Królowa Śniegu. The Snow Queen. Снежная Королева. Sneedronningen - Hans Christian Andersen - ebook

Królowa Śniegu. The Snow Queen. Снежная Королева. Sneedronningen ebook

Hans Christian Andersen

0,0

Opis

Baśń opisuje losy pary dzieci – Gerdy i Kaja, które żyły w przyjaźni aż do jednego z wiosennych dni. Wówczas do oka Kaja dostał się tajemniczy odłamek roztrzaskanego w przestworzach diabelskiego zwierciadła, który odmienił spojrzenie chłopca na świat w ten sposób, że wszystko, co piękne i dobre, postrzegał on od tej pory jako brzydkie i złe. Grzeczny chłopiec przemienił się w dziecko krnąbrne, złośliwe i okrutne. Na dodatek był zupełnie zależny od nieznajomej kobiety, która zwabiła go do siebie... (http://pl.wikipedia.org/wiki/Królowa_śniegu)

Kai's grandmother tells the children about the Snow Queen, who is ruler over the "snow bees" — snowflakes that look like bees. As bees have a queen, so do the snow bees, and she is seen where the snowflakes cluster the most. Looking out of his frosted window one winter, Kai sees the Snow Queen, who beckons him to come with her. Kai draws back in fear from the window. (Kai's grandmother tells the children about the Snow Queen, who is ruler over the "snow bees" — snowflakes that look like bees. As bees have a queen, so do the snow bees, and she is seen where the snowflakes cluster the most. Looking out of his frosted window one winter, Kai sees the Snow Queen, who beckons him to come with her. Kai draws back in fear from the window. (http://en.wikipedia.org/wiki/The_Snow_Queen)

Кай и Герда, мальчик и девочка из бедных семей — не родственники, но любят друг друга, как брат и сестра. У них есть свой садик под крышей, где они разводят розы. Зимой в садике, правда, не поиграешь, поэтому они ходят друг к другу в гости. Однажды, сидя у окна и любуясь падающим снегом, Кай спрашивает у бабушки: снежинки — словно белые пчелки, а есть ли у них своя царица, как у обычных пчел? Да, отвечает бабушка, это Снежная королева; она летает над городами на черном облаке, от ее взгляда леденеют окна. Проходит некоторое время, наступает лето; Кай с Гердой сидят в своем садике среди роз — и тут в глаз ему попадает осколок дьявольского зеркала. Сердце его становится черствым, «ледяным»: он смеется над бабушкой, издевается над Гердой, красота цветов его больше не трогает, но он восхищается снежинками с их математически идеальными формами («ни единой неправильной линии!»). Однажды он идет кататься на санках и из баловства привязывает свои, детские, к роскошно украшенным «взрослым» саням; неожиданно они разгоняются — быстрее, чем он мог себе представить, — взмывают в воздух и мчатся прочь: его забрала с собой та самая Снежная королева. (https://ru.wikipedia.org/wiki/Снежная_королева)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 204

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




HANS CHRISTIAN ANDERSEN

KRÓLOWA ŚNIEGU ● THE SNOW QUEEN СНЕЖНАЯ КОРОЛЕВА ● SNEEDRONNINGEN

_______

Tekst – Text – Текст: Polski / Englisch / Русский / Dansk

Armoryka Sandomierz

Projekt okładki: Juliusz Susak 

Na okładce: Andrzej Sarwa, Zimowa ścieżka (2014),

Copyright © 2014 by Wydawnictwo „Armoryka”

Wydawnictwo ARMORYKA

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

tel +48 15 833 21 41

e-mail:[email protected]

KRÓLOWA ŚNIEGU. BAŚŃ W SIEDMIU OPOWIADANIACH

OPOWIADANIE PIERWSZE. O CZARODZIEJSKIM ZWIERCIADLE.

No, a teraz baczność!

Zaczynam! a jak dojdziemy do końca bajeczki, więcej będziemy wiedzieli, niż na początku!

