Kronika pewnego miasta - Pandelis Prevelakis - ebook + książka

Kronika pewnego miasta ebook

Pandelis Prevelakis

4,0

Opis

Gdy Pandelis Prevelakis opuszcza Rethimno, nie przypuszcza, że to kreteńskie miasteczko, zacznie wkrótce chylić się ku upadkowi. Wracając po kilku latach w rodzinne strony okazuje się, że czas dawnej świetności minął bezpowrotnie. Miejsce, które autor znał jako młodzieniec, istnieje już tylko w jego pamięci.

Dzięki wspomnieniom miasto odżywa i pojawia się w pełni swego blasku. Prevelakis buduje obraz miasta za pomocą anegdot przeplatanych obrazami, wspomnieniami i zapachami. Bardziej niż faktyczną kronikę, jego opowieść przypomina miłosną elegię, w której z gorzką melancholią i nostalgią przywołuje obrazy minionego piękna.

Liryczną opowieść Prevelakisa o Rethimno dopełniają dwa obrazy – miasteczka w latach 70., które opisuje Janusz Strasburger, tłumacz „Kroniki pewnego miasta” oraz współczesne, widziane oczyma Bartosza Barszczewskiego, autora posłowia. Wbrew obawom Prevelakisa nie jest to jednak miejsce ani puste, ani stracone. Rethimno nie tylko nie zniknęło z map świata, ale cieszy się każdym nowym dniem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 134

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Pandelis Prevelakis

Kronika pewnego miasta

przełożył i wstępem opatrzył: Janusz Strasburger

posłowie: Bartosz Barszczewski

Wrocław 2013

Angelos Sikelianos

Kronika pewnego miasta

Pandelisowi Prevelakisowi

Jak asceta kształt w srebro najczystsze wtopiony

monasteru, co spłonął, dzierży w jednej z rąk,

niby całe miasteczko, wyrosłe na dłoni,

z murami, dzwonnicami i celami w krąg –

podobnie w mojej duszy miasteczko prastare,

słowem twardym i czystym wskrzeszone od dziś

i przez Twój żal serdeczny rozświetlone żarem,

Rethimno, dar Twej ręki, podtrzymuje myśl.

Przełożył Janusz Strasburger

Od Wydawcy

Kronika pewnego miasta Pandelisa Prevelakisa ukazała się w Polsce po raz pierwszy w 1975 roku w przekładzie Janusza Strasburgera nakładem wydawnictwa Czytelnik. Obecne wydanie Kroniki pewnego miasta jest wiernym odtworzeniem przekładu Janusza Strasburgera z roku 1975, dzięki czemu zostaje zachowana tak wysoko oceniana przez znawców przedmiotu melodyjność języka i metrum frazy oraz wierność greckiemu oryginałowi. Jedyne zmiany, jakie zostały naniesione na tekst to nieliczne, drobne poprawki interpunkcyjne.

Oryginał tekstuKroniki pewnego miasta został opatrzony posłowiem napisanym przez Bartosza Barszczewskiego, które w zamyśle wydawcy ma stanowić współczesne dopełnienie kreślonego przez Prevelakisa obrazu Réthimno.

Ze względu na niejednoznaczność zasad transkrypcji nazw greckich miejscowości, w całym tekście przyjęto zapis ujednolicony, zgodny z zapisem stosowanym przez Janusza Strasburgera w wydaniu z roku 1975.

Kronika pewnego miasta w obecnym kształcie nie mogłaby powstać bez życzliwości i nieocenionej pomocy pani Haliny Strasburger.

Wstęp

Kronika pewnego miasta, pierwszy beletrystyczny utwór prozą Pandelisa Prevelakisa, znanego już dziś i uznanego klasyka literatury nowogreckiej, powstał w roku 1938. Książka ta, poświęcona rodzinnemu Réthimno, historycznemu miasteczku na północnym brzegu Krety, wyrosła na podłożu dwu silnych uczuć: serdecznego patriotyzmu i gorzkiej melancholii. Z bogatą, ciekawą, niekiedy świetną przeszłością musi teraz autor zestawić zastój, upadek, może nawet ruinę współczesnego miasta. Piórem swym chciałby ocalić od śmierci przynajmniej wspomnienie czegoś, czemu zdaje się grozić rychła i nieuchronna zagłada. Mimo wielu pogodnych czy wręcz humorystycznych akcentów przewodnia nuta książki brzmi niby requiem. Niby ciche liryczne requiem.

