła się główka orczątka. Jej bezwłosa powierzchnia pokryta była krzepnącą posoką w kolorze zieleni zmieszanej z rdzą. Uśmiech zawitał na twarzy dziecka. Po chwili jednak przygasł, gdy jego wzrok napotkał półmartwą już twarz matki.

Dziecko nagle kaszlnęło. Z jego spłaszczonego noska wyleciały dziwne farfocle. Po chwili główka wyprostowała się i z szerokiego, jak u każdego z orków pyszczka wyszły pierwsze sylaby.

– Kat, an.

Po chwili przemieniły się w jedno słowo: Katan.

Rozdział II

Miejsce drugie: POŚWIĘCENIE

„Właśnie dokonaliśmy wszystkiego, co można byłoby zrobić, by zabić boga – rozpoczął telepatycznie Asteriusz. – Wszystkie planety, na których tylko miał swoich wyznawców, zniknęły. Na innych każdy śmiertelny, kto wiedział cokolwiek o nim, został ostatecznie wymazany i nikt nie pamięta, że istniał. Po świątyniach nie pozostał nawet pył z kamienia. Pamięć o nim usunęliśmy u każdego, nawet u bogów. Wiemy, że nigdzie, na żadnym planie egzystencji, planie więziennym czy w umysłach jakichkolwiek jestestw nie ma o nim nic. A jednak…”

Skupienie na twarzach wszystkich bogów wokół na pewno nie było udawane. Unoszące się w pełnej gwiazd kosmicznej pustce postacie, zamiast standardowego niekonwencjonalnego zachowania, tym razem trwały w bezruchu i w stanie najwyższej koncentracji. Wszakże chodziło o ich nieśmiertelne życie, o ich wieczny byt.

– „Pamięć o nim wróciła do mnie tuż po tym, jak wszystko, co go dotyczyło, starliśmy z powierzchni ziemi i z wszelkiej egzystencji. Należę do potężniejszych bóstw, więc przyszło mi to łatwiej. Za chwilę jednak wielu z was wyczuje to samo. Nie będziemy znali jego imienia, ale strzeżmy się. Bo gdy imię Zabójcy bogów wróci, to każdego z nas czeka ostateczna śmierć i niebyt. A wraz z nami zginą wszyscy nasi wyznawcy oraz ci, którzy wiedzą o nas choćby jedno słowo”.

Bogowie zaniemówili. Mimo że przyzwyczajeni do zbytku i nudy, tym razem spoważnieli. W pełni rozumieli grozę, która zaczęła ogarniać ich najbliższą przyszłość. To, o co walczyli przez tysiące lat swego istnienia, za kilka lat miało się skończyć. Ich wielowiekowa mądrość podpowiadała im, że to prawda. Zrozumieli, że być może nie ma przed tym odwrotu.

Dłuższą ciszę przerwał któryś z bliżej stojących i jak inni unoszących się w pustce kosmosu bogów:

– „Jam jest Gorlam” – słowa te telepatycznie przekazał grupce zebranych odziany w starożytną zbroję awatar. – „Słyszałem, że przydomek Wielki nosisz nie od parady. Ty, jako Bóg Ostatecznego Dobra, Czasu i Przeznaczenia, może nas czymś natchniesz? Nie zamierzam czekać, aż moje się wypełni!”

Oblicze Asteriusza rozjaśnił życzliwy uśmiech. Chwilę później odpowiedział:

– „W tym miejscu i w tym czasie właściwie nie mogę pomóc. Nie jestem w stanie wyśledzić bezpośrednio nic, co dotyczy Zabójcy bogów. Wszakże i moja pamięć w tej kwestii jest pusta od momentu, gdy nastąpiło zapomnienie jego imienia we wszelkich umysłach i wymazanie go z jakichkolwiek zapisków czy symboli. Jako Bóg Przeznaczenia i Czasu zrobię wszystko, by nas uratować. Nawet tych z was, którzy nienawidzą mnie po krańce czasu, czy tych, którym szaleństwo odebrało jakikolwiek rozsądek. Jednakże moja wróżebna wszechmoc najskuteczniejsza jest gdzie indziej. Może tam natrafimy na coś, co w przeszłości lub przyszłości jest z nim związane”.

Asteriusz przez chwilę przyglądał się otaczającym go bogom. Rozpoznawał wielu, w tym i takich, z którymi całkiem niedawno walczył do upadłego. Następnie jeszcze raz spojrzał, tym razem przed siebie. Jakby w gwiazdy. Powoli i znacząco głośno westchnął. Gdy przedłużające się westchnienie ucichło, donośniej, jakby chciał, aby usłyszeli go nie tylko ci, których widział, powiedział:

– Zapraszam wszystkich zainteresowanych tą sprawą bogów do mojej siedziby, czyli… dosłownie wszystkich!



W jednej chwili otoczenie zmieniło się. Gdzieś w zupełnie innym miejscu, choć w tym samym czasie, w przeogromnym świątynnym holu pojawiło się tysiąc boskich postaci. Większość od razu w wersji siedzącej na przedziwnych tronach, poduszkach czy chmurkach. Na ich surowych twarzach malowało się przejęcie.

Wydawało się, że nikogo nie interesuje rozległość świątyni, jej gwiezdne kształty i wielkość, której mogły zazdrościć stolice niejednego imperium. Na idealnie symetrycznym i zadbanym marmurowym, przeogromnym dziedzińcu powoli stawało się tłoczno. Na jego środku otoczonym kolumnami, których głowice przepięknie ozdabiały gwiezdne rzeźby pojawił się sam Asteriusz. Światło magicznie wypływające z fosforyzujących promieniście uwieńczeń kolumn spływało na niego białym potokiem.

– „Śmierć, starcie z powierzchni wszechświata, wymazanie jakichkolwiek wzmianek, zgładzenie wszelkich jego wyznawców wraz ze wszystkimi, którzy wiedzieli cokolwiek o nim z reguły wystarcza, żeby ostatecznie zabić każdego boga. Nie zostaje po nim nic fizycznego, psychicznego czy duchowego, a więc naprawdę nic. W obecnym wypadku większość z nieskończonej liczby bóstw biorących w tym zgładzeniu udział coś od siebie dodała. Ja na przykład ustawiłem przeznaczenie tak, by ponownie nie mogło zawiązać się w jego przypadku. Czyli po prostu nie może więcej zaistnieć”.

Twarze niektórych awatarów wskazywały, że wielu z nich w tej chwili przypomina sobie podobne zabezpieczenia, które nie tak dawno dodawali to tej zbiorowej egzekucji.

Asteriusz powoli kontynuował:

– „Jest jednak coś, czego obawiamy się najbardziej. Bóstwo to specjalizowało się w ostatecznym zgładzaniu innych bogów, a zarazem w unikaniu konsekwencji tego. Nie jest w mocy wszechświata i naszej wszechmocy by jakikolwiek bóg przetrwał takie unicestwienie. A jednak ja pamiętam to wydarzenie. Wiemy też, że gdy odrodzi się, zgładzi nas wszystkich”.

Dziedzińce świątynne wypełniły się kolejnym tysiącem awatarów. Czujne uszy wszechwiedzących i wszystko słyszących nie zaryzykowały pozostawania zbyt daleko od omawianej właśnie zagadki, na którą żaden z nich nie znał odpowiedzi.

Jakby spodziewając się tego, Asteriusz kontynuował:

– „Nie znam boga tak szalonego, który chciałby, żeby go ostatecznie zgładzono. Jeżeli nie zareagujemy teraz i nie połączymy naszych sił, to jutro może nas już nie być. Śmierć bogów, których on zabił, wiąże się z eliminacją ich światów. Oznacza to też wymazanie wszystkich śmiertelnych, którzy je zamieszkiwali. I to bez możliwości jakiegokolwiek przywrócenia ich czy ich dusz. Żadnej nieśmiertelności”.