Był sobie pewien czarownik, i to nie lada jaki, jeden z najgorszych, krótko mówiąc, diabeł wcielony!

Otóż pewnego dnia ogromnie się ucieszył, sporządził bowiem lustro, które było takie dziwne, że wszystkie dobre i piękne rzeczy, co się w nim odbijały, nikły prawie zupełnie, a przeciwnie wszystkie złe i brzydkie stawały się jeszcze gorszymi. Najpiękniejsze łąki, pola i lasy wyglądały w lustrze, jak talerze z gotowanym szpinakiem, a z najlepszych ludzi robiło się po prostu coś obrzydliwego; albo stawali na głowach bez kadłubów, albo mieli twarze tak wykrzywione, że ich niepodobna było poznać; najmniejszy pryszczyk albo pieg wyglądał w lustrze, jak ogromna plama na nosie lub czole.

Diabeł utrzymywał, że to bardzo śmieszne.

Wszyscy zaś słudzy jego i przyjaciele nie mogli się naopowiadać o wielkim cudzie, który pojawił się na świecie. Zaczęli odbywać z tym lustrem podróże po wszystkich lądach i morzach, aż wreszcie nie było już na ziemi ani kraju, ani człowieka, coby w nim nie został wykrzywiony i zeszpecony. Na koniec, postanowili dostać się także do nieba, żeby dokuczyć aniołkom, które tam mieszkają. Im wyżej jednak wznosili się ku niebu, tym bardziej trzęsło się lustro, tak, iż zaledwie zdołali utrzymać je w rękach, aż wreszcie zadrgało tak silnie, że spadło na ziemię, gdzie rozbiło się i rozprysło na mnóstwo setek tysięcy i jeszcze więcej kawałków. Teraz dopiero zaczęło się prawdziwe nieszczęście, niektóre bowiem z tych kawałków, drobne, jak najmniejsze ziarnko piasku lub maku, rozleciały się po całym świecie i gdy komu wpadły do oka, to już w nim zostawały na zawsze; więc ludzie wszystko widzieli na opak i w każdym, choćby najpiękniejszym przedmiocie, dostrzegali tylko to, co było najgorszego, bo najmniejsza nawet skorupka tego lustra była równie szkodliwa, jak i całe zaczarowany zwierciadło. Innym nieszczęśliwym ludziom odrobinka lustra wpadała do serca, a z tego wynikały najstraszniejsze i najsmutniejsze rzeczy, serce bowiem takich biedaków robiło się od razu zimne, niby bryła prawdziwego lodu. Z większych skorup porobiono gdzieniegdzie szyby do okien, ale przez te szyby przykro było patrzeć nawet na swoich najlepszych przyjaciół. Inne kawałeczki osadzano w okularach, więc źle się działo, kiedy kto takie okulary włożył na nos, chcąc się czemuś dobrze przypatrzyć, bo właśnie widział wtedy źle i fałszywie.

Diabeł zaś śmiał się z tego tak silnie, aż mu się ogromne brzuszysko trzęsło, bo te wszystkie smutne wypadki i nieszczęścia ludzkie łechtały go mile po jego szatańskim sercu. A tam, na świecie, małe cząsteczki niedobrego szkła unosiły się ciągle w powietrzu...

A teraz posłuchajmy innej bajki:

OPOWIADANIE DRUGIE. O KAYU I GERDZIE.

W pewnym wielkim mieście, gdzie tyle jest domów i tylu mieszkańców, że brak miejsca na to, by każdy człowiek mógł posiadać choćby najmniejszy ogródek, i gdzie z tego powodu po większej części ludzie zadowalać się muszą kwiatkami w wazonikach, mieszkało dwoje ubogich dzieci, które miały ogródek nieco większy od zwyczajnej doniczki. Nie były one rodzeństwem, ale tak się kochały, jak brat i siostra. Rodzice ich mieszkali na jednej z wąskich uliczek miasta, tuż obok siebie, w dwóch izdebkach pod strychem; dach jednego domu dotykał prawie do dachu drugiego, rynna zaś łączyła oba budynki. W każdym z tych domów, przy samym dachu, było małe okienko, a kto by miał dosyć odwagi, mógł przejść po rynnach z jednego okna do drugiego.

