Krajobrazy mojej duszy. Księga VI. Codex Gigas - Jarosław Bzoma - ebook

Krajobrazy mojej duszy. Księga VI. Codex Gigas ebook

Jarosław Bzoma

5,0

Opis

Jarosław Bzoma urodził się w 1961 roku. Jest lekarzem. Na studiach zaczął pisać poezję, z którą debiutował w roku 1984 na łamach dwutygodnika społeczno-kulturalnego Kamena. Krajobrazy to jego debiut prozatorski.

Krajobrazy to cykl 6 tomów, w których autor zadaje pytania i stara się dać odpowiedź na fundamentalne psychologiczno-filozoficzne zagadnienia metafizyczne, epistemologiczne i ontologiczne dotyczące człowieka. To sokratejski przewodnik po tym, co ludziom znane i nieznane, czego chcieliby się dowiedzieć o sobie samych, a co często leży na pograniczach i peryferiach ludzkiej świadomości. Co leży w zakresie naszego poznania, a co być może na zawsze pozostanie tajemnicą.

Dlaczego nasze spotkanie z Chrystusem poprzez Jezusa ma taki traumatyczny charakter?
Co nas czeka na przyszłym Sądzie Ostatecznym?
Czy śniąc progresywnie możemy dotrzeć do tronu Boga i rozmawiać z jego strażnikami, sześcioskrzydłymi serafinami?
Dokąd zaprowadzi mnie podróż w głąb świetliście kryształowej struktury nieprzejawionego Boga?
Czy każdy z nas może stworzyć własny wszechświat, w którym zamieszka po śmierci, stając się jego demiurgiem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 948

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Księga szóstaKsięga Wyjścia[1]

„Nic nie potrafi usunąć mi z umysłu przekonania, że ten świat jest dziełem jakiegoś mrocznego boga, którego cień sam przedłużam, i że do mnie należy wyczerpanie wszelkich konsekwencji przekleństwa wiszącego nad nim i nad jego dziełem”.

 

Emil Cioran, Zły demiurg

 

W sensie kosmologicznym tą ciemnością jest ciemna era – okres w życiu wszechświata poprzedzający agregację cząstek i rozbłysk gwiazd. W sensie metafizycznym, gdzie czas i przestrzeń są jedynie iluzją umysłów, to nieprzerwanie trwająca Nicość poziomu ósmego. W jej głębi spoczywa Źródło.

Ja również doświadczyłem owego mroku, o którym mówi nie tylko Cioran, ale i Jan od Krzyża. Na szczęście nie zagnieździł się w mojej świadomości na długo. Kończąc piątą księgę, jak przypuszczałem wtedy, ostatnią, obawiałem się, że zawiodłem Państwa oczekiwania. Nie potrafiłem ominąć raf czyhających na każdego, kto zgłębia sens swojego istnienia. Zamiast dotrzeć do odpowiedzi na pytanie, czy Bóg istnieje, czy też nie, uwikłałem się w absurdalne rozważania na tematy najzupełniej fantastyczne, niemieszczące się w granicach naukowej rzetelności, w kulcie której zostałem wychowany. Sam nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć na swoje usprawiedliwienie. Może jedynie to, że nie stało się tak, jak tego oczekiwałem, wyruszając w tę drogę, zaopatrzony we współczesny aparat logiczny i jaki taki zapas wiedzy książkowej. Jedno sobie chyba jednak wyjaśniłem. Wszystkie religie czerpią z tego samego źródła. W związku z tym jedyną sensowną odpowiedzią, jakiej mogę udzielić na etapie, na którym się znalazłem, jest ta, że albo świat duchowy tak właśnie wygląda, albo błąkamy się jedynie po labiryncie naszych umysłów, ze zrozumiałych względów podobnych do siebie u wszystkich ludzi, co Jung określił zanurzeniem się w nieświadomości zbiorowej.

Wydawałoby się, że bez odpowiedzi pozostało jeszcze tylko jedno pytanie, które pomogłoby wybrać właściwy kierunek na rozstaju tych dróg, chyba równie interesujące, jak pytanie o istnienie Boga: Czy świadomość istnieje u podstaw materii i jest swego rodzaju „niecząstką”[2] dającą początek tej najbardziej elementarnej, fizycznej, czy też powstaje jako wynik relacji pomiędzy nieświadomymi molekułami na odpowiednio wysokim poziomie komplikacji ich połączeń?

 

Poprzednią księgę zakończyłem rozważaniami o zmianie, jaką szykuje nam i naszemu solarnemu Demiurgowi Wielki Budowniczy. Zmiany mają dotyczyć świadomości ludzi na poziomie społecznym i indywidualnym. Brzmi to bardzo niepokojąco i warte jest głębszej refleksji.

Istnieją dwa nurty. Niedane mi było dzielić radosnej nadziei na świetlaną przyszłość pierwszego z nich, drugim zaś jest apokaliptyczny sposób widzenia przyszłości, ten chyba nie może być jedynie wyrazem niechęci głoszących go proroków do innych ludzi. Tak jak pierwszy na pewno nie jest wyrazem lekkomyślności i płonnych nadziej pozostałych. W czasie różnych form obcowania z naszym wnętrzem rozumienie tamtej strony jest zatem przejawem jednej z dwóch tendencji, jakie istnieją w Przejawieniu. Wyrazem pierwszej z nich jest przeczucie, które pozwala nam rozwijać w sobie nadzieję na świadome życie wieczne, a drugiej – wizja celowego pozbycia się świadomości bytowania gdziekolwiek. Każde bowiem bytowanie świadome jest cierpieniem. To drugie przypomina samobójstwo świadomego bytu. Kojarzy się nie najlepiej, bo staramy się na duchowym poziomie przyłożyć do tego procesu etyczną miarkę, jaką stosujemy do oceny wyborów życiowych. Dlatego chrześcijaństwo tego rodzaju poglądy, w których mieści się i buddyzm, i ateizm, nazywa kulturą śmierci. Przysparza sobie w ten sposób sympatyków niemających ochoty rozstawać się ze swoim ja. Ci, którzy pragną zniknięcia swojego ja, przeciwnie – rozpoznali w jego trwaniu przyczynę cierpienia. Obydwie grupy noszą jednak głębokie przekonanie, że będą mogły doświadczyć obydwu stanów osobiście. Jest w tym jakiś głęboki paradoks!

Niech jednak taka konstatacja nadto nas nie uspokaja, wszak bierzemy udział w dramacie nakreślonym na skalę kosmiczną! Jedną z tych postaw możemy nazwać tendencją progresywną – soteryczną, drugą zaś regresywną – nirwaniczną. Na końcu mojej pracy przedstawię Państwu również trzecie rozwiązanie – lateralizujące, nazwane przeze mnie udziałem w Przestrzeniach Wolności, a nawet ich tworzeniem, ale na razie nie będę zdradzał istoty tej ostatniej z postaw.

 

Wielką pomocą w przełamaniu impasu, który, niewiele brakowało, zakończyłby moje poszukiwania, okazało się zetknięcie z Książką o niczym Johna D. Barrowa. Czytając przeprowadzone przez niego krótkie charakterystyki stanu falowego i korpuskularnego cząstek elementarnych, zrozumiałem, że tu chodzi o ten sam mechanizm konstytuujący jednostkę i jej byt lub niebyt: „Po pierwsze (energia) jest skwantowana w atomach i nie przyjmuje wszelkich możliwych wartości, a tylko szereg tych ściśle określonych, których odstęp wyznaczony jest przez nową stałą przyrody, określoną jako stała Plancka”[3].

 

Ta stała to granica nieprzekraczalna dla naszej ludzkiej percepcji!

 

„Po drugie wszystkie cząstki posiadają aspekt falowy. […] Kiedy długość fali kwantowej jest znacznie mniejsza od fizycznego rozmiaru cząstki, będzie się ona zachowywać po prostu jak cząstka, ale gdy długość fali przekroczy rozmiary cząstki, kwantowy aspekt falowy zaczyna być dominujący dla zachowania się cząstki i jest źródłem nowych zjawisk. Zwykle wraz ze wzrostem masy długość fali kwantowej spada i jest mniejszy od rozmiarów cząstki, która zachowuje się na sposób niekwantowy lub «klasyczny» – po prostu jak cząstka”.

 

„Kiedy więc mówimy, że cząsteczka zachowuje się jak fala, nie powinniśmy myśleć o niej jak o fali na wodzie albo fali dźwięku. Bardziej właściwe jest myśleć o niej jak o fali informacji albo prawdopodobieństwa, jak o fali zbrodni albo paniki. […] Kiedy fala elektronowa przechodzi przez nasze laboratorium, oznacza to, że z większym prawdopodobieństwem wykryjemy w nim elektron. […] Dokładnie to pokazują wyniki wielokrotnie ponawianych pomiarów – nie ten sam wynik za każdym razem, ale wzorzec wyników, z których jedne są bardziej prawdopodobne od drugich”.

 

Gdy zastąpiłem słowo „cząstka” słowem „świadomość”, zacząłem rozumieć, skąd bierze się tak cenione przez wielu z nas skwantowane, transcendentne pojmowanie samego Boga. Nasze pojmowanie Boga również ogranicza jakaś stała Plancka, jakieś koło hermeneutyczne, zapętlenie naszego rozumowania. Zaczynam rozumieć, jaki jest mechanizm pojawiania, dostrajania się Świadomości do poszczególnych bytów.

Co znamienne dla naszych czasów, w fizyce kwantowej pojawia się również kwestia immanencji i jej relacji wobec transcendencji.

Philip Kerr określił ową boską cechę cząstek subatomowych w następujący sposób:

 

„Możesz to nazwać superpozycją, jeżeli chcesz. A nawet jeśli nie chcesz, tak to się nazywa. Superpozycja jest jak Bóg, ponieważ obiekt kwantowy zajmujący jednocześnie kilka różnych stanów może być wszędzie w jednym momencie. Superpozycja jest rodzajem immanencji. Bez tych superpozycji obiekty kwantowe po prostu zderzałyby się ze sobą i nie mogłaby istnieć trwała materia”[4].

 

W ostatniej części mojej pracy będziecie Państwo zatem świadkami zanurzenia się w nicości poziomu ósmego. I chociaż wydaje się to nieprawdopodobne, poznacie w sposób symboliczny jej struktury. Czy to będzie autentyczne Nieprzejawienie przedstawione mi przez przewodników w sposób symboliczny? Sami Państwo ocenicie.

 

Kiedy zadaję pierwsze pytanie, które rozpocznie tę najdalszą z podróży, jeszcze nie zdaję sobie sprawy, że gdy je formułuję, znaczy to tyle, że to odpowiedź szuka do mnie dostępu. To ja mam zostać przekonstruowany, jeżeli informacja nie będzie w stanie pomieścić się w moim umyśle. Wielu wizjonerów, wieszcząc zdarzenia, jakie mają dotknąć całą ludzkość, najczęściej nie było świadomych, że w pierwszym rzędzie wizja dotyka ich personalnie, a jej odniesienie do innych ludzi jest jedynie wyrazem konkretnej tendencji, w jakiej wszyscy uczestniczymy.

 

Proszę cię, Szirin, odpowiedz na pytanie, czy zbliża się koniec świata istot myślących logicznie.