Istotnie, posępna rzeczywistość usprawiedliwiała pesymistyczne spojrzenie pisarza na jego kolebkę. Réthimno także wówczas było stolicą departamentu. Ale pozbawione używalnego portu, połączone karkołomnymi drogami z głównymi miastami Krety – Chaniá i Iraklionem* – a jeszczegorszymi z górzystym wnętrzem i urwistym południowym wybrzeżem prowincji, przekształciło się z ważnego intelektualnego i handlowego ośrodka, powiązanego wielu nićmi z Konstantynopolem, Smyrną, Triestem, Aleksandrią, w skromne centrum równiny nadbrzeżnej, porośniętej bezkresnym lasem oliwek. Marniały stare weneckie domostwa (często dewastowane przez uchodźców z Azji Mniejszej, osiadłych tu po wymianie ludności między Grecją i Turcją), nikły jeden po drugim piękne zabytki, w gruzy waliła się potężna wenecka forteca, zamulony port służył już tylko nielicznym rybakom, cudowna piaszczysta plaża świeciła pustkami. Żadnego przyrostu ludności w ciągu dwudziestu lat międzywojennych. Cudzoziemiec – ba, ateńczyk – stawał się egzotyczną atrakcją. Miejsce zesłania dla urzędników lub nauczycieli. A za kilkanaście lat? Może już raczej duża wieś niż zabytkowe miasto!

Cóż, kiedy historia lubi płatać figle, losy dzieł ludzkich nie są do przewidzenia. Gdy wiosną 1974 roku, w trzydzieści sześć lat po ukazaniu się książki Prevelakisa, odwiedziłem Réthimno, wyniosłem wrażenia raczej optymistyczne. To prawda, że wielu starych kamieniczek nic nie ocali. Ale główne zabytki zostały odbudowane albo znajdują się w trakcie odbudowy. Ukończono duży kościół Czterech Męczenników, nad którego losem bolał Prevelakis. Urzeka wdziękiem renesansowa Fontana Arimondi (1629), w loggii weneckiej mieści się muzeum archeologiczne, trwają wytężone prace na molo i w porcie; restaurowana i konserwowana według dawnych planów forteca będzie wkrótce należeć do ciekawszych obiektów turystycznych Krety. Wenecko-orientalny koloryt Réthimno nadaje mu, w oczach przybyszy ze świata, najoryginalniejsze oblicze spośród miast Krety; w krętych uliczkach weneckie rzeźbione portale i napisy sąsiadują co krok z tureckimi minaretami. Liczba mieszkańców wzrosła o połowę. Na przedmieściach, w okolicy, powstaje przemysł. Gimnazja, zasobna i nader aktywna biblioteka, towarzystwa historyczne czy krajoznawcze, odeon w dawnym meczecie, inicjatywy emigrantów przyczyniają się do kulturalnego ożywienia miasta. Ośrodki te urządzają wystawy, koncerty, przedstawienia teatralne (także inscenizacje utworów Prevelakisa), występy zespołów ludowych. Nadbrzeżna szosa, szeroka, nowoczesna, wysadzana oleandrami, łączy Réthimno z Chanią i Iraklionem – równolegle do krętej, malowniczej starej drogi, biegnącej przez rzeczne doliny, między oliwkami i drzewami świętojańskimi, wśród nagich lub zadrzewionych wzniesień. Głównym jednak bodźcem przemian staje się turystyka. Réthimno oraz pobliski historyczny klasztor w Arkadi służą za cel zorganizowanych wycieczek z Iraklionu. Wielkie nowoczesne hotele i bungalowy ciągną się wzdłuż kilkunastokilometrowej plaży, jednej z najpiękniejszych nad Morzem Śródziemnym. Zacznie działać, z inicjatywy samego Prevelakisa, ośrodek pracy twórczej dla artystów.

Réthimno przekształci się bardzo, to pewne. Straci wszystko, co musi stracić, zachowa, co można zachować, rozbuduje się, unowocześni. Dwie jednak rzeczy, bliskie sercu autora Kroniki…, zniknąć muszą na zawsze. Po pierwsze – ów arystokratyczno-patrycjański charakter miasta, znakomite stare rody, które z nostalgią wspomina pisarz, a wśród których niepoślednią rolę odegrał jego własny. Po drugie – do bezpowrotnej przeszłości należy barwne (choć niebezpieczne) współistnienie dwóch odmiennych, lecz zarazem zżytych z sobą grup etniczno-wyznaniowych, Greków i Turków. Współistnienie, stanowiące przewodni motyw epikolirycznej gawędy Prevelakisa.