Rodzice tych dziatek mieli duże, drewniane skrzynie, w których rosły różne warzywa, kwiaty, oraz dwa krzaczki róż. Raz przyszła tym ludziom myśl do głowy, żeby owe skrzynie postawić na gzymsach, tak, iż z jednego okna dochodziły prawie do drugiego i wyglądały, niby zagony, obsiane kwiatami. Łodygi groszku i powoju wisiały po obu stronach skrzyni, a krzaczki róż bujały w długich gałązkach, otaczając okna i pochylając się ku sobie. Ponieważ skrzynie stały bardzo wysoko, a dzieci wiedziały, że im włazić na nie nie wolno, siadały więc tylko na małych stołeczkach w oknie i bawiły się z sobą, oddychając wonią róż i patrząc na malutki wiszący ogródek.

Kiedy nadeszła zima, robić już tego oczywiście nie mogły. Okna częstokroć zupełnie zamarzały; wtenczas jednak dzieci grzały przy piecu grosiki i tak rozgrzane przykładały do białej szyby, na której powstawały równe, okrąglutkie otworki, a przez nie widać było piękne, wesołe oczy, po jednym z każdego okna.

To mały chłopczyk i mała dziewczynka spoglądali na siebie z daleka. On nazywał się: Kay, a ona: Gerda. W lecie od razu przez okno mogły się dostać jedno do drugiego, w zimie zaś musiały to schodzić na dół, to wdrapywać się na górę, co było dosyć męczące.

Na dworze walił śnieg.

— To są białe pszczoły, które się teraz właśnie wyroiły z ula! — rzekła stara babka.

— Czy i one mają swoją królową? — zapytał mały chłopczyk, bo wiedział, że prawdziwe pszczoły mają królową.

— A jakże! — odpowiedziała babka. — Królowa tam lata, gdzie rój najgęstszy! Jest ze wszystkich największa i nigdy nie spada na ziemię, lecz wzlatuje znów do czarnej chmury. Nieraz o północy fruwa po ulicach miasta i zagląda do okien, które natychmiast jakoś dziwnie zamarzają, jakby je posiano kwiatami.

— A tak! Tośmy nieraz widzieli! — rzekły dzieci i uwierzyły, że to prawda.

— A czy Królowa Śniegu może wejść do pokoju? — zapytała dziewczynka.

— Niech tylko przyjdzie! — zawołał chłopczyk, — zaraz bym ją posadził na piecu, toby się stopiła.

Ale babunia pogłaskała go po głowie i zaczęła opowiadać inną bajeczkę.

Wieczorem, gdy mały Kay był już na wpół rozebrany, wlazł na krzesło i wyjrzał przez mały groszowy otwór. Na ulicy zaczął padać śnieg, a jeden największy płat zawisł na brzegu skrzyni kwiatowej. Płatek ten rósł coraz bardziej, zmieniając ciągle kształty, aż w końcu stał się kobietą, ubraną w najcieńszy biały muślin, utkany z mnóstwa śnieżystych gwiazdeczek. Była ona delikatna i piękna, nawet bardzo piękna! Całe jej ciało jednak składało się z lodu, z gładkiego, iskrzącego się, lecz zimnego lodu! A mimo to żyła. Oczy jej lśniły, niby dwie gwiazdy, ale patrzały tak jakoś dziwnie, martwo i smutno, że aż się Kayowi zimno zrobiło. Nachyliła się do okna i dała znak ręką. Mały chłopczyk zląkł się okropnie, zeskoczył z krzesła, i zdawało mu się, że w tej samej chwili jakiś olbrzymi biały ptak przeleciał koło szyby.

Nazajutrz mróz był trzaskający — a potem przeszła odwilż i zjawiła się wiosna: słońce świeciło, drzewa puściły liście, jaskółki lepiły sobie gniazdka, ludzie otwierali okna, a nasze dzieci siedziały znów w swoim wiszącym ogródku, wysoko ponad wszystkimi piętrami.

