Krew Rodu Allgar - Janusz Warchlewski - ebook + książka

Krew Rodu Allgar ebook

Janusz Warchlewski

0,0

Opis

Na planecie Agros od pięciuset lat rządzi Bractwo Jedności. Przejęło władzę w wyniku rebelii zwanej Wiosną Ludów, pokonawszy władców mocy. Ich głównym celem jest niedopuszczenie do odrodzenia się mocarzy, dlatego wszyscy oni objęci są ścisłą kontrolą i muszą nosić osobiste blokery, hamujące ich umiejętności. Mimo że planecie grozi zagłada ze strony zbliżającej się planetoidy, Bractwo nie chce pójść na ustępstwa wobec mocarzy.

Tymczasem w Enstill zawiązuje się spisek przeciw Bractwu, kierowany przez hrabiego at’Duranna. Dotychczas snute plany mogą zostać zniweczone, gdy seryjny morderca porywa kolejną kobietę. Ale to nie wszystko – spiskowcy nie mają pojęcia, że jedno z supermocarstw nie zawaha się użyć broni jądrowej w przypadku odrodzenia się władców mocy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 503

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Prolog

Za oknem pociągu majestatycznie przesuwały się zaśnieżone pola, pagórki oraz odległe lasy. Sielski widok powinien mnie uspokoić, usposobić do refleksyjnego nastroju, jednak kłębiące się w mojej głowie myśli były jak te przykuwające na krótką chwilę migające za oknem, rosnące blisko torów krzaki – skakały z tematu na temat. Nie mogłem się doczekać, kiedy pasażerowie, którzy weszli do pociągu na ostatniej stacji wraz z moim starym przyjacielem, przestaną dobijać się do naszego przedziału w poszukiwaniu wolnych miejsc.

Przedział pierwszej klasy wypełniał charakterystyczny zapach zużytego już mocno taboru oraz wiekowego torowiska. Zaprzątało to moją uwagę na początku podróży, teraz jednak ważniejsze było to, co stało za przyczyną naszego spotkania.

Cedra nie widziałem od kilku lat. Tkwiąca w nas od samego początku żądza wspinania się na szczyty hierarchii Bractwa rozrzuciła nas po całym kraju. Siedzący naprzeciw mnie przyjaciel jako pierwszy opuścił wygodne i pełne rozrywek gniazdo w stolicy Federacji, najpierw zostając zastępcą przeora, by po zaledwie dwóch latach zająć jego stanowisko. Nasz wspólny kompan do nauki oraz zabaw, Spartan, również dochrapał się tego prominentnego stanowiska w znanej górniczo-wypoczynkowej miejscowości – zdecydowanie mu się to należało. To do niego jechaliśmy. Choć nasza trójka rozproszyła się po Federacji Kantonów Północy, nie zakończyło to naszej wieloletniej przyjaźni. Przetrwała ona wiele kryzysów – tak banalna rzecz jak odległość nie mogła jej zniszczyć, w końcu po coś wymyślono telefony oraz pocztę. I chociaż ostatnio moja kariera, delikatnie mówiąc, wyhamowała, w ostateczności i tak zamierzaliśmy razem wylądować w siedzibie Pierwszego z Pierwszych na Wzgórzu Jedności.

Sprawa, która ponownie miała nas zjednoczyć, może dać mi okazję do awansu. Jednak nie od razu przeszedłem do sedna, jak na razie poruszaliśmy banalne tematy związane z naszymi rodzinami, zdrowiem i podobnymi drobnostkami.

Pomimo panującego za oknem mrozu przedział był dobrze nagrzany. Zimowe płaszcze uszyte z drogich materiałów wisiały obok siebie. Nasze zapięte po szyję niebieskie koszule oraz nienaganne jasnobrązowe marynarki z widocznymi naszywkami wyższych stopni w hierarchii Bractwa Jedności działały odstraszająco na resztę podróżnych. Początkowo źli z powodu zamkniętych drzwi do niemal pustego przedziału, przyjrzawszy się nam bliżej, natychmiast wolnych miejsc szukali gdzie indziej.

Cedr wyglądał młodziej, niż wskazywała na to jego metryka. Słuszny wzrost, sportowa sylwetka, czarne włosy bez śladu siwizny nadawały mu wygląd dwudziestopięciolatka. Postarzała go surowa, poważna mina, którą zazwyczaj przybierał przed petentami i podwładnymi. Ale nawet z tą władczą miną, nieopuszczającą jego twarzy, wszyscy dawali mu ładnych parę lat mniej. Symbole przeora drugiej ręki dodawały mu autorytetu niezbędnego na jego stanowisku. Co innego ja – z ciemnobrązowymi włosami przyprószonymi siwizną, zmarszczkami w kącikach oczu, nalanymi policzkami i wystającym brzuchem wyglądałem na co najmniej dziesięć lat więcej niż te moje trzydzieści sześć lat.

Dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w zimową scenerię, aż w końcu stary druh nie wytrzymał i pierwszy podjął omijany do tej pory temat.

– No dobrze, Karl – odezwał się pierwszy. – Porozmawialiśmy o pogodzie, podupadającej kolei, niedawnej lawinie, która pochłonęła szkolną wycieczkę, a teraz, kiedy owieczki przestały plątać się po korytarzu, może tak przejdziesz do rzeczy. Nie po to brałem urlop, żeby wysłuchiwać, jak to twoja najstarsza córka nie ma najmniejszej ochoty się uczyć. Miałem ponoć nie żałować tej wyprawy.

– Wybacz, bracie – odparłem, strzepując nieistniejący pyłek z symbolu archiwisty trzeciej ręki. Po tym pustym geście całą uwagę skupiłem na starym przyjacielu. – Nie tylko mówiłem, że nie pożałujesz, ale i że informacje, jakie posiadam, są na tyle ważne, że musimy się spotkać już teraz i koniecznie pojechać do naszego kompana w Enstill.

Nasza trójka zaprzyjaźniła się, zdawałoby się, wieki temu, na pierwszym roku seminarium Bractwa. Ponieważ na staż trafiliśmy do tego samego miasta, a potem na służbę do Pierwszej Twierdzy w Vetikonie, umocniliśmy naszą przyjaźń po wsze czasy. Wiedziałem, że mogę na nich liczyć w każdej sytuacji, dlatego zamiast obrać drogę służbową, najpierw chciałem się podzielić moim odkryciem z najlepszymi przyjaciółmi.

– Pamiętasz, za co wylądowałem w archiwum, zamiast jak wy piąć się w górę w hierarchii?

– Idiotyczne pytanie, Karl – żachnął się szczerze Cedr. – Przecież miałeś zostać pierwszym przeorem, a nie ja czy Spart. Do pałaców Pierwszego z Pierwszych dostałbyś się przed nami, gdybyś nie lansował tak uparcie tezy o nieuchronnie zbliżającej się rewolcie mocarzy, którzy to już teraz, w naszych czasach, mieliby odzyskać dostęp do mocy, by, co oczywiste, najpierw zniszczyć Bractwo, a potem przejąć władzę nad światem. Ani ja, ani Spartan, niestety, nie mogliśmy zapobiec zesłaniu cię do archiwum.

Oczywiście, że nie mogli, zaszkodziliby swoim karierom, dlatego wymusiłem na nich, by się nie wtrącali. A zresztą, mogło być gorzej – zwierzchnicy mogli mnie wysłać do takiej dziury, gdzie przypomniano by sobie o mnie dopiero przy wysyłaniu mnie na emeryturę.

Sprawy potoczyły się inaczej, niż to sobie wyobrażałem, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – nasze obecne miejsce w hierarchii teraz okaże się bardzo pomocne. Aż trudno nie odnieść wrażenia, że to sam Jedyny wtrącił się do naszego życia.

– I miałem rację – rzuciłem twardo, patrząc przyjacielowi prosto w oczy. – Mam na to jednoznaczny i niepodważalny dowód.

– Hmm. Jak można mieć na to dowód? Od pięciuset lat stoimy na straży, by te kreatury nie sięgnęły po moc. Przynajmniej raz w roku dokładnie przetrząsamy ich siedziby. Czyżby któryś z mocarzy się wyłamał i tobie jedynemu zwierzył się z tajnego planu obalenia naszej nad nimi kontroli?

Mimo sceptycznego tonu wyczułem jego zaciekawienie. W końcu znaliśmy się bardzo długo.

– To był czysty przypadek, Cedr. Gdybym nie pracował w archiwum, nigdy bym tego nie odkrył, a władcy mocy wkrótce by nas zaatakowali.

– Wkrótce? – Wpatrzone we mnie ciemnozielone oczy albo wyrażały duże zaniepokojenie, albo troskę, czy aby nie zwariowałem; trudno było wyczuć. – Co to za dowód?

– Praca w archiwum na szeregowym stanowisku ma to do siebie, że zostaje całkiem sporo czasu na prowadzenie własnych badań. – Zacząłem przydługim wstępem, bo w końcu do Enstill mieliśmy kawał drogi, mogłem więc nieco potrzymać przyjaciela w niewiedzy. – Jak może wiesz, archiwum nie tylko przechowuje dokumenty, ale i różne przedmioty mocy, na przykład te związane z prowadzonymi dochodzeniami.

– Wiem – potaknął – w końcu byliśmy tam u ciebie. Pamiętam te całe tony papierzysk oraz półki zawalone parszywkami.

– A, faktycznie. Przypomniało mi się, że Spar nawet zażartował, że jedną z broszek mógłby podarować żonie.

– A ty mu niezbyt delikatnie przypomniałeś, że wszystko jest zewidencjonowane i jak koniecznie chce wylądować w lochach, to proszę bardzo, niech weźmie ozdóbkę.

Uśmiechnęliśmy się na wspomnienie tamtych chwil. Wówczas moda na traktowanie wzmacniaczy mocy jako biżuterii dopiero się zaczynała. Teraz była to istna plaga, zwłaszcza wśród bogaczy, którzy żonom czy też sobie kupowali oryginalne wyroby mocarzy. A im starsze były te ozdóbki, tym lepiej świadczyły o zamożności ich posiadaczy – najbardziej pożądane były te sprzed Wiosny Ludów.

