Konkwistadorzy - Fernando Cervantes - ebook

Konkwistadorzy ebook

Cervantes Fernando

3,6

Opis

Gruntowna i kompletna historia XVI-wiecznej Hiszpanii oraz jej legendarnych konkwistadorów, których ambitne i moralnie sprzeczne kampanie przekształciły niewielkie europejskie królestwo w jedno z najpotężniejszych imperiów świata.

„Głębia badań wykorzystanych w tej książce zdumiewa, lecz jeszcze większe wrażenie sprawiają umiejętności analityczne Cervantesa. (…) Przedstawia on skomplikowane argumenty fantastycznie prostym językiem, a co najważniejsze, potrafi opowiadać ciekawe historie”.
The Times

W ciągu zaledwie kilku dekad, począwszy od 1492 roku, kiedy to Krzysztof Kolumb po raz pierwszy dotarł do Karaibów, Hiszpanie pokonali dwie największe cywilizacje Ameryk: Azteków w Meksyku oraz Inków w Peru. Hernán Cortés, Francisco Pizarro oraz inni odkrywcy i żołnierze biorący udział w tych ekspedycjach poświęcili życie poszukiwaniu politycznej i religijnej chwały, wnosząc wkład w powstanie imperium, jakiego świat nigdy wcześniej nie widział. Po upływie stuleci Konkwistadorzy ci stali się jednak postaciami z koszmaru. W swojej epoce byli gloryfikowani jako bohaterscy śmiałkowie, szerzący chrześcijańską kulturę i budujący niezwykłe imperium. Obecnie krytykuje się ich za okrucieństwo, wyzysk, zniszczenie wielowiekowych cywilizacji i straszliwe zbrodnie dokonane w pościgu za złotem i sławą.

Na kartach swej książki Fernando Cervantes, znakomity meksykański historyk i potomek człowieka, który brał udział w podboju Ameryki, przedziera się przez warstwy mitów i fikcji, by pomóc nam zrozumieć kontekst działania konkwistadorów. Opierając się na niewykorzystanych wcześniej źródłach, takich jak dzienniki, listy, kroniki i polemiki, Cervantes zanurza nas w późnośredniowiecznym, imperialistycznym, religijnym świecie XVI wiecznej Hiszpanii, dla nas równie obcym, co rdzenni mieszkańcy Nowego Świata dla przybyszy zza oceanu. Jego skłaniająca do refleksji, pouczająca relacja przeformułowuje historię hiszpańskiego podboju Ameryki oraz półwiecza, które nieodwracalnie zmieniło bieg dziejów.

„Mistrzowska (…). Cervantes używa olbrzymiej liczby źródeł i opracowań, opowiadając o trwających kilka dekad wydarzeniach, do jakich doszło w następstwie dotarcia Krzysztofa Kolumba do wyspy leżącej u wybrzeży dzisiejszej Kuby”.
NPR

„Fascynująca (…) [Konkwistadorzy to książka napisana] z godną podziwu klarownością i zwięzłością. Ukazuje niezwykłą znajomość bogatej bibliografii, obejmującej zarówno źródła, jak i opracowania. Mimo swych kontrowersji, a po części dzięki nim, jest to pozycja, do której czytelnicy zainteresowani hiszpańskim podbojem Ameryki będą wracać jeszcze przez długi czas”.
The New York Review of Books

„Olśniewający (…), przejmujący obraz starcia niezwykle odmiennych kultur, z których obie były równie zdumiewające dla strony przeciwnej (…). Konkwistadorzy to fascynująca lektura”.
Financial Times

„Oparta na drobiazgowych badaniach i barwna książka (…). [Cervantes] wspaniale ukazuje szerszy kontekst: upadek Emiratu Grenady, pojawienie się luteranizmu czy rywalizację między Hiszpanią, Francją i Imperium Osmańskim”.
Sunday Times (Londyn)

„Prawdziwe kompendium wiedzy o hiszpańskim podboju Ameryk (…). Profesor Cervantes to człowiek o wielkim talencie, a jego książka jest zdumiewająco kompletna”.
BBC History Magazine

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 801

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (5 ocen)
1
2
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
peterpancio1

Dobrze spędzony czas

gwiazdka odjeżdża bo pomieszane ostatnie rozdziały, albo mi czytnik oszalał. czasem tak ma.
00

Popularność




Tytuł oryginału

Conquistadores: A New History of Spanish Discovery and Conquest

© Copyright 2020 Fernando Cervantes

© All Rights Reserved

© Copyright for Polish Edition

Wydawnictwo Napoleon V

Oświęcim 2023

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Tłumaczenie:

Maciej Balicki

Redakcja:

Michał Swędrowski

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt:[email protected]

Numer ISBN: 978-83-8320-524-3

SPIS MAP

1. Wczesnonowożytna Hiszpania, str. 18

2. Cztery wyprawy Kolumba, str. 38

3. Hispaniola, str. 68

4. Darién, str. 97

5. Fernandina (Kuba), str. 112

6. Szlak wyprawy Cortésa z Kuby na stały ląd, 1519, str. 134

7. Marsz Cortésa na Tenochtitlán, 1519, str. 150

8. Trasa odwrotu Cortésa po Noche Triste, str. 185

9. Tenochtitlán i miasta nad jeziorem, str. 198

10. Placówki ufundowane przez zakony żebracze w środkowym Meksyku do połowy XVI wieku, str. 230

11. Trasa Cabezy de Vaki, str. 233

12. Inwazja Alvarada na Gwatemalę, str. 247

13. Montejo na Jukatanie, str. 260

14. Ekspansja Inków, str. 267

15. Trasa Pizarra z Panamy do Cuzco, 1531-1533, str. 291

16. Cuzco w okresie inwazji Pizarra, str. 303

17. Quito i Tumipampa, str. 311

18. Manqo Inka, str. 317

19. Wyprawa Hernanda de Soto, 1539-1543, str. 336

20. Wyprawy Jiméneza de Quesady, Federmanna i Benalcázara, str. 349

WSTĘP

„Nie jesteś miastem: jesteś światem”. W połowie XVI wieku renesansowy poeta Fernando de Herrera opisał swą rodzinną Sewillę tymi właśnie słowami1. W niezwykle zwięzły sposób udało mu się ująć przemianę o niespotykanej wcześniej skali. W ciągu zaledwie kilku dekad andaluzyjskie miasto na obrzeżu Europy stało się de facto stolicą najwspanialszego imperium, jakie widział świat. Pod rządami Karola V Habsburga rozpościerało się ono na szerokość prawie całej chrześcijańskiej Europy i sięgało za Atlantyk, do amerykańskiego Nowego Świata. Historia, od której rozpoczął się gwałtowny wzrost znaczenia Sewilli, jest nam doskonale znana. W 1492 roku, podczas próby znalezienia drogi przez Atlantyk do Indii, ekscentryczny genueński żeglarz nazwiskiem Krzysztof Kolumb natknął się na kilka karaibskich wysp. Jego śladem ruszyły następne ekspedycje. Ich kulminacją były zdumiewające zwycięstwa nad dwiema wielkimi cywilizacjami: Aztekami z Meksyku, podbitymi przez Hernána Cortésa w 1521 roku, oraz Inkami z Peru, pokonanymi przez Francisca Pizarra nieco ponad dekadę później. Obaj mężczyźni tytułowali się „konkwistadorami” – zniewalali i zabijali oraz powiększali swe posiadłości w imieniu habsburskiego cesarza i samego Boga.

Energiczni i nierzadko zachłanni osadnicy zaczęli niebawem zostawiać swój ślad na ogromnych, świeżo podbitych terytoriach. Wkrótce poprzecinany siecią nowych dróg krajobraz zdominowały klasztory i katedry, kościoły i cmentarze, pałace, rezydencje i przedsiębiorstwa handlowe. Transformacja nastąpiła szybko i na gigantyczną skalę, a dla rdzennej ludności była często wydarzeniem traumatycznym. Jej rozmiar nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że zdobywcy nie zamierzają się wynieść i pragną rządzić wiecznie. Termin „konkwistador” zyskał niebawem wydźwięk, który na kilka wieków wyrył się w wyobraźni co bardziej wykształconych czytelników. Thomas Babington Macaulay stwierdził pewnego razu: „Każdy uczeń wie, kto pojmał Montezumę i udusił Atahualpę”2. Słowa te, przepełnione duchem epoki, w której padły, można obecnie powtarzać jedynie z dużym skrępowaniem. W szkołach dawno już przestano ukazywać hiszpańskich konkwistadorów jako godnych podziwu śmiałków. Częściej uznaje się ich za brutalnych ludobójców, winnych okrutnego ataku na pokojowo nastawione cywilizacje, oraz sprawców pierwszego wielkiego aktu wczesnonowożytnego kolonializmu, haniebnego wydarzenia, które powinno napełniać każdego Europejczyka głębokim wstrętem.

Sposób, w jaki patrzymy na konkwistadorów i ich potępiamy, nierzadko mówi jednak więcej o naszym poczuciu wstydu w obliczu niszczących skutków europejskiej ekspansji na świat i środowisko, niż o ludziach, którzy rozpoczęli ten proces, nie mając pojęcia, do czego doprowadzi. Istnieje więc ryzyko, że nasza zrozumiała odraza nie pozwoli nam dostrzec fundamentalnych aspektów religijnej kultury późnego średniowiecza, kształtującej myśli i zachowania konkwistadorów. Łatwo zapomnieć, że ludzie ci cieszyli się powszechnym podziwem wśród współczesnych im ludzi, zwłaszcza Anglików, opowiadających o czynach Cortésa i Pizarra z nieukrywanym szacunkiem i aprobatą3. Podejście to, choć krótkotrwałe, przetrwało w różnych szczątkowych formach do XIX wieku, kiedy ponownie zyskało na sile. Był to okres, w którym przepełnionych duchem romantyzmu wędrowców urzekał uroczy i egzotyczny świat witający ich za Pirenejami. „Jakimże krajem dla podróżnika jest Hiszpania – zachwycał się Washington Irving. – Tam nawet najmizerniejsza gospoda jest pełna przygód niczym zaczarowany zamek, a osiągnięciem jest nawet zjedzenie posiłku!”4. Podobne nastawienie dało się zauważyć jeszcze w 1949 roku, kiedy to pisarz i podróżnik Patrick Leigh Fermor ochoczo przyjął ofertę współtworzenia nowej serii prac o podróżnikach i odkrywcach. W liście do Edwarda Shackletona, syna badacza Antarktydy, wyszedł z ideą napisania biografii Pedra de Alvarada, porywczego kompana Cortésa. Wyrażenia, jakich używał, przedstawiając proponowany temat, wyraźnie przywoływały na myśl dzieła Williama Prescotta5. „Historia ta jest tak fascynująca – twierdził Fermor – że nie da się jej przekształcić w coś nudnego”, a „pod względem dramaturgii jest kompletna, każdy musi to przyznać!”6.