Róże tego lata kwitły przepysznie; mała dziewczynka nauczyła się na pamięć pieśni, którą czasami nuciła babka, a w której także była mowa o różach, więc, myśląc o własnych swoich kwiatach, śpiewała małemu chłopczykowi:

O, sercu najmilsza, różyczko kochana,

Pól, sadów, ogrodów ozdobo!

Barw krasą jaśniejesz i wonią-ś owiana.

Kwiat żaden nie zrówna się z tobą!

Ach! Róży! Ach! Róży!

Wśród ziemi rozłogów,

W tej życia podróży,

Tak wiele jest głogów!

Ach! Róży! Ach! Róży!

Młodzieniec po górach, przepaściach, dolinie,

Przebiega po kwiaty na wianki,

Lecz z kwiatów najmilszą jest róża dziewczynie,

Różyczką wieńcz skronie kochanki!

Ach! Zerwij ją świeżą,

I miłą i ładną,

Nim gromy uderzą,

I listki opadną,

Ach! Zerwij ją świeżą!

I dziatki trzymały się za ręce, całowały różyczki, patrzyły w jasne słońce i śmiały się do niego.

Prześliczne to były dni letnie; a jak tam pięknie pachniały świeżo rozwinięte kwiatki róży!

Pewnego dnia Kay i Gerda siedzieli i oglądali książkę z obrazkami, w której były same zwierzęta i ptaki; wtem — na zegarze kościelnym wybiła właśnie godzina piąta — Kay zawołał: „Aj! Aj! Zakuło mnie strasznie w sercu i coś mi wpadło do oka.“

Mała dziewczynka objęła go za szyję, on mrugnął parę razy oczami; nie! nic nie było widać!

— Mnie się zdaje, że już wyleciało! — powiedział. — Ale nie, nie wyleciało, gdyż była to właśnie jedna z owych szkaradnych skorupek szklanych, co się rozprysły po świecie z brzydkiego czarodziejskiego, dobrze wam pewno jeszcze pamiętnego, zwierciadła, które wszystko piękne i dobre robiło złem i brzydkim, a w którym tylko rzeczy okropne i wstrętne widać było wyraźnie. Biednemu Kayowi wpadły takie dwa drobne ułamki lustra: jeden w oko, a drugi prosto w samo serce. Otóż serce chłopczyka stało się od razu zimną bryłą lodu. Bólu już wprawdzie nie czuł, ale kawałek obrzydliwego szkła tkwił w środku serca.

— Czego beczysz? — zapytał szorstko Gerdy. — O, jakże teraz nieładnie wyglądasz! Mnie już nic nie jest. Pfe! — zawołał od razu — ta róża robaczywa! Patrz no! ta znów zupełnie zwiędła! Właściwie te róże są bardzo brzydkie! Podobne do skrzyni, w której rosną. — To mówiąc, kopnął nogą skrzynkę i zerwał obie róże. — Kayu! Co ty robisz? — zawołała Gerda; on zaś, widząc, jak się dziewczynka zlękła, zerwał jeszcze jedną różę i wskoczył do swojego okna, zostawiając małą, ładną Gerdę, drżącą z przestrachu.

Gdy później przyszła do niego z książeczką, on jej powiedział, że te obrazki dobre są chyba dla dzieci przy piersi, a kiedy babunia opowiadała bajeczkę, on zawsze we wszystkim znalazł jakieś „ale.“ Jeżeli miał sposobność, to, wykrzywiając się, szedł za poczciwą babcią, kładł okulary na nos i udawał jej mowę. Robił to nawet dość zabawnie, więc z początku ludzie się śmieli, ale wnet nauczył się przedrzeźniać wszystkich mieszkańców z sąsiedztwa, naśladując to tylko, co było w nich śmiesznego i brzydkiego, a ludzie wtedy mówili: to bardzo zły chłopiec, ten Kay. I rzeczywiście zrobił się z niego niedobry chłopiec. A im był starszy, tym stawał się gorszym. Nie kochał nikogo, prócz siebie, ani ojca, ani matki, ani babuni, ani dobrej małej Gerdy. Nie lubił także swoich towarzyszy szkolnych i sąsiadów. Taka obojętność na wszystko, co człowiek kochać powinien, jest rzeczą bardzo naganną i brzydką, Kay więc stał się naprawdę niedobrym chłopakiem, ale w gruncie rzeczy nie on był temu winien, tylko owo zaczarowane szkiełko, które mu wpadło w oko, i to drugie, co mu się wgryzło w serce. Dlatego też lubił często robić na złość małej Gerdy, która go jednak z duszy serca kochała.