– Taa, perspektywa spędzenia życia w lochach zdecydowanie go ostudziła. Ale mniejsza… Wracając do tematu, czyli do archiwum Pierwszej Twierdzy. Nie pokazałem wam wtedy jednego z pomieszczeń. Dziś masz już odpowiednio wysoki poziom uprawnień, więc spokojnie mogę ci zdradzić, że za pozornie niewinnie wyglądającymi drzwiami znajdują się całkiem porządne kraty broniące dostępu do magazynu, w którym w skrytkach trzymamy tysiące kryształów mocy.

– No proszę, faktycznie nie miałem o tym pojęcia, choć oczywiście wiedziałem, że gdzieś tam musicie je trzymać, w końcu jest to Pierwsza Twierdza, której władza rozciąga się na cały kontynent.

– Dokładnie rzecz biorąc, kryształy znajdują się w dwóch miejscach. Bracia z działu weryfikacji trzymają kilka sztuk w podręcznym sejfie, ale czasami parszywki wymagają niestandardowych kryształów, a te trzymane są u nas w archiwum.

– No tak, instrukcja mówi, że gdy znajdziemy sługola z nietypową komorą na kryształ, mamy go odesłać do Pierwszej Twierdzy.

– Zazwyczaj to sam naczelny archiwista wyciąga kryształy z sejfu, a potem je chowa, ale tego dnia, o którym chcę ci opowiedzieć, nie było go w Twierdzy. Ponieważ miałem stosowne uprawnienia, pomogłem braciom, tyle że nie od razu schowałem jedną z kaset z kryształami mocy.

– A pfuj, co za straszne naruszenie regulaminu, no nie wiem, czy nie powinienem na ciebie donieść.

Parsknęliśmy śmiechem. Doskonale wiedziałem, że Cedr zachowa to dla siebie.

– No cóż, nudziło mi się, a odniosłem wrażenie, że jeden ze świeżo zdeponowanych destruktorów miał źle przypisaną wielkość kryształu, zamiast więc schować wyciągnięty zestaw, poszedłem z nim do sługola, aby sprawdzić, czy prawidłowo go sklasyfikowano.

– No, no, robi się ciekawie. – Oparł się wygodniej, zachęcając miną, bym kontynuował.

– Jak wiesz, a właściwie jak każde dziecko wie, wspomagacze oraz dżiny są całkowicie bezużyteczne bez kryształów mocy, a blokery uniemożliwiają korzystanie z nich, jak i ogólnie z mocy.

– Coś strasznie krążysz, przyjacielu, może tak przejdziesz do rzeczy?

– Och, mamy sporo czasu, a ja chcę zobaczyć twą minę, jak bez dodatkowych wyjaśnień zrozumiesz to, z czym miałem do czynienia.

– Ech, no dobrze, wal dalej. No, chyba że potrwa to na tyle długo, że dobrze będzie już teraz zamówić gorącą ejblę?

– Spokojnie, zaraz przejdę do sedna sprawy.

– Cały zamieniam się w słuch.

– Na czym to ja…? A… No więc podszedłem do półki z tamtym destruktorem – dawniej nazywano je świętymi niszczycielami murów, ale była to zbyt długa nazwa, więc nadano im nową – wyjąłem go z pudełka i niemal od razu znalazłem właściwy kryształ. Nie powiem, miałem przy tym sporo satysfakcji, że jednak mam rację i któryś z braci albo źle wpisał jego rozmiar, albo był na tyle roztargniony, że nie zauważył pomyłki. Nieważne… – przerwałem na chwilę, gdyż gardło zaczynało mi wysychać i pomyślałem, że jednak szkoda, że wcześniej nie zamówiliśmy czegoś do picia. – Jak już wspomniałem, nudziło mi się i dla żartu skierowałem destruktor na nić zwisającą mi z rękawa i zażądałem od mocy, by ją usunęła. Jeżeli właśnie pomyślałeś, że jest to ten punkt opowieści, w którym dzieją się niewiarygodne rzeczy, to masz całkowitą rację, nitka zamieniła się w pył.

– Słucham?! – Cedr wybałuszył oczy, a ja uśmiechnąłem się z satysfakcją. – Chcesz powiedzieć, że w budynku pełnym kryształów blokujących sługol zadziałał?!

– Mnie też szczęka opadła na podłogę.

– No dobra, mów dalej, bo to nie może być koniec opowieści. Przecież jeżeli chcemy sprawdzić, czy dany przedmiot może służyć mocy, musimy z nim jeździć na poligon znajdujący się poza zasięgiem kryształów blokujących.

– Otóż to, teren testowy musi znajdować się daleko od miasta, a osobiste blokery należy trzymać co najmniej osiemset łokci od miejsca prób. Przy tym należy pamiętać, że zwykłe osoby, nienaznaczone mocą, mogą wykorzystać jedynie ułamek tego, co mocarze mogliby wycisnąć z parszywka. To dlatego testy przeprowadzają niezwykle doświadczeni w tych sprawach bracia.

– Rzekłeś. A teraz mów, czy dowiedziałeś się, jak mogło do tego dojść?

Widać było, jak bardzo się tym przejął, ale dla mnie ważne było też to, że od razu mi uwierzył. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Wkrótce upewnię go, że nic a nic nie zmyśliłem. Zresztą ja też chciałbym mieć pewność, czy przypadkiem nie uległem halucynacji lub czy może nie zwariowałem.

– Po kolei. Kiedy już otrząsnąłem się z szoku, chciałem jak najszybciej sprawdzić, czy nie uległem omamom, tyle że nie miałem więcej nitek do usuwania. Nie miałem przy sobie niczego, co mógłbym poświęcić, dlatego z destruktorem podszedłem do biurka i spróbowałem spopielić kartkę, którą wcześniej położyłem na podłodze.

– I? – ponaglił mnie, bo na chwilę przerwałem, wspominając tamtą bardzo stresującą, a jednocześnie ekscytującą chwilę.

– I nic! Na chwilę zgłupiałem, a potem pomyślałem, że jednak uległem złudzeniu. Próbowałem na różne sposoby użyć wspomagacza, ale nic z tego nie wyszło. Nie wydało mi się to dziwne, bo jak by nie patrzeć, moja wiedza o tym, jak go używać, była czysto teoretyczna. Już chciałem się poddać, ale pomyślałem, że może chodziło tu o miejsce, w którym skorzystałem z mocy.

– To samo pomyślałem – wpadł mi w słowo. – Jak rozumiem, przy półce udało ci się spopielić kartkę?

– Nie inaczej. Skupiłem uwagę na jej rogu i tak się stało, kawałek kartki zamienił się w pył.

– No dobra, ale jak? Co odkryłeś?

– Nie przedłużając historii, metodą prób i błędów odkryłem, że za tym cudem stała niewinnie wyglądająca fajka. W żadnym wypadku nie była ona przedmiotem mocy, a jednak to ona neutralizowała nasze kryształy blokujące. Ponieważ nie mogło chodzić o głupi kawałek drewna, przyjrzałem się jej uważnie. Trochę potrwało, zanim znalazłem schowek, a w nim nieznany mi kryształ.

– Och, i to on spowodował, że mogłeś skorzystać z mocy?

– Dokładnie tak i mam go przy sobie.

Oczy przyjaciela zaświeciły się chciwie, kiedy sięgałem do wewnętrznej kieszeni marynarki. Na podstawioną dłoń wyłuskałem z woreczka pozornie niewinnie wyglądający zielony kryształ wielkości połowy paznokcia.

– Więc to małe coś…

– Tak, to ono – potwierdziłem.

Zamilkliśmy na dłużej. Obracając kryształ w palcach, Cedr bardzo dokładnie mu się przyjrzał. Spojrzał na niego nawet pod światło odbijające się od śniegu za oknem.

– Pojechałem do lasu, żeby zrobić dodatkowe doświadczenia z dala od blokerów. Destruktor miał tam tak ze cztery razy większą moc.

– To niezwykle interesujące – stwierdził przyjaciel, nadal nie mogąc oderwać wzroku od kryształu. – Czyli blokery w pewnej mierze spełniają swoją funkcję.

– Tylko czy aż tak skuteczną, żeby blokować mocarzom dostęp do mocy, jak to robiły od pięciuset lat?

– Niech to szlag! Jeżeli zbyt słabo blokują, to masz rację i jak w banku mamy zapewnioną kolejną wojnę na światową skalę. Oczywiście, o ile ten kryształ nie jest pojedynczym wyjątkiem.

– Po to właśnie jedziemy do naszego przyjaciela, żeby zebrać jednoznaczne dowody na przygotowania mocarzy do rebelii.

– Chwila moment, przecież nie jestem przeorem w mieście samych owieczek. Na moim terenie również mieszkają władcy mocy! Spokojnie mogę przetrząsnąć ich chałupy w poszukiwaniu tych zielonych cacek.

– Ale u ciebie są zwykli mocarze, niewiele znacząca hołota. Spartan zaś pilnuje arystokratycznej śmietanki, której związki z mocą sięgają dziesiątków pokoleń przed Wiosną Ludów. Sporo o tym myślałem i nie wierzę, by wszyscy mocarze wiedzieli o spisku, bo stwarzałoby to zbyt duże ryzyko wpadki. Jeżeli już ktoś macza w tym palce, to z całą pewnością najstarsze rody. Jeśli mają takie kryształy, nie ma siły, żeby nie powstały plany przywrócenia mocy, a na czele tego wszystkiego jak nic muszą stać właśnie oni.

– W sumie racja, ale u Spara jest ich niewielu, to w stolicy jest ich pełno. Dlaczego nie zgłosiłeś tego przełożonym?

– Bardzo dobrze wiesz dlaczego. Zgnuśniałe dupki wzięłyby na siebie całą chwałę, całkowicie odsuwając mnie od śledztwa, którego się dopominałem wiele lat temu. Po co mam windować w hierarchii Bractwa starych pierdzieli, skoro chwałą mogę się podzielić z najlepszymi przyjaciółmi. Jak nic przeskoczymy kilka stopni i błyskawicznie trafimy na Wzgórze Jedności.

– Rzekłeś, bracie. – Cedr kiwał aprobująco głową. – Z tej okazji napiłbym się czegoś konkretnego.

– Wziąłem ze sobą wyborne dwudziestoletnie wino, ale otworzymy je dopiero, jak znajdziemy inne neutralizujące kryształy.