Po bogach przeszedł szmer. Większość z nich zyskiwała wyznawców, oferując ciałom lub duszom jakąś formę nieśmiertelności. Sami też trzymali się jej jak tylko mogli.

Przybliżając się lekko w stronę Asteriusza, Gorlam odezwał się:

– „Od śmiertelnych różnimy się tym, że mamy boską wszechmoc i potrafimy jej używać. Tylko my możemy w tej sprawie coś zrobić – oni nic. To nasza wola jest ostateczna dla wyznawców. Niech najmądrzejsi z nas przedstawią swe propozycje”.

Chwila przerwy, jaka nastąpiła, była nadzwyczaj pracowita. Myśli każdego z bogów wymieniały się bezsłownie. Rozdwojenie jaźni, które większość z nich posiadała, ujawniło swoje zalety. Zdolność ta zazwyczaj pozwala skupić się na dwóch rzeczach naraz, tak jakby robiły to dwie osoby w jednym ciele. Jednak to byli bogowie – najpotężniejsi z nich zaczęli nawet rozmawiać jednocześnie z każdym z innych obecnych.

Przedłużająca się telepatyczna megakonferencja nie trwała jednak długo. Powoli bogowie poddawali się, nie znajdując wyjścia. Nawet wszechwiedza wielu z nich nie mogła pomóc. Po jakimś czasie ucichli, czekając jakby na innych.

Przeciągającą się ciszę przerwał Asteriusz, zwracając się do dziwnej żabopodobnej postaci, unoszącej się lekko nad ziemią na karłowatej chmurce.

– „Czy ty, Xanie Mądry, Patriarcho pięciu światów i członku panteonu tysięcy innych, zechcesz podzielić się z nami swoją wiedzą? Wiem, że masz swoje sekrety, które pozwalają ci znać odpowiedź na każde pytanie”.

W umysłach zgromadzonych bogów, w tym kilku setek, którzy dotarli w trakcie przerwy, pojawiła się wiedza i komentarz do niej. W ten oto sposób zgromadzeni usłyszeli:

– „Dziękuję, Asteriuszu. Muszę cię jednak zasmucić. Każda odpowiedź, którą uzyskałem, wiąże się z naszą przegraną. I to wszystkich…”.

Choć po niektórych bóstwach przeszedł zauważalny dreszcz, Xan kontynuował:

– „Być może powinniśmy pogodzić się z przegraną i spróbować ją opóźnić. Inaczej tylko rzeczy niemożliwe dla bogów mogłyby to zmienić…”.

Stojący najbliżej wszystkiego Gorlam szybko przerwał:

– „To skupmy się na tym, co niemożliwe dla bogów i zróbmy to!”

Wydawało się, że absurdalna uwaga Boga Rycerzy niektórych rozbawiła. Asteriusz pozornie pominął ją i podjął myśl Xana:

– „W momencie śmierci Zabójcy bogów gdzieś we wszechświecie nastąpiły poważne zmiany w przeznaczeniu. W jednym z takich miejsc czas został przerwany, co oznaczać by mogło teoretycznie jakieś powiązanie”.

Na twarzach przynajmniej połowy zebranych pojawiła się nikła nadzieja.

Tym razem do rozmowy powrócił Xan:

– „Nie cieszcie się za wcześnie. To, o czym myśli Asteriusz, nastąpiło około dziewięć tysięcy lat temu. Powstało tam załamanie czasu. Wygląda na to, że mógł on zmienić swój bieg. Nie znalazłem odstępstw w jego ciągu, ale coś lub ktoś musiał tego dokonać. Tylko, po co? Jak wiecie, przez taką barierę w czasie nic się nie może cofnąć…”.

– „To, po co nam to mówicie” – przerwała telepatycznie postać boga o głowie sokoła. – „Jeśli to nie ma znaczenia, to przygotowujmy się do walki”.

Po chwili namysłu ten sam bóg dodał:

 – „W zasadzie to też bez sensu. W moim świecie straciłem przez Zabójcę bogów pół panteonu bóstw i nawet najsilniejsi z nas nie mieli żadnych szans”.

– „Teoretycznie – kontynuował Xan – istnieje nikły promyk nadziei, że ktoś od tamtego momentu zacznie odkrywać zatajone czasem fakty. Tylko tak można trafić na jego początek. Może też natrafi na Zabójcę bogów i go zabije”.

Nim jednak bogowie zapalili się do tego pomysłu, szybko dodał:

– „Żaden bóg nie może niestety podróżować w czasie czy go zmieniać dłużej niż przez kilka minut. Najlepsi z nas są w stanie cofnąć czas o rok. Pamiętajcie też, że na każdego, który pokusił się o bawienie się tym wymiarem, czekają Strażnicy Czasu. Chyba nikt nie chciałby spędzić swej wieczności na Planie Więziennym?”

Nie odrywając oczu od gwiazd, Asteriusz delikatnie przerwał:

– „Xanie – wielki Bogu Mądrości – natchnij nas wiedzą po tym, co ci powiem. Ja, Asteriusz Wielki, też jestem Strażnikiem Czasu. Jak każdy bóg, chronię swoje sekrety, ale ty, który wiesz wszystko, zbadaj je, a może znajdziesz rozwiązanie”.

Otaczający go bogowie lekko się zmieszali. Z jednej strony szukał dla nich szansy na ratunek, z drugiej zaś przyznał się, że należy do znienawidzonych bogom Strażników Czasu.

Przenikającym wzrokiem świdrując Asteriusza, Xan objawił:

– „To się nie spodoba wielu tu obecnym. Jako Bóg Czasu i zarazem jego Strażnik znasz sekret wędrówek poprzez czas. Potrafiłbyś podróżować szlakiem wygasających gwiazd nawet do tysiąca lat. Lecz każda tak rozpoczęta podróż zabierze ci całą wszechmoc. A gdzie kolejny skok?”

– „A więc…?” – Momentalnie rozległo się zniecierpliwienie wielu bóstw.

– „Do każdego ze skoków potrzebowałbyś użyć całej wszechmocy któregoś z bogów. I to takiego, który dobrowolnie by ci ją oddał. Dziewięć tysięcy lat to natychmiastowa zagłada, w teoretycznym tylko celu, aż dziewięciu potężnych bóstw. Nie byle jakich, a naprawdę potężnych. A dodam, że mimo całej swej zgromadzonej wiedzy nie słyszałem, by jakikolwiek bóg poświęcił swoją boskość na rzecz innego…”

Po chwili dodał:

– „Aby ci już dokładnie odebrać apetyt na ten pomysł, dodam. Nawet jak go odszukasz, to mimo, żeś Wielki, nie masz wszechmocy tak bojowej, jak Zabójca bogów. Rozniesie cię na strzępy na samym początku pojedynku”.

Gorlam nie dawał za wygraną:

– „A czy ktoś z nas nie mógłby się z nim przenieść, by go strzec, a zarazem pokonać Zabójcę? Na pewno wielu jest tutaj takich, którzy by się tego podjęli”.

– „Tylko członek najbliższej rodziny mógłby wcielić się w Asteriusza, by z nim podróżować. A z tego, co wiem, nie posiada on takowych. Nic tu nie pomożemy – nie znajdziemy bogów samobójców ani członków rodziny, którzy nie zaistnieli. W razie czego mam jeszcze parę takich problemów w zanadrzu”.

Czy to z powodu zacietrzewienia, czy z rozsądku Gorlam nie wytrzymał. Nagle przepchnął się do Asteriusza… Jego tubalny i poważny głos zaskoczył większość bóstw. Padając na kolano przed Bogiem Gwiazd krzyczał:

– „Ja, Gorlam, zwany w mych zaledwie dziesięciu panteonach Gorlamem Walecznym, oddaję tobie całą swą wszechmoc, wszelką materię i egzystencję. Pragnę tylko, byś wchłonął mnie jak swój cień i w momencie, w którym osiągniemy barierę czasu, zrodził mnie, jako awatara swojego przybranego syna. Ma wola będzie twoją na wieki…”

Sekundę później aż zatrzęsło się od telepatycznych rozmów między bogami. Znowu dzięki wielokrotnym rozdwojeniom jaźni wymieniono miliony uwag i komentarzy. Dopiero głośniejsza wypowiedź Xana przerwała większość dyskusji.

