Komnata głodu i chłodu - Magda Chruścińska - ebook + książka

Komnata głodu i chłodu ebook

Chruścińska Magda

0,0
21,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Krystyna na strychu swojego domu odnajduje tajemniczy pamiętnik, zawierający wojenne wspomnienia młodej dziewczyny. Z każdym kolejnym dniem lektury maturzystka odkrywa makabryczną przeszłość swojej rodziny. Odtąd jej życie nie będzie takie samo.

„Napisałam Komnatę głodu i chłodu, aby uświadomić innym, jakie okropieństwa przydarzyły się ludziom takim jak my w trakcie II wojny światowej i dlaczego powinniśmy nie dopuścić do rozpętania kolejnych konfrontacji zbrojnych.
Zważywszy na to, że zamierzam zobrazować trudne sytuacje, treść jest czasem brutalna. Myślę, że jedynie one są w stanie zmienić myślenie człowieka”.
(ze Wstępu)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 320

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Siedziała w przejmującym chłodem betonowym pomieszczeniu. Jej oczy przepełniał chwytający za serce głód. Pomruki, jakie jej ciało wydawało z głodu, zagłuszały krople deszczu uderzające o metalowy dach. Na przekór rzeczywistości niedostatek nie był w stanie zmatowić olśniewającego piękna, które biło z oczu nastolatki. Plotła grubego jasnowłosego warkocza i pełna nadziei nuciła piosenkę:

Chwyć mą dłoń i zabierz stąd

Pokaż świat, gdzie niczym jest zło

Uratuj mnie, nadzieję daj

Pokaż, że warto zobaczyć jutro

Nie chcę już poddawać się

Głód i chłód trawi mnie

Gdy tkwię

W Komnacie tej

Zamiast jezior widzę kałuże krwi

Łzy spływają po ulicach jak rzeki

Śmierć ma triumf wymalowany na twarzy

Chłodno pozbywa ludzi makijaży

Samotność pali w mym sercu dziury

Nad głową tłoczą się burzowe chmury

Przerażona chcę błagać o przebaczenie

Niestety zostałam sama na życia scenie

Jako postać tragiczna

Zmieniła mnie druga wojna światowa

Przyzwyczaiła do wielu mordowań

Wprowadziła samotność do bram duszy

Przestałam wymagać – będzie, co być musi!

Gdy zobojętnienie wzięło górę

Nagle umysł stanął murem

Muszę stawić czoła śmierci, załatać serce

Zmotywowana iść do przodu po więcej

Chcę po prostu żyć

Warkocz przewiązała kawałkiem dzianiny urwanym ze swojej sukienki. Przyciągnęła do siebie kolana, po czym otuliła je rękoma. Położyła na nich głowę i patrzyła przed siebie w oświetlonym blaskiem księżyca pomieszczeniu.

Ze wspomnień młodego oficera polskiego:

Żyłem jak we śnie,

Czasem widziałem jak przez mgłę

A Ty podałaś mi dłoń

I rozproszyłaś ją

Oddałem Tobie taniec,

Chowając w duszy zakłopotanie

Gdy patrzyłem w oczy Twoje

Nie wiedziałem, na czym stoję

Przestraszyłem się tej szarości,

Którą nosiły oczy mej miłości

Byłem świadomy zła,

Które miało się rozpętać

Byłaś jak przepowiednia

Nie mogłem złapać oddechu

Jakby czas płynął bez pośpiechu

Wszystko stanęło w miejscu,

Poczułem ukłucie w sercu

Wszyscy patrzyli na nas,

Mając oczy we łzach

Bez uśmiechu, bez dumy

Strach opętał ich rozumy

Świat zamieniał się w piekło

Przerażony spojrzałem w błękitne niebo

Zasłonione przez stalowe chmury

Orzeł miał być zakrwawiony

Weszliśmy w okres wojny

Wstęp

Dzień dobry, drogi czytelniku. Niezmiernie cieszę się, że zainteresowała Cię okładka i zdecydowałeś się na poznanie zawartości tej książki. Otwierając ją, przekroczyłeś drzwi, które wprowadzają zarówno do życia nastolatki XXI wieku oraz dziewczyny podczas II wojny światowej.

Napisałam tę książkę, aby uświadomić innym, jakie okropieństwa przydarzyły się ludziom takim jak my w trakcie II wojny światowej i dlaczego powinniśmy nie dopuścić do rozpętania kolejnych konfrontacji zbrojnych.

Zważywszy na to, że zamierzam zobrazować trudne sytuacje, treść jest czasem brutalna. Myślę, że jedynie one są w stanie zmienić myślenie człowieka.

Pomiędzy wierszami kryją się fragmenty z mojego życia osobistego. W związku z tym pragnę podziękować osobom, które były moim natchnieniem i przyczyniły się do tych zarówno pozytywnych, jak i negatywnych wydarzeń.