– To się nazywa motywacja. – Uśmiechnął się od ucha do ucha. – No dobrze, załóżmy, że to udowodnimy, co w sumie powinno być proste, ale dlaczego sądzisz, że bliski jest czas, kiedy mocarze wywołają rebelię?

– Po pierwsze, fajka leżała u nas od niemal trzydziestu lat…

– Rozumiem. Co najmniej trzydzieści lat przygotowań to całkiem sporo. A po drugie?

– Po drugie, dwadzieścia pięć lat temu gwałtownie zwiększyła się liczba sklepów z parszywkami, jednocześnie przeprowadzono intensywną kampanię reklamową, sztucznie kreującą modę na posiadanie przedmiotów mocy. Według mnie to nie przypadek, o czym alarmowałem i za co mnie udupili. – Cedr kiwał głową ze zrozumieniem. – A po trzecie, Dzień Zagłady to najlepszy moment, żeby zaatakować zarówno nas, jak i przywódców państw.

– Dokładnie ten dzień? – zapytał przyjaciel, patrząc gdzieś ponad moją głową, co oznaczało, że się nad tym zastanawia.

– W zasadzie skłaniam się ku tezie, że nieco się z tym powstrzymają, może nawet i pół roku. A i niekoniecznie od razu zaatakują nas fizycznie. Mogą zacząć pokojowo, pokazując, jak pożyteczne może być użycie mocy do odbudowy cywilizacji po potwornych zniszczeniach, które niedługo spowoduje zabójcza planetoida. A kiedy przekonają owieczki, że niepotrzebnie blokowaliśmy moc i jak bardzo przydatni są mocarze, zmuszą nas do usunięcia kryształów blokujących, by po roku lub dwóch z palcem w bucie przejąć władzę nad światem.

– No tak, to brzmi prawdopodobnie. Na ich miejscu tak właśnie bym postąpił. – Westchnął. – Chyba J`Eden, jedyny prawdziwy bóg, zesłał ci ten kryształ, Karl. Zniszczymy mocarzy, nim ci podniosą swe parszywe głowy i zatrują świat łgarstwami.

– Rzekłeś – potwierdziłem żarliwie.

Oczywiście to wcale nie będzie proste zadanie, wiele o tym myślałem. Nawet jeżeli uda się nam wykryć wszystkich spiskowców, to wielu zdąży użyć mocy. Zanim się jednak do nich dobierzemy, o losie mocarzy zdecyduje sam Pierwszy z Pierwszych. Być może, zamiast próbować ich schwytać, by potem postawić przed sądem, Pierwszy wyda rozkaz zabicia konspiratorów, do czego miał prawne umocowanie we wszystkich państwach.

– Aż się prosi o wniosek, że szkoda, że nie postępowaliśmy jak czarni habici. Zaoszczędziłoby to nam masakry naszych braci.

– Też o tym myślałem, ale chociaż na pewno zginie wielu naszych, to w ostatecznym rozrachunku zdobędziemy wdzięczność i sympatię wszystkich owieczek, z czym ostatnio bywa krucho. Należy też pamiętać, o czym doskonale wiesz, że całkiem spora część społeczności Unii nienawidzi czarnych habitów za zabijanie ich dzieci, które wykazują możliwość władania mocą.

– Ech, faktycznie, nie są to łatwe wybory. Na pewno nieraz wrócimy do dylematu, czy zabijać ich w dzieciństwie, czy nie. Ale to potem, po stłamszeniu rebelii. A na obecną chwilę proponuję zamówić u konduktora coś do picia.

– Coś do picia i coś na ząb, w odróżnieniu od ciebie dawno nie jadłem, a w tym składzie nie ma wagonu restauracyjnego. Podupada ta nasza kolej, oj, podupada… – zamilkłem, ponieważ nagle zrobiło się nienaturalnie cicho, niczym w pustej celi w lochach Pierwszej Twierdzy, a za oknem zapadła równie nienaturalna ciemność.

Zerknąłem przez szybę i włosy zjeżyły mi się na głowie. To nie ciężkie chmury zasłoniły niebo, o nie – zrobiło się ciemno z zupełnie innego powodu. Blisko pociągu przelatywało stado krainek. Przerażające w nich było to, że całkowicie nieruchomo wisiały w powietrzu, zupełnie jakby nie istniała grawitacja, w związku z czym nie musiały machać skrzydłami, chcąc utrzymać się w jednym miejscu. Nieco dalej, równolegle do torów, wiła się szosa, na której trzy samochody również ani drgnęły, chociaż było mało prawdopodobne, że akurat w tym samym momencie cała trójka się zatrzymała, zwłaszcza że auta nie stały na poboczu, a na jezdni, jakby jechały.

To wszystko zauważyłem w mgnieniu oka. Równocześnie pomyślałem, że tylko jedna siła mogła spowodować bezruch świata wokół nas. Przerażające było to, że zgodnie z teoretyczną wiedzą, jaką wtłaczano nam w seminarium, tego typu kontrolą nad mocą mogła pochwalić się tylko i wyłącznie królewska para władców mocy, a i to dopiero u szczytu swej potęgi. Tylko że królewski ród został wieki temu wymordowany, a gdyby nawet nie było to prawdą, to ktoś taki nie miał szans na ukrycie się, żeby niezauważenie zbierać doświadczenie w korzystaniu z tak zaawansowanej wiedzy. W tym wszystkim przerażające było też to, że chociaż mocarz na pewno korzystał z kryształu neutralizującego, nie mógł dysponować aż taką mocą i nie powinien być zdolny do takich wyczynów.

Niespodziewanie, jak piorun nagle uderzający obok, usłyszeliśmy odgłos otwieranych drzwi – drzwi, które osobiście zamknąłem od wewnątrz! Błyskawicznie spojrzałem w tamtym kierunku. Stała tam zakapturzona postać. Nad jej głową świetlna kula oślepiała ostrym blaskiem, nie pozwalając dojrzeć, kto kryje się pod peleryną. Właściwie to było idiotyczne, chcieć dowiedzieć się, kim był mocarz, przecież za chwilę zginiemy i nikomu nie przekażemy tej wiedzy. Ta myśl była jak kubeł zimnej wody wylany na głowę.

W filmach i książkach ktoś z Bractwa albo zwykły cywil pokonywał okrutnego i bezwzględnego mocarza. Tylko że życie to nie film – nie miałem cienia wątpliwości, że nie przeżyję tej konfrontacji. W tej samej chwili przypomniałem sobie, że na początku filmu zawsze pada kilka trupów, by dopiero pod koniec jakiś superbohater zabił wrednego władcę mocy. Może o to chodziło – to my będziemy pierwszymi ofiarami, akcja dopiero się rozkręcała i dopiero później zostaniemy pomszczeni. Szkoda, wolałbym być w drużynie superbohaterów. Niestety, reszta świata będzie jeszcze długo nieświadoma wiszącego nad nią śmiertelnego zagrożenia, a to bolało – bardzo.

To wszystko przeleciało mi przez głowę lotem błyskawicy. Odwróciłem się do przyjaciela w tym samym momencie co on. Byliśmy jak bracia syjamscy połączeni wspólnym mózgiem. Cedr na pewno też pomyślał, że nie da się zabić bez walki. Obaj równocześnie porozumiewawczo skinęliśmy nieznacznie głowami i równocześnie sięgnęliśmy po pistolety. Nawet udało mi się wycelować, wcześniej kciukiem odbezpieczając broń – niestety, nie zdążyłem nacisnąć spustu – drobny proszek przesypał mi się między palcami. Dłoń w białych rękawiczkach wskazywała na nas.

Nagle stało mi się kompletnie obojętne, co się ze mną stanie. Już nie było zimnego potu na czole, wilgotnych dłoni i gwałtownie buzujących hormonów. Nie czułem nic – z całkowitą obojętnością patrzyłem, jak nasze ciała zamieniają się w obłoki pyłu, a następnie łączą się, by po chwili wylecieć przez otwarte okno. W pył zamieniły się też płaszcze i bagaże. Nic a nic mnie to nie obchodziło, moje ja było już gdzieś indziej – otoczyło mnie ciepłe światło i pociągnęło ku zgoła innemu światu…

 

Dzień 1.

 

Spisek

Drzwi do biblioteki zamknęły się z piskiem wywołującym zgrzytanie zębów. Specjalnie ich nie oliwiłem, by w razie czego ostrzegły przed niespodziewanymi gośćmi. Szczególnie niepożądanymi w takich chwilach jak obecna, kiedy to spodziewałem się otrzymać od stałego dostawcy coś więcej niż tylko zwykłe przedmioty mocy. Ponadto popiskujące zawiasy dodawały lat odrestaurowanemu pałacowi, który wieki temu został zniszczony przez buntowników żądnych krwi władców mocy. Żeby nie wyglądało to podejrzanie, nie one jedne skrzypiały. Od strony biblioteki drzwi zasłaniały półki z imitacjami książek. Przesunięcie jednego z fałszywych grzbietów ryglowało drzwi solidną zasuwą.

Wizyty wyjątkowych gości wymagały specjalnych środków ostrożności, wszystko niby dla zachowania tajemnic handlowych. Między innymi dlatego mój syn usiadł przy drzwiach; miał odprawiać z kwitkiem zbyt ciekawskich pracowników domowych – dawniej nazywanych służącymi. Wszyscy oni byli przeszkolonymi donosicielami Bractwa, do czego oczywiście się nie przyznawali, a my udawaliśmy, że nic o tym nie wiemy. Trwała z nimi nieustanna zabawa w głupa, ale dopóki habici nie mieli dowodów, że nasza rodzina spiskuje przeciw zwyczajnym, nie mogli żądać jawnego dostępu do bibliotecznej sali.

