Koniberki - Weronika Szelęgiewicz - ebook + książka

Koniberki ebook

Weronika Szelęgiewicz

0,0
33,21 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nic tak nie działa na dzieci, jak dobra bajka na dobranoc.

Jeśli chcecie odpocząć od "Czerwonego Kapturka", "Jasia i Małgosi" czy "Królewny Śnieżki", to "Koniberki" są dobrym pomysłem.

Pod płaszczykiem przygód sympatycznych stworzeń z motylimi skrzydełkami, dzieci uczą się odróżniać dobro od zła, czy mądrość od głupoty. Autorka tworząc gromadę bohaterów m.in. Rubinka, Szafirka, Węgielka czy Serpentynkę, sportretowała nasze dzieci i ich sposób widzenia świata. To po prostu mądra i ciepła opowieść.

Pierwsi recenzenci o "Koniberkach":

„Jest tu wszystko to, co tworzy, a przynajmniej powinno tworzyć świat dziecka.”
- Urszula Gurba, filolog włoski, nauczyciel, mama Basi, Ani i Martynki.

Przygody koniberków uczą rozumienia takich pojęć jak przyjaźń, lojalność, miłość, poświęcenie, odpowiedzialność. (…) Dziecko łatwo może identyfikować się z koniberkami ze względu na bogatą gamę charakterów i zachowań. (…) Należy podkreślić szczególny i rzadki walor książki Weroniki Szelęgiewicz – podawanie uzasadnień i motywacji. (…) To uroda tekstu sprawia przede wszystkim, że dziecko wchłania tekst wraz z jego przesłaniem, a „Koniberki” są niewątpliwie dobrą literaturą.”
- dr Irena Trzcieniecka-Schneider, dydaktyk filozofii i logiki, wykładowca (fragment obszernej recenzji).

„Od kiedy przeczytaliśmy tę książkę, już zawsze będziemy rozglądać się na łące w poszukiwaniu ukrytych wśród traw i kwiatów małych drzwiczek do zimowych mieszkań koniberków.”
- Strefa Psotnika

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 142

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Rozdział 1

Wiosna

Wiosna trwała w pełni. Łąka się zazieleniła, kwiaty rozkwitły, a wiatr przenosił ich zapach aż do pobliskiej Puszczy. W blasku słońca wesoło szemrał strumyk, na kamieniach wygrzewały się jaszczurki, a owady radośnie brzęczały. Krzaki głogu tworzące zagajnik na skraju łąki pokryły się już różowym kwieciem. W pewnej chwili, tuż przy ziemi, u ich korzeni dał się słyszeć szmer. Zamaskowane drzwiczki uchyliły się i ktoś powiedział:

– Już czas!

W głębi, pod ziemią, liczne głosy zaczęły powtarzać:

– Już czas! Już czas!

Drzwi otworzyły się. Wyszedł z nich konik, najmniejszy i najniezwyklejszy konik na świecie. Był maleńki, wielkości małego ptaszka, koliberka, a z grzbietu wyrastały mu szafirowe skrzydełka. Był to koniberek zwany Szafirkiem. Rozejrzał się dookoła, powąchał ciepły wiatr, wstrząsnął czarną, lśniącą grzywą i zawołał w stronę ciemnego korytarza:

– Już czas!

Na te słowa przez drzwi zaczęły przechodzić kolejne koniberki i wkrótce trawa u podnóża krzaków głogu zapełniła się kolorową gromadą. Lśniła sierść biała, brązowa, ruda i czarna, a nad grzbietami trzepotały tęczowe skrzydła. Wszyscy rozglądali się radośnie. Wreszcie Rubinek, piękny, biały koniberek o purpurowych skrzydełkach i lśniącym, czerwonym klejnocie nad czołem, wzbił się w powietrze, a za nim, jak na komendę, ruszyła reszta. Skierowali się w stronę środka łąki. Krążyli, rozkoszując się wiosennym słońcem i wiatrem. Wreszcie Rubinek zawołał:

– Pora, by każdy odnowił po zimie swój domek.