– „Zaskoczyłeś mnie, młody bogu. Jednak zakładając, że Asteriusz się zgodzi, to jak znajdziemy dziewięciu bogów samobójców? A w zasadzie jedenastu. Bo czy wiecie, Gorlamie i Asteriuszu, że udając się w odległy czas, odejdziecie ze swoich Panteonów, a wasi wyznawcy wymrą z rozpaczy po bogu, który ich opuścił lub zginą zniewoleni przez waszych wrogów? Decydując się na odejście, zrujnujecie swe religie, pogrzebiecie świątynie, a być może zaginą całe wasze światy. Nawet jak wrócicie, to odzyskanie sił zajmie wam miliony lat. Czy warto tak poświęcać się wobec innych bogów? Przecież przynajmniej połowa z nich jest waszymi śmiertelnymi wrogami…”.

– „Ja, Asteriusz Wielki – jedyny bóg dla ponad trzydziestu miliardów wiernych i miliona świątyń, opiekun nieskończonej ilości duszyczek, Strażnik Czasu i przeznaczenia, decyduję się poświęcić to wszystko. Jeżeli tego nie uczynię, moi wyznawcy i tak zginą straszliwą śmiercią, ponieważ jak wiecie, jestem następny w kolejności na liście Zabójcy bogów. Dlatego też ja, czyli mój pierwszy awatar wchłonie mych pozostałych awatarów oraz pierwszego awatara tego tu Gorlama, po czym udam się do bariery czasu. Przemierzę dziewięć tysięcy lat wstecz i objawię się w momencie kluczowym dla załamania czasu. Ma dotychczasowa historia przeminie. W imię egzystencji wszystkich bogów – czy znajdą się tacy, którzy poświęcą się, bym mógł uratować innych?

Tym razem nastała dłuższa chwila przerwy. Mimo że non stop pojawiali się kolejni bogowie – nikt z zebranych nie miał ochoty poświęcić swojej nieśmiertelności i wszechmocy.

Mijała minuta za minutą. W końcu zaczęły mijać godziny. Wyczuwalne napięcie i zniechęcenie powoli ogarniało wszystkich.

Ciszę przerwał Xan:

– „Wiem, że żaden z Was pierwszy nie zadeklaruje swego poświecenia. Moja wszechwiedza mówi, że nie ma wśród was tak odważnego i zarazem głupiego. W odróżnieniu od śmiertelnych my mamy co stracić. Wszechmoc, potęgę, uwielbienie wiernych i nieskończone ciekawe życie. Brak nam samopoświęcenia. Choć nie wszystkim. Podziwiam tych dwóch, którzy postanowili oddać wszystko, co pozytywne, by tylko nam pomóc dalej egzystować – innym dobrym lub złym bogom, którzy w większości na to nie zasłużyli. Może naprawdę Zabójca bogów powinien nas wymazać z egzystencji?”

Słowa jednego z najpotężniejszych w gronie bóstw zmieszały wielu. Jednak bardziej jeszcze zadziwiły, gdy dokończył:

– „Ja, Xan Tarus Mądry, patriarcha pięciu najpiękniejszych światów, jakie znam, jeden z najważniejszych bogów w ponad 126 455 panteonach, wykorzystując wszelką wiedzę, jaką moja nieskończona mądrość mi przynosi, deklaruję, że będę pierwszy, który poświęci swoje jestestwo i wszystkich wiernych, których mam. Niech moje poświęcenie da przykład innym i pozwoli wam przepłynąć przez pierwsze tysiąc lat wstecz…”.

Niejeden bóg ze współczuciem pomyślał o jego niezliczonych wiernych. Niejeden też bóg łakomie pomyślał o łatwym kierunku swej najbliższej ekspansji. Wszystkich jednak zatrważało, co będzie, jeśli się nie uda lub nie znajdzie się pozostała ósemka.

– „Nazywam się Intarnatil Piękna” – odezwała się przy użyciu telepatycznej mocy awatarka o urodzie dorastającej elfki i złotych włosach. – Miliony kobiet wszelkich ras co ranek modlą się do mnie, bym utrwaliła w nich to, co w nas najpiękniejsze. Niestety, ich próżność nie doceni tego gestu, ale i ja oddaję się w ręce Asteriusza. Niech moi wyznawcy przejdą do mej siostry Intarnatil Słodkiej, gdy czas wchłonie mnie w tak cudownej sprawie”.

– „Dziękuję Ci, o czarująca Intarnatil – rzekł Asteriusz. – Szczególnie że twoje piękno pozostanie, by olśniewać tych, co przeżyją”.

Następnie nad zebranym tłumem pojawiła się trójka humanoidalnych bogów odzianych w lśniące srebrem tuniki. Ojciec, matka i syn z rodziny Tulyanhelsin.

– „Ja, tran Oligar Tulyanhelsin, moja miłość przez milion lat i żona Marylan Tulyanhelsin oraz nasz pierworodny syn tran Inthantar Tulyanhelsin decydujemy się na ostateczne poświęcenie. Mam nadzieję, że nasza wnuczka, pierworodna Inthantara obroni naszą umierającą planetę i jako Marollan Tulyanhelsin, przekona naszych wyznawców do siebie i otrzyma przydomek Jedyna. Każde z nas poświęcających się ma status większego bóstwa, niech więc kolejne trzy tysiące lat przejdą Wam rodzinnie. I obyście wy, którzy walczyliście z nami od początku naszej egzystencji pamiętali, że nasze poświęcenie ocali i was”.

Jeden z przypadkiem przywołanych awatarów – o ciele ogromnego półgiganta-półbyka szybko odezwał się:

– „Ja, Tauran Niszczyciel, odkąd tylko pojawiliście się w mym świecie, wojowałem z waszymi wyznawcami. Moje sługi od zarania naszych dziejów mordowały i niszczyły wszystko, co do was się przyznawało. Nie obchodzi mnie wasza wnuczka ani nasz umierający świat, ale nie pozwolę wam uciec. Kosztem mojego jestestwa i mych sług dołączę się do poświęcających, by mieć pewność, że w ostatniej chwili żadne z waszej trójki nie przeżyje. Potem ma śmierć może dawać nawet kolejne tysiąc lat podróży w czasie. Los innych bogów mnie nie obchodzi”.

Na następnego ochotnika bogowie czekali znacznie dłużej. Po godzinie swe myśli przekazał zgromadzonym zniecierpliwiony awatar dziwnego ciemnoskórego chłopca. Gdy się na niego patrzyło, wydawało się, że nie jest on do końca humanoidem. Niekiedy nawet bogowie widzieli w nim smagłego rudowłosego młodzieńca.

– „Jam jest Bartan Ułuda, zwany Szalonym. Na każdym z mych światów zostawię specjalnego klona. Może się uda i po tym waszym poświęceniu odrodzę się w jednym z nich. Jak wiecie, jestem na tyle szalony, że podejmuję się iść w niebyt dla szalonego eksperymentu. Ale uprzedzam, że jeśli mnie znudzicie, to wycofam się. Szalona podróż nie może się przecież odbyć bez szalonego boga. Prawda?”

Nie dane mu jednak było dokończyć zdania. Asteriusz zatrzymał czas. W zasadzie to tylko dla Bartana, ale wiedział, że jakakolwiek zwłoka mogłaby zmienić decyzję szalonego bóstwa. Gdy przyjdzie pora na nią, Bartan nawet nie odczuje, że miała miejsce jakaś przerwa.

