Kroniki Wiecznego Królestwa - Artur Danilczuk - ebook + audiobook + książka

Kroniki Wiecznego Królestwa ebook i audiobook

Artur Danilczuk

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

170 000 lat p.n.e. Ziemią rządzą an’hariel, pradawne istoty przysłane z wymiaru Thill’All Enderen. Chronią oni Boskie Dzieło Stworzenia przed mroczną siłą Chaosu, wydobywającą się z Czarnej Bramy. W świecie strzeżonym przez „boskich posłańców” gatunek ludzki stawia pierwsze kroki na drodze kolonizacji planety. Chaos – wróg wszelkiego porządku – wysyła w kierunku Układu Słonecznego swych emisariuszy, których jedynym celem jest unicestwienie Homo sapiens, albowiem ludzie zajmują szczególne miejsce w boskim planie.

Odwiecznemu złu przeciwstawić się mogą jedynie dowodzeni przez archaniołów Michała, Temiela i Rafała posłańcy Ojca. W walce ze złem Nahtra Mon Soula modlitwa i błogosławieństwo jest potęgą równie skuteczną co miecz czy miotacz plazmy.

Artur Danilczuk ur. 27.03.1979 w Milanówku. Mieszka w Bydgoszczy. Jest geodetą z zamiłowaniem do archeologii i historii. W wolnych chwilach rysuje i jeździ na rowerze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 333

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 6 min

Lektor: Grzegorz Woś

Oceny
4,3 (9 ocen)
5
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




KRONIKI WIECZNEGO KRÓLESTWA– UPADEK EDENU

A wreszcie rzekł Bóg: «Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!».

Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: «Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi». I rzekł Bóg: «Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one pokarmem. A dla wszelkiego zwierzęcia polnego i dla wszelkiego ptactwa w powietrzu, i dla wszystkiego, co się porusza po ziemi i ma w sobie pierwiastek życia, będzie pokarmem wszelka trawa zielona». I stało się tak. A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre. I tak upłynął wieczór i poranek – dzień szósty.

 

Rdz 1, 26-31

 

Długa zima, wywołana ogromnym kataklizmem, dobiegała końca. Minęło siedem lat od czasu, kiedy wielki, sztuczny kontynent, leżący na Oceanie Atlantyckim, skryły fale. Gigantyczne tsunami poniosło warstwę wody, błota i piachu, zalewając ogromne połacie lądu. Gęsta pokrywa mułu spoczęła na wybrzeżach po obu stronach oceanu. Zaburzenia prądów morskich, wywołane zatonięciem kontynentu, sprawiły, że północne strefy planety zaczął na powrót ogarniać lodowiec, kończąc trwający sześćdziesiąt tysięcy lat okres interglacjału.

W pobliżu obszaru, zwanego w późniejszym czasie Mezopotamią, budziła się wiosna. Ziemia zaczęła się zmieniać. Warstwa chmur pękała, odsłaniając błękitne niebo. Oświetlane życiodajnymi promieniami słońca rośliny budziły się z zimowego snu. Pośród skał pojawiły się najpierw drobne, zielone pędy. Z czasem przybierały coraz większe i bardziej zróżnicowane formy.

W niektórych rejonach opustoszałego od lat lądu klimat niemal zupełnie wrócił do normy. Zamiecie śnieżne i huragany ustąpiły miejsca słońcu.

Większość wybrzeży Morza Śródziemnego wciąż jeszcze okrywały śniegi, jednak w pobliżu zwrotnika klimat przypominał już ten sprzed zimy. Było tam ciepło. Życiodajne wody czterech wielkich rzek, okalających kotlinę Nowego Edenu, sprawiały, że okolica tętniła życiem. Szuwary, błotniste bagna, lasy oraz łąki pokrywały obszar, w którym zbiegały się w jeden wielki nurt ChiddekelI i PurattuII od północy, Piszon z południowego zachodu i Gichon spływający z północno-wschodnich granic doliny, która w przyszłości stać się miała Zatoką Perską.

Tam właśnie, za niewidzialną barierą, kryła się wielka, otoczona wysokim murem kraina, posiadająca w swym wnętrzu ogromne bogactwo gatunków flory i fauny. Panował w owym ogrodzie ład i harmonia. Dzięki właściwym zabiegom genetycznym ograniczono agresję u mięsożerców. To sprawiło, że żadne zwierzę nie zagrażało innemu w Edenie.

W gęstwinie kwitnących wszelkimi kolorami kwiatów, obsypanych zielenią liści drzew, owoców, traw i mchów, wśród wypełnionych czystą wodą sadzawek, strumieni i stawów, w ciszy polan, sadów i ogrodów mieszkało dwoje istot ludzkich: Adam i Ewa (takie imiona nadali im opiekunowie, będący świadkami ich narodzenia). Ludzie codziennie zajmowali się pozostałymi stworzeniami żyjącymi w ogrodzie. Praca nie była ciężka i sprawiała im przyjemność. Byli jak dzieci bawiące się w gospodarstwo i tak też traktowali swe obowiązki. Jak nową, przyjemną zabawę. Ludzie otrzymali od Boga najdoskonalsze narzędzie w walce o przetrwanie: inteligencję. To dzięki niej właśnie Adama i Ewę opiekunowie uczynili władcami tej niezwykłej krainy. Cały Eden był do dyspozycji obydwojga, wyjątek stanowił jeden niewielki fragment: polana na północy, pośrodku której rosło olbrzymie, stare drzewo rodzące dziwne owoce. Do tego miejsca zwykle przybywali opiekunowie. Granica polany stanowiła miejsce spotkań, w którym człowiek mógł rozmawiać z istotami roztaczającymi nad nim troskę. Nigdy nie opuszczały one wyznaczonego im terenu – rozmawiały z ludźmi na jego skraju. Niewysokie, półmetrowe ogrodzenie stanowiło granicę ogrodu dostępnego dla człowieka i miejsca, w którym przebywać mogli tylko an’hariel – tak o sobie mówili ci, którzy strzegli ogrodu.

Przez wiele lat Eden stanowił najdoskonalszą harmonię w całym Wszechświecie. Wszystkie stworzenia w ogrodzie prowadziły beztroskie życie w dobrobycie i pokoju, lecz wkrótce ta idylla miała się zakończyć.

Trójkątny prom kosmiczny wyleciał z chmur. Kołując nad dorzeczem, zanurkował ku Ziemi. Pojazd wysunął podwozie i wolno opadł na ubite klepisko, leżące tuż przy bramie po północnej stronie wysokiego na sto metrów muru. Monumentalne ogrodzenie, odgradzające Eden od reszty krainy, zbudowano pod ukosem, do wnętrza ogrodu. Przywodziło ono na myśl najniższą kondygnację niedokończonego zigguratu.

Minęła chwila, nim wzbite tumany kurzu opadły. Ciężka, metalowa przegroda w burcie statku kosmicznego się podniosła. Długa rampa została wysunięta z wnętrza, a następnie opadła na piaszczyste podłoże. Z pojazdu wysiadła grupa przybyszów. Goście wolno zeszli po podeście na ziemię. Odziani byli w biomechaniczne pancerze, chroniące przed zgubnym wpływem klimatu panującego na planecie. U każdego z przybyłych na plecach widoczne były błękitne, mieniące się wstęgi, ułożone w kształt przywodzący na myśl skrzydła.

Grupa ruszyła w kierunku ogromnych, metalowych wrót, odgradzających drogę do Nowego Edenu. Zatrzymali się przed wejściem zaciśniętym zamkiem magnetycznym. Z boku, w murze przy przegrodzie, widniała niewielka konsola. Jeden z przybyszów podszedł do niej. Otworzył przeźroczystą osłonę klawiszy. Widniały na nich dziwne, nieznane ludzkości znaki. Przybysz wstukał sekwencję.

