Krewni - Emma Donoghue - ebook + książka

Krewni ebook

Emma Donoghue

4,1

Opis

Najnowsza powieść autorki bestsellerowego Pokoju! Ważna, wzruszająca powieść, która zostanie z tobą na długo po tym, jak skończysz ją czytać. „Independent” Zabawna i chwytająca za serce opowieść o powrotach do domu i o tym, jak poradzić sobie z przeszłością, by napisać swoją historię na nowo. Noah nie był w Nicei od dzieciństwa. Właśnie pierwszy raz po latach ma zamiar się tam wybrać, gdy odbiera telefon od opiekunki społecznej, która szuka tymczasowego domu dla jego ciotecznego wnuka, jedenastoletniego Michaela. Mimo że Noah nigdy nie poznał chłopca, daje się namówić na zabranie go ze sobą do Francji. W rezultacie ten niezwykły duet zaczyna się kłócić niemal o wszystko, od konsystencji hamburgera po czas spędzony przed ekranem komórki, i długo wyczekiwana wyprawa szybko zmienia się w katastrofę. Jednak w miarę jak młodzieńcza determinacja Michaela pomaga Noahowi wydobyć na światło dzienne trudne szczegóły z ich wspólnej przeszłości, obaj krewniacy przekonują się, że są do siebie podobni bardziej, niż sądzili. Jeśli Pokój można by nazwać horrorem przepełnionym słodyczą, to Krewni są słodką opowieścią przepełnioną horrorem… Ale wciąż czarującą. Donoghue, która sama jest matką, doskonale wychwytuje pełne irytacji wzdychania dzieci. […] Jej opowieść nie jest jednak obliczona na śmiech czy poruszenie czułych strun. Krewni wiernie oddają czas, którego potrzeba, by zdobyć zaufanie dziecka. Historia toczy się wraz z wolnym narastaniem uczucia, a nagrodą dla czytelnika jest możliwość przeżycia chwil pełnych czułości i śmiechu, które są udziałem tej niedopasowanej pary krewnych. „The Washington Post”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 441

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (40 ocen)
18
11
9
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malrat

Nie oderwiesz się od lektury

Interesująca historia rodzinna z historią w tle
00
Azura74

Dobrze spędzony czas

Bardzo miło spędziłam czas czytając powieść. Zamarzyłam o podróży do Nicei, której historię i teraźniejszość autorka uroczo wplotła w losy bohaterów.
00
Anna989

Nie oderwiesz się od lektury

Książka o wielkiej wartości przeszłości gdzie zanika podział pomiędzy czasem. Gdzie przeszłość pomaga odnaleźć się dwóm pokoleniom.
00
Chilim26

Dobrze spędzony czas

Nie jest to książka wyjątkowa , ale na pewno pokrzepiająca.
00
beatakuczekmaruta

Nie oderwiesz się od lektury

Lubię książki Emmy Donoghue, a ta pozycja jest kolejnym potwierdzeniem, że warto po nie sięgnąć. Historia która mogła stać się nieznośnie ckliwa, jest mądra i ciepła, wzruszająca, ale nie sentymentalna. Polecam
00

Popularność




Akin

Copyright © 2019 by Emma Donoghue Ltd.

This edition published by arrangement with Little, Brown and Company,

New York, New York, USA. All rights reserved.

Copyright © 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2021 for the Polish translation by Dorota Kaczor

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Marusz Banachowicz

Redakcja: Magdalena Stec

Korekta: Joanna Rodkiewicz, Iwona Wyrwisz, Marta Chmarzyńska

ISBN: 978-83-8230-115-1

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E - wydanie 2021

Dla moich ukochanych krewniaków

Denisa i Finna

ITelefon

Staruszek pakujący walizki.

„Trudno nie odebrać tej sytuacji metaforycznie” – usłyszał w myślach komentarz Joan.

Noah ją poprawił: tylko nie staruszek. Ma dopiero siedemdziesiąt dziewięć lat, przynajmniej do najbliższego poniedziałku. W czasach jego młodości ósmą dekadę życia uznawano za starość, ale nie teraz. Człowiek, powiedzmy, do sześćdziesiątki to jeszcze młodzian, potem ewentualnie pan w średnim wieku albo tak zwany młody stary. Starożytni Rzymianie rozróżniali określenia senectus (wciąż żywotny) i decrepitus (jedną nogą w grobie). Silny i krzepki Noah, z umysłem sprawnym jak nigdy, z pewnością zaliczałby się do senectusów.

Poza tym on pakował swoje walizki w sensie dosłownym – konkretnie niedużą kabinówkę i skórzaną torbę. No i nie wybierał się ani do nieba, ani do piekła. Chociaż wzmianka o Nicei, Riwierze Francuskiej czy w ogóle o południu Francji wzbudzała w ludziach zazdrosne westchnienia, zwłaszcza w Nowym Jorku w lutym.

Noah jechał do Nicei na swoje osiemdziesiąte urodziny. Ostatnio był tam jako czterolatek. Nic go nie ciągnęło w ojczyste strony, nie znał przecież nikogo w tamtej części świata, odkąd w 1944 roku zmarł jego dziadek. To pozwoliło jego matce (Margot) wyjechać do Stanów i dołączyć wreszcie do męża (Marca) i małego Noaha. (Wtedy nosił jeszcze imię Noé).

Poskładał następną koszulę. Wylatywał dopiero za trzy dni, ale lubił mieć zawczasu spakowany bagaż, aby nie gonić ze wszystkim na ostatnią chwilę. Był pedantyczny, każdą parę skarpet starannie zrolował i znalazł dla niej odpowiedni zakamarek w walizce.

Nigdy nie był zapalonym podróżnikiem, pewnie dlatego, że w dzieciństwie ciągle go przerzucano z miejsca na miejsce. Kiedy jeździł na spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Chemicznego, interesowało go tylko, czy nie przypadnie mu w udziale nieludzka pora (ósma rano w niedzielę) na wygłoszenie referatu na temat, dajmy na to, włókien polichlorowinylowych. Towarzyszył Joan podczas większości jej wyjazdów służbowych, choć z czasem zaczęła odrzucać zaproszenia, z wyjątkiem najbardziej prestiżowych wystąpień; zniechęcała ją perspektywa dodatkowych nocy spędzanych w hotelach. Rzadko też wyjeżdżali na wakacje. Kiedy Joan nie przebywała w laboratorium albo w podróży, najchętniej zostawała w domu z książką, słuchając płyt Milesa Davisa. Lubiła też zasypiać obok męża w ich wspólnym łóżku; leżeli obróceni do siebie plecami, jej stwardniałe podeszwy stóp dotykały stóp Noaha.

„Też za tym tęsknię” – powiedziała.

To oczywiście było bez sensu, ponieważ nie było już żadnej Joan, która mogłaby za czymkolwiek tęsknić. To mózg Noaha wytwarzał te komentarze, używając jako algorytmu prawie czterdziestu lat pożycia małżeńskiego. Taki tik neurologiczny.

Spakował pięć par skarpet czy sześć? Jeszcze raz je policzył.

Przez ostatnie dziewięć samotnych lat Noah znajdował sobie na tyle dużo zajęć, że nie myślał o wakacjach. Oczywiście pojawiały się aluzje, że powinien odejść na emeryturę: słyszał kąśliwe uwagi od kolegów z uczelni, pełne troski od dziekana napomykającego o konieczności cięcia kosztów oraz życzliwe od znajomych kobiet. Według nich Noah powinien trochę wyluzować, poużywać życia, zapisać się do chóru albo na zajęcia tai-chi w Central Parku. Tylko jego młodsza siostra, Fernande, nigdy go do tego nie namawiała, mimo że sama w wieku sześćdziesięciu pięciu lat z ulgą pożegnała posadę recepcjonistki. Domyślała się pewnie, że owdowiały brat potrzebuje utrzymać więź ze światem zewnętrznym. Prowadzenie zajęć ze studentami – harówka związana z przygotowywaniem wykładów, występowaniem przed ludźmi i stawianiem ocen – zapewniało mu chociaż tyle.

Noah przypuszczał, że tym, co go w końcu skłoniło do podjęcia tej decyzji, były zbliżające się nieuchronnie urodziny. „Osiemdziesięcioletni profesor” może już nie brzmieć tak szacownie. Nie miał zamiaru ciągnąć tego na tyle długo, by stać się pośmiewiskiem. W dwudziestym pierwszym wieku trudniej zaimponować studentom; siedzą wpatrzeni w małe ekraniki swoich zewnętrznych mózgów, gotowi natychmiast sprawdzić, czy nie pomyliłeś wzoru reakcji.

Nie, lepiej dać sobie spokój, nim umysł po raz pierwszy zawiódłby go na sali wykładowej. A jednak w słowie „emeryt” pobrzmiewa jakaś grobowa nuta. Z drugiej strony minął dopiero miesiąc. Oczywiście, że będzie miał co robić, i to sporo. Jak można się nudzić w Nowym Jorku? To tylko kwestia wyboru, w jaki sposób spędzać dnie. Odmówił przyjęcia tytułu profesor emeritus; plątanie się po kampusie i prowadzenie mało znaczących badań wydało mu się żałosne. Jeżeli postanowi coś studiować, będzie to całkiem nowa dziedzina. A może hobby? Z pewnością znajdzie coś dla siebie, musi tylko oswoić się z tą sytuacją. Pierwsze przedsięwzięcie zaś to ta podróż.

Zasunął zamek walizki, poszedł do kuchni po pojemnik na makulaturę i przyniósł go do pokoju gościnnego. Kiedyś mieli tu z Joan gabinet, ale po jej śmierci jego widok go przytłaczał i wolał pracować na uczelni, więc przerobił to pomieszczenie na pokój dla gości. Choć teraz nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ktoś go ostatnio odwiedził. Podwójne łóżko było stale posłane, jakby gotowe na przyjęcie przybysza; tak wyglądało to schludniej. Przyjaciółka Joan, Vivienne, kilka razy sugerowała, żeby zaprosił do siebie uchodźcę, ale Noah nie zniósłby pod swoim dachem obcej osoby.