Do dzisiaj pozostało już niewiele z tego bezkrytycznego, entuzjastycznego podziwu, i to bez wątpienia dobrze. Nasze postrzeganie konkwistadorów splątało się jednak z niezwykle powszechnym mitem, jakoby historia Hiszpanii stanowiła jedynie ciąg okrucieństw służących politycznemu skostnieniu i religijnej bigoterii. Źródeł owego mitu należy poszukiwać w rozmaitych reakcjach na błyskawiczny wzrost potęgi hiszpańskich Habsburgów w XVI wieku. Jako że proces ten zbiegł się w czasie z szybkim rozpowszechnianiem się druku, nie powinno dziwić, że habsburscy władcy Hiszpanii stali się pierwszymi ofiarami propagandystów. Szczytowy punkt owego trendu nastąpił w 1581 roku, gdy opublikowana została Apologiaksięcia Oranii Wilhelma Cichego. W umiejętnie napisanej diatrybie, mającej na celu przysporzenie mu zwolenników, przywódca antyhiszpańskiej rewolty w Niderlandach potępił wszystko, co hiszpańskie. Szczególnie uwziął się na Filipa II, syna i następcę Karola V. Przypisywane mu zbrodnie zaczynały się na dwulicowości i cudzołóstwie, a kończyły na kazirodztwie oraz zamordowaniu żony i syna7. W centrum oskarżeń zawsze znajdowali się też konkwistadorzy. Wilhelm osobiście przypilnował, żeby w jego ręce wpadły opisujące ich zbrodnie dokumenty, produkowane niezmordowanie przez hiszpańskich „obrońców Indian” z zamiarem zszokowania kastylijskich władz i skłonienia ich do wdrożenia reform. Spośród nich najbardziej wyróżniała się sensacyjna polemika Bartolomé de Las Casasa zatytułowana Krótka relacja o wyniszczeniu Indian. Praca ta zawładnęła wyobraźnią Europejczyków na kilka stuleci, w niemałej mierze dzięki sugestywnym rycinom Théodore’a de Bry. Choć jednak źródłem zniekształconego obrazu była antyhabsburska propaganda, przetrwał on, co niezwykle istotne, z uwagi na brak reakcji ze strony hiszpańskiej. W okresie, w którym antyhabsburskie mity stawały się powszechne, w Hiszpanii oraz pośród tych, którzy pragnęli bronić jej interesów, zaczynała panować obsesja na punkcie niepokojącej kwestii spadku znaczenia kraju. W pełnej zadumy literaturze arbitristas, samozwańczych analityków bolączek monarchii, trudno jest znaleźć odpowiedź na dominujące, negatywne polemiki8.

Ważne jest, aby nie ograniczać wyjątkowozłożonego świata konkwistadorów do ogólnikowej karykatury. Sposób, w jaki patrzymy na wiele spośród dokonanych przez nich okrucieństw, należy osadzić w kontekście historycznym. Nie żyli oni w okrutnym, zacofanym, obskuranckim i pełnym fanatyzmu religijnego świecie z legendy. Był to późnośredniowieczny świat, w którym idea krucjat jeszcze nie umarła, a ostatnie pozostałości rządów islamskich w kontynentalnej Europie zostały dopiero co usunięte. W następstwie zdobycia Grenady i wypędzenia żydów z Hiszpanii w 1492 roku Europejczycy stanęli w obliczu niespodziewanego wyzwania, najpierw stopniowego, lecz w ostatecznym rachunku nieuniknionego. Musieli dokonać ogromnych zmian na mapie znanego świata, aby przystosować się do nowej rzeczywistości – zamiast łatwej trasy do bogactw „Indii”, pożądanej przez cierpiących na niedobór gotówki monarchów, odkryto zdumiewająco ogromny i jak dotąd zupełnie nieznany kontynent. Zrodzonego w tych warunkach etosu sprzedajności i zachłanności nie należy oddzielać od przemożnego ducha humanistycznych i religijnych reform późnośredniowiecznej Hiszpanii9. W świecie tym nie widziano żadnej sprzeczności w próbie ustanowienia formy rządów, która byłaby jednocześnie wzniosła i bezwstydnie dochodowa. Częste twierdzenie konkwistadorów, że wybierają się do „Indii”, by „służyć Bogu, królowi i się wzbogacić”, powinno wydać się nam „rozbrajającą szczerością” – jak celnie zauważył J.H. Elliott10 – a nie pełnym hipokryzji pretekstem do ukrycia niskich i niemoralnych pobudek.

Pisząc tę książkę, zamierzam umieścić konkwistadorów w takim właśnie kontekście. Przedsięwzięcie to wymaga rekonstrukcji świata, który przez mity i uprzedzenia stał się dla nas niemal tak samo obcy, jak Ameryka była obca dla konkwistadorów. Nasza niechęć do wzięcia pod uwagę tej trudnej kwestii tłumaczy w dużej mierze łatwość, z jaką zgadzamy się z powszechnym potępieniem hiszpańskich zdobywców. Bardzo często źródłem tej postawy jest jednak dogłębna niewiedza na temat religijnej kultury późnośredniowiecznej Europy, która uformowała i żywiła konkwistadorów.

Na podstawie dzienników, listów, kronik, biografii, instrukcji, relacji, epopei, panegiryków i traktatów autorstwa konkwistadorów, ich zwolenników i krytyków starałem się utkać dobrze znaną opowieść w taki sposób, aby ukazywać często zaskakujące i nieznane wątki. Ze swoją późnośredniowieczną mieszanką wiary i chwały oraz przywiązaniem do form władzy politycznej, w której jakiekolwiek oddzielenie spraw doczesnych i duchowych uznano by za absurd, konkwistadorzy mogą wydawać się nam bardzo prymitywni. Jednakże bez względu wszelkie przywary, jakimi się cechowali, będziemy mogli należycie poznać ich historię dopiero po otworzeniu się na świat, który wprawdzie może sprawiać wrażenie zupełnie obcego, ale był równie ludzki i niedoskonały jak nasz własny.

Uwaga na temat pisowni:używając słów w językachnahuatl, maya, keczua i ajmara, zazwyczaj stosowałem ogólnie przyjęte przez badaczy formy, pozbawione akcentów. Nieliczne wyjątki, takie jak Coyoacán (w nahuatl „Coyohuacan”), odnoszą się do wyrazów, które zostały wcześnie „zhiszpanizowane” i od samego początku były powszechnie używane w języku hiszpańskim.

CZĘŚĆ PIERWSZAODKRYCIA (1492-1511)

ROZDZIAŁ IMORZE OCEANICZNE

W zimny styczniowy dzień 1492 roku można było dostrzec nieco ekscentryczną postać, jadącą powoli na mule przez andaluzyjską wieś. Mający wówczas 41 lat Krzysztof Kolumb, wysoki mężczyzna o jasnych oczach, udawał się do położonego nieopodal Sewilli klasztoru franciszkańskiego Santa María de la Rábida, gdzie zaprzyjaźnił się z kilkoma zakonnikami. Odwiedził właśnie Grenadę. Miasto, przez prawie osiem stuleci znajdujące się w rękach Maurów, skapitulowało 2 stycznia przed parą zwycięskich hiszpańskich monarchów, Izabelą I Kastylijską i Ferdynandem II Aragońskim. Kolumb liczył, że uda mu się przekonać tę dwójkę do wsparcia jego planu, zakładającego pożeglowanie do Indii przez Atlantyk. Niestety, w następstwie olbrzymiego triumfu król i królowa byli zajęci bardziej pilnymi sprawami. W związku z tym Kolumb, któremu ciążyły już lata zwracania się z prośbami do różnych władców, postanowił wrócić do klasztoru, gdzie dzięki swym franciszkańskim przyjaciołom mógł zakosztować stosunkowo dużego komfortu.

Jego droga na dwór Izabeli i Ferdynanda była długa i kręta. Poszukiwanie przygód, handel i zarabianie pieniędzy miał we krwi. Jego rodzinna Genua stanowiła od dawna jedno z najbardziej dynamicznych i wpływowych miast-państw Europy. W jej rękach znajdowała się rozległa sieć ośrodków produkcji i wymiany, rozpościerająca się zarówno we wschodniej, jak i zachodniej części Morza Śródziemnego. Dominacja nad iberyjskimi i północnoafrykańskimi szlakami morskimi zapewniała Genui niezrównaną pozycję w rozkwitającym handlu między śródziemnomorskimi i atlantyckimi portami. Kiedy mniej więcej 50 lat później Sebastian Münster opublikował Kosmografię, Republikę Genui przedstawił w niej jako potężną, umięśnioną męską postać o twarzy Janusa, stojącą nad dwoma światami, w prawej dłoni trzymającą kiść soczystych winogron, a w lewej wielki klucz. Obraz ten stanowił wyraźną próbę połączenia średniowiecznej legendy, wiążącej nazwę miasta z imieniem Janusa lub Ianosa, rzekomego założyciela Troi, z nowszą ideą Genui jako drzwi, w języku łacińskim ianua, do Słupów Heraklesa, miejsca, które przez stulecia służyło jako ostrzeżenie dla żeglarzy, by nie zapędzali się dalej: non plus ultra.

Choć postać stworzona przez Münstera jest imponującej postury, źródło potęgi Genui paradoksalnie leżało w jej relatywnej słabości. Genua posiadała niewiele przymiotów, które łączymy z państwem, nie mówiąc już o imperium. Tamtejsi kupcy prosperowali dzięki umiejętnościom adaptacyjnym i rodzinnej solidarności. Z radością przyjmowali patronat obcych książąt, jeśli tylko nie nadszarpywał on ich relacji rodzinnych i przyjacielskich z krajanami. Oczywiście nie była to wyłącznie genueńska cecha. Genueńczycy charakteryzowali się jednak niezwykłą zdolnością do odtworzenia własnego miasta, gdziekolwiek się znaleźli, czego przykład stanowiła turecka Galata. Dzięki temu potrafili dostosowywać się nie tylko do różnych warunków, ale też do handlu rozmaitymi rodzajami towarów, począwszy od niewolników z rejonu Morza Czarnego, ałunu z Fokei oraz zboża z Cypru i naddunajskich równin, do mastyksu z wyspy Chios oraz przypraw, które Wenecjanie sprowadzali przez Aleksandrię i Bejrut.

Zdolność do adaptacji okazała się bardzo potrzebna. W 1453 roku droga łącząca Genueńczyków, a za ich pośrednictwem resztę Europy, z lukratywnymi rynkami Azji została gwałtownie przerwana na skutek zdobycia przez Osmanów Konstantynopola, wielkiego euroazjatyckiego miasta nad Bosforem. Osmanowie nie tylko stanowili zagrożenie wojskowe dla państw chrześcijańskich, ale też przecięli ich linie zaopatrzeniowe. Genueński handel był w ogromnym stopniu zależny od owych „jedwabnych szlaków”, bowiem transportowano nimi wszelkie możliwe zasoby, od cukru i egzotycznych tkanin do ałunu, używanego jako zaprawa farbiarska i kluczowego dla europejskiego przemysłu włókienniczego. W następstwie tych wydarzeń doszło do upadku Kaffy, genueńskiej kolonii na Krymie, będącej niegdyś czołowym ośrodkiem handlowym11. Konieczne było znalezienie innego miejsca do wymiany towarów. Wkrótce genueńscy kupcy zaczęli nadzorować produkcję wysokiej jakości jedwabiów na Sycylii i w Algarve. Nęcący kierunek stanowił też dla nich Emirat Grenady, ostatnia islamska enklawa na Półwyspie Iberyjskim. Kusił on nie tylko jedwabiem, szafranem, cukrem i cytrusami, ale też uprzywilejowanym dostępem do Maghrebu (północno-zachodniej Afryki) oraz wielce pożądanego złota z obszarów zza Sahary. Podsumowując, zajęcie Konstantynopola przez Osmanów zmusiło kupców i handlarzy z całej chrześcijańskiej Europy do zdecydowanego skierowania wzroku na zachód. W ich awangardzie znajdowali się Genueńczycy, którzy jak u siebie w domu poczuli się w Portugalii.