– Kod został przyjęty – powiedział wygenerowany przez matrycę głos. – Podaj swoje dane.

– Archanioł Lucyfer – rzekł przybysz. – Uprawnienia dostępu, wersja JW-18-94-AG.

– Witam cię, panie – odezwał się głos.

Stalowe wrota zgrzytnęły, a grube łańcuchy wciągnęły je ku górze, otwierając drogę do Nowego Edenu. Załoga statku kosmicznego weszła do środka. Widok, jaki ujrzeli, zapierał dech w piersiach. Wokół roiło się od kolorowych motyli, podróżujących pośród wszelkiej barwy kwiatów, zielone liście łagodnie kołysały się na wietrze wywołanym przez potężne pompy filtrujące powietrze. Ze sztucznych pagórków i skałek, porośniętych trawą i mchem, spływały wodospadami perliście czyste strumienie. Wszystkie zapełnione narybkiem wszelkiego gatunku zbiorniki tętniły życiem, prezentując ekosystemy z każdej części planety. Świeże, krystaliczne powietrze i łagodny, harmonijny śpiew ptaków potęgowały uczucie błogości, jakie towarzyszyło każdemu, kto wstępował w bramy ogrodu. Pogrążeni w zachwycie goście nie zauważyli, że za bramę prócz nich wśliznął się ktoś jeszcze. Był to wąż. Stworzenie to różniło się znacznie od znanych dziś gatunków tych gadów. Jego długi, pokryty zieloną łuską tułów posiadał cztery słabo rozwinięte, rozstawione na bok, jak u jaszczurki, kończyny. Na jednej z nich widniała mieniąca się srebrzysto-błękitnym blaskiem bransoleta. Zwierzę szybko niczym strzała wpełzło w trawę, kryjąc się przed ciekawskimi spojrzeniami.

Przy wejściu czekała już na przybyszów delegacja powitalna, wszyscy z takimi samymi świetlistymi skrzydłami, wyrastającymi z pleców, odziani w pancerze tego samego typu jak u gości. Na czele personelu Edenu stał młody an’hariel ubrany w złoto-biało-błękitną zbroję. Miał długie, jasne, lekko kręcone włosy i przenikliwe, błyszczące oczy. Jego skrzydła rozwiewały się majestatycznie, były znacznie okazalsze niż u pozostałych. Był to bez wątpienia archanioł.

Lucyfer ściągnął hełm. Jak każdy posłaniec wyglądał młodo, miał delikatne rysy twarzy i ciemne, kręcone włosy. Mimo młodego wyglądu stalowe, zimne, przenikliwe oczy zdradzały jego majestat i prawdziwy wiek.

– Witaj, Michale – rzekł. – Rad jestem, że cię widzę.

– Miło nam gościć was w naszych skromnych progach – odparł komendant stacji.

Archaniołowie wyściskali się serdecznie.

– Gdzie Rafał? – spytał Lucyfer, rozglądając się po twarzach zgromadzonych.

– W terenie – odparł Michał. – Przeprowadza badania ziemskiej fauny i flory. Potrzebujemy danych na temat istot, które przetrwały kataklizm wywołany zniszczeniem Atlantis. Boski projekt znacznie rozwinął się od czasu, kiedy byłeś tu ostatnio. Chodźcie za mną.

An’hariel ruszyli w kierunku polany, na której rosło ogromne drzewo, rodzące dziwne owoce. Stanęli na jej środku.

– To jest Will’healen Aolem – strefa spotkań – rzekł Michał. – Jedyne miejsce, w którym możemy kontaktować się z ludźmi.

Lucyfer ruszył w kierunku niewysokiego płotka odgraniczającego polanę od reszty ogrodu. Jego uwagę przykuła cienka, niemal niewidoczna powłoka energetyczna, okalająca wydzielony obszar. Archanioł ostrożnie przesunął ręką po barierze, a ta rozjarzyła się błękitem.

– Tylko do tego miejsca Głos Boży daje nam dostęp – stwierdził.

– Zgadza się – przyznał Michał. – Cała biosfera Nowego Edenu stanowi zamknięty ekosystem, wolny od zanieczyszczeń. Ojciec nie chciał, by toksyny z zewnątrz dostały się do środka, dlatego uczynił tę strefę.

– A co to takiego? – Lucyfer wskazał drzewo sterczące pośrodku strefy należącej do an’hariel.

– To jest nasz pokarm – odparł Michał. – Owoce tego drzewa zostały tak zmodyfikowane genetycznie, by nadawały się na nasze potrzeby. Dostarczają nam energii niezbędnej do przetrwania w tym świecie.

Lucyfer zerwał jeden z owoców, obejrzał go z każdej strony, powąchał.

– Wygląda niepozornie – powiedział.

– Spróbuj – zachęcał Michał.

Archanioł ostrożnie odgryzł kawałek miąższu, z niepewną miną przeżuwał pokarm, aż w końcu połknął.

– Całkiem niezły – stwierdził. – Troszkę cierpki, ale smaczny.

Lucyfer już śmielej ugryzł następny kęs, potem jeszcze jeden i jeszcze. Po chwili z owocu pozostał tylko ogryzek.

– Coś jest nie w porządku – odezwał się jeden z przybyszów. – Dlaczego nie mogę przybrać swej prawdziwej formy?

Archaniołowie popatrzyli na młodzieńca. Był to wysoki, szczupły an’hariel, miał pociągłą twarz, długie, ciemne włosy i błękitne, świdrujące oczy.

– Gabrielu, miło cię widzieć! – Michał uśmiechnął się od ucha do ucha. Objął towarzysza. – Coś ty znowu nawywijał za kołem polarnym, młokosie?

– Już nie musisz mnie tak ściskać – sapnął cherubin. – Też się cieszę, że cię widzę…

– A co do metamorfozy – rzekł archanioł – z rozkazu Ojcaan’hariel przebywające w strefie Nowego Edenu nie

mogą zmieniać formy. Zostajemy w tej postaci, by człowiek widział w nas jedynie własne odbicie. Forma ludzka jest jedyną, jaką możemy przybrać w tym świecie.

– Musimy porozmawiać – zmienił temat Lucyfer. – To ważne.

– W porządku. – Michał kiwnął głową. – Zaprowadźcie gości na kwatery – zwrócił się do swych podwładnych.

Po chwili przy drzewie pozostali jedynie dwaj archaniołowie. Reszta udała się do ukrytego w trawie włazu. Prowadził on w podziemia. Mieściła się tam cała infrastruktura bazy an’hariel.

– Wkrótce otrzymasz raport dla Serafiatu – powiedział Michał. – Przygotuję go niezwłocznie…

– Przybywamy tu w zupełnie innej sprawie. – Gość wzruszył ramionami.

– W innej? – zdziwił się komendant. – Sądziłem, że Serafiat wysłał cię na kontrolę naszych poczynań.

– Niestety, sprawa jest znacznie poważniejsza – westchnął Lucyfer. – W Thill’All Enderen zdarzyło się ostatnio wiele złego. Buntownicy znowu podnieśli głowę. Grupa serafinów chciała wykorzystać fakt, że większość archaniołów przebywa poza naszym światem. Próbowali dokonać przewrotu. Pomogli Azazelowi uciec z Sale’Vaeloni zebrać nową armię. Przewrót się nie powiódł, zwyciężyliśmy, lecz wielu z nas poniosło śmierć.

– Co z buntownikami?

Lucyfer rozejrzał się wokół, coś go zaniepokoiło, poczuł czyjąś obecność, obcą formę, niepasującą do tego miejsca. Wrażenie było przelotne i szybko odeszło, mimo to archanioł postanowił wstrzymać się jeszcze z przedstawieniem szczegółów swojej misji.