Siedzę po drugiej stronie ulicy Zana. Pod ścianą Media Marktu. Druga strona ulicy to pojęcie względne. W każdym razie siedzę naprzeciw trzech wieżowców oddzielony od nich ulicą. Kiedyś mieszkałem z rodzicami na dziesiątym piętrze jednego z nich. (Oczywiście to proste na jawie stwierdzenie faktu, jak i inne wzięte z dziennej świadomości zdarzenia i przedmioty w snach mają swój wyraz metafizyczny!) W jednym z trzech wieżowców, w tym po lewej stronie ekranu, mieszkają moi rodzice (z dziesiątego piętra). Teraz nastały nowe czasy i wszystko zostało wyremontowane. Elewacje wieżowców wyglądają inaczej niż w moim dzieciństwie. Wieżowce we śnie są pokryte metalizowanym, lśniącym sidingiem, okien na elewacji pozostało niewiele. Ledwie kilka po lewej na dolnych piętrach i dwa okna od strony kuchni rodziców (prawa strona elewacji) na dziesiątym piętrze. Jakieś pojedyncze okno ocalało również na piętrze dziewiątym.

Z dzieciństwa pamiętam, że nad piętrem rodziców nie było już kolejnego piętra, tylko płaski dach, i mały kiosk maszynowni na jego środku wystawał niewiele ponad jego połać, jak gruby, niewysoki komin. Teraz po tych unowocześnieniach przybyło jedenaste piętro z dużymi oknami, obecnie „maszyniści” mają stamtąd piękne widoki, na dodatek nad nimi jest jeszcze kopuła wypiętrzonego wyżej dachu, która ma łagodny (!) szpic. Podobnie jest w dwóch pozostałych wieżowcach po prawej stronie. Wszystkie przeszły modernizację i mają teraz dodane jedenaste piętro, a nad nim przeszklony strych i łagodny szpic.

Opowiadam o tym wszystkim mężczyźnie, który przysiadł się do mnie z lewej strony. Przed nami stoi stolik, na którym przekładam kartki czy plasterki czegoś do jedzenia. Mężczyzna to dawny poeta, taki trochę zbuntowany jak Stachura. Po pewnym czasie orientuję się, że przysłuchuje się tej rozmowie, a właściwie mojemu monologowi, jeszcze ktoś trzeci, jeszcze bardziej z lewej, ale już niewyraźny. Mówię „Stachurze”, że przyjezdni z Zachodu nie rozumieją, o co ten cały szum, ta degradacja za panowania poprzedniego porządku (!). Wszystko przecież teraz jest nowe i błyszczące. Opowiadam więc, że zaprowadziłem takiego jednego „nierozumiejącego” do wnętrza bloku rodziców, bo pomimo tego, że jestem już na swoim i nie mieszkam z rodzicami, to zachowałem jeszcze klucze do drzwi na dole. Przybysz mógł obejrzeć wnętrze klatki schodowej. Nie chciał uwierzyć, jaki jest w niej bałagan, a kiedy otworzyłem windę, omal nie zwymiotował. Poeta, który siedzi obok mnie, przyznaje mi rację.

Sen przechodzi płynnie w inną scenografię. Uczestniczę w święceniu pokarmów. Świątynia przypomina parter bloku rodziców, ale widzę, że do święcenia używana jest tylko jedna winda, ta z lewej strony. Windy z prawej strony w ogóle we śnie nie ma. Windę obsługuje Anioł (!). Wpuszcza do windy ludzi z koszykami, a potem zamyka za nimi drzwi. Oni na dobrą sprawę chyba nigdzie tą windą nie jadą, po kilku chwilach święcenia, kiedy stojący po lewej stronie windy obsługujący Anioł otwiera drzwi ponownie, ci, którzy weszli do „poświęcalni”, wysiadają z powrotem na parterze. Nie odbyli zatem żadnej podróży (!). Ja wraz z towarzyszącą mi grupą osób również chcę dopełnić tego rytuału, ale nie mam chęci wsiadać osobiście, wstawiam jedynie koszyk, ustawiając go pod lewą ścianą windy. Anioł nie ma do mnie o to żadnej pretensji. Jedyną odmiennością w jego zachowaniu jest to, że kiedy po poświęceniu wyjmuję koszyk, Anioł opowiada – anonsuje jego zawartość. Pozostali, którzy byli święceni wraz z zawartością koszyków, wymykają się, korzystając z okazji prawą (!) stroną. Anioł, opowiadając (!) zawartość mojego koszyka, mówi podniośle:

– To są twoje pokarmy i soki.

Gówno prawda, myślę sobie. W zamieszaniu, aby zdążyć ze święconym, powkładałem do koszyka, co miałem pod ręką. Fakt, że po prawej stronie koszyka jest jakieś jedzenie, a po lewej dwie butelczyny. Pewnie ich zawartość Anioł wziął za soki. Tymczasem w jednej z butelek jest oliwa, a w drugiej w połowie niedopita whisky. Ciekawe, czy Anioł wie, do czego służy alkohol. A może nie chciał robić mi wstydu? W każdym razie poświęcono całą zawartość. Chociaż może jednak wiedział, co mówi, przecież jedno i drugie to w jakimś sensie soki roślin. (We śnie nie pamiętam o symbolice butelek będących sennym przedstawieniem dusz.)

Ciekawe, że winda nie ruszyła z parteru na żadne z wyższych pięter, ludzie tylko wchodzili, chwilę postali i wychodzili. Przez cały czas przebiegu ceremonii mam niewyraźne, bliżej nieokreślone nawroty świadomości do pokoju po lewej, z którego tu przyszliśmy. Ktoś za mną do niego wchodzi. W pokoju panuje atmosfera bałaganu, pakowania się, chodzenia w pośpiechu do łazienki po prawej stronie. Ogólne zamieszanie, jak przed podróżą.

Sen bez budzenia mnie przechodzi w trzeci rozdział. Tak jakby nawiązywał do pokoju, do którego bezwiednie wracałem przed święceniem i po nim.

Opycham się naleśnikiem z mięsem, stojąc twarzą zwrócony w stronę głębi ekranu śnienia. Mam w ręce kilka opakowań z tymi naleśnikami, wszystkie są napoczęte. W każdym z nich pozostało jeszcze po jednym czy dwa. Chcę je wszystkie zjeść, zanim pójdę na kolację/audiencję (chodzi chyba właśnie o to święcenie!). Po mojej prawej stronie siedzi znajomy z pracy, technik. Opowiada, że kiedyś na próbę przed treningiem, a nie przed właściwymi zawodami bokserskimi, zjadł bardzo mało. Jeden plasterek czegoś tam i coś innego, też w małej ilości (jego opowieść wyświetla się przed moimi oczami jak film), może to jakiś napój? Dodaje, że miał po takim skromnym posiłku ogromny przyrost mocy. Zapewnia mnie, że to nie było złudzenie.

Na samym końcu snu ktoś zjada plastry ułożone jeden na drugim. W tle słyszę słowa, jakieś zdanie o młodych w piekle.

Budzę się i przypominam sobie z trudem jeden sen po drugim. Najdziwniejsze jest to, że sny przypominam sobie od ostatniego do pierwszego. Tu zapisałem je we właściwej kolejności! Tak mi się przynajmniej wydaje. Bardzo mnie te sny uspokoiły.

Ciekawe, że wieżowiec naszej Świadomości będzie teraz po remoncie ślepy, wyjąwszy dolny poziom z oknami i górny poziom zarezerwowany dla boga z dziewiątego piętra i boga z dziesiątego. Najbardziej mnie zaskakuje informacja, że są jeszcze jacyś maszyniści nad dziesiątym poziomem, czyli na piętrze niby-jedenastym, a nad tym wszystkim jaszcze jakaś czapa na piętrze niby-dwunastym. W dodatku takich konstrukcji jest więcej! W moim śnie są jeszcze dwa podobne wieżowce. Oczywiście rozumiem, że ten bóg jest o sześć pięter znaczniejszy niż szef z czwartego, Demiurg naszego układu słonecznego!

Bardzo ciekawy jest proces uświęcania mnie chyba dlatego, że żywy uczestniczę w tym procesie jedynie swoją reprezentacją (koszykiem), a nie całym ciałem. Koszyk przypomina kształtem dwie półkule mózgu, zatem to ten poziom uczestniczy w tej chwili w uświęcaniu. To on jest poddawany procesowi wymiany na firmowy.

Zapytam jeszcze o te sprawy!

Pytam, czy rzeczywiście będę musiał zamienić na firmowe jedno ze swoich ciał (mentalne). O co chodzi z tym niewchodzeniem do windy?

Były już próby introdukowania tego gatunku do ogrodu zoologicznego, ale spełzły na niczym. Co prawda okres przeżycia był coraz dłuższy, ale zawsze kończyło się przedwczesną śmiercią zwierzęcia.

Pada odniesienie do dziwnego ciągu: 15–150–1500…

Budzę się. Jednym słowem wejście na wyższy poziom wraz z umysłem i jego przypadkowym wyposażeniem jest mimo podejmowanych przez wyższe czynniki wcześniejszych prób niewykonalne. Zachowanie ciała mentalnego (4) powodowało, że można było przebywać na wyższych poziomach jedynie do tysiąca pięciuset lat? Dlatego należy zamienić go na poziom „firmowy”? Zasnąłem.

Jestem w stolicy. Jadę samochodem, ale znowu nie mogę trafić na skręt w lewą stronę. Zawsze ginie mi z oczu pomiędzy innymi domami i koniec końców trafiam na jakąś szeroką drogę biegnącą w poprzek tej, którą jadę, ale to już jest za daleko. To chyba jakaś droga tranzytowa (granica 5/6).

Wysiadam z samochodu. Właściwie wysiadamy, bo okazuje się, że towarzyszy mi żona. Taktyka, jaką obraliśmy, jest chyba taka, że wrócimy na piechotę, prawą stroną, kilka przecznic i potem będziemy szli z powrotem w kierunku samochodu, aż zauważymy ten skręt w lewo. (Odwrócenie o sto osiemdziesiąt stopni.) Idziemy, ale zamiast w lewo patrzę głównie na prawo, bo są tu jakieś muzea i w ogóle jest ciekawiej. Jakieś dziwne są te muzea, szczególnie jak na stolicę budowaną zazwyczaj z rozmachem. Muzea są w małych drewnianych chałupkach. Jedne drzwi i jedno okienko! (Jakaż nędza w porównaniu z wielkim muzeum po lewej stronie, z innych snów!) Pierwsze z muzeów minęliśmy zdezorientowani, ale kiedy minęliśmy drugie, mówię do żony:

– Zawróćmy, to może być ciekawe.

Chałupka ma drzwi w węższej ścianie, przylegającej do ulicy. To muzeum to jakaś karczma/jakiś zajazd. Wracamy kilka kroków i wchodzimy. W środku chałupa już nie wygląda tak skromnie. To wielka brama o łukowatym sklepieniu. Pod ścianami wyeksponowano starożytne przedmioty (rzymskie?). Na końcu bramy, po jej prawej stronie, stoi kustosz. Kiedy zbliżamy się do niego, pyta, czyby nas nie oprowadzić. Odpowiadam, że nie ma potrzeby, że tylko zaszliśmy z ciekawości. Próbuję odczytać inskrypcję za plecami kustosza, potem zawracam w lewo i pod przeciwległą ścianą czytam drugą inskrypcję. Tu stoi inny zwiedzający bramę. Żona jest ciągle po mojej lewej, nieco z tyłu, właściwie cały czas stoi na środku i się rozgląda, ja „orbituję” dokoła niej.