Może więc nawet nie umierające miasto, ale na zawsze utracony jego kształt opiewa w Kronice świetny pisarz kreteński. Prevelakis opuścił Réthimno jako maturzysta, a kiedy wrócił tam po latach, nie znalazł grodu swego dzieciństwa. J e g o Réthimno przestało istnieć. Nigdy już nie odżyje. To nowe Réthimno, co się rodzi, odnawia, ściąga obcych przybyszy, wyrasta dla innych; ale jemu nic dać nie może. Albowiem cykl formowania się osobowości autora został ostatecznie zamknięty. Przyszłość wiąże się dlań z Atenami, z Europą, ze światem i losami jego cywilizacji. We mgle nostalgicznych wspomnień, tak pięknie wyrażonych w Kronice i Słońcu śmierci, zaciera się, zaciera coraz bardziej, utracony raj dzieciństwa.

Kronika pewnego miasta nie jest powieścią ani nowelą, nie jest esejem ani książką historyczną. Jest właśnie tym, co podpowiada tytuł – kroniką. Jak owe stare kroniki, swobodnie mieszające wydarzenia wielkie i małe, bajeczne i prawdziwe, dawne i nowe, przeżyte, widziane, zasłyszane, wyczytane. Jeden temat podsuwa drugi, na pozór przypadkowo. Żaden wątek logiczny, chronologiczny, żaden ustalony z góry plan nie rządzi układem opowiadanych spraw i wydarzeń. Przeplatają się nastroje, nasuwają na siebie różnorodne obrazy. Tak jak w nakli tureckiego bajarza z Réthimno, Hasanaki, w pełnej sentymentu i nostalgii baśni, w gawędzie szeptanej do ucha życzliwego czytelnika, w długim monologu – bo tym wszystkim jest Kronika pewnego miasta Pandelisa Prevelakisa.

Ciekawa i oryginalna książeczka nie przebrzmiała bez echa w literaturze. Zarówno Galaxidi, kronika podupadłego miasta i portu niedaleko Delf, napisana z talentem przez Ewę Vlami, jak bośniacka kronika Konsulowie Ich Cesarskich Mości Ivo Andrića należą do tej samej rodziny. Kreteński rodak Prevelakisa, Nikos Kazantzakis, wykorzystał epizod Fatimé – Madame Hortense – w swojej sławnej powieści o Zorbie, która doczekała się ekranizacji.

Kronika pewnego miasta ułożona jest w pięknym, żywym języku nowogreckim, nieskażonym żadnymi uczonymi archaizmami, oryginalnym, zasobnym w idiomatyzmy kreteńskie. Obfitość pierwiastka lirycznego odpowiada pierwszemu etapowi dzieła Prevelakisa, a tłumaczona przezeń poetycka proza Juana Raniona Jimeneza nie pozostała bez wpływu na styl i obrazowanie. W sumie Kronika…, we wszystkich swych językowych, stylistycznych czy nastrojowych odcieniach, jest książką trudną do przetłumaczenia na obcy język.

Warto może wyjaśnić polskiemu czytelnikowi kilka szczegółów historycznych, ponieważ w różnych miejscach Kroniki… nawiązuje do nich Prevelakis. Panowanie na Krecie Saracenów, którzy uczynili wyspę gniazdem pirackim, póki jej nie wyzwolił wielki cesarz bizantyjski Nikiforos Fokás, przypada na okres 824–960. Wobec brutalnej islamizacji Krety – za rządów muzułmańskich najeźdźców – imperator osiedlił tam ponoć dwanaście znakomitych konstantynopolitańskich rodów arystokratycznych, powierzywszy im misję przywrócenia chrześcijaństwa przez zakładanie klasztorów, fundowanie kościołów, kształcenie duchowieństwa. Niektóre rody, jak wspomina Prevelakis, zakorzeniły się ostatecznie w Réthimno i przyczyniły do kulturalnego rozkwitu miasta. Wojna Wenecji z Genuą o Kretę (podczas czwartej wyprawy krzyżowej) trwała od 1204 do 1210. Z walk tych zwycięsko wyszła Republika Świętego Marka i władała Réthimno aż do roku 1646 (w 1669 padło Megalókastro po długotrwałym oblężeniu przez Turków, o którym mówi autor Kroniki…). Ale już w roku 1228 miejscowa ludność wystąpiła po raz pierwszy zbrojnie przeciw nowym zaborcom. Od wieku XIII do XVI sześć dalszych powstań wybuchało wokół Réthimno. Główną zasługą Wenecjan było pobudzenie na Krecie rozkwitu sztuki i literatury renesansowej w żywym języku nowogreckim, wtedy gdy reszta Grecji pogrążyła się w ciemnocie pod jarzmem tureckim.