Jednocześnie pragnę poinformować, że treści o charakterze wojennym nie bazują na podstawie prawdziwej historii, a stanowią moje wyobrażenia na temat wojny. Tekst jest wspierany wydarzeniami z kalendarium tamtego okresu historycznego.

Mam nadzieję, że znajdziesz coś tutaj dla siebie.

Teraz... nie brakuje Ci niczego. Wyobrażam sobie, że siedzisz wygodnie w swoim ulubionym fotelu lub jesteś w trakcie jednej z wielu podróży. Masz wszystko, czego potrzebujesz, aby po prostu żyć, tj. żywność, ciepło oraz bezpieczeństwo. W twojej lodówce bądź plecaku nie brakuje jedzenia. Często trochę się marnuje i to zmusza Cię do wyrzucenia pożywienia do śmietnika bez wyrzutów sumienia. Czasem pomyślisz o biednych głodujących dzieciach w Afryce, ale Twój dobrobyt nie sprawia, że jesteś zdolny do wyższych czynów – do podzielenia się czymkolwiek z biednymi. Ludzie tak mają, że dopóki nie odczują ubóstwa, to nie myślą o pomocy innym.

Teraz znajdujesz czas na czytanie albo czytasz, ponieważ w ten sposób zapominasz o całym świecie wokół Ciebie. Wciąż się rozwijasz, a przez gonitwę za pieniędzmi zapominasz o najbliższych. Zaprzeczysz, bo przecież piszesz z najbliższymi codziennie. Dzięki urządzeniu mieszczącemu się w dłoni jesteś w kontakcie ze światem. Jeszcze kilka lat temu telefon służył wyłącznie do wykonywania połączeń i wysyłania wiadomości tekstowych, ale dzisiaj ma wiele innych funkcji. Nowe aplikacje czynią nasze życie coraz wygodniejszym, więc w związku z tym Twoje życie pozbawione staje się ruchu. Chodzisz na siłownię, aby być sprawnym fizycznie. Starasz się odpowiednio odżywiać, aczkolwiek jesteś świadomy, że w jedzeniu, które spożywasz, znajduje się coraz więcej szkodliwych związków chemicznych. Uczysz się, żeby w przyszłości mieć dobrze płatną pracę. Pracujesz, gdyż chcesz żyć w przyzwoitych warunkach.

Zwolnij i pomyśl – co by było, gdyby nagle rozpętała się wojna? Raz na jakiś bliżej nieokreślony czas dochodzi do zatrzęsienia ziemią i rozlewu krwi. Człowiek zawsze myśli, że jego to nie dotyczy, dopóki nie znajdzie się w centrum tragedii.

Podczas wojny nie było niczego, czego potrzebowali ludzie. O tym, co się zjadło, jak się ubrało, gdzie się mieszkało, decydował przede wszystkim spryt. Przeciętny człowiek nie myślał o tym, żeby korzystać z nowszej technologii, ponieważ starał się przetrwać. Myśl o utracie rodziny przerażała do tego stopnia, że wszyscy stawali się bardziej rodzinni. Samochód posiadali nieliczni. Nie było żadnych wygód. Istota ludzka musiała polegać na sobie samej i pozyskiwała siłę z życia codziennego. Nikt nie wybrzydzał, co zjadł, tylko cieszył się, że mógł zjeść cokolwiek.

Teraz zadaj sobie pytania:

Czy robisz wszystko, żeby zapobiec wojnie?

Czy naprawdę żyje Ci się źle w obecnych czasach?

Z perspektywy wojny

Rozdział 1Magiczny strych

Płatki śniegu wirowały na tle szarzejącego się nieba, dodając blasku ciemnym dniom. Noce zapadały szybko, pomimo tego że stawały się dłuższe od najkrótszego dnia w roku, przypadającego na 21 grudnia. Ciężka nieubłagana cisza zmuszała do snu. To była tylko namiastka tego, jak wyglądała zima na przełomie 2009 i 2010 roku.

– Krysiu, wychodzę. Zamknij drzwi od wewnątrz, proszę – oznajmiła matka ubrana w gruby jasny płaszcz, otulona wełnianym szalem i z wciśniętą na głowę futrzaną czapką.

Dziewczyna kiwnęła głową i wykonała prośbę. Starszą kobietę po przekroczeniu drzwi domu pokryły wzorzyste śnieżynki, roztapiając się prędzej, niż pojawiły się. Zeszła ostrożnie po odśnieżonych schodach.

Wystawiła rękę, która wciśnięta była w skórzaną rękawiczkę. Na nią opadł płatek śniegu.

– Szukamy piękna, a ono jest na wyciągnięcie ręki – zauważyła, uśmiechając się.

Śnieżynka roztopiła się, a kobieta ruszyła ulicami Wrocławia.

Wpadł na nią mężczyzna w zniszczonym ubraniu, o brudnej zmęczonej twarzy i nieprzyjemnym zapachu. Idąc, zapatrzał się na monetę, którą trzymał w dłoni. Zamierzał ją wydać na jedzenie, gdyż od kilku dni nie jadł. Nie miał odwagi poprosić o pieniądze. Jeden z przechodniów wepchnął mu tę monetę.