Gromada rozproszyła się po całej łące. Każdy z nich skierował się do zakątka, w którym mieszkał przed nadejściem zimy. Koniberki, podobnie jak motyle żywiące się nektarem, z nastaniem chłodów porzucały swoje letnie domki i wszystkie udawały się do podziemnego zimowego pałacu. Tam, głęboko pod ziemią, korytarze rozgałęziały się w sypialnie, w których na miękkich łóżeczkach, zagrzebane w ostowym puchu, koniberki zapadały w sen zimowy i budziły się dopiero wtedy, gdy wiosenne kwiaty wabiły dostatkiem pyłku i nektaru.

Niektóre koniberki latem mieszkały w kwitnących krzewach. Wtedy ich domki przypominały altanki o ścianach plecionych z cienkich patyczków i źdźbeł trawy, a czasem z płatków kwiatów i ukryte były wśród gałęzi. Pozostałe, zwłaszcza młode koniberki, które nie założyły jeszcze rodzin, zamieszkiwały kielichy kwiatów wingawii, rośliny rosnącej tylko na łące koniberków. Wingawia miała duże, sztywne kwiaty, nieco przypominające pękate tulipany, których płatki stykały się w górze. Wingawie miały jeszcze jedną zaletę. Przez cały sezon nie więdły, więc koniberki chętnie urządzały w nich domki, wycinając w płatkach okienka i drzwi, a w obszernym wnętrzu ustawiały łóżeczka i inne potrzebne sprzęty. Ponieważ wingawie były różnobarwne, koniberki mogły zamieszkiwać w kwiatach w ulubionym kolorze. Zgodnie z poleceniem Rubinka wszystkie koniberki zabrały się do porządkowania swoich letnich domków.

Najwspanialszą budowlą na łące był letni pałac. Mieścił się w dużym krzaku róży, rosnącym tuż nad strumieniem. Ukryte wśród gałęzi solidnie uplecione ściany kryły przestronne i ozdobne komnaty, a liczne okienka i balkoniki nadawały mu dostojnego wyglądu. Był nie tylko siedzibą wodza i miejscem zebrań, ale w razie potrzeby dawał schronienie wszystkim koniberkom. Tam właśnie skierował się Rubinek.

Przebiegł przez wszystkie komnaty, ciesząc się powrotem do swojego domu. Pokoje po zimie były zakurzone, ale nie uległy zniszczeniom. Rubinek raźno zabrał się do porządków. Robota posuwała się szybko, bo choć pałac był duży, nie było jej wiele. Rubinek wkrótce się z nią uporał i wyszedł na balkon. Obserwował młode koniberki wesoło krążące nad łąką i wybierające sobie najpiękniejsze kwiaty wingawii, a potem goniące się w złocistych promieniach słońca. Uśmiechnął się na ten widok. Z radością patrzył na swoje królestwo.

Rubinek został wodzem koniberków dopiero ostatniej jesieni. Jego ojciec, stary i siwy Narcyz, zdjął wówczas z czoła czerwony klejnot i przekazał go synowi, mówiąc:

– Rubinku, mój czas przeminął. Jestem już stary i zmęczony. Pora, bym odszedł na Zachód. Teraz ty będziesz wodzem wszystkich koniberków. Panuj mądrze i sprawiedliwie. Każdy czuje, kiedy jego czas nadchodzi. Ty też to kiedyś poczujesz i oddasz władzę swojemu synowi. Nie martw się naszym rozstaniem, spotkamy się ponownie na Zachodzie, na łące, na którą udają się wszystkie stare koniberki.

– Ależ tato, nie jestem jeszcze na to gotowy! – powiedział zaskoczony Rubinek.

– Jesteś, synu. Zawsze byłem z ciebie dumny i wiem, że będziesz dobrym władcą.

Od tego dnia Rubinek nosił nad czołem czerwony klejnot i panował nad łąką, a ponieważ, tak jak to przewidywał jego ojciec, był władcą mądrym i sprawiedliwym, otaczała go powszechna sympatia. Podczas gdy Rubinek z radością przyglądał się swemu królestwu, wokół jednego z niezwykle pięknych kwiatów wingawii trwała zażarta kłótnia.

– Jest moja! Moja! Ja tu zamieszkam! – krzyczała Filipinka.

– Nieprawda! Ja ją zobaczyłam pierwsza! – wrzeszczała jej siostra Serpentynka.

– Kłamiesz! – złościła się Filipinka.

– Sama kłamiesz! I jesteś głupia! – Serpentynka nie ustępowała.

Awantura zwróciła uwagę przelatującej Rozetki, starego i doświadczonego koniberka.