W XV wieku Portugalia odegrała podobną rolę, co Genua i Wenecja w XII wieku, a Amsterdam w XVII wieku. W XIV stuleciu kryzys stanowiący następstwo czarnej śmierci zmusił dwa wspomniane włoskie miasta do skupienia się odpowiednio na ziemi i finansach. Lizbona pozostała natomiast ośrodkiem handlowym i morskim, łączącym Morze Śródziemne z Anglią i Europą Północną. Wielkie włoskie rodziny kupieckie, takie jak Bardi z Florencji czy Lomellini z Wenecji, stanęły naprzeciwko przedsiębiorców z Flandrii i Katalonii w wyścigu o utworzenie bazy w Lizbonie. Duże znaczenie miasta sprawiło, że Portugalia stała się w tym okresie głównym centrum gospodarczym i morskim Europy. Była też kluczowym sojusznikiem Anglii podczas wojny stuletniej. Angielsko-portugalskie zwycięstwo nad Hiszpanami pod Aljubarrotą w sierpniu 1385 roku uczczono ufundowaniem wielkiego klasztoru Matki Boskiej Zwycięskiej w Batalha, mniej więcej w połowie drogi między Lizboną i Coimbrą. Budowlę przyozdobiono mnóstwem przedstawień lin, żagli, korali, muszli i fal. Było to wymowne i obrazowe potwierdzenie odziedziczenia przez Portugalię spuścizny Włoch. Niebawem weneckie posiadłości na Chios i Krecie stały się modelem dla Madery i Wysp Kanaryjskich. Ponadto dzięki sojuszowi dyplomatycznemu między Anglią i Portugalią, zawartemu w maju 1386 roku w Windsorze, angielscy kupcy, zwłaszcza ci z Bristolu, mogli zdobyć duże doświadczenie w dalekich podróżach i utrzymywać bliskie relacje z krajem, który stał się jednym z największych imperiów morskich epoki12.

W latach 20. XV wieku Królestwo Portugalii z inicjatywy księcia Henryka Żeglarza zaczęło sponsorować ekspedycje wzdłuż zachodniego wybrzeża Afryki. Zamierzano utworzyć bezpośredni szlak morski w handlu złotem, kością słoniową i niewolnikami z królestw subsaharyjskich, dzięki któremu nie musiano by polegać na transsaharyjskich trasach karawan, zdominowanych przez arabskich kupców13. Do końca XV stulecia Portugalczycy zbadali całe zachodnie wybrzeże Afryki aż do Przylądka Dobrej Nadziei, w międzyczasie kolonizując Maderę, Azory i Wyspy Zielonego Przylądka. Ich rzutkość okazała się zaraźliwa. Daleko na północy kupcy z angielskiego Bristolu rozpoczęli własne wyprawy na Atlantyku. Choć handlowali głównie z Irlandią i Bordeaux, to największą ciekawość wzbudzały w nich kontakty z Portugalią. Nie byli oczywiście w stanie włączyć się do ekspedycji przeprowadzanych przez Portugalczyków, jednak nic nie mogło przeszkodzić im w odkrywaniu „zaginionych” ziem na własną rękę. Wiedzieli o Islandii i Grenlandii, z którymi Anglia prowadziła znaczną wymianę handlową w epoce wikingów. Ponieważ Dania, sprawująca faktyczną władzę nad Islandią, nie wykazywała większego zainteresowania obszarem północnego Atlantyku, w XV wieku bristolczycy nawiązali kontakty z wyspą, wymieniając europejskie dobra na suszone dorsze zwane „sztokfiszami”. Działania te prowadzili przeważnie latem, gdy handel z Bordeaux i Portugalią, skąd sprowadzano głównie wino, oliwę z oliwek i owoce, był najmniej intensywny. W miarę jak rosły umiejętności żeglarskie kupców z Bristolu, poszerzały się ich horyzonty. Wyspa Brazylia, która rzekomo miała znajdować się na zachód od Irlandii, stanowiła temat licznych spekulacji w społecznościach europejskich handlarzy i poszukiwaczy przygód. Wspominali o niej katalońscy i włoscy kartografowie, a w 1470 roku baskijski kronikarz Lope García de Salazar opisał ją nie tylko jako prawdziwą wyspę, ale też miejsce pochówku samego króla Artura. Widać tu XV wiek w pełni jego oszałamiającej chwały: Brazylię wyobrażano sobie jako wyspę marzeń ekspansjonistów, miejsce spełnienia doczesnych ambicji, a także fundament rycerskich mitów, nieodzownych dla chrześcijańskiej tożsamości14.

Kiedy w połowie lat 70. XV wieku młody Kolumb przenosił się z ojczystej Genui do Lizbony, podążał ścieżką, którą wcześniej obrali jego liczni krajanie. Wielu z nich rozpoczynało działalność w Portugalii, ponieważ zachęcały ich odkrycia na zachodnim wybrzeżu Afryki. Trend ten osiągnął punkt szczytowy za rządów energicznego Jana II (1481-1495). Kolumb często odwoływał się do przykładu tego władcy i jego zaangażowania w badanie Atlantyku, aby zawstydzić hiszpańskich monarchów, Izabelę i Ferdynanda15. Kierowało nim jednak coś więcej niż zwykła chęć zarobku. Dążył do osiągnięcia własnych celów, a Lizbona stanowiła dla niego odpowiednie miejsce.

Kolumb był już doświadczonym żeglarzem. Morze Tyrreńskie, czyli część Morza Śródziemnego między wybrzeżem Prowansji i zachodnich Włoch a Korsyką, Sardynią i Sycylią, znał jak własną kieszeń16. W Lizbonie szybko znalazł pracę. Wziął udział w ekspedycjach na Maderę, aby zakupić cukier w ramach transakcji z bogatą genueńską firmą Centurione. Poznał też popularne szlaki ku Wyspom Kanaryjskim i Azorom17. Trzy archipelagi, położone daleko na zachód od kontynentu europejskiego, a w przypadku Wysp Kanaryjskich od północno-zachodniego wybrzeża Afryki, należały do rozległego obszaru handlu atlantyckiego. W latach 70. XV wieku były już także punktami wyjściowymi dla śmielszych i ambitniejszych żeglarzy, kupców i odkrywców. Sam Kolumb twierdził, że podczas rejsu z Bristolu przez irlandzkie Galway dotarł „100 lig za” Islandię. Później, podczas podróży na południe, dopłynął do zbudowanego niedługo wcześniej fortu São Jorge da Mina na terenie dzisiejszej Ghany, gdzie koncentrował się portugalski handel złotem18. Dla Kolumba i wielu innych żeglarzy Atlantyk – czy też „Morze Oceaniczne”, jak go wówczas nazywano – zaczął stawać się nałogiem.

Wielkiemu XV-wiecznemu niedoborowi kruszcu19, który skłonił odkrywców do szukania wsparcia u różnych pozbawionych pieniędzy europejskich monarchów, towarzyszył wyścig po cuda i nowinki. Poszukiwacze przygód z rozkoszą kwestionowali wcześniejszą wiedzę, opierając się o świeże dowody empiryczne. Portugalskie ekspedycje wzdłuż „złotego wybrzeża” Afryki wykazały na przykład, że wszelkie dawne teorie o niemożliwości przebycia „strefy tropikalnej” stanowią tak naprawdę nonsens. Rozmaite spekulacje niezaprzeczalnie wpływały na Kolumba. Być może odegrały rolę w jego rosnącym przekonaniu o możliwości dopłynięcia do Indii przez Atlantyk, choć nie ma dowodów, że myślał o tym przedsięwzięciu podczas pobytu w Portugalii. W każdym razie Jan II i tak skupiał się wyłącznie na afrykańskim wybrzeżu i ewentualnym znalezieniu drogi do Indii wokół Przylądka Dobrej Nadziei. Transatlantycki projekt Kolumba zaczął nabierać wyraźniejszych kształtów na początku lat 80. Jego autor był wtedy zaabsorbowany utrzymaniem syna, Diego, który przyszedł na świat w 1479 roku. Mniej więcej w tym samym czasie Genueńczyk zawarł małżeństwo z portugalską szlachcianką Filipą Moniz Perestrelo. Obowiązki zaprowadziły Kolumba do Andaluzji, gdzie w połowie lat 80. natknął się na La Rábidę. Klasztor zainteresował go nie tylko jako schronienie i miejsce, w którym jego syn mógłby odebrać edukację. Mieszkał tam bowiem wówczas jeden z czołowych astronomów i kosmografów epoki; brat Antonio de Marchena szybko nawiązał ciepłe relacje z genueńskim podróżnikiem.

To Marchena przekonał Kolumba, że wspomniane w różnych klasycznych źródłach Antypody i Amazonia istnieją naprawdę. Nakłonił go również do przeczytania dzieł żyjącego w II wieku aleksandryjskiego astronoma Klaudiusza Ptolemeusza, który twierdził, że świat jest idealną kulą i składa się z jednej nieprzerwanej masy lądu, ciągnącej się od zachodu Europy do wschodniego krańca Azji. Co oczywiste, Kolumb podszedł do tej teorii z entuzjazmem, uparcie odrzucał jednak twierdzenie aleksandryjczyka, jakoby znany świat obejmował dokładnie połowę globu. W takim przypadku przekroczenie Atlantyku wykraczało bowiem poza możliwości każdego ówczesnego statku. Kolumb nie miał ochoty sobie tego wyobrażać. Jego „odpowiedź” była zaskakująca zarówno pod względem naiwności, jak i pewności siebie, z którą ją przedstawił. Po pierwsze, odrzucił obliczenia Ptolemeusza na podstawie teorii niejakiego Marinosa z Tyru, o którym pamięć zachowała się, jak na ironię, ponieważ Ptolemeusz podjął się wykazania wyraźnych błędów w jego kalkulacjach. Po drugie, Kolumb skorzystał z dowodów dostarczonych przez XIII-wiecznego weneckiego podróżnika Marco Polo w książce napisanej na polecenie wielkiego mongolskiego władcy Kubilaj-chana. Dowodził, że opisy przedstawione w tej relacji wskazują na miejsca położone daleko za granicami proponowanymi przez Ptolemeusza. W opinii Kolumba aleksandryjski uczony się mylił. Genueńczyk uważał, że „Morze Oceaniczne” jest znacznie mniejsze, niż się powszechnie sądzi.

Pisma Marco Polo zawładnęły wyobraźnią Kolumba także z innych przyczyn. Genueńczyk chłonął wizje tysięcy wysp, znajdujących się podobno za kontynentem azjatyckim, w tym „Cipangu”, położonej ponoć 2500 kilometrów od wybrzeży Chin, z jej złotymi, nawadnianymi ogrodami20. Zapiski na marginesach posiadanego przez niego egzemplarza sugerują, że Kolumb traktował dzieło bardziej jako relację o różnych cudach i wspaniałościach niż jako źródło faktów21. To samo dotyczy szczegółowych komentarzy znalezionych w jego egzemplarzu Podróży Jana z Mandeville. Prace takie jak Ymago Mundi Pierre’a d’Ailly czyHistoria rerum ubique gestarum Eneasza Sylwiusza Piccolominiego (papieża Piusa II) zainteresowały go bardziej z przyczyn naukowych, jednak również i po nie sięgnął z uwagi na zawarte w nich informacje o złocie, srebrze, perłach, bursztynie i „rozmaitych cudach” Azji22. Kolumb miał wielkie marzenia. Pragnął nieznanych i bajkowych bogactw; oczywiście miały być one bajkowe do momentu, w którym prowadzona przez niego wyprawa potwierdzi ich istnienie.