– Mógłby pan uważać na innych?! – oburzyła się kobieta, otrzepując się i idąc dalej.

– Przepraszam – powiedział tylko i spojrzał smutno za nią.

Krystyna zamknęła drzwi, oparła się o nie plecami i obracając w dłoni klucz, zaczęła myśleć. Została sama w domu i wiedziała, że ktokolwiek pojawi się za około 3 godziny. Pragnęła zrobić coś szalonego. Nie tracąc czasu, wyszukała telefon w swojej kieszeni, odnalazła numer do chłopaka i nacisnęła na zieloną słuchawkę na ekranie urządzenia.

– Hej, wpadniesz do mnie? Nie ma nikogo.

– Ok, będę za moment – odpowiedział i szybko rozłączył się.

Od zatelefonowania do jego przybycia minęło zaledwie kilka minut. Chłopak mieszkał niedaleko, a ponadto poganiały go wodze fantazji.

Dawid żelował swoje średniej długości blond włosy, a następie zaczesywał je do tyłu. Na jego owalnej twarzy błyszczały piwne oczy i białe zęby zasłonięte kształtnymi ustami. Uroku dodawały mu piegi rozsypane po policzkach. Był wyższy od Krystyny o 10 cm. Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę, czarną bluzę, białą koszulkę, jasne wytarte jeansy i czarne markowe buty sportowe.

Gdy zobaczyła go w drzwiach, rzuciła się mu na szyję i objęła go nogami w pasie. Chłopak był szczupły, więc nie sprawiło jej to trudności. On popchnął drzwi plecami, aby je zamknąć. Następnie szedł z dziewczyną na sobie i całował ją.

– Chodź na strych – powiedziała. Zeskoczyła z niego, a gdy stała już na podłożu, ruszyła w kierunku wspomnianego miejsca, ciągnąc go za rękę.

– Czemu akurat tam? – spytał. Przystanął na chwilę, aby ściągnąć z siebie kurtkę. Położył narzutę na kanapie w przedpokoju.

– No chodź. Zróbmy coś ekscytującego – odparła Krystyna. Ponownie chwyciła jego dłoń.

– Niech ci będzie – rzekł obojętnie.

Udali się na strych. Nastolatka zaopatrzyła się w lampion z tkwiącą wewnątrz świeczką zapachową, ponieważ wiedziała o niedziałającym tam od dawna oświetleniu. Świeczka pachniała bardzo intensywnie jabłkiem z cynamonem, co przypominało o świętach, które skończyły się miesiąc temu. Postawiła stopę na drewnianej drabinie stanowiącej jedyną drogę, aby dostać się na strych. Odwróciła się i spojrzała na chłopaka. Dawid dostrzegł w jej oczach zdecydowanie przeplatane z fascynacją. Właśnie to przekonało go do podążania za nią.

Przy wejściu Krystynę dosięgła pracowicie utkana pajęczyna. Wystraszyła się i zachwiała na drabinie. Dawid wyciągnął rękę, aby pomóc jej utrzymać się, ale sama opanowała sytuację. Po otrzepaniu się z nici wkroczyła na strych zatopiony w mroku.

Dziewczyna oświetliła lampionem zakamarki pomieszczenia. Oboje ujrzeli stare meble i mnóstwo niepotrzebnych drobiazgów. W powietrzu był wyczuwalny mdły zapach, który błyskawicznie zmieszał się z wonią jabłka i cynamonu. Za sprawą wyciętych gwiazd w górnej części lampionu całe mroczne otoczenie osnuła magiczność. Gdziekolwiek nie spojrzeli, widzieli świecące w mroku gwiazdy. Ten widok zapierał im dech w piersiach.

Rodzice Krystyny robili coroczne porządki, pomimo tego strych wciąż wpędzał w poczucie nieładu i przytłaczał ciężarem. Krystyna próbowała wyjaśnić, dlaczego tak to odczuwa, a najbardziej rozsądne było założenie, że dzieje się tak, ponieważ wszystkie te przedmioty są o wiele starsze od niej samej. Tkwiła w przekonaniu, że nie zdoła odszukać tutaj niczego młodszego. Wśród metalowych, mosiężnych czy drewnianych ramek, powyginanych prętów, zakurzonych obrazów, zabytkowych draperii i skórzanych tapet znajdowały się okute żelazem skrzynie.

Gdy Krystyna postawiła lampion na podłodze, Dawid chwycił ją w talii i posadził na jednej ze skrzyń. Zaczął ją całować, a ona odwzajemniała jego pocałunki. Pocierała jego plecy dłonią, marszcząc bluzę i koszulkę.

Coraz częstsze i gwałtowniejsze stawały się zarówno ich oddechy jak i czyny. Dziewczyna popchnęła chłopaka, po czym oboje znaleźli się na podłodze. Ona znajdowała się na nim, co wyglądało, jakby wcale jemu nie przeszkadzało.