Żona nie bardzo się orientuje, co to właściwie jest. Ja mówię do niej głośnym szeptem, takim, aby i obydwaj mężczyźni też mogli to usłyszeć:

– To jakaś odmiana ekstatycznego chrześcijaństwa!

Żona chyba nie zrozumiała, bo zadaje swoje pytanie ponownie. Teraz powtarzam swoją odpowiedź już prawie na głos. Żona lubi ortodoksję, więc zaczyna być tym zainteresowana, ale niestety musimy iść dalej, czas nagli.

Wychodzimy na ulicę i skręcamy w prawo, czyli w kierunku, w którym szliśmy wcześniej. Widać już samochód. Zaparkowałem go, nie wjeżdżając do zatoczki, bo w niej jest wielka kałuża (to dziura z dawnego snu, do której mędrzec wkładał kij). Na jej końcu co prawda stoi kilka samochodów ustawionych prawidłowo, ale mój stoi bokiem do chodnika i w sporej odległości od krawężnika. Rozmawiamy o tym, że chyba ten deszczowy front przyniesie w końcu zmianę (!) pogody. Może na słoneczną? Żona zdjęła buty i idzie na bosaka. Trochę się martwię, bo chyba nie mamy niczego, czym by mogła wytrzeć nogi, kiedy wsiądzie do samochodu. Idę za żoną po krawężniku, tak aby nie zamoczyć swoich butów.

Niestety, nie udało się nam znaleźć zakrętu w lewą stronę. Za dużo jeszcze myślę samodzielnie, nie prosząc nikogo o pomoc. Domyślam się przeznaczenia wielu rzeczy, ale ta samodzielność powoduje, że omijam sedno (kałużę).

To domena religijna, a właściwie jej myślokształtna reprezentacja stworzona przez rzymskich kustoszy. Stajenka licha, ale jedynie z zewnątrz. Symboliczną kałużę zapewne będę musiał kiedyś przekroczyć.

Pytam o zakręt w lewo, ten, którego nie mogę zauważyć.

Całą noc śni mi się coś bardzo intensywnie, ale niczego mimo kilku przebudzeń nie mogę zapamiętać!

Pytam z wyrzutem, dlaczego tak się stało, o co tam chodziło. Czy naprawdę nie mogę mieć świadomości tych spraw, a jedynie dostęp symboliczny z niższych poziomów?

Zasypiam i…

Przekaz: Chwała dzieli się na stoły!

Budzę się. Coś o tej chwale było, ale dlaczego teraz znowu wraca ta sprawa? Stoły to płaszczyzny, więc chwała jest wielopłaszczyznowa, ale czy wielostopniowa? Kiedyś śniłem coś w rodzaju biblioteki, w której przy wielu stołach siedziały trudne wtedy dla mnie do zidentyfikowania byty. Ale dlaczego niczego więcej nie zapamiętałem ze snów tej nocy? Zasypiam.

Przekaz: Jedni z drąga, który otrzymują, robią oszczep, a inni wędkę! (To wyraźne odniesienie do mędrca wtykającego kij w kałużę. Mogę zatem wniknąć w sedno, czyli Źródło, jak oszczep albo wyciągnąć z niego informację, jak robi się to przy pomocy wędki.)

Zasypiam, zastanawiając się, czym jest sam drąg.

Obraz: Przechodzę z lewej strony na prawą, mijam słupy wbite w ziemię, w jednym szeregu biegnącym z głębi ekranu ku obserwatorowi. Mam odczucie, że niczego więcej tutaj nie ma do mojej dyspozycji. Tylko te słupy! Kiedy te drągi/słupy są w formie statycznej, są latarniami!

Głos: To słupy prezentowe.

Budzę się. Intuicyjnie wyczuwam, o co chodzi. To szereg latarni, które prowadzą nas do zrozumienia. Takie szczeble oświecenia, tyle że z jakiegoś powodu ustawione są do mojej płaszczyzny patrzenia pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. To niby ma jakiś sens, szczególnie jeżeli dodać do tego stopniowanie chwały.

Proszę o szersze wyjaśnienie znaczenia słupów i rozwinięcie tematu.

Idziemy w głąb ekranu śnienia polną ścieżką. Nieco w dół. Słyszę przed sobą jakiś dźwięk, gdzieś daleko przed nami, z lewej strony, pomiędzy zabudowaniami. Ten dźwięk jest niepokojący. To nie karetka pogotowia, a raczej straż pożarna (czerwień poziomu 5). Towarzyszy mi po lewej stronie ktoś niewyraźny, jakby ktoś nowy, kogo jeszcze nie znam. Mam do dyspozycji specyficzną drabinę, drąg, na który mogę się wspiąć, aby mieć lepszy widok z jego szczytu. Na pewno dojrzę przyczynę tego hałasu. (Tłumaczą mi to już łopatologicznie, utwierdza mnie to jeszcze bardziej w autentyczności sennych przekazów.)

Za nami idzie jakaś inna para. Kiedy się odwracam, dość daleko za mną, po lewej stronie, idzie mężczyzna ubrany na ciemno, bliżej nas, po prawej, idzie jasna kobieta. Nie wiem, z czego wynika jej jasność. To nie jest świetlistość. Raczej wygląda, jakby była nieubrana, naga. Ale z tej odległości trudno ocenić to jednoznacznie. To para przyjazna naszej parze! (To wędka i oszczep.) Wypowiadam imię mężczyzny, tak jakbym je przywoływał z pamięci snu.

Włażę teraz na swój słup, z jego szczytu widzę całą przestrzeń poniżej dużo dokładniej. W miejscu, gdzie uliczka odchodzi w lewo od tej, którą idziemy (to jej nie mogłem poprzednio zlokalizować, będąc na niższym poziomie), na środku skrzyżowania leży niewielki przedmiot o geometrycznym kształcie. Dźwięk nie wydobywa się z niego, pochodzi z czegoś ogromnego, ukrytego pomiędzy domami właśnie w tej uliczce, odchodzącej na lewo. To coś jest ogromne, ale mimo to wciąż jeszcze jest ukryte przed moim wzrokiem pomiędzy dachami domów. (Dostrojenie jest jeszcze zbyt niskie.) Tymczasem dogania nas para, która szła za nami. Może przywołało ich moje wspomnienie imienia mężczyzny?

Będąc na szczycie drąga, jesteśmy z moją towarzyszką w kabinie, jakie są montowane na żurawiach budowlanych. Kiedy się odwracam do tyłu, aby spojrzeć na podążających za nami, widzę w okienku po mojej prawej stronie twarz. Twarz jest kilka razy większa, niż byłaby normalnie. Czuję, ale tego nie sprawdzam, że jasna kobieta, która towarzyszyła ciemnemu mężczyźnie, podeszła z drugiej strony do mojej niewyraźnej towarzyszki. Patrząc na ogromną twarz po mojej prawej stronie, pytam sam siebie, kto to jest. Nie wypowiadam jednak tego pytania na głos. Słyszę jego odpowiedź, ale nie wiem, czy mężczyzna porusza ustami, ponieważ widzę tylko górną część jego twarzy, i to w niewielkim wycinku:

– To ja, Izajasz (!).

Tak, to jego zawołałem, ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę z pełnego brzmienia tego imienia. Imię zostaje wypowiedziane niezbyt precyzyjnie, jakoś tak jak „Isaja”. To podobna nieokreśloność jak przy prezentacji imienia Szirin.

Izajasz mówi dalej:

– Mam dla ciebie hiobowe wieści!

Nietrudno się domyślić, że w tym momencie budzę się gwałtownie. Nie mogę zasnąć przez dobre kilkanaście minut. Analizuję, czego mogłyby dotyczyć te złe wieści.

Przysypiam płytko (poziom ZR, bliski ziemskiemu dostrojeniu, muzułmańscy interpretatorzy snów twierdzą, że mimo swojej pozornej płytkości ten poziom jest pełniejszym łącznikiem ze Źródłem niż głębsze sny. Najbardziej przez nich cenione jest wizyjne śnienie na jawie. Ma to sens, ponieważ kiedyś objaśniono mi, że ZR są strzeżonymi przez symbole kanałami do wysokich poziomów).

Stoję przed bramą swojego domu na wsi, trzymam w ręku kawałek czegoś, co przypomina miskę, ale to jest chyba… sklepienie czaszki mojej żony (!). Nie mogę pojąć, jak mogli mi wydać kawałek żony. W szpitalu przecież nigdy się tak nie robi?!

Widzę męskie spodnie. Ktoś stoi z mojej prawej strony. Ja patrzę na jego nogi z poziomu osoby klęczącej. Na takiej wysokości mam głowę. (Spadłem na niski poziom percepcji i teraz jestem na poziomie nóg Izajasza!) Z prawej ku lewej nadjeżdża jakaś platforma, na której przywieziono dwa białe przedmioty. To przeprowadzka. Dziwię się nawet trochę, że się nie poobijały o siebie w czasie transportu. Z lewej strony widzę duży biały blok, wielkości bardzo dużej lodówki. Ten blok ma wytłoczenie biegnące z góry na dół, w linii prostej. Wiem, że ten przedmiot mogę na razie odsunąć od siebie, ale będę mógł do niego kiedyś powrócić.

Zmiana przestrzeni, a zatem i symboliki. Widzę windę, która gwałtownie hamuje na sprężynach oporowych na samym dole szybu. Stanowisko, z którego obserwuję windę, jest na zewnątrz niej, pomiędzy (!) ścianami szybu i windy.

Budzę się na dobre i mówię sam do siebie:

– Niech mi się już nic nie majaczy, chcę zasnąć głębiej i zobaczyć coś konkretnego. Chyba że ten biały geometryczny przedmiot i winda to to samo, co widziałem z góry na skrzyżowaniu? To z jego powodu nie widzę dalszej drogi na lewo, kiedy jestem na niskim poziomie! Ponieważ droga biegnie do góry, a nie w lewo?!

Zasypiam.

Stoję naprzeciw drzwi. Drzwi są jakieś dziwne. Jak gdyby, nie dotykając futryny, wisiały w jej świetle. Tak, w świetle, dosłownie, ponieważ pomiędzy futryną a drzwiami widzę narastającą jasność. Gdyby nie drzwi, pewnie byłbym przez nią oślepiony! (Ciekawe, bo oznaczałoby to, że przedmiot ze skrzyżowania to takie drzwi wielowymiarowe, na dodatek mają w sobie coś z Nigredo!)

Wchodzę do wąskiego, ciemnego korytarza (to ta sama szczelina z szybu windy, jak i drzwi witrażowych z dawnych snów opisanych w księdze piątej). Po prawej majaczą mi jakieś osoby. Pytam swojego przewodnika stojącego po lewej stronie:

– Co tu się robi?

Przewodnik odpowiada:

– Różnie. Zrzuca się z siebie! Jedni wujka, inni ciotkę albo jeszcze kogoś innego.

Budzę się. Jeszcze za wcześnie na analizę snu, ale te drzwi ze światłem naokoło, a co najważniejsze: z możliwością wejścia w nie jak do windy (!), przywodzą mi na myśl Wielkiego Czarnego/Nigredo/najwyżej (8) usytuowany ludzki cień, o którym pisałem w piątej księdze. Funkcja i sposób obrazowania są niemal identyczne. Zasypiam głęboko.