– Później, Michale – rzekł. – Wezwij Rafała, szerzej sprawę omówimy przy wieczerzy.

Wieczorem wszyscy zasiedli do wspólnej kolacji w mesie. Pomieszczenie było przestronne i dobrze oświetlone. Złączone stoły ustawiono na środku, tak aby wszyscy zgromadzeni mogli widzieć wielkie ekrany, umieszczone w ścianie. Nie brakło także jedzenia i picia. Załoga Nowego Edenu osiągnęła mistrzostwo w produkowaniu przetworów z owoców starego drzewa. Gościom do gustu przypadła w szczególności nalewka powstała wskutek fermentacji. Napój powodował lekkie zawroty głowy i ogólnie wpływał na poprawę humoru.

– Dla pokonanych buntowników – kontynuował Lucyfer – Ojciec stworzył miejsce zsyłki, za wyżyną Tartar. Z woli Najwyższego w Pandemonie powstała otchłań, pełna skał, siarki i lawy, gdzie temperatura i wyziewy zadają wręcz ból istotom z naszego świata. Nie powodują jednak śmierci. Uwierzcie mi, to niezbyt miłe miejsce. Osobiście za nic nie chciałbym tam trafić. Ci z nas, którzy postąpili wbrew woli Ojca, będą po wieki gnić w otchłani Pandemony.

– Tak więc jeszcze nie uporaliśmy się ze wszystkimi zagrożeniami w naszym świecie – westchnął Rafał. – Źle się stało, że Samael umknął. Jedna rzecz nie daje mi spokoju – jak do tego doszło, że nowi serafinowie złamali przysięgę. Wszak od złożenia ślubowania w Actirion Timer nie możemy działać, nie słysząc Głosu Pana.

– Prawda jest nieco inna, przyjacielu. – Lucyfer spuścił wzrok w ziemię. – An’hariel nie mogą czynić wbrew słowu Bożemu, chyba że się go wyrzekną, i to właśnie uczynili zdrajcy.

– Wciąż nie wiem, co was tu przywiodło – mruknął Michał.

– Tropimy Samaela, Lewiataniela i Baalela. Odczyty z satelity wskazują, że kryją się gdzieś w rejonie Żyznego Półksiężyca.

– Co to ma wspólnego z Edenem? – wtrącił Rafał.

Na wezwanie Michała archanioł wrócił czym prędzej, nie zważając na inne obowiązki, by uczestniczyć w obradach. Jak pozostali an’hariel, przybrał postać młodego człowieka o błękitnych oczach. Miał krótkie, kręcone włosy i wydatny orli nos, nadający powagę jego delikatnej twarzy. Rafał był tym, któremu najbardziej spośród wszystkich archaniołów leżał na sercu pomyślny los człowieka. Jego zadaniem w tym obcym świecie było utrzymać przy życiu grupkę humanos, ocalonych przez Gabriela z zagłady lądu Atlantis podczas wojny Nefilimów.

– Sprawę wyjaśni mój najlepszy zwiadowca – rzekł dowódca grupy pościgowej. – Gabriela nie muszę chyba nikomu przedstawiać.

Cherubin podniósł się ze swego miejsca.

– Trzy tygodnie temu odnaleźliśmy skradziony prom – oznajmił, na ekranie wywołując trójwymiarową mapę Układu Słonecznego. – W tym rejonie. – Wskazał na pas asteroid, rozciągający się tuż za Plutonem. – Tam dopadliśmy zbiegów. W wyniku starcia ich statek doznał poważnych uszkodzeń. Buntownicy jednak umknęli.

– Zbiegli? – zdziwił się Rafał. – Przecież prom nie miał najmniejszych szans w starciu z waszym krążownikiem.

– No, w sumie tak – westchnął Gabriel. – Niestety, nastąpiła awaria systemu napędowego, silniki naszego statku uległy przegrzaniu, a Samael wykorzystał to, by uciec. Przez ostatnie trzy tygodnie śledziliśmy ślad jonowy z dysz promu. To on doprowadził nas z powrotem na Ziemię. Sądzimy, że buntownicy ukryli się gdzieś na terenie Mię-dzyrzecza.

– Rozumiem – rzekł Michał. – Udzielimy wam wszelkiej niezbędnej pomocy w poszukiwaniach.

– Czy Samael i jego sprzymierzeńcy mogą zagrozić humanos? – spytał Rafał.

– Nie sądzę – rzekł Lucyfer. – Eden ma zbyt silne zabezpieczenia, by buntownicy odważyli się tu wejść. Wasza parka jest w zupełności bezpieczna.

– Nie martwię się o tych z naszego ogrodu – stwierdził archanioł. – Chodzi mi o grupę ocalałą z kataklizmu. Pamiętajcie, że Samael, bawiąc się w Boga, zmutował w monstrum. Od kiedy skrzyżował się z Nefilimami, stale potrzebuje świeżego DNA, by utrzymywać ludzką postać!

– Kim są te istoty ocalone z Atlantis? – spytał Omaiel, jeden z nowych oficerów w sztabie Lucyfera. – Myślałem, że w krainie Samaela żyli jedynie Nefilimowie. Co tam właściwie się działo?

– W wyniku eksperymentów Lewiataniela powstało na Ziemi kilka gatunków inteligentnych form życia – oznajmił Michał. – Buntownicy, poprzez skrzyżowanie an’hariel z humanos, chcieli stworzyć istotę doskonałą. W tym celu wykradli genom ludzi z Nowego Edenu. Nie istnieje zapis pełnego kodu genetycznego człowieka, dlatego brakujące segmenty uzupełnili pochodzącymi od spokrewnionych gatunków rozwiniętych małp człekopodobnych. Siedem lat temu zniszczyliśmy większość hybryd zwanych Nefilimami. Część z nich jednak zaginęła. Między innymi przepadła grupa doborowych sił Atlantis, zwana anun’naki, pod dowództwem Hetmany. Z katastrofy zbudowanego przez Samaela kontynentu Gabriel wywiózł pokaźną grupę stworzonych przez Lewiataniela ludzkich niewolników.

– Ojciec rozkazał zaopiekować się także nimi – dodał Gabriel.

– Taka była Jego wola – rzekł Rafał. – Rozkazał nam przygotować człowieka do zawładnięcia tą planetą. Z moich obserwacji wynika, że rajskie osobniki są inteligentniejsze, silniejsze i wytrzymalsze od tych z Atlantis. Ich komórki posiadają znacznie wydłużone telomery, co sugeruje możliwość czterdziestokrotnie dłuższego życia niż osobników poza ogrodem. W dodatku pokarm, jakim żywią się tutaj Adam i Ewa, regeneruje wszelkie ubytki w ich budowie komórkowej oraz DNA, czyniąc ich nieśmiertelnymi.

– Ojciec nie zdradził jeszcze swych planów co do obu gatunków humanos – stwierdził Michał. – Na podstawie obserwacji zakładam, że w końcu nadejdzie dzień, kiedy jedna i druga grupa się połączą.

– Musi się tak stać – wtrącił Rafał. – Inaczej ludzkość wyginie. Z badań nad genomem wszelkich istot z Ziemi wynika, że para osobników jednego gatunku to zbyt mało, żeby stworzyć zdrową populację. Natomiast błędy popełnione przez Lewiataniela i jego naukowców w procesie tworzenia humanos na Atlantydzie sprawiły, że bez zastrzyku świeżej krwi za kilkadziesiąt pokoleń nie będą oni zdolni do reprodukcji i przedłużenia gatunku.