– A co tu się dzieje, moje panny? – spytała.

– To moja wingawia! – krzyknęła Filipinka.

– Nieprawda, bo moja! – odkrzyknęła Serpentynka.

– A nie możecie razem w niej zamieszkać? – spytała Rozetka. – Jesteście przecież siostrami.

– Nie! – odpowiedziały siostry wyjątkowo zgodnie.

– Ja tu będę mieszkać! Sama! – krzyknęła Serpentynka.

– Nieprawda, bo ja! – odparła ze złością Filipinka.

– W ten sposób nigdy nie dojdziecie do porozumienia – przerwała im Rozetka.

– To co mamy robić? – spytała Filipinka.

– Masz ustąpić! – syknęła Serpentynka.

– Cisza! – Rozetkę ogarniało zniecierpliwienie. – Sprawę trzeba będzie rozstrzygnąć inaczej.

– Jak? – spytały równocześnie.

– Skoro nie chcecie razem mieszkać, możecie losować albo zrobić zawody, albo obie zrezygnujecie z tej wingawii, albo zdacie się na sąd Rubinka.

– Losujmy! – zarządziła Filipinka.

– Ścigajmy się! – krzyknęła w tej samej chwili Serpentynka.

– Właśnie, że będziemy losować!

– Właśnie, że będziemy się ścigać!

– Nie mam do was siły! – zagrzmiała Rozetka. – Lecę po Rubinka.

Gdy Rozetka z Rubinkiem wróciła do wingawii, siostry wprawdzie nie kłóciły się ze sobą, ale ich zacięte miny wyraźnie świadczyły o tym, że żadna nie ustąpiła. Rubinek zasępił się.

– Naprawdę nie możecie mieszkać tu razem? – zapytał.

– Nie – odpowiedziały jednocześnie.

– I żadna nie ustąpi? – upewnił się.

– Nie – powtórzyły.

– W takim razie najlepiej będzie zdać się na los – zdecydował Rubinek. – Ta, która wyciągnie dłuższą słomkę, zamieszka w tej wingawii.

– Zgoda – powiedziała Filipinka, a Serpentynka potakująco kiwnęła głową.

Rubinek odwrócił się od nich i pod kopytkiem ukrył dwie słomki.

– Wybierajcie – powiedział.

Obie siostry ruszyły natychmiast ku niemu. Każda chciała wybierać pierwsza. Serpentynka była szybsza. O włos wyprzedziła siostrę i złapała słomkę.

– Jest! Jest! – krzyczała z radości Filipinka. Jej słomka była dwa razy dłuższa.

– Wingawia jest twoja – zwrócił się do niej Rubinek.

Mylił się jednak, sądząc, że spór pomiędzy siostrami na tym się skończy. Podczas gdy Filipinka tańczyła z radości wokół zdobytej wingawii, Serpentynka, szlochając głośno, krzyknęła:

– Nienawidzę cię! Nienawidzę was wszystkich! – I uciekła.

– Nie rozumiem – powiedział Rubinek. – Przecież sama wybrała tę słomkę.

– Tak bywa, gdy komuś na czymś bardzo zależy – odparła Rozetka. – Trudno jest przegrywać, zwłaszcza gdy jest się bardzo młodym.

Serpentynka leciała przed siebie. Czuła się bardzo nieszczęśliwa. Z powodu łez nie widziała nic dookoła.

„To takie przykre” – myślała rozżalona. „Filipinka zawsze ma lepiej, a Rubinek i Rozetka są niesprawiedliwi”. Nie pamiętała, że przegrała w uczciwym losowaniu. Pamiętała tylko, że siostra dostała wingawię, którą sama chciała mieć. Lecąc na oślep, wpadła na coś dużego.

„Jeszcze to” – pomyślała, spadając.

Poobijaną i płaczącą Serpentynkę znalazła w trawie Florentynka.

– Kochanie, co się stało? – spytała.

– Mam takiego pecha! – szlochała Serpentynka. – Nic mi się nie udaje. Uciekam z łąki, bo już tu nie mogę wytrzymać!

– Ktoś cię skrzywdził? – dociekała dalej Florentynka.

– Tak! Filipinka! I Rubinek, i Rozetka! – brzmiała pełna żalu odpowiedź.

– Ale co się właściwie stało?