Przedostatnim bogiem był awatar Starca w czarnych szatach.

– „Mnie zwą Ohmeron. Byłem potężnym bogiem. Przez eony czasu wojowałem z innymi bogami. Niestety, przegrałem i zostałem pojmany. Przed chwilą moi pogromcy uwolnili mnie i dali alternatywę. Albo poświęcę się dla nich i dla was, albo dalej w nieskończoność będą trzymali mnie w niewoli. Przystaję na ich propozycję. Poświęcę się. Na czas podróży przez umierające gwiazdy miliony moich ukrytych wyznawców obudzą się z letargu i wzniosą modły. Na ten czas osiągnę status większego boga. Gdy wchłonie mnie czas, oni też zginą. Taki jednak los wyznaczony jest każdemu przegranemu…”.

Dziewiątego boga jednak zabrakło. Skończyli się zastraszeni lub skruszeni skrupułami. Mijały godziny i nikt się nie zgłaszał. Gdy powoli pierwsi bogowie pogodzeni z porażką zaczęli się rozchodzić, odezwał się Xan.

– „Wiem, że ostatniego boga, który poświęci wszystko dla nas, poznamy, gdy ty, Asteriuszu, objawisz ostateczny cel twojej podróży. Powiedz i pokaż nam wszystko, co skłania cię do tej wyprawy”.

W tej samej chwili w jego siedzibie zaroiło się od kolejnych „wszystkowiedzących i wszystkosłyszących” bóstw. Wiele z nich już nie bawiło się nawet w konwenanse z humanoidalnym wyglądem i zjawiło się w swych ulubionych wyobrażeniach. Niekiedy były to bezkształtne masy, niekiedy zaś nawet ogromne czerwie.

Asteriusz westchnął, po czym rozpoczął:

– „Udajemy się około dziewięć tysięcy lat wstecz w miejsce, gdzie w momencie śmierci Zabójcy bogów wydarzyło się coś wyjątkowo znaczącego. Przed jego śmiercią czas tam był ciągły. Teraz jest w tym miejscu bariera, która uniemożliwia cofnięcie się głębiej.

Zniszczyliśmy owo bóstwo na nieskończoną ilość sposobów. W tym też wymazaliśmy jego przeszłość. Każdy wyznawca w teraźniejszości i przeszłości przestał istnieć. Na całej ciągłości czasu nie mógł przeżyć nikt ani nic, co by go przypominało. Nigdzie, nikt już nie znajdzie po nim wspomnień, żywych czy świątyń. Nikt też nigdzie nie odnajdzie słów brzmiących jak jego imię. W przeszłości i przyszłości nikt też, układając podobną sekwencję, nie skojarzy jej z nim.

Będziemy szukać wszystkiego, co mogłoby być powiązane z nim lub z powstaniem bariery czasu.

Miejsce docelowe to planeta zwana Orchią. Nazwa większości z was mało mówi, ale to bardzo stare miejsce we wszechświecie. Dla tych, którzy o tym pomyśleli, od razu też powiem, że z kilku powodów nie jest możliwe jego całkowite zniszczenie. Tak, nawet dla nas”.

Szmer niedowierzania na krótko przerwał Asteriuszowi.

– „Po pierwsze. Orchia to świat zakotwiczony… Wszystko, cokolwiek poznamy i co kogokolwiek interesuje, znajduje się na półkuli zachodniej. Do ograniczonej przez barierę magicznej mgły półkuli wschodniej nic z tego ani z innego wszechświata nie ma dostępu”.

W tym momencie naprawdę wielu bogów nie powstrzymało swoich emocji i ich lica zaczęły wyrażać niedowierzanie.

– „Zabójca mógł chcieć wykorzystać tę wiedzę. W każdym innym przypadku planeta, choć sama niczemu niewinna, już dawno by nie istniała w żadnych wspomnieniach”.

Spoglądając, zamiast na przybyłych, w dalekie gwiazdy mieniące się w czarnej otchłani kosmosu, kontynuował:

– „Po drugie, na tej planecie spoczywa wielkie pajęcze jestestwo. Większe od niejednej planety i skamieniałe od wieków. Chroni ono swe potomstwo, które stamtąd podbija światy. Pewnie niejeden z was utracił hekatomby wyznawców z powodu inwazji pajęczych sharanów lub aranów. A wielu z tu obecnych to czeka. Dla najmłodszych krótka informacja. Wielkie jestestwo z Orchii działa w skali kosmicznej i w wielu wymiarach naraz. My, bogowie, istniejemy i oddziałujemy zaledwie w skali mikro. Tylko jeden na kilkaset panteonów jest w stanie delikatnie wpływać na kosmiczną makroskalę. Nie zliczę, ilu bogów potrzebnych by było, aby wyrównać szansę w walce z takim czymś. Na szczęście, my go zupełnie nie obchodzimy”.

Niektórzy z bogów z zaciekawieniem rozejrzeli się wokół. Porównali się względem wszechmocy do innych, po czym powrócili do myśli przekazywanych przez Asteriusza.

– „Po trzecie, na każdym z dziewięciu symetrycznie rozłożonych archipelagów tej planety istnieje twór, który nie tylko dla zwykłych śmiertelników jest wielką tajemnicą. To Labirynty Śmierci. Pułapki dla śmiertelnych i więzienia dla bogów. To miejsca, gdzie nasza moc jest ograniczona, a dodatkowo nie mamy kontaktu z wyznawcami na zewnątrz. Tam każda komnata jest oddzielnym planem egzystencji czy pułapką, z której nie ma wyjścia. Tam nasi awatarzy, choćby pierwsi, są zrównywani mocą ze śmiertelnymi i tak samo łatwo giną. Nieliczni szczęściarze, którym udaje się wydostać stamtąd, wynoszą mityczne skarby i wyjątkowe moce, ale nigdy nikt nie decyduje się tam wejść ponownie. Wiem, że los zawiedzie mnie do niejednego z nich”.

Słuchający tego bogowie w odczuciach nie różnili się od śmiertelnych. Z jednej strony pragnęliby się tam znaleźć, z drugiej rozumieli, że nawet oni mieliby śladowe szanse na wydostanie się stamtąd. Ale niejeden pomyślał, że zaryzykuje i zrobi to w przyszłości…

– „Na koniec jeszcze dodam dwa powody. Pierwszy to, że Orchia jest światem będącym kolebką wielu bogów. Tam najwięcej rodzi się półbogów i najwięcej ich też ginie.

Drugi powód to nemezis wszystkiego. Gdzieś na Orchii, ukryty przed zmysłami śmiertelnych i nieśmiertelnych, znajduje się Kryształ Czasu. Artefakt nad artefaktami. Marzenie każdego boga i ostatnie przekleństwo wszystkiego, co stanie na jego drodze. Dzień i noc wszyscy bogowie Orchii wypatrują go. Szukają go istoty z każdej sfery egzystencji. Zastępy diabłów, hordy demonów czy legiony aniołów co chwila przeszukują trzewia jestestwa, głębie oceanów czy nawet płynne jądro planety. Każdy z nas, mając Kryształ Czasu, wkrótce stałby się władcą wszechświata, albo i czymś więcej”.

Jeden ze słuchających głośno zwątpił:

– „Kryształ Czasu. Rozumiem, jaki może mieć z nami związek. Co jednak wiąże nas z tamtejszymi półbogami? Wiesz dobrze, że jeśli choć jednego zauważymy, to w najlepszym wypadku spotka go śmierć…”

 – „Urgandzie Wielki – moment powstania bariery w czasie wiąże się z narodzinami jednego z takich półbogów. Obecnie jest to największy bóg Orchii. Katan Pierwszy. Nie ma go tu z nami, ale jego półboska rodzina od prawie 9000 lat włada większością planety i wieloma innymi miejscami. Miliardy fanatycznych wyznawców w każdej chwili są w stanie rzucić wyzwanie wszystkiemu. Jemu właśnie chcę towarzyszyć od samych narodzin. Chcę poznać, czy miał w swej historii jakikolwiek związek z Zabójcą bogów”.