W jaki sposób mógł jednak zrealizować swe ambicje? Każdy, kto chciał organizować ekspedycję na taką skalę, musiał cieszyć się wsparciem potężnego patrona. Problemu nie stanowiły jedynie pieniądze. Prywatne przedsięwzięcie, ufundowane przez bogatych sponsorów, zakończyłoby się fiaskiem w następstwie odkrycia nieznanego terytorium, a to z braku możliwości wysunięcia do niego roszczeń. Aby domagać się praw do ziemi, czy też, posługując się ówczesnym określeniem, dominium, oraz, co najważniejsze, by bronić jej przed zakusami wrogich władców, odkrywcy potrzebowali nie tylko funduszy, ale i poparcia ze strony silnego i niezależnego państwa. Kolumb wiedział, że królewski patronat jest niezbędny.

W późniejszym okresie twierdził, że wybór Kastylii był w całości zrządzeniem Opatrzności, „cudem” i dziełem „boskiej ręki”, przeciwnej konkurencyjnym ofertom otrzymanym przez niego z Portugalii, Francji i Anglii23. Rzeczywistość wyglądała nieco inaczej. Nie istnieją żadne dowody wskazujące na zainteresowanie wspomnianych monarchii planami Kolumba, nie mówiąc już o propozycjach finansowania jego działań. Nawet w Kastylii czynił frustrująco powolne postępy. Prawdą jest natomiast, że z jego perspektywy Andaluzja zdawała się posiadać wielki potencjał. Krajanie Kolumba osiedlali się tam w tak wielkiej liczbie, że pod koniec XV wieku ponad połowa sewilskiej szlachty miała genueńskie nazwiska24. Izabela i Ferdynand szybko skorzystali z zachodzących w regionie zmian. Od połowy lat 70. wydawali koncesje andaluzyjskim kaperom, zachęcając ich do łamania portugalskiego monopolu w lukratywnym handlu w Zatoce Gwinejskiej i doprowadzając do zwiększenia ich aktywności. W międzyczasie bogactwa Wysp Kanaryjskich stawały się coraz bardziej nęcące. W 1483 roku andaluzyjscy kaprowie, wśród których wyróżniali się Genueńczycy osiadli w Sewilli i Kadyksie, zdobyli Gran Canarię. La Palma i Teneryfa (zajęte znacznie później, odpowiednio w 1493 i 1496 roku) również wpadłyby szybko w ich ręce, gdyby Izabela i Ferdynand nie koncentrowali się na ważniejszych sprawach na kontynencie.

Izabela i Ferdynand okryli się sławą dzięki licznym i imponującym osiągnięciom, jednak nie powinniśmy zapominać o ich słabości i niepewnym położeniu, w jakim znajdowali się w początkowych latach swych rządów. Gdy w grudniu 1474 roku zmarł król Kastylii Henryk IV, do rywalizacji o koronę stanęły jego popierana przez Portugalię córka Joanna i przyrodnia siostra Izabela. Niebawem wybuchła wojna domowa. Czteroletni konflikt przypieczętował unię między królestwami Aragonii i Kastylii. „Hiszpania” miała być Kastylią i Aragonią, nie Kastylią i Portugalią. Gdy zbrojne zmagania dobiegły końca, portugalskie niebezpieczeństwo zostało zażegnane, a prawo Izabeli i Ferdynanda do dwóch tronów stało się niezaprzeczalne (Ferdynand został królem w 1479 roku, gdy zmarł jego ojciec, Jan II Aragoński), zwycięscy monarchowie zajęli się wzmacnianiem nowej i słabej unii, by scalić dwa królestwa w jedno. Musieli wykazać się inicjatywą, aby dokonać ostatecznego zjednoczenia kraju pod egidą wiary chrześcijańskiej. Nie jest więc zaskoczeniem, że w 1482 roku przestali interesować się Wyspami Kanaryjskimi, całą uwagę poświęcając wojnie z Grenadą. Sukces oznaczałby wyrwanie ziem na południu spod kontroli muzułmanów, których uznawano za wewnętrznych wrogów i potencjalnych sojuszników rozrastającej się potęgi Turków Osmańskich. Działania wojenne stanowiły jednak wymagające i drogie przedsięwzięcie. Jak się okazało, absorbowały energię monarchów i większości kastylijskiej arystokracji przez kolejne 10 lat.

Ostatecznie długa i kosztowna kampania niezmiernie poszerzyła perspektywy roztaczające się przed Kolumbem. W rezultacie wojny domowej Kastylia utraciła dostęp do złóż złota w rejonie ujścia Wolty (w obecnej Ghanie), które pozostały pod kontrolą Portugalczyków. Wojna z Grenadą spowodowała dalszą i jeszcze bardziej pilną potrzebę zdobycia alternatywnych źródeł tego kruszcu, przestał bowiem napływać trybut zbierany z islamskiej enklawy. W latach 80. Kolumb doskonale zdawał sobie sprawę z tej sytuacji i bardzo starał się zachować jak największe pole manewru. Miał na oku nie tylko Kastylię, ale i Portugalię. Flirtował z bogatymi arystokratami, takimi jak książę Medina-Sidonia czy hrabia Medinaceli. Obaj zainwestowali ogromne sumy w podbój Wysp Kanaryjskich i rozwój tamtejszego przemysłu produkcji cukru. Kolumb zgrywał nieprzystępnego i groził, że zwróci się ze swym projektem do kogoś innego: czasami byli to Francuzi, innym razem Anglicy. Późną wiosną 1486 roku strategia ta zaczęła przynosić owoce. Izabela i Ferdynand zgodzili się pokryć wydatki Kolumba, nierzadko jako członka ich wędrownego dworu. Rok później Genueńczyk przedstawił swój projekt zespołowi ekspertów zwołanemu przez monarchów pod przewodnictwem hieronimity Hernanda de Talavery, spowiednika Izabeli i przyszłego arcybiskupa Grenady. Zebrani podeszli sceptycznie do zaprezentowanych im pomysłów. W rezultacie we wrześniu 1487 roku królewskie wsparcie się wyczerpało. Kolumb nie miał innego wyboru, jak tylko szukać pomocy gdzie indziej. W 1488 roku raz jeszcze zainteresował się Portugalią, a rok później wysłał swego młodszego brata Bartolomeo do Anglii i Francji25.

Niewiele wiadomo o opiniach wyrażonych przez wspomniany zespół ekspertów, jeśli nie liczyć słów, które wypowiedział Rodrigo Maldonado de Talavera, wykładający wcześniej prawo na prestiżowym Uniwersytecie w Salamance. Stwierdził on: „Wszyscy zgodzili się, że to, czego dowodził admirał, nie może być prawdziwe”26. Brak źródeł sprawił, że od tamtego czasu zrodziła się znaczna liczba absurdalnych domysłów. Zalicza się do nich niedorzeczna, ale niezwykle trudna do wykorzenienia plotka, jakoby członkowie zespołu ekspertów sądzili, że ziemia jest płaska. Powszechny obraz Kolumba z tamtych lat jako romantycznego bohatera toczącego samotną i zdecydowaną walkę przeciwko ignoranckim, szydzącym z niego siłom jest zupełnie niezgodny z dostępnymi informacjami. Choć Genueńczyk musiał chwilowo szukać patronatu w innym miejscu, czas spędzony przez niego na kastylijskim dworze nie został zmarnowany. W okresie tym uzyskał wsparcie wpływowych grup polityków i finansistów, których nacisk na Izabelę i Ferdynanda okazał się w ostatecznym rozrachunku nie do odparcia. Nie jest zaskoczeniem, że wielu z tych ludzi było rodakami Kolumba.

Wśród nich wyróżniała się potężna grupa Genueńczyków, która udzieliła wsparcia Alonsowi de Quintanilli, najbardziej wpływowemu strategowi finansowemu Izabeli i Ferdynanda w okresie podboju Wysp Kanaryjskich. Poza tym byli jeszcze członkowie rodzin Rivarolo i Pinelli, później należący do najważniejszych sponsorów Kolumba, a także inwestorzy spoza Genui, jak pochodzący z Florencji Gianotto Berardi. Kolumb wkradł się również w łaski dworzan księcia Jana. Sztuka ta udała mu się dzięki przyjaźni z guwernerem młodego następcy tronu, dominikaninem Diego de Dezą, późniejszym wielkim inkwizytorem i arcybiskupem Sewilli. Bliskie relacje z piastunką Jana, Juaną Torres de Ávila, okazały się przydatne w kontaktach z Izabelą. Do kolejnej wpływowej grupy należał brat Antonio de Marchena. Przyjacielowi Kolumba z La Rábidy przypadał wówczas wątpliwy zaszczyt bycia jedną z nielicznych osób twierdzących, że wierzą w jego obliczenia. Inny zakonnik z La Rábidy i bliski doradca Izabeli, Juan Pérez, zainterweniował w 1491 roku u królowej, co zadecydowało o udzieleniu przez nią Kolumbowi następnej audiencji. Do tego czasu Genueńczyk zyskał sobie także wsparcie Luisa de Santángela, urzędnika skarbu Aragonii, posiadającego spore wpływy w Kastylii dzięki kontaktom z królewskim doradcą finansowym Quintanillą. Santángel okazał się niezwykle przydatny. Sporządził przekonujący, możliwy do zrealizowania pod względem finansowym i zawierający skrupulatne obliczenia plan, który Kolumb przedstawił parze monarchów. Co więcej, projekt ten koncentrował się na Azji jako jedynym celu proponowanej wyprawy.

Kolumb zdał sobie sprawę, że Izabela i Ferdynand nie podchodzą ze zbytnim entuzjazmem do perspektywy poszukiwania Antypodów lub innych nieznanych wysp zamieszkałych przez Amazonki. Odkrywanie samo w sobie miało swe zalety, lecz monarsza para tak naprawdę potrzebowała pieniędzy: dostępu do lukratywnych, obfitujących w złoto i przyprawy rynków Azji. Podczas prób uzyskania audiencji u króla i królowej Kolumb zrozumiał, że Ferdynand od dawna interesuje się szlakami handlowymi wiodącymi ku Orientowi. W opinii władcy pieniądze, handel i Bóg nierozerwalnie łączyły się ze sobą. Najbardziej wymowny wyraz jego religijności stanowiło pragnienie zdobycia Jerozolimy. Nie były to jedynie pobożne życzenia. Aragończyk zyskał prawo do roszczeń do tytułu króla świętego miasta po zdobyciu Neapolu przez jego dziadka, Alfonsa V zwanego Wspaniałomyślnym, w 1443 roku. Ponieważ od końca XIII wieku Jerozolimę uznawano za lenno Korony Neapolitańskiej, podbój Alfonsa nadał nowej siły millenarystycznym przepowiedniom Arnaua de Vilanovy. Ten XIII-wieczny aragoński scholastyk stwierdził, że przeznaczeniem tamtejszych królów jest zdobycie Jerozolimy. Potem miała nastąpić seria zdarzeń prowadząca do powstania uniwersalistycznego chrześcijańskiego imperium, co z kolei umożliwiłoby powtórne przyjście Chrystusa27.