Pewnego razu, w zimie, przyszedł Kay w dużych rękawicach, z saneczkami na plecach i z daleka już wolał do Gerdy: „Mama mi pozwoliła pojeździć sobie po rynku, gdzie się bawią chłopcy!“ — i , mówiąc to, zbiegł ze schodów.

Na rynku najśmielsi chłopcy przywiązywali swoje saneczki do sanek chłopskich, lub do innych pojazdów, i jechali potem z nimi spory kawałek drogi. Była to bardzo piękna zabawa. Gdy się tak w najlepsze bawili, nadjechały duże, białe sanie, w których siedział ktoś otulony w sute białe futro i w białej czapce na głowie. Sanie dwa razy objechały dokoła rynku, a Kay przywiązał do nich z tyłu swoje małe saneczki i pojechał za niemi. Konie zaczęły biegnąć coraz szybciej i skręciły w boczną ulicę, a osoba, jadąca w saniach, odwróciła się i uśmiechnęła uprzejmie do Kaya, jakby go znała od dawna, a ile razy chłopczyk chciał odwiązać saneczki, tyle razy podróżny uśmiechał się znowu i, — Kay zostawał na swoim miejscu. Tak przejechali przez całe miasto do mostu, a przez most za rzekę i za rogatki. Kiedy już byli na polach za miastem, zaczął padać tak gęsty śnieg, że Kay nie mógł dojrzeć własnej ręki. Teraz już puścił sznurek i chciał się odczepić, ale na próżno, bo małe jego saneczki były jakby przymarznięte do dużych sani i sunęły naprzód pędem wichru. Przestraszony chłopiec zaczął głośno wołać, ale nikt go nie słyszał; śnieg walił coraz gęstszy, a sanie ciągle pędziły i pędziły. Przerażony Kay chciał zmówić pacierz, lecz ze strachu zapomniał go zupełnie, i ciągle tylko przychodziła mu na myśl tabliczka mnożenia.

Płaty śniegu zwiększały się coraz bardziej, aż w końcu wyglądały, jak duże białe kury. Raptem sanie stanęły, a jadąca w nich osoba powstała. Futro jej i czapka składały się całkiem ze śniegu; była to kobieta wysoka, wysmukła i lśniąco biała — była to „Królowa Śniegu!“

— Ostrośmy jechali! — rzekła — ale po co masz marznąć. Otul się w moje białe niedźwiedzie.

To mówiąc, posadziła Kaya obok siebie w saniach i przykryła go futrem, a jemu się zdawało, że zapada w miękką śnieżną górę.

— Czy ci jeszcze zimno? — spytała i pocałowała go w czoło. Pocałunek ten był zimniejszy od lodu i zaraz wniknął mu w sam środek serca, które przecież, jak wiemy, już się przedtem zmieniło do połowy w lodową bryłę. Kay był pewnym, że umiera, trwało to jednak tylko chwilę, bo zaraz jakoś zrobiło mu się lepiej i nie czuł wcale zimna wkoło siebie.