Jadę z żoną ulicą Zana. Jedziemy autobusem. Na wysokości Media Marktu, przed samym przystankiem (w miejscu, gdzie niedawno siedziałem obok poety), widzę, jak samochód wyjeżdżający na Zana z ulicy podporządkowanej potrąca na samym zakręcie psa (!). W tym miejscu oprócz psa kłębią się jakieś szmaty i skorupa koloru kości (kawałek czaszki mojej żony, zapewne górny fragment głowy Złotego Króla z poziomu >8!). To jakieś dziwne miejsce. Wczoraj w tym samym miejscu inny pojazd, jadący w tym samym kierunku, co my teraz, zaczepił o znanego mi, a chyba nawet jeszcze bardziej mojej żonie, innego poetę. Poeta miał na nazwisko Wildstein! (Oczywiście to element pamięci snu głębszego we śnie płytszym.)

Autobus, którym jedziemy, nie zatrzymuje się na miejscu zdarzenia, tylko jedzie jeszcze kilkadziesiąt metrów na wprost i staje na swoim końcowym przystanku (budynki Zakładu Ubezpieczeń Społecznych po lewej stronie). Jedziemy na końcowy, ponieważ żona umówiła się z kierowcą, jeszcze wczoraj, na naprawę aparatu fotograficznego. Chyba upuściła go przez nieuwagę, a potem wyciągnęła z niego jakąś część (sklepienie czaszki?) i nie potrafi go teraz uruchomić. Podchodzimy do kabiny kierowcy. Żona podaje mu aparat i oderwaną część. Mam trochę żalu do żony, że nie zwróciła się o tę naprawę do mnie!

Kierowca od razu wie, o co chodzi, i przystępuje do pakowania aparatu i oderwanego elementu do niewielkiego pojemnika, pewnie po to, aby nie zgubić oddzielonego elementu. A może to jest pojemnik scalający, reperujący? (To chyba ma tłumaczyć również, do czego służy senna winda. Do reperacji wkładanych do niej części!) Kierowca, spoglądając na mnie, mówi:

– Trzeba czasem sobie jakoś dorobić.

Korzystając z okazji, pytam kierowcę, czy nie słyszał, co się stało wczoraj z tym potrąconym mężczyzną. Kierowca odpowiada, że już nie żył, jak go potrącano. Trochę mi się to wydaje dziwne, może kierowca miał na myśli, że zmarł na miejscu?

Wysiadamy z autobusu i wracamy, idziemy w stronę przystanku, czyli z lewej strony na prawą. Trochę wymuszając na sobie płacz, zaczynam rzewnie szlochać, mając na uwadze śmierć bliskiego żonie poety! Żona wydaje się spokojna, ale jest mi wdzięczna za moje wzruszenie! Mówię do niej:

– Patrz, człowiek wyobraża sobie swoją śmierć w sposób heroiczny, a tu taki głupi wypadek i koniec!

Budzę się, ale nie jestem jakoś specjalnie wzruszony. Chyba trochę udawałem na potrzebę chwili! Pies (a chyba jeszcze bardziej suka) to znany mi już strażnik granicy 8/9. Zasypiam, pytając: Cóż to za poeta, który pojawia się w moim śnie już drugi, a właściwie trzeci raz w ciągu ostatnich nocy?

Przekaz: Zawsze w takich okolicach pojawia się para osób patrolujących ulicę, zawsze są po cywilnemu i pytają, czy wezwać policję. Oni nie udzielają pomocy, tylko ją wzywają!

Budzę się. Pytam retorycznie: I co z tego? Lepiej powiedz mi, kim był, albo jeszcze lepiej, kogo symbolizuje w moich snach ten poeta.

Głos: Przecież ona była mężatką!

Obraz: Widzę, jak powoli, na lewo, odjeżdża ciężarówka, która tylną oś ma dziwnie przesuniętą ku przodowi. Nawis, jaki tworzy skrzynia ładunkowa z tyłu, jest absurdalnie duży! Nie widzę szoferki.

Głos dodaje: Wzornictwo, wypisz wymaluj, florenckie!

Zajmujący moją lewą stronę towarzysz (poeta?) mojej sennej żony zginął. Poprzedniego zdaje się zastrzeliłem ja, osobiście! Tamten wyglądał jednak jak gestapowiec, a ten był sympatyczny, może jedynie nieco zbyt melancholijny. Teraz poetę potrącono niezrównoważoną ciężarówką. Może dlatego moja nowa przewodniczka, z lewej strony, jest jakaś niewyraźna. Nowa i jeszcze się do niej nie przyzwyczaiłem!

Pytam, o co w tym wszystkim chodzi. Czyżbym permanentnie mordował przewodników z lewej strony?! Zasypiam.

Głos: Skoncentruj się!

Obraz: Widzę, jak para tancerzy kręci się w piruecie. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ta para kręci się do góry nogami, tak jakby tancerze wirowali, stojąc na suficie!

Dobra, skoncentruję się. Widać równowaga jest tej nocy w cenie. Ale jeżeli dobrze myślę, to ta druga granica jest odwróceniem wszystkiego do góry nogami (złote sklepienie czaszki z księgi piątej widziane od wewnątrz). Izajasz i jego biała kobieta, pies i poeta, ja i moja przewodniczka to te same postacie? To ja i mój cień, nieco inny na każdym z pokonywanych poziomów!

Obraz: Po prawej stronie, pod ścianą, stoi jakieś urządzenie, wielkości szafy albo wysokiego pianina.

Przekaz: To urządzenie jest złe, w takim sensie, że nie wiadomo, jak się do niego zbliżyć, bo jest rozsierdzone. Trzeba go w końcu uchwycić zębami!

Co ja mam przez to rozumieć?

Przekaz: Jak się już do niej zaczynam przyzwyczajać, traktuję ją z sympatią, ona natomiast uważa, że jesteśmy parą! (Jednym słowem przewodnik z lewej ma tendencję do zbytniego przywiązywania się do mnie! Następuje moment, kiedy trzeba go zagryźć – zjeść, jak mi poradzono w przypadku sondy braci Bijal Hewa) – aby nie był dla mnie już więcej powstrzymującym moją podróż strażnikiem. Trochę to przypomina szamanizm!)

Obraz: Nieco na lewo widzę pięć patyków wbitych w deskę w jednej linii.

Głos: Deszcz pięćset stopni!

Budzę się. Skupienie nic nie pomogło. Czyżby to była miniatura słupów/latarni/słupów obserwacyjnych? Deszcz pięćset stopni?!? Zasypiam.

Widzę, jak do mojego samochodu na fotel obok mnie, kierowcy, wsiada staruszek i mówi do mnie:

– Ranisz mnie!

Głos/przekaz/obraz: Kiedy wsiadam do twojego (treść przekazu jest kierowana do mnie) samochodu, cały aparat/urządzenie mam przed sobą. Strzelam pociskiem przed siebie, a ty biegniesz za nim jak dziecko! Mimo to jest to dla ciebie bezpieczne, bo pocisk leci szybciej niż dźwięk. Ty jak dziecko biegniesz za dźwiękiem tunelem, który zakręca w lewo i powraca do miejsca, w którym rozpocząłeś pościg za falą dźwięku, będącą tylko dźwiękową pozostałością, śladem po wystrzelonym pocisku.

Budzę się. Jednym zdaniem gonię po tunelu w kształcie litery O miraż wystrzelonego pocisku. (Oszczep i wędka z poprzednich snów? Gonię dźwięk w lewą stronę. To kierunek, który potrafi uwięzić naszą świadomość na poziomach granicznych. Za skrzyżowaniem, którego nie mogłem na niskim dostrojeniu pokonać, tam gdzie droga prowadziła w lewo, słyszałem ten dźwięk!) Mogę zapewne doświadczyć tylko wtórnej fali, która pozostała po czystym dźwięku. To echo, czyli obserwacja wysokiego poziomu z poziomu niższego dostrojenia. Zasypiam.

Coś naprawiłem w swoim domu, dwie rzeczy (nie potrafię sobie po obudzeniu przypomnieć, co to było!). Teraz wychodzę przed dom drzwiami. Robię to tyłem! Dlatego też nie muszę się odwracać (!), aby zobaczyć, że dach również wymaga naprawienia!

Budzę się. Ooo! Jednak udało się wyremontować poziom mentalny (4), który symbolizuje mój dom. No może nie całkiem, pozostaje jeszcze naprawa górnej, wierzchniej warstwy tego poziomu. Ciekawe, czy naprawa miała związek z eliminacją kolejnego przewodnika z lewej strony, czy ze zrozumieniem sytuacji. Zasypiam.

Obraz: wchodzę (przodem) do wąskiego pomieszczenia. Jest ciasno, bo kilka osób siedzi pod obiema ścianami i na jego końcu (jest ich chyba pięć?).

Głos: Coście wszyscy tak usiedli naraz? My tutaj naraz załatwiamy jedną sprawę!

Budzę się. Dziękuję bardzo, że się ktoś w końcu tym zajął. Nie mam przecież umysłu zdolnego pojmować tamtą rzeczywistość wielotorowo!

 

 

FLORENCJA

 

Z Wikipedii, wolnej encyklopedii:

 

„Florencja – [miasto] założone przez Etrusków jako Faesulae, zburzone przez Sullę w 82 p.n.e. Następnie odbudowane przez Juliusza Cezara w 59 p.n.e. jako kolonia dla byłych żołnierzy i nazwane Florentia. Zabudowa tego okresu została założona na planie obozu wojskowego. Z tego okresu pochodzi zachowany szachownicowy układ ulic”[5].

 

To chyba chodzi właśnie o ten militarny, brutalnie porządkujący aspekt florenckiej estetyki.

 

„Izajasz (ur. ok. 765, zm. do 701 p.n.e.) – jeden z największych proroków Starego Testamentu”[6].

KSIĘGA IZAJASZA

[…]

KSIĘGA GRÓŹB I POKRZEPIENIA KU POPRAWIE[7]

[…]

„1. ZNISZCZENIE ZIEMI I SĄD (24, 1–23). Zniszczenie ziemi i jej mieszkańców z powodu przekraczania prawa Bożego (1–6). Ustanie wszelka radość, zniszczone będą miasta (7–13). Radość i uwielbienie sprawiedliwych (14–16a). Nowy opis grozy zniszczenia, po którym Bóg obejmie królestwo na Syjonie (16b–23).

24

 

Oto Pan rozproszy ziemię i obnaży ją i utrapi oblicze jej, i rozproszy mieszkańców jej.

I będzie jak lud, tak i kapłan, a jak sługa, tak i pan jego; jak służebnica, tak i pani jej; jak kupujący, tak i ten, który sprzedaje; jak pożyczający, tak i ten, który bierze pożyczkę; jak który się upomina, tak i ten, który jest dłużny.

Rozproszeniem rozproszona będzie ziemia, a drapiestwem rozdrapana będzie, bo Pan powiedział to słowo.

Płakała i ustała ziemia i omdlała: ustał świat, omdlała wyniosłość narodu ziemi.

A ziemia splugawiona jest od mieszkańców swoich, gdyż przestąpili zakon, odmienili prawo, złamali przymierze wieczne.