Źródłem inspiracji dla Vilanovy była późnośredniowieczna tradycja millenarystyczna, przedstawiona w dziełach XII-wiecznego kalabryjskiego cystersa Joachima z Fiore. Joachimizm, bo tak stał się znany zapoczątkowany przez niego ruch, wywarł ogromny wpływ na wczesną duchowość franciszkańską, jaka pod koniec XV wieku przeżywała ponowny rozkwit pośród grupy mnichów z La Rábidy, z którymi zaprzyjaźnił się Kolumb. W okresie spędzonym na hiszpańskim dworze Genueńczyk docenił oddanie Ferdynanda sprawie zdobycia Jerozolimy. Dworzanie wysławiali króla, używając terminów wyraźnie nawiązujących do krucjat, uznawali go też za potencjalnego „Ostatniego Cesarza Świata”. Nadworny kompozytor Izabeli Juan de Anchieta w jednym ze swych motetów przedstawił wizję koronacji monarchów przez papieża przed Bazyliką Grobu Świętego28. W miarę trwania wojny z Grenadą cesarski kult otaczający Ferdynanda stawał się coraz silniejszy. W 1485 roku, gdy padło strategicznie położone miasto Ronda, od dawna uważane za „niemożliwe do zdobycia”29, król i królowa poczuli, że nadszedł odpowiedni moment, by zacząć naciskać papieża w sprawie gratyfikacji za wysiłki podejmowane przez nich dla wiary.

Nagroda nadeszła w papieskiej bulli datowanej na 13 grudnia 1486 roku. Innocenty VIII udzielił w niej Izabeli i Ferdynandowi niesławnego patronato real – prawa do patronatu i przedstawicielstwa. W praktyce oznaczało ono, że monarchowie mogą wyznaczyć kogo tylko zapragną na wszelkie ważniejsze urzędy kościelne na podbitych przez nich terytoriach. Był to wyjątkowy przywilej; z pewnością nie zostałby nadany, gdyby papież miał choćby niewielkie przeczucie, do czego dojdzie w przyszłości. Izabela i Ferdynand nie mieli oczywiście żadnych oporów przed stopniowym rozszerzeniem patronato na wszystkie swe ziemie. Ponieważ coraz więcej osób zaczęło uznawać królewską parę za oczekiwanych od dawna monarchów mających zniszczyć wrogów wiary chrześcijańskiej30, pod koniec lat 80. Kolumb, wciąż niepewny ich wsparcia, zaproponował, aby wszelkie zyski z jego wyprawy przeznaczono na podbój Jerozolimy. To przez pryzmat tego typowo średniowiecznego, krucjatowego ducha powinniśmy patrzeć na przygotowania do tak zwanego przedsięwzięcia indyjskiego31.

Jesienią 1491 roku dwór i wojsko Izabeli i Ferdynanda przebywały w Santa Fe, 10 kilometrów na zachód od Grenady. Prowizoryczne miasteczko zostało wybudowane szybko, bo w zaledwie osiem dni, przez żołnierzy wykonujących polecenia monarchów. Miało kształt rusztu wpisanego w krzyż. Do dzisiaj nad wejściem do XVI-wiecznego kościoła Santa María de la Encarnación zachowały się resztki reliefu przedstawiającego włócznię obok słów Ave Maria. Wykonano go ku pamięci Hernána Péreza del Pulgara, którego współcześni mu nazywali el de las hazañas – „tym od bohaterskich czynów”. Rok przed zdobyciem Grenady przedostał się on skrycie do miasta i własnym sztyletem przybił nad wejściem do największego meczetu kartkę z tymi właśnie słowami: Ave Maria32.

Pérez del Pulgar był tylko jednym z wielu wyróżniających się dowódców walczących w wojnach z Grenadą. Należał do nich także Rodrigo Ponce de León, książę Kadyksu, który w 1482 roku zdobył bogate miasto Alhama. Kronikarz Andrés Bernáldez unieśmiertelnił go, przedstawiając księcia jako uosobienie rycerskiego honoru, hojności i uprzejmości33. Wojny z Grenadą wzbudziły ducha krucjat u rycerzy z Półwyspu Iberyjskiego i nie tylko. Wpoiły też różnorodnej ludności Kastylii poczucie celu i braterstwa. Było to tyleż imponujące, co niespodziewane. Pochodzącego z Italii historyka Pedra Mártira de Anghierę, kapelana dwójki katolickich monarchów, zdumiał ten pokaz jedności. „Kto by uwierzył – stwierdził – że Asturyjczycy, Galicyjczycy, Baskowie i Kantabryjczycy, ludzie przywykli do straszliwie okrutnych czynów i bratobójczych burd wszczynanych pod byle pretekstem”, zmieszają się w przyjaźni „nie tylko z sobą nawzajem, ale także z mieszkańcami Toledo oraz porywczymi i zazdrosnymi Andaluzyjczykami, aby żyć wspólnie w harmonii niczym członkowie jednej rodziny, mówiący tym samym językiem i podlegający jednolitej dyscyplinie?”34.

Dyscyplinę tę dało się wyraźnie dostrzec na końcowych etapach konfliktu. Okres ten charakteryzowały prowadzone metodycznie, ostrożne kampanie, w których musiano poradzić sobie z trudnym, górzystym terenem. Była to w przeważającej mierze wojna oblężeń. Główną rolę odgrywały piechota i artyleria, a nie jazda. Doświadczenia z niewielkich potyczek i ataków z zaskoczenia pozwoliły kastylijskim żołnierzom na rozwinięcie nietypowego, indywidualistycznego stylu walki, a także zdolności do przetrwania w skrajnym upale lub chłodzie. Dzięki temu stali się trudnym przeciwnikiem na polach bitewnych Europy i Nowego Świata35.

Poczucie jedności i wspólnej sprawy wyraźnie kontrastowało z wewnętrznymi sporami targającymi nasrydzkim Emiratem Grenady. Podczas gdy Izabela i Ferdynand z dużą pewnością siebie przygotowywali ostateczne uderzenie na Grenadę z twierdzy w Santa Fe, w islamskim bastionie szerzył się niepokój. Razem z nim nadeszło zrozumienie, że honorowa kapitulacja będzie lepszym wyjściem od poniżenia, jakie przyniesie nieunikniony, jak się wówczas zdawało, podbój. Ogarniające Nasrydów przeczucia stanowiły główną przyczynę negocjacji, które rozpoczęły się w październiku 1491 roku. Już po miesiącu obie strony doszły do porozumienia w sprawie warunków ugody. Grenada poddała się ostatecznie 2 stycznia 1492 roku. Wtedy to emir Boabdil przekazał Ferdynandowi klucze do Alhambry. Znaczenie tego symbolicznego gestu było dla wszystkich zrozumiałe.

Upajające poczucie boskiej przychylności, jakie zapanowało na całym półwyspie w następstwie zdobycia Grenady, jest nie do przecenienia. Zwycięstwo, będące punktem kulminacyjnym kilkusetletnich zmagań, przyniosło głębokie przeświadczenie, że Królestwu Kastylii powierzona została boska misja obrony chrześcijaństwa przed wzrastającym zagrożeniem ze strony islamu. Poczucie to stanowiło z kolei impuls do podejmowania wypraw poszukiwawczych, takich jak te opisywane w rycerskich romansach, pochłanianych na dworze i przez piśmienną w coraz większym stopniu ludność. Jednym z wyróżniających się dzieł tego typu, a w opinii Miguela de Cervantesa „najlepszą w swym gatunku książką świata”36 był Tirant Biały autorstwa rycerza z Walencji Joanota Martorella. Jego popularność zwiększył wynaleziony niedługo wcześniej druk. Książkę opublikowano w 1490 roku. W przeciągu następnego stulecia w Hiszpanii ukazały się niezliczone podobne romanse. Ich niezwykła popularność wskazuje, że oddawanie się lekturze zaczynało być traktowane w społeczeństwie bardziej jako sposób spędzania wolnego czasu niż zajęcie naukowe. Wciąż panowało jednak powszechne przekonanie, że książki należy czytać na głos.

Rycerskie romanse odzwierciedlały także świat, w którym polityczne granice były znacznie mniej szczelne, niż mamy skłonność zakładać. Rycerskość nie miała w sobie niczego lokalnego czy ograniczonego. Stanowiła ponadnarodowy fenomen kulturowy37. Nawet w arturiańskiej Brytanii, miejscu akcji całego mnóstwa tego rodzaju dzieł, rycerskość była elementem międzynarodowej kultury dworskiej. Przybyła wraz z Normanami z burzliwego postkarolińskiego świata X stulecia, w którym życie polityczne skupiało się nie na suwerennych królestwach, lecz na poszatkowanych feudalnych państwach, które zajęły ich miejsce; na lennach, które wyrywali dla siebie wojskowi awanturnicy i nieposłuszni wasale. Księstwa Normandii, Burgundii, Flandrii, Szampanii, Blois czy Akwitanii zaczęły stopniowo odgrywać w średniowiecznej Europie rolę podobną do greckich miast-państw w starożytności czy włoskich księstw w dobie renesansu38. W międzyczasie jawnie niechrześcijański kodeks honorowy i duch zemsty, które charakteryzowały wczesnofeudalny świat, ulegały powolnej transformacji. Wciąż dominowały plemienne więzy pokrewieństwa i prawo krwawych porachunków rodzinnych, lecz w nowym społeczeństwie zrodziło się też poczucie szerszej duchowej wierności, wykraczającej poza więzy krwi. Rycerz stał się uświęconą osobą, dla której lojalność wobec pana uzupełniał w naturalny sposób obowiązek obrony Kościoła, wdów i sierot.

W XV wieku rycerskie romanse zaczynały kształtować nową ideę szlachectwa. Przedstawiana w nich unikalna mieszanina brutalności, kurtuazji i cnót stanowiła rezultat leżącego w sercu średniowiecznej kultury twórczego napięcia między świeckim ideałem dworskiej miłości z jednej strony, a surowymi i duchowymi wartościami epoki krucjat z drugiej. Dobrze ukazuje je dualizm w pracach pisarzy takich jak Geoffrey z Monmouth czy Chrétien z Troyes. Przykładem jest choćby wyraźny kontrast między rycerzami Lancelotem i Galahadem – jeden symbolizuje rycerskość doczesną i cudzołożną, drugi cnotliwą i niebiańską wyprawę po Świętego Graala.

Kuszące jest, aby w tym napięciu dostrzec niemożliwą do pogodzenia zbieżność między sprawą własnego rodu a rycerskimi cnotami, między szlachectwem i ekskluzywnością społeczną z jednej strony, a obowiązkiem stania na straży sprawiedliwości poprzez obronę biednych, wdów i sierot z drugiej39. Byłby to jednak rażący anachronizm. W rzeczywistości kodeks moralny leżący u podstaw romansów nie widział sprzeczności między interesami rodowymi i cnotami czy też między skromnością i wielkodusznością. Te dwie ostatnie cechy nie tylko się nie wykluczały, lecz wspólnie stawiały opór wobec występków dumy i bojaźliwości. Innymi słowy, prawdziwie wielkoduszny rycerz nie gardził niczym, co uznawał za gorsze od siebie. To byłaby bowiem małostkowość40. Nie jest zaskoczeniem, że kobietą, która w Opowieściach kanterberyjskich Chaucera przekonuje „niegodziwego” Melibeusza, żeby stał się „wielkoduszny”, jest nie kto inny, a sama Prudencja. Ideę tę elokwentnie uchwycił i przeniósł do świata renesansu między innymi humanistyczny uczony Giovane Buonaccorso da Montemagno (1391?-1429)41.