– Uwielbiam cię taką. – Przemawiała przez niego niepohamowana namiętność.

– Taaak? – spytała, odrzucając do tyłu włosy związane w kucyk.

Oparła ręce o deski w podłodze. Wówczas ogarnął ich niepokój, gdyż deska podniosła się z jednej strony i zaklinowała jej dłoń.

Płomień świeczki złowieszczo zadrgał.

– Nie – wyszeptała dziewczyna, jakby chciała przekonać go i ustabilizować. Gdyby w tamtym momencie zgasło światło, stworzyłaby w swojej głowie historię niczym z horroru.

Chłopak wysunął się spod niej i był na najlepszej drodze, aby popaść w demotywującą panikę. Siedział obok i starał się bezskutecznie wymyślić coś, co by ją uratowało.

– Podnieś deskę, ty dupo wołowa – powiedziała do niego przerażona zarówno sytuacją, jak i jego niedołęstwem.

Posłuchał jej, szybko podniósł deskę i wtedy uwolniła rękę.

– Czekaj. Tam coś jest – rzekła, pocierając zraniony nadgarstek.

– Co? – spytał przestraszony. Jego piwne oczy zrobiły się wielkie i nieprzebrane jak ocean.

– Nie wiem.

– Kto, co i po co chowałby coś pod deskami na strychu? – zaczął zasypywać ją pytaniami.

– Kto? Moi rodzice. Po co? To jasne, żeby coś ukryć. Nie wiemy tylko, co takiego moi rodzice chcą ukryć. – Kierowała nią nieposkromiona ciekawość.

Dociekliwość sprawiła, że ponownie wsadziła dłoń do dziury, wykazując się tym razem niezwykłą ostrożnością. Wyczuła pod opuszkami palców na wpół rozmiękły papier, który pochwyciła. Przedmiotem, który wyciągnęła, był rozpadający się zeszyt z pożółkłymi od starości kartkami i poszarpanymi krawędziami. Brulion był rozmiaru A5 i zawierał ponad 100 stronnic zapisanych pięknym kobiecym pismem.

– Co to? Zeszyt? To chcieli ukryć? – Wstał, otrzepał się z kurzu i zaśmiał ironicznie.

– Głupi jesteś. – Zdenerwowała się, widząc jego zachowanie. Zmierzyła go wzrokiem pełnym żalu.

– No nie wiem, kto tutaj jest głupi – nie odpuścił. Przewrócił oczami.

– No właśnie nie wiesz – mruknęła pod nosem.

Najpierw przewertowała stronnice, jakby szukała czegoś wartościowego pomiędzy nimi. Za drugim razem zrobiła to jakby chciała się schłodzić lekkim zefirem, który tworzyły poruszane kartki. Z chwili na chwilę pierwsze słowa sprawiły, że zatopiła się w treści zeszytu, zapominając o otoczeniu:

Zaczęłam pisać, będąc w opłakanym stanie, gdy uczucie głodu ściskało żołądek, gdy brud i smród ciał sprowadzał wszy i robactwo, ciemność i ciasnota budziła lęk, a ja umiałam jeszcze zachować trzeźwy umysł.

To straszne, gdy ludzie dzielący z tobą pomieszczenie patrzą na ciebie jak na mięso i choć raz dziennie rzucają się na ciebie z natarczywym ssaniem w żołądku. Zwłaszcza że kilka godzin temu rozmawialiśmy, aby wypełnić pustkę. Co drugi dzień otrzymywaliśmy suchy chleb i wodę. Chleb był czerstwy i często już zaczynał pleśnieć. Mimo to wyrywaliśmy go sobie z rąk jak zwierzęta.

Moja skóra dawno nie widziała wody z mydłem. Na początku czułam się niekomfortowo, ale później przyzwyczaiłam się do tego. Wydaje mi się, że człowiek potrafi wszystko znieść, jeżeli pogodzi się z tym.

Wszyscy wciąż drapali się i narzekali na wszy, które ich zamieszkiwały. Robactwo nie dawało spać.

Tylko za dnia przez małe zakratowane okienko do pomieszczenia zawitało światło. W nocy panowała straszna ciemność. Tak się bałam, że szukałam kochanka z celi, aby uśmierzyć strach.

Ponadto noce bywały zimne, więc zasypialiśmy w swoich objęciach. Mogłam powiedzieć, że zdobyłam własnego ocieplacza, gdyż często przytulał się do mnie młody mężczyzna z pomieszczenia i błądził dłońmi po moim ciele. Niekiedy miał siłę na coś więcej niż pieszczoty, ale zazwyczaj oszczędzał się.

W tym miejscu, które nazwałam Komnatą Chłodu i Głodu, siedzieliśmy w średnio 10 osób. Często naruszaliśmy swoją przestrzeń.