– Tak więc czekamy na dalsze rozkazy od Ojca – rzekł Michał. – Tymczasem uczymy naszych podopiecznych w Edenie zasad matematyki, fizyki i chemii, rozwijamy ich zdolności myślenia kreatywnego i abstrakcyjnego. Zadaliśmy sobie wiele trudu, by u kobiety i mężczyzny zahamować popęd seksualny. Niestety, nasze zabiegi mają też skutki uboczne. Znacznie spowolniły rozwój emocjonalny ludzi.

– Tak więc macie tu geniuszów – skomentował Lucyfer. – Ale o psychice dziecka.

– Dlaczego hamujecie u tych istot popęd seksualny? – spytał Gabriel.

– To skomplikowane – stwierdził Michał, drapiąc się po głowie. – Eden jest zamkniętym ekosystemem, przystosowanym do określonej liczby roślin i zwierząt. Zwiększenie liczby osobników któregokolwiek gatunku doprowadziłoby do zachwiania równowagi ekologicznej. A to mogłoby poważnie zaszkodzić istnieniu ogrodu.

– No dobrze, ale co to ma wspólnego z popędem? – dopytywał Gabriel.

– Ty! – Michał szturchnął Rafała. – On nadal „płciowego” nie rozumie…

– Nie do wiary! – westchnął Rafał. – Jeszcze nie uzupełniłeś wiedzy o sposobach rozmnażania się tutejszych gatunków? Rozumiem, że podczas wojny z Nefilimami nie było kiedy. Ale teraz?

– Chodzi ci o to, co Michał opowiadał o kwiatkach i pszczółkach? – spytał niepewnie cherubin.

– Mniej więcej – mruknął Rafał.

– Czyli że tutaj życie powiela się samo? – sprawdzał Omaiel. – Nie potrzebuje, jak w Thill’All Enderen, woli Ojca.

– O masz! – parsknął Rafał. – Kolega – wskazał Omaiela – uzupełnił wiedzę o Królestwie Ziemi, a ty?

– Przeczytał tylko broszurkę informacyjną, jaką wydajecie przy bramie Arcadii – powiedział Lucyfer.

– Ach… Więc guzik wiecie o zasadach funkcjonowania Królestwa Ziemi – stwierdził Michał. – Jak mam w związku z tym z wami rozmawiać?

– Tam. – Rafał wskazał palcem drzwi wejściowe. – Na końcu korytarza mieści się archiwum. W bazie danych znajdziecie, młodzi cherubini, wszelkie informacje o rozmnażaniu płciowym. Proponuję zapoznać się z naszą bazą danych, a potem dopiero przystąpić do omawiania zagadnień związanych z Nowym Edenem.

– Z pokorą przyjmuję twą reprymendę, panie. – Omaiel ukłonił się archaniołowi. – Jestem jedynie skromnym posłańcem Głosu Bożego.

– Zostawmy na razie naukowy aspekt misji – powiedział wyraźnie zniecierpliwiony Lucyfer. – W chwili obecnej mamy poważniejsze problemy.

– Tak, buntownicy w pobliżu siedzib ludzkich to palące zagrożenie – westchnął Rafał. – Nie wiadomo, w jakiej kondycji jest obecnie Samael. Z zapisów i zeznań pojmanych buntowników wynika, że po dokonaniu połączenia z Nefilimem kompletnie postradał zmysły. Dawał się ponieść ludzkiemu popędowi seksualnemu, ignorując istotne sprawy państwa.

– Zalecam wzmocnienie ochrony wokół ocalałych z katastrofy Homo sapiens – rzekł Lucyfer. – Samael może próbować posiąść tutejsze kobiety, by powołać do życia nowych Nefilimów. Jeżeli tak by się stało, to wróci zło, które zmietliśmy, niszcząc Atlantis.

– Chciałeś powiedzieć, Gabriel zmiótł – wtrącił Rafał.

– Wyszło niechcący. – Cherubin wzruszył ramionami. – Poza tym to nie była do końca moja wina… To Behemot zniszczył podwodne słupy…

– Tak, a ty go tylko „lekko trąciłeś”, żeby akurat w nie trafił – stwierdził Michał.

– Dajcie mu spokój – powiedział Lucyfer. – Kontynent zatonął wskutek serii zbiegów okoliczności. Bądźcie po prostu czujni, my zajmiemy się poszukiwaniem zbiegów.

Dzień chylił się ku końcowi. Pomarańczowa tarcza słoneczna opadła za horyzont, pozostawiając na niebie jedynie jaskrawą łunę. Wszelkie stworzenia w Raju szykowały się do snu. Tylko dwoje ludzi krzątało się jeszcze, doglądając sadu. Nie nosili oni żadnych ubrań. Nie potrzebowali ich. W ogrodzie było zawsze ciepło, toteż nie istniała konieczność przywdziewania okryć. Dla Ewy i Adama nagość była czymś zupełnie naturalnym.

Jak co wieczór niewiasta wymknęła się ze wspólnego gniazdka, by jeszcze raz podejść do Zakazanej Polany, miejsca spotkań z opiekunami. Codziennie o świcie wraz z Adamem przychodzili tam, by odebrać wskazówki, jakie Bóg przesyłał im poprzez usta an’hariel. Później przez cały dzień trwało wykonywanie planu, jaki ludziom nakreślał Ojciec. Wieczorami kobieta, wiedziona wrodzoną ciekawością, chodziła na miejsce spotkań. Tam z ukrycia obserwowała, co się dzieje na polanie. Lubiła podglądać opiekunów. Oni wydawali się jej zabawni. Zazwyczaj krzątali się z wiklinowymi koszami, zbierając owoce z wielkiego drzewa, rosnącego pośrodku polany. Potem znikali gdzieś pod ziemią. Czasem któryś z nich przechadzał się po ogrodzie, patrząc na gwiazdy. Później dowiedziała się, że an’hariel zawsze patrzą w niebo, kiedy rozmawiają z Bogiem. Raz nawet chciała tam podejść i skosztować smakowicie wyglądający owoc. Adam jednak kategorycznie zabronił jej przechodzić przez ogrodzenie. Powiedział wówczas, że Bóg nie pozwolił im spożywać tego, co znajduje się na polanie. Mimo to niewiasta nie omieszkała oczywiście zapytać opiekunów, co oni sądzą na ten temat. Ci jednak, ku jej niezadowoleniu, potwierdzili słowa mężczyzny.

Tak więc Ewa obserwowała z ukrycia polanę, czekając na kolejną wizytę opiekuna. Jak co wieczór jeden an’hariel wyszedł z podziemi z koszem. Zebrał owoce, a następnie wrócił tam, skąd przyszedł. Kobieta już chciała udać się z powrotem do Adama, kiedy nagle usłyszała czyjś głos.

– Pssst.

Zaintrygowana zaczęła się rozglądać wokół siebie. Nieśmiało, ostrożnie zbliżyła się do ogrodzenia.

– Ktoś tu jest? – spytała.

– Taak – odezwał się syczący głos. – Podejdź bliżej, moje dziecię.

Kobieta podeszła pod sam płot odgradzający polanę. Rozejrzała się wokół, ale nie dostrzegła nikogo.

– Tuutaj, na dole – wyszeptał nieznajomy.

Ewa uklękła na ziemi i popatrzyła pod liście paproci. Dostrzegła tam dziwne pełzające stworzenie o wydłużonym korpusie, czterech szczątkowych kończynach i gadziej skórze.

– ZZZbliżżżżżż sssię – wysyczał wąż.

Kobieta z wrażenia aż odskoczyła do tyłu, zerwała się na równe nogi i uciekła. Jeszcze nigdy w życiu nie widziała gadającego zwierzęcia.