A gdyby hamulcowi zechcieli wpaść tutaj całkiem oficjalnie – wszystko jedno czy znienacka, czy zapowiedziani – moja piękna żona siedziała w sklepie i miała oko na podjazd. W razie czego miała pociągnąć za dzwonek przywołujący mnie z biblioteki lub salonu, gdzie najczęściej przebywałem. Wzywał mnie do sklepu nie tylko z okazji wizyt niebieskich habitów, ale przede wszystkim z powodu całkiem zwyczajnych klientów, którzy chcieli kupić znacznie cenniejsze przedmioty mocy niż te wystawiane w sklepie. Z takimi klientami rozmawiałem osobiście i przyprowadzałem tutaj, do biblioteki, gdzie pośród książek wyglądających na bardzo stare kilka półek zajmowały niezwykle drogie sługole, zazwyczaj mające po kilkaset lat. Książki, poza wyjątkami, wcale nie były takie stare, na jakie wyglądały. A mogło być inaczej, naprawdę mogły tu stać bardzo stare wolumeny. Niestety, poszły z dymem, kiedy do pałacu wdarł się motłoch pod koniec buntu niewolników, nazwanego przez nich Wiosną Ludów. Spłonęły wtedy wszystkie książki oraz wiele dzieł sztuki gromadzonych od niepamiętnych czasów przez przodków. Ten rejon świata był jednym z ostatnich, który opierał się niszczycielom mocy.

Bractwo Jedności nie znało litości i przez niemal dwieście lat kolejne pokolenia rodu at`Durann musiały się przed nimi ukrywać. Gdy nastały bardziej cywilizowane czasy, pradziadek odkupił ruiny pałacu i rozpoczął jego rekonstrukcję. W sumie nie tak dawno, bo jakieś pięćdziesiąt parę lat temu, ostatecznie zakończono jego odbudowę. Upływający czas dodał mu patyny i obecnie bliżej mu było do wyglądu osiemsetletniej rezydencji.

Dzisiejszy gość, Dirk Entrea, średniego wzrostu czterdziestolatek, bardzo dobrze znał historię budynku oraz mojej rodziny. Znał dzieje wielu szlachetnie urodzonych mocarzy, do których przyjeżdżał z przedmiotami mocy. Od dziesięciu lat pośredniczył w ich sprzedaży, składając nam co roku około dwudziestu wizyt. Kufer na kółkach zostawił przy drzwiach i okazując szacunek, poczekał, aż wskażę mu fotel, na którym zawsze siadał w bibliotece.

– Oczywiście napije się pan ejbly? – zapytałem zwyczajowo, jednocześnie naciskając przycisk uruchamiający supernowoczesny ekspres do ejbly.

– Jak najbardziej, drogi hrabio, dziękuję – odparł jak setki razy wcześniej.

Do dwóch pojemników wsypałem liście dwóch różnych gatunków ejbly: ulubioną gościa oraz moją. Dwie filiżanki już czekały pod parnikami. Nic więcej nie musiałem robić – ejblymat zrobi swoje. W międzyczasie przystąpiliśmy do kolejnej rutynowej czynności – zaczęliśmy rozmawiać na całkiem neutralne tematy.

– Słyszałem w radiu – odezwał się gość – że w nocy wystrzelono trzecią grupę rakiet. Muszę szczerze przyznać, że nie było to już tak ekscytujące jak za pierwszym razem.

Ponieważ ani on, ani ja nie daliśmy sobie sekretnego znaku, że jesteśmy na podsłuchu, przystąpiłem do kolejnej rutynowej czynności. Stanąłem naprzeciw niego, wyciągnąłem rękę i skupiłem się na mocy. Rozkazałem jej sprawdzić gościa, czy nie ma podsłuchu, który hamulcowi mogli mu niezauważenie podrzucić. Wprawdzie już się sam skontrolował, ale twarde zasady konspiracji nakazywały co najmniej podwójne testy. Kiedy sprawdzę Dirka, on nakaże mocy, by przejrzała mnie i całą bibliotekę. Nie mogliśmy sobie pozwolić na lekceważenie Bractwa – gdybyśmy zostali złapani na choćby najmniejszej próbie korzystania z mocy, mogliby się domyślić, że potrafimy znosić blokadę ich bezcennych szarych kryształów.

– Faktycznie, nie robi to już takiego wrażenia jak za pierwszym razem – odparłem, podtrzymując rozmowę. – Należy się cieszyć, że wszystko idzie zgodnie z planem.

– A jak tam idzie tutejsza budowa domów dla przesiedleńców? Też zgodnie z planem?

– Według ostatniego komunikatu burmistrza mamy ponoć kilkunastodniowe wyprzedzenie – odparłem, siadając. Teraz przyszła kolej na Dirka, żeby sprawdził mnie i pomieszczenie. – Przy czym ponieważ mamy zimę, plany obejmują jedynie prace wewnątrz już postawionych budynków. Na wiosnę mają się do nich wprowadzić miejscowi, zaczynając od tych, których chałupy na pewno się zawalą od spodziewanych przez naukowców trzęsień ziemi w tym rejonie gór. Testowane u nas kontenerowe bloki mieszkalne też ponoć dobrze się spisują i jest niemal pewne, że zastosowany u nas model zostanie wdrożony do masowej produkcji.

– Nie dziwię się, hrabio – odpowiedział Dirk, krążąc po bibliotece. – Widziałem w środku kilka testowych budynków, sporo też o nich czytałem i te tutejsze wydają się najodpowiedniejsze, jeśli chodzi o minimum komfortu oraz prostotę połączoną z szybkością ich montowania.

– W rzeczy samej, praktycznie w jeden dzień dwie brygady robotników mogą postawić czteropoziomowy blok dla szesnastu rodzin i w jeden dzień rozmontować, by wszystko przewieźć na drugi koniec kraju.

– Niech mi hrabia przypomni, ilu przesiedleńców ma przyjąć Enstill przed Dniem Zagłady?

– Czterdzieści pięć tysięcy ma zamieszkać w okresie szczytowym. W okresie pośrednim ma zostać dwadzieścia osiem tysięcy, a w trzecim – jedenaście tysięcy. I to nie licząc rodzin oraz ich znajomych, którzy zatrzymają się u stałych mieszkańców. Gdyby nie brak możliwości rozbudowy wodociągów w tak krótkim terminie oraz trudności z dostarczaniem materiałów budowlanych, pewnie wcisnęliby nam sto tysięcy przesiedleńców.

– No cóż, każde miasto, a nawet wsie, będą się z nimi zmagać. Stolica ma ich przyjąć niemal dwa miliony. Wydaje się całkiem ciekawym pomysłem, że budowane tam osiedla jednocześnie stworzą wokół miasta wał przeciwpowodziowy, tak na wszelki wypadek, gdyby miał się spełnić najgorszy scenariusz.

– Najgorszy scenariusz będzie wtedy, gdy atomówki nie zmienią trajektorii lotu planetoidy. Wtedy żaden wał nie pomoże, bo śmierć przyjdzie z nieba.

– Wiem, hrabio. Chyba nie ma takiej osoby na świecie, która by nie wiedziała, co się stanie, gdy Okruch uderzy w kontynent, a nie w Morze Niebieskie. – Dirk skinął głową na znak, że nie jesteśmy na podsłuchu.

– No cóż, akurat my mamy spore szanse przetrwać taki kataklizm – rzuciłem swobodnie do siadającego gościa. – Jeżeli naukowcy się mylą i planetoida spadnie na twardy grunt lub w zbyt płytkie miejsce w morzu, zostaniemy zmuszeni wcześniej się ujawnić, bo tylko skorzystanie z mocy może ocalić nas, mocarzy, oraz garstkę wiernych nam przyjaciół.

– Och, zapewne ocaleją też rządowi notable, których bunkry zostaną wyposażone w zapasy jedzenia na jakieś sto lat.

– A wtedy historia może zatoczyć koło, bo tak czy siak, będzie nas za mało, żeby utrzymać w ruchu fabryki bazujące na współczesnych zdobyczach techniki. Jak nic cofniemy się do czasów brązu, ewentualnie wczesnego żelaza.

– Święte słowa. I chociaż bylibyśmy wtedy niekwestionowanymi panami na planecie, to aż tak źle nie życzę niewdzięcznym zwyczajnym, którzy nie mają daru kontroli nad mocą.

– Z wyjątkiem habitów, oczywiście. – Uśmiechnęliśmy się do siebie porozumiewawczo.

– Tak, poza tymi parchami, mój drogi – potwierdziłem stanowczo. – Ejbla już jest gotowa, a zatem przejdźmy do sali luster.

Otworzyłem szufladę stolika, na którym stały filiżanki zaparzonej ejbly i wrzuciliśmy tam znienawidzone osobiste kryształy blokujące. Stolik nie przeszkadzał szarym kryształom negatywnie wpływać na moc. Mury również nie hamowały dużych, średnich czy też małych blokerów, ale im dalej byliśmy od osobistych blokerów, tym mimo wszystko lepiej czuliśmy moc. O ile dobrze wiedziałem, Dirk również trzymał swego pozytywa w zegarku, tylko że on w niczym niewyróżniającym się zegarku naręcznym, a ja w staroświeckiej kopertówce, noszonej w kieszeni kamizelki.

Poszedłem kilka kroków na skos biblioteki, jednocześnie nakazując mocy przesunąć stojącą tam kanapę. Następnie zwinąłem dywan, również z pomocą mocy, i skupiłem uwagę na czymś znacznie trudniejszym. Usunąłem grudki brudu z krawędzi płyt ukrytego w podłodze przejścia i usypałem z nich małą kupkę. Kiedy wrócimy do biblioteki, ponownie przysypię krawędzie i ta część podłogi niczym nie będzie się różniła od reszty. Trochę było to męczące, ale przy okazji pozwalało poćwiczyć kontrolę nad mocą, a tego nigdy nie było za dużo. Musiałem już tylko skierować myśl do znajdującego się pod podłogą mechanizmu odsłaniającego schody prowadzące do ukrytej pod pałacem sali lustrzanej. Zajęło mi to tylko chwilę. W całkowitej ciszy w podłodze otworzyło się przejście.

Na całe szczęście sekret ukrytej komnaty nigdy nie wyszedł na jaw i mogłem w niej urządzić miejsce przechowywania kryształów mocy oraz sługoli. Było to też miejsce prowadzenia tajnych dysput z innymi mocarzami, którzy również posiadali ukryte pomieszczenia. Za pośrednictwem odpowiednio przygotowanych do tego luster przeprowadziliśmy wiele zdalnych narad.