Ukląkł, by wydobyć spod łóżka pudła z rzeczami po Fernande. Zostały tylko trzy; same dokumenty. (Znalazł rzeczy bardziej niepokojące). Szwedzi mają osobne słowo na określenie sytuacji, gdy oszczędzasz rodzinie kłopotu i sam zawczasu porządkujesz swoje rzeczy – Noah nie potrafił sobie przypomnieć, jak to słowo brzmi, ale oznacza tyle co „sprzątanie przedśmiertne”. Majątkiem ruchomym Marca zajęła się Margot. (Czy trzeba umrzeć, żeby nasz dobytek zyskał taką nazwę?). Z kolei Fernande zajęła się rzeczami matki, a potem rzeczami własnego męża, Dana. Pomagała też bratu, kiedy stracił Joan, chociaż ta była tak bezwzględna wobec wszelkich rupieci (kartki świąteczne lądowały w koszu już pierwszego stycznia), że niewiele mieli roboty. Po śmierci Fernande w ubiegłym roku Noah po raz pierwszy sam musi się zmierzyć z tym zadaniem. Już prawie koniec, pocieszył się, siadając na brzegu łóżka.

Faktury ze szpitala, pełnomocnictwa, testament i deklaracja DNAR – teraz już bez znaczenia. Kartki z przepisami, pocztówki, fotografie, ulotki organizacji dobroczynnych, oferty kursów korespondencyjnych – pójdą do recyklingu. Dziwnie pozbywać się pozostałości po młodszej siostrze. Logicznie rzecz biorąc, to Noah powinien odejść pierwszy. Decyzja, czego się pozbyć, a co zostawić ze względów sentymentalnych, była o tyle trudna, że na świecie pozostał już tylko on. W ciagu minionego roku odkrył, że najlepiej jest odrzucić sentymenty i przy każdym przedmiocie zadać sobie pytanie, czy to się komuś przyda, czy ktoś to będzie chciał. Jedynie od czasu do czasu emocje brały górę.

Tego popołudnia zdarzyło się to trzykrotnie: przy menu przyjęcia weselnego z 1982 roku (koktajl z krewetek, kurczak vol-au-vent, profiterolki), przy zdjęciu Fernande z roku 1990, na którym oszalała ze szczęścia po porodzie domowym tuli do piersi maleńkiego Victora (tę rzęsy!), i przy kolekcji rysunkowych haiku, które stworzyła dla każdego z gości na Święto Dziękczynienia w 2002 roku. Fernande, powojenne dziecko o pyzatej buzi, zawsze emanowała ciepłem i radością obcymi jej bratu urodzonemu osiem lat wcześniej.

Wycinki z gazet – prosto do recyklingu. Listy pisane nieznanym charakterem pisma, kartki z życzeniami powrotu do zdrowia… to wszystko trzeba wyrzucić. Do czego sprowadza się ludzkie życie – Fernande czy kogokolwiek innego? Papiery niemal wysypywały się z kosza. Jak liście, mruknął do siebie ponuro Noah, rosną, spadają, gniją i tak w kółko.

Zaraz po skończeniu pracy zamierzał strzelić sobie kieliszek koniaku i zapalić papierosa. (Trzeciego z najwyżej siedmiu dziennie).

W chwili gdy wyrzucał do pojemnika egzemplarz „Marie Claire” z sierpnia 1992 roku, wyczuł w palcach dziwną sztywność. Nachylił się i wyjął czasopismo. Między stronami tkwiła szara nieopisana koperta. Sierpień 1992 roku – to wtedy zmarła Margot. Wydawało się, że koperta jest pusta, dopóki Noah nie wsunął do niej dłoni. Rozpoznał ostre krawędzie. Zdjęcia.

Wydobył je z bijącym sercem, bo mogły się okazać autorstwa Père’a Sonne’a. To był cienki plik czarno-białych fotografii, starych, sądząc po formacie (na oko 6 × 9 centymetrów). Stroje, fryzury i ogólna estetyka wskazywały, że wykonano je w latach trzydziestych, może czterdziestych. W większości na ulicy, prawdopodobnie, choć niekoniecznie, w Nicei. Noah starł odciski swoich palców z pierwszego zdjęcia (elegancik z laską ujęty z profilu). Kiedy przeglądał kolejne – w sumie było ich dziewięć – szybko dopadło go rozczarowanie. Żadne nie nosiło piętna wielkiego artysty fotografa. W ogóle były kiepskie.

Nieciekawe i niechlujnie wykonane. Na przykład ten budynek z okresu belle époque ucięty na wysokości czwartego piętra. Zbliżenie jakiegoś prostokąta z kółkiem i kreskami po bokach. Oklepana scenka przedstawiająca widzianą od tyłu parę starszych osób na ławce. Kobieta z kręconymi włosami, znów sfotografowana od tyłu – czy to było wtedy w modzie, odpowiednik dzisiejszych selfie z dzióbkiem? Zdjęcie maszerujących dziecięcych stópek – urocze, ale nic specjalnego. Korzenie drzewa, kiepsko skadrowane. Żadna z postaci nie patrzyła w obiektyw, tylko uśmiechnięty chłopczyk z gładko zaczesanymi ciemnymi włoskami, najwidoczniej mały Noé, chociaż Noah nie bardzo rozpoznawał w nim siebie.

Należało przyjąć, że autorką tych wszystkich zdjęć była jego matka. Ale chyba stać ją było na więcej po tylu latach pracy u boku, dla i pod kierunkiem jej wielkiego ojca. Na pewno pożyczyłaby od Père’a Sonne’a jego znakomitego contaxa czy nawet którąś poręczną leicę. Weźmy to zdjęcie pustej ulicy – naprawdę akurat wtedy postanowiła nacisnąć spust migawki?

Nigdzie na odwrocie nie było pieczątek zakładu fotograficznego, jedynie na dwóch zdjęciach ręcznie napisane litery: „MZ” na zdjęciu kobiety od tyłu i „RJ” na portrecie małego Noaha. (Może zatem to wcale nie był Noah). Prawdopodobnie Margot sama wywołała te odbitki w cuchnącej ciemni ich mieszkania niedaleko Cours Saleya.

Jedyną osobą, która przyszła Noahowi do głowy, żeby się poradzić w tej sprawie, była Vivienne. Zresztą od miesięcy obiecywał jej, że zadzwoni.

– Podekscytowany przed wielką wyprawą?

– Raczej tak. – Noah często słyszał w jej głosie protekcjonalną nutę; wypowiadała się tonem przedszkolanki. Sam nigdy by się z nią nie zaprzyjaźnił, i vice versa. Odziedziczyli siebie w spadku po Joan, która była najlepszą przyjaciółką Vivienne, odkąd w 1942 roku przylgnęły do siebie jako jedyne Żydówki w pierwszej klasie ekskluzywnej nowojorskiej szkoły dla dziewcząt. – Jak tam twoja rodzinka?

– Dzieci i tak dalej?

Noah wiedział, że prawnuczka Vivienne mieszkająca w Teksasie idzie do szkoły baletowej, jej tutejsze i oregońskie wnuki robią doktoraty, a dorosłe dzieci w New Jersey i Tel Awiwie przeżywają drobne zdrowotne upokorzenia osób po pięćdziesiątce.

– Nie, mam na myśli tych Sudańczyków, których gościsz pod swoim dachem.

– Państwo Abdullahowie są z Jemenu. Mają się dobrze, a nawet lepiej: są w ciąży.

Noah przewrócił oczami. Jeżeli ta para wychowa dziecko w mieszkaniu Vivienne, to czy obejmie ich prawo zasiedzenia? Cóż, tym niech się martwi bank. Vivienne korzysta z odwróconej hipoteki, a dochody przeznacza na cele charytatywne. (Zawsze czuła potrzebę uszczęśliwiania innych – całkowite przeciwieństwo Joan, która z racji wykonywania pracy o tak kluczowym dla ludzkości znaczeniu uznawała, że w czasie wolnym ma pełne prawo być egoistką). Noah od czasu do czasu przestrzegał Vivienne, żeby oszczędziła choć trochę, aby móc opłacić kogoś, kto będzie jej podcierał tyłek na starość, ale ona twierdzi, na podstawie gruntownych badań genealogicznych, że nikt z jej krewnych nie przekroczył osiemdziesięciu pięciu lat życia.

Przypomniał sobie, po co dzwoni.

– Słuchaj, w ostatnim pudle z rzeczami Fernande znalazłem jakieś zdjęcia…

Nawet gdyby stała obok niego, i tak musiałby je opisać, ponieważ Vivienne jest osobą formalnie niewidomą. (Dostała legitymację w zeszłym roku i ogłosiła to w radosnym mailu, jakby była z tego dumna). Mimo utraty wzroku zaraz po osiemdziesiątce wcale nie zwolniła tempa. Używa oprogramowania, które odczytuje jej na głos, co widać na wyświetlaczu. Technikowi, który jej to instalował, kazała ustawić głos na „męski z australijskim akcentem”, żeby przypominał jej Franka.

Noah jak najdokładniej streścił zawartość zdjęć, przekładając je z trudem jedną ręką.

– Wszyscy mamy w domu jakieś beznadziejne fotki, nie? – powiedziała Vivienne.

– Ale po co moja matka w ogóle je zrobiła? To musiały być wczesne lata czterdzieste, kiedy mieszkała jeszcze w Nicei beze mnie i ojca. Po co je wywołała i przechowywała całe życie? Przekazała je mojej siostrze, a raczej po prostu zostawiła w szufladzie. I dlaczego Fernande nigdy mi o nich nie wspomniała?

– I mówisz, że nie są podpisane?

– Na dwóch są jakby czyjeś inicjały.

– Może rozpoznasz niektóre miejsca, jak będziesz w Nicei. A co do ludzi, odwiedź bibliotekę publiczną, tam na pewno mają coś na temat lokalnej historii. Jeśli natrafisz na jakieś nazwiska, daj mi znać.

Vivienne nawiązała kontakt z dalekimi krewnymi na całym świecie dzięki temu, że wpisała się do różnych baz danych i wysłała próbki śliny do laboratorium. Noah przypuszczał, że gdy się straciło rodziców (ojciec Vivienne zginął w Holocauście, matka zmarła w wyniku jego długotrwałych następstw), poczucie przynależności plemiennej jest bardzo ważne. Kiedy wzrok Vivienne zaczął poważnie szwankować, wyjechała do Hiszpanii odwiedzić rodzinę, która okazała się wcale z nią niespokrewniona. Ale kobieta niczego nie żałowała, co więcej, powiedziała, że bawiła się świetnie.

W słuchawce po drugiej stronie rozległo się jakieś piknięcie.