– Niechhh to ssszlag – syknął wąż.

Ewa czym prędzej popędziła do swojej nocnej kryjówki. Wśliznęła się do legowiska, zwinęła w kłębek i usiłowała zasnąć. Nie mogła zmrużyć oka. Natrętne myśli o stworzeniu czającym się wśród paproci nie chciały jej opuścić. Były niczym jad, wolno porażający ofiarę, docierający do każdego zakamarka umysłu.

*

Samael wśliznął się niepostrzeżenie do Edenu. Wykorzystał moment braku uwagi tutejszych straży. Postać, w jaką zmutował wskutek niezbyt udanego eksperymentu genetycznego Lewiataniela, miała pewne zalety: była cicha, poruszała się bezszelestnie i niezwykle szybko. By naprawić uszkodzone DNA, Samael potrzebował kodu genetycznego z komórek tutejszych przedstawicieli Homo sapiens.

Próby pozyskania serum, niezbędnego do utrzymania ludzkiej postaci, z komórek humanos wyhodowanych w Atlantis spełzły na niczym. Ich DNA było daleko bardziej niestabilne niż istot z Nowego Edenu. Ludzie z Raju posiadali czysty kod genetyczny – taki, jakim stworzył go Bóg. Tak więc jedyną nadzieję upadłego stanowiła ta kobieta. Wiedział, że dializator umieszczony na jego ciele potrzebuje ledwie kilku komórek dawcy z włosa, naskórka, śliny, krwi bądź innego płynu ustrojowego, żeby wyodrębnić z nich niezbędne sekwencje genów i na stałe przywrócić Samaelowi ludzką postać. Jego plan na początku zakładał szybkie dostanie się do bazy, odnalezienie tutejszych osobników i pozyskanie komórek, a potem równie szybką ewakuację.

Tak miało być. Jednak założenia te musiały ulec zmianie. Nie mógł, póki co, wrócić do swej ulubionej formy. W dodatku istota, która mogła mu umożliwić tę przemianę, była kobietą. Młoda, zgrabna niewiasta o pełnych biodrach i idealnie krągłych piersiach. Miała delikatną niczym atłas skórę, wielkie zielone oczy oraz burzę długich, rudych włosów.

Samael lubił zadawać się z ludzkimi kobietami. Rozkosze cielesne to była jego słabość, nałóg, z którym nie był w stanie się uporać, odkąd połączył swoje DNA z ludzkim. Przez swą manię stracił kontrolę nad Thill’All Enderen. Upadły serafin nie spodziewał się, że odziedziczone po humanos myśli i fantazje erotyczne będą aż tak silnie oddziaływać na jego umysł.

Wcześniej często przybywał na tę planetę w tajemnicy przed Serafiatem. Najpierw w trakcie wizyt ze swymi poplecznikami planował dokonanie przewrotu. Potem przebywał między ludźmi już tylko po to, by oddawać się żądzy. An’hariel długo nie wiedzieli, skąd na Ziemi wzięły się wszelkie dziwne stwory: giganci, cyklopi, syreny, centaury, chimery, gryfony i inne hybrydy. Dopiero w czasie buntu wyszło na jaw, że stworzenia te zrodziły się w laboratoriach Lewiataniela na Atlantis. Inne potwory – Nefilimowie – to owoc związków pomiędzy ludźmi a buntownikami. Upadły serafin uwiódł już wiele ziemskich niewiast. Nie miał jednak do czynienia z tak niewinnym stworzeniem jak kobieta z ogrodu. Ewa była wyjątkowa, młoda, piękna i czysta, stworzona przez samego Boga. Uosabiała doskonałość, którą Samael pragnął skosztować jak nic innego.

Wdziękiem i urodą przewyższała wszelkie niewiasty, które posiadł do tej pory w swym ziemskim królestwie. Buntownik zapragnął jeszcze jeden, ostatni raz oddać się cielesnej uciesze, poczuć zapach ciała kobiety, wedrzeć się do jej ciepłego, wilgotnego wnętrza. Pragnienie to było tak wyjątkowo silne i nieodparte, że przezwyciężało obawę przed schwytaniem. Tak więc zdrajca postanowił zabawić w Nowym Edenie nieco dłużej.

*

Michał, Rafał, Lucyfer i Gabriel przeszli podziemnym korytarzem w kierunku punktu obserwacyjnego i zatrzymali się przed metalową przegrodą. Rafał podszedł do panelu umieszczonego w ścianie przy drzwiach. Wstukał kod. Wrota się otworzyły. Wszyscy weszli do środka. Znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu z kratą w podłodze. Jarzące się bladym światłem lampy przymocowane były solidnie do sufitu. Ściany pokoiku pokrywały trójwymiarowe monitory, nadające obraz niemal z całego ogrodu. Przy głównej konsoli znajdowało się jedyne w tym pomieszczeniu krzesło, na którym w najlepsze spał wartownik.

Rafał cicho podkradł się do obserwatora. An’hariel leżał z rękami na konsoli i chrapał. Archanioł podniósł pióro i delikatnie „posmyrał” nim po nosie strażnika. Ten tylko podrapał się przez sen i odwrócił w drugą stronę. Zniecierpliwiony Rafał nachylił się nad uchem obserwatora.

– Wstawaj, Zahadrielu! – ryknął.

An’hariel zerwał się na równe nogi i zaspanymi oczyma wodził tępo po zgromadzonych.

– Panie komendancie… – zdołał jedynie wydukać.

– To jest ta wasza cudowna ochrona? – mruknął z krzywym uśmieszkiem Lucyfer.

– Co to za spanie na służbie? – warknął rozgniewany Michał.

– Przepraszam. – Zahadriel utkwił spojrzenie w podłodze. – Ale tu się nic nie dzieje, dzień w dzień obserwuję wciąż to samo, rano przychodzą po wskazówki, potem robią porządki w ogrodzie, karmią zwierzęta i idą spać.

– Masz nad nimi czuwać – stwierdził Rafał. – To twoje zadanie. Jeżeli ono cię przerasta, możemy poszukać jakiegoś innego! Jest wakat przy czyszczeniu zewnętrznej obejmy murów, może to zajęcie będzie dla ciebie bardziej interesujące…

– To już się nie powtórzy – rzekł Zahadriel.

– Mam wątpliwości co do jakości ochrony w tej stacji. – Gabriel wzruszył ramionami. – Wasz personel wyraźnie lekceważy sobie obowiązki.

– Spokojnie – rzekł Rafał. – Stacja ma szereg zabezpieczeń, łącznie z najnowszym oprogramowaniem i czujnikami biochemicznymi. Gdyby coś się wydarzyło, ostrzegłby nas alarm.

– A co będzie – powiedział Lucyfer – jeżeli zajdzie potrzeba, byśmy wkroczyli do Edenu? Jak mamy chronić mieszkające tam istoty, skoro nie wolno nam wchodzić na teren ogrodu?

– System alarmowy zawiera dyrektywę – oznajmił Michał – zgodnie z którą możliwe jest wyłączenie bariery. Nie martwcie się, Ojciec zadbał o to, byśmy w razie czego usłyszeli Jego Głos w strefie należącej do człowieka.

Słońce górowało na niebie, zwiastując południe. Adam z Ewą przebywali w swoim ogródku. Było tam zaledwie kilka grządek. Tam zgłębiali tajniki uprawy roślin. Codziennie zajmowali się pieleniem chwastów, zbieraniem ziaren, owoców i warzyw, a także budową kanału do nawadniania skromnego poletka. Z początku uprawa nie szła im zbyt dobrze, lecz stosując się do zaleceń opiekunów, pierwsi ludzie szybko osiągnęli wprawę w hodowli roślin, dających bogate plony.