Twarze często się zmieniały. Nie każdy umiał wytrzymać takie katorgi. Widok śmierci przestał być mi obcy, stał się jak chleb powszedni – nawet był częstszy. Słabszych dobijali bagnetami na naszych oczach żołnierze. Z czasem wiedziałam, że lepiej było siedzieć cicho. Głośni mieli problem z przetrwaniem. Pomimo tego, że miałam dość tej sytuacji, była we mnie iskierka, która przypominała, że chcę przetrwać. Zaczęłam krzyczeć bez dźwięku, a po każdym krzyku został już tylko zapach krwi.

Fragment się skończył i zdruzgotana Krystyna powróciła do rzeczywistości. Spojrzała przed siebie i ujrzała coraz wyraźniejszą twarz Dawida. Była zaczytana do tego stopnia, że zapomniała o jego istnieniu. Natomiast on obserwował ją, nie przeszkadzając. Patrzał na nią jak dziecko wpatrujące się w nieznany przedmiot.

Natychmiast odłożyła zeszyt w poprzednie miejsce.

– Przepraszam – wybąknęła zamroczona. Wciąż była na pograniczu teraźniejszości z przeszłością.

– Zaczytałaś się – przekręcił głową jak głupkowata małpka. – O czym to?

– A to takie tam historyjki. Nie będą cię interesować – próbowała go przekonać, że to było coś błahego. Po przeczytanym fragmencie wiedziała, że treść zeszytu pochłonie ją niczym czarna dziura.

– Skoro tak mówisz – stwierdził obojętnie. Spuścił wzrok na jej nadgarstek. – Musimy ci opatrzyć ranę.

W tym momencie oboje spojrzeli na zakrwawione miejsce na nadgarstku.

– To chodźmy – powiedziała.

Młodzi wstali. Krystyna chwyciła lampion i dźwignęła go tak, jakby ten przedmiot był niezwykle ciężki. Pod jego ciężarem zachwiała jej się ręka. Sytuacja była mocno skarykaturyzowana. Lampion zafalował, a gwiazdki pochodzące z wycięć w kloszu zakołysały się na ścianie i suficie, otulając do snu poddasze znów pozostawione samemu sobie.

Jedno stało się pewne: skrywana na strychu tajemnica została odkryta.

Rozdział 2Kamienny Smok

Kolejnego dnia niemiłosiernie padał deszcz. Chmury były ciemne, ale otoczenie za sprawą ciężkich opadów oślepiało swoją jasnością. Krople przecinały powietrze, tworząc zasłonę dla reszty świata nieobjętego tą magią. Wraz z deszczem zaczął tańczyć śnieg, w wyniku czego na zewnątrz zrobiło się niebezpiecznie i łatwo można było złamać nogę.

Krystynę zaintrygował pierwszy fragment rękopisu. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc czmychnęła niepostrzeżenie na strych, zatapiając nos w zeszycie. Siedziała w najciemniejszym kącie pomieszczenia tak, że stała się niewidoczna dla reszty świata. W tej chwili nie przeszkadzał jej ani deszcz uderzający o dach, ani otaczający ją chłód, ani nawet niedostateczna ilość światła padająca z małego okna na kartki.

Żyliśmy w Krakowie. Ten budynek był kiedyś twierdzą i zamieszkiwał go książę Kazimierz II Sprawiedliwy z Heleną Znojemską. Moja matka lubiła tworzyć historie ich poznania i wielkiej miłości, opowiadając mi je przed snem w moim łóżku. Uwielbiałam słuchać jej harmonijnego głosu, który brzmiał w całym pokoju. Pamiętam zwłaszcza jedną z tych opowieści. Bardzo mi się podobała.

Był piękny słoneczny dzień, gdy książę udał się w długą podróż. Opuścił mury zamku i mknął przez las. Ptaszki witały go ćwierkaniem, drzewa kłaniały mu się kołysane przez wiatr, a ściółka specjalnie dla niego wybrała jedną z bardziej wykwintnych nut zapachowych. Wówczas miał 23 lata i był bardzo przystojny.

Przebywał od kilku lat na dworze u księcia Fryderyka Barbarossy, po przegranej bitwie polsko-niemieckiej. Miał wrócić do kraju, aby być świadkiem na dokumencie swoich braci – Bolesława Kędzierzawego i Henryka Sandomierskiego, gdzie mieli oni otrzymać swoje własne dzielnice. Kazimierz nie dostał niczego, ale wciąż wierzył, że któregoś dnia los się do niego uśmiechnie. Niezmiernie cieszył się na samą myśl o powrocie do domu. Wreszcie i nadszedł ten dzień…

Kazimierz popędzał swojego rumaka, aby mknął szybciej. Targała nim niepohamowana tęsknota za krajem i za swoją rodziną. Był on do granic patriotą i dlatego nie czuł się najlepiej na obczyźnie. Próbował sobie wyobrazić, jak przebiegnie powitanie jego osoby w Krakowie. Oddał się głębokiemu zamyśleniu.