Tymczasem gość ustawił filiżanki na tacy, na której już stał półmisek z ciastami, i podszedł z nią do mnie. Ująłem tacę z pomocą mocy i ruszyłem w dół schodów. Bez oglądania się za siebie wiedziałem, że Dirk również korzysta z mocy, by podnieść kufer i nieść go przed sobą. Kręcone schody prowadziły do krótkiego korytarza, na którego końcu, w ścianie po prawej, solidne drzwi broniły dostępu do spiżarni. Od pewnego czasu gromadziliśmy tam zapasy niepsującej się żywności oraz ziarna. Zanim planetoida uderzy w Agros, zgromadzimy jeszcze z sześć razy tyle. Przy czym to, co już ukryliśmy, spokojnie mogło wysłać całą rodzinę do więzienia.

Wszystkie państwa ustaliły limity podstawowych produktów, które obywatele mogli u siebie gromadzić. To rządy wzięły na swe barki odpowiedzialność zgromadzenia zapasów żywności na najgorsze cztery lata po upadku Okrucha. To, że kolesie ministrów, premierów, prezydentów i tak dalej wygrywali kontrakty na jej przechowywanie, to już zupełnie inna historia. Zgromadzone w spiżarni zapasy miały się jednak przydać zupełnie kiedy indziej, a mianowicie w momencie kiedy zostanie ogłoszony plan Wschód Mocy lub jeśli kto woli wersję kodową: Górski Strumień. Miały też posłużyć za zmyłkę, gdyby jednak Bractwo odkryło tajne przejście. Wejście do sali luster było bardzo dobrze ukryte i habici raczej nie powinni go odkryć, ale gdyby tak się stało, byłaby to katastrofa.

Nadal trzymając tacę mocą, sięgnąłem umysłem do mechanizmu przesuwającego kilkutonową ścianę. Za każdym razem, kiedy to robiłem, byłem pod wrażeniem pomysłowości i kunsztu dawnych rzemieślników, gdyż pomimo stuleci nieużywania, kiedy ją pierwszy raz z ojcem otwieraliśmy, nie mieliśmy z tym większych kłopotów. Wprawdzie wymieniliśmy kilka kół zębatych oraz zeskrobaliśmy stary smar, ale tylko po to, żeby wszystko chodziło gładko i bez zgrzytania.

Kiedy kamienne drzwi jeszcze się przesuwały, nad głową uformowałem świetlną kulę, która łagodnie oświetliła otoczenie. Kiedy weszliśmy do pomieszczenia, światło odbiło się od luster, likwidując wszelkie cienie. Nakazałem mocy postawić tacę na małym stoliku, przy którym stało też kilka krzeseł. Podchodząc do jednego z nich, przekształciłem oświetlenie w płaski, długi lampion i zawiesiłem go pośrodku sufitu.

Gdy Entrea dotarł do drugiego krzesła, usiedliśmy jednocześnie. Pierwsza część wieloletniego rytuału dobiegła końca.

– Póki ejbla jeszcze jest zbyt gorąca, proponuję przyjrzeć się skarbom, które miał mi pan przywieźć – rozpocząłem drugą część rytuału. – Czy baron Zadarty Nos nie próbował przypadkiem uszczuplić mojego przydziału?

Baron at`Distalon uważał, że jego miasto było tak ważne dla naszych planów, że najlepiej by było, gdyby to u niego wylądowała połowa kryształów. Fakt, jego miasto, ze skoncentrowaną połową ciężkiego przemysłu na naszym kontynencie, do którego nie powinna dojść fala śmierci, było ważnym punktem na mapie, ale baron stanowczo przesadzał z żądaniami. W końcu po coś wymyśliliśmy lotne brygady najlepiej wyszkolonych wojowników. To one miały się przemieszczać do zagrożonych miejsc, co miało zrównoważyć zbyt małą liczbę pozytywów. I tak na nasz kontynent, a raczej na mocarzy w naszym kraju, przypadało proporcjonalnie najwięcej kryształów neutralizujących w stosunku do ogólnoplanetarnej średniej.

– Oczywiście, z wrodzoną sobie skromnością baron zażądał przekazania mu większej ilości kryształów, niż to panowie radni ustalili na ostatnim zebraniu. – Przy słowach „wrodzona skromność” Dirk uśmiechnął się znacząco.

– Zachłanność naszego ukochanego barona kiedyś doprowadzi go do zguby.

– Oby nie takiej jak rodziny De-Solwów… Ach! – nagle rzucił, niemal zrywając się z miejsca. Zerknął na zegarek i dodał: – Książę regent kazał mi przekazać, że chciałby porozmawiać z hrabią przez zwierciadło… Pierwszy termin już minął, ale o każdej pełnej godzinie będzie czekał na kontakt. Jak widzę, mamy jeszcze trochę czasu.

– A co takiego się stało, że nasz przyszły król chce ze mną porozmawiać przez lustro wcześniej, niż to planowaliśmy? Dlaczego nie przekazał umówionego znaku przez telefon? – Trochę się zaniepokoiłem takim trybem nawiązywania kontaktu.

– Jak przypuszczam, chodzi o to samo, o co pytał barona, czyli o ewentualne reperkusje aresztowania rodziny De-Solwów.

– Ach, o to chodzi. – Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Biedni De-Solwowie. Jak dobrze pójdzie, małżonkowie dostaną tylko trzy-pięć lat więzienia, za to ich syn – dożywocie. Gorzej, że przez jednego nieodpowiedzialnego młodzieńca nasza sprawa mogła zostać przedwcześnie zdemaskowana. – Od naszej ostatniej rozmowy na ten temat nie zauważyłem, by cokolwiek się zmieniło. Bractwo chyba uwierzyło, że gówniarz znalazł kryształ mocy na wycieczce i jedynie z czystej szczeniackiej głupoty zabrał go do domu i włożył do kręgu uzdrawiającego, zamiast natychmiast zanieść na najbliższy posterunek policji.

– Muszę powiedzieć, panie hrabio, że do dziś nie mogę uwierzyć w beztroskę jego rodziców! Jak można nie mieć nad tak młodym mocarzem żadnej kontroli?!

– Ależ panie Entrea, przecież chłopak ma dziewiętnaście lat, powinien w pełni za siebie odpowiadać.

– Ja tam swojemu zapowiedziałem, że mu ręce i nogi powyrywam, jeżeli złapię go na takiej głupocie.

– Dobrze pamiętam, że jest już na drugim roku inżynierii?

– A jest, i tak przy okazji, z dumą mogę powiedzieć, że bardzo pilnie się uczy. Chwalą go na uczelni.

– Moje gratulacje, takich młodzieńców potrzebujemy, inteligentnych i wykształconych.

– Czym z przyjemnością kłujemy w oczy habitom, których dzieci nie aż tak bardzo cenią wyższe wykształcenie. – Uśmiechnęliśmy się złośliwie. – A wracając do naszych spraw…

Dirk odchylił wieko kufra i wyjął z niego kostur młodzieńca. Gdyby używanie mocy było legalne, niejeden bogaty starzec zapłaciłby za niego majątek. W końcu kto by nie chciał raźnie kroczyć, zamiast ledwo powłóczyć nogami. Owszem, zamożni starcy mogli kupować kostury, ale bez kryształu mocy i mocarza, który by go uaktywnił, były tyle samo warte, co zwykłe laski. Ale po pierwsze, i tak sprzedawaliśmy je z dziesięciokrotnym zyskiem w stosunku do kosztów produkcji, a po drugie, ten konkretny kostur służył do przemytu zakazanych kryształów.

– Najpierw wyjmę trzy kryształy mocy, a dopiero potem pozytywa.

Dirk rozkazał mocy podzielić górny trzon laski na trzy części. Z jednej skrytki wyjął kryształ mocy wielkości połowy kciuka, a z drugiej dwa znacznie mniejsze. Te mniejsze miały być wykorzystane do wzmacniaczy ochrony osobistej, a ten większy do dżina kopuły, który osłoni piątą w naszym mieście rezydencję wtajemniczonego w spisek mocarza.

Wydawało się, że pięć domów, którym nie będą groziły zniszczenia ze strony Bractwa, to całkiem zadowalająca liczba. Niestety w Enstill mieszkało całkiem sporo osób z darem kontroli nad mocą – zadowalające byłoby ochronienie dziesięciu budynków. To jednak mogliśmy osiągnąć dopiero na kilka dni przed Dniem Zagłady.

Kiedy z nieba zstąpi śmierć, niestety, skończą się dostawy kryształów, gdyż jaskinie, w których je pozyskujemy, zostaną zniszczone. Bez sięgania po moc nie będziemy mogli wznowić ich wydobycia. I tu kółko się zamykało, ponieważ większość członków Najwyższej Rady Mocy, ze mną na czele, uważała, że po upadku planetoidy raczej nie będziemy w stanie ukryć przed Bractwem naszych poczynań w tamtym regionie. Niesłychanie ważne było, by do dnia wdrożenia w życie drugiego etapu Górskiego Strumienia prace w jaskiniach pozostały tajemnicą. To byłaby niemiła niespodzianka, gdyby habici odkryli przyczynę naszego zainteresowania nimi. W końcu to my mamy ich zaskoczyć, a nie oni nas.

Chociaż coraz więcej osób uważało, że już dziś moglibyśmy się ujawnić, w tym baron Gorąca Głowa, to mimo wszystko, skoro mogliśmy dalej się zbroić, powinniśmy to robić do ostatniej chwili. Tylko czy to się nam uda? Po wpadce w rodzinie De Solwów wątpliwości się mnożyły. Książę regent natychmiast nakazał uważnie śledzić poczynania Bractwa, czy nie zaczęli się podejrzanie zachowywać i czy nie szykują ataku wyprzedzającego. Oczywiście na to również byliśmy przygotowani, ale dla wszystkich było jasne, że gdyby habici zbyt wcześnie poznali nasze plany, na pewno ponieślibyśmy spore straty.

