Krocząc wśród cieni - Christopher KY - ebook

Krocząc wśród cieni ebook

Christopher KY

4,4

Opis

Pewnego dnia natknąłem się na wiedzę, dzięki której pokonałem strach, lęki i brak akceptacji. Zdecydowałem, że zaryzykuję i wyruszę w samotną podróż, o jakiej nigdy mi się nie śniło. Za wszelką cenę po prostu chciałem być szczęśliwy.

Historia oparta na faktach.

Przez tragiczne wydarzenia z dzieciństwa straciłem wiarę w życie i popadłem w głęboką depresję. Stałem się pustym oraz zagubionym człowiekiem, który nie miał w sobie za grosz ciepła. Myślałem, że podróżowanie, realizowanie marzeń czy bycie szczęśliwym zarezerwowane jest tylko dla nielicznych.

Wierzę, że moja historia wyzwoli i zmotywuję także Ciebie, byś ostatecznie pokonał przeciwności, a przede wszystkim wygrał wewnętrzną wojnę o samego siebie i świadome życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 154

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (7 ocen)
4
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Christopher KY

 

 

 

 

 

 

 

Wydawca: Dawid Piątkowski

PRZEDMOWA

 

Książka, którą trzymasz w rękach, poprowadzi Cię przez moje trudne doświadczenia z dzieciństwa, depresję, z którą się wzmagałem, aż po decyzję o samotnej podróży na Hawaje, dzięki której odkryłem swoją życiową pasję i uwierzyłem, że zawsze warto iść za głosem serca i intuicji. Każde słowo, jakie napisałem, było z myślą o tych, których los obdarzył tragicznymi wydarzeniami w dzieciństwie, bo znam ból Waszych ran na duszy i ciele.

Składam przed Tobą swoją życiową historie, byś mógł zaczerpnąć wiedzy od człowieka, który odważną decyzją zmienił całkowicie podejście do życia i otaczającego go świata. Wierzę, że marzenia skrywane i stłamszone głęboko w naszym sercu są możliwe do zrealizowania, musimy tylko za wszelką cenę do tego dążyć.

— Christopher KY

Dla Ukochanej Babci

1. RYTUAŁ

Tworząc swój świat

Minął długi dzień, który zachwycił mnie promieniami słonecznymi i niebieskim niebem. Zobaczyłem swoją ulubioną bajkę pełną nieznanych mi rzeczy. Nastąpiła pora na sen. Wiedziałem, czego się spodziewać tej nocy. Jednak musiał nadejść odpowiedni moment. Czekałem, aż zgasną światła. Aż zrobi się mroczno. Byłem gotów na swój codzienny rytuał. Na oddanie się swojemu mrocznemu światu, gdzie czułem się jak bohater.

Kładę się do drewnianego łóżka. Nastaje ciemność. Czekam, aż wszyscy usną. Wpatruję się w sufit przez kilka minut. W końcu wyciągam spod poduszki szary walkman, który dostałem od kuzyna. Dodatkowo dwie stare plastikowe kasety, które są mi zakazane. Odczuwam dreszcze na plecach. Boję się, że ktoś mnie usłyszy. Ręce delikatnie mi się trzęsą. Wstaję po cichu. Idę na palcach w stronę okna. Biorę po drodze jeszcze drewniany stołek, by móc na nim stanąć. Opieram łokcie na białym parapecie. Wolno odsłaniam fioletową firanę. Dźwigam głowę. Jest przede mną. Piękny i oświetlony jak każdej nocy. Delikatnie za mgłą. To moje miejsce i czas. Czekałem na tę chwilę cały dzień. Pusta szara ulica dzieląca mnie od niego. Migające na żółto dwie latarnie na zmianę. Wielki i poniszczony czerwony ceglany mur, a w końcu piękny niekończący się widok na cmentarz oświetlony kolorowymi zniczami, z których mogłem układać figury jak z gwiazd.

