Kot na medal. Prawdziwe historie bohaterskich kotów - Małgorzata Kur - ebook

Kot na medal. Prawdziwe historie bohaterskich kotów ebook

Kur Małgorzata

4,4

Opis

Myślisz może, że kot to tylko mrucząca przytulanka albo kanapowiec, leniwie wylegujący się godzinami na kanapie? Nic bardziej mylnego! Poznaj niezwykłe historie Simona, Maszy, Siemiona, Kiddo i Rudzielca, a odkryjesz prawdziwą kocią naturę. Służba na okręcie wojennym, przejście tysięcy kilometrów, by wrócić do domu, ostrzeżenie rodziny przed pożarem, lot balonem - oto, do czego zdolne są koty! Potrafią być odważne i narażać się dla ludzi oraz stawać w ich obronie. To właśnie o nich jest ta książka. Bohaterskie koty wkraczają do gry!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 63

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (5 ocen)
3
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




George szedł raźnym krokiem ulicami Hongkongu, radośnie pogwizdując. Był piękny słoneczny dzień, a on tak dawno nie przebywał na lądzie, że teraz, idąc po twardym chodniku, nadal czuł chybotanie okrętu pod stopami. Bo George był brytyjskim marynarzem i jego okręt „Ametyst” właśnie dotarł do portu.

O tej porze ulice dzielnicy portowej były wyjątkowo zatłoczone. Oprócz Chińczyków, którzy na rowerach z wielkimi wiklinowymi koszami z przodu jechali na zakupy, ulicami maszerowali marynarze w białych strojach, a wielu robotników pracujących w dokach śpieszyło się do pracy. W końcu w 1948 roku Hongkong był ogromnym portem. Cumowały tu statki handlowe, okręty i kutry rybackie.

Kiedy George przystanął przy niewielkim straganie, na którym straszy pan w słomkowym kapeluszu sprzedawał bulion rybny z makaronem i warzywami, podbiegł do niego mały czarno-biały kot i natychmiast zaczął ocierać się o nogi marynarza.

– Cześć, kolego! – powiedział George.

– Miau! – odpowiedział kot i spojrzał na George’a. I choć był to kot-Chińczyk, a George mówił po angielsku, od razu się zrozumieli.

– Zjadłbyś coś? – spytał marynarz, a kot wspiął się przednimi łapami na nogawkę jego spodni i zaczął mruczeć. Był cały czarny, tylko pod brodą miał biały kołnierzyk. Łapy i wąsy również miał białe. – Niestety nie mam nic do jedzenia. Ale wcale nie wyglądasz na zagłodzonego! – George schylił się i zaczął głaskać lśniące, miękkie futro.

I choć był to zwyczajny gest, sprawił, że młody chłopak poczuł się jak w domu. Przypomniał sobie farmę, na której się wychował, rodziców i siostrę. A kiedy zamknął oczy, z ręką zanurzoną w futrze, niemal mu się wydawało, że leży na łące za domem i głaszcze ukochanego kundelka Fido. Gdzieś niedaleko zatrąbił klakson i George aż podskoczył zaskoczony, że nie jest na wsi, tylko w wielkim chińskim mieście.

– Koniec tego, muszę iść. Uważaj na siebie, kocie! – powiedział i ruszył w stronę portu. Ale kot najwyraźniej zdążył go polubić i z podniesionym ogonem pobiegł za nim.

Kiedy George wchodził na pokład, koledzy przystanęli i patrzyli na niego zaskoczeni.

– Ej, George, przedstawisz nam swojego nowego kolegę? – krzyknął Charlie, a pozostali wybuchli śmiechem.

George obejrzał się za siebie, ale nikogo nie zauważył.

– O co wam chodzi?

– Jak to o co? O niego! – odpowiedział Charlie i przykucnął, a stojący obok George’a kot podbiegł z głośnym mruczeniem. Pozostali marynarze również zgromadzili się wokół kota i zaczęli przemawiać do futrzaka niczym do dziecka.

– A co to za kot się tutaj przybłąkał?

– O, jakie masz milutkie futerko!

– Chodź do mnie, mały Chińczyku!