Nim Urgand odpowiedział, Asteriusz dodał:

– „Byś pojął, jak zaczynał Katan i co potrafił jako początkujący półbóg, coś ci pokażę. I wy, wszyscy obecni, przyjrzyjcie się temu. Nad waszymi głowami ujrzyjcie wizję małego momentu jego drogi ku chwale. Malutki wycinek jego historii z czasów, gdy Orchia przez mieszkańców była nazywana Ochrią. Spójrzcie na początek bitwy, która potem trwała w podobny sposób bez przerwy przez kolejne 40 dni i 40 nocy. Bitwy bez dozy zmiłowania i wytchnienia. Pierwszej bitwy Katana”.

Na tle gwiaździstego nieba nad głowami bogów, niczym w wielkim amfiteatrze zmaterializowała się ta oto scena.



„Ogromny pancerny jaszczur – antar – płaski niczym salamandra i szeroki po bokach, przebierając krótkimi łapami spełzał w dół zbocza górskiego. Jego ciało pokryte było pancernymi rogowymi tarczami. Jednak mało kto wiedział, że pod nimi znajdują się pełne szeregi gadzich łusek, a dopiero pod tym mieszczą się elastyczne płyty kostnego pancerza. Prawdziwa trójwarstwowa zbroja.

Na nim jechał ambasador. Wykwintny jedwabny, czerwony strój na łuskowej zbroi podkreślał złoty odcień ciała reptilliona. Nawet jego naturalna łuska zlewała się z odcieniem brązu pancerza…

Pogoda była piękna. Słońce oświetlało ciągnące się po horyzont zbocza gór, przechodzące łagodnie w krzaczastą nizinę.

Na niebo spłynęły też smoki. W wielu barwach. Wolno szybując, spoglądały w dół, nie zwracając na siebie uwagi. Ich obecność świadczyła o tym, że wydarzy się coś przedziwnego. Niczym sępy cierpliwie oczekiwały, co stanie się na drodze hordy orków. A było ich dużo…

 – „Chyba z tysiąc” – szybko oszacował stojący na tyłach orczej armii Katan.

„Czemu przepowiednia mówi, że będzie to Bitwa 40 dni i 40 nocy?”- pomyślał. W tym samym momencie jego umysł uruchamiał już pierwszą półboską przemianę, momentalnie zabijając posłańca i jego wierzchowca.

Nim jeszcze martwe ciała opadły na ziemię, zbocza gór jakby eksplodowały. Aż po horyzont skały podniosły się i rozpękły na kawałki. Chwilę później z ich wnętrza, z pyłowej mgły, osypując sterty kamieni, wygramoliły się dziesięciometrowe pancerne antary. Na grzbietach jaszczurów prostowały się szeregi odzianych niczym rycerze reptillionów. Ich tarcze i łuski odbijały promienie wschodzącego słońca. Refleksy świetlne jednolitą kaskadą pokryły wszystkie zbocza gór, od szczytów aż po dno doliny.

Lekko oślepiony Katan odwrócił głowę.

Cała ta jednolita powierzchnia rycerzy-wojowników i ich jaszczurów pokazała mu, że na przestrzeni każdego zbocza doliny nie ma nawet jednego metra, z którego nie wypełzałby wielki antar. Nieustanne osypywanie się resztek skał i hałas towarzyszący temu uświadomiły, że nie tylko wypełzają one na powierzchnię, ale starają się ustawić w rzędy bojowego szyku. Chwilę później stanęły już równo – zwrócone głowami w kierunku wroga z ustawionymi w mur tarczami swych jeźdźców.

Armia Słonecznych Miast prezentowała się niesamowicie. Ponad pięćdziesiąt tysięcy wielotonowych, megapancernych półdinozaurów oczekiwało na bitwę. Na bitwę, w której powiodą do boju pół miliona swych zakutych w stal kopijników; średnio dziesięciu na każdym grzbiecie.

Pozycja armii w dół zbocza gór, pozwalająca na rozwinięcie niesamowitej prędkości szarży, oraz niespotykane wręcz w świecie natury opancerzenie wierzchowców i ich jeźdźców, a także ponadnaturalna gadzia odporność na wszelkie obrażenia zapowiadały starcie, o którym być może nigdy nikomu się jeszcze nie śniło.

U podstawy gór, naprzeciw stało zaledwie trzysta tysięcy prawie gołych, choć dobrze odżywionych orków. Patrząc na Katana, już nie zastanawiały się, czy mając tylko jednego wodza będą w stanie pokonać dwukrotnie liczniejszego, nadzwyczajnie opancerzonego i słynącego wręcz z nadnaturalnej żywotności wroga. Wroga, któremu normalnie dwudziesta część wystawionej armii wystarczyłaby do ich rozgromienia.

Obie armie przez moment spoglądały na siebie. Obie przygotowały niezliczoną ilość niespodzianek. Obie przeświadczone były o swojej niepodważalnej przewadze nad drugą stroną. Obu towarzyszyła też niezachwiana wiara w zwycięstwo.

„Bitwa rozpoczęła się”- pomyślał Katan.

„Tylko nie pozwolić na rozwinięcie szarzy…” – i nim skończył podejmować decyzję, gadzia armia, niczym lawa runęła do przodu.

W jednej chwili pół miliona rycerzy-wojowników i ich pancernych jaszczurów naraz, bez żadnego sygnału płynnie ruszyło w dół zboczy.

Przejęte początkiem bitwy obie armie nie odczuwały narastającej wibracji gruntu, która to powoli zaczęła przypominać trzęsienie ziemi.

Orki rozstawiły szerzej swe grube nogi i zwarły szyk. Nie pasowało im, że wróg zmusił je do zmiany ulubionej, agresywnej bitewnej taktyki na inną, a już szczególnie na obronną. Wiele ich spojrzeń przez chwilę błagalnie powędrowało w kierunku wodza. Katanowi wydawało się, że więcej ich obok siebie już stać nie może, ale stały – jakby były jedną całością. Mur ciał – niczym czerpiący z siebie energię jeden organizm.

Zapatrzone we wrogą armię orki powoli jednak rozprzęgały swoją uwagę. Pierwsze szeregi, zapominając nawet o swojej pozycji obronnej, z zaciekawieniem i podziwem obserwowały ocean wrogiej armii.

Tylko Katan, nim podjął decyzję, kątem oka spostrzegł, że ponad połowa smoków ledwo wcześniej leniwie szybujących na niebie, przeszła w lot nurkowy.

Decyzja wszak była jedna i podjął ją bez wahania.

W niewiadomym dla siebie przebłysku inteligencji wybrał moc, o jakiej się mu nawet nie śniło. Spoglądając w twarz niewidzialnym bogom, po raz kolejny uwierzył w swą boską namiastkę przyszłej wszechmocy. Objął spojrzeniem maksymalny obszar, gdzie ze stoków czterech prawie połączonych dolinami gór pędziła armia wroga. Zagłębiając energię przemiany w tysiącu miejsc naraz, na ponaddziesięciometrową ich głębokość, Katan uaktywnił eksplozje mocy. I to niezwykłej. Te dziesięć metrów, przed chwilą litej, teraz pokruszonej w ostre odłamki górskiej skały, eksplodowało. Ich prędkość, niczym po wystrzale z balisty nadała odłamkom ruch w górę, prosto w trzewia szarżujących olbrzymów. I to naraz w tysiącu miejsc, a sekundę później w kolejnych tysiącach i tak co sekundę dalej, dalej, dalej…

Ziemia eksplodowała. A może ktoś inny powiedziałby, że góry eksplodowały…

Cała armia wroga znalazła się prawie w jednej chwili w deszczu zabójczych skał, które w połączeniu z gęstym pyłem i masą czerwonej krwi całkowicie ją zakryły. Ilu zginęło w tych pierwszych sekundach nie sposób obliczyć, ale stało się coś, co zaskoczyło nawet Katana…

Z opadniętą szczęką tracił on cenne sekundy, nie wierząc, że niesamowicie poraniona i mocno podziurawiona armia reptillionów płynnie wynurzyła się z chmury opadających już skał. Jej przednie szeregi nie utraciły nawet lanc ani prędkości impetu. W jednej chwili kilka tysięcy rozpędzonych jaszczurów dopadło linii orków i… wykonało ostry skręt w lewo. Manewr ten pozwolił płynnie ich rycerzom nadziać wroga na kopie. Dźwięk zderzających się armii oraz jęk konających niczym grom odbił się od gór i wrócił jako echo.