Wokoło drzewa, które w nocy przybierały inną postać. Wiatr nimi pomiatał. Ich cień stawał się agresywny. Gałęzie zaczynały machać. Uznawałem to za przywitanie. Nadszedł czas na załączenie jednej z kaset. Wkładam tę, która jest przepełniona wulgaryzmami. Zakładam słuchawki. Klikam przycisk Play. Zaciął się. Jeszcze raz. Działa. Stos dzikich słów zaczyna napełniać moje uszy. Wsłuchuję się w te słowa i dynamiczną melodię. Czuję się odważny. Spoglądam na groby zmarłych. Nie potrafię uwierzyć, że człowiek umiera. Ściągam słuchawki. Cisza. Zakładam z powrotem. Staram się przeobrazić to miejsce w pogodne dla moich oczu. Nikogo nie widzę. Czy ktoś może tam tańczyć w rytmie falujących gałęzi? Następny utwór. Staram się dobrać do panującego tam wiatru. Wypatruję najdalej położonego krzyża i drogi, jaka mnie z nim dzieli. Drzewa nachodzą na siebie. Droga przeobraża się w tunel. Wokół krzyża leży pełno zniczy. Wygląda to jak światło na końcu tunelu. Mam stąd wyjść? Wpatruję się iwpatruję. Rozmazuje mi się obraz. Widzę tylko światłość zniczy. To ten stan. Odlatuję. Moją głowę przepełnia strach. Zaraz coś ujrzę? Słyszę melodię wyraźniej. Wulgaryzmy. Znów staję się odważny. Utwór się gwałtownie kończy. Otrząsam się i rozglądam. Nie rezygnuję. Jest tam tyle dusz. Chcę kogoś zobaczyć. Zostaję tu jeszcze chwilę. Czuję, jakby ktoś chciał, żebym mu poświęcił uwagę. Boję się. Słyszę swój głęboki oddech. A za mną tykający zegar. Dam sobie jeszcze chwilę. Mam dreszcze na barkach i rękach. Szybko zmieniam kasetę. Ciężko mi ją włożyć. Odwracam i wkładam. Muszę się zatracić wmuzyce, bo inaczej zatracę się pośród duchów. Wciskam ponownie Play. Piekielnie złe słowa znów na mnie oddziałują. Jestem bohaterem tego świata. Czuję czyjąś obecność. Macham przez szybę. Niestety bez odzewu. Ściągam słuchawki, by doświadczyć ciszy. Nagle słyszę tylko gwiżdżący wiatr uderzający w okno. To znak? Szybko wkładam słuchawki. Mrużę oczy. Docieram znów do krzyża. Znów te znicze. Jak ognisko po środku cmentarza. Strach. Boję się. Zakrywam oczy jedną dłonią. Spoglądam przez palce. Mój obraz zaczyna się rozmazywać. Kiwam głową w obie strony. Nie, boję się. Nie chcę się już zatracać w strachu. Podpieram głowę ręką. Patrzę: góra, dół. Podłoga, cmentarz. Co, jak mnie porwą? Nie mogę dłużej trwać w tym świecie. Muszę wracać. Ściągam słuchawki. Mroczna cisza. Słyszę zegar. Delikatny trzask w szafkach. Boję się spojrzeć za siebie. Odwracam się zzamkniętymi oczyma. Dotykiem staram się dojść do łóżka. Jestem. Zwijam się w kulkę i szybko zakrywam cały pościelą. Czuję pot na moim czole. Przykrywam usta, by nikt nie usłyszał, jak mocno dyszę. Zamykam oczy.

Musiałem odprawiać swój rytuał codziennie jak szkolne zadanie domowe. Był to mój urojony świat, gdzie odnajdywałem siebie jako bohatera. Czułem się tam ważny i wyjątkowy. Każdego wieczora napływało do mnie uczucie, że cmentarz mnie potrzebuje ichce mi przekazać nową wiadomość. Zaraz, gdy kładłem się spać, czułem od niego wdzięczność. Spokój przepełniał mój umysł. Byłem ciekaw, czy kogoś zobaczę iczy z kimś porozmawiam. Szukałem tam niestworzonych przyjaciół. Wierzyłem, że pewnego dnia ich ujrzę. Moja bujna wyobraźnia wprowadzała mnie w strach, a wulgarna muzyka w odwagę. Odnajdywałem w tym równowagę ico noc stawałem oko w oko z naturą, którą sam sobie rysowałem przed oczyma.

Każdy z nas tworzy swój własny wewnętrzny świat w głowie. Ma swoje własne zasady i reguły. To zlepek wszystkich, jakie znamy. Najczęściej nasz umysł odtwarza iluzję na dany temat, popartą subiektywną interpretacją. Pytanie, czy ten świat jest właściwy i czy nie jesteś jego niewolnikiem? Ważnym jest sobie to uświadomić. Jednak każdy ma w sobie moc, by tworzyć swoją własną rzeczywistość, nawet tę, która na pozór wydaje się niemożliwa. Stwórz własną wizję wswojej głowie, która jest dla innych niemożliwa i bądź pierwszą osobą, która w nią uwierzy.

2. DNI PRZESIANE CISZĄ

Tańcząc pośród przybyszy

Przyjechała do nas w odwiedziny dalsza rodzina z Niemiec. Dom był przepełniony ludźmi mówiącymi w innym języku. Mieli zostać u nas przez kilkanaście dni. Byłem ciekaw każdego, kto dzielił ze mną ściany tego mieszkania. Starałem się nawiązywać kontakt z kimkolwiek. Momentami panował chaos w domu, w którym nie potrafiłem się odnaleźć, bo mało kto poświęcał mi uwagę. Nieoczekiwanie wkradła się cisza w ściany naszego mieszkania. Zmieniła nasz życiowy scenariusz.

— Cześć Wujek! — krzyczę, jakbym zobaczył mojego największego idola.

— Witaj młody! — odpowiedział wujek, łamiąc oba słowa.

— Skąd jesteś? — zadałem mu pytanie, myśląc, że faktycznie może być moim idolem.

— Zbliskiego zachodu — odrzekł bez jakiejkolwiek mimiki twarzy.

— Super, podoba mi się! — znów krzyknąłem z wielką ekscytacją, choć wcale nie miałem pojęcia, co znaczy słowo „zachód”.

— Masz tu od nas prezenty. — Uśmiechnął się.

— Wow! Dziękuję. — Skakałem z radości.

Byłem w szoku. Obdarowali mnie pięknymi upominkami, które były zapakowane w żółte foliowe paczki i przepełnione nieznanymi mi słodyczami. Miałem ochotę zjeść je wszystkie na raz. A na samym dnie znalazłem pięć euro. Co ja zrobię ztaką fortuną? Schowałem je do swojej szkatułki, gdzie zbierałem grosze i odkładałem na zabawki.