Długie opisy trudnych do wyobrażenia czynów, dokonywanych przez rycerskich bohaterów w egzotycznych i zaczarowanych krainach zamieszkanych przez potwory i obfitujących w cuda, prezentowały czytelnikowi nowy pogląd na ludzką egzystencję, w którym cnoty i pasja przybierają nadzmysłowy charakter42. Wywarły ogromny wpływ na moralność oraz ideały epoki, ale jednocześnie stanowiły ich odzwierciedlenie. To, co dla współczesnego umysłu sprawia wrażenie jawnej sprzeczności, dało się łatwo ze sobą pogodzić. Sam Kolumb cechował się typowym dla epoki zainteresowaniem kwestiami rodowymi. Gdzieś między 1477 a 1480 rokiem poślubił Filipę Moniz Perestrelo. Dla syna genueńskiego tkacza był to wielki skok w górę drabiny społecznej. Od strony matki Filipa wywodziła się z rodziny pnących się coraz wyżej właścicieli ziemskich, mogących poszczycić się zaszczytną służbą dla Korony Portugalskiej. Jej ojciec, Bartolomeo Perestrelo, otrzymał lenno Porto Santo. Była to niewielka i odludna wyspa, zdarzenie to pokazało jednak Kolumbowi, jakie nagrody można zdobyć w królewskiej służbie43. Tego samego ducha doskonale ucieleśniał legendarny hrabia Pero Niño. Gutierre Díez de Games unieśmiertelnił go jako rycerza, który swe największe bitwy stoczył na morzu i nigdy nie został pokonany, czy to w miłości, czy na wojnie. W czasach Kolumba tradycja ta wciąż stanowiła źródło inspiracji44. Nie mamy dowodów, iż przeczytał on jakąkolwiek pracę opiewającą rycerskie wyprawy morskie. Niemniej nie da się myśleć o dorobku jego życia czy o sugestywnej grupie wysp, którą umieścił z miłością w swym herbie, nie odnosząc się do tego gatunku.

Wracając do La Rábidy, Kolumb miał jednak inne zmartwienia. Czy wszystkie jego marzenia i ambicje spełzną na niczym? Spośród wszystkich propozycji przedstawionych na dworze Izabeli i Ferdynanda jego własna bez wątpienia sprawiała wrażenie wyjątkowo obiecującej. Teraz, gdy Grenada została podbita, cóż mogło powstrzymać monarchów przed spełnieniem jego prośby? Niestety, kolejny zespół ekspertów, zgromadzony przez królewską parę podczas wizyty Genueńczyka w zajętej stolicy emiratu, opowiedział się przeciwko niemu. Potem jednak nastąpiło coś wręcz na kształt cudu. Kolumb miał już za sobą dzień drogi, kiedy dopadł go królewski posłaniec, prosząc o powrót do obozu Izabeli i Ferdynanda w Grenadzie. Coś musiało sprawić, że zmienili zdanie.

Monarsza para zachowywała ostrożność w odniesieniu do planów Kolumba, ponieważ zdawała sobie sprawę z delikatnej kwestii, która wyszła na światło dzienne po zdobyciu Grenady. Teoretycznie Hiszpania miała zostać zjednoczona w jednej wierze, lecz na jej obszarze pozostawała cały czas jedna rzucająca się w oczy grupa niechrześcijan. W nowej sytuacji politycznej jej obecność wydawała się coraz bardziej nie na miejscu. Gdy kilka stuleci wcześniej inne państwa europejskie wypędziły ludność żydowską – jak Anglia w 1290 czy Francja w 1306 roku – Hiszpania nie poszła ich śladem. W drugiej połowie XIV wieku niszczycielskie skutki epidemii czarnej śmierci i zaangażowania w wojnę stuletnią doprowadziły jednak do wzrostu napięć społecznych. W miastach doszło do aktów agresji, a żydzi byli tradycyjnie kozłami ofiarnymi. Problem stanowiła też wielkość żydowskiej społeczności w Hiszpanii, jednej z największych na świecie45. Co więcej, koncentrowała się ona w większych ośrodkach miejskich, a jej przedstawiciele odnosili budzące zazdrość sukcesy jako kupcy, handlarze, rzemieślnicy, finansiści i lekarze46.

Czynniki te pomagają wyjaśnić szybkość, z jaką w 1391 roku jeden z najstraszliwszych antyżydowskich pogromów średniowiecza objął swym zasięgiem cały Półwysep Iberyjski. Wielu żydów próbowało uciec z wielkich miast, szukając nieco większej anonimowości w wioskach i społecznościach rolniczych. Inni zdecydowali się zostać. Często udawało im się przetrwać jedynie dzięki przyjęciu chrztu47. Z perspektywy chrześcijan wzrost liczby konwersji po 1391 roku był jak najbardziej zrozumiały. Powszechnie podkreślano – a czynili to zwłaszcza członkowie zakonów żebraczych – że skoro wiara i rozum idą ze sobą w parze, to dla kogoś, kto pozna odpowiednie argumenty, chrześcijańska prawda stanie się niemożliwa do odrzucenia48. Poglądem tym kierował się najbardziej charyzmatyczny kaznodzieja epoki, dominikanin św. Wincenty Ferreriusz. To on stał za nawróceniem tysięcy żydów i muzułmanów w drugiej dekadzie XV wieku.

Bezprecedensowa liczba konwersji zaczęła już niebawem generować nowe, jeszcze trudniejsze do rozwiązania problemy. Przechrzczonym żydom, znanym jako conversos, powodziło się nieproporcjonalnie lepiej od reszty iberyjskiego społeczeństwa. Co więcej, wielu z nich zachowało swe dawne kontakty, a dzięki nowej wierze mogło wstąpić w szeregi szlachty lub hierarchii kościelnej, w której ich wpływy szybko urosły. Niechęć wobec żydów z XIV wieku została w następnym stuleciu przekierowana na conversos. Wyrażano ją jeszcze zacieklej, ponieważ najwyraźniej przywłaszczali sobie przywileje i prawa w przeszłości będące domeną tych, którzy teraz zaczęli nazywać się „starymi chrześcijanami”49.

Raz jeszcze doszło do nieuchronnych w tej sytuacji pogromów. Ich kulminację stanowiła seria straszliwych zamieszek i masakr, jakie przetoczyły się przez Hiszpanię w latach 60. i 70. XV wieku. Zbiegły się one w czasie z wojną domową, której przyczyną był spór o prawo Izabeli do sukcesji. W 1475 roku konflikt został rozstrzygnięty na korzyść królowej, a dwa lata później odwiedziła ona Sewillę, gdzie wysłuchała kazania dominikanina Alonsa de Hojedy o rzekomych zagrożeniach powodowanych przez dużą liczbę „fałszywych” conversos. To wtedy monarsza para zaczęła poważnie rozważać potrzebę powołania państwowej Inkwizycji. Rozpoczęła ona działalność w 1480 roku, mając za zadanie zajęcie się wyłącznie problemem pozornych conversos. Izabela i Ferdynand desperacko potrzebowali jednak wsparcia tej grupy, a także pozostałych jeszcze w królestwie żydów. W czasie kampanii przeciwko Grenadzie otrzymali kluczowe wsparcie finansowe ze strony wielu przedstawicieli społeczności żydowskiej. Znamienity Samuel Abulafia odpowiadał za dostawy zaopatrzenia dla wojsk chrześcijańskich. Wśród jego przebywających na dworze kompanów znajdowali się chociażby rabbi Abraham Seneor czy wybitny uczony Izaak Abravanel50. Co więcej, w trakcie wojny domowej król i królowa otrzymali wsparcie głównie z miejskich klas rządzących, w których conversoswyraźnie zaznaczali swą obecność.

Nie ma wątpliwości, że dwójka władców uważała Inkwizycję za tymczasowy środek zaradczy, mający zagwarantować religijną prawomyślność. Wkrótce jednak zawiłość problemu zaczęła przytłaczać nawet zwolenników inicjatywy. Wśród nich, co może nie powinno dziwić, znajdowała się znaczna liczba conversos, liczących, że nowo powołana instytucja pomoże ustabilizować ich sytuację. Większość inkwizytorów powołanych w latach 80. XV wieku posiadała jednak bardzo ograniczoną wiedzę na temat żydowskich praktyk religijnych. W efekcie często stawali się narzędziem w rękach systemu sądownictwa, w którym zbyt wielkie znaczenie miały uprzedzenia i presja ze strony społeczeństwa. We wczesnych latach swej działalności Inkwizycja przyjmowała anonimowe donosy, w rezultacie czego oskarżeni o „judaizantyzm” nie mieli praktycznie szansy na dowiedzenie swej niewinności. Nie jest zaskoczeniem, że wielu conversos zaczęło wykorzystywać swe duże wpływy w radach miejskich do utrudniania pracy inkwizytorów. Potem, od połowy lat 80., radni miejscy i lokalni oficjele zaczęli w dużej mierze ignorować politykę korony i otwarcie wprowadzać antyżydowskie prawa. Twierdzili, że to żydów, a nie „nowych chrześcijan” należy usunąć z wpływowych stanowisk. W międzyczasie conversoszdołali zyskać wsparcie znacznej części „starych chrześcijan” z szeregów miejskiej oligarchii, niechętnej opiece zapewnionej żydom przez Izabelę i Ferdynanda. W całej Hiszpanii radni zaczęli przyjmować antyżydowskie ustawy, rozpoczynając proces wypędzania wyznawców judaizmu z wielu miast i prowincji. Problem stał się tak trudny do rozwiązania, a antyżydowskie nastroje tak powszechne, że monarchowie zostali zmuszeni do niechętnego podjęcia najbardziej radykalnych kroków. 30 marca 1492 roku, zaledwie trzy miesiące po zdobyciu Grenady, postąpili wbrew osobistym poglądom i wydali edykt nakazujący opuszczenie ich ziem wszystkim żydom, którzy nie zechcą nawrócić się na wiarę chrześcijańską51.

Katastrofalna decyzja została podjęta dokładnie miesiąc przed tym, jak król i królowa wreszcie zgodzili się poprzeć atlantycki projekt Kolumba. Genueńczyk w końcu mógł zebrać owoce wielu lat próśb. Z ulgą przyjął fakt, że Izabela i Ferdynand porzucili dotychczasową zachowawczość. Mógł sobie pozwolić na pokrzepienie swych władców: Grenada została zdobyta, a problem żydowski rozwiązany, przynajmniej w teorii. Zarówno długa wojna, jak i przymusowy wyjazd niektórych spośród najwierniejszych sponsorów finansowych korony sprawiły jednak, że skarbiec zaświecił pustkami. Dlaczego by więc nie potraktować priorytetowo wyprawy mogącej doprowadzić do zdobycia pilnie pożądanych funduszy? Poza tym projekt miał kluczowe znaczenie strategiczne dla krucjaty przeciwko islamowi. Istniała szansa, że dzięki niemu Kastylia nawiąże kontakt z Azją, której mieszkańcy, jak wciąż powszechnie sądzono, będą skorzy wesprzeć chrześcijan w walce z muzułmanami. Ta wielowiekowa tradycja została przedstawiona obrazowo w legendzie o Księdzu Janie – w obliczu zagrożenia ze strony Turków Osmańskich można było wezwać do pomocy tę mityczną postać52. Kolumb powtarzał kilkakrotnie, że jego wyprawa może obejmować plany powrotu do Hiszpanii przez Jerozolimę, a tym samym oznaczać otwarcie drogi do uderzenia na wroga od tyłu. Z tej perspektywy Genueńczyk starał się ukazać wyczekiwane od dawna wsparcie Izabeli i Ferdynanda dla jego przedsięwzięcia jako akt wdzięczności wobec Boga za zwycięstwo nad Grenadą. Monarchowie zyskali wreszcie możliwość skoncentrowania się na niedokończonej wojnie z islamem, bez wątpienia boskim zadaniu, do którego Kastylia była wyjątkowo dobrze przygotowana.