— Moje saneczki! — zawołał — zabierz także moje saneczki. — O ulubionej swojej zabawce pamiętał bardzo dobrze, reszta go niewiele obchodziła. Przywiązano więc saneczki do jednego z białych kurczątek, które leciało tuż za dużymi saniami z ciężarem na grzbiecie. Królowa Śniegu raz jeszcze pocałowała Kaya w same usta, i w tej chwili zapomniał on o małej Gerdy, o babce i matuli, i o domu, w którym się urodził i wychował, i o całym mieście wraz ze wszystkimi jego poczciwymi mieszkańcami i wesołymi ulicami.

— Już cię więcej całować nie będę, — rzekła Królowa, — bobym cię zacałowała na śmierć!

Kay spojrzał na nią, była niezmiernie piękna; nikt na świecie nie miał chyba rozumniejszej i gładszej twarzy. Teraz już nie wydawała mu się tak straszną, martwą i zimną, jak wówczas, kiedy siedziała za oknem i kiwała na niego ręką. Dzisiaj podobała mu się bardzo, i nie bał jej się wcale. Opowiadał Królowej, jaki jest mądry, i jak dobrze umie czytać i rachować. Królowa zaś patrzyła na niego swoimi błyszczącymi jak lód oczyma, i uśmiechała się ciągle. Wreszcie wzięła go na ręce i wzleciała z nim razem wysoko, wysoko... I tak przelatywali oboje ponad górami i lasami, morzami i lądami, a pod niemi zimny wicher huczał i szumiał, wyły głodne wilki i błyszczał biały śnieg, nad którym znowu unosiły się, kracząc, czarne, jak węgiel, wrony i kruki, a wysoko w górze jaśniał duży okrągły księżyc...

OPOWIADANIE TRZECIE. O OGRÓDKU U STAREJ KOBIETY.

Co się działo z małą Gerdą po ucieczce Kaya?

Gdzie on zginął? Nikt tego nie wiedział i nikt też nie umiał dać zadowalającej odpowiedzi na liczne pytania stroskanych rodziców i domowników. Chłopcy tylko mówili, że widzieli, jak Kay przywiązał swoje saneczki do ogromnych białych sani, które wjechały w jedną z bocznych uliczek i stamtąd podążały do żelaznego mostu. — Ile tam łez wylano w małych izdebkach pod strychem! Gerda płakała i płakała bez ustanku; potem wszyscy mówili, że Kay już pewno nie żyje, że spadł z mostu i utonął w rzece. Smutneż to były, smutne dni zimowe!

Wreszcie nastała wiosna i słońce zaczęło znów świecić nieco mocniej.

— Nie ma Kaya, nie ma! Już nie żyje! — wołała mała Gerda.

 — Ja temu nie wierzę! — odpowiadało światło słoneczne.

 — Nie ma go! Już nie żyje! — mówiła do jaskółek.

 — My temu nie wierzymy — odpowiadały jaskółki, aż w końcu przestała temu wierzyć i Gerda.

 — Włożę dziś nowe, jasne buciki, których Kay nigdy jeszcze nie widział, a potem pójdę do rzeki i jej się o niego zapytam.

 Było to bardzo rano, więc pocałowała starą babunię, śpiącą jeszcze w łóżku, i zeszła na dół do rzeki, która właśnie, z powodu wiosennych roztopów, wezbrała bardzo wysoko.

 — Czy to prawda, żeś mi zabrała mojego Kay? — zapytała. — Jeżeli mi go oddasz, podaruję ci moje jasne buciki.

 I zdawało się jej, że bystre nurty wody dziwnie się do niej jakoś uśmiechają; zdjęła więc swoje ulubione jasne buciki i cisnęła je do wody. Upadły tuż przy samym brzegu, i fale znów je na ląd wyrzuciły. Rzeka nie chciała przyjąć ofiary małej dziewczynki, nie mogąc jej zwrócić w zamian Kaya, którego, jak wiemy, wcale w swych głębiach nie miała. Gerdzie jednak się zdawało, że pewno wrzuciła buciki za blisko lądu, wlazła więc do czółenka, co się opodal bujało na falach, i stamtąd z całej siły cisnęła trzewiczki do wody. Czółenko atoli było bardzo lekko przywiązane, gdy się więc mocniej chybotać zaczęło pod krokami Gerdy, oderwało się nagle i odbiło od brzegu. Kiedy mała dziewczynka to spostrzegła i chciała na ziemię wyskoczyć, było już za późno, czółno bowiem o łokieć przeszło odbiegło od lądu i, porwane silnym prądem wezbranej rzeki, płynęło coraz szybciej i dalej.