Kiedy te myśli przelatywały mi przez głowę, przybysz wydobył z kostura czwarty kryształ. Był on dla nas po tysiąckroć cenniejszy. Niesamowity zbieg okoliczności doprowadził jednego z mocarzy do odkrycia niezwykłych właściwości niewielkiego zielonego kryształu, który natychmiast został nazwany pozytywem. Do dziś pamiętam euforię, jaka mnie ogarnęła, kiedy na początku rodzącego się spisku zostałem wtajemniczony w jego moc. Bo jak tu nie być podnieconym informacją, że kryształ znosił wiążące nas od stuleci pęta blokerów. Może nie do końca znosił, raczej rozluźniał, ale na tyle mocno, że nosząca go przy sobie osoba mogła dotknąć mocy. A gdy już się dotknęło mocy, można było nauczyć się nią posługiwać. Niestety, trudno było zdobyć pozytywy, jak też niełatwo było uczyć się kontroli nad mocą pod czujnym okiem Bractwa.

Pod szczególnie ścisłym nadzorem habitów pozostawała stara arystokracja, co powodowało spore utrudnienie. Mocarze urodzeni w zwyczajnych rodzinach prawie nie odczuwali nadzoru strażników – bardziej męczył ich ostracyzm reszty społeczeństwa.

Przekazanego mi pozytywa natychmiast schowałem do przygotowanego wcześniej pudełka.

– Napijmy się, ejbla powinna już mieć właściwą temperaturę. – Pierwszy sięgnąłem po filiżankę.

Dirk wziął swoją i po upiciu niewielkiego łyka powiedział:

– Jak zwykle wyśmienita. – Pociągnął kolejny łyk. – Jeżeli hrabia pozwoli, zostanę przy rozmowie z Jego Ekscelencją. Być może będzie miał dla mnie nowe instrukcje.

– Ależ oczywiście, panie Entrea. A ponieważ zbliża się pełna godzina, poczynię odpowiednie przygotowania – co powiedziawszy, skupiłem moc na środkowym zwierciadle.

Luster było siedem, ustawionych półkolem naprzeciw naszych krzeseł, których było sześć, na wypadek, gdybym w czasie zdalnych narad gościł część rady lub inne wtajemniczone w spisek osoby. Zanim zacznę rozmowę, musiałem uaktywnić lustra, co było odpowiednikiem podłączenia telefonu do gniazdka. Kiedy książę będzie gotowy ze mną rozmawiać, nastąpi połączenie strumieni mocy obu zwierciadeł, czyli odpowiednik podniesienia słuchawki w świecie zwyczajnych.

Wychowywani w epoce elektryczności i wszelkich związanych z tym wynalazków patrzyliśmy zupełnie inaczej na przedmioty mocy niż nasi przodkowie. Przypomniało mi się, że były takie okresy w dziejach Agros, kiedy mocarze wstrzymywali wszelki postęp, bojąc się, że ich poddani będą coraz bardziej niezależni. W takich mroczniejszych czasach każdy zbyt kreatywny poddany mógł raczej liczyć na śmierć niż na nagrody. To właśnie w takim okresie wybuchło powstanie habitów przeciw mocarzom. Zwykli Agrosjanie mieli wtedy bardzo silną motywację, żeby unicestwić władców mocy, którzy wyciskając z niewolników ostatnie poty, pławili się w przepychu i gnuśnieli w lenistwie.

Im mocniej nasi przodkowie gnębili zwykłych, tym częściej wybuchały bunty, ale wtedy, pięćset osiemnaście lat temu, buntownicy uzyskali nad nami poważną przewagę – kryształy blokujące. I nie tylko to – Bractwo Jedności dysponowało też orężem mocy, które było całkowicie odporne na ich blokery, a które bezlitośnie wykorzystali przeciwko nam. Jakimś pocieszeniem było to, że nie mogli nas zniszczyć za jednym zamachem – trochę trwało, zanim pokonali ostatnich obrońców starego systemu. Pomimo usilnych starań wycięcia nas w pień wielu mocarzy zdołało się ukryć – przynajmniej wtedy było to względnie łatwe – dziś byłoby to niemożliwe. Po pewnym czasie okazało się, że wśród zwykłych obywateli gwałtownie wzrosła liczba narodzin dzieci, które mogły władać mocą. Zazwyczaj posiadanie daru mocy można wykryć dopiero między czternastym a szesnastym rokiem życia – pomimo natychmiastowej eliminacji nastoletnich mocarzy w kolejnych latach wcale ich nie ubywało.

W Bractwie w końcu zrozumiano, że choćby nie wiadomo jak mocno modlili się do swego jedynego prawdziwego boga, zawsze będą się rodzić Agrosjanie mogący władać mocą. Na nowo więc przemyślano kwestię doktryny wytępienia mocarzy, zamieniając ją na doktrynę testu, przy czym różne frakcje różnie to rozumiały. Różnice były na tyle duże, że w pewnym momencie nastąpił podział na niebieskich i czarnych habitów. Ci drudzy pozostali przy praktyce mordowania nieletnich, u których wykryto potencjał łączenia się z mocą. Niebiescy tego zaniechali, ale za to wypalali nam na policzkach piętna władców mocy oraz zmuszali do noszenia w widocznym miejscu osobistych kryształów blokujących. No i oczywiście nieustannie nas kontrolowali. Kiedy nastały bardziej cywilizowane czasy, zaniechano wypalania piętna, a potomkom rodów, które przetrwały czystki, pozwolono wrócić do dawnych tytułów.

Niestety, chociaż liczba królestw popierających czarnych habitów malała, przetrwali do dziś i mają się bardzo dobrze w jednym z supermocarstw. Skrzywiłem się przy tej myśli, bo nawet my, spiskujący przeciw Bractwu, zdawaliśmy sobie sprawę, że przez długie lata nie będziemy mogli nic zmienić w Unii Narodów Wyzwolonych. Najpierw musieliśmy przekonać obywateli tych bardziej cywilizowanych krajów, że czasy się zmieniły i mocarze powinni móc korzystać z mocy, ku publicznemu pożytkowi. Wprawdzie baron at`Distalon chciałby dla nas znacznie więcej – władzy absolutnej, ale na szczęście jego poglądy podzielali nieliczni.

W oczekiwaniu na rozmowę z regentem rozejrzałem się wokół. W tajnym pomieszczeniu, za krzesłami i niewielkim stolikiem, stały regały, na których leżały wzmacniacze i dżiny z umieszczonymi w nich kryształami mocy. W każdej chwili mogliśmy skorzystać z ich wzmacniającej siły w walce przeciw habitom, co zdecydowanie podnosiło nas na duchu. W pierwszych latach przygotowań do rebelii Bractwo mogło zgnieść nas jak byle robaka – dzisiaj byliśmy uzbrojeni po zęby. Środek sali był pusty. Kamienna mozaika na podłodze przedstawiała Duogan: dwie czteroramienne gwiazdy nałożone na siebie, wyglądające jak pojedyncza ośmioramienna gwiazda. Pod mozaiką spoczywała figurka skoczka pustynnego, oczywiście z umieszczonym w nim średnim kryształem mocy. Mozaika wraz ze skoczkiem była potężnym dżinem skoczni, który pozwalał w mgnieniu oka przenosić kilkanaście osób lub kilka ton wyposażenia do innej skoczni. W kilkunastu najważniejszych dla nas miastach skocznie były przygotowane do szybkiego ich użycia, ale jeszcze ani razu z nich nie skorzystaliśmy, mimo że na pamięć znaliśmy procedurę inicjacyjną oraz wiedzieliśmy, jak nimi sterować. Mieliśmy zbyt duże obawy, że ich uruchomienie wywoła alarm gwiaździstego trela, w które wyposażone były wszystkie siedziby Bractwa. Z powodu tego wykrywacza zakłóceń mocy nigdy zbyt głęboko po nią nie sięgaliśmy, ale teorię kontrolowania wielu aspektów mocy zgłębialiśmy bardzo dokładnie.

Długo nie czekaliśmy, lustro zafalowało, jakby ktoś wrzucił kamień do spokojnej wody, by po krótkiej chwili ukazał się w nim nieskazitelnie czysty obraz siedzącego na fotelu księcia regenta. Zerwaliśmy się z Dirkiem z krzeseł i kłaniając się, przywitaliśmy się zgodnie z etykietą.

 

 

Zdecydowanie to nie był mój najlepszy dzień. To, co detektyw H`Ollk mówił, jednym uchem wlatywało, drugim wylatywało – zresztą nie przekazywał niczego nowego.

– …dostaliśmy też raport z ostatniego z miast, z którego pochodzą robotnicy budujący domy dla przesiedleńców. – Monotonny głos detektywa działał usypiająco. – Tamtejsza komenda również nie potwierdziła, by na ich terenie grasował ktoś o choćby w miarę przybliżonym schemacie działania. Biorąc pod uwagę wszystkie dotychczas znane nam fakty, zabójcą najprawdopodobniej jest ktoś miejscowy. Niemal na pewno mieszka we wschodniej części miasta lub w jednej ze wschodnich wiosek.

– I jak mi powiedział przydzielony panu do konsultacji brat Toris, nie ma najmniejszego śladu świadczącego o tym, by w zabójstwa był zamieszany władca mocy. „Czego bardzo żałuję, bo mógłbym zdobyć dodatkowe punkty w Pierwszej Twierdzy” – dodałem w duchu. Niestety, dzielnica mocarzy mieściła się w zachodniej części Enstill, ponadto praktycznie wszystkie ich domy i mieszkania były pod naszym mniej lub bardziej ścisłym nadzorem, więc tym bardziej było mało prawdopodobne, by któryś z nich był seryjnym mordercą.

Ciemnowłosy, atletycznie zbudowany detektyw z modnym wśród oficerów sumiastym wąsem oraz o grubych, krzaczastych brwiach wyglądał jak dyskotekowy bramkarz, a przy tym emanował kompetencją – choć może niekoniecznie dzisiaj. Według raportu przysłanego z Pierwszej Twierdzy był to niezwykle zdolny detektyw, dopiero u progu kariery, ale już z dużymi osiągnięciami.

W Komendzie Głównej na szczęście rozumiano, że popularny zimowy kurort nie mógł sobie pozwolić na bezkarne grasowanie psychola po mieście. Po drugim zabójstwie przysłali zespół fachowców specjalizujących się w tego typu sprawach.

– Nie mamy też żadnych dodatkowych śladów związanych z czwartym porwaniem, a że minęło już kilka dni… – Detektyw zawiesił głos.

– Dziewczyna jest już martwa albo wkrótce będzie.

– Niestety – westchnął wyraźnie zmęczony.