Kolumb czuł się tak pewnie, że przedstawił królewskiej parze niezwykle ambitne warunki. Najpoważniejsze było żądanie wiekuistej posady generalnego gubernatora i wicekróla wszelkich nowo odkrytych terytoriów dla niego samego i jego potomków. Oznaczało to prawo do tworzenia domen feudalnych w zamorskich terytoriach, podczas gdy Izabela i Ferdynand starali się nie dopuszczać do tego procederu w Kastylii od chwili, gdy zwycięsko wyszli z wojny domowej i zdali sobie sprawę z wagi promowania interesów miast kosztem postulatów arystokracji53. Nie dziwi więc, że zaproponowali bardzo odmienny plan. Zawiązując umowę z Kolumbem, posłużyli się praktyką sprawdzoną w czasie rekonkwisty i podboju Wysp Kanaryjskich, kiedy to nagminnie podpisywano kontrakty z dowódcami wypraw. Ugody te, zawierane bezpośrednio z koroną i znane jako capitulaciones („paragrafy”, czyli zawarte w kontrakcie warunki), zastrzegały prawo monarchii do wszelkich nowych terytoriów, jednocześnie gwarantując ludziom stojącym na czele ekspedycji należne im nagrody (mercedes). Dowódcy mogli spodziewać się łupów, nadań ziemskich, a nawet tytułów szlacheckich. Te ostatnie otrzymywali zwykle ci, którym przyznano wcześniej specjalne prerogatywy wojskowe oraz prawo do władania danym terenem, zazwyczaj wraz z tytułem dziedzicznym, którego posiadacze stawali się znani jako adelantos (nieprzetłumaczalny termin, oznaczający dosłownie „tych, którzy idą naprzód”). Perspektywa zdobycia tak dużej władzy była bardzo atrakcyjna dla potencjalnych odkrywców. Monarchowie zawsze pamiętali, aby podkreślić, że pierwszorzędnym celem wypraw jest szerzenie wiary chrześcijańskiej, a capitulaciones stanowią ich jedyną podstawę prawną. Co więcej, dokumenty te zabezpieczały prawa króla i królowej, tytułowanych źródłami sprawiedliwości, do wszelkich mogących się pojawić feudalnych enklaw. Domagając się fundamentalnego prawa korony do organizacji i dystrybucji nowych terytoriów pomiędzy osadników oraz upewniając się, że uprawnienia i przywileje wybudowanych miast będą bezpośrednio zależne od królewskich aktów, Izabela i Ferdynand działali rozważnie, chcąc uniknąć ewentualnej niesubordynacji.

Kolumb musiał zadowolić się tytułem Wielkiego Admirała oraz prawem do jednej dziesiątej wszelkich płodów rolnych i innych towarów. Umowę podpisano 30 kwietnia 1492 roku. Genueńczyk i tak uzyskał spore ustępstwa, przez co przedstawionym mu przez monarchów dokumentem nie było capitulación w ścisłym znaczeniu tego terminu. Na ten moment z zadowoleniem przystał na zaoferowane mu warunki, choć nigdy nie porzucił swych pierwotnych ambicji. W prologu do relacji z pierwszej podróży wyraźnie przypomniał Izabeli i Ferdynandowi, że zgodzili się go „nobilitować”, a od dnia, w którym to nastąpi, będzie nazywany „Donem” oraz „Najwyższym Admirałem Morza Oceanicznego oraz Wicekrólem i wiekuistym Gubernatorem” wszelkich odkrytych przez niego terytoriów. Na tym nie poprzestawał, nalegając, żeby tytuły dziedziczył po nim najstarszy syn, a potem z kolei jego potomkowie „z pokolenia na pokolenie, na wieki wieków”54.

Były to przywileje o bezsprzecznie feudalnym charakterze. Kolumb sądził, że ma solidne podstawy prawne, aby się ich domagać. Ostatecznie 30 kwietnia podpisano nie tyle capitulación, co możliwe do odwołania nadanie uprawnień. Domagając się swych żądań po sukcesie pierwszej wyprawy, admirał jednak sprawił tylko, że monarchowie zaczęli żywić wobec niego pewne obawy i skłaniać się do prób ograniczenia jego władzy. Zdarzenie to symbolizuje początek mozolnej walki między reformującą się monarchią a pozostałościami feudalnej arystokracji wojskowej, do której Kolumb, jak na ironię, w żaden sposób nie należał. To jednak miało nastąpić w przyszłości. 30 kwietnia 1492 roku Genueńczyk mógł w końcu rozpocząć przygotowania do wyprawy, którą niebawem opisywano jako „największe wydarzenie od czasu stworzenia świata, wyłączając Wcielenie i Śmierć jego Stwórcy”55.

ROZDZIAŁ IIADMIRAŁ

3 sierpnia 1492 roku o poranku, zaledwie trzy miesiące po podpisaniu pożądanej od dawna umowy z Izabelą a Ferdynandem, Kolumb wypłynął z portu Palos de la Frontera na wybrzeżu Huelvy. Wciąż panował duży sceptycyzm co do wykonalności całego przedsięwzięcia, zwłaszcza że większość ekspertów zdawała sobie sprawę, że wykonane przez Genueńczyka obliczenia wielkości globu są mrzonką. Co nie dziwi, monarchowie założyli, że projekt spotka się z powszechną obojętnością. Aby pomóc nowo mianowanemu admirałowi w rekrutacji odpowiednich załóg, obiecali udzielić królewskiego ułaskawienia każdemu skazańcowi, który zgodzi się wziąć udział w wyprawie do Azji. Ostatecznie gwarancje te okazały się niepotrzebne. Ku zaskoczeniu Izabeli i Ferdynanda trzej bracia Pinzónowie, cieszący się największą renomą marynarze z wybrzeża Huelvy, ulegli namowom Kolumba i zdecydowali się ruszyć wraz z nim. Sama ich obecność wystarczyła, by inni zaczęli napływać pod rozkazy admirała. W ten sposób zebrał odpowiednią liczbę ludzi. Wyprawa była niewielka, wzięły w niej udział trzy marnie wyposażone, ciasne statki, mogące pomieścić łącznie 90 osób. Santa María, jednostka większa od dwóch innych, choć tylko nieznacznie, trafiła pod komendę samego Kolumba. Dwie pozostałe znane były jako Niña (dosłownie „dziewczynka”, choć zwano ją tak ze względu na właściciela, Juana Niño) i Pinta (prawdopodobnie było to nawiązanie do jej kapitana, jednego z braci Pinzónów, Martína).

Oprócz typowego zaopatrzenia, zabieranego powszechnie na rejsy po Morzu Śródziemnym, czyli wina, wody, oliwy z oliwek, sucharów, mąki, bekonu czy solonych ryb, admirał kazał załadować wielki zapas różnych świecidełek, które miał nadzieję wymienić na azjatyckie złoto i przyprawy56. Trzy karawele pożeglowały sprawnie dobrze znaną trasą ku Wyspom Kanaryjskim. Tam uzupełniono zasoby i dokonano bieżących napraw. Liczono, że wystarczą, aby przetrwać najprawdopodobniej najdłuższy rejs po otwartym morzu w historii. Ster Pinty został wymieniony, Kolumb polecił też rozpiąć na Ninie ożaglowanie rejowe, lepiej nadające się do żeglugi oceanicznej. Potem poczekał na sprzyjający wiatr i 6 września rano wypłynął z El Hierro w nieznane57.

Admirał był zdecydowany utrzymywać zachodni kurs aż do natrafienia na ląd. Najbardziej logiczna metoda, zgodna z ówczesną praktyką nawigacyjną, polegała na utrzymywaniu słońca w czasie dnia i Gwiazdy Polarnej w nocy pod stałym kątem podniesienia. Kolumb pragnął jednak zebrać też jak najwięcej danych potwierdzających jego teorie. Nie tylko używał mapy (zupełnie nieprzydatnej na nieznanym morzu), ale także próbował ustalać szerokość geograficzną i weryfikować ją, mierząc długość doby słonecznej. Wyraźnie liczył, że zdoła znaleźć dowody na relatywnie niewielki rozmiar globu. Błędy, jakie popełnił w obliczeniach, związane są z metodą mierzenia przez niego długości dnia poprzez odnoszenie się do godzin światła słonecznego, a potem odszukiwania ustalonej ponoć szerokości geograficznej na mapach, które sporządził na podstawie Ymago Mundi Pierre’a d’Ailly58.

Kolumb nie był jednak całkowicie zaślepiony. Uważnie przyglądał się położeniu Gwiazdy Polarnej, poczynił też serię skrupulatnie notowanych obserwacji dotyczących różnicy między kierunkiem wskazywanym przez igłę kompasu a tym, jakie sugerowało położenie Gwiazdy Polarnej. Oczywiście dobrze zdawał sobie sprawę z lekkiego odchylenia na wschód, jakie od dawna zauważano na Morzu Śródziemnym, jednak 13 września zarejestrował wahania w obie strony. Począwszy od 17 września zaczął dostrzegać silne i bardzo zaskakujące odchylenie na zachód. Jego natychmiastową reakcją była próba dokonywania pomiarów, gdy Gwiazda Polarna znajdowała się najdalej na zachodzie. 30 września napisał z przeświadczeniem, z którym równa się jedynie dogłębnie błędny charakter jego konkluzji: „Gwiazda Północna porusza się, tak jak wszystkie inne gwiazdy, lecz igła kompasu wskazuje zawsze ten sam kierunek”59.

Zdecydowany ton skrywa wątpliwości, jakie od pewnego czasu dręczyły i rozpraszały admirała. Mniej więcej od 10 września, chcąc uspokoić coraz bardziej zaniepokojoną i potencjalnie buntowniczą załogę, dopuszczał się manipulacji na kartach dziennika okrętowego, celowo zaniżając dystans przebyty przez jego karawele. Gdy 22 września w statki uderzył przeciwny wiatr, doświadczył pewnej ulgi: „Cieszyłem się, ponieważ mogłem teraz przekonać załogę, że na tych morzach wieją wiatry, które pozwolą nam wrócić do Hiszpanii”60. Było to jednak niewielkie pocieszenie dla marynarzy, posiadających dobre powody, by wątpić w wiarę admirała w „mapę wysp”. Do tego czasu ich nadzieje rozwiało kilka złudnych, jak się ostatecznie okazało, przypadków dostrzeżenia lądu. Na początku października Kolumb odbył w napiętej atmosferze rozmowę z Martínem Pinzónem, znajdującym się pod coraz większą presją ze strony załogi, którą w dużej mierze sam zwerbował. Pinzón doskonale rozumiał, że według obliczeń admirała powinni już dotrzeć do lądu. Zalecał zmianę kursu na południowo-zachodni, w nadziei na znalezienie wyspy Cipangu. Kolumb początkowo odmówił, twierdząc, że „lepiej na początku dobić do lądu stałego”61. Gdyby w końcu nie ustąpił Pinzónowi, statki zabrałyby ich na Florydę i ku dość odmiennej przyszłości. Ostatecznie jednak, zaobserwowawszy gromadę ptaków w locie, 7 października Kolumb zarządził obranie kursu na południowy zachód. W piątek 12 października o godzinie 2 nad ranem, gdy załoga znajdowała się już na skraju rozpaczy, z bocianiego gniazda Pinty rozległ się rozentuzjazmowany okrzyk: „Ziemia, ziemia!”. Na wszystkich trzech statkach odpowiedziały mu pełne ulgi westchnienia i radosne akty składania podziękowań Bogu62.