– Muszę kończyć, moja grupa bombarduje telefonami Kongres w sprawie zaostrzenia przepisów granicznych dla muzułmanów.

– Okej – odparł Noah. – Bawcie się dobrze.

Wiedział, że Vivienne się oburzy.

– Tu nie chodzi o zabawę, to tikkun olam!

Naprawianie świata, żydowska powinność.

– Wiem, tylko się droczę.

Noah jak zwykle spożywał w kuchni jajko w koszulce na bułeczce, gdy zadzwonił telefon. Czyżby znowu Vivienne z kolejnymi radami?

Drryń-drryń. „Niech się nagra na sekretarkę” – poradziła Joan, chociaż sama zawsze podnosiła słuchawkę. (Przed epoką indywidualnych dzwonków przyjaciółki rozpoznawały się po specjalnym, umówionym sygnale: zadzwoń raz, odłóż słuchawkę i znowu zadzwoń).

Ostatnio rzadko kto telefonował do Noaha na numer domowy, tylko telemarketerzy i zbieracze pieniędzy na cele dobroczynne. Jeśli to nie Vivienne, ten telefon prawdopodobnie okaże się nagraniem z automatu. Fernande miała zwyczaj dzwonić do brata o różnych porach, pewnie żeby poprawić mu nastrój. Ale teraz? Dlaczego Noah wciąż płaci co miesiąc abonament za telefon stacjonarny? Tak właśnie bogacą się korporacje: na naszych bezmyślnych, długoletnich nawykach.

Drryń-drryń. Poszedł do przedpokoju uciszyć ten hałas.

– Pan Noah Selvaggio? – Kobieta wymówiła to niepewnie, lecz w miarę prawidłowo.

– Tak. Ale jeśli chce pani coś sprzedać…

– Czy pan jest wujem Victora Pierre’a Younga?

Znajomy lęk. Co tym razem, zaległe długi? Przestępstwa, za które już nikt go nie ukarze?

– Mój siostrzeniec nie żyje od ponad roku. – Z bólem wypowiedział te słowa.

– Wiem, proszę pana. Jestem Rosa Figueroa z Urzędu do spraw Dzieci. Dzwonię do pana w związku z osobą Michaela Younga.

– O.

– Słucham?

– Powiedziałem tylko „o” – odparł głupio Noah. Ile ten chłopak teraz ma: dziewięć, dziesięć lat? Policzył w głowie: dokładnie jedenaście. Pamiętał, jak strasznie wiadomość o ciąży przeraziła Fernande i Dana: Victor, wciąż jeszcze nastolatek o twarzy aniołka, wyciął taki numer. Kobieta nadal mówiła do słuchawki, lecz Noah nic z tego nie rozumiał. – Przepraszam, pani… – Zaraz sobie przypomni jej nazwisko, jak tylko przestanie szukać go w głowie.

– Figueroa. Rosa Figueroa – powtórzyła z przesadną artykulacją, jak to robią osoby w średnim wieku w stosunku do starszych od siebie.

– Może pani jeszcze raz powtórzyć, o co chodzi?

– Szukam osób spokrewnionych z Michaelem.

Co to ma być, jakiś projekt genealogiczny?

– Mieszkał dotąd z babcią, Ellą Davis, ale właśnie zmarła.

– Przykro mi to słyszeć – powiedział Noah. I żeby wypełnić ciszę: – A co jej…

– Powikłania cukrzycy. Miała dopiero sześćdziesiąt trzy lata.

Siedemdziesiąt dziewięć to przy tym szczyt szczęścia, pomyślał Noah.

– Jej mąż zmarł jeszcze w latach dziewięćdziesiątych – dodała pani Figueroa. – Szukamy więc teraz domu dla Michaela.

Noah nie bardzo rozumiał, jaki to ma związek z jego osobą.

– A czemu nie mieszka z tą, no… Angelą… Amandą… Amber?

– Ona aktualnie przebywa w więzieniu.

Jęknął w duchu.

– Za co?

– Panie Selvaggio, czy możemy się skupić na tym, co teraz dziecku najpilniej potrzebne?

Noah odchrząknął.

– Ja tylko zachodzę w głowę, w jaki sposób mogę pani pomóc. Osobiście nawet nie znam tych ludzi. Moja siostra zmarła niedługo po Victorze, a jej mąż, och, jeszcze wcześniej. – Dan żył na tyle długo, że zdążył zdać sobie sprawę, jakiego syna wychował: „niereformowalnego”, jak określało go wielu. Za krótko jednak, aby wiedzieć, że Victor niebawem do niego dołączy. To łaska od losu, której niestety nie dostąpiła Fernande.

– Tak, proszę pana, właśnie dlatego dzwonię. Wygląda na to, że jest pan ostatnim żyjącym krewnym Michaela w Nowym Jorku.

Krewny. Czyli łączą ich więzy krwi. Owszem, genetycznie są spokrewnieni, ale jak traktować kogoś jak rodzinę, jeśli się go w życiu na oczy nie widziało?

– Panie Selvaggio?

Ta kobieta chyba nie myśli przywieźć go tutaj, do mieszkania Noaha.

Nagle doznał olśnienia, że jak wiele starszych osób prawdopodobnie padł właśnie ofiarą telefonicznego oszustwa. Kobieta musiała dorwać listę nazwisk krewnych chłopca i wykorzystuje je do czegoś w rodzaju nigeryjskiego przekrętu, jak w tych pisanych łamaną angielszczyzną mailach, w których oferują ci fałszywe miliony.

„Odłóż słuchawkę” – nakazała Joan.

– Przykro mi, że więcej nie pomogę, pani Figueroa – bez trudu przypomniał sobie teraz nazwisko oszustki – ale muszę już kończyć.

– Błagam.

Nie słowo, lecz ton głosu sprawił, że Noah zatrzymał słuchawkę w połowie drogi na widełki. Kobieta brzmiała szczerze i wydawała się wykończona psychicznie.

– Po prostu nie rozumiem – powiedział – jaką praktyczną pomoc mógłbym zaproponować w tej sytuacji. Na pewno nie w najbliższym… Akurat w przyszłym tygodniu wyjeżdżam do Francji. Może po powrocie porozmawiamy jeszcze raz.

– To nie może czekać. Sama poznałam Michaela dopiero dzisiaj rano. Nie ma nikogo, kto by się nim zajął.

Nie siliła się na subtelność, grając na jego współczuciu. Noah nabrał ochoty na papierosa.

– Czy może pan odwiedzić ze mną jego matkę jutro rano?

– Ale…

– Siądziemy i zastanowimy się wspólnie, co można zrobić dla tego dziecka.

Noah westchnął.

Palił papierosa wychylony przez okno kuchenne – owszem, w ten sposób ucieka ciepło, ale w tych kamienicach od października do kwietnia grzeją tak mocno, że człowiek by nie przeżył, gdyby od czasu do czasu nie otworzył okna.

„Przebywa w więzieniu”. Czy Amber Davis jest taką samą pomyłką jak jego siostrzeniec? Może i większą. Przecież już jako dorosła kobieta (choć jeszcze nie w tym wieku, żeby to podpadało pod gwałt na nieletnim) zaciągnęła do łóżka uroczego, chuderlawego piętnastolatka i spłodziła tego nieszczęśnika Michaela.

Noah spróbował uporządkować sekwencję zdarzeń. Okres dojrzewania Victora był pasmem ciągłych katastrof i trudno sobie przypomnieć kolejność i czas trwania każdej z nich. Na pewno wiadomość o dziecku pojawiła się po skróconym pobycie Victora w szkole z internatem dla trudnej młodzieży na północy stanu (która zanim ją zamknięto, prawie zrujnowała finansowo Dana i Fernande) i po tym, jak drugi raz uciekł z domu rodzinnego na Brooklynie, zabierając książeczkę czekową i biżuterię matki. Fernande odzyskała złoto, ale w formie przetopionej bryły. Sędzia umieścił wówczas Victora w ośrodku wychowawczym, lecz stamtąd chłopak też uciekł. Zawsze chodziło o drobne przewinienia, ale z czasem się ich nazbierało: posiadanie marihuany i ritalinu, włóczęgostwo, naruszenie własności, zakłócanie porządku publicznego…

Jednego Noah nie mógł sobie przypomnieć: czy Michael urodził się przed, czy po tym, jak Victor trafił do placówki o zaostrzonym rygorze. Rodziców uspokajano, że to też ośrodek wychowawczy, ale tym razem był ogrodzony drutem kolczastym. Noah odwiedził tam siostrzeńca dwukrotnie, sam; Joan nigdy nie miała czasu. Zaledwie dwa przystanki metra od eleganckiej kamienicy, w której Victor się wychował, lecz jakże inny świat.

Kiedy po dziesięciu miesiącach chłopaka wypuszczono, „zaczepił się” u znajomych. Noah nigdy nie odniósł wrażenia, żeby Victor mieszkał z Amber i ich wspólnym dzieckiem. Fernande, bardziej niż Dan, wierciła synowi dziurę w brzuchu, aby pozwolił im poznać wnuka, lecz ten ciągle się wykręcał. Gdy zaproponowała, że przyśle dziecięce ubranka, poprosił w zamian o pieniądze. A potem, w wieku lat siedemnastu, za jakąś drobnostkę – naruszenie warunków zwolnienia przez wagary? – odesłano go do poprawczaka, placówki z piekła rodem położonej niedaleko Albany. Noah zapamiętał z jedynej wizyty, że ogrodzenie sięgało tam pięciu metrów. Victor wrócił stamtąd z uszkodzonymi na skutek pobicia nerkami.

Od tego momentu wszystko, czego Noah dowiadywał się o siostrzeńcu, pochodziło od Fernande. Udało jej się wraz z mężem kilkakrotnie zobaczyć z wnukiem i jego matką. Donosiła, że Victor „bardzo się angażuje”, chociaż Noah nie wiedział, co to właściwie oznacza. Zmienia pieluchy? Płaci alimenty? Obejrzał kilka zdjęć i uprzejmie pokiwał głową. Teraz nie potrafił sobie przypomnieć, jak dzieciak wyglądał, poza tym, że nie odziedziczył urody Victora.

Wstał, zgasił papierosa i zasunął stare okno. Pewnie mógł włożyć nieco więcej wysiłku w relacje z siostrzeńcem. Tylko że to wszystko wydawało się tak cholernie daremne.