Dlatego przekleństwo pożre ziemię i będą grzeszyć mieszkańcy jej; dlatego będą szaleć uprawiający ją i mało ludzi zostanie.

Posmutniało winobranie, zachorował winny szczep, wzdychali wszyscy, którzy byli wesołego serca.

Ustało wesele bębnów, ustało wykrzykiwanie radujących się, umilkł słodki dźwięk cytry.

Nie będą popijać wina ze śpiewem, gorzki będzie napój pijącym go.

Starte jest miasto próżności, zamknięty każdy dom i nikt nie wchodzi.

Wołanie będzie o wino po ulicach, opuszczone jest wszelkie wesele, zabrana jest radość ziemi.

Zostało w mieście spustoszenie, a upadek zawali bramy.

Bo tak będzie wpośród ziemi, wpośród narodów, jak gdyby trochę oliwek, które zostały, otrzęsiono z oliwnego drzewa, i grona winne, gdy się dokończy winobranie.

Ci podniosą głos swój i chwalić będą; gdy będzie Pan uwielbiony, wykrzykną od morza:

„Dlatego w naukach sławcie Pana, na wyspach morskich imię Pana, Boga Izraelowego!

Z krańców ziemi słyszeliśmy pochwały, sławę sprawiedliwego. I rzekłem: Tajemnica moja dla mnie, tajemnica moja dla mnie, biada mnie! Występni wystąpili, a wykroczeniem występnych wystąpili.

Strach i dół i sidło nad tobą, który jesteś mieszkańcem ziemi.

I będzie: kto ucieknie przed głosem strachu, wpadnie w dół, a kto się wydostanie z dołu, będzie pojmany sidłem; bo się upusty z wysokości otworzyły i zatrzęsą się fundamenty ziemi.

Łamaniem połamie się ziemia, skruszeniem skruszy się ziemia.

Poruszeniem poruszy się ziemia jak pijany, i będzie porwana jak namiot jednonocny; i obciąży ją nieprawość jej, i upadnie, a nie powstanie więcej.

I będzie: w ów dzień nawiedzi Pan wojsko niebieskie na wysokości i królów ziemskich, którzy są na ziemi.

I będą zgromadzeni gromadą jak jeden snopek w dole, i będą tam zamknięci w ciemnicy, a po wielu dniach nawiedzeni będą.

I zasroma się księżyc i zawstydzi się słońce, gdy będzie królował Pan zastępów na górze Syjon i w Jeruzalem, a przed oczyma starców swoich uwielbiony będzie”.

 

Aż by się chciało dodać: Ludzie, opamiętajta się!

 

Wildstein to po niemiecku tyle co dziki kamień, czyli po prostu odłamek, odprysk! Poeta ze snu jest właśnie takim poetą oderwanym od rzeczywistości, czyli prorokiem, tymczasowym przewodnikiem. Czyli cieniem!

Hiobowość wieści jest grubo przesadzona, jak to u Izajasza. Niewiele mnie obeszła śmierć poety! I to chyba ostatecznie mi pomogło. W ciasnym pomieszczeniu/tunelu zrzuca się niechciane role, własne twory urojeniowe i ulega się naprawie. Na pięciu poziomach jednocześnie! Swoje role, ale również związane z nimi towarzystwo strażników niepozwalających na dalszą eksplorację.

Kiedy przestaje się akceptować duchową, lewostronną reprezentację przewodnika prawostronnego („Moja żona ma go za męża!”), ten jego aspekt musi zginąć i zostać zastąpiony nowym, o większym zasięgu? To bardzo ważny moment, bo wynika z tej analizy, że byty duchowe z lewej strony wymieniają się, wykorzystują jedynie maskę stałej przewodniczki (w moim przypadki żony) z prawej, bliższej ciałom z kręgu wewnątrzkauzalnego. Wrażenie, że ja i moja przewodniczka z prawej regulujemy ten proces, jest zapewne pozorne. To sprzężenie zwrotne! Niemożność znalezienia uliczki w lewo sygnalizowała niewydolność relacji duchowej z przewodnikiem lewostronnym na tym konkretnym poziomie. „Spalił” się w zbyt wysokiej energii poziomu/chwały, do jakiego dotarliśmy z żoną – uosobowionym obrazem (ubraniem) przewodnika z prawej. Deszcz pięciuset stopni! Przekroczyliśmy granice pięciu słupów (są już małe, z tego poziomu wyglądają jak patyki). Przypomniano mi również, że wszystko dzieje się do góry nogami. Wejść w światło ciemnym tunelem albo tyłem (jak lądownik rakiety) to ciekawy pomysł. Wymaga to jednak współdziałania pięciu poziomów świadomości równocześnie.

Należy zaznaczyć, że do bramy zacząłem zbliżać się już na końcu księgi piątej. Brama wtedy również wydawała się bardzo ciemna z powodu światła, jakie wydobywało się z jej wnętrza. Przypominała łuk triumfalny, bramę chwały!?

Następnej nocy jeszcze przed zaśnięciem uzyskuję potwierdzenie, i to dwukrotne, prawidłowości moich wniosków. Kiedy zdrzemnąłem się, siedząc przed telewizorem, zobaczyłem, jak moja podziałka nałożyła się w zupełności na podziałkę, która stanowiła matrycę. Sen powtórzył się dwukrotnie, raz za razem. Teraz dopiero można zacząć wypełniać faktami kratki nakładających się na siebie podziałek (florenckich?).

Zasypiam głębiej.

Uczestniczę w zjeździe absolwentów (!). W sumie na zjeździe odbyło się kilka spotkań, ale nie mam zdolności przeniesienia ich treści na jawę. Właśnie jestem na ostatnim pożegnalnym spotkaniu. Jak zwykle wiele przemówień. Zostaliśmy obdarowani garniturami (!), teraz zdaję sobie sprawę, że właściwie obecni są sami mężczyźni! Wszystkie garnitury są jednakowe, w szaro-czarne pionowe paski (!). Trochę się zdziwiłem, że teraz, już jako starych absolwentów, którzy dawno poszli w świat (!), szkoła postanowiła odziać nas w jednakowe „mundurki”. Wszyscy się ze sobą żegnają, tyle tylko, że ja nikogo z nich nie znam! Po prawej widzę podobnego do mnie wyobcowańca, podchodzę do niego i żegnam się z nim wylewnie. Siłą rzeczy zaczynam czuć do niego sympatię i chęć zaprzyjaźnienia. Tymczasem ów nieznajomy mówi:

– No, no, tylko nie zaprzyjaźnijmy się czasem!

Trochę mnie to zdyscyplinowało, więc żegnam się z nim, podając mu jedynie dłoń! Wychodzę. Docieram do pagórka na starym mieście, tutaj pozostawiłem swoje rzeczy. Stoją tu również dwie budki, podobne do telefonicznych. (Mówiono mi przecież, że kiedyś będę mógł skorzystać z tych dwóch pudeł w trakcie przeprowadzki.) W tej z lewej strony trzymam wyjściowe (!) buty w pudełku. Teraz jestem w ciemnych, dwubarwnych „adidasach”. Trochę to głupio wygląda, sportowe buty i garnitur w eleganckie paski. Nie wiem dlaczego, ale kiedy zdejmuję buty sportowe, próbuję pomieścić je w jednym pudełku razem z tymi wyjściowymi (!). Oczywiście nie udaje się mi ta sztuka. Nie wiem, dlaczego nie przychodzi mi na myśl założenie butów wyjściowych, a w zamian włożenie do pudełka terenowych? Może jeszcze nie mam zamiaru stąd wychodzić? I w planie mam pójście boso? Koniec końców pozostaję w butach turystycznych. Choć, jak już powiedziałem, wygląda to dziadowsko!

Moje wewnętrzne i zewnętrzne zmagania obserwuje stojąca po prawej stronie grupka młodych chłopaków. Nie zaczepiają mnie, nie robią głupich uwag. Odnoszę wrażenie, że mój pasiasty garnitur wzbudza w nich szacunek! To pierwsza niespodziewana korzyść z noszenia tego przyodziewku!

Idę teraz do drugiej budki, po prawej stronie, mijam młodzież i pakuję do budki swoje drobne rzeczy. Nie mam ich zbyt wiele. Odnoszę wrażenie, że ta budka to jest pojazd, którym tu przybyłem. (Czyżby biały blok z wytłoczeniem na ścianie, winda z poprzednich snów?)

Wybrałem się jeszcze, przed powrotem, na mały spacer po okolicy. Nie jest to okolica całkiem mi nieznana, jak za chwilę się okaże. To ulica Orla (!). Przechodząc obok budynku administracji kolei państwowych (!) i prokuratury (!), mijam otyłego mężczyznę w takim samym garniturze jak mój. Właśnie pakuje swoje rzeczy do samochodu. Ma ich tak wiele, że aby mógł się z nimi wszystkimi zabrać, jego żona przyjechała specjalnym samochodem z odkrytą skrzynią. Skrzynia ma dno nieco wypukłe, podzielone na przegródki jak obwoźny stragan (to jego wykrzywione odbicie matrycy). Jestem rozbawiony ilością rzeczy, które mój „kolega szkolny” zabrał na zjazd (!). Żona grubego absolwenta jest podenerwowana i pełna pretensji. Jego samochód stoi wzdłuż krawężnika, a ona cofnęła swoim tak, że zaparkowała przed nim w poprzek. Pewnie po to, aby łatwiej było ładować jago graty, ale on jest z jakiegoś powodu niezadowolony. Może z powodu bycia przez nią kontrolowanym? Kiedy ich mijam, gruby poznaje mój pasiasty garnitur. To najwidoczniej druga z funkcji, jaką pełni to ubranie. Widać chce zyskać we mnie sprzymierzeńca i popisać się przed żoną. W czasie krótkiej prezentacji chwali się przed nią, że jestem pisarzem i napisałem już pierwszą swoją książkę! Ja dodaję, gwoli ścisłości, że jedną, ale już prawie w sześciu częściach. Zapisałem niemal trzy tysiące stron. Na pytanie, czego dotyczy treść, wyjaśniam, że to książka mająca podobnie nowatorski charakter jak książka Joyce’a Finnegan’s Wake. Chyba nie bardzo wiedzą, o czym mówię, więc proszę, żeby poszli ze mną do księgarni obok, po lewej stronie (na jawie to budynek Banku Cukrownictwa. Szirin!). Kobieta jednak pod pretekstem pakowania męża zostaje przy samochodach, a my we dwóch idziemy do księgarni.