Widać było, że ostatnio niewiele spał. Mimo że oddałem do jego dyspozycji dwie drużyny braci, którzy i tak nie mieli nic do roboty, to wraz z miejscową policją i swoimi ekspertami nic nie wskórał. Zabójca tak doskonale zacierał za sobą ślady, że nasuwało się podejrzenie, że używał mocy. Nieważne, że robiłby to w obecności kryształów blokujących, to tylko zaostrzyłoby apetyt na jego schwytanie. Niestety, na ciałach zamordowanych młodych kobiet nasi eksperci nie znaleźli choćby odrobiny śladu korzystania z mocy, którą zabójca musiałby wcześniej nielegalnie uaktywnić. Ponieważ nikt nam znany nie mógł wchodzić w rachubę, musiałby to być mocarz, u którego w młodości nie wykryto powiązania z mocą, a to zdecydowanie wydawało się mało prawdopodobne. Każde państwo ściśle współpracowało z Bractwem i praktycznie każdy dzieciak po ukończeniu czternastego roku życia był przez kilka kolejnych lat co roku testowany pod kątem posiadania daru władania mocą. Od ponad dwustu lat nie trafił się ani jeden przypadek dzikiego mocarza.

Według mnie wniosek był jeden – zabójca był zwykłym zjadaczem chleba. Fakt, był cholernie sprytnym draniem, ale z drugiej strony według psychologa niestaranne ukrywanie ciał świadczyło o podświadomej chęci bycia schwytanym. Niemniej, dopóki nie zostanie aresztowany, miałem obowiązek przydzielić do śledztwa naszego eksperta, a główny śledczy musiał składać mi sprawozdania z prowadzonego dochodzenia.

– A co z ruchomym superlaboratorium, które panu obiecano, detektywie?

– Jest już w drodze. Powinno tu dotrzeć pojutrze w południe.

– Jedna z nielicznych korzyści tej przeklętej planetoidy –

westchnąłem. – Pierwsze z wielkich laboratoriów kryminalistycznych, które przeniesiono na kółka, a które teraz bardzo się nam przyda. Już nie będziemy musieli wysyłać tak daleko próbek do specjalistycznego badania i czekać nawet kilka dni na wyniki.

– Niestety, wątpię, by z obecnych śladów dowiedzieli się czegoś więcej, ale przy następnym porwaniu będą bardzo pomocni. Dziesięć kamer wysokiej rozdzielczości podesłanych nam przez komendę również. Zamierzam je zamontować za lustrzanymi szybami, żeby zabójca nic nie podejrzewał, a my w końcu może zdobędziemy solidniejszy trop.

– Czyli nie przeniesie pan obecnych kamer, żeby lepiej śledziły drogi wyjazdowe z miasta?

– Chcę, by zabójca myślał, że ma do czynienia z durnymi policjantami, co to dwa do dwóch nie umieją dodać, i by nadal korzystał z luk w systemie nadzoru.

– Bo tam będą na niego czekały ukryte kamery – wpadłem mu w słowo, zrozumiawszy. – Czyli musimy poczekać na piąte porwanie, żeby go złapać na gorącym uczynku.

Detektyw milczał dłuższą chwilę, a jego grube brwi zbiegły się, jakby był z czegoś niezadowolony.

– To da nam jakieś pięćdziesiąt procent szans na jego schwytanie. Obawiam się, że dopiero przy kolejnym porwaniu go złapiemy.

– Biedne dziewczyny. – Pokiwałem głową ze smutkiem. Drań wybierał na ofiary młode kobiety wyglądające na osiemnaście-dwadzieścia jeden lat, do tego ładne. – Tylko czy dziennikarze tyle wytrzymają? Na razie milczą, ale przy kolejnej ofierze któraś z redakcji może nie wytrzymać.

– To by nam cholernie popsuło szyki, bo jeżeli drań przyczai się na kilka lat, następnym razem będziemy musieli zacząć niemal od zera.

Kiwałem głową ze zrozumieniem, ale i tak moje myśli ciągle zbaczały ku zupełnie innemu tematowi. Detektyw H`Ollk w końcu to zauważył.

– Widzę, przeorze, że coś innego zaprząta pańską głowę. Czy mogę ośmielić się zapytać, co to takiego?

– Aż tak to widać? – Uśmiechnąłem się kwaśno. – Tak, może pan spytać, zwłaszcza że wkrótce i tak musiałbym to oficjalnie zgłosić, więc i tak by się pan dowiedział. – Wziąłem głęboki oddech. – Otóż wczoraj miała do mnie przyjechać dwójka starych przyjaciół. Jeden z nich mówił, że chodzi o coś niezwykle ważnego. Pociąg przyjechał do Enstill zgodnie z rozkładem, ale ich w nim nie było. Pomyślałem, że po drodze nastąpiła zmiana planu, dlatego dziś rano zadzwoniłem do przyjaciela, który miał się dosiąść po drodze. Odebrała jego żona i potwierdziła, że odprowadziła męża na stację i że na pewno wsiadł do wagonu. Nawet przez krótką chwilę rozmawiała z jego znajomym i pomachała im na pożegnanie, stąd mój niepokój.

– I mówi pan, że nie dotarli na miejsce? Dziwne.

– Bardzo dziwne. Oczywiście mogli wysiąść po drodze, ale jestem pewien, że poinformowaliby mnie o tym, tak jak wcześniej poprosili, żebym czekał na nich na dworcu.

– Hm, słyszę w pana głosie, że żart raczej też nie wchodzi w rachubę, czyli sprawa i tak do nas trafi. Dokładnie rzecz biorąc, do miejscowego komendanta, a że on i tak by o wszystkim nam powiedział, możemy spokojnie skrócić drogę służbową.

Przytaknąłem, a detektyw kontynuował:

– No cóż, teraz i tak stanęliśmy w martwym punkcie, spokojnie mogę oddelegować dwóch oficerów do tej sprawy. Może jak na pewien czas oderwą myśli od seryjnego mordercy, wrócą z nowymi pomysłami i świeżym spojrzeniem.

– Byłbym wdzięczny, gdyż jak pan słusznie zauważył, nie wierzę, żeby znajomi robili sobie ze mnie żarty, zbyt długo się znamy.

– Jak tylko wrócę na komendę, przyślę ich do pana. A skoro już nie mamy nic więcej do omówienia…

– Tak, tak, dziękuję. – Wstałem, by pożegnać detektywa. Był to utalentowany śledczy z całkiem prawdopodobną perspektywą awansu na Głównego Komendanta Federacji w odległej przyszłości, warto było pielęgnować z nim dobre kontakty.

Ukłonił się, wymieniliśmy się pożegnalnymi formułkami.

Jak tylko zamknęły się za nim drzwi, usiadłem nieco uspokojony, wiedząc, że tajemnicze zniknięcie przyjaciół wkrótce zostanie wyjaśnione. Miałem przy tym nadzieję, że może jednak wysiedli po drodze, by w jednym z miast coś tam kupić lub zobaczyć, i jedynie zabrakło im czasu, by mnie powiadomić o opóźnieniu. Westchnąłem i spróbowałem skierować myśli na inne tory. Ułożyłem plan zajęć do końca dnia. Do czasu pojawienia się obiecanych oficerów poczytam raporty z podsłuchów, a po pracy pójdę do świątyni jedynego prawdziwego boga. Pomodlę się za szczęśliwe odnalezienie przyjaciół i za to, by zabójca zlitował się nad ostatnią ofiarą i ją wypuścił, zamiast przez kilka dni powoli żywcem ćwiartować.

 

 

Romantyczna muzyka towarzyszyła ostatniej scenie, w której bohater na tle zdewastowanego najwyższego piętra biurowca namiętnie całował się ze swoją byłą żoną. Obraz zniszczeń częściowo przysłoniły snujące się po podłodze kłęby pary, które szerokim strumieniem wydobywały się z wyrwanej z sufitu rury. Co to była za para i czemu miała służyć w biurowcu, za cholerę nie miałam pojęcia, ale cóż, kino rządziło się swoimi prawami. Film zakończył się klasycznie, wredny mocarz został zrzucony z dachu z połamanymi rękami, więc nie mógł skorzystać z mocy, by uchronić się przed śmiertelnym upadkiem. Do tego była żona bohatera ponownie zakochała się w dzielnym, całkiem zwykłym obywatelu, który nawet nie przeszedł w Bractwie szkolenia z technik obrony przed dzikimi mocarzami, ale i tak załatwił władcę mocy, jakby był wspaniałym fachowcem. „Niezwykle realistycznie, nie ma co” – pomyślałam sarkastycznie. Zapewne w następnej części popularnej serii „Szklanej Mocy” z rękawa wyskoczy kolejny dzikus, pakując się wprost na dzielnego strażaka Dramonta, na przykład na lotnisku, żeby demolka była bardziej oryginalna. Chociaż po cichu śmiałam się z naiwnego scenariusza, musiałam przyznać, że akcja potrafiła wciągnąć. Ewentualnie tak zadziałała na mnie stara dobra magia popularnego aktora. Magia oczywiście nie w sensie korzystania z mocy – ot, zwykła charyzma.

Mimo że film leciał już drugi tydzień, a to był środek tygodnia, kino było w połowie zapełnione. Niektórzy na pewno przyszli na seans po raz drugi albo i trzeci. Jak tylko pojawiły się napisy końcowe, wszyscy wstali i skierowali się do wyjścia – wszyscy, poza mną i parą młodych kochanków, których od pewnego czasu miałam na oku, a którzy bez żenady całowali się równie namiętnie jak filmowi bohaterowie. Nie obserwowałam ich dlatego, że zazdrościłam dziewczynie przystojnego faceta, ale dlatego, że chciałam usłyszeć pewną konkretną wymianę zdań między nimi.