Chwila, która wryła się Noahowi w pamięć, to było kilka miesięcy po śmierci Joan, kiedy się zmusił, aby wejść do gabinetu, który z nią dzielił. (Gdyby się dało, unikałby też sypialni, łazienki, kuchni i salonu; nawet gumowej maty przy drzwiach, na którą Joan odstawiała śniegowce, i wieszaka na klucze, gdzie odkładała zwinięte woreczki na psie kupy). Na ścianie widniały cztery odznaczające się prostokąty niczym dziury po wyrwanych zębach: ślad po ostatnich należących do niego fotografiach Père’a Sonne’a. Od razu domyślił się, że to sprawka Victora, który w czasie pogrzebu Joan wymknął się na chwilę, kiedy wszyscy jedli, zdjął je ze ściany i potajemnie wyniósł z mieszkania.

Gdy Noah zadzwonił w tej sprawie do Fernande, ta wybuchła płaczem, ale nie była zaskoczona. Wyznała, że jej zdjęcia Victor przehandlował już dawno temu. Jedyne pozostałe w rodzinie fotografie autorstwa ich pépère zostały utracone. Pewnie leżą zamknięte przed światem w sejfie jakiegoś kolekcjonera. „A co za różnica? – odparł wtedy Victor. – I tak prędzej czy później sprzedalibyście je jakiemuś muzeum”. Miał dziewiętnaście lat, więc tym razem trafiłby do więzienia dla dorosłych. Czy Noah, błagała na wszystko Fernande, mógłby przez wzgląd na nią nie zgłaszać kradzieży na policję?

Nie zgłosił. Ale też nie wybaczył siostrzeńcowi.

Od tamtego momentu przestał pytać Fernande, co u niego słychać, choć kiedy już pojawiało się jego imię w rozmowie, wypowiadała się o nim z upartym optymizmem. Noah postanowił wierzyć, że jest lepiej lub przynajmniej nie gorzej: że jego siostrzeniec, jak wielu mu podobnych wykolejeńców, po dwudziestce wreszcie się uspokoił i stał się mniej lub bardziej praworządnym obywatelem. (Amber i mały Michael wciąż byli obecni w jego życiu, choć jak przypuszczał Noah, dla kogoś takiego jak Victor posiadanie dziecka, które trzeba utrzymać, może być tyleż pomocne, co obciążające). Możliwe jednak, że Fernande ukrywała przed bratem to, co najgorsze, a może sama nie wiedziała nawet połowy.

Któż jest w stanie udźwignąć trudy rodzicielstwa? To jakby zawrzeć kontrakt na miłość do wilkołaka.

Emerytura, która powinna być zasłużonym odpoczynkiem, stała się dla siostry Noaha pasmem trosk i cierpień. Najpierw straciła Dana (pierwszy udar, potem bezsensowna rehabilitacja i następny), a trzy lata później Victora. Musiała zidentyfikować ciało syna ułożone na zimnym stole sekcyjnym w kostnicy w Queens: wciąż niezwykle piękne, niespełna dwudziestosiedmioletnie. Dzień wcześniej w motelu na Long Island pokojówka znalazła Victora leżącego na podłodze, twarzą do ziemi, naszpikowanego heroiną i fentanylem.

To nie mieściło się Noahowi w głowie, bo nigdy nie uważał siostrzeńca za regularnego narkomana. (Owszem, Victor palił trawkę już jako dwunastolatek, ale w życiu nie nazwałby go ćpunem). Narkotyki mają pewnie własną, irracjonalną logikę, w dodatku w dzisiejszych czasach wszystko zdaje się zaprawione jakimś świństwem. Jeżeli sam dobrze nie wiesz, co zażywasz, czy możesz ponosić za to odpowiedzialność? I za pozostawienie syna bez ojca?

Skoro tak, zastanawiał się teraz Noah, które z podejmowanych przez nas decyzji są tak naprawdę naszymi własnymi?

Victor nie dożył dwudziestych siódmych urodzin. Noahowi było przykro, że Fernande nie poprosiła go, aby jej towarzyszył przy identyfikacji zwłok. Od czego ma się brata? Doszedł jednak do wniosku, że w takim dniu towarzystwo to żadna pociecha. Poza tym musiała wiedzieć, że już dawno machnął na siostrzeńca ręką.

Joan, w jego głowie: „Hej, nie masz teraz czasem czegoś do roboty?”.

Noah nadepnął pedał kosza na śmieci i wyrzucił niedopałek.

Nazajutrz rano wiercił się na krześle w poczekalni zakładu karnego dla kobiet. (Tak ładnie teraz nazywa się więzienie). Ilekroć chciał się wyprostować, formowane oparcie z plastiku wbijało mu się w kręgosłup. Naprzeciwko, za stołem, siedziała Rosa Figueroa, a po lewej milczący notariusz Lucas Weinburg (przyprowadzony tu w charakterze „osoby poświadczającej”).

Noah jeszcze nie ochłonął po podróży. Półtorej godziny w górę rzeki Hudson, przy padającym śniegu, w rozklekotanym i nieogrzewanym gruchocie Rosy Figueroi z drzemiącym z tyłu Lucasem Weinburgiem. Pracownica opieki społecznej wyglądała na mniej więcej pięćdziesiąt lat; zmęczona, ale nie wypalona, z odrobiną siwizny w czarnych lokach i znamieniem na policzku, co wzbudziło sympatię Noaha. Nosiła też dyskretny aparat słuchowy. Jak się okazało, ma pod swoją kuratelą dwadzieścioro czworo dzieci. Gdy Noah spytał, w jaki sposób pamięta, które jest które, zaśmiała się ponuro i odparła, że system jest w takim kryzysie, iż jej praca przypomina segregację rannych na polu bitwy.

Potem prowadzili luźną konwersację na tematy z pierwszych stron gazet, aż dotarli do pewnej urokliwej osady („pełnej gwiazd filmowych”, jak się dowiedział). Później ostry skręt przez bramę w ogrodzeniu z podwójnym drutem kolczastym i już znaleźli się na parkingu więzienia.

Za plecami Noaha bezustannie zawodził jakiś maluch. Pełno dzieci, w każdym możliwym wieku; nie spodziewał się ich tutaj aż tylu. Uderzyło go, że kiedy matka trafia do więzienia, jej dziecko dostaje taki sam wyrok. Pomyślał o Michaelu.

– Wszystko w porządku, panie Selvaggio?

– Jak najbardziej. – Nie wspomniał o bolących plecach. Po siedemdziesiątce nie jest wskazane przyznawać się do bólu i dolegliwości, inaczej młodzi spiszą cię na straty.

– Mogą być opóźnienia.

Noah nie cierpiał stwierdzania rzeczy oczywistych, lecz pani Figueroa po prostu chciała być uprzejma.

– Normalne, niedziela – dodała. – W tygodniu nie pozwalają na widzenia osobiste, tylko przez wideo. Właściwie to pani Davis ma prawo do widzeń jedynie w soboty, bo jej nazwisko jest z pierwszej połowy alfabetu, ale sierżant zgodził się zrobić wyjątek ze względu na pilność sprawy.

Połączenie wideo wystarczyłoby w zupełności. Noah wolałby trzymać się na odległość od tego całego zamieszania.

– W dodatku mamy szczęście, bo stan Nowy Jork nie wymaga pełnej procedury ubiegania się o widzenie. Wystarczy zgoda osadzonej.

Noaha rozbolała głowa. Słowo „szczęście” było ostatnim, jakie mu się nasuwało w tej sytuacji. Zgodził się spotkać z „osadzoną” z czegoś na kształt poczucia winy wobec Victora, jej niegdysiejszego… partnera? Wyświadczał też pośmiertną przysługę siostrze. Fernande zdołała spotkać się z wnuczkiem tylko kilka razy, ale mówiła o nim z pełną tęsknoty czułością. Skoro chłopiec tak bardzo potrzebuje tymczasowego dachu nad głową, tyle chyba Noah może dla niego zrobić. Kiedy wróci z Nicei.

Nie żeby wierzył w jakieś stare gusła o duchach zmarłych obserwujących nas z góry niczym drony. Jego młodsza siostrzyczka już od dawna nie była sobą. Tak jak Joan, jak wszyscy zmarli, Fernande stała się prochem, humusem. Ale też śladem w pamięci, uczuciem, jakie pozostawiła w sercach najbliższych. Noah wolał się zbytnio nad tym nie roztkliwiać. Jego też to kiedyś czeka. Toteż chcąc złożyć ukłon w stronę ich wspólnej przeszłości, zjawił się tu dzisiaj i męczy na tym twardym, śliskim krześle.

Znów rozległ się dziecięcy płacz.

Siedzący obok Noaha Lucas Weinburg (ewidentnie nawykły do takich miejsc) przeglądał „The Wall Street Journal”.

Strażnicy – czasem mężczyźni, czasem kobiety, wszyscy w granatowych mundurach – raz po raz przyprowadzali którąś ze skazanych i sadzali naprzeciwko jej gości. Noah nie potrafił rozgryźć, w jakim porządku to się odbywa; miał wrażenie, że ich trójka czeka najdłużej. Więźniarki ubrane w ciemnozielone kombinezony wyglądały jak strażniczki leśne. Wystrój wnętrza też był sielankowy. Na ścianach amatorskie malowidła: zadrzewiony brzeg jeziora z krążącym po niebie orłem i pusta piaszczysta plaża z samotną palmą.

Sportowa kurtka Noaha wisiała na nim zbyt luźno, więc co chwila wyciągał prawą rękę, by przyklepać połę. Zabronili wnosić portfele; Rosa Figueroa kazała mu zostawić jego w schowku w samochodzie razem z resztą kontrabandy – telefonem i papierosami. Zdaniem Noaha bardziej prawdopodobne, że ktoś je z tego auta ukradnie. Wobec braku prawa jazdy pozwolono mu przynieść paszport jako dokument tożsamości. Przy bramce do wykrywania metali został z góry na dół obwąchany przez owczarka niemieckiego, a potem obmacany, dość nachalnie, przez ochroniarza. Dwukrotnie go spytano, czy ma rozrusznik serca (bo a nuż zapomniał). Musiał podpisać oświadczenie, że zapoznał się z regulaminem odwiedzin – głównie zakazującym noszenia obcisłych legginsów, spódnic z rozcięciem, japonek i bandan.