Tego dnia przekopywali niewielki kanał, by doprowadzić wodę z pobliskiego strumyka do nowych zagonów pszenicy. Adam wybierał ziemię, a Ewa zbierała ją skwapliwie, by rozsypać żyzną glebę na wyjałowione pole nieopodal. Adam był młodym, barczystym, silnym mężczyzną. Jego twarz pokrywał delikatny, krótki zarost. Miał ciemne, zmierzwione włosy i brązowe jak heban oczy.

Ewa rozsypała kolejną porcję ziemi i wróciła do wykopu. Usiadła na jego brzegu, podkuliła kolana pod brodę i z ciekawością przyglądała się mężczyźnie. Adam grzebał wpierw radłem w podłożu, by spulchnić grunt, a potem to, co oddzieliło się od zbitej skorupy, wybierał rękami na powierzchnię.

– Adamie – zagaiła – mówiłeś, że znasz wszystkie rodzaje zwierząt w ogrodzie.

– Tak – stęknął mężczyzna, wysypując na brzeg wykopu kolejną porcję ziemi. – Opiekunowie zapoznali mnie z każdym stworzeniem w Edenie, bym mógł należycie zadbać o nie.

– Czy w takim razie – kobieta zatrzepotała zalotnie rzęsami i uśmiechnęła się – znasz stwora, który czołga się brzuchem po ziemi, gdyż ręce i nogi są zbyt krótkie, żeby go dźwignąć? Ma straszne, zielone ślepia oraz długi język i potrafi mówić w naszym języku.

– Nie, nigdy czegoś takiego nie widziałem. – Adam odłożył swoje radło na ziemię. – Taki potwór nie może istnieć, ponieważ Bóg jedynie nam spośród wszystkich stworzeń zamieszkujących Ziemię darował mowę. Dlaczego pytasz?

– Tak bez powodu. – Kobieta wzruszyła ramionami i spuściła wzrok w ziemię. – Chciałam tylko się dowiedzieć, czy coś takiego w ogóle istnieje.

Wieczorem Ewa jak zwykle udała się w stronę polany, tym razem jednak nie czekała na ogrodnika zbierającego niezwykłe owoce. Poszła sprawdzić, czy dziwaczne zwierzę, które widziała poprzedniego wieczora, nadal siedzi pod paprociami. Poczekała, aż opiekun odejdzie, a następnie cicho podkradła się do ogrodzenia.

– Potworze – szepnęła. – Jesteś tutaj czy tylko mi się przywidziałeś?

– Jesstem – syknął wąż.

Samael wypełzł z cienia liści paprotnika i zatrzymał się tuż przed barierą.

– Gdzie nauczyłeś się mowy w naszym języku, potworze?

– Nie jesstem potworem – rzekł wąż. – Jesstem… jednym z opiekunów – powiedział po chwili zastanowienia.

Ewa podczołgała się bliżej siatki i dokładnie obejrzała węża.

– Nie – odparła. – Opiekunowie wyglądają zupełnie inaczej – stwierdziła.

– To nie jesst moja prawdziwa forma – oznajmił gad. – Przrzybrałem ją po to, by obsserwować zzz urkrryyccia ciebie…

– By mnie obserwować? A po co?

– Chchcę poznać najjjniezwyyyklejszszą issstotę we wszszechhśśświecie – odparł.

– Kim ona jest?

– To tyyy, głuptasssssie.

Kobieta nieznacznie się zarumieniła. Pochlebstwo sprawiło, że nabrała nieco zaufania do tego dziwnego stworzenia. Mimo że było brzydkie, oślizłe i nieprzyjemne, wzbudzało w Ewie sympatię.

– Ja też bym cię chciała poznać – rzekła. – Odmień się! – Kobieta przekrzywiła zalotnie głowę. – Chcę zobaczyć, kim jesteś naprawdę.

– Nnieee mogę – wysyczał wąż. – Zzzzzapomniałem, w jaki sssposssób możżżna powrócić do mej prrrawdziwej possstaci.

– Szkoda. – Ewa wzruszyła ramionami. – To powiedz w takim razie, jak wyglądasz.

– Jessstem młodym – syknął gad – przrzyssstojnym mężżżżczyzzzzną.

– Takim jak Adam?

– Jessstem ssstokroć pięknieszszy aniżżżeli on.

– Nie wierzę – pisnęła niewiasta. – Tylko tak opowiadasz, bym z tobą rozmawiała.

– Przrzrzekonajjj sssię sssama – powiedział gad. – Zzzbliżżss sssię, dzzzziecko.

Kobieta podejrzliwie popatrzyła na stwora.

– Nieee bój sssię – powiedział wąż najłagodniejszym głosem, na jaki było go stać. – Dotknijjjsss tylko mego ccssssiała.

Ewa nieśmiało wysunęła rękę. Wąż wyprężył kark do pogłaskania. Niewiasta ostrożnie trąciła palcem gada i szybko zabrała dłoń. Zwierzę nie zareagowało.

– Widzisszszsz, to nicsss ssstraszszsznego.

– Masz rację – uśmiechnęła się Ewa i tym razem znacznie śmielej dotknęła skóry węża. – Jesteś całkiem miły w dotyku – rzekła, gładząc walcowate cielsko gada – jak na takiego potwora.

Urządzenie na łapie Samaela zaczęło się mienić różnymi kolorami. Był to znak, że skonstruowana przez Lewiataniela bransoleta uzyskała niezbędne do odtworzenia dawnego wyglądu upadłego an’hariel fragmenty ludzkiego DNA.

– To terazss popatrzrzrz – powiedział wąż.

W mgnieniu oka gad zaczął się przeobrażać. Urósł, jego kończyny ze szczątkowych kikutów zmieniły się w ręce i nogi. Jego skóra przybrała ciepły, jasny kolor. Kobieta z lekką obawą, ale i ciekawością przyglądała się przemianie. Po chwili leżał przed nią an’hariel, młody i piękny jak wszyscy opiekunowie. Nieznajomy podniósł się z ziemi. Był nagi, tak jak i niewiasta.

Naprzeciw kobiety stanął młody, dobrze zbudowany mężczyzna o czarnych, krótkich, kręconych włosach, iskrzących oczach, ciemnych niczym węgle. Miał delikatną, pociągłą twarz i skórę gładką jak niemowlę.

– No i jak ci się podobam? – spytał dźwięcznym, aksamitnym głosem, niczym nieprzypominającym zjadliwego syku węża.

– Mówiłeś prawdę – powiedziała Ewa. – Jak ci na imię?

Mężczyzna podszedł do bariery i uśmiechnął się łagodnie. Próbował przekroczyć granicę terenu, po którym poruszali się an’hariel, ale zapora rozjarzyła się błękitem i nie wpuściła go do wnętrza ogrodu. Upadły anioł się cofnął. Był nieco zaskoczony. Szybko jednak przyjął pełną dumy i pewności siebie pozę.

– Jestem Samael. – Ukłonił się przed niewiastą. – Chodź do mnie, moje dziecko – powiedział łagodnie.

Ewa popatrzyła na linię i ogrodzenie, którego nie wolno było ludziom przekraczać.

– Nie mogę tam wejść – powiedziała. – Opiekunowie zabraniają nam…

– Czyż nie jestem jednym z opiekunów? – Łagodny, szyderczy uśmieszek zagościł na jego ustach. – Podejdź do mnie, słoneczko. – Rozłożył ręce w zapraszającym geście.

– Dlaczego ty nie przekroczysz bariery?