Rodzina nocowała u nas przez kilkanaście dni. Mimo prób nawiązania kontaktu nikt nie skupiał na mnie uwagi. Siedziałem tylko w swoim pokoju i godzinami oglądałem bajki w towarzystwie starszej siostry. Plusem było to, że nie musiałem chodzić do szkoły. Widziałem uśmiechniętych rodziców, którzy dobrze czuli się wtowarzystwie przybyszy z zachodu. A ich humory podwajały butelki przepełnione alkoholem. Momentami tańczyłem przy głośnej muzyce, pośród dorosłych, którzy ledwo ustawali na nogach, ale zaprzestałem po jednej wypowiedzi:

— Idź stąd. Jesteś tutaj niepotrzebny…

Po czasie jednak, pewnego dnia, wesoły czas wyparował.

Radość, śmiech i głośna muzyka przestały gościć u nas w domu. Gorąco pożegnałem się z rodziną z Niemiec, która zakorzeniła we mnie żal. Jakieś uczucie zaczęło wkradać się w moje serce. Każdy dzień zaczynał się teraz od głębokiego oddechu. Przejęty swoim stanem zacząłem też coraz bardziej niepokoić się oatmosferę domową. Coś było nie tak, nagle wszystko zaczęło się zmieniać. Nie było już harmonii pomiędzy rodzicami. To przeze mnie taka atmosfera? Co zrobiłem złego? Szukałem problemu w sobie, tym samym głęboko tłumiąc uczucia przed wszystkimi.

Dzwoni budzik. Wybiła właściwa godzina. Pora wrócić do szkoły. Wstaję z łóżka. Słyszę krzyki. To kłótnia. Podchodzę do swoich drzwi. Przystawiam ucho i nasłuchuję dialogu, który prowadzą moi rodzice.

— Co ty zrobiłaś? — krzyczy tata drwiącym głosem.

— Ja w zupełności nic, a ty lepiej przyznaj się sam przed sobą! — Tym razem mama. Jej głos brzmiał, jakby za moment miała zacząć płakać.

— Że co? — pyta tata ze dziwieniem, tak jakby faktycznie nie miał nic do ukrycia.

— Podejrzewasz mnie o takie rzeczy, a sam tak robisz! — wykrzyczała po raz kolejny, używając na końcu słowa, którego nie mogłem używać ja.

— Zdradziłaś mnie! — krzyknął on, uderzając pięścią w stół.

Słowo za słowo. Argument za argument. Mijały kolejne dni, a kłótnie nie ustawały. Już nie ustawiałem budzika, bo ich poranne wrzaski mnie budziły. Czułem się tym zmęczony. Zero zainteresowania moją osobą z ich strony. Za każdym razem, kiedy chciałem się czymś podzielić, mówili: „Innym razem, synku”. Nie mogłem opowiedzieć o swoich niezbadanych uczuciach.

Nauczyłem się trzymać wszystko w sobie, lecz odbierało mi to radość z małych rzeczy. Nie chciało mi się już grać w gry szkolne czy przebywać z kolegami, którzy chwalili się, jak to im dobrze z rodzicami. Całe dnie chodziłem zmartwiony sytuacją domową. Raz przyszedłem do domu i zauważyłem, że tata jeszcze nie wrócił z pracy. Zadałem mamie pytanie:

— Gdzie się podziewa tata? — Byłem zaniepokojony.

— A nie wiem, synu… — odpowiedziała bez żadnych zmartwień, tak jakby śmierć ojca byłaby jej nawet obojętna.

Wyglądała na załamaną, ale nie poddawałem się i wciąż chciałem uzyskać odpowiedź, która by mnie uspokoiła.

— Zadzwoń do taty! — krzyknąłem, stojąc naprzeciwko niej.

Patrzę, jak podnosi głowę, spogląda na mnie szklanymi oczami, dźwiga prawą rękę iwskazuje kierunek, mówiąc:

— Wyjdź, synu, i nie zadawaj więcej głupich pytań.

Posłuchałem. Spuściłem głowę i wróciłem do swojego pokoju, wciąż nie wiedząc, co dalej z moim tatą.

Zaniepokojony całą sytuacją leżę w łóżku i nasłuchuję, czy czasem nie otwiera się stary żelazny zamek w drzwiach. Słyszę coś. W końcu jest, wchodzi. Nie, to sąsiad hałasuje, wychodząc ze swojego mieszkania. Czekam i czekam. Patrzę na zegar. Minuty i godziny mijają. Nic z tego. Nie wraca. Opuścił nas?

Mijały dni, tygodnie i nic. Ja zdążyłem już zadać mamie tysiąc pytań o to, gdzie jest tata i kiedy wróci. Odpowiedź, którą uzyskiwałem każdego dnia, brzmiała: „żyje”. Nie potrafiłem się z tą myślą pogodzić. Dopadała mnie frustracja. Gdzie podziewa się mój tata? Chciałem go mieć przy swoim boku. Zawsze łapiąc go za rękę, czułem się bezpieczniej.

„Czy tata o mnie już zapomniał? Widocznie tak…” — odpowiadam sam sobie. „Nie kocha mnie?” — znów odpowiadam tym samym. „Co takiego zrobiłem? Po prostu byłem złym synem”.

Wyglądam za okno. Spoglądam na tę szarą ulicę przepełnioną pędzącymi ludźmi w aurze jesiennej i dostrzegam starszego pana z synem. Grają w jakąś grę. Syn biega wokół ojca z kolorowymi liśćmi, rzucając je jednocześnie w tatę i uciekając z uśmiechem na twarzy, by znów zebrać garść liści porozrzucanych gdzieś na uboczu drzew. Patrząc, zastanawiałem się, jaką nazwę nosi ta gra. Może mógłbym…? Nagle się otrząsam.