 Mała Gerda przelękła się okropnie i zaczęła płakać, ale nikt jej, prócz wróbli, nie słyszał, a wróble przecież nie mogły wynieść dziewczynki z czółenka, latały więc tylko wzdłuż brzegu i śpiewały, by ją pocieszyć: „tuśmy, tu! tuśmy, tu! nie bójże się ni-i-i-i-ie!“ Czółno pędziło z wodą, a mała Gerda siedziała już spokojnie; za nią płynęły jasne buciki, ale nie mogły dogonić lekkiego czółenka, które bardzo prędko mknęło po fali.

 Pięknie było po obu brzegach rzeki: śliczne kwiaty, stare drzewa i puszyste łąki, na których pasły się krowy i owce, ale nigdzie ani śladu człowieka.

 Może mnie woda poniesie do mojego Kaya, pomyślała Gerda i spojrzała weselej dokoła siebie, przypatrując się pięknym zielonym brzegom. Wtem dopłynęła do dużego ogrodu, pełnego drzewek wiśniowych, ocieniających mały domek z dziwnymi czerwonymi i niebieskimi okienkami. Czółno płynęło coraz wolniej, wolniej, aż wreszcie przybiło zupełnie do lądu.

 Gerda zaczęła wołać, a z domku, stojącego w ogrodzie, wyszła staruszeczka z kijkiem w ręku, w dużym, słomianym, pomalowanym w kwiaty kapeluszu na głowie.

 — Biedna dziecino! — rzekła staruszka — jakim sposobem dostałaś się na tę wielką, bystrą rzekę, co cię tak daleko od domu uniosła?

Potem staruszka weszła do wody, zakrzywionym kijem uchwyciła czółno, przyciągnęła je do brzegu i pomogła Gerdzie wyjść na ląd. Gerda ucieszyła się bardzo, czując znów twardą ziemię pod nogami, ale bała się trochę nieznajomej staruszki.

 — Chodźże i powiedz mi, kto jesteś i jakim sposobem tutaj się dostałaś? — zapytała stara. Gerda zaczęła jej opowiadać wszystko po kolei, a staruszka kiwała tylko głową i mruczała: Hm! hm! Gdy Gerda skończyła opowiadanie, zapytała staruszki, czy czasem nie widziała gdzie małego Kaya. Staruszka odrzekła, że dotąd wprawdzie jeszcze tędy nie przejeżdżał, ale niezawodnie prędzej, czy później, przyjedzie, żeby się więc Gerda nie smuciła, a lepiej skosztowała wisienek i obejrzała kwiatki. Potem wzięła dziewczynkę za rękę i zaprowadziła do małego domku, którego drzwi starannie za sobą zamknęła.

 Okienka były bardzo wysokie o szybach czerwonych, żółtych i niebieskich, przez które światło dzienne dziwnie jakoś zabarwione wchodziło do izby, gdzie na stole leżały najpiękniejsze wiśnie. Gerda jadła ich tyle, ile jej się podobało, bo staruszka wyraźnie na to pozwoliła. Podczas gdy dziewczynka jadła, staruszka rozczesała jej włosy złotym grzebieniem i rzekła: „Od dawna już pragnęłam mieć taką małą, kochaną dziewczynkę, teraz przekonasz się, jak ci tu u mnie będzie dobrze!“ A w miarę tego, jak rozczesywała włosy Gerdy, maleńka coraz bardziej zapominała o Kayu, staruszka bowiem czesała ją zaczarowanym grzebieniem. Skończywszy czesanie, poszła do ogrodu i uderzyła swym kijem wszystkie kwitnące cudownie krzaki z różami, które też zaraz zapadły głęboko pod ziemię, tak, że nawet ślad nie pozostał na miejscu, gdzie stały przed chwilą. Stara robiła to dlatego, bo się bała, że, jak Gerda zobaczy róże, przypomni sobie swoje własne kwiaty, swój dom, babunię i małego Kaya, zatęskni za nim znowu i ucieknie od niej, by szukać ukochanego chłopczyka po świecie.