– Co ta Amber przeskrobała, że się tu znalazła? – Słyszał, że nie wypada zadawać tego pytania w więzieniu, ale czy to dotyczy też sali odwiedzin?

Rosa Figueroa skrzywiła usta.

– Hm, zarzut brzmiał: posiadanie niedozwolonych substancji.

Dlaczego podkreśliła słowo „zarzut”? Czyżby sądziła, że Amber jest niewinna?

– Jakich substancji?

– Policja znalazła w jej samochodzie crack, metamfetaminę i oksykodon.

Noahowi włosy zjeżyły się na karku. Oczywiście od razu wyrobił sobie odpowiednią opinię o dziewczynie.

– Czyli handluje narkotykami? – To się nazywa „diler”, typ pasożyta, który jest winien głupich śmierci jak ta Victora. Amber sama wybrała takie życie, w końcu została złapana i podrzuciła dziecko własnej matce mieszkającej w jednej z ostatnich enklaw Brooklynu opierających się gentryfikacji. Matce umierającej, jak się okazało.

Rosa pokręciła głową.

– Nie sądzę. Pani Davis nie była wcześniej karana, nigdy zresztą nie miała styczności z wymiarem sprawiedliwości. Pomagała mamie załatwić dotowane mieszkanie w szeregowcu, poza osiedlem socjalnym. Mnie się wydaje, że ona starała się, jak mogła, dla Michaela, dla nich wszystkich. Ojciec dziecka, Victor, miał na koncie wyrok, prawda?

Twarz Noaha spłonęła wstydem.

– Tylko jako nieletni.

– Słucham?

– Był dzieckiem. – Za głośno. – W sensie prawnym.

– Aha. Ale biorąc pod uwagę jego przeszłość, dam głowę, że te prochy należały do niego.

Noah się oburzył.

– To czemu jego nie aresztowali?

Pani Figueroa wzruszyła ramionami.

– Być może Amber wzięła winę na siebie. Wiedziała, że on, jako recydywista, dostałby dłuższy wyrok.

To wydało się Noahowi ponure i nieprzekonujące.

– Gdyby to, co pani twierdzi, było prawdą, wyszłoby chyba w sądzie, w trakcie procesu?

Nabrała powietrza, jakby gromadziła wszystkie zapasy uprzejmości.

– Och, panie Selvaggio. Kto dziś się bawi w procesy?

Noah poczuł się zbesztany za swą naiwność.

– Amber groziło od trzech do dziesięciu lat. Posiadanie takiej ilości narkotyków to bardzo poważne przestępstwo, w naszym kodeksie karnym na równi z molestowaniem seksualnym dzieci.

To go zaskoczyło.

– Jej obrońca z urzędu… Oni są tak zawaleni pracą, że czasami dopiero po kilku miesiącach mają szansę spotkać się z klientem. To prawdopodobnie za jego czy jej radą Amber dobrowolnie poddała się karze i dostała pięć lat.

Noah przełknął ślinę. Pięć lat.

Przy ścianie po lewej jedna z więźniarek położyła głowę na rękach skrzyżowanych na stole, a mały chłopczyk gładził ją po splecionych w warkoczyki włosach.

Co ta Amber tak długo nie przychodzi? No tak, przecież tutaj nie jest panią swego czasu. Pod tym względem więzienie przypomina wojsko: ciągła gotowość i czekanie.

– A ile już odsiedziała?

– Prawie osiemnaście miesięcy.

Skoro tak, to nie ona dostarczyła Victorowi heroinę i fentanyl, które go zabiły. Trafiła za kratki na długo przed jego śmiercią.

– Właściwie – wyjaśniała dalej Rosa Figueroa – jako osoba wcześniej niekarana, skazana za przestępstwo bez użycia przemocy, do tego dobrze się sprawująca, Amber powinna przebywać w więzieniu o złagodzonym rygorze, ale ponieważ stan Nowy Jork pozamykał prawie wszystkie takie placówki dla kobiet, siedzi tutaj. – Omiotła wzrokiem więźniarki przy stołach: jedne rozmawiały, inne siedziały nachmurzone albo kołysały na kolanach dzieci. – Zdziwiłby się pan – szepnęła – ile z nich trafiło do paki przez swoich facetów.

Widać było, że próbuje ukarać wuja za grzechy jego siostrzeńca.

– Jeżeli nie ma pani niezbitego dowodu, że te narkotyki należały do Victora – odparł ostro Noah – ciągłe spekulacje, że to wszystko jego wina, są niesmaczne.

Rosa Figueroa otwarła usta, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz zaraz je zamknęła.

– Bardzo przepraszam.

Jedna z osadzonych wręczyła plastikowy żeton strażnikowi z aparatem fotograficznym i przylgnęła do swojego wytatuowanego mężczyzny na tle namalowanego jachtu. Teraz dopiero Noah zrozumiał, że malowidła na ścianie pełnią funkcję dekoracji, przy której więźniarki mogą pozować ze swymi gośćmi. Motywujące widoki wolności.

– Nie przytulać się! – upomniał ich strażnik.

Para niechętnie odkleiła się od siebie, mężczyzna przerzucił rękę przez ramię kobiety i oboje stanęli przodem do obiektywu.

Nic nie wskazywało na to, że goście Amber doczekają się jej w najbliższym czasie. Dziecko znowu zaczęło wrzeszczeć wniebogłosy. Noah starał się odciąć od hałasu jako wprawny nowojorczyk przywykły do ciągłego wycia syren, alarmów samochodowych i trąbienia klaksonów.

– Skoro Amber tak dobrze się sprawuje, to może wyjdzie warunkowo wcześniej?

– Przepraszam, co pan powiedział?

Noah zapomniał o jej słabym słuchu.

– Pytam o ewentualne zwolnienie warunkowe.

Rosa Figueroa pokręciła głową.

– Jej akurat nie przysługuje.

– Aha.

– A maksymalne skrócenie odsiadki za dobre sprawowanie to jedna siódma wyroku, więc w najlepszym wypadku może wyjść za dwa lata i dziewięć miesięcy.

Zawodzenie dziecka się wzmogło. Noah miał taką ochotę zapalić, że aż zaciskał pięści.

„Niedobrze” – powiedziała Joan. Zawsze gardziła tym nałogiem. Szczególnie zirytował ją fakt, że po pierwszego papierosa Noah sięgnął w dniu jej pogrzebu. Co za przewrotność przez większość życia opierać się społecznej presji palenia – bardzo silnej w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, słabnącej dopiero w latach siedemdziesiątych – i ulec akurat w dwa tysiące dziewiątym roku. Noah nie miał zamiaru wkurzać Joan, nie wiedział tylko, co zrobić z rękami, kiedy wyciągały się do niej i trafiały w pustkę.

– Davis – zawołał strażnik i wskazał na ich stół. – Osadzona Davis!

Podeszła do nich ubrana na zielono dziewczyna i usiadła na krześle obok Rosy Figueroi. Młoda kobieta, poprawił się w myślach Noah. Koszula wpuszczona w spodnie, na nogach trapery. Paznokcie pomalowane na biało, gładkie blond włosy ściągnięte w koński ogon, zapadnięte oczy za grubymi szkłami okularów. Z pozoru twardzielka. A jednak niepokojąco młoda.

Rosa Figueroa przedstawiła się jako opiekunka społeczna Michaela.

– Współczuję ci z powodu śmierci mamy. Mogę ci mówić po imieniu?

Amber z kamienną twarzą skinęła głową.

– Nie pozwolili mi pójść na pogrzeb.

– Naprawdę?

– Powiedzieli, że papiery nie przyszły na czas.

– Och, przykro mi.

– Gdzie jest Michael? – Amber rozejrzała się po sali.

– Przepraszam, ale nie zdążyłam załatwić, aby do nas dzisiaj dołączył.

Wzrok Amber spoczął na dwóch mężczyznach siedzących naprzeciwko. Rosa Figueroa przedstawiła Lucasa Weinburga i Noaha.

– Przynieść ci coś? Jakiś napój?

– Colę. I chipsy – odparła Amber.

Noah mimowolnie poczuł do niej lekką pogardę, że w takich okolicznościach ma ochotę na śmieciowe jedzenie.

– Panie Weinburg – poprosiła Rosa. – Czy mógłby pan…

Notariusz ruszył się z miejsca, wziął od niej garść monet i poszedł w stronę automatu.

– No więc tak. – Spróbowała się uśmiechnąć. – Twój syn przebywa teraz u sąsiadki twojej mamy, pani Bernice Johnson.

Energiczne kiwnięcie głową.

– Berni to dobra kobieta. Mama znała ją z kościoła.

– Ale ma czwórkę własnych dzieci i…

Zaciśnięte pięści, białe paznokcie wbijają się w dłonie.

– Chcecie mi odebrać Michaela?

– Mam nadzieję, że nie trzeba będzie rozważać umieszczenia go w domu dziecka. Nasz urząd kładzie nacisk na zachowanie jedności rodziny. W dzisiejszych czasach rodzina to podstawa. Gdyby mógł zamieszkać u jakiegoś krewnego…

– Grace się z panią kontaktowała?

Rosa Figueroa zajrzała do notatek.

– Twoja siostra, Grace Davis?

– Tak, Grace Drew, to nazwisko po mężu, zostawiła je po rozwodzie. Ma dwie córeczki, one znają Michaela. Grace na pewno by… – przerwała. – Jestem na dziewięćdziesiąt dziewięć procent przekonana, że go przygarnie, skoro Michael nie ma nikogo innego.

– Miałam pewien kłopot z odnalezieniem jej. Numer, który mi podano, chyba jest już nieaktualny.

No tak. Przecież to jasne, że Noah nie mógł być pierwszym wyborem. Do ilu osób dzwoniła wcześniej pani Rosa, nim trafiła do niego?

– Przeprowadziła się, ale chyba mam jej komórkę – powiedziała Amber. – No i można spróbować na Instagramie.

– Dobrze, zapisz mi to wszystko. Przyda się każda informacja. – Rosa Figueroa podsunęła jej notes i długopis.

Strażnik zmarszczył brwi.

Noah chyba gdzieś czytał, że długopis można przerobić na nóż.

– Będę dalej próbowała namierzyć twoją siostrę, a tymczasem czy przychodzi ci do głowy ktoś jeszcze?

Noah czuł się trochę niewidzialny i to przyniosło mu pewną ulgę. Ta młoda kobieta go nie zna, nie zna go również jej syn – jakim cudem może być uznany za rodzinę?