Admirał dotarł do jednej z licznych wysp położonych na północny wschód od Kuby; na cześć Pana nazwał ją San Salvador. Wskazanie, która dokładnie była to wyspa, nie jest możliwe. Wiemy jedynie, że jej mieszkańcy, których Kolumb opisał jako „nagich ludzi”, określali ją słowem brzmiącym podobnie do „Guanahaní”63. Nie wiemy natomiast, które wyspy admirał odkrył w następnych dniach. Dobrze pamiętając o tym, co najważniejsze, nadał im nazwy Santa María de Concepción oraz Isabela, honorując w ten sposób Najświętszą Marię Pannę i swą patronkę, królową Kastylii64. 24 października dotarł do fragmentu większego lądu, który zidentyfikował od razu jako „Cipangu”, a później nazwał go Fernandiną, na cześć drugiego ze swych protektorów, Ferdynanda Aragońskiego. W tym przypadku nie ma wątpliwości, że trafił na Kubę. Ponieważ szybko stało się jasne, że miejsce to odbiega swym wyglądem od znanych mu opisów Cipangu, Kolumb z optymizmem postanowił wmówić sobie, że dotarł do „Kataju” na kontynencie azjatyckim. Wysłał nawet poselstwo z „mówiącym po chaldejsku” tłumaczem na poszukiwanie dworu Wielkiego Chana65.

20 listopada, kilka dni po powrocie poselstwa z bezowocnej misji, coraz bardziej zniechęcony Pinzón odpłynął, bez zgody Kolumba i ku jego wielkiemu rozgoryczeniu, na poszukiwanie złota. Trzy dni później admirał, równie mocno sfrustrowany faktem, iż odkryty ląd nie jest Katajem, zaczął czekać na sprzyjający wiatr, który umożliwiłby mu wydostanie się z Kuby. Zawiał on w końcu 5 grudnia, ale potem nagle zmienił kierunek. Był to, jak się okazało, bardzo szczęśliwy przypadek. Wiatr zepchnął statki na wyspę znaną jako Haiti, „górzysta ziemia”. Admirał zmienił jej nazwę na La Española („Należąca do Hiszpanii”), co zlatynizowano na Hispaniolę. Rozczarowanie Kolumba odkryciem, że nowa wyspa również nie przypomina Cipangu, prędko się rozwiało, odkryto bowiem obfite złoża złota oraz napotkano mieszkańców o stylu życia dość zaawansowanym w stosunku do tego, co zaobserwowano na Kubie. Znaleziono nawet pewne dowody wyrafinowania i bogactwa. Admirał szybko nawiązał silne osobiste relacje z miejscowym wodzem (kacykiem), charyzmatycznym Guacanagarí, który najwyraźniej rozwinął w sobie słabość do świecidełek przywiezionych przez Genueńczyka. Choć nie udało się znaleźć żadnych przekonujących dowodów na bliskość Chin, Hispaniola napełniła Kolumba nadzieją. Z charakterystyczną dla siebie przesadą oświadczył, że jest rozleglejsza niż Kastylia i Aragonia razem wzięte, choć w rzeczywistości równa się jedynie skrawkowi ich powierzchni. Zebrał liczne próbki złota, odkrył ananasy, hamaki, canoe oraz „pewne liście, które Indianie bardzo poważają”. Niewątpliwie miał na myśli tytoń. Choć nową wyspą nie była Cipangu, Kolumb stwierdził, że i tak stanowi ona „cud”, przypominający królestwo Saby lub jeden z tych egzotycznych regionów, z których mędrcy przywieźli dary dla Dzieciątka Jezus66.

Zgromadziwszy wspomniane nabytki, Kolumb zaczął przygotowywać plany powrotu do Hiszpanii. 24 grudnia w nocy, podczas jednej z ostatnich prób zebrania złota i przypraw, Santa María uderzyła w mieliznę i odniosła niemożliwe do naprawienia uszkodzenia. Admirał postanowił wznieść na północy wyspy, w miejscu, które później stało się znane jako Puerto Navidad („Port Bożonarodzeniowy”, nazwany tak od daty niefortunnego zdarzenia), palisadę z użyciem drewna ze zniszczonego statku. Szybkość, z jaką podjął tę decyzję, skłoniła część historyków do konkluzji, że cały epizod został z góry zaplanowany67. Są to jednak wyłącznie spekulacje. Mimo to rozwój sytuacji pozwolił Kolumbowi na wyznaczenie 39 ludzi mających obsadzić fortyfikacje. Poinstruował ich, aby zostali tam, zbierając złoto i czekając na nową ekspedycję z Kastylii. Ponieważ Santa Maríę utracono na dobre, marynarze nie mieli zbyt wielkiego wyboru, jak tylko przystać na ten plan68.

W międzyczasie Martín Pinzón zajmował się eksploracją wyspy. Z resztą ekspedycji połączył się 6 stycznia 1493 roku. Kolumb był zły z powodu niesubordynacji podkomendnego, ale udobruchał się, gdy odkrył, że Pinzón wrócił z dużą ilością złota, a także strączkami chili i laskami cynamonu. Te ostatnie wzmocniły nadzieję admirała na znalezienie egzotycznych przypraw. Pinzón twierdził, że dowiedział się o istnieniu rozległych obszarów połowu pereł dalej na południu. Choć rany w relacjach między dwoma mężczyznami nigdy się nie zagoiły, dziesięć dni później ponownie znaleźli się na morzu. Pogoda sprzyjała. Kolumb pożeglował Niñą na północ w poszukiwaniu atlantyckich wiatrów, wiejących z zachodu na wschód i mogących zabrać go do domu. Bracia Pinzónowie ruszyli jego śladem na pokładzie Pinty. 5 lutego złapali odpowiedni wiatr, z którym popłynęli szybko w stronę należących do Portugalii Azorów. Wkrótce potem omal nie doszło do katastrofy. Kolumb się zgubił, po czym wpadł w sztorm, w czasie którego malutka flota się rozdzieliła. 18 lutego ciężko doświadczona Niña dopłynęła do portu Santa Maria na Azorach. Po Pincie nie było żadnego śladu69. Z uwagi na napięte stosunki między Kastylią i Portugalią Kolumb nie miał wyboru i musiał kontynuować rejs mimo niebezpiecznych warunków. W międzyczasie doszło do krótkiego zatargu z portugalskimi władzami, gdy dziesięciu marynarzy zostało na pewien czas aresztowanych po zejściu na ląd w celu złożenia dziękczynienia w pobliskim sanktuarium maryjnym. Potem admirał wypłynął w dalszą drogę. Nieprzyjazny wiatr zabrał go prosto do Lizbony. Tam, wycieńczony, musiał 4 marca przybić do brzegu.

Król Jan II nakazał niezwłocznie pojmać Kolumba. Zamierzał wykorzystać go w roli dyplomatycznego pionka. Chciał poczynić wobec Kastylii pewne ustępstwa na Atlantyku, w zamian żądając jednoznacznego poszanowania portugalskich praw w zachodniej Afryce. Admirał zgodził się podjąć próbę przekonania Izabeli i Ferdynanda do zaakceptowania propozycji Jana i po tygodniu został zwolniony. 15 marca dotarł do Palos i odkrył, że Pinta już się tam znajduje. Uciekając przed sztormem, statek zdołał dopłynąć do galicyjskiego portu w Baionie koło Vigo w północnej Hiszpanii. Stamtąd pożeglował do Palos, gdzie znalazł się, co niezwykłe, w tym samym dniu co Kolumb. Nie wiemy, jak admirał zareagował na te wieści, lecz poczucie ulgi zapewne mieszało się u niego z obawami. Koniec końców Pinzón miał podstawy, by twierdzić, że to on jako pierwszy dotarł do Haiti. Mógł też wykorzystać swą wiedzę na temat obszarów połowu pereł, aby w przekonujący sposób zakwestionować zapewnienia Kolumba. Jak się jednak okazało, Pinzón bardzo źle zniósł drogę powrotną i zmarł, zanim mógł opowiedzieć swą historię. Jego dwaj bracia przeżyli, ale wydawali się znacznie bardziej tolerancyjni wobec ambicji przywódcy wyprawy. Ponieważ nikt nie mógł podważyć jego słów, Genueńczyk, tytułujący się już teraz „don Cristóbalem Colónem, admirałem Morza Oceanicznego, wicekrólem i gubernatorem wysp odkrytych przez siebie w Indiach”, wyruszył na królewski dwór, rezydujący w tym czasie w Barcelonie.

Izabela i Ferdynand zgotowali Kolumbowi wspaniałe powitanie. Niemniej jednak na pierwszy plan wysuwały się pytania i wątpliwości co do dowodów, z którymi powrócił. Większość wykształconych ludzi słusznie nie zamierzała odrzucać tradycyjnych szacunków dotyczących rozmiarów globu i uznać, że Genueńczyk dotarł do Azji, o czym on sam pozostawał przekonany aż do śmierci. Bliski przyjaciel admirała, ksiądz i kronikarz Andrés Bernáldez, powiedział mu, że mógłby przemierzyć „kolejne 1200 lig”, a i tak nie dopłynąłby do Azji70. Z drugiej strony dowody, które ze sobą sprowadził, na czele z należycie odzianymi przedstawicielami miejscowej ludności, wystarczyły, aby przekonać monarchów, że dokonał istotnego odkrycia. W związku z tym udzielili mu zaszczytnego pozwolenia na siedzenie w ich obecności oraz na jazdę konną u ich boku podczas ceremonii i w orszaku. Były to wyraźne oznaki, że cieszy się królewską przychylnością. Dworzanie, idąc śladem swych suwerenów, zaczęli obsypywać Kolumba pochwałami, przyrównując go do ubóstwianych starożytnych bohaterów, a nawet do jednego z apostołów Chrystusa, robiącego na zachodzie to, co na wschodzie uczynił św. Tomasz, odpowiedzialny, jak powszechnie sądzono, za ewangelizację Indii71. W zamian za to wszystko monarsza para oczekiwała od Kolumba spełnienia obietnicy, jaką złożył przed pierwszą wyprawą.

Pod koniec maja Izabela i Ferdynand wyrazili zgodę na zorganizowanie ekspedycji znacznie większej i szerzej zakrojonej od tej z poprzedniego roku. Ostatecznie Kolumb wyruszył w drugi rejs przez Atlantyk 25 września 1493 roku. Do tego czasu zgromadził imponującą flotę złożoną z 17 jednostek, w tym sprawdzonej Niñy, nad którą osobiście przejął komendę. Towarzyszył mu najmłodszy brat Giacomo, lepiej znany pod hiszpańskim nazwiskiem jako Diego Colón72. Wielu ludzi uznało, że związane z wyprawą ryzyko jest opłacalne. Do udziału w niej zgłosiło się ponad 1300 osób, z których tylko 200 nie otrzymywało królewskiej pensji. Wśród członków ekspedycji znalazło się między innymi 20 jeźdźców oraz pierwszy mający pożeglować do Nowego Świata duchowny, brat Bernardo Buil. Temu ostatniemu powierzono misję ewangelizacyjną. Jej wytyczne znalazły się w bulli Piis fidelium