Prawie w jednej chwili i to w kilkanaście sekund po wprost niewyobrażalnej rzezi, jaką musiały uczynić reptillionom eksplodujące odłamkami skał zbocza górskie, również armia orków straciła na całej linii wiele szeregów swych najodważniejszych wojowników. Ale czy aby straciła?

Katan tym razem nie wierzył, patrząc na własne wojska. Podziurawieni lub przebici na wylot żołnierze nie tylko w większości nie ginęli, ale nadziewając się głębiej próbowali dojść do końca drzewca i jeszcze zaatakować. Wrzask orczych wojowników powoli narastał, dając im niezachwianą wiarę w przetrwanie.

Żywotność wojenna orków kontra gadzia przebiegłość i niezniszczalność reptillionów nie po raz pierwszy zaskoczyły Katana.

„Czym mnie jeszcze zask…”- prawie wykrzyknął półbóg. Nim skończył – dwie setki prawie pięćdziesięciometrowej długości smoków zionęły w jego armię.

Morze spopielającego ognia tym razem nie zostawiało żywych. W kilkuset miejscach pojawiły się wypalone orcze cmentarzyska. W tym samym momencie spadające smoki z lotu nurkowego przechodziły w ślizg, nie przestając ziać lub orać szponami tylnich łap zaskoczonych orków, tnąc przy tym je prawie na plasterki.

„Godnych sprzymierzeńców mają reptillioni” – pomyślał Katan.

Nim jednak upłynęło trzydzieści sekund od pierwszej eksplozji, zaczął cofać czas. Niczym antyczny astrolog, w wielu modlitwach do samego siebie, wiedząc, że na pewno zostanie zauważony, zmieniał czas. Teraźniejszość przechodziła w przeszłość i tak etapami, krok po kroku, po kilka sekund, bitwa zaczynała się w jakimś etapie i znowu cofała się w przeszłość. Za każdym razem Katan modlił się do swej boskości i był zauważany. Za każdym razem jego wiara i samozauważenie ochraniały go od kary, jaką w najłagodniejszej postaci była śmierć.

Wbrew woli innych bogów, wbrew woli natury, mimo niewyobrażalnej dla śmiertelników potencjalnej kary Katan przesuwał bitwę w czasie… do momentu… gdy samotny, odziany w czerwień jeździec na wielkim spłaszczonym jaszczurze przybył na pertraktacje z nim.

A było to trzydzieści pięć sekund temu…”



Wizja wycinka historii dobiegła końca. Bogowie przez chwilę analizowali sytuację, gdy nagle z pozoru nieistotne wydarzenie zakłóciło ich uwagę. Rozlegający się donośny bas pochodził od ogromnego awatara, który właśnie zmaterializował się przed Asteriuszem.

– „To ja jestem ostatnim bogiem, który poświęcając swoje jestestwo, władzę i przyszłość pomoże wam dotrzeć do Zabójcy bogów. Moja bezgraniczna boskość poprowadzi was przez ostatni tysiąc lat. Zaczynajcie podróż, bracia”.

– A twoje imię? – z życzliwym uśmiechem spytał na głos Bóg Gwiazd.

Lecz nim została udzielona odpowiedź, bogowie, patrząc na niego już ją znali. Było to ostatnie imię, którego się spodziewali.

– Jam jest Katan. Katan Pierwszy – pan i władca planety Orchii. Od dziewięciu tysięcy lat – powiedział wielki ork – identyczny, choć wyraźnie starszy od tego z przedstawionej wizji. I zrobił to, co zapowiedział Xan mówiąc, że ostatni bóg po wizji poświęci swoje życie…



Pośród krzyku umierających bogów, wbrew prawom czasu i przeznaczenia, choć za wolą wszystkich innych, dwóch z nich, choć w jednej postaci wędrowało w przeszłość. Ich wola miała zadecydować o nowym porządku przeznaczenia i losach nieskończonej ilości istnień, w tym i tych nieśmiertelnych.

A gdy wzrok jednego z nich spoczął na dziedzińcu małego kasztelu – punkcie docelowym dziewięć tysięcy lat wstecz, czas dla wszystkich zaczął płynąć od początku, od zera.

Rozdział III

Miejsce drugie: KASZTEL

To był niesamowity skok. Wyjątkowo szczupła i wysoka dziewczyna leciała w dół. Długie, czarne włosy niczym promienie wyciągały się ku górze. Smukłe ręce mocno nad głową trzymały ciało jakiegoś mężczyzny. Falujące z pędem fragmenty skąpego ubioru podkreślały urodę nieosiągalną dla ludzkiej dziewczyny.

Lecąc, nie zwracała uwagi, że spada z wysokości trzeciego piętra, bo taki poziom miał wewnętrzny mur zamku, z którego blanek skoczyła. Nawet przez moment podczas lotu nie straciła równowagi i pewnie opadła na nogi. Na tym jednak jej szczęście się skończyło. Lewą stopą niefortunnie nadepnęła na mały kamień i chociaż prawa stopa przejęła impet upadku, to „akrobatce” nie udało się utrzymać w rękach „pakunku”. W momencie lądowania z hukiem opadł na ziemię, wyślizgując się z rąk.

Dziewczyna zaklęła szpetnie w elfim języku i z niezadowoloną miną dodała:

– Jeśli nawet tutaj mi się wyrywasz, rycerzyku, to już cię nie chcę.

Jednak jej wybrańcowi było wszystko jedno. Nie żył, bezwładnie leżąc z przetrąconym o bruk karkiem.

Hałas zwrócił uwagę strażników. Prawie w jednej chwili wychylili się na wewnętrzny dziedziniec i odruchowo wystrzelili z kusz w kierunku źródła dźwięku.

Elfki już tam nie było. Wykorzystując resztki nocy, jej zwinne ciało przekoziołkowało w kierunku pierwszej osłony. Stanowił ją wielki sześciokołowy wóz bez zaprzęgu, którego żółta płócienna plandeka dawała ochronę chrapiącemu wewnątrz krasnoludowi.

Kiedy następne bełty wbiły się tuż obok, w leżące bezwładnie ciało, Hannah właśnie wślizgiwała się do środka wozu.

Dla obserwujących zdarzenie bogów akcja przyspieszyła. Niewidzialny awatar Asteriusza, choć bardzo wyczerpany podróżą przez ostatnie dziewięć tysięcy lat wstecz, skupił się na krasnoludzie. Jego wzrok bez przeszkód przenikał przez plandekę wozu i bóg z uśmiechem na ustach obserwował, jak chrapiący z otwartymi oczami krasnolud momentalnie zdążył przystawić elfce do szyi ostrze dużego topora. Niespodziewająca się tego Hannah znieruchomiała, nie wiedząc zapewne, czy bać się głośno „chrapiącego” krasnoluda czy też wykorzystać to na swój sposób.