A kot wyglądał na zrelaksowanego i zadowolonego, że w końcu ktoś docenił jego towarzystwo.

– Jak go nazwałeś, George? – spytał w końcu Charlie.

– A po co miałem dawać mu imię? Nie wezmę go przecież ze sobą na statek!

– Kot na „Ametyście” się przyda. Będzie łowić szczury, aż roi się od nich pod pokładem! A przy okazji dotrzyma nam towarzystwa, prawda, futrzaku? – powiedział Victor.

– Miauu! – odpowiedział kot, który najwyraźniej doskonale znał angielski.

I tym sposobem chiński kot został przemycony na pokład „Ametystu”. Dostał pierwsze w swoim życiu imię – Simon. A także własną miskę i koc do spania, z którego jak każdy szanujący się kot nie korzystał – wolał spać na kojach marynarzy. Większość dnia spędzał w kajucie George’a i jego kolegów. Dotrzymywał im towarzystwa, a od czasu do czasu upolował szczura i przynosił marynarzom w pyszczku, żeby się pochwalić. I pewnie zostałby tam do końca misji „Ametystu”, gdyby któregoś wieczoru bez zapowiedzi do kajuty nie przyszedł komandor Ian Griffiths.

Komandor wszedł do kajuty tak szybko, że zaskoczeni marynarze zdążyli tylko na śpiącego Simona rzucić koc. Niestety, ciekawski kot szybko spod niego wyszedł, stanął na środku koi tuż pod nosem Griffithsa i teatralnie wyprężył grzbiet. Następnie usiadł, ziewnął, pokazując białe kły i całkowity brak szacunku do dowódcy, i spojrzał Griffithsowi prosto w oczy, jakby chciał się przedstawić.

– Co to takiego? – spytał komandor. Simon mruknął, z pewnością z oburzenia. Przecież był książkowym przykładem kota. Jak można zadać tak niegrzeczne pytanie?

– Skąd się wziął ten zapchlony kot na moim okręcie? – Kolejna zniewaga, Simon nie miał pcheł! Kot rozejrzał się wokół. Czemu nikt go nie bronił przed tym niewychowanym brodaczem?

– To Simon, komandorze. Przyszedł za mną na statek w Hongkongu. Pomyśleliśmy, że przyda się kot na „Ametyście”… – zaczął George, ale jedno spojrzenie na rozzłoszczoną twarz dowódcy sprawiło, że zamilkł.

– To niedopuszczalne, żeby ukradkiem wprowadzać na pokład zwierzęta! – krzyczał komandor Griffiths. – To nie arka Noego, tylko okręt wojenny! Zrozumiano?

– Tak jest, komandorze! – odpowiedzieli chórem marynarze, drżąc ze strachu o swojego ulubieńca i spoglądając jeden na drugiego, w poszukiwaniu wyjścia z sytuacji.

– Rekwiruję kota! Muszę się zastanowić, co z nim zrobimy. W końcu jesteśmy na środku Morza Wschodnio-chińskiego!

Charlie wystąpił z szeregu.

– Komandorze, mogę? – Dowódca machnął od niechcenia lewą ręką. W prawej trzymał kota, który zupełnie nieświadomy, że wywołał takie zamieszanie, nawet nie próbował się wyswobodzić. – Komandorze, Simon jest bardzo pożyteczny. Odkąd zamieszkał na okręcie, kucharze przestali narzekać na szczury wyjadające zapasy. Dzielimy się z nim naszymi posiłkami, nie jest obciążeniem dla jednostki…

– Już ja ocenię jego pożyteczność! Rozejść się do swoich obowiązków, natychmiast! – huknął komandor i z Simonem pod pachą poszedł do swojej kajuty, z głośnym trzaskiem zamykając drzwi.

Wypuścił kota, usiadł przy biurku, na którym położył czapkę, i zaczął wertować dokumenty. Kot może poczekać, miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Tymczasem Simon zrobił obchód po kajucie. Dokładnie zajrzał we wszystkie kąty, obwąchał koję, szafkę, kosz na śmieci i stolik z radioodbiornikiem. Wszedł pod fotel i obszedł go naokoło. Aż wreszcie postanowił wskoczyć na biurko.