Amber przestała pisać i spojrzała przed siebie.

– Mamy jakichś kuzynów ze strony taty.

– Tak, byli w notesie twojej mamy, ale ich ostatnie adresy, które zdołałam ustalić, znajdują się aż w Utah i w Nevadzie. Mniejszą rewolucją dla Michaela byłoby znalezienie mu tymczasowego domu tu na miejscu. – Rosa Figueroa odwróciła się w stronę Noaha. – I tu może przyjść z pomocą wuj Victora. Pan Selvaggio jest wdowcem, własnych dzieci nie ma i oferuje twojemu synowi bardzo wygodny dom.

Zaraz, zaraz, przekręca jego słowa. Głos Noaha zabrzmiał szorstko:

– Powiedziałem, że jestem gotów rozważyć taką możliwość.

Obie kobiety wbiły w niego wzrok.

– Tylko na pewien czas, jako pomost.

„Powiedz, że na tydzień” – podszepnęła Joan.

– Może na dwa, góra trzy tygodnie. Aż ta pani siostra się odnajdzie – odrzekł w kierunku Amber.

Rosa Figueroa kiwała głową.

– To by nam bardzo pomogło.

– Moment – skrzywiła się Amber. – Pierwszy raz widzę tego faceta na oczy.

– Cóż, i vice versa. – Noah nie spodziewał się łez wdzięczności, ale co z podstawowymi manierami?

– Przepraszam, że spytam, ale ile pan ma lat?

Ta rozmowa stawała się krępująca.

Wyręczyła go Rosa Figueroa:

– Siedemdziesiąt dziewięć, ale cieszy się doskonałym zdrowiem.

Noah właśnie zdał sobie sprawę, że jest w wieku, w którym zmarł jego ojciec.

– Jest emerytowanym profesorem uniwersytetu, ma własne mieszkanie na Manhattanie i wolny pokój. – To wszystko wyciągnęła z niego w czasie jazdy.

– Obcy człowiek – skwitowała Amber.

– W zasadzie tak – przyznał Noah. Cóż to, nagle zrobiła się z tego rozmowa kwalifikacyjna? Czy on się o to prosił? Nie należało w ogóle odbierać tego telefonu. – To byłaby z mojej strony przysługa ze względu na pamięć…

– Panie, ja nie proszę o żadną cholerną przysługę!

Strażnik, słysząc podniesiony głos, spojrzał w ich stronę.

– Co pan chce robić z małym chłopcem, którego pan nigdy nie widział na oczy? Może jest pan nawet pedofilem.

Noah wstał. Dzwoniło mu w uszach.

Rosa Figueroa położyła dłoń na ręce dziewczyny.

– Amber, wiem, że dużo przeszłaś. Panie Selvaggio…

Nie wiedział, czy zamierza go bronić, czy przemówić do jego ludzkich odruchów, ale usiadł, przede wszystkim dlatego, że ludzie zaczęli się gapić.

Amber ze złością zdjęła okulary i wepchnęła je do kieszeni.

Wrócił notariusz, stawiając na stole napój i paczkę chrupek serowych.

– Oczywiście sprawdziłam kartoteki policyjne – ściszyła głos Rosa Figueroa. – Stanowe i federalne, no i rejestry przestępców seksualnych. Nigdy nie był aresztowany, nawet mandatu za złe parkowanie nie dostał.

Noah wprawdzie nie miał nic do ukrycia, ale to dość stresujące być w ten sposób prześwietlanym.

– Nie prowadzę samochodu.

Amber cofnęła głowę niczym żółw, jakby to dziwactwo przemawiało na niekorzyść Noaha, świadczyło o jego niekompetencji, a nie o tym, że jest rodowitym nowojorczykiem. Siedziała tam, popijając colę – przestępczyni z wyrokiem – i wystawiała mu cenzurkę.

– Pamiętajmy, że pan Selvaggio jest spokrewniony z Michaelem w czwartym stopniu, a to nam wystarczy, żeby mu powierzyć nieformalną opiekę nad chłopcem.

Amber bębniła teraz rytmicznie palcami po stole – nerwowe flamenco.

– To by było dobrowolne, rozumiesz? Ty decydujesz, że na pewien okres oddajesz syna pod opiekę wuja jego ojca, a ja będę tylko pełnić funkcję doradczą.

– Rozumiem, rozumiem.

Noah uznał, że to oznacza zgodę, ale nie, Amber tylko zbierała siły do kolejnego ataku.

– Nie rozumiem tylko, dlaczego doradza mi pani powierzenie mojego jedenastoletniego syna temu obleśnemu staruchowi.

Rosa Figueroa zniżyła głos.

– Ponieważ członek rodziny to jedyna alternatywa, jaką widzę, wobec natychmiastowego przejęcia opieki nad Michaelem i umieszczenia go w domu dziecka.

Piękne brązowe oczy Amber wpatrywały się w nią z przerażeniem.

Noah starał się stłumić emocje. Przytulna placówka przypominająca dom, z wykwalifikowanymi opiekunami, to chyba coś zupełnie innego niż strzeżony ośrodek za drutem kolczastym, gdzie trafił Victor, prawda?

„Nie czarujmy się” – sprowadziła go na ziemię Joan.

Noah zacisnął powieki. Zawiedli Victora. Nie tylko Fernande i Dan, lecz także on i Joan. Coś poszło źle, kiedy ten wspaniały chłopiec zaczął dorastać, i żadne z nich nie umiało dostrzec tego w porę, by go ocalić.

– A w takiej sytuacji twoje prawa rodzicielskie…

– Nic takiego nie zrobiłam, żeby mi je odbierać! – wybuchła Amber.

– Wiem – odparła Rosa. – Bardzo ci współczuję. Ale jeśli twój syn choć raz znajdzie się pod opieką państwa, będziesz to miała w papierach. Moi przełożeni mogliby uznać, że w najlepszym interesie Michaela byłoby pozbawić cię praw rodzicielskich, nim wyjdziesz na wolność.

Oczy Amber zabłysły.

Dopiero wtedy dotarło do Noaha, dlaczego pracownica opieki społecznej działa w takim pośpiechu, naginając reguły. Nie jest na tyle naiwna, by sądzić, że mężczyzna świetnie się sprawdzi w roli przybranego rodzica – ona po prostu za wszelką cenę chce uchronić kolejne dziecko przez szponami systemu. Dzięki świętemu słowu „rodzina” jej zabiegani przełożeni, zerkając w papiery, nie będą raczej oponować.

To nie fair. Handlowała prochami czy nie, Amber i tak straciła już kilka lat wolności, swojego chłopaka, matkę, a teraz jeszcze miała stracić jedyne dziecko. Aby temu zapobiec, Rosa Figueroa była skłonna zadowolić się byle czym i tym czymś okazał się Noah.

– Miejmy nadzieję, że to będzie tylko na jakiś czas – powiedziała do Amber głosem, którego można by użyć do uspokojenia konia. – Pamiętaj, jeżeli Michael zostanie w mieście, będzie mu łatwiej cię odwiedzać.

Amber wciąż milczała, lecz jej twarz nieco się rozjaśniła.

– Co nam szkodzi spróbować? Dajmy im szansę, żeby się nawzajem poznali, i zobaczymy, co z tego wyjdzie. A tymczasem dalej będę szukać twojej siostry.

Nieznaczne skinienie głową.

– No to dobrze. – Rosa Figueroa uśmiechnęła się szeroko do Noaha. – W takim razie przejdźmy do formalności.

Szturchaniec od Joan. „Jeśli chcesz się z tego wyplątać, to jest najlepszy moment”.

Ale zdaje się, że Noah przegapił ten zjazd już jakiś czas temu.

– W porządku. Zasadniczo się zgadzam.

– Co to ma znaczyć? – zaniepokoiła się Amber.

– Jestem gotów na dwa–trzy tygodnie przyjąć chłopca pod swój dach, o ile kiedy się poznamy, okaże się, że potrafimy się ze sobą dogadać.

Dziewczyna skrzyżowała ręce, osłaniając się nimi jak tarczą.

– Aha, pan się spodziewa, że na dzień dobry się pokochacie? Czyli co, jak Michael nie będzie w nastroju do pogaduszek, pan się rozmyśli?

Co takiego ukrywa na temat swego syna? Czy to Noah ma jakąś paranoję? Może po prostu dziewczyna ma powody się bać, że ten układ rozpadnie się jak inne.

– Michael chyba też ma tutaj coś do powiedzenia – zauważył.

Amber ściągnęła usta.

– Zdanie chłopca oczywiście weźmiemy pod uwagę – wtrąciła Rosa Figueroa – ale jeżeli oboje chcecie podjąć tę próbę, musicie podpisać dokumenty już dziś.

Amber nie odezwała się słowem.

Noah z oporem kiwnął głową.

Rosa otwarła aktówkę.

– Proszę, oto pełnomocnictwo do sprawowania tymczasowej opieki nad dzieckiem.

– Ma się rozumieć, że fizyczna przeprowadzka chłopca może się odbyć dopiero, gdy wrócę z Francji, czyli w przyszły poniedziałek.

Amber uniosła wysoko brwi, jakby właśnie ogłosił, że wybiera się na Księżyc.

– Wyjeżdżam w ten wtorek – przypomniał opiekunce. – Pojutrze.

Twarz pani Figueroi znów przybrała ten umęczony wyraz.

– Nie zdawałam sobie sprawy, że to już.

Noah był pewien, że ją informował. Być może umknął jej ten szczegół ze względu na problemy ze słuchem. Albo liczyła na to, że staruszek ma sklerozę.

– Problem w tym, że Bernice Johnson wykazała się mnóstwem cierpliwości, ale nie może zatrzymać Michaela ani dnia dłużej. Nie mógłby pan tych wakacji…

– To nie wakacje. To długo oczekiwana, zaległa podróż do miejsca, w którym się urodziłem. – Chciał dodać „prezent od zmarłej siostry”, ale to dla nich nie miało żadnego znaczenia.

– Nie można tego przełożyć?

– Nie, nie można! Jadę na karnawał, w Nicei to coś jak Boże Narodzenie. Kupiłem bilet, zarezerwowałem hotel… – Jest szczyt sezonu zimowego, ceny już i tak były wygórowane. – Nie wiem, ile by mnie kosztowało, gdybym teraz musiał wszystko zmieniać…

Amber zacisnęła usta.