– Ja tego nie zdołam zrobić. – Samael wzruszył ramionami. – Sama widziałaś – bariera zatrzymuje mnie, gdyż my, opiekunowie, jesteśmy ubezwłasnowolnieni. Ale ty to zupełnie inna sprawa. Bóg ofiarował wam, ludziom, wolną wolę, byście sami mogli decydować o tym, co można, a czego nie.

– A jeżeli jednak nie będę mogła?

– Sprawdź – zachęcał upadły anioł, szczerząc białe, równe zęby w uśmiechu. – Zawrzyjmy umowę: jeżeli nie uda ci się przejść, wówczas przyznam ci rację. Zakaz Boga w istocie jest zakazem. Jeżeli zaś przekroczysz tę linię – mówiąc to, wskazał na ogrodzenie – znaczyć to będzie, że Bóg tak chciał, bo przecież nie da się czynić czegoś wbrew Jego woli.

– Masz rację, nie da się.

Ewa wciąż jeszcze odczuwała wahanie, nie oparła się jednak zaproszeniu. Podeszła nieśmiało do bariery. Najpierw ostrożnie przełożyła przez nią rękę. Nie było iskrzenia, żadna niewidzialna siła nie próbowała jej powstrzymać. Kobieta przekroczyła granicę ogrodu, należącego do an’hariel.

Samael podszedł do niej. Okrążył niewiastę, badając wzrokiem każdy skrawek jej ciała. Chciał ją teraz posiąść. Stojąc tak przed nim, wydawała mu się bezradna wobec jego potęgi, bezbronna i zdana na jego łaskę. Gorące pragnienie wdarcia się w jej młodą dziewiczą kobiecość niemal zupełnie przyćmiło mu zdrowy rozsądek. Słabość tego stworzenia wobec potęgi upadłego serafina była tylko pozorna, gdyż to właśnie owa niewiasta dysponowała wolną wolą, nie on. Dawnego naczelnika Thill’All Enderen skutecznie ograniczał głos w jego umyśle. Mowa, którą słyszał, nie pochodziła jednak od Boga, jak u innych an’hariel. Złowieszczyskrzeczący charkot wywodził się spoza Wszechświata. Należał do Chaosu – odwiecznego boskiego antagonisty, którego moc w obrębie murów Nowego Edenu była za słaba, żeby pokonać Boże nakazy.

By dopiąć swego, musiał uwieść tę słodką istotę. Mógł ją mieć tylko pod warunkiem, że ona będzie tego chciała.

– Jesteś naprawdę piękna, moja droga – rzekł. – Aż byłoby żal nie nagrodzić takiej urody chwilką… rozkoszy…

– Czego? – zapytała zaciekawiona Ewa.

Samael stanął za nią, jego prawa dłoń objęła kobietę w pasie, lewą zaś upadły anioł odgarniał burzę rudych włosów z szyi. Nachylił się do ucha niewiasty i wyszeptał:

– Rozkosz, moja droga. – Delikatnie musnął wargami małżowinę. – To specyficzny rodzaj przyjemności. Powiedz, co sprawia ci przyjemność?

Palce buntownika krążyły po ciele niewiasty, muskając delikatnie brzuch, talię, plecy i piersi. Ewa doznała zupełnie nowego uczucia, obcego jej do tej pory. Nie umiała go określić. Było jej gorąco, mimo to drżała, aż dostała gęsiej skórki. Jej serce uderzało szybciej niż kiedykolwiek, a oddech stał się płytki i nierówny. Buntownik obserwował, jak klatka piersiowa kobiety porusza się gwałtownie w górę i w dół przy każdym westchnieniu. Niewiasta doznała dziwnego uczucia, wychodzącego z brzucha i płynącego w dół. Między udami pojawiła się wilgoć, przyjemna, śliska i lepka.

– Lubię patrzyć na zachód słońca – szepnęła, wzdychając. – Zabawę w chowanego z Adamem w ogrodzie. – Każde słowo wypowiadała powoli, oblizując usta. – Wylegiwanie się na polance przy strumyku.

Upadły anioł z radością obserwował, jak niewiasta reaguje na zaloty. Jego oczy łapczywie chłonęły każdy centymetr okrytego gęsią skórką ciała, a uszy nasłuchiwały delikatnych westchnień.

– Tak więc wyobraź sobie, że rozkosz to rodzaj tysiąckroć silniejszej przyjemności – szepnął, ważąc z rozmysłem każde słowo. – Chcesz, zaprezentuję ci choć ułamek tego, co możesz doświadczyć w mym towarzystwie. – Samael odwrócił Ewę przodem do siebie tak, by patrzyła mu prosto w oczy, i objął ją mocno obiema rękami w pasie. – Usiądź, moja droga.

Wziął kobietę za ręce i spoczęli obydwoje na trawie.

– Połóż się teraz – rozkazał – i zamknij oczy.

Ewa wyciągnęła się na świeżej, pachnącej darni, a Samael zaczął delikatnie wodzić dłońmi po jej ciele. Najpierw pieścił szyję i ramiona, potem okrążył piersi, muskając niby przypadkiem brodawki, schodził coraz niżej, gładząc biodra i brzuch. Kobieta reagowała na każde najdrobniejsze muśnięcie. Było jej niezwykle przyjemnie. Dotyk dawał jej coraz to nowe, dziwne doznania. Upadły serafin z premedytacją ominął wzgórek łonowy i zszedł do gładkich nóg. Gładził wpierw łydki, potem kolana, następnie uda, czule i delikatnie masował je od wewnątrz. Cały czas obserwował reakcje kobiety. Wiedział, że wkrótce będzie gotowa, by go przyjąć.

– No i jak się czujesz? – zapytał.

– To naprawdę przyjemne. – Kobieta leniwie się przeciągnęła. – Musisz nauczyć tego, co robisz, Adama.

Imię mężczyzny, który towarzyszył dziewczynie w Edenie, podziałało na buntownika jak zimny prysznic: wywołało złość. Na krótką chwilę wstrzymał pieszczoty. Szybko jednak opanował nerwy i zaczął na nowo gładzić ciało Ewy.

– Nie rozmawiajmy teraz o nim – rzekł. – Zapomnij o nim na chwilę.

Upadły anioł delikatnie gładził wewnętrzną stronę nóg kobiety, wolno rozchylając uda. Niewiasta rozmarzonym wzrokiem wodziła po ogrodzie. Jej włosy, potargane, zmierzwione, zakrywały część twarzy i spływały na ziemię. Upadły anioł już był gotów, by wcisnąć się pomiędzy uda niewiasty.

– Zaczekaj! – Ewa zerwała się z trawy.

Jakaś siła nie pozwoliła jej oddać się bez reszty nowemu znajomemu. Szybko wyczołgała się spod Samaela, wstała i otrzepała z darni. Były serafin się wściekł. Był już tak blisko! Pożądał jej jak żadnej innej kobiety. Ona rozbudziła najpierw jego zmysły, a potem pozostawiła bez kojącego aktu spełnienia. Podniecony, spragniony rozkoszy, poczuł się oszukany. W jego głowie zakołatała myśl, żeby wziąć ją siłą. Próbował skoczyć i złapać kobietę. Nie zdołał się nawet poruszyć. Jakby niewidzialna siła wbiła go w ziemię. To zakaz boski go paraliżował. Nie mógł do niej nawet podejść, póki ona sama nie wyrazi zgody. Nie docenił Ewy. Ta niewinna dziewczyna wydawała się łatwym kąskiem dla tak wytrawnego uwodziciela, lecz mimo braku doświadczenia umiała wykorzystać swoją zmysłowość przeciwko niemu. Robiła to z wdziękiem, bezwiednie, podświadomie, z niezwykłą łatwością. Jeszcze żadna kobieta mu się nie oparła, a ta niewiasta tego dokonała bez najmniejszego trudu. To on miał być panem sytuacji, chciał ją rozbudzić, tak jak robił to poprzednio setki razy. By w końcu ona powiedziała, że pragnie go mieć w sobie. Tymczasem to niewiasta rozpaliła jego i porzuciła, opierając się zniewalającym, jak mniemał, wdziękom. Im mocniejszy był opór Ewy, tym większe było pragnienie i bezradność Samaela. Jego wszystkie myśli przyćmiła ta jedna jedyna, by zdobyć tę kobietę. Najpierw musiał się jednak opanować. Włożył wiele wysiłku, by ukryć przed nią swój gniew.