Przecież nie mam tu taty, który mógłby ze mną zagrać. Brakuje mi naszych wspólnych gier planszowych. Pompek i brzuszków, które robiliśmy po szkole. Opowieści o wojsku i wkońcu bajek na dobranoc. Ciężko mi było zasnąć bez jego obecności.

Kolejne dni były przesiane ciszą. Nie wiedziałem, czym jest zdrada. Każdy milczał. Nie miałem pojęcia, co zaczyna się dziać wdomu. Wszystko zaczęło się zmieniać. Coraz więcej gości przybywało do nas. Wspólne pogodne poranki nie miały już nic wspólnego z wcześniejszymi, bo na stole zamiast gorącej herbaty w czerwonym dzbanku już od rana stała szklana przezroczysta butelka z etykietą 40%. Brakowało mi taty. Czułem się bezpiecznie, gdy obejmował moją dłoń swoją szorstką dłonią. Lecz niestety ślad po nim zaginął…

Nie da się niczego zrozumieć, kiedy jest się małym chłopcem. Po latach jednak zrozumiałem ból i żal ojca do matki. Zagubił się sam w sobie, zapominając o całym świecie. Przez całą tę sytuację wszystko potoczyło się lawinowo. Przez jego decyzję każde z nas było pokrzywdzone. Zostaliśmy sami z siostrą bez jakiejkolwiek troski. Z mamą, której stan pogarszał się z dnia na dzień.

Tęsknoty za ojcem nie umiałem wtedy zastąpić niczym innym. Dziś jednak wiem, że nie powinniśmy się przywiązywać w pełni do osób i powinniśmy zawsze szukać siły i szczęścia w samym sobie. Jak mówi stare powiedzenie: „Umiesz liczyć, licz na siebie”.

3. OSTATNI POCAŁUNEK

Zpodziękowaniami dla siostry za wspólną drogę przez dzieciństwo

Na kilka dni przed festynem nie mogłem się doczekać wszystkich atrakcji, jakie mogły mnie tam spotkać. Zrobiłem listę zakupów na żółtej kartce, która kleiła się z jednej strony. Przyczepiłem ją na szafkę, gdzie mogłem śmiało ją czytać za każdym razem, gdy wstawałem z łóżka. Byłem już gotów w stu procentach na festyn i na jego atrakcje. Podekscytowany i zuśmiechem wyczekiwałem tego dnia.

Wstaję i wybija właściwa godzina, na którą czekałem tygodniami. Zrywam się więc z łóżka i łapię za kartkę, która kurzyła się już kilkadziesiąt dni i wołała, by ją zabrać ze sobą. Pogoda dopisuje dzisiejszego dnia, bo mimo jesiennej aury świeci słońce i termometr pokazuje szesnaście stopni! Ubieram swój ulubiony zestaw, czyli czerwony sweterek, który na przodzie ma białego misia i dwie mini-kredki przyszyte po obu bokach, oraz czarne spodnie, a do tego zielone delikatnie podziurawione buty.

Gotowy z kartką pragnień igłową pełną szalonych myśli wychodzę przed swoje drzwi i tam czeka już na mnie nieco starsza siostra w czerwonej sukience w białe kropki z warkoczami na głowie. Łapie mnie za rękę i ruszamy razem na festyn, który odbywał się dwie ulice dalej. Po drodze spotykamy znajomych, którzy też wybierają się na festyn, ale my z naszymi listami pragnień ruszamy w wędrówkę tylko we dwoje. Mijamy szare ulice przysłonięte złotymi liśćmi. Kamienice, które się rozpadają. Drzewa porośnięte mchem. Mój dziecięcy przystanek, cmentarz i naszą szkołę.

— Dotarliśmy! — krzyczy mi do ucha siostra, powodując uczucie, jakby bębenek miał mi pęknąć. 

— Przecież widzę! — krzyczę jeszcze głośniej, lecz to na nic, bo jest ode mnie wyższa o głowę.

— Szybko, szybko, biegiem! — znów krzyczy, choć jeden ton ciszej.

— Zaczekaj! — krzyczę do niej, bo nie nadążam za nią.

Biegnę, ile mam sił w nogach, i wkońcu ją doganiam. Z wielką zadyszką opieram ręce na kolanach. Dźwigam głowę i patrzę na jej uśmiech od ucha do ucha. Spoglądam na nią i mówię:

— Muszę się czegoś napić, a najlepiej coś zjeść do tego.

— Jasne, młody, zaraz coś znajdziemy — odpowiedziała dobroduszna siostra.

— To znajdź i przyjdź po mnie! — krzyknąłem z lekkim grymasem na twarzy.

Po chwili oddechu stanąłem na nogi i przyszła w końcu siostra.

— Brachu! Znalazłam dobre miejsce na nasz wspólny obiad — powiedziała.

— Dzięki wielkie. — Myślałem już tylko o napoju i czymś do jedzenia.

— To zapraszam za mną! — krzyczała jak jakiś przewodnik po festynie.

— Tylko nie biegnij — oznajmiłem jej od razu.