Noah zdał sobie sprawę, że ze swoją uniwersytecką emeryturą i tak jest lepiej sytuowany niż ktokolwiek obecny na tej okropnej sali. Mimo to nie chciał pozwolić, by zrujnowano mu plany.

– Z trudem zorganizowałem ten wyjazd i nie mam zamiaru go przekładać.

– To niech pan weźmie Michaela ze sobą – zaproponowała Rosa Figueroa.

Zbladł.

– Pani zwariowała – powiedziała Amber.

– Proszę posłuchać. – Noah wstał z krzesła i skierował wzrok w przestrzeń między kobietami. – Zgadzam się zaopiekować Michaelem od następnego poniedziałku, przez kilka tygodni. To moje ostatnie słowo.

– I tak pan nie może wywieźć mojego syna do Europy. On ma szkołę.

Lekceważący ton Amber rozdrażnił Noaha.

– Jeśli już mowa o edukacji, cóż może być bardziej kształcącego dla młodego człowieka niż wizyta w słynnym mieście, które ma dwa i pół tysiąca lat historii?

– Mogę porozmawiać z dyrekcją. – Rosa Figueroa promieniała. – To byłaby dla Michaela podróż życia.

– Ale…

„Chcę jechać sam – jęknął w duchu Noah. – Nie z kulą u nogi w postaci cudzego dziecka”.

Przed wyjściem z sali powstrzymał go tylko obraz małego Victora, który mignął mu w pamięci: chłopiec przebrany na Halloween za zombie, na nogach plastikowe łańcuchy, piękna główka przebita toporem.

Zrezygnowany opadł na krzesło.

– A paszport? – przerwał milczenie Lucas Weinburg.

Rosa Figueroa miała minę, jakby dostała pięścią w brzuch. Odwróciła się do Amber.

– Domyślam się, że Michael nie ma wyrobionego paszportu?

Obojętne spojrzenie.

– Nie ma i nie potrzebuje.

Ulga, niczym dawka glukozy wstrzyknięta w żyły Noaha. Jednak nie będzie musiał tego robić.

Rosa Figueroa chwyciła Amber za rękę.

– Albo idzie do domu dziecka w East Flatbush, albo leci do Francji. Wybieraj.

Łzy skapnęły z podbródka Amber na odrapaną powierzchnię stołu.

Noah nie mógł tego znieść. Wyrwał z kieszeni czystą chusteczkę i wepchnął ją dziewczynie do ręki. Amber przycisnęła ją do oczu, mocno, niczym opaskę Temidy.

Rosa Figueroa wypuściła powietrze z płuc.

– Panie Selvaggio, o której we wtorek pan wylatuje?

A gdyby odpowiedział, że z samego rana, czy to by go ocaliło? Nawet teraz, w ostatniej chwili?

– Późno – przyznał zgodnie z prawdą. – To nocny lot.

– Jeżeli wniesiemy o tryb pilny… Kto wie, może dadzą mu paszport już we wtorek po południu.

– Nie byłbym taki pewien – mruknął Lucas Weinburg.

– Chyba jednak damy radę. – Rosa Figueroa zmrużyła oczy, jakby szukała czegoś w pamięci. – Potrzebujemy formularza, na którym możemy złożyć wniosek o paszport w imieniu Michaela, i drugiego, na którym ty, Amber, wyrazisz zgodę na wyjazd syna za granicę pod opieką krewnego. – Spojrzała na zegarek. – Skoczę do samochodu i ściągnę je z internetu. Gorzej będzie z wydrukami do podpisu, bo widzenia kończą się… o której?

– O wpół do trzeciej. – Amber pociągnęła nosem.

Noah się zastanawiał, czy ta dziewczyna czasem nie chce, aby ten szalony plan się nie powiódł, ale nie z jej winy. Może woli znane zło (przynajmniej ze słyszenia): odebranie praw rodzicielskich, dom dziecka? Spojrzała na jego chusteczkę, przemoczoną, miejscami aż przezroczystą.

– Mam przenośną drukarkę, mogę ją podpiąć do komórki w aucie – zaproponował pan Weinburg.

– Dzięki! – Rosa Figueroa wcisnęła mu do ręki kluczyki.

Notariusz wyszedł, a ona zaczęła razem z Amber wypełniać pełnomocnictwo. Noah siedział bezczynnie.

Amber z długopisem w ręku uważnie studiowała formularz.

– Nic tu nie piszą, że musi być krewny.

Rosa Figueroa sprawdziła sformułowanie.

– No tak, możesz wyznaczyć dowolną pełnoletnią osobę, ale ja proponuję pana Selvaggia jako opiekuna rodzinnego.

Proponuje? Wymusza na uwięzionej w zakładzie karnym dziewczynie powierzenie syna opiece obcego starca, który za chwilę opuści Stany. Jest niezmordowana. Albo szalona.

– Przychodzi ci do głowy ktoś jeszcze, kto miałby chęć, możliwość i byłby w stanie tu się zjawić w ciągu dziesięciu minut?

Amber pokręciła głową. Zrobiła głęboki wdech i podpisała dokument.

Kolej na Noaha. Przeleciał wzrokiem formularz. (Pamiętał, jak Joan kazała mu punkt po punkcie czytać umowę na publikację książki, choć było to tylko wydawnictwo uniwersyteckie, a cały zarobek wyniósł jakieś czterysta dolarów z tantiem).

„Upoważniam NOAHA SELVAGGIA, osobę pełnoletnią […], do sprawowania opieki nad małoletnim MICHAELEM JEROME’EM YOUNGIEM, ur. 17.06.2006 […]. Wszelkie uprawnienia udzielone osobie sprawującej opiekę rodzicielską na mocy niniejszego pełnomocnictwa są ważne do (zaznacz odpowiednią rubrykę) […]”.

Noah podniósł wzrok.

– Trzydzieści dni? Powiedziałem, że na dwa, góra trzy tygodnie.

– To tak na wszelki wypadek – uspokoiła go Rosa Figueroa.

„Osoba sprawująca opiekę rodzicielską” ma prawo udzielać zgody na wykonywanie szczepień, na leczenie psychiatryczne oraz usprawiedliwiać nieobecności w szkole… Noah wreszcie znalazł miejsce, w którym miał się podpisać.

Po tym całym pośpiechu mieli teraz dużo czasu, czekając, aż Lucas Weinburg wróci z wydrukowanymi dokumentami. Noah obserwował zegar.

Rosa Figueroa zapisała mu adresy i numery telefonów szkoły, lekarza i dentysty Michaela. Dziewczynie podała niezbędne dane Noaha, a jemu z kolei adres zakładu karnego i numer osadzonej, „żeby mogli pozostać w kontakcie”.

Noah zastanawiał się, o co jeszcze mógłby dopytać, lecz w końcu powiedział tylko:

– Pani i Victor…

Oczy Amber zapłonęły.

– Vic – poprawiła go.

Tak go nazywała? Miał ochotę dodać: „Proszę mi opowiedzieć, co tam się wtedy wydarzyło”.

Ale przecież doskonale potrafił to sobie wyobrazić. Widział, jak okres dojrzewania odbiera mu małego siostrzeńca, który kiedyś zmoczył ze śmiechu spodnie, gdy wspólnie oglądali na wideo Monty Pythona, i przeobraża go w przystojnego diabła: wysoki, z baczkami, o seksownym chodzie i iście szatańskim uroku. Amber mogła nie wiedzieć, że miał zaledwie piętnaście lat, kiedy się poznali; na pewno nawciskał jej bzdur na temat swojego wieku, tak jak i wielu innych rzeczy. Pewnie nie uważali, może więcej niż raz, choć wiadomo, że u młodych często raz wystarczy.

Joan i Noah nigdy nie musieli odbywać rozmów o dziecku, nigdy nie przeżyli strachu przed ciążą. Zawsze bardzo się pilnowali, bo najważniejsze było, aby nic nie skomplikowało im życia – przede wszystkim zawodowego, ale i tego prywatnego, wspólnego. Jeśli to brzmi brutalnie czy żałośnie, trudno. Noah się tym nie przejmował.

– W walentynki obchodzilibyśmy dwunastą rocznicę. – Amber złożyła chusteczkę.

Noah nie umiał zinterpretować tonu jej głosu: to był wyraz żalu, miłości czy gniewu? Fernande po śmierci Victora nie wiedziała, jak się skontaktować z Amber. Nie zdając sobie sprawy, że dziewczyna siedzi w więzieniu, założyła, że po prostu ze sobą zerwali. Ale Amber mówiła o chłopaku tak, jakby byli kochankami, nawet teraz.

– To musiał być szok – powiedział Noah.

„Nie baw się w podchody” – poradziła Joan.

– Kiedy przedawkował – uzupełnił.

– To gówno nigdy go nie kręciło – niemal warknęła Amber.

Zakłopotany Noah spojrzał na panią Rosę, lecz ona właśnie poderwała się z krzesła, bo wrócił notariusz z plikiem dokumentów w ręce.

Na Manhattanie huczał zimny wicher.

Wróciwszy do domu, Noah zadzwonił do Vivienne. Drugi raz w jeden weekend, po tylu miesiącach milczenia. Kobieta gotowa pomyśleć, że ją podrywa. Albo ma początki demencji. Streścił ostatnie wydarzenia i zakończył słowami:

– No i zdaje się, że sam sobie zepsułem moją wielką wyprawę.

– Nie, nie, to ci dobrze zrobi, ty stary pierdzielu.

– Mówi się „pierdoło”.

– Ale ty siedzisz w domu i pierdzisz w stołek – upierała się Vivienne.

– Jak ja dałem się w to wplątać?

– No, skoro już się stało, przynajmniej się trochę rozruszasz.

Jeśli chcesz zmniejszyć deficyty poznawcze związane ze starzeniem się, próbuj nowych rzeczy, radzili zawsze w „New York Timesie”: rozwiązuj krzyżówki albo myj zęby, używając niedominującej ręki. Pewnie, że pojawiły się straty; Noah nie był jeszcze tak zgrzybiały, by ich nie dostrzec. Zdawał sobie sprawę, że ostatnio nie umie się skupić na czytanym tekście (ale czy to nie stało się powszechne w dobie internetu?). Musiał sprawdzać fakty, które znał całe życie, oraz sięgać po kartkę i długopis, żeby coś policzyć. Joan wyznawała prostą zasadę: pracuj jak wół. Ale ona dożyła tylko siedemdziesięciu czterech lat, do końca zresztą zachowując jasny umysł (dwa razy bystrzejszy od umysłu Noaha, trzeba zaznaczyć).