Tymczasem stojący obok Gorlam, równie niewidzialny jak Asteriusz, skoncentrował się na nowym obiekcie bardzo powoli materializującym się na dziedzińcu. Dodatkowo inną jaźnią obserwował, jak część strażników schodzi z murów i powoli zbliża się w kierunku wozu. Ich ręce kręciły korbkami napinającymi kuszę. Gdy otoczyli wóz, każdy z nich miał już założony ponownie bełt i wycelowaną broń. Nieznacznie wyróżniający się insygniami dowódca gwardzistów z przerażeniem obserwował zmiany zachodzące na twarzy swego nieżywego księcia. Nie zwracał uwagi nawet na słowa jednego z podwładnych, który powoli odchylając plandekę z wejścia do wozu, starał się zajrzeć do środka.

Asteriusza zaskoczyła szybkość działania i dziwna nić porozumienia, która momentalnie zmieniła sytuację wewnątrz wozu. Nim jeszcze pierwszy z gwardzistów zajrzał do środka, krasnolud zdążył jednym ruchem przewrócić elfkę pod siebie. Prawdopodobnie za jej intuicyjną zgodą, wpasował się między rozchylone nogi dziewczyny, stwarzając niedwuznaczną sytuację. W chwili, gdy twarz i ostrze bełtu wsunęły się do namiotu, krasnolud z miną maksymalnej pogardy odwrócił głowę do gwardzisty i zaklął:

– Na rumsztyk siekanego smoka i pustą beczkę wina! Nie ma większej dozgonnej urazy, jak przerwanie krasnoludowi tego, co robi najrzadziej! – po czym ryknął: – Wyrywaj stąd, karłowaty pętaku, albo ci czachę w plasterki pokroję!!!

Pechowego gwardzistę tak speszyły słowa Sawa, że nawet nie zauważył, iż przed chwilą krasnolud chrapał, a dodatkowo o dobre pół metra był niższy od niego. Zresztą nie tylko on na to nie zwrócił uwagi. Pozostałych prawie trzydziestu gwardzistów nie zrobiło tego z zupełnie innego powodu.

Ryknięcie Sawa zbiegło się z głośnym plaskiem otwieranego portalu…

Teraz obydwaj awatarzy, spowici swą boską idealną niewidzialnością, przyglądali się temu z nieskrywanym zaciekawieniem. Ich wzrok spoczął na przejściu między planami egzystencji o kształcie szerokiej, pionowo ustawionej elipsy. Jej krawędzie wyglądały jak zielone brzegi wodospadu, którymi przestrzeń z tego świata wpadała do przeźroczystego lustra. Przez nie widać było inne niebo, niespotykaną na Ochrii zieleń oraz… właśnie przechodzących przez portal konnych jeźdźców w czarnych płytowych zbrojach… Z głowami węży zamiast hełmów.

Asteriusz przypomniał sobie wszystko, co potrzebował wiedzieć o serpentach. Zaczerpniętą ze swej boskiej studni mądrości wiedzę telepatycznie przekazywał Gorlamowi.

– „Mamy tu do czynienia z serpentami – rasą charakterystyczną dla Archipelagu Wschodniego tego świata. Tors ludzki, ale głowa i umysł gadzi. Rasa wielce kastowa. Te ostatnie rozróżnia się po głowach kobry, żmii czy innego węża. Wyjątkowo uzdolnieni czarnoksiężnicy i czarni rycerze… Z reguły. Tu raczej ci drudzy. Będziesz miał okazję się wykazać. Ja zajmę się awatarem boga, który stoi za nimi”.

Nim resztki wiedzy przepłynęły telepatycznie między bogami, część serpencich jeźdźców kłusem przeniknęła już przez portal. Podkowy ich koni w jakiś magiczny sposób po przekroczeniu bariery światów pędziły w powietrzu, jakby opierając się na nim. Rycerze, nastawiwszy na sztorc swe krótkie lance, rozjeżdżali się po dziedzińcu. Każdy w kierunku innego gwardzisty i to bez względu na to, czy ten stał na murach, czy na dole.

Gdy ostatni czarnogrzywy rumak z plaskiem przekroczył lustro portalu, w jego wnętrzu pojawił się awatar Seta. W odróżnieniu od ludzkich, odzianych w togi postaci Asteriusza i Gorlama, ten wyglądał jak wielka gigantyczna kobra z rozpostartym kapturem o ciele grubym jak pień dębu. Sprężone do ataku ciało pokrywały duże złote łuski, zachodzące na siebie końcówkami. Nadnaturalność istoty podkreślały dziwne hieroglify lub runy, których krwista czerwień kryła nadprzyrodzone tajemnice. Pionowa postawa kobry, jej bezruch i przenikliwe spojrzenie skierowane na awatarów jednoznacznie wskazywały, że wie o ich obecności. Może nawet wzrok kobry przeniknął ich niewidzialną zasłonę.

Choć portal uniemożliwiał telepatyczny kontakt, Asteriusz przewidział, że wyrok już został wydany. Gdy czarni rycerze zbliżyli się do swych ofiar, nastąpiła likwidacja zaskoczonych i zdezorientowanych brakiem rozkazów gwardzistów. Ci, zamiast reagować na napastników, z przerażeniem obserwowali swoich kolegów i w ostatniej chwili odkrywali, że giną w ten sam sposób. Na szyi każdego z ponad trzydziestu kilku opancerzonych strażników oraz ponad stu innych aktualnie śpiących wewnątrz twierdzy pojawiła się czarna kobra. Jej dolne sploty natychmiast dusiły szyję. Wznoszący się w pionie od tyłu wąż rozpościerał płaszcz. Chwilę później następował błyskawiczny atak na nieosłoniętą twarz ofiary. Długie jadowe kły przebijały się przez usta, wbijały w gardło i wstrzykiwały jeden z najbardziej perfidnie zabijających jadów. Oczy gwardzistów, zasłonięte kapturem kobry, nie były w stanie zauważyć, że ich gardła rozpuszczają się w magicznej czerni. Zresztą zatrzymane trucizną serca i porażone nią umysły nie potrafiły utrzymać w pionie konających ciał. Z niektórych osuwających się na ziemię zwłok odpadała głowa, gdy w szyi, przeżartej magiczną czernią trucizny, zabrakło ciała.

Po tym jak jedna z głów, mocno krwawiąc, chyba przypadkiem powoli podtoczyła się pod nogi Gorlama, nawet on nie wytrzymał.

Nie zdając sobie sprawy, że mógłby tym wywołać wojnę bogów, w kilka sekund skupił się na stworzonej przez siebie do takich celów przemianie. Ulubionej przemianie. Przybrał wizerunek rycerza w złotej zbroi, a potem…

Przed każdym serpencim rycerzem, bez względu na to, na jakiej wysokości aktualnie jego koń stąpał po powietrzu, pojawił się olbrzymi rycerz. Odziany również w złotą, pełną płytową zbroję, dzierżąc srebrny miecz i zasłaniając się pięciokątną tarczą, bezgłośnie przemówił do swej ofiary. W umysłach czarnych rycerzy sformułowała się sekwencja:

„W imię Gorlama Walecznego, osądzam cię sądem bożym za ewidentne zło, które czynem swym sprowadziłeś. Przeżyj ten cios, a będzie ci odpuszczone…”.

Nim przeminęło znaczenie ostatniego słowa, następował cios. Jego siła zwielokrotniała się z każdą mikrosekundą opadania ostrza. Gdy miecz docierał do czarnej zbroi, następował trzask, po czym ostrze przecinało ją jak papier. Nie zatrzymując się na kościach, szło dalej. Przebijając się przez pancerz z drugiej strony ciała, wchodziło w kark wierzchowca. Jego też przedzielało na dwie części. Żaden z serpentów nie miał najmniejszych szans na przeżycie. Byli tylko śmiertelnikami, których ciała i pancerze nie mogły oprzeć się boskim mocom.