Miejsce jest jak z bajki. Wszędzie kolorowo. Każda buda ozdobiona balonami napełnionymi helem. Pośrodku festynu wielka maskotka w kształcie misia, przypominającego mojego ze sweterka. Biegnę wciąż pośród wielkich ludzi. Czuję już zapach tego miejsca. Docieramy, tak jak siostra zaplanowała. Miejsce bajeczne, mini-chatka z drewna, która po obu stronach miała rozwieszone kolorowe dywany jako ozdobę. „Mają gust” – pomyślałem. Na ladzie pełno różnego jedzenia, od zwykłych kiełbas po jakieś wędliny, których cena mnie odstrasza. Przed nami schodki prowadzące pod samą ladę. Więc wchodzimy i wita nas pan:

— Hej, dzieci! — mówi z otwartymi ramionami pan w białym fartuchu.

— Witamy pana! — odpowiadamy jednocześnie, jak w chórku.

— Na co macie ochotę? — pyta nieznajomy sprzedawca.

— Na najtańszy napój i jedzenie, jakie pan posiada — odpowiada moja siostra.

— Rozumiem, zaraz wam coś przygotuję — mówi z tajemniczym uśmiechem.

No to czekamy. Wkoło pełno uśmiechniętych rodziców z dziećmi. Patrzę na wszystkich z osobna i wiem, że każde czekał niecierpliwie na ten dzień tak bardzo jak ja i moja siostra. Moje zaskoczenie chatą, w której zamówiliśmy nasz dzisiejszy obiad, nie mija. Jestem zachwycony tym, jak wygląda. Spoglądam na kucharza, który przyrządza jedzenie, i zastanawiam się, czy ta chatka to jego dom. W mojej głowie rozpoczyna się monolog: „On naprawdę tu mieszka?” — patrzę wciąż zdziwiony. „Jak on w ogóle tym jeździ? Może to ma silnik gdzieś w środku. A może to po prostu lata? Ta opcja pasuje mi tu najbardziej. Faktycznie te dywany to chyba skrzydła!” Wygląda na to, że rozwiązałem sekret tajemniczej chaty.

Czekaliśmy około trzydziestu minut bez jakiejkolwiek kolejki. Nagle kucharz patrzy w kierunku mojej siostry i mnie. Macha ręką, abyśmy podeszli pod ladę po schodach. Więc dźwigamy się z betonowego chodnika i idziemy. O! W końcu ujrzałem nasze dania i napoje, których tak wyczekiwaliśmy. Patrzę na sposób, w jaki wszystko zostało przyrządzone. Na chwilę milknę, bo widok jest nieco nieoczekiwany. Minęło długich trzydzieści minut, a moje danie nie jest zadowalające. Jedynie nos mógł być w tej sytuacji zadowolony i moje potworne pragnienie napicia się czegokolwiek. Na mym talerzu zagościła kiełbasa, ketchup i do tego garstka zielonej sałaty oraz woda gazowana. Po chwili milczenia pomiędzy nami a kucharzem dochodzi do dialogu. Miły kucharz z chaty pyta:

— Jak, dzieciaki? Podoba się? — Jest zachwycony swoją robotą.

— Pewnie — odpowiada moja siostra, patrząc mi w oczy.

— To będzie dwadzieścia złotych za obie porcje obiadowe — mówi kucharz.

— Aha — odpowiada zaniepokojona siostra.

— Co się dzieje? — pytam zaciekawiony siostry.

Odpowiada mi jej milczenie. Nie wierzę. Nagle się jej przypomniało, że nie zabrała ze sobą portfela ani jakichkolwiek pieniędzy. Ja w tym momencie wypiłem cały napój i miałem już kiełbasę w ręku. Uśmiech znikł z jej twarzy. Dobrze znałem ten widok: zmarszczone czoło i nerwowe pocieranie dłoni. Przestraszona patrzy na mnie, a ja na nią, wciąż dogryzając. Nie wie, co zrobić. Dobrze ją znałem i czułem, że ma wiele pomysłów na awaryjne sytuacje, ale ten moment ją złamał. Nie miałem wcale zamiaru uciekać stamtąd. Napawałem się tą chwilą, wciąż jedząc. Siostra patrzy mi głęboko w oczy i mówi, tak by kucharz nie usłyszał:

— Zrób coś!

— A co ja mogę w tej sytuacji? — odpowiadam z buzią pełną kiełbasy.

— Słucham? — pyta dalej siostra i idzie w zaparte.

Przełknąłem.

— Moment. Sprawdzę, czy nie mam przypadkiem jakichś pieniędzy przy sobie. — Nie miałem ze sobą żadnego portfela, nic też nie czułem w kieszeniach moich czarnych spodni. Do głowy wpada mi jedna skrytka, czyli prawa skarpetka. Sprawdzam. Czuję coś głęboko. Wyciągam mocno pognieciony i pozwijany papierek. Siostra patrzy ze skupieniem, obgryzając paznokcie. Odwijam papierek i moje oczy widzą pięć euro. Nie mam pojęcia, jak ono się tu mogło znaleźć. To cud. 

— Tak jest! — krzyczy uradowana siostra.

— Cicho bądź! — tym razem ja krzyczę, by ją uspokoić.

— To jest euro, dziewczyno — uświadamiam ją.

— Jak to euro? Euro? — robi wielkie zdziwione oczy.

— Może być? — pytam ją.