 Wprowadziła potem Gerdę do ogrodu. Jak tani pachniało i błyszczało wszystko! Co za kolory, wonie i kształty! Kwiaty wszystkie, o jakich tylko pomyśleć można, kwitły tu jednocześnie. Gerda z radości podskoczyła do góry i bawiła się, dopóki słońce nie zaszło za czerwieniejącymi drzewkami wiśniowymi, a na noc dała jej staruszka piękne łóżeczko z czerwoną atłasową kołderką i z powłoczkami na poduszkach, haftowanymi w różnokolorowe fiołki. I dziewczynka leżała na nich i spała, jakby jaka królewna.

 Nazajutrz znowu bawiła się kwiatkami w ciepłym świetle słonecznym, i tak mijały dni, jedne po drugich. Gerda znała już prawie każdy kwiatek, lecz, aczkolwiek ich było bardzo, bardzo dużo, zdawało jej się ciągle, że brak pomiędzy niemi jednego, chociaż nie wiedziała właściwie jakiego? Pewnego dnia przypatrywała się słomkowemu kapeluszowi staruszki, na którym były wymalowane kwiaty, a pośród nich najpiękniej wyglądała wielka czerwona róża, stara bowiem, chowając wszystkie żywe róże, nie zakryła przez zapomnienie malowanych kwiatów na kapeluszu. Ale tak to się zwykle zdarza roztargnionym!

 — Cóż to znaczy? dlaczego tu nie ma żadnej róży? — zawołała Gerda, — pobiegła do ogródka i zaczęła szukać a szukać i — nic nie znalazła, choć szukała bardzo długo i pilnie.

 Zmęczona i smutna usiadła na ziemi i rzewnie zapłakała, a gdy jej łzy gorące padły na miejsce, gdzie rósł poprzednio krzaczek różany, zroszona nimi ziemia, nie mogąc dłużej utrzymywać kwiatu w swojej głębi, rozsunęła się nagle, i róża, śliczna, czerwona, woniejąca róża, wydobywszy się z gruntu, stanęła niespodzianie przed oczyma zdziwionej i uradowanej dziewczynki. Gerda uścisnęła i ucałowała ją serdecznie i — przypomniała sobie swoje własne róże, swój dom i małego Kaya.

 — Ach! jakże ja długo tu siedzę! — rzekła dziewczynka — toć przecież wyszłam po to, by szukać Kaya! Czy nie wiecie, gdzie on się podział? — zapytała róż — Może już nawet, broń Boże, umarł?

 — Umrzeć, nie umarł — odpowiedziały róże. — Wracamy przecież z głębi ziemi, gdzie leżą wszyscy umarli, ale Kaya tam nie było!

 — Dziękuję wam! — rzekła mała Gerda i poszła do innych kwiatów, zajrzała im w kielichy i spytała: — Czy wy nie wiecie, gdzie się podział mały Kay?

 Ale wszystkie kwiatki stały na słońcu i myślały, każdy o swojej bajeczce, których się dużo od nich nasłuchała mała Gerda, żaden jednak nie wiedział, co się stało z małym Kayem.

 — Biedna moja babunia! — westchnęła Gerda.— Ach! pewno tęskni za mną i martwi się o mnie, tak samo, jak ja się martwiłam o mojego Kaya. Ale niedługo powrócę do domu i Kaya przyprowadzę ze sobą. Na nic się nie zdało pytać kwiatów, wiedzą one tylko o swoich własnych pieśniach i wcale nawet nie odpowiadają na moje pytania.

 To mówiąc, podwiązała sobie wyżej kostek sukienkę, żeby jej było łatwiej uciekać.