Sławną fortecę zbudowano na północnym skalistym cyplu miasta po najazdach pirackich i spaleniu Réthimno przez Turków w 1570 roku. Wewnątrz potężnych murów, obok urządzeń obronnych, koszar, wojskowego szpitala, składów amunicji, magazynów żywnościowych itp., wzniesiono wielki pałac weneckiego zarządcy oraz katolicką katedrę. Usiłowano również zgromadzić tam kler i wenecką ludność Réthimno, ale bez powodzenia. Gdy zginął dzielny generał Cesarini, forteca wpadła w ręce Turków, którzy przebudowali katolicki kościół na meczet z ogromną kopułą.

Pod władzą sułtana tureckiego znajdowało się Réthimno do roku 1898, ale z kilkunastoletnią przerwą; wspomina o niej Prevelakis, opisując dzieje nauczyciela Birmizosa. W zamian za pomoc w tłumieniu powstania Greków na Peloponezie (1824) darował bowiem sułtan Kretę paszy Egiptu, który zwrócił mu ją w roku 1840.

Interwencja mocarstw podczas ostatniego z powstań kreteńskich (poprzednie wylicza w Kronice… sam Prevelakis) nastąpiła w roku 1898. Fortecę Réthimno obsadził garnizon rosyjski. Dowodził nim pułkownik Szostak – Polak, który przeszedł na prawosławie. Wśród jego podkomendnych było wielu naszych rodaków wyznania katolickiego, o czym świadczy polski cmentarzyk wojskowy z pamiątkową tablicą, ufundowaną przez rząd Rzeczypospolitej w latach międzywojennych. Rosjanie, prócz opisanego przez Prevelakisa „ogrodu”, obdarowali również fortecę własną cerkwią.

Do wojen bałkańskich Kreta podlegała jedynie nominalnemu zwierzchnictwu sułtana, lecz wysokim komisarzem wyspy z ramienia mocarstw został młodszy syn króla Grecji Jerzego I, książę Jerzy. Wydarzenia te oświetla na swój sposób baśń o dwóch synach helleńskiego monarchy i o „litościwym” sułtanie, recytowana przez bajarza Charchalidakisa w nieistniejącej już tureckiej kawiarni koło portu.

W roku 1913 dokonano ostatecznego połączenia Krety z macierzą, a po traktacie lozańskim (1923) – wymiany jedenastu tysięcy Turków kreteńskich na trzynaście tysięcy greckich uchodźców z Azji Mniejszej.

Dane było wreszcie przeżyć prowincji i Réthimno krótkotrwały, lecz najokrutniejszy, najbardziej niszczycielski ze wszystkich zaborów – okupację hitlerowską lat 1940–1944. Jeszcze posępniejszy obraz miasta po owych przejściach, za czasów greckiej wojny domowej (1947–1949), przedstawił Prevelakis w powieści Chleb aniołów.