W końcu Serpentynka opowiedziała o kłótni o wingawię i o losowaniu, i o tym, że na coś wpadła i się potłukła.

– Rozumiesz, że to było niesprawiedliwe? – pytała. – Ja nie chciałam losować, chciałam się ścigać.

Florentynka była dużo starsza od Serpentynki i wiedziała, że to nie jest dobry moment, by tłumaczyć jej, że nie ma racji.

– Rozumiem, że jesteś zła i rozżalona – powiedziała. – Jest ci przykro, bo nie dostałaś wymarzonej wingawii, i masz do wszystkich żal. Są takie dni, kiedy nic nam się nie udaje i myślimy, że wszyscy są przeciwko nam. Każdy czasem tak się czuje.

– Naprawdę?

– Tak. I w takie dni lepiej nie podejmować żadnych decyzji, zwłaszcza takich o ucieczce.

– A to dlaczego? – zainteresowała się Serpentynka.

– Bo skoro masz pecha, to i ucieczka się nie uda.

– To co mam robić?

Florentynka uśmiechnęła się.

– W takie dni najlepiej usiąść spokojnie i poczekać, aż pech minie. Trzeba go przeczekać.

– Przeczekać? – zdziwiła się Serpentynka.

– Albo rozejrzeć się uważnie dookoła, bo często los, gdy nam coś zabiera, daje w zamian coś innego.

– Na przykład co? – zainteresowała się Serpentynka. Poczuła, że zły humor ją opuszcza i jest gotowa szukać prezentów od losu.

– Jestem przekonana – powiedziała Florentynka – że tak mocno płakałaś, że nawet nie zauważyłaś, na co wpadłaś.

– To prawda – przyznała Serpentynka.

– Więc spójrz teraz!

Serpentynka zadarła główkę do góry i aż krzyknęła z zachwytu. Siedziała u stóp najpiękniejszej wingawii, jaką w życiu widziała. Kwiat, o który pokłóciła się z siostrą, był dużo brzydszy.

– Nigdy nie widziałam tak pięknej wingawii – powiedziała Florentynka. – Myślę, że będzie ci się tu dobrze mieszkało.

– Na pewno – zgodziła się Serpentynka.

Wingawia wyglądała jak płomień, pomarańczowa ze złocistymi i purpurowymi smugami. Olśniła Serpentynkę, zwłaszcza że kwiaty były na ogół jednobarwne. Trudno jej było teraz uwierzyć, że tak się złościła na siostrę z powodu tamtej wingawii. Ze wstydem musiała przyznać, że sama była niesprawiedliwa, oskarżając Rozetkę i Rubinka.

– Zabieraj się do pracy – powiedziała Florentynka. – Jeśli chcesz tu dzisiaj spać, masz dużo do zrobienia.

– Już, już zaczynam – zapewniła ją Serpentynka. – A potem chyba pogodzę się z Filipinką. To głupie gniewać się o to, że miała więcej szczęścia w losowaniu. I chyba powinnam przeprosić Rozetkę i Rubinka za moje zachowanie, jak myślisz?

– Myślę, że to bardzo dobry pomysł.

Tymczasem Filipinka urządzała się w swojej wingawii. Ale choć nadal zachwycały ją błękitne ściany, już nie tańczyła z radości. Właściwie dobry humor zupełnie ją opuścił.

„Mogłyśmy tu zamieszkać razem” – myślała markotnie. „Ta wingawia jest wystarczająco duża, byśmy się wspólnie pomieściły”. Kręciła się bez celu po domku. „Muszę znaleźć Serpentynkę” – postanowiła. „Powiem jej, żeby ze mną zamieszkała”.

Filipinka, nie zwlekając, udała się na poszukiwania siostry.

„A jeśli odleciała gdzieś daleko i coś jej się stało?” – Martwiła się, bo Serpentynki nigdzie nie było widać. „To wszystko moja wina”. Wreszcie zobaczyła ją z daleka.

– Serpentynko! Serpentynko! – zawołała.

Serpentynka zauważyła ją i skierowała się w jej stronę.

– Przepraszam cię, przepraszam! – wołała już z daleka Filipinka. – Zamieszkaj ze mną, proszę.

– To ja ciebie przepraszam – wołała do niej Serpentynka. – To wszystko moja wina.