Wzięła ode mnie pięć euro i pyta się kucharza, czy możemy zapłacić w walucie euro. Patrzę na to z boku i czuję się, jakbym był bogaty, i stoję dumnie, czekając, aż siostra dobije interesu z kucharzem. Zjadłem już całą swoją porcję obiadową, więc jestem zaspokojony. Słucham, jak kończy się sprawa z zapłatą.

— Euro macie? — pyta zdziwiony kucharz.

— Tak, nie mamy innych pieniędzy — odpowiada zaniepokojona siostra.

— A ile tam dokładnie macie? — pyta, wychylając się mocno za ladę.

— Mamy pięć euro. — Siostra unosi rękę z pieniędzmi i pokazuje kucharzowi.

— Okej, może być te pięć euro — odpowiada on bez jakiegokolwiek namysłu.

Myślę sobie, że poszło za łatwo. Dziś chyba jest nasz szczęśliwy dzień i tak to zostawię. Siostra w końcu może zabrać się za swoje dzisiejsze festynowe danie. Siadam obok niej i cierpliwie czekam, aż skończy. Przed nami dużo rzeczy, na których można zawiesić oko. Podziwiam festynowe gry i sposób ich przygotowania. Jedną z najciekawszych była konkurencja utrzymania się jak najdłużej na mechanicznym byku. Oglądam i oglądam, każdy ze śmiałków utrzymuje się tylko po trzy sekundy, i myślę sobie, czy ja bym dał radę więcej. Zapytałbym siostrę, czy mogę spróbować, ale znam doskonale jej odpowiedź. Spoglądam na nią i po chwili na jej talerz. Jest pusty. Pytam ją:

— Co teraz robimy?

— Mały spacer wkoło festynu — odpowiada, ocierając twarz z ketchupu.

— A później dom? — zapytałem niezbyt szczęśliwy z tego powodu, bo nie bardzo chciałem tam wracać.

— Tak, niestety tak — mówi z opadającym uśmiechem.

No to w drogę. Chodzimy i oglądamy, co ludzie przygotowali jako dzisiejsze atrakcje i jak wygląda reszta chat z jedzeniem i bud z różnymi pamiątkami z tego festynu. Na betonowych krawężnikach siedzi pełno dorosłych ludzi pijących piwo, a pośród nich biegają moi rówieśnicy z balonami w kształcie litery „F”. Powoli robi się ciemno, dlatego postanawiamy zobaczyć jeszcze raz śmiałków na mechanicznym byku, bo jest to najciekawsza atrakcja tego dnia, po czym siostra decyduje, że wracamy do domu.

Powrót jest tak szybki, jak sam mijający dzień. Widzimy naszą kamienicę. Siostra w końcu otwiera drzwi na klatkę schodową. Wchodzi pierwsza i idzie ku górze, odwraca się, mierząc mnie wzrokiem, który jest mi doskonale znany: strach ponad wszystko. Na moment stajemy zdębiali. Oboje wiemy, co czujemy i co może nas spotkać. Dzień spędziliśmy piękny, ale w tym momencie wiemy, jakiego widoku mamy się spodziewać. Doskonale rozumiemy się bez słów.

— Musimy — mówię do niej przerażony, choć sam tego nie chcę.

Widzę, że powstrzymuje łzy. Wchodzi wyżej, ale mam wrażenie, jakby jej ciało chciało iść w dół, a nogi do góry. Łapie mnie za rękę. Czuję na sobie jej mokrą dłoń, która oślizguje się na mojej. Chwytam ją jeszcze mocniej. Idziemy dalej w górę. Doszliśmy, pierwsze piętro i nasze drzwi o numerze sześć z pięcioma głębokimi dziurami po uderzeniach młotka. To po jednej z ostatnich nocy, którą nam zafundował sąsiad z drugiego piętra. Siostra chwyta za klamkę iotwiera drzwi. Jeden krok i jesteśmy w środku. Zapach doskonale mi znany i kojarzący się tylko z napojami i papierosami, których nie wolno mi było spożywać.

— Dzieci! — krzyczy mama z wielkiego pokoju.

— Idziemy, mamo — odpowiada moja siostra, a mi się aż robi gorąco.

Idziemy do pokoju mamy, już nie trzymając się za rękę. I widzimy ją w towarzystwie dobrze nam znanych znajomych, bo nie opuszczali naszego lokum od kilkunastu tygodni. Nastaje cisza. Staję sobie na środku pokoju, tak aby wszyscy mogli mnie widzieć. Uśmiecham się do każdego z nich, choć pragnąłbym innego widoku. Patrzę na stół. Jest wypełniony po brzegi. Piwa, papierosy, przezroczyste butelki, niektóre puste walają się już nawet po podłodze. Ten widok nie powinien być dla mnie zaskoczeniem, choć miesiącami prosiłem Boga o inny. Mama jest już w lekkim stanie nietrzeźwości, ale zaczyna wypytywać, jak minął nam dzień na festynie:

— Jak wam się podobał tak długo wyczekiwany festyn?

— Dobrze. — Od kilku miesięcy odpowiadałem jednym pośrednim słowem, bo inaczej jej się nie podoba i staje się zdenerwowana.

— Spotkaliście kogoś? — zapytała z głową skierowaną ku podłodze.

— Tak, mamo, znajomych ze szkoły — odpowiedziała tym razem moja siostra.

Tymczasem jedna ze znajomych mamy, nasza ciocia „na niby”, prosi o chusteczkę. Mama podnosi rękę i wskazuje palcem na siostrę, ta już dobrze wie, co ma robić. Odwraca się i idzie po chusteczkę do kuchni. Wraca z chusteczką i mówi:

— Bardzo proszę, ciociu.