– Mężczyźni na emeryturze muszą mieć coś do roboty, inaczej zwijają się w ciągu pierwszego roku.

To się przydarzyło Frankowi, więc Noah nie zamierzał polemizować.

– Ale Michael to żywy człowiek. Osierocony dzieciak, który zasługuje na dom.

– Wiem, wiem, ale ty mu wystarczysz na te parę tygodni – odparła Vivienne. – Poza tym co za historia! To dziecko, z którym twoja siostra przed laty próbowała się skontaktować, zaginiony wnuczek…

Noahowi przyszedł na myśl syn marnotrawny.

– Jaki tam zaginiony, cały czas był u Davisów. Nie znał tylko nas Youngów i Selvaggiów.

– No to czas najwyższy, żeby poznał.

Nas? Jakich „nas”? Jedenaście lat temu byłoby ich jeszcze dość, żeby stworzyć coś na kształt klanu. Noah i Joan oczywiście chętnie poznaliby dziewczynę Victora i ich dziecko, gdyby choć raz zaproponował spotkanie. (I choć raz skontaktował się z wujostwem w celu innym niż ich okradzenie). Teraz jednak Noah pozostał jedynym przedstawicielem swojego i następnego pokolenia. Trochę późno na „zachowanie jedności rodziny”.

– Nie bagatelizuj więzów krwi – dodała Vivienne. – Ciągnie swój do swego.

Noah nie cierpiał tego rodzaju mądrości.

– Nitki DNA nie wywąchują się nawzajem.

Ale ona już zaczęła opowiadać o jakiejś kobiecie z Filadelfii, której córkę zaraz po urodzeniu porwano. Zrozpaczona matka sześć lat później wpadła na imprezie na pewną dziewczynkę i po prostu wiedziała, że to ona, więc pod jakimś pretekstem ukradła jej kosmyk włosów i…

Joan była chłodną racjonalistką, jeszcze bardziej niż Noah; jak ona wytrzymywała z tą idiotką?

– Muszę kończyć. Nie uwierzysz, ile świstków trzeba powypełniać.

– No to pa, mazeł tow.

Wydał z siebie kpiący pomruk.

– Mimo wszystko szczęśliwej podróży – dodała.

Noah usiadł z tabletem i w pierwszej kolejności kupił bilety dla Michaela, bo bez potwierdzenia opłaconej rezerwacji nie można się ubiegać o paszport dla niego. Aplikacja co chwila się zawieszała. Noah tęsknił za tradycyjnymi biurami podróży. (Joan wszystko zrzucała na barki agentów, wolała oszczędzać umysł dla rzeczy, w których była najlepsza). Na nocny lot z Nowego Jorku do Nicei nie było już wolnych miejsc, więc Noah musiał zmienić go na późniejszy – niestety bardziej męczący – i dopisać „pana Michaela Younga”. Całe to dodatkowe zamieszanie kosztowało dwa tysiące dolarów z hakiem ponad to, co już wydał na podróż, którą w tej chwili uważał za zmarnowaną. Podróż, która jedenastolatkowi nigdy dotąd nieopuszczającemu Nowego Jorku może się równie dobrze zupełnie nie spodobać.

Kliknij, aby dokończyć transakcję.

Noah dotknął zielonego przycisku.

W poniedziałek rano, za pięć dziewiąta Noah marzł na rogu ulicy w SoHo. Gdy zauważył nadbiegającą panią Rosę, rzucił niedopałek na chodnik – o mało nie upuszczając także kawy – i zdusił go butem.

Opiekunka społeczna skinęła w jego stronę, cały czas rozmawiając przez komórkę.

– Mhm, ale tylko dlatego, że jego babcia była umierająca… Tak, zapewniam, że to będzie wzbogacające doświadczenie. – Po kolejnej minucie rozłączyła się. – Inspektora szkolnego na razie mamy z głowy, ale jak tylko wrócicie z Francji, Michael nie może opuścić ani dnia więcej.

Cudownie. Noah już miał kłopoty.

– Aha, i dyrektor sobie życzy, żeby Michael prowadził dziennik.

Żeby notować ewentualne przypadki złego traktowania? Ilekroć Noah pośle go spać na głodnego, da klapsa albo zamknie na klucz w pokoju hotelowym?

– Żeby ćwiczył pisanie i poznawał kulturę. – Rosa Figueroa ukryła ziewnięcie.

Ach, dziennik podróży.

– Jak dużo pan pali, panie Selvaggio?

– Bardzo mało. – Iskierka nadziei: a nuż to go zdyskwalifikuje jako rodzica zastępczego?

– Wie pan, że nie wolno panu narażać Michaela na bierne palenie? Wszystkie papierosy i zapalniczki muszą zniknąć z widoku.

– Dobrze, oczywiście.

– A co z alkoholem?

Noah powstrzymał się od wywrócenia oczami.

– Urodziłem się we Francji. Jesteśmy znani z kulturalnego i umiarkowanego spożywania wina.

– Żadnych innych nałogów, typu okazjonalne…

Przerwał jej przeczącym ruchem głowy. Przesłuchiwanie go w tym momencie, kiedy i tak jest jej jedynym – choć marnym – ratunkiem, to czysta hipokryzja.

Wchodząc do biura paszportowego, musieli przejść przez wykrywacz metali, a strażnik, pokazując napis: ZAKAZ WNOSZENIA BRONI, JEDZENIA I NAPOJÓW, gestem polecił Noahowi wyrzucić do śmieci kawę i na wpół zjedzoną babeczkę.

Potem pojechali windą na dziesiąte piętro, pobrali z automatu numerek (D452) i usiedli znów na plastikowych krzesłach, czekając, aż przyjmie ich któryś z urzędników. Nazwisko Rosy Figueroi już zawsze będzie wywoływać u Noaha napięcie w tylnej części ciała. Tak już jest, gdy się dobija osiemdziesiątki: wszystko odczuwa się boleśniej.

– Potwierdzenie rezerwacji? – zapytała tonem spanikowanej matki.

Noah wręczył jej wydruk.

– Pieniądze na opłatę za tryb pilny?

Poklepał się po kieszeni, w której miał portfel.

Czas płynął, a on próbował zrelatywizować tę kolejkę. Najgorsze czasy sowieckiej Rosji, tysiące ludzi stojących po chleb. Albo ten korek w Pekinie sprzed kilku lat, który trwał dwanaście dni.

– Już powinien tu być. – Rosa Figueroa znowu zerknęła na telefon.

– Kto?

Spojrzała na niego dziwnie.

– Michael musi być obecny przy składaniu wniosku.

Zdaniem Noaha chodziło raczej o udowodnienie, że to dziecko naprawdę istnieje. Zrobiło mu się niedobrze z nerwów. Zdał sobie sprawę, jak wygląda: łysy, zmizerniały starszy pan.

„Nie kojarzysz się z dobrą zabawą” – zażartowała Joan.

Noah spojrzał na formularz, który wypełniła pani Figueroa. Oświadczenie o zaistnieniu naglących okoliczności/wyjątkowej sytuacji rodzinnej uprawniających do wydania paszportu USA osobie poniżej 16. roku życia w trybie przyśpieszonym. Język urzędniczy to osobna historia, ma chyba na celu onieśmielanie petentów. Z trudem pojmował sens poszczególnych zapisów. Okoliczności uznano by za „naglące”, gdyby w razie nieotrzymania natychmiast paszportu zagrożone było zdrowie i dobro Michaela. (Prędko, muszę zobaczyć Morze Śródziemne, bo inaczej się rozchoruję!). Natomiast „wyjątkowa sytuacja rodzinna” jest wtedy, gdy „uniemożliwia bądź znacząco utrudnia osobiste złożenie wniosku przez jedno lub oboje rodziców/opiekunów prawnych małoletniego lub też dostarczenie pisemnej, potwierdzonej notarialnie zgody”. Czyli, na przykład, kiedy matka siedzi w więzieniu, a ojciec nie żyje?

Noah obserwował, jak zmieniają się numerki nad stanowiskami obsługi. D445. C926. A188. Dość przypadkowo. Być może po to, aby pozbawić petentów wszelkiej nadziei, że wkrótce będzie ich kolej.

– Co Amber robi całymi dniami? – spytał. Był ciekaw, czy zatrudniają tam przykładowo nauczycieli. Słychać czasem o skazanych na dożywocie, którzy doktoryzują się za kratkami.

– Są różne programy. – Rosa Figueroa zajrzała do papierów. – „Rodzicielstwo” – przeczytała. – „Kształtowanie umiejętności życiowych łamane przez Planowanie wydatków”, „Alternatywy dla agresji” i „Podstawy konserwacji budynków”.

O Boże.

– Poza tym pracuje w warsztacie metalowym, w wytwórni szyldów. Dostaje dwadzieścia za godzinę.

Noah zamrugał z wrażenia.

– To chyba dwa razy więcej niż stawka minimalna.

– Dwadzieścia centów.

– No tak, przepraszam. – Zaczerwienił się. Jedyne słowo, jakie przyszło mu na myśl, to „wyzysk”. – Nie da się tam nawet zrobić matury?

Rosa Figueroa przekrzywiła głowę.

– Amber skończyła liceum w wieku osiemnastu lat.

Hm. Nie powinien był zakładać, że rzuciła szkołę.

– Myślałem, że przez te prochy…

– Nie miała nigdy problemów z uzależnieniem. Nigdy też nie przeszła pozytywnie testu na obecność narkotyków.

– Mój błąd. – Czy jednak można pracować w tym środowisku i nie dać się wciągnąć?

– Przez prawie rok studiowała biznes w college’u – dodała Rosa Figueroa, przeglądając akta. – Potem wróciła do matki, żeby urodzić dziecko. Gdy Michael był mały, pracowała w miejscowym dyskoncie.

Miała dziewiętnaście lat, kiedy macierzyństwo wywróciło jej życie do góry nogami, teraz więc nie może mieć więcej niż trzydzieści. Victor musiał być ciągle nieobecny, przebywając w kolejnych placówkach. Czy miała z niego jakikolwiek pożytek?

Na wyświetlaczu pokazało się D448.

Zaraz potem przeskoczyło na D449.

Noah