Jego zadumania przerwała sytuacja, która miała już miejsce w kraju. W Polsce za czasów królów często tworzyły się bunty chłopów. Próbowali wyegzekwować swoje prawa, chociaż w gruncie rzeczy ich próby i tak spełzały na niczym. Tak było i tym razem. Domagali się obszerniejszych ziem, których nie otrzymali za to, że obecne nie dawały im za wiele plonów. Ten bunt sprawił, że zatrzymał konia i wyszedł im naprzeciw, próbując ich uspokoić.

– Hej, co się dzieje, panowie? – spytał.

Kazimierz lubił łagodzić spory i przejmował się sytuacją kraju. Śmiał się w głębi duszy, że może to jest powód, dla którego nie otrzymał żadnych ziem – on po prostu interesował się prostym społeczeństwem, czego jego bracia nie potrafili i przez to nie rozumieli go.

– Żądamy więcej ziem i niższej pańszczyzny, królu – odważnie wystąpił jeden z chłopów.

– Mogę się postarać o…

W momencie gdy chciał to powiedzieć, ujrzał na łące niewiastę, która prędko niczym mknąca strzała wystrzelona z łuku Amora zawróciła mu w głowie. Jej kasztanowe włosy tańczyły na wietrze i dziewczyna musiała odpędzać je z rumianej twarzy. W drugiej ręce trzymała świecące w słońcu stokrotki, przyciemniające ich blask niezapominajki i zadziornie zwisające wrzosy. Była ubrana w zwiewną bialutką sukieneczkę. Ruszała się jak rusałka, krocząc na bosych stópkach. Instynktownie szedł w jej kierunku. Natomiast ona widząc go, uciekła niczym spłoszona sarenka. Westchnął.

Uroczystość podziału ziem dobiła go jeszcze bardziej. Poczuł się gorszy od swoich braci. Wewnątrz zżerała go zazdrość. Był dobrym człowiekiem, dlatego próbował wmówić sobie radość z tego, że oni wzbogacili się. W rzeczywistości ten akt rozdrapał we wnętrzu jego ciała ranę, którą chciał zaleczyć. Ukojenie przynosiła mu myśl o pięknej dziewczynie.

Mijały dni. Dnie zamieniały się w tygodnie. Tygodnie zaczęły mijać niczym miesiące. Czas upływał, a książę wciąż w głowie miał ową rusałkę.

Pewnego wieczora na zamku odbywał się bal dla arystokratów. Książę nie miał ochoty brać udziału w zabawach, ale za namową swoich braci pojawił się na nim. Chwycił przy wejściu mosiężny kielich pełen najwytrawniejszego wina i rozejrzał się po sali wypełnionej gośćmi. Z tego co widział, towarzystwo bawiło się nader dobrze. To uroczyste zebranie obfitowało w dowcip i wykwintność.

Co ja tutaj właściwie robię? – pomyślał, przewracając wino w kielichu.

Książę przystanął obok dwóch arystokratów, którzy rozprawiali o swoich małżonkach. Nie słuchał ich zbyt długo, ponieważ zakłuło go w sercu z samotności. Poczuł się bardzo samotny.

Nagle zmierzywszy po kolejny kieliszek wina w celu zatracenia się w alkoholu ze smutku, zauważył piękną kobietę. Po jej ruchach i rysach twarzy rozpoznał dziewczynę z łąki, którą widział kilka miesięcy temu i o której wciąż rozmyślał. Zadowolony z jej obecności od razu chciał z nią porozmawiać, lecz nie zamierzał być natrętny.

– Gdy podoba ci się niewiasta, co robisz? – spytał bez namysłu rozprawiających obok mężczyzn.

– Uuu – uśmiechnął się jeden. – Ktoś tutaj się zadłużył.

– Zabieram ją do tańca – odparł drugi, klepiąc go po ramieniu.

Nie tracił ani chwili dłużej, już przy kolejnym utworze pokłonił się przed nią i wyciągnął dłoń, zapraszając ją na środek sali. Nieśmiało podała mu swoją drobną rękę i tańczyli. Poruszali się w rytmie melodii, rozmawiając przy tym ze sobą.

Zamurowało go, gdy dowiedział się, że dziewczyna, o której śnił, wywodziła się z wyższego stanu, niż przypuszczał. Jego wybranka serca była księżniczką, córką Kondrada II będącego czeskim księciem z dynastii Przemyślidów. Na imię miała Helena. Pokochał to imię.

– W tym momencie nie wyobrażam sobie, żeby tak piękna osóbka miała inaczej na imię – powiedział.

– Ależ co pan mówi – zawstydziła się.

– Jestem Kazimierz – uśmiechnął się.

– Czy to nie wpłynie na książęcą cześć? – spytała, chyląc w dyskrecji swe czoło.

– Nie dbam o to. Nie podoba mi się to, jak moja rodzina rządzi tym państwem i nienawidzę wojen, które wywołują aroganccy ludzie. Świat jest wystarczająco źle posłany, aby przejmować się swoją reputacją.