Wchodzę do księgarni pierwszy. Pytam kobietę stojącą za ladą, ustawioną w głębi, w jej lewym kącie, czy nie mają książki Finnegan’s Wake. Pani proponuje nam tymczasem inną, w jej mniemaniu podobną. Kiedy mi ją podaje, widzę, że jakieś podobieństwo jest, na pewno. Na razie dostrzegam je jednak jedynie w grubości woluminu. Nie znam autora, zerkam na stronę tytułową bardzo pobieżnie. Na tyle pobieżnie, że rejestruję jedynie tytuł zajmujący kilka linijek drobnymi literami. Podobieństwo treści jest względne, ponieważ już przy nieuważnym kartkowaniu widzę wyuzdane rysunki gwaszem w stylu Historii oka, obscenicznego „dzieła” Bataille’a. Za to księgarka zwraca moją uwagę, że Finnegan’s jest w zapowiedziach właśnie tego wydawnictwa, na skrzydełku okładki. Zatem książki rzeczywiście coś łączy. Wydawca! Przeglądam książkę nerwowo, nieuważnie, ale nigdzie nie mogę znaleźć tej zapowiedzi. „Kolega” również zaczyna wykazywać objawy zniecierpliwienia. Ostatecznie z jego strony pójście ze mną do księgarni było jedynie pozą, chciał pokazać żonie, jakich ma znajomych. Oddaję zatem książkę sprzedawczyni, chyba nawet rzucam ją z miejsca, w którym stoimy, tuż przy drzwiach wyjściowych, w kierunku kobiety stojącej za swoją ladą! To należy tutaj do dobrego tonu, podkreśla swobodę i brak pretensjonalności. Oraz skrzydlatość dzieł! Odstawiam na miejsce krzesło, które odsunąłem, aby położyć książkę na stoliku przy drzwiach.

Z tym krzesłem jest jakaś ciekawa sprawa. Dosuwam do stołu oddzielnie siedzisko na czterech nóżkach, a oparcie wsuwam pomiędzy siedzenie a stół. Stawiam je nie do końca precyzyjnie. Oparcie jest teraz nieco przesunięte względem siedziska o kilka centymetrów w prawo. We śnie się nad tym nie zastanawiałem, ale krzesło na pewno nie było popsute, ono tak miało funkcjonować – oddzielnie siedzenie, oddzielnie oparcie. Musiało mieć co najmniej, jako cały zestaw, sześć nóg!

Żegnam się z obsługą księgarni w swoim i „kolegi” imieniu. Mówię, aby wybaczyli nam, starym absolwentom, gdyby było coś z naszej strony nie tak. Kiedy jesteśmy w drzwiach, za swoimi plecami słyszę życzliwą uwagę, żart, jaki wymienia pomiędzy sobą obsługa księgarni. Dotyczy tematu starych i młodych. Nasze wyjście musiało odprężyć całą obsługę. Zmianę nastroju podkreśla również inna muzyka – młodzieżowa zamiast klasycznej. Muzyka cały czas sączyła się niezauważenie w tle, z czego zdałem sobie sprawę dopiero przed samym wyjściem.

Na zewnątrz „kolega” żegna się ze mną zdawkowo i biegnie w noc, w kierunku swojego samochodu i swojej żony. Tak, na dworze jest już ciemno, musieliśmy spędzić w księgarni mimowolnie kilka godzin! Pewnie boi się pretensji swojej żony!? Wydaje się, że chyba nawet podleciałem (!) za nim w powietrzu kilkadziesiąt metrów. Czyżbym chciał na własne uszy usłyszeć ich kolejną małżeńską sprzeczkę?

Budzę się. Zgromadzenie absolwentów i nadanie im wspólnych cech rozpoznawczych. Ciekawe, co z tego wyniknie. Niepokoi mnie kolor tych garniturów – bardzo ciemny i w pasy. Trochę to przypomną fałdzistą zasłonę bytu albo karbowaną tekturę z domu remontowanego przez Wielkiego Budowniczego! Czyżbyśmy składali się jak bogowie w jedną funkcjonalną całość z wielu warstw (słupów/szczebli)? No jasne, przecież o niczym innym od kilkuset stron do mnie nie mówią, tylko o mojej warstwowości. A ubranie to ubranie firmowe, o którym wspominano już wcześniej.

Skoro zostaliśmy jako absolwenci wyposażeni w jednakowe ubrania, to ma to pewnie jakiś konkretny cel. Niech się teraz dowiem, w czym będę uczestniczył.

Śnię dwa długie sny, zablokowane. Niczego nie pamiętam.

Pytam Szirin o jej interpretację niedostępnych snów.

Przekaz + obraz: Aby określić kierunek poruszania się całej grupy (obraz pokazuje, że grupa przemieszcza się na lewo), wystarczy określić pozycję doktora z tuneju (!).

Budzę się. Tuneju? Czy chodzi o dziecięcy sposób wymawiania słowa „tunel”? Doktor z tunelu to pewnie ja albo lecząca mnie winda! To budzi mój niepokój. Czy ja nie jestem markerem jakiejś grupy? Taki znacznik, mimowolny szpieg? Może nie, może chodzi tylko o to, że jest mnie wiele warstw? Zasypiam.

Przekaz: Nastąpią straty korzystne dla ludzkości.

Obraz: Ludzie uciekają w lewą stronę. Biegną pomiędzy drzewami, które wyglądają jak słupy!

Obraz: Stoję z lewej strony jakiegoś budynku/jakiejś sześciennej (!) bryły, w której jest ktoś uwięziony w taki sposób, że jest zintegrowany z nią.

Głos: Przejdźmy do aneksu, który zwolniłby cię nawet z więzienia!

Czuję w tym wszystkim jakiś podstęp.

Budzę się. Pozwolą mi opuścić moją grupę!? Jak? Wyjdę poza swoją duszę? Wygląda to raczej na odwrót, jakby grupa, a nawet jakaś część mojej sennej świadomości opuściła resztę mnie śniącego w windzie. Co prawda mówiono już, że jestem na wystarczającym poziomie organizacji świadomości, aby przetrwać śmierć ciała, a może i niższych ciał subtelnych, ale żeby wyjść z siebie? To głupie. Zasypiam.

Coś mnie tknęło i postanowiłem sprawdzić, co się dzieje z wyjściem z domu, w którym się wychowywałem do siódmego roku życia. Tę furtkę we śnie traktuję jako tylne wyjście, ale w realnym życiu było to jedyne wyjście na ulicę. Już bardzo dawno nim nie wychodziłem, a w snach chyba nigdy. To przeczucie, które mnie poprowadziło do furtki, było wyjątkowo trafne. Kiedy ją otworzyłem, zobaczyłem robotnika, który zbierał swoje narzędzia i resztki kostki brukowej. Właśnie obniżono poziom ulicy, która za furtką biegnie z góry na dół, z prawej na lewą stronę ekranu śnienia. Poziom obniżono bardzo znacznie! Teraz, kiedy patrzę na schodki, jakie pozostały za furtką, widzę, że przestały spełniać swoją funkcję. Utworzyła się stroma pochylnia. Na złamanie karku. Krzyczę do robotnika, że to tak nie może zostać, przy schodzeniu połamię nogi! Niech coś z tym zrobi. Niech weźmie kilka zwykłych płyt krawężnikowych i ułoży z nich schodki. Nie muszą być piękne. Chodzi tylko o to, aby dawało się po nich schodzić na ulicę (Żołnierską – na tej ulicy śniłem kiedyś historię Jezusa). Robotnik jest wyraźnie niezadowolony, dał się złapać i będzie musiał (!) wykonać moje polecenie (!). Czyżby to właśnie był ten aneks do umowy!? Odwrócone wyjście ze starego świata?

Zbiegam ze skarpy i oglądam, jak sytuacja wygląda z dołu. Z dołu wygląda to tak, że stare schodki są małym artefaktem całej tej pochylni, urwiska, które jest pozbawione jakiejkolwiek możliwości bezpiecznego zejścia. Stare schodki zrobiono z terakotowych płytek. Nieco popękanych. Nie przypominam ich sobie z dzieciństwa. Kiedy spoglądam na wejście do sąsiedniej posesji, na lewo i wyżej od mojego domu z dzieciństwa, to ze zdziwieniem stwierdzam, że tam ulicy nie obniżono i stare schodki nadal pełnią swoją funkcję. Przyglądam się przez chwilę poręczom sąsiedzkich schodów, są po ich obydwu stronach. Na samej górze, na końcu poręczy, widzę małego aniołka, małą drucianą kukiełkę.

Najpierw zmuszono mnie do sprzedaży samochodu i zamiany go na firmowy garnitur, a teraz podkopali mi schody, którymi mogłem wyjść do świata dzieciństwa swojej Świadomości? Właściwie to obniżyli poziom, na który mogłem się ewakuować? Odwrócono działanie, podobnie jak wcześniej, kiedy uwięziono część mnie w windzie, pozwalając reszcie moich poziomów odejść! Zasypiam.

Czekam na realizację jakiegoś zamówienia. Posłaniec niestety się spóźnia, więc idę do sklepu, który ma tę dostawę realizować. Facet z obsługi mówi, że muszę śledzić uważnie sytuację i pytać. Będę więc wyglądał przez okno z tyłu (!) domu, wtedy zauważę wcześniej, czy posłaniec się zbliża. (Mieszkam w jakimś nieznanym mi z jawy domu.) Okno wychodzi właśnie na tę stronę, gdzie znajduje się sklep. Wracam w stronę domu, idąc wzdłuż ściany sklepu. Skręcam w lewo i przechodzę przez wielki, prawie pusty plac parkingowy. Widzę, jak po jego prawej stronie młodzi trenują samochodami ślizgi i nagłe zwroty. Inni młodzi idą grupami w stronę, z której wracam, mijają mnie z lewej. Są rozbawieni, jak to wszyscy młodzi, kiedy są razem. Myślę sobie: ciekawe, dlaczego, kiedy młodzi dorastają, przeważnie tracą na to ochotę.

Budzę się. Chyba niepotrzebnie się martwię. Jest jeszcze sporo czasu. Zapewne obniżenie poziomu ulicy miało pozornie, a może i realnie, podnieść poziom mojego dawnego domu z dzieciństwa. Moich pierwotnych struktur Świadomości. Złożyłem zamówienie, teraz realizacja nie zależy już ode mnie?

Czekam najwidoczniej na wprowadzenie aneksu i uwolnienie z więzienia Świadomości, ale czy się doczekam i czy powinienem go przyjąć? Co ty sądzisz na ten temat, Szirin?

Przekaz: Zapamiętujesz swoją okolicę i nie ma znaczenia, czy ktoś próbuje ją skopiować, podrobić. Pewnie, że to jest nieprzyjemne. Ale tylko takie zachowanie jest skuteczne. (Kopiowanie mojej świadomości? Próbujecie wykonać ten zabieg na jej kopii?)

Obraz wraz z przekazem: Coś, co jest rozpuszczone w płynie. Roztwór kolorem przypomina piwo (kolor jasnocytrynowy!). Z jakiegoś powodu zaznaczono, że to jest nasz własny roztwór. Aby uniknąć złych skojarzeń, pierwsza próbka, pierwsze rozcieńczenie (na samym dole stojaka z lewej strony ekranu) jest wyjęta ze stojaka!

(Coś kombinują z poziomem jasnożółtym (6), Domem Dusz i moją Grupą Dusz!)

 

Znowu zapamiętuję niewiele. Tyle tylko, że budzę się ze świadomością, że była mowa o pełnieniu warty. Po przebudzeniu jestem rozczarowany. Pytałem, w co chcą mnie wrobić i czy to jest dla mojej duszy dobre. Swoją drogą dlaczego mieliby mi to powiedzieć? I znowu dowiedziałem się tyle, że mam zapamiętywać to, co widzę, mam stanowić cząstkę jakiejś substancji tworzącej roztwór o zmiennym nasyceniu. Mam być obserwatorem zmian zachodzących wokół mnie, w kopii mojej przestrzeni duchowej Domu Dusz, która będzie coraz bardziej rozcieńczana? Będę tracił Świadomość stopniowo? Na szczęście tylko jej kopię. To kapitalny opis mojego wyjścia przez drzwi tyłem! A właściwie przeniesienia drzwi przeze mnie! Niewiarygodne!? Obrócenie się do góry nogami w odniesieniu do ekranu śnienia, obniżenie poziomu otoczenia, obserwacja rosnącego rozcieńczenie kopii Świadomości w przestrzeni! To uwolnienie się z przejawienia ponadprzyczynowego, z większego koła karmy. To wszystko trzeba wykonać, aby przekroczyć Nicość poziomu ósmego.