— Moje dzieci są wychowane — komentuje gorzkim głosem mama.

— Widzimy — mówi jedna ze znajomych.

Stoimy dalej w miejscu, jakbyśmy czekali na jakiś rozkaz matki bądź komendę „spocznij”. Rozpoczyna się rozmowa pomiędzy matką a gośćmi. Siostra macha mi ręką, żebyśmy poszli do pokoju, tak by nikt nie zauważył. Uznałem, że to najbardziej odpowiedni moment, by stamtąd wyjść. Wchodzę do pokoju, który dzieliłem z siostrą, i kładę się na swoim drewnianym łóżku. Przykrywam się swoim białym kocem w czarne kropki. Siostra włącza nasz minitelewizor i od razu ustawia ulubiony kanał z bajkami. Przez chwilę spoglądam w biały sufit i zastanawiam się, czy to już koniec dnia i odpowiednia chwila, by się zrelaksować. „O, nie!” — myślę sobie w głowie. „Moje pieniądze są w szkatułce upchane gdzieś wszufladzie mamy. Muszę tam wrócić, bo jeszcze znikną. Dobra, zbieram się, bo to moje oszczędności”. A Bóg tylko wie, jak euro mogło się znajdować wmojej skarpetce.

— Idę po moją szkatułkę — mówię już na głos siostrze.

— Wracaj szybko — odpowiada podenerwowana.

Wychodzę z łóżka i udaję się do pokoju, gdzie trwa wielka impreza. Cztery kroki i już jestem. Biorę głęboki oddech i niezauważony otwieram szafkę, w której poszukuję mojej szkatułki. Szukam i szukam. Nic nie znajduję, ale za to zostaję zauważony. Niestety ich głośne rozmowy i śmiechy dobiegły końca. Uwaga skupia się na mojej osobie. Mama patrzy na mnie i pyta:

— Czego szukasz, synu? — Jest już bardziej nietrzeźwa.

— Mojej szkatułki, mamo. — Większość wypowiedzi również kończyłem słowem „mamo”, bo często tego oczekiwała.

— A po co ci ona, skoro już w niej nic nie ma? — pyta, podśmiewając się pod nosem.

Milczę. Wiem, że nie wolno mi płakać przed jej znajomymi ani w żadnym wypadku zacząć wrzeszczeć ze złości. Zamykam szafę iw głowie pojawia się jedna myśl, by po prostu wrócić do swojego pokoju. Na szczęście jakimś cudem wydałem swoje euro z siostrą. Nic z tego…

— Nie wydałam wszystkiego, bo zauważyłam że brakuje tam pięć euro. Gdzie ono jest? — zadaje pytanie mama, patrząc na mnie już mocno szklanymi oczami z łokciami opartymi na kolanach.

Chwila ciszy.

— Wydaliśmy na obiad na festynie, mamo. — Skierowałem głowę w dół, tak by nie patrzeć jej w oczy.

Mama wstaje nagle, jakby miała wystrzelić w górę, i pyta, krzycząc:

— A co z obiadem w domu?!

Milczę, bo nie wiem, co mam odpowiedzieć. Obiadów nie było w domu od długich miesięcy. Nie mogłem jej tak odpowiedzieć, tym bardziej przy jej znajomych. Dalej nie otwieram ust. Obgryzam policzki od środka ze stresu. Odwracam się bokiem lekko w prawo, delikatnie dźwigając tym samym lewy bark w górę.

— Wydaliście pięć euro! — krzyczy już na cały dom.

— Tak, mamo — odpowiadam po cichu.

Wtym momencie ona podbiega do mnie nagle, szarpie za lewą rękę, przyciąga do siebie i krzyczy:

— Wydaliście wszystko!

Iuderza w buzię z otwartej ręki, tak mocno, że padam i uderzam mocno o szafę, w której kilka chwil wcześniej szukałem swojej szkatułki. Leżę. Ona stoi nade mną i mocno dyszy. W mojej głowie świta myśl, żeby uciec do pokoju, ale wiem, że jej emocje wzięły górę i jej codzienny rytuał właśnie się zaczął. Czuję się jak ofiara. Jeśli zacznę uciekać, jej się to jeszcze bardziej spodoba. Myślę idecyduję się na to, by uciec do pokoju. Zbieram się na czworakach i uciekam do pokoju już z pierwszą raną na ciele. Mama została w swoim pokoju. Mówi do jednej ze znajomych:

— Polej mi.

Słyszę odgłos, jaki wydaje po wypiciu. Dokładnie taki, jak wydaje każdy, kto miał ogromne pragnienie, żeby się napić. „Idzie” — myślę sobie. Wpada wręcz z hukiem do pokoju. Kolejny raz łapie mnie, tym razem za szczękę, iściska bardzo mocno z jednej strony kciukiem, a z drugiej palcem wskazującym. Znów z otwartej ręki uderza mnie w to samo miejsce. I kolejny, i kolejny. Wiedziałem już, ile mniej więcej takich uderzeń muszę znieść. Siostra patrzy na wszystko z boku. Mama po serii dziesięciu ciosów wyszarpuje mnie z łóżka na podłogę. Bierze mój koc, pod którym spędzałem miłe chwile przed telewizorem, i okrywa mi nim twarz. Siada mi na brzuchu, przygniatając ręce swoimi kolanami, tak bym nie mógł się ruszyć. Koc już na mej twarzy. Zaciśnięty na tyle, bym nie mógł oddychać. Krzyczy głośno:

— Kochasz mamę? Kochasz tatę bardziej? — wrzeszczy jak oszalała, zmieniając przy tym barwę głosu na bardziej mroczną. Taki głos wcześniej słyszałem tylko w horrorach.