Przytaknęła. Wiedziała, że kobieta nie ma prawa wypowiadać się na ten temat.

– Proszę, powiedz coś na ten temat – rzekł nagle.

Coś się między nimi wytworzyło. Tego czegoś mógł im tylko każdy pozazdrościć. Często odwiedzali siebie i albo siedzieli w izbach gościnnych, grając w szachy, spożywając pyszne desery i najsłodsze wina, albo chodzili na spacery, goniąc się po łąkach, śpiewając, a przede wszystkim długo rozmawiając ze sobą.

Podczas jednej z ich wspólnych wycieczek zabrnęli za daleko, ale nie przejmując się tym wcale, rozsiedli się na łące.

– Ach – westchnęła ze zmęczenia i usiadła na kamieniu.

– Pozwól – rzekł, wyjmując źdźbło trawy z jej kasztanowych włosów.

– Ależ oczywiście, mój królewiczu – uśmiechnęła się do niego.

Nagle księżniczka zaczęła się wznosić. Na początku coś, co podnosiło ją, wyglądało jak jasny kamień. Niebawem stało się oczywiste, że przyczynił się do tego wielki potwór, na którego paszczy usiadła.

– Witaj, piękna istoto – smok przemówił do siedzącej na jego paszczy kobiety.

Oboje nie wiedzieli, co powiedzieć.

– Przecież smoki nie istnieją – książę rozwiązał swój język, przyćmiewając zdziwienie.

– Ha ha – zaśmiał się stwór. – A nie słyszałeś paniczu nigdy legendy o Smoku Wawelskim?

– Słyszałem, ale legenda głosi, że…

– ...Go zabito z rąk szewczyka Skuby, który podłożył owcę wypchaną siarką. Smok zjadł przynętę i potem gasił palący ogień w gardle, wypijając wodę z rzeki Wisły – wyszeptała księżniczka. Gniotła obiema rękami szlachetny materiał swej pięknej sukni i ogarnięta strachem przykładała go do ust.

– A więc… zmartwychwstałeś, smoku? – spytał książę.

– Nigdy mnie nie zabito.

Księżniczka zadrżała na te słowa.

– A teraz dziękuję za niezwykle miłą pogawędkę, ale muszę gdzieś się udać – próbował wykręcić się smok.

Nim wzniósł się w górę, książę zauważył coś:

– Oddaj księżniczkę, smoku.

– Tam, dokąd się udaje, przyda mi się towarzystwo, paniczu – odparł zuchwale stwór.

Smok wzniósł się w powietrze. Wydawało mu się, że triumfował nad księciem i śmiał się z niego tak, że o mały włos sam nie zrzucił księżniczki ze swojej paszczy.

– Twoje niedoczekanie, smoku – wyszeptał książę, kucając. Wyjął nóż, który skrywał w swoim prawym trzewiku. Wyprostował się i rzucił nim w stwora.

Kazimierz zasmucił się, gdy pojął, że nóż jedynie świsnął obok smoka. Usiadł na łące i wzdychał raz po raz. Jednakże nie zauważył, że trafił potwora w bok, po czym ten runął na ziemię. Księżniczka zeskoczyła z paszczy i przerażona tym, że smok otworzył nagle oczy, podbiegła do księcia.

– Kochany! – Potrząsnęła nim.

– Odejdź, zjawo. – Pogrążony w smutku zrzucił jej rękę ze swego ramienia.

– Musimy uciekać! – Złapała go za rękę i zaczęli biec.

– Ty żyjesz – ucieszył się.

– Chyba nie pozwoliłbyś mnie zgładzić, panie?

– Oczywiście, że nie.

Smok ledwo co sunął na łapach.

– Trafiłem cię, ty mądry, ale obłudny i zły smoku – krzyknął Kazimierz zuchwale.

Stwór na te słowa zawył jedynie z bólu i upadł.

Zarówno Kazimierz jak i Helena nie chcieli sprawdzać jego stanu i postanowili wrócić do zamku. Po tym zdarzeniu unikali zbyt długich wycieczek. Wkrótce wzięli ślub. Mieli dzieci i żyli długo i szczęśliwie.

Mama uwielbiała ponieść się fantazji. Uważała, że to ona może nas zbawić od złego i pozwala nam zapomnieć o przykrych chwilach.

Myślę, że miała rację. Fantazja pomaga zapomnieć chociaż na moment o rzeczywistości. Dzięki tej opowieści przez chwilę byłam gdzie indziej niż w Komnacie Chłodu i Głodu.

Nagle Krystyna zamknęła oczy, a gdy się obudziła, zauważyła dzięki zegarkowi na ręce, że minęły dwie godziny. Miała nadzieję, że nikt nie szukał jej w tym czasie. Pomyślała, że skoro tajemniczy zeszyt znajdował się w tym miejscu, to oznaczało, że raczej nie miał zobaczyć światła dziennego tak szybko. Dziewczyna postanowiła wziąć go ze sobą, aby nie zostawał sam w ciemnościach poddasza.