Wróćmy do aneksu uwalniającego, oczywiście chciałbym się dowiedzieć, o co tu tak naprawdę chodzi.

Uczestniczę w próbie rozszerzenia się punktu! Nie ma znaczenia, że dokoła występują zanieczyszczenia!

Budzę się. I to chyba jest już cała odpowiedź na moje pytanie. Uspokoiłem się i zasnąłem.

Siedzę razem z żoną w salonie. Kątem oka widzę, że od strony ogrodu, za domem, kobieta w czerwonej (!) sukience zamiata schody prowadzące na naszą werandę. Tę kobietę zlokalizowałem już wcześniej na klatce schodowej prowadzącej do naszego mieszkania. Nie sądziłem, że ona ma zamiar posprzątać wszystkie (!) schody wewnątrz i na zewnątrz domu. Trochę mi głupio. Zawsze odczuwałem dyskomfort wobec osób świadczących mi usługi związane ze sprzątaniem. Zastanawiam się, kto ją zatrudnił. Trudno przecież podejrzewać, że to woluntariuszka.

Kobieta zagląda do naszego salonu, wsuwa się ostrożnie przez uchylone drzwi i kładzie się na dywanie, aby nieco odpocząć! Cała jej osoba, zachowanie i uległa postawa mają nam zasygnalizować, że ona bardzo (!) chce tutaj pracować. Wstaję, aby przymknąć nieco drzwi, bo jeżeli jest spocona, to przeziębi się, leżąc w przeciągu! Skoro już wstałem, to idę dyskretnie obejrzeć, jak posprzątała klatkę schodową. Obok drzwi prowadzących z klatki schodowej na balkon widzę zestaw trzech nowych pił o różnych kształtach. Piły mają żółte uchwyty. Nie przypominam sobie, abym je kiedykolwiek kupował. Może należą do mieszkańców piętra nad nami (świadomość zbiorowa poziomu mentalnego (4)), a sprzątaczka w czerwonej sukience pomyślała, że należą do mnie? Skąd ma to wiedzieć? Nie rozróżnia jeszcze terytoriów mieszkańców naszego domu. Biorę więc trzy piły i niosę na górę, gdzie na półpiętrze jest wieszak z półką. Na tej półce kładę zestaw pił. Widzę z dołu, jak siostra wchodzi po schodach, jest już ponad półpiętrem, na którym stoję. Siostra ma nieznaną mi twarz. Szczupłą i o wiele starszą, wygląda jak obca osoba, ale mimo to wiem, że jest moją siostrą. Chyba rzeczywiście to ona zatrudniła kobietę w czerwieni, ponieważ mówi, że ta kobieta nie ma być zatrudniona jako pokojówka, na stałe, a jedynie ma przychodzić trzy razy w tygodniu do sprzątania. Sądzę, że to dobre rozwiązanie, na stałe byłbym skrępowany.

Ktoś w tle deklamuje wiersz po litewsku (nie znam tego języka, ale mam we śnie pewność, że to jest język litewski). Utwór wymienia nazwiska Stalina, Hitlera i im podobnych. Składa się z pojedynczych wersów innych wierszy poświęconych każdemu z okrutnych dyktatorów. Razem te wyjęte z innych utworów wersy tworzą nowy czterowersowy (!) wiersz. Nikt by sobie nie pozwolił na napisanie takiego wiersza wprost, taka synteza wygląda jak przypadkowa kompilacja wierszy o dawnym uniwersalnym dyktatorze, tymczasem wiem, że jest skierowana do nowego dyktatora, którego nikt nie odważy się wskazać i napiętnować wprost.

W głębi ekranu śnienia siedzą na widowni mężczyźni o surowych/groźnych twarzach (sąd cząstkowy – Rada Starszych?), a na ich tle przy stoliku, jak w Szkle Kontaktowym, przodem do obserwatora ekranu śnienia, siedzi dwóch facetów, którzy bawią się tą sytuacją, tym zagrożeniem, jakie czyha za ich plecami. Ta złowroga widownia w kilku rzędach (czterech?) wznoszących się za nimi jest przestrzenio-montażem (!). Faceci siedzący przy stoliku właśnie dlatego czują się zupełnie bezpiecznie, inaczej nie pozwoliliby sobie na takie żarty z realnego audytorium za swoimi plecami! (To kopia Świadomości z poziomu Rady Starszych!)

Budzę się. Sytuację mniej więcej rozumiem, obserwuję iluzoryczność dyktatora tak potężnego, że w dziejach świata jeszcze takiego nie widziano (zapewne chodzi o nasz poziom mentalny (4), nadzorowany przez Demiurga czwartego stopnia, poziom kauzalny (5), który tak naprawdę jest naszym sługą porządkującym niższą, wewnątrzkauzalną karmę i Radę Starszych, Sędziów poziomu szóstego, którzy są naszym lękiem przed sprawiedliwością, samooskarżeniem). Jest iluzją spowodowaną przez nasz własny umysł. Ale co z moim aneksem? To ma być tym lekarstwem. To zdanie sobie sprawy z iluzoryczności obrazów tworzonych przez umysł? Zasypiam.

Widzę przed sobą spory pojemnik, do którego od spodu pompowany jest cukier. Suchy cukier. Pompowanie odbywa się przez dwa otwory w dnie pojemnika. Przez otwór będący bardziej z lewej strony pompowany jest biały cukier. Ten cukier osiągnął wewnątrz pojemnika już maksymalną koncentrację. Przez drugi otwór, ten bardziej z prawej strony, wprowadzany jest pod ciśnieniem cukier trzcinowy, o bursztynowo szarym odcieniu. Ten cukier jeszcze powoli daje się wtłaczać, ale za chwilę pojemnik będzie tym rodzajem cukru również napełniony.

Budzę się. Koniec ładowania programu aneksującego mojej „słodkiej” Szirin? Ubolewam, że mój materialny umysł jest zbyt ciasny, aby Świadomość, jakiej jestem częścią, mogła wejść w jego zwoje mózgowe. Zasypiam.

Przekaz: Jak mi się uda osiągnąć odpowiednie sprzężenie pomiędzy moim ciasnym umysłem a Świadomością, to potrafię odciąć głowę.

Obraz: Wychodzę z obszaru zajmowanego przez KUL, na uliczkę z tyłu, za KUL-em, i skręcam w lewo, idę wzdłuż muzeum na świeżym powietrzu. To piętrowe prycze pionierów, którzy kolonizowali Amerykę. To takie prycze/chatki z drewna. Na każdej z prycz, na górnym łóżku, leży oryginalny kapelusz pioniera.

No pewnie, po każdym pionierze zostaje kapelusz, forma na jego głowę. Takie niby-sklepienie Świadomości jak to realne z poziomu Złotego Króla (8).

Pozostaje mi zapytać, jakie przywileje da mi aneksowanie.

Odpowiedź jest rozczarowująco banalna. Będę miał wybór! Obrazowane jest to w ten sposób, że z czegoś, co przypomina wiszące, ale dość wąskie grono, będę mógł wybrać „owoc” na dowolnym określonym przez siebie poziomie. Może to oczywiście być wielką, ale również znikomo małą możliwością. To pewnie zależy od stanu mojej świadomości i umiejętności wyboru. Jednym słowem nikt nie będzie mnie zwodził ani oszukiwał. Oszukam się sam, z braku odpowiedniego poziomu zrozumienia! To będzie kres tej podróży.

Co ciekawe, po raz pierwszy moją senną żonę wzięło na wspomnienia! Może to podpowiedź, wskazanie kierunku, w jakim mam zmierzać? Opowiedziała mi, że jej mama pracowała kiedyś w czymś w rodzaju galerii/domu kultury, która była usytuowana za tzw. Globusem. Kiedyś tętniło w tym miejscu życie, ale teraz jest tu ugór!

Czyżby stary (inkarnacyjnie) poziom mojej świadomości wewnatrzkauzalnej, i mojej sennej żony zarazem, był związany naprawdę z Księżycem (kultura za globusem)? Wciąż ten mój dziwny związek z Księżycem. Dopóki nie zająłem się śnieniem progresywnym, niemal nie zauważałem jego fizycznego istnienia!

Można by się oczywiście spierać, czy moje sny są wyrazem obiektywnie istniejącej rzeczywistości poza moim biologicznym mózgiem, czy są, tak jak to widzą psychoanalitycy, jedynie jego sennymi projekcjami. Mimo istnienia takiej możliwości jestem coraz bliższy przekonania, że wszyscy uczestniczymy w nieokreślonej ani czasem, ani przestrzenią świadomej macierzy, której poruszenia mają wyraz w indywidualnych stanach świadomości każdego z nas. Jesteśmy bowiem jednością z macierzą i wszyscy reagujemy wspólnie, niemal jednocześnie, jedynie nieco się od siebie różnimy formą wyrazu. Może o takiej matce/macierzy wspominała moja żona, przewodniczka-frawaszi, tak zdaje się określano w Aweście takiego przewodnika i opiekuna.

Na jawie czytam Wyznania buddyjskiego ateisty Stephena Batchelora. To biały mnich buddyjski, wyświęcony w tradycji buddyzmu tybetańskiego i zen, tłumacz oryginalnych pism z tybetańskiego na angielski. Książka poruszająca. Autor przyznaje się, że nigdy w czasie swojej bytności w buddyjskich klasztorach nie zaakceptował kanonicznej wiedzy o reinkarnacji. Zaczął sięgać po tłumaczenia kanonu palijskiego, najbliższe czasowo Buddzie. Szukał też oryginalnego, niezniekształconego nauczania Buddy, również w książkach podobnych do niego, dociekliwych badaczy. Batchelor przytacza fragmenty tłumaczeń z palijskiego, które według niego świadczą o tym, że historyczny Budda nie uważał reinkarnacji za dostatecznie dowiedzioną. Autor stwierdza również, że Budda zaprzeczał istnieniu świadomości ponadczasowej, a świadomość, którą posiadamy, uważał za reaktywną wobec materialnego otoczenia. Podobnie jak znacznie później czynili to w Europie choćby Hume czy Freud oraz ich następcy. Jednym słowem według jego odkryć Budda miał twierdzić, że nie ma niczego takiego jak niezmienny świadomy obserwator wewnątrz nas. Autor stwierdza, że komentarze, jakie powstały w ciągu minionych dwóch tysiącleci, „zbraminizowały” oryginalną koncepcję Buddy! Prawdziwa nauka Buddy według dzisiejszych kryteriów byłaby określona materializmem i bardzo się różniła od znanego dziś buddyzmu religijnego.

Zapytam Szirin, czy to prawda. Oczywiście w moim pytaniu chodzi nie o to, co twierdził Budda, a bardziej o to, czy z naszym wewnętrznym obserwatorem jest tak, jak twierdził. Jest czy też go nie ma? Pytanie jest tak naprawdę fundamentalne, ponieważ jest pytaniem o istnienie Źródła nadrzędnego dla Świadomości. Zasypiam.