AutorKroniki… mówi nam z dumą o pokaźnym wkładzie Réthimno w dziedzictwo kultury, nauki, a szczególnie literatury nowogreckiej. Dodać wypada, że Kreta uświetniła piśmiennictwo współczesnej Grecji licznym gronem wybitnych nazwisk. Mistrzami wspomnianego renesansu kreteńskiego byli: cytowany przez Prevelakisa rodak z Réthimno Jeorjios Chortatsis, autor krwawej tragedii z chórami pod tytułem Erofili, oraz Vitsentzos Kornaros, twórca wielkiego poematu heroicznego Erotókritos, a zapewne również i dramatu Ofiara Abrahama. Wśród przedstawicieli realizmu obyczajowego na przełomie XIX i XX wieku poczesne miejsce zajmuje Ioannis Kondilakis (1861–1920), którego nowela Patuchas należy już do klasyki nowogreckiej. Czołowymi pisarzami kreteńskimi XX wieku są oczywiście Nikos Kazantzakis (1885–1957) i Pandelis Prevelakis. Ale ważną rolę w piśmiennictwie dzisiejszej Grecji odegrały także siostry Alexíu: Galatia, pierwsza żona Kazantzakisa (1886–1962), nowelistka, powieściopisarka, dramatopisarka i poetka, komunistka z przekonań, podobnie jak jej siostra, powieściopisarka i nowelistka Elli Alexíu (ur. 1898).

Na zakończenie krótko tylko wspomnę o życiu i dziele autora Kroniki pewnego miasta.

Prevelakis przyszedł na świat w roku 1909. Mając lat osiemnaście, przeniósł się z rodzinnego Réthimno do Aten, aby studiować filologię na uniwersytecie. Już wówczas myślał o karierze pisarskiej i nawiązywał kontakty ze środowiskiem literackim. Szczególny, nawet decydujący wpływ na kształtowanie się jego osobowości twórczej wywarła przyjaźń ze znacznie starszym i cenionym w kołach intelektualnych Nikosem Kazantzakisem**. Studia swe uzupełnił Prevelakis na paryskiej Sorbonie oraz w Instytucie Sztuki i Archeologii. W 1934 wydał historyczną monografię El Greca. Od 1939 do 1973 wykładał powszechne dzieje sztuki w Ateńskiej Akademii Sztuk Pięknych. Jesienią 1973 roku zawiesił swe wykłady, ponieważ junta wojskowa uniemożliwiała mu głoszenie z katedry humanistycznych i demokratycznych przekonań.

Wszechstronną twórczość literacką Prevelakisa możemy podzielić na oryginalną i przekładową. Zadebiutował jako poeta w roku 1928; główne zbiorki liryczne wydał między 1939 i 1941. W dziedzinie prozy, po Kronice pewnego miasta (1938), opublikował drugą kronikę pod tytułem Spustoszona Kreta (1945), poświęconą powstaniu lat 1866–1869, a następnie dwie trylogie: historyczną Kreteńczyk (Drzewo, 1948;Pierwsza wolność, 1949;Ustrój, 1950) oraz, w istocie swej, autobiograficzneDrogi twórczości (Słońce śmierci, 1959, polski przekład 1967; Głowa meduzy, 1963;Chleb aniołów, 1966). Nurtujący autora już w drugiej trylogii problem ludzkości pozbawionej, począwszy od epoki renesansu, mocnego oparcia w wierze religijnej, tworzy motyw przewodni powieści Anioł w studni (1970). Natomiast powrót „świeckiego ascety” Prevelakisa do społeczeństwa – z którym rozluźnił swe związki, gdy w młodości rozczarował się do zwaśnionych z sobą ugrupowań politycznych – nastąpił po wydarzeniach roku 1967, zagrażających wolności i demokracji. Wyraz przemianie dała opublikowana hors commerce w 1974 roku powieść Liczenie na opak, też w znacznej mierze autobiograficzna. Ta odważna książka zawiera między innymi autentyczną rozmowę Prevelakisa – na którego złożono donos – ze znienawidzonym ministrem spraw wewnętrznych i współtwórcą puczu wojskowego, brygadierem Patakosem. Patakós, nawiasem mówiąc, pochodzi także z Réthimno, gdzie chciał nawet – wbrew sprzeciwom Iraklionu – założyć uniwersytet kreteński; w latach szkolnych przyszły współdyktator był uczniem ojca Prevelakisa.

Trudno tu nawet wymienić liczne i wielokrotnie inscenizowane dramaty Prevelakisa o tematyce kreteńskiej lub zbliżone treścią ideową do dwóch ostatnich cyklów powieściowych. Prace z historii sztuki, przekłady klasyków tragedii starożytnej, Moliera, Claudela, Calderona, Makiawela, Zweiga i tylu innych uzupełniają dorobek twórczy pisarza.