– Co się stało? – zapytał najłagodniejszym tonem, na jaki mógł się w danej chwili zdobyć. – Czemu uciekłaś?

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Przyznaję, rozkosz musi być naprawdę przyjemna, ale… boję się jej.

Wiedział, czemu tak się stało. Ta dziewczyna, wychowywana w rajskim ogrodzie przez lata, uczyła się praw narzucanych jej przez Boga. Kobiety z Atlantisnie miały takich skrupułów. Stworzone zostały przecież przez Lewiataniela tylko i wyłącznie dla uciechy swoich władców. Niejedną z tamtych niewiast upadły anioł posiadł siłą. Ale tylko i wyłącznie dlatego, że tamte samice, wychowane wśród zbuntowanych an’hariel, których uważały za bogów, nie zdawały sobie nawet sprawy, że mogą czegoś im odmówić. W dodatku wykorzystanie DNA małp sprawiło, że kobiety z Antlantydy dużo łatwiej ulegały pierwotnym instynktom. U Ewy poczucie lojalności wobec opiekunów było niczym przy oddaniu dla woli Stwórcy. Każde działanie przeciwko nakazom Boga skazane było na niepowodzenie. Samael był kiedyś wielkim przewodniczącym Serafiatu. Znał wszelkie sekrety swojego ludu, także te dotyczące Nowego Edenu. Zdawał sobie sprawę, że ludzie w Raju emocjonalnie są jak dzieci. Wiedział, co może u nich ten stan odmienić. Wszak sadzonki drzewa z owocami, które miały podtrzymywać an’hariel w ziemskiej atmosferze, zostały przeniesione przez buntowników także na Atlantis. Nieraz upadły serafin widział, jaki wpływ mają te owoce na ludzki umysł. Nie wiedział jedynie, jak namówić dziewczynę do skosztowania tego niezwykle silnego afrodyzjaku. Niewiasta nieświadomie sama podsunęła mu pomysł.

– Pójdę już – rzekła, przeciągając się leniwie. – Muszę zebrać owoce na ranny posiłek.

– Nie odchodź – odparł Samael, rzucając spojrzenie na drzewo rosnące pośrodku polany. – Zostań ze mną jeszcze przez chwilę. Posiłek możesz zebrać tutaj. Wszak powiadam ci, Ewo, nie ma smaczniejszej strawy aniżeli ta, która rośnie pośród gałęzi tego drzewa.

– Ależ, Samaelu – westchnęła. – Nam nie można tego jeść. To zakazane owoce. Tylko opiekunowie mogą ich dotykać. Jeżeli ich skosztuję, umrę, tak twierdzi Adam…

– Powiem ci coś w sekrecie. – Buntownik zniżył głos. – Te owoce sprawiają, że moi bracia mogą słyszeć Głos Ojca. Nie pozwalają wam ich zjadać z zazdrości. Nie chcą, byście mogli rozmawiać z Bogiem bez ich pośrednictwa.

– Jak to?

– Boją się, że gdy człowiek skosztuje jednego z tych owoców, Bóg będzie przemawiać tylko do niego, zapominając o opiekunach.

– No nie wiem… – Kobieta pokręciła głową. – Inni opiekunowie mówią, że nastanie koniec ogrodu, jeżeli którekolwiek ze stworzeń mieszkających w Edenie skosztuje tego, co zakazane…

Samael podszedł do drzewa, zerwał jeden z owoców i wrócił do Ewy.

– Popatrz – rzekł. – Dojrzały, soczysty… – Odgryzł kawałek. – Mmm… pyszny. Czy sądzisz, że podarowałbym ci ten owoc, gdyby to, co mówią pozostali, było prawdą?

Upadły anioł wręczył go kobiecie. Ewa obejrzała dokładnie smakołyk i powąchała.

– Skosztuj go, tylko troszeczkę, tak by poczuć jego smak – powiedział. – Zapewniam cię, że nie pożałujesz…

Ewa oderwała odrobinę miąższu i niepewnie włożyła do ust. Smak naprawdę był niezwykły.

– Śmiało, słoneczko, zjedz jeszcze trochę – zachęcał Samael.

Nagle klapa prowadząca do podziemia zgrzytnęła. Ewa porzuciła owoc, zerwała się na równe nogi i niczym spłoszona łania pierzchła w zarośla do swej części ogrodu. Samael chciał zatrzymać niewiastę przy sobie, ruszył za nią, lecz nie zdążył jej chwycić przed barierą. Spostrzegł, że grupa an’hariel wyjeżdża windą z szybu i kieruje się w stronę polany. Wiedział, że gdyby zechciał, bez trudu wyciąłby tych cherubinów w pień. Ale oni podnieśliby alarm, a w pobliżu byli przecież archaniołowie, z którymi Samael już raz się potykał. To właśnie jeden z generałów wojska an’hariel modlitwą przyśpieszył jego mutację, doprowadzając do powstania formy, w jakiej dotarł do Edenu.

Buntownik szybko skoczył w zarośla, kryjąc się przed wzrokiem personelu stacji.

Tego wieczora upadłemu aniołowi nie udało się osiągnąć swego celu. Wiedział jednak, że jeszcze nic nie jest zaprzepaszczone. Wprawdzie kobieta mu się opierała, a jego żądza z każdą chwilą coraz bardziej panowała nad nim. Ale fakt, że niewiasta spróbowała owocu, stanowił szansę dla upadłego.

Grupaan’hariel wolno zmierzała w kierunku Samaela. Buntownik siedział cicho w swej kryjówce, wstrzymując oddech.

– Może faktycznie powinieneś zmienić stanowisko, Zahadrielu – powiedział jeden z aniołów.

– Daj spokój, nie znajdę tu lepszej fuchy niż pokój obserwacyjny…

Samael, słysząc dyskusję, ostrożnie wyjrzał zza liści. Przyjrzał się uważnie an’hariel odpowiadającemu za monitoring. Wiedział, gdzie w ogrodzie znajdowały się kamery, bo sam kazał je zamontować. Jak dotąd skutecznie ich unikał. Znajomość tego, który odpowiada za ich obsługę, stanowiła dodatkowy atut, który w razie czego można było właściwie wykorzystać.

Nagle buntownik się zorientował, że pozostawił ślady mogące zdradzić jego obecność. Na trawie nieopodal drzewa leżał nadgryziony owoc. Zaledwie metr dzielił upadłego anioła od pokarmu opiekunów. Samael musiał czym prędzej usunąć dowód swej bytności spod nóg zbliżających się cherubinów. Ostrożnie wyjrzał zza liści. Przybysze byli zaaferowani gorącą dyskusją, żaden nie spoglądał w jego stronę. Wykorzystał to, odetchnął głęboko, szybko wyskoczył z ukrycia, zgarnął owoc i wrócił do kryjówki.

– Co to było? – rzekł jeden z wartowników. – Słyszeliście?

– Nie. – Pozostali pokręcili głowami.

– Coś słyszałem.

– Daj spokój, mam już dosyć tej twojej manii prześladowczej. Zabierzmy trochę owoców i wracajmy, nim goście zaczną się niecierpliwić.