Tak swoją drogą, wysoki, szczupły blondyn o promiennym uśmiechu spokojnie mógłby konkurować z pierwszoligowymi aktorami, podbijając liczne niewieście serca. Pod tym względem dziewczyna miała się czego obawiać, nawet gdyby narzeczony zapewniał ją co chwila, że kocha ją nad życie i dałby się za nią pokroić na plasterki. Nie tylko był przystojny, ale będąc inżynierem budowlanym, miał w najbliższych latach zapewnioną dobrze płatną pracę. Ponieważ był niezły w swym fachu, niedawno dostał awans, z którym wiązała się konieczność przenosin do stolicy. Większość rzeczy już spakował, na upchanie reszty po walizkach miał jeszcze dwa dni. Dziewczyna chciała jechać razem z nim, ale głupia gęś przejmowała się dotychczasowym pracodawcą. Wiedziała, że na swoje miejsce tak szybko nie znajdzie zastępstwa. Z drugiej zaś strony, wiedziała, że do końca sezonu pozostały jeszcze tylko czterdzieści cztery dni, a więc nie tak znowu dużo. Wmawiała sobie i narzeczonemu, że to niezbyt długa rozłąka, przecież mieli przed sobą całe życie.

Według mnie czterdzieści dni to całkiem dużo, żeby jakaś obrotna panna zawróciła facetowi w głowie. Ot, choćby studentka inżynierii na stażu – gościu miałby z nią więcej wspólnego niż z ładną, i nic więcej niż tylko ładną, dziewczyną z gór. Dwudziestotrzylatka musiała podświadomie mieć podobne myśli, bo często jęczała narzeczonemu, że chciałaby z nim pojechać już teraz.

Wiedziałam o tym wszystkim, bo od kilku dni ich podsłuchiwałam. Niestety, nie miałam okazji podsłuchać jej marudzenia w miejscu publicznym, nie miałam więc pretekstu, żeby z nimi porozmawiać. Liczyłam, że dziś będę miała szczęście. Jak na razie nie wspomnieli o tym ani przy kasie, ani kupując typowy kinowy zestaw przekąskowy dla dwojga, ani podczas oglądania reklam. Moja cierpliwość została wystawiona na próbę, miałam jednak nadzieję, że nie każą mi zbyt długo za sobą łazić. Siedząc rząd niżej i nieco z boku, zobaczyłam, że skończyli się migdalić.

– Następny film obejrzymy w największym kinie w Vetikonie, kochanie.

– Będę liczyła każde tyknięcie zegara naszej rozłąki, pysiu – wyjęczała dziewczyna, a ja zaczęłam mieć nadzieję, że wreszcie poruszy interesujący mnie temat. – Gdybym tylko mogła w spokoju sumienia odejść ze sklepu. – Jej ciche westchnienie usłyszałabym nawet na drugim końcu sali, tak było głębokie.

– Masz zdecydowanie za dobre serduszko, kiciu. – „Pysiu, kiciu”, flaki zaczęły mi się przewracać. Wysłuchiwanie tych wszystkich mizia-słów było gorsze od filmowych romansideł dla nastolatek. – Jakoś trudno mi uwierzyć, że nikogo nie znajdą na twoje miejsce, przecież dobrze tam płacą, cukiereczku.

– W środku sezonu wszyscy mają dobrze płatne zajęcia, a praca w sklepie mocarzy, i to pod czujnym okiem arystokratów obdarzonych możliwością władania mocą, nie jest czymś, co przyciąga, landrynko. Wiele osób się ich boi lub zbyt nienawidzi, żeby choćby przez chwilę rozważyć możliwość pracy u nich.

– Dobrze, że do końca sezonu zostało już tak niewiele, inaczej kazałbym ci to rzucić i pakować walizki, racuszku.

„Cukiereczku, landrynko, racuszku” – dość tego, zaraz rzygnę. Im bliższy był dzień rozstania dwojga zakochanych, tym więcej padało miziaków. Za rok i tak zapomną, jak bogatym repertuarem się posługiwali.

– Przepraszam, że przeszkadzam – wtrąciłam się, odwracając się do nich – ale usłyszałam, że z chęcią odeszłabyś ze sklepu mocarzy. – Popatrzyli na mnie, najwyraźniej nie wiedząc, jak zareagować. Kułam żelazo, póki gorące. – Akurat tak się składa, że znam się bardzo dobrze na handlu i sługolach, a w moim przypadku sezon narciarski właśnie się kończy. Z przyjemnością mogłabym cię zastąpić, a ty ze swoim narzeczonym nie musielibyście się rozstawać, choćby na chwilę. – Miałam ochotę dodać, że dla niej będzie lepiej, jak od pierwszego dnia przypilnuje chłopaka w stolicy, gdzie przecież można przebierać pośród pięknych dziewczyn, które z chęcią zajmą się obiecującym inżynierem, ale wiedziałam, że byłoby to przegięcie.

– To wspaniała wiadomość, Tess – rzucił chłopak, jeszcze nie do końca wierząc w ich szczęście. Nie dziwiłam się jego reakcji, w końcu kompletnie się tego nie spodziewał, szczególnie w kinie.

– Ee… tak, to wspaniała wiadomość. – Dziewczyna również wydawała się oszołomiona nieoczekiwaną propozycją. – Więc znasz się na przedmiotach mocy?

– Obudzona w środku nocy mogę wymienić wszystkie cechy dowolnego wspomagacza lub dżina. Może zrobimy tak – Nie dałam im chwili na myślenie, musiałam tę sprawę załatwić pozytywnie. – Przyjdę jutro do sklepu tuż po jego otwarciu i hrabia, o ile dobrze pamiętam, to mocarz z hrabiowskim tytułem prowadzi tutejszy sklep, niech sam oceni, czy jestem w stanie cię zastąpić. Ja zostanę tu dłużej, a wy, gołąbeczki – tfu, udzielił mi się ich słodki nastrój – nawet na chwilę się nie rozstaniecie i będziecie mogli wspólnie poznawać uroki wielkiej stolicy.

Uśmiechnęłam się od ucha do ucha, starając się wyglądać niewinnie, chociaż działałam z perfidnym wyrachowaniem. Kiedy tylko dowiedziałam się, że mogę w tak bardzo prosty sposób zbliżyć się do arystokratycznej elity mocarzy, nie było siły, żebym przepuściła taką okazję. Właściwie gdyby nie awans młodego inżyniera, przewidywałam dla dziewczyny kilka wariantów jej przedwczesnego odejścia z pracy – wariantów, których na pewno nie chciałaby poznać. Gdyby tylko wiedziała, co dla niej szykowałam…

– Tak, tak, to brzmi rozsądnie – odparła już bardziej zdecydowanie, choć w głowie na pewno kłębiło się jej wiele myśli, bo w końcu, gdy chodzi o moc, o przypadku raczej nie ma mowy. Niemal byłam pewna, że argument w postaci nieopuszczania narzeczonego nawet na chwilę w tym momencie był najmniej istotny. Właściwie było mi obojętne, co myślała, najważniejsze, że chwyciła haczyk. – Przed otwarciem sklepu porozmawiam z hrabią, uprzedzę, że jest ktoś chętny na moje miejsce. Jeżeli spełnisz wymagania, ze spokojnym sumieniem będę mogła wyjechać.

– Znakomicie, a więc jesteśmy umówione – rzuciłam, wstając, żeby nie musieć dłużej wysłuchiwać ich przesłodzonej gadki. – Do jutra! Muszę się jeszcze przygotować do spotkania – kłamałam jak z nut.

– Do jutra! Dziękujemy! – Pomachali mi na odchodne.

 

Dzień 2.

 

Nowa praca

Autobus zatrzymał się z piskiem hamulców przypominającym skrobanie metalowymi pazurami po szkolnej tablicy. Drzwi otworzyły się z głośnym sykiem. Wyszłam z zimnego pojazdu, odczuwając wyraźną ulgę. Choć poprzednio na pewno przyjechałam tu innym autobusem, wrażenia były identyczne – oba pojazdy warczały, trzeszczały i brzęczały, sprawiając wrażenie gruchotów gotowych rozpaść się w każdej chwili. Zupełnie jakby je zbudowano w epoce pary i dwadzieścia lat temu zaprzestano konserwacji.

Z trzech linii autobusowych w Enstill linia numer jeden przecinała dzielnicę mocarzy i jak się dowiedziałam od miejscowych, zawsze jeździły na niej najstarsze, najmniej sprawne autobusy. Złośliwość kierownictwa tutejszych zakładów transportu publicznego była oczywista, tyle że odczuwali ją jedynie zwyczajni, niezamożni obywatele miasta. Z dwudziestu przystanków dwa znajdowały się tutaj, ale mocarze i tak przemieszczali się własnymi autami. Autobusami w zdecydowanej większości jeździli mieszkańcy zachodnich wiosek i to oni cierpieli katusze przez czyjąś złośliwość.

No cóż, jeżeli dostanę pracę w sklepie hrabiego, a byłam tego pewna, będę jeździła z zatyczkami w uszach, tak jak kierowca i większość pasażerów. Ruszyłam raźno, by się rozgrzać. Miałam spory kawałek do przejścia, bo oczywiście władze miasta nie ułatwiały dostępu do tego stosunkowo popularnego miejsca.

Pałac hrabiego at`Durann znajdował się daleko od przystanku i nie było żadnych oznakowań ułatwiających dotarcie na miejsce. Ale turyści i tak tutaj trafiali, choćby po to, by zrobić sobie pamiątkową fotkę na tle pałacu. Wielu dawało się skusić szyldowi sklepu ze sługolami, przy okazji dowiadując się, że mogą zwiedzić pałac. Ta ostatnia atrakcja była dostępna tylko jeden dzień w tygodniu i do tego tak tania, że nigdy nie brakowało chętnych. Mało kto wiedział, że zarówno ceny biletów, jak i program zwiedzania zostały uzgodnione z Bractwem. Każdy mocarz, który chciał sprzedawać przedmioty mocy, musiał urządzać wycieczki po swym pałacu lub zamku. Kto nie posiadał wystarczająco wiekowego budynku, nie mógł się ubiegać o pozwolenie prowadzenia sklepu.

Władcy mocy nie mieli wyboru, ale byli zadowoleni, sklepy przynosiły spore dochody. Sługole były nie tylko modne, ale obok złota i szlachetnych kamieni traktowane przez wiele osób jako lokata kapitału. Jak wynikało z szeptanej propagandy, po Dniu Zagłady nie miały stracić na wartości. Szeptano też, że wraz z upadkiem planetoidy blokery stracą swe hamulcowe właściwości, więc kupując przedmioty mocy, wielu miało nadzieję przypochlebić się mocarzom. Bractwo zdecydowanie dementowało tę plotkę, ale ludzie wiedzieli swoje.