Przez chwilę wyglądało na to, że każda para jeździec-wierzchowiec rozpada się na cztery części. Jednak tylko połówki rycerzy, tryskając fontannami karmazynowej krwi, z metalicznym trzaskiem spadły na wybrukowany dziedziniec. Ich konie w trakcie krótkotrwałej agonii zamieniały się w czarny pył, który szybko rozwiewał się w powietrzu.

Choć tuż po wyroku złoci rycerze rozpływali się w nicość, to gigantyczna kobra lekko cofnęła się, odsuwając od portalu. Jej buńczuczna poza jakby nieznacznie złagodniała. Być może awatar Seta uświadomił sobie, że ma przed sobą dwóch innych bogów, i to pod postacią ich pierwszych awatarów. A jeden z nich był wyraźnie rozgniewany.

Ostatni błysk oczu kobry i portal zniknął. Przestał istnieć, jakby nigdy tam nic nie było. Wraz z nim jednak zniknął… cały zamek. Jedynie centralna część nadal pokrytego licznymi trupami dziedzińca ostała się na miejscu. Stojącym na środku niewidzialnym awatarom horyzont zasłaniał już tylko kupiecki wóz. Ten sam, w którym schroniła się elfka.

Saw i Hannah z przerażeniem przyglądali się temu zza nieznacznie uchylonej kotary. Doskonale widzieli wszystko. Moment pojawienia się czarnych rycerzy czy z całkiem bliska okrutną śmierć gwardzisty, który dosłownie przed chwilą zaglądał do nich. Nawet fragment egzekucji nie uszedł ich uwadze. Ale zniknięcie całego zamku?

Oboje szybko domyślili się wielkiej ingerencji czegoś nadprzyrodzonego. Wzrok Sawa powoli i metodycznie badał trupy. Hannah odwrotnie. Jej bystre zielone oczy strzelały spojrzeniami wokół pobojowiska. Para w jednej chwili nieoczekiwanie znalazła to, czego szukała.

Asteriusz zrobił krok w kierunku pierwszej ofiary – porwanego księcia. Podobnie jak Gorlam, w postaci pierwszego awatara był ponad dwa razy większy od człowieka. Ten krok wystarczył, by sięgnął ręką martwego ciała.

Młodszy bóg też to zauważył. W miejscu, gdzie stopa Asteriusza oderwała się od ziemi, ukazała się fosforyzująca bielą pięcioramienna gwiazdka.

– „No to mamy problem” – bezgłośnie zaczął Gorlam. Po chwili dodał:

– „Czy zawsze zostawiasz w miejscu, gdzie dotykasz ziemi, białe gwiazdki widoczne dla wszystkich? Nasi pobliscy śmiertelnicy chyba się domyślili, że to ty”.

Nie minął się z prawdą. Przypuszczalnie obszerna wiedza krasnoludzka Sawa lub jego niemała kupiecka intuicja pozwoliły skojarzyć fakty. Jego natychmiastowy odruch padnięcia na twarz, choć nadal znajdował się w wozie, był tego potwierdzeniem. Nawet elfka intuicyjnie zrobiła to samo. Tylko jeden z bogów Ochrii, stąpając po ziemi zostawia białe gwiazdki, świecące jeszcze nawet przez rok. A podobnież modlitwy kapłanów potrafią utrzymać ich jasność w nieskończoność. Zresztą wiele świątyń i ich ołtarzy powstało w takich świętych miejscach, a raczej wokół nich…

– „Nie mógłbyś stąpać w powietrzu, aby nie odciskać tych święcących gwiazdek? Niedługo wszyscy twoi wyznawcy tu ściągną. A za tydzień postawią tu świątynię. Podobnież mieliśmy być incognito?” – spytał Bóg Rycerstwa.

– „Zawsze robię to, co dla mnie charakterystyczne. Ty postępujesz tak samo. Czy swoich pięknych złotych rycerzy przemieniłbyś w kobietki?”

Gorlam wzdrygnął się – przez moment przemknęła mu przez myśl wizja, że czczą go pod postacią kobiety.

– „W porządku, wygrałeś. Jak zawsze. Ale chociaż nie męczmy tych tutaj i przedstawmy się im”.

– „A myślisz, że to przeżyją?” – uśmiechnął się Asteriusz.

Jednocześnie bogowie, zrzucając swą doskonałą niewidzialność, maleli do rozmiarów śmiertelników. Zerkającej spod oka elfce przez moment udało się zobaczyć ich w pełnym majestacie. Uderzyło w nią to jak grom z jasnego nieba. Jej zmysły przeniknęło intensywne, kojące światło, bijące z postaci brodatego, choć łysego starca, który mimo sędziwego wieku zachował ciało kulturysty. Nawet nie zwróciła uwagi na rycerza w złotej zbroi z charakterystycznymi, krótkimi włosami stojącymi niczym wojska w idealnym szyku. Bez skazy.

Serduszko dziewczyny przeszyła fala boskiego majestatu. W jednej chwili światopogląd bezwzględnej, lecz na szczęście nie okrutnej zabójczyni zmienił się. Duszę wypełniła kontrastująca z dotychczasową profesją dobroć. Bezgraniczna dobroć. Niezamierzoną mocą aury wielkiego boga jakakolwiek neutralność względem zła czy dobra wyparowała. Niczym u paladyna, jej dotychczasową prawość uzupełniło wykiełkowane właśnie ewidentne dobro.

Gdy obaj bogowie zmienili się w śmiertelników, oczom elfki, a po chrząknięciu Asteriusza także i oczom Sawa, ukazali się dwaj odziani w białe togi wędrowcy.

Jeden z nich, wiekowy starzec o ciele doskonałego atlety, emanował mądrością i dobrocią. Spoglądając dłużej w jego duże błękitne oczy, miało się uczucie lotu w kosmos – ku gwiazdom. Przy braku koncentracji można było się w tym zatracić i odlecieć w podróż bez granic. Twarz ludzkiej postaci boga wyrażała też przekonanie, że wie on, co wydarzy się za moment.

Z postaci młodszego biła niezłomność. Ruchy miał stanowcze, choć sprężyste. Ułożenie jego togi było też iście wojskowe. Przypominała bardziej mundur wyjęty właśnie na paradę niż luźno założoną szatę sąsiada. Młoda twarz emanowała optymizmem i ciepłym uśmiechem.

Wprowadzenie zaczął właśnie on:

– „Jestem Gorlam, a to mój przyjaciel Asteriusz Wielki. Jesteśmy, jak już zauważyliście, pod postacią naszych pierwszych awatarów. W tym świecie istnieje coś lub ktoś, co ma dla nas wyjątkowe znaczenie”.

Przerwę w monologu wykorzystał Asteriusz:

– „Wiem, że nic nie wiecie, co mogłoby nam pomóc, ale wiem też, że zbliżycie się do tego. Z tego powodu będziemy wam towarzyszyć przez pewien czas. Jakieś pytania?”

Krasnoludzka odporność, a może kupiecki trening pozwolił przełamać onieśmielenie Sawowi.

– … Czy… czy chodzi o Kryształ Czasu?

– „Nie mieliśmy tego na myśli” – szybko wtrącił Gorlam. – „Nie pojawiliśmy się na tej planecie, by szukać Kryształu Czasu. O utrzymanie jego musielibyśmy walczyć do końca świata z nieskończonymi legionami demonów lub diabłów, z całymi panteonami bogów i to nie tylko z Ochrii. A może jeszcze nie wiadomo z czym silniejszym. Kocham walkę i znam bezgraniczną moc Kryształu Czasu, ale nawet dla Boga Wojen, Bitew czy Chwalebnych Czynów jest to po stokroć za dużo”.

 – Ale… ale to nie do pojęcia. Każda istota pożąda tego. Moc, którą daje, pozwala być silniejszym od boga. A w rękach potężnego bóstwa daje to… władzę niewyobrażalną – prawie wykrzykując z pożądania, szybko wysłowił się krasnolud.