– Nie, moja. To powinna być twoja wingawia.

– Nie, nie. Przecież ją wylosowałaś.

– Czyżbyście się znowu miały zamiar pokłócić przy tym przepraszaniu? – przerwała im przelatująca obok Rozetka.

– O nie, nigdy w życiu! – zawołała Filipinka i zwróciła się do siostry. – Naprawdę możesz ze mną zamieszkać, pomieścimy się. To duża wingawia.

– Dzięki, ale nie trzeba. Znalazłam własną. Jest wprawdzie dość daleko, ale myślę, że ci się spodoba. Lećmy ją zobaczyć.

I poleciały. Na widok wingawii Serpentynki Filipinka poczuła lekkie ukłucie zazdrości, ale zaraz sobie przypomniała, że jej wingawia też jest piękna, i że najbardziej lubi kolor niebieski.

– Jest śliczna – powiedziała do siostry. – Szkoda tylko, że rośnie tak daleko.

– Będziemy się odwiedzać – odparła Serpentynka. – I jeśli znudzą nam się nasze domki, zawsze będziemy mogły się zamienić.

– To świetny pomysł! – wykrzyknęła Filipinka i siostry ucałowały się serdecznie.

Rozdział 2

Bal

Koniberki szybko zagospodarowały się na łące. Domki były gotowe do zamieszkania przez całe lato, meble odświeżone lub zbudowane na nowo, a kwiaty jak zwykle dostarczały pożywienia. Całą łąkę ogarnęło podekscytowanie i nastrój oczekiwania. Nawet najmłodsze koniberki wiedziały, że zbliża się pora dorocznego wiosennego balu, święta, na które cieszyli się wszyscy. Jednych kusiły tańce ciągnące się jeszcze długo po zmroku (dlatego termin balu przypadał zawsze podczas pełni księżyca, którego blask rozjaśniał łąkę), innych nektar rzadkich kwiatów zbierany na tę okazję na skraju Puszczy, a młode koniberki czekały na konkurs, podczas którego wybierano króla lub królową balu. Aby zdobyć ten zaszczytny tytuł, nie wystarczyło odznaczać się urodą i wdziękiem; otrzymywał go ten młody koniberek, który zaskoczył wszystkich i pokazał coś niezwykłego. Dlatego we wszystkich zakątkach łąki ćwiczono nowe tańce, przymierzano fantastyczne kapelusze z kwiatów lub śpiewano piosenki. Jednym słowem przygotowania były w toku.

Nad brzegiem strumienia przechadzały się trzy młode koniberki. Siostry Filipinka i Serpentynka rozmawiały o balu ze swoją przyjaciółką Śnieżynką. Każda z nich marzyła o zostaniu królową balu.

– Zupełnie nie wiem, co przygotować na bal – powiedziała z westchnieniem Filipinka. – Może zaśpiewam nową piosenkę?

– Śpiewałaś piosenkę w zeszłym roku – przypomniała jej siostra. – Ja chyba polecę po sosnowe igły do Puszczy i zrobię sobie z nich koronę.

– Oszalałaś?! – Filipinka spojrzała na nią z dezaprobatą. – Przecież wiesz, że nie wolno tam fruwać z powodu pająków. Jeśli to zrobisz, to zasłużysz na karę, a nie na nagrodę.

– A ty co szykujesz? – spytała Śnieżynkę Serpentynka.

– Przygotowuję taniec płatków śniegu – powiedziała Śnieżynka. – Ćwiczę kroki.

Siostry popatrzyły na nią z uznaniem. Śnieżynka była wyjątkowo ładna. Miała mlecznobiałą sierść i taką samą jedwabistą grzywę spadającą falami na szyję. Z grzbietu wyrastały jej bladoniebieskie skrzydła. Z tańcem płatków śniegu mogła wygrać.

– Każdy chce zwyciężyć – stwierdziła Filipinka. – Dlatego tak trudno wymyślić coś, czego nikt jeszcze nie zrobił.

– Chyba nie każdy – mruknęła Serpentynka, wskazując głową w stronę kępy trawy.

Śnieżynka i Filipinka spojrzały w tamtą stronę. Chyłkiem przemykał tam mały koniberek. Widać było, że nie chce być zauważony. Ruszał się dość niezgrabnie, a czując na sobie spojrzenia przyjaciółek, potknął się.