Prevelakis należy do tak zwanego pokolenia 1930 roku, które wydźwignęło prozę swego kraju na poziom europejski. Jest, obok Kazantzakisa, pisarzem nowogreckim najobficiej tłumaczonym na obce języki. Autorytet jego wzrósł jeszcze wskutek wyjątkowo stanowczej postawy w latach dyktatury wojskowej. Prevelakis odmówił przyjęcia nagrody państwowej wynoszącej aż milion drachm. W przeciwieństwie do kilku wybitnych autorów swego pokolenia odrzucił nominację na członka Akademii Ateńskiej. Podczas najczarniejszych dni terroru wydał drukiem buntowniczy poemat Nowy Erotókritos (1973). Nie uległ żadnym naciskom, narażał się na realne niebezpieczeństwa, nie krył sympatii dla ruchu oporu.

Oddając do rąk polskiego czytelnika drugą już książkę świetnego pisarza i serdecznego przyjaciela, chciałbym przy okazji złożyć podziękowanie osobom, które bardzo mi ułatwiły dokładne zwiedzenie miejsca akcji Kroniki… i Słońca śmierci; bliska znajomość środowiska to nieoceniona pomoc dla literaturoznawcy i tłumacza. Mam na myśli dwoje przyjaciół z Réthimno: młodą, uroczą hostessę Greckiego Biura Turystyki, Christinę Thanu, oraz dyrektora biblioteki w rodzinnym mieście Prevelakisa, autora przewodnika po Réthimno i okolicy, niestrudzonego zbieracza i badacza Michaila Tzekakisa; ma on już w księgozbiorze kilkanaście obcych przekładów Kroniki…, a teraz czeka niecierpliwie na tłumaczenie polskie. Tak oto imię małego, nieznanego Réthimno wędruje po świecie, uwiecznione piórem najznakomitszego spośród jego synów.

Janusz Strasburger

* Iraklion – inaczej zwane Megalókastro, czyli Wielkie Zamczysko, w ustach ludu; za czasów bizantyjskich – Chandax, a za weneckich – Candia.

** W przedmowie do Słońca śmierci poświęcam wiele stron temu zagadnieniu.

Część I

Réthimno jest małym miasteczkiem o siedmiu czy ośmiu tysiącach mieszkańców, zbudowanym wzdłuż brzegu północnej Krety, w połowie drogi między Chaniá i Megalókastro. Powiadają, że głośne było ongi na świecie dzięki kwitnącemu handlowi, że celowało w żeglarstwie, a nawet wydało paru dobrych malarzy i poetów, którzy przydadzą się zawsze, aby od zapomnienia ocalić imię miasta, gdy zamilkną jego bazary, w gruzach legną stocznie i kiedy najlepsze dzieci ulecą na cztery strony świata. Ponadto wieść głosi jeszcze – o czym można przekonać się także dzisiaj – że obywatele Réthimno to ludzie prawi, skromni i dumni zarazem, oczytani i dobrych obyczajów, krótko mówiąc – gatunek pożądany, choć spotykany rzadko na niespokojnej wyspie.

Miasto postępowało od brzegów ku południowi z niemałą ostrożnością, jak gdyby się lękało nadmiernego rozpostarcia; i tak w ciągu dziesięciu czy nawet dwunastu (jeśli nie więcej) stuleci pozostało małe, skurczone, niby poczciwa bestia, która nogi zanurzyła w wodzie i braknie jej odwagi, by powlec się dalej. Odkąd Wenecjanie otoczyli je murami od strony lądu (wówczas gdy wznieśli także warownię nadbrzeżną), wszelka rozbudowa była niemożliwa; miasto skazane zostało na stopniowe kurczenie się pośród wilgoci, którą chłonęło zwrócone frontem do północnych wiatrów morskich. Dopiero kiedy w naszych czasach paru miejscowych zuchwalców miało czelność obalić część owych murów, Réthimno wyległo na okoliczną równinę, spragnione przestrzeni i wolnego powietrza – aż zaczęło wstępować na okoliczne zbocza.

Pierwszy, kto tu zapuścił korzenie i – że się tak wyrazimy – zasiał w pustkowiu miasto, był zapewne człowiekiem rozważnym, może nawet obieżyświatem, który potrafił wybrać na nieogrodzonej łące bożej miejsce na swą chatynę. Plaża szeroka i czysta, z drobnym białym piaskiem, wybiega od wschodniej bramy Réthimno i ciągnie się jak polna droga ku głównej miejscowości wyspy, Megalókastro***