– A idź mi stąd! Psik! – krzyknął komandor. Ale Simon, zamiast zeskoczyć, zaczął głośno mruczeć i trącać wilgotnym nosem dłoń Griffithsa. W końcu komandor dał za wygraną i pogłaskał puszyste kocie futro.

Od początku misji nikt nie okazał mi tyle czułości, co ten kot, ze zdziwieniem pomyślał Griffiths. A tymczasem Simon wszedł do komandorskiej czapki, zwinął się w kłębek, wyciągnął łapy i zmrużył oczy. Teraz były skośne jak u prawdziwego Chińczyka.

– Wiesz, że kiedyś miałem podobnego kota? Moja córka znalazła go przy śmietniku i postanowiła przygarnąć. Nosiła go jak dziecko, ubierała w ubranka dla lalek i spała z nim. Tak dawno jej nie widziałem! – powiedział komandor, ale zaraz sam siebie zganił: – Co się ze mną dzieje, gadam do kota!

A Simon, który doskonale go rozumiał, mruknął, dając znać, że gadanie do kota to najnormalniejsza rzecz na świecie.

Już następnego dnia komandor wraz z Simonem poszedł do kajuty George’a i jego kolegów. Stanął pośrodku i powiedział:

– Niestety, nie może tak być… – zaczął, a w pomieszczeniu rozległ się jęk zawodu. Dowódca podniósł rękę, by uciszyć marynarzy i kontynuował: – …nie może tak być, że na okręcie wojennym dorośli mężczyźni mają kota-zabawkę. Dlatego nadaję Simonowi stopień młodszego marynarza i wyznaczam mu obowiązki – łowienie szczurów. Mam nadzieję, że wywiąże się z nich na tyle dobrze, żeby zasłużyć na puszkę szprotek! – zakończył Griffiths, a marynarze zaczęli bić brawo i gwizdać z zadowolenia.

Simon dzielnie tępił myszy i szczury na „Ametyście”, a każdą zdobycz przynosił komandorowi, który w dowód wdzięczności pozwalał kotu spać w swojej czapce. Nawet nowy dowódca, który zastąpił Iana Griffithsa – Bernard Skinner – od razu zaprzyjaźnił się z Simonem. Niestety, pewnego dnia głośny huk przypomniał kotu, że jego domem jest narażony na niebezpieczeństwo okręt wojenny.

Tego dnia komandor Skinner wypełniał przy biurku dokumenty, a Simon zwinięty w kłębek spał na jego koi. Wtem rozległ się przeraźliwy huk i wstrząs i zanim Simon zdążył otworzyć oczy, żeby sprawdzić, kto zakłóca mu drzemkę, w jego futro wbiły się odłamki szkła i metalu.

– Miau! Miau! – Simon zeskoczył, a właściwie zwlókł się z koi i zaczął wzywać pomocy. Obwąchał leżącego na podłodze komandora. – Miau! – krzyknął mu do ucha, ale Skinner już nie oddychał.

Simon był przerażony i obolały. Na pokładzie wyły syreny, na korytarzu przed kajutą dowódcy zgasło światło i unosił się jasny dym, a w oddali słychać było krzyki załogi. Ostrożnie podszedł do uchylonych drzwi i wyjrzał przez nie. Bolała go tylna łapa, piekło w prawym boku. Usiadł i zastanawiając się, co robić dalej, zaczął lizać rany. Czuł się bardzo zmęczony i słaby.

Wtem trzech marynarzy wbiegło do kajuty dowódcy, w ciemności prawie tratując czarnego kota.

– Simon! Nic ci nie jest? Victor, zabierz kota do lekarza pokładowego! A gdzie jest komandor Skinner? – krzyczał jeden z mężczyzn.

Simon nie wiedział, co było dalej, poczuł tylko, jak marynarz wkłada go do swojej czapki i ostrożnie niesie do lekarza. W gabinecie lekarskim leżało wielu rannych. Mieli obandażowane głowy, ręce i nogi. Lekarz i jego pomocnicy biegali po całej sali, sprawdzając tętno, dezynfekując rany i usuwając odłamki metalu z ciał poszkodowanych.

– Co się stało? – chciał spytać