– Ach, Jagódka – szepnęła Śnieżynka. – Masz rację, ona nie myśli o wygranej.

– Zawsze się zachowuje tak, jakby chciała być niewidzialna – dodała Filipinka.

– Nie rozumiem dlaczego – stwierdziła Serpentynka. – Nie jest przecież brzydka ani głupia.

– Ale zobacz, jaka jest niezdarna – dodała Śnieżynka. – Jest chyba jedynym niezgrabnym koniberkiem na łące.

– Myślę, że to dlatego, że się wstydzi – powiedziała Serpentynka.

– Wstydzi się? Ale czego? – zdziwiła się Śnieżynka.

– Wszystkiego. Wstydzi się, jak ktoś na nią patrzy, jak musi coś powiedzieć, czy do kogoś podejść – wyjaśniła Serpentynka. – A im bardziej się stara, tym bardziej się boi, że coś jej nie wyjdzie, i wtedy właśnie jej nie wychodzi. Myślę, że jest bardzo nieśmiała.

– I nie ma żadnych przyjaciół – dodała Filipinka. – Ciekawe dlaczego?

– A chciałabyś się przyjaźnić z kimś, kto cały czas mówi szeptem, żeby go nikt nie słyszał, i zachowuje się, jakby przepraszał, że żyje? – pytała Serpentynka.

– To musi być okropne tak się czuć. – Filipinka aż się wzdrygnęła. – Nie chciałabym czuć się tak jak ona.

– Ale co można na to poradzić? – Serpentynka była sceptyczna. – Jeśli do niej zagadasz, przestraszy się jeszcze bardziej.

Przez chwilę wszystkie trzy patrzyły w ślad za oddalającą się Jagódką, która znowu się potknęła. Nagle Serpentynka zwróciła się do siostry:

– Mam pomysł! Może wspólnie coś przygotujemy na bal i wystąpimy w duecie? Razem mamy szansę, tego jeszcze nie było.

– Świetny pomysł! – zapaliła się Filipinka. – Musimy tylko wymyślić, co przygotujemy.

Siostry pożegnały się ze Śnieżynką i odleciały. Śnieżynka zamyślona patrzyła w stronę kępy trawy, za którą zniknęła Jagódka. W myślach wracała do słów Filipinki.

– To musi być okropne tak się czuć – powtórzyła cicho i nagle taniec płatków śniegu wydał jej się głupi i nieważny, tak samo jak wygrana w konkursie. – To ona musi go wygrać – postanowiła. – A ja muszę do tego doprowadzić. – I nie zwlekając, poleciała w ślad za Jagódką. W końcu ją zauważyła. Przyglądała się jej przez chwilę. Filipinka miała rację, Jagódka starała się być niewidzialna. Przemykała chyłkiem, omijała inne koniberki i cała kurczyła się, gdy ktoś się do niej odezwał. Wyglądała przy tym tak nieszczęśliwie, że Śnieżynka poczuła dla niej ogromne współczucie. Zbliżyła się do niej.

– Jagódko, zaczekaj! – zawołała.

Jagódka rozejrzała się wokoło, a gdy ujrzała Śnieżynkę, stuliła uszy i spojrzała na nią niepewnie.

– Wołałaś mnie? – spytała.

– Tak – potwierdziła Śnieżynka. – Chciałam spytać, czy urządziłaś już swój domek. – To było pierwsze, co przyszło jej do głowy.

– Tak – cichutko odpowiedziała Jagódka.

– W tym roku wyprowadziłaś się od rodziców? – pytała dalej Śnieżynka.

– Tak – odpadła jeszcze ciszej Jagódka.

– Jakiego koloru wingawię wybrałaś?

– Ż-ż-żółtą – wyjąkała Jagódka.

– Pokażesz mi swój domek? – Śnieżynka była zdecydowana wykazywać inicjatywę tak długo, jak będzie trzeba.

– Ja, ja nie wiem... jak to, naprawdę chcesz zobaczyć m-m-mój domek? Ale dlaczego? – Jagódce plątał się język.

– Chcę zobaczyć twój domek. I chcę się z tobą zaprzyjaźnić – oświadczyła stanowczo Śnieżynka, ignorując popłoch, jaki to stwierdzenie wywołało na twarzy Jagódki. – Lećmy! Potem ja pokażę ci mój domek.