Jestem w Niemczech, czyli za naszą granicą z lewej strony ekranu śnienia (to poziom ósmy). Przyjechałem tu z kimś, kto bez trudności dostał się wraz ze mną do strzeżonego zakładu pracy. To zakład mechaniczny (!). Jesteśmy w przygranicznej (!) części Niemiec. Dawnym NRD. Mój przewodnik udaje się na jakieś zamknięte (nicość poziomu ósmego) spotkanie, a mnie zostawia w hali, pośród tutejszych robotników. (Jestem zatem poza granicą 5/6, a przed granicą 8/9). Odnoszę wrażenie, że nadzór chce mnie stąd wyprowadzić, ale tak, aby robotnicy tego nie zobaczyli, więc dopóki jestem pomiędzy nimi i z nimi rozmawiam (we śnie nie mam kłopotów z porozumiewaniem się (!), mimo że nie znam języka niemieckiego, „poniemówić” już widać z tego potrafię).

Siedzimy razem, wyglądając z rampy na plac przed halą. Wypytują mnie, jak jest u nas. Rozmawiamy o tym, jak wszyscy jesteśmy wyzyskiwani. Mówię, że u nas jest taki sam wyzysk, ale ludzie (!) mają większą inicjatywę. Tutaj, u nich nie dostanę (!) nawet zwykłej wizytówki z adresem tego zakładu. U nas wygląda to zupełnie inaczej. Gdybym krzyknął w pustej hali: „Jasiu, wizytówka!”, to zaraz by ktoś wyskoczył z zakamarka z wizytówką i jeszcze miałby przy sobie na dodatek trzy (!) rozmiary do wyboru w pięciu (!) kolorach. Nie mówiąc o tym, że nikomu nie przyszłoby nawet do głowy ścigać kogoś obcego w hali. Przyznają mi rację! Może inaczej wygląda to w starej części Niemiec (jeszcze bardziej na lewo), tam jest wyższy (!) poziom, inna świadomość (!).

Tak więc zostałem agitatorem i osobą, która uświadamia nie w pełni świadomych (!) wschodnioniemieckich robotników. Jednocześnie przez cały czas zastanawiam się, jak wyjdę z tego zakładu. Przez bramę, której pilnują wartownicy, na pewno nikt mnie nie przepuści. Nie mam żadnej przepustki, ponieważ wprowadził mnie tutaj mój przewodnik. Na dodatek zawieruszyła się gdzieś moja czarna (!) lekarska torba, z którą się rzadko rozstaję.

Na dworze zaczyna padać deszcz. Chyba to koniec zmiany, bo z lewej w stronę podwórka, które znajduje się przed halą, wychodzą robotnicy. Chyba do domów na prawo (!). Pora spróbować, może zmieszam się z nimi. Jedyny problem to brak torby. Wszyscy robotnicy pomagają mi w jej szukaniu. Zaczynam podejrzewać, że moją torbę „aresztowali” nadzorcy, aby w ten „nieinwazyjny” sposób mnie tutaj unieruchomić! Na szczęście wszystko się rozwiązuje, jednocześnie widzę torbę i nadchodzącego w tej samej chwili mojego przewodnika, z którym tu przyszedłem. Nadchodzi z lewej strony. Już się niczego nie muszę obawiać, on mnie stąd na pewno potrafi wyprowadzić.

Czy mam rozumieć, że Budda się myli w kwestii nieistnienia świadomego, ponadczasowego obserwatora? Na to wygląda. Opowieść jest oczywiście prowadzona z punktu widzenia świadomości człowieka.

Obraz: Nieco z prawej strony widzę błyszczącą kopułę (!). Wygląda, jakby była zrobiona z nierdzewnej stali. Powyżej połowy jej wysokości biegną dokoła, chyba dwa, wyżłobienia. Takie głębsze rysy. Kopuła przypomina kształtem igloo, tyle tylko, że wyższe i na dodatek węższe niż eskimoskie budowle z lodu.

Przekaz: Ojciec chce kogoś pochować pod tą błyszczącą (nauczycielską – srebrną) kopułą.

Mówię do ojca, że takiej kopuły nie ma nawet sam Lord-Ksiądz Kanclerz! Na to ojciec odpowiada mi z przekąsem, że on (ojciec) też chyba nie będzie takiej miał.

Budzę się. Nie, nie, ja nie miałem najmniejszego zamiaru ujmować znaczenia dla rozwoju ludzkiej samoświadomości, chyba jednak nieco przebóstwionej, osobie Buddy. Chciałem po prostu wiedzieć, czy mówił prawdę.

Jakieś, prawie dwie, rysy na kopule jednak są! Czyżby był więcej niż jeden poziom tej wiedzy? Może być jeszcze całkiem inaczej. To może oznaczać, że Budda wcale nie zgłębił kwestii świadomego obserwatora do samego końca albo z jakiegoś powodu chciał tego ponadczasowego obserwatora zmarginalizować. Może na przekór Braminom? Następne pokolenia oświeconych postanowiły bez większego hałasu poprawić błąd w jego nauczaniu, a może tylko błąd w kanonie palijskim!? Oczywiście sama obecność ojca w tym śnie jest odpowiedzią na pytanie o istnienie zewnętrznego obserwatora! Zasypiam.

Głos: Póki co w kanonie palijskim obowiązuje siedemnasty list!

Budzę się. Nie mam pojęcia, czy kanon składa się z listów. Nie widziałem tych ksiąg na oczy. Zasypiam.

Stoję naprzeciw budynku zamykającego skrzyżowanie ulicy Orlej (!) z Narutowicza (ulica imienia zamordowanego (!) prezydenta RP). To stosunkowo nowy budynek, chociaż udaje (!) stary. Mieści się w nim sklep jakiejś sieci komórkowej, ale we śnie sugestia jest inna, to jest bank (!). Po obydwu stronach budynku opadają w dół pod sporym kątem ulice. Wygląda to w ten sposób, że budynek jest z trzech stron opasany ulicami, jak skała omywana nurtem dróg (!). Ulica z lewej strony budynku jest starsza niż ta z prawej, na dodatek zamknięto ją „na zawsze” i nie ma na nią wjazdu z tej strony. (W rzeczywistości zamknięto ją schodkami. Ulica z prawej jest przebita przez istniejące dawniej w tym miejscu kamienice. Budynek, o którym śnię, powstał od nowa po zburzeniu starego!) We śnie zawaliła się z lewej strony ściana tego nowego budynku (od strony zamkniętej „na zawsze” ulicy). Teraz trudno udowodnić, co było przyczyną zawalenia się fragmentu nowej budowli, ponieważ ktoś zgłosił podejrzenie, że ściana zawaliła się dlatego, że nie było zamontowanej z tej strony poręczy! Trzeba by było w gruzach natrafić na jej resztki, wtedy byłby to niezbity dowód, ale na mój rozum brak poręczy nie ma w tym wypadku żadnego znaczenia. A jeżeli już, to wręcz przeciwne. Gdyby poręcz była, to właśnie jej istnienie osłabiałoby, a nie wzmacniało ścianę. Zresztą kto miałby zainstalować poręcz po zamkniętej „na zawsze” stronie w nowym budynku? Zwyczajnie od strony zamkniętej „na zawsze” ścianę nowego budynku zbudowano niestarannie.

Budzę się. To wystarczające potwierdzenie tezy o braminizacji buddyzmu, potwierdza również moją poprzednią konstatację, że z jakiegoś powodu Budda się pomylił, być może mylił się świadomie, chciał zmienić cały dotychczas obowiązujący bramiński paradygmat. Wiele wskazuje na to, że nie rozstał się z tym światem w sposób naturalny. Z punktu widzenia Buddy świadomości Świadka zapewne nie było, ponieważ Budda penetrował „lewą”, subtelną stronę przejawienia, tę bliższą „Niebytowi” (tam rzeczywiście na poziomie ósmym „jest” homogenizat/Nicość). Zawalenie się ściany z lewej strony budynku nie było winą budowniczego starego budynku, bo ten wyburzono po jego śmierci. (Jego wizja nie akceptowała podpórek i dlatego chyba stwierdził to, co stwierdził, chciał pozbawić następców nadziei, palącego pragnienia lepszego nowego życia, którego mogliby się trzymać, zapominając o teraźniejszości bycia. Mimo że taka poręcz-świadomość Świadka istnieje naprawdę, istnieje jednak tylko do pewnego miejsca drogi. Do momentu popadnięcia w Niebyt poziomu ósmego.)

Ci, którzy penetrowali doktrynę bardziej z prawej strony, potrzebowali nowszej, szerszej drogi (i porządnych poręczy ze stali nierdzewnej), więc przebili na własne ryzyko szeroką ulicę. Jak widać z życia i z mojego snu, ta droga jest przejezdna i działa do dziś. Prowadzi jednak w dół (tak bowiem biegły obydwie ulice we śnie), podobnie jak nieprzejezdna już droga Buddy! Współczesny buddyzm ma zatem tyle wspólnego z nauką swojego założyciela, co chrześcijaństwo z nauką przypisywaną Jezusowi po świętym Pawle.

Moją konstatację potwierdza również pierwszy sen. Mój przewodnik zniknął, przechodząc na lewo (Nicość poziomu ósmego), a potem się ujawnił, wynurzając się z lewej strony (torba to rodzaj mojego ciała subtelnego, które bez mojej świadomości zostało przeniesione dalej niż możliwości mojej percepcji mentalnej). Oczywiście to, że przewodnik znika wraz z torbą, świadczy o tym, że dalej na lewo nie ma już osobowej Świadomości w naszym rozumieniu. Musi być jednak jakaś inna, pierwotniejsza jej forma. Jakaś protofunkcjonalna Protoświadomość. Świadczy to jednak o jeszcze czymś więcej, o czym do tej pory nie pomyślałem, a mianowicie, że tam, gdzie nie ma Świadomości, tak jak ją rozumiemy – jako ponadczasowego osobowego obserwatora zewnętrznego wobec materialnego umysłu – jest jednak jakaś „matryca tożsamości”, która pozwala wrócić takim samym, jakim się było, wchodząc „tam” w nieświadomą, bezczasową, bezprzestrzenność. Pozwólmy zatem obronić się Buddzie piórem Batchelora:

 

„W wieku osiemdziesięciu lat, w ostatnim roku swego życia, został (Gotama) zadenuncjowany na zgromadzeniu w Wadźdźich przez byłego mnicha i dawnego sługę – Sunakkhattę. Który oświadczył: «Pustelnik Gotama nie dostąpił żadnego stanu nadprzyrodzonego, nie zdobył wyjątkowej wiedzy ani nie doświadczył wizji godnej szlachetnych. Pustelnik Gotama naucza Dhammy wywiedzionej z rozumowania, naucza tak, jak wydaje mu się to słuszne. A każdy, kto zastosuje jego nauki o Dhammie w życiu, dociera jedynie do kresu cierpienia».

Na wieść o takiej krytyce Gotama odparł: «Sunakkhatta jest zagniewany, a jego słowa są przepełnione złością. Sądzi, że stawia mi zarzuty, a w istocie mnie wychwala»”[8].

 

Tak