Staram się wydostać, ale nic z tego. Jest za ciężka. Ręce mam nieruchome, aż czuję, jak mi krew nie dochodzi i tracę czucie. Trzyma jedną ręką za koc, a drugą przez koc stara się zatkać mi nos lub usta. I tak na zmianę. Po chwili wiem, że muszę wykrzyczeć, że ją kocham najbardziej. Jakoś udaje mi się wykrzyczeć.

— Kocham Cię, mamo! Kocham Cię, mamo!

— Kocham Cię, mamo! Bardziej niż tatę! — wykrzykiwałem z dużym bólem w sercu.

Trzyma mnie dalej. Odpuszczam i czekam. Po chwili woła mamę jedna ze znajomych z drugiego pokoju. Wstaje i zostawia mnie tak na podłodze. Leżę i wyczekuję, aż opuści pokój. Staram się jakoś ogarnąć, bo wiem, że jeśli zobaczy znów moje łzy, to będzie jeszcze gorzej. Staram się powstrzymać uczucie potężnego lęku. Na marne. Płaczę, zakrywając usta, żeby czasem nikt nie usłyszał, jak wyję. Krople mych łez zamieniają się wstrumień, który płynie po moich policzkach, skapując na podłogę. Dźwigam głowę i spoglądam na siostrę. Ona doskonale wie, co ja czuję. Jej oczy zdradzają wszystko, szklą się. Podchodzi i mnie przytula. Płaczemy razem, siedząc na ziemi. Po chwili patrzymy sobie w oczy i przytakujemy, wiedząc tym samym, że jeśli mama nas zobaczy, że okazujemy sobie wsparcie, to skończy z nami na dobre. Odchodzi ode mnie na swoje łóżko.

— Polej mi kolejnego — dobiegają mnie słuchy.

Moja przerwa się skończyła i czas na kolejny etap. Siedzę w miejscu, gdzie przed momentem byłem duszony. Spuszczam głowę bezradny. Mama znów przekracza próg mojego pokoju. Łapie mnie za obie nogi, rzuca nimi o podłogę. Podchodzi do siostry, od razu uderzając ją z otwartej ręki w twarz. Krzyczy:

— Zaraz kolej na ciebie!

Wraca do mnie, bierze nogi i ciągnie mnie po dywanie. Uderzam o pierwszy próg, drugi i po około trzech metrach docieram do przedpokoju. Zostaję po raz kolejny seryjnie spoliczkowany obiema rękami.

— Zostajesz tu! — krzyczy mi prosto w oczy, trzymając mnie za szyję.

Odwraca się i zmierza do mojego pokoju. Siedzę na zimnej podłodze zwinięty jak kulka. Serce wali mi mocno. Powstrzymuję się przed wyciem. Mam chęć wołać o pomoc do kogokolwiek, ale dobrze wiem, że to nic dobrego mi nie przyniesie. Mogę wyjść i uciec, ale ucieczka równa się  potężnym konsekwencjom ze strony mamy. „Boję się, boję się” — powtarzam w kółko w swojej głowie. Słyszę jakiś trzask, chyba siostra została spoliczkowana. Widzę mamę, jak wychodzi z pokoju. Robię głęboki wdech, lecz ona skręca do swojego pokoju. Impreza trwa. Kolejna kolejka się szykuje. Wszyscy się śmieją. Czuję się, jakby w domu panowały dwa światy w jednym czasie. Pytam siebie: „Dlaczego? Dlaczego… tak musi być?”. „Tak chyba ma każdy” — odpowiadam. — „Tak ma po prostu być”.

Podchodzi, staje około metr ode mnie i patrzy na mnie. Chyba czeka, aż na nią spojrzę. Czuję to w sobie, że tego chce. Dźwigam głowę i spoglądam jej w oczy, choć tego za nic w świecie nie chcę robić. Patrzę oko w oko. Przybliża się do mnie wolno, coraz bliżej. Patrzy mi cały czas w oczy i ja jej też. To walka, kto pierwszy spuści wzrok. Ma lekko otworzone usta i widać, jak bardzo zaciska zęby, tak jakby przygotowywała się do mocnego ciosu. Łapie mnie za koszulkę i zwrzaskiem rzuca mną ościanę. Padam, już któryś raz z kolei. Zbiera mnie z ziemi i znów to samo. Leżę bez ruchu. Może da mi już spokój. Wszystko mnie boli. Leżę i szepczę:

— Mamo, boli… Boli mnie to… Ała…

Wkońcu łapię się za miejsca, które mnie najbardziej bolą. Jedną ręką chwytam się za żebra, a drugą za szczękę. Wyszła do kuchni, szuka czegoś. Leżę dalej i nasłuchuję. „Poszła po nóż czy coś” — myślę przerażony.

Jest już koło mnie. Klęka nade mną. W pomieszczeniu jest ciemno, leżę na boku skierowany twarzą ku jednej ze ścian. Nie widzę, czy czasem nie ma czegoś w ręku. Tak czy inaczej jest mi wszystko jedno. Kładzie dłoń na mojej głowie idociska