Rozdział 3Dom wołający o pomoc

Krystynę zbudziły krople deszczu, które przeciskały się przez dziurę w dachu nad jej łóżkiem. Jedna z nich wylądowała w ustach dziewczyny. Nastolatka prędko założyła szlafrok i wsunęła kapcie na stopy, po czym udała się do pokoju rodziców. Wtargnęła do ich sypialni. Już nie spali.

– Dach przecieka. Szyby są nieszczelne. Ogrzewanie raz działa, a raz nie. Toaleta się zapycha. Wszystko mnie w tym domu denerwuje! Czemu nie możecie nic z tym zrobić?! Tutaj nie da się żyć. Proszę o zrobienie czegoś z tym. Właśnie zbudziła mnie dziura w dachu, w moim pokoju – powiedziała podniesionym głosem.

Oboje leżeli w łóżku oparci o poduszki. Matka czytała książkę, zaś ojciec przeglądał gazetę. Spojrzeli na nią spod lektur.

Ojciec dziewczyny był niższy od jej matki. Miał ciemnobrązowe, zawsze krótko ścięte włosy oraz szare oczy. Wyglądał wciąż młodo.

– Spokojnie, młoda damo – próbował załagodzić sytuację mężczyzna. Odłożył gazetę i zaczął podnosić się z łóżka.

– A myślisz, że to jest nasza wina? Ciężko pracujemy na to, żebyśmy mogli tutaj mieszkać i żeby tobie oraz twojemu bratu niczego nie brakowało, a ty ciągle narzekasz i rozkazujesz. Za mało masz pokory. Mogłabyś sobie znaleźć jakąś pracę. Dziewczyno, masz 19 lat! – wybuchła jej matka. Wetknęła zakładkę w książkę w miejscu, gdzie przerwano jej czytanie i rzuciła ją na szafkę nocną.

– Spokojnie – donośniej powtórzył ojciec. – Nie ma co się denerwować. Zaraz przyjdę i zobaczę, co da się zrobić.

– Dzięki, tato – powiedziała, wychodząc. Nie obdarzyła matki nawet spojrzeniem. Twierdziła, że ta nie ma racji, nieustannie obsypuje ją oskarżeniami, wymaga od niej i nie widzi problemu w sobie.

Wróciła do swojego pokoju, przesunęła oburzona łóżko w prawą stronę tak, aby nie przeszkadzały jej spadające krople, i wyciągnęła spod swojego łóżka zeszyt. Otworzyła go na następnym fragmencie:

Wówczas miałam 17 lat i myślę, że tak naprawdę nic nie wiedziałam o życiu.

Niemcy najechali nasz dom. Na własne oczy widziałam po raz pierwszy śmierć. Ona nie była ubrana w czarną pelerynę i nie była wyposażona w kosę w ręku. Ona nie miała ciała, ale zabierała ludzkie dusze. Powybijali nam służbę. Większość została rozstrzelana. Widząc, w jaki sposób zginęła moja matka, myślę, że śmierć od kul mniej boli. Ciężko mi o tym mówić, ale papier przyjmie wszystko.

Nawiedza mnie ten widok w snach. Nad moją matką stoi dwóch hitlerowców. Jeden wykręca jej ręce do tyłu i łamie kości. Słyszę chrzęst i wymiotuję ze stresu. Drugi zaplata sznur wokół jej szyi. Nie mogę nic zrobić, ponieważ trzymają mnie za mocno. Szarpię się, ale bez żadnego rezultatu. Nie chcę na to patrzeć. Płaczę. Odwracam wzrok.

Coś zazgrzytało tak jak w horrorze, a zaraz potem rozległo się pukanie do drzwi. Wiedziała, że to ojciec, gdyż tylko on szanował jej prywatność, od kiedy stała się kobietą. Przypuszczała, że bał się zobaczyć swoją córkę nagą albo robiącą nieprzyzwoite rzeczy. Dziewczyna oderwała się od czytania i prędko ukryła zeszyt.

– Proszę – powiedziała, wypatrując w drzwiach postaci.

Nie myliła się, gdyż przed jej oczyma stanął ojciec. Wyłonił się zza drzwi niczym bohater. W rękach trzymał wiadro.

– Teraz niewiele mogę zrobić. Zobaczę tę dziurę, jak przestanie padać. Toaletę już przepchnąłem, więc chociaż jedna kość niezgody za nami.

Postawił wiadro w miejscu, gdzie zdążyła się zrobić mokra plama.

– Przepraszam, że tak wybuchłam – dziewczyna westchnęła i uśmiechnęła się do niego. Wstała z łóżka i mocno go przytuliła.

– Wiesz, że chcę dla was wszystkich jak najlepiej i wiesz, że wiem, po kim masz ten wybuchowy charakterek.

„Ten wybuchowy charakterek” – jak określił Edward, ojciec nastolatki – Krystyna zawdzięczała swojej matce, Marcie. Jej ojciec był pracowitym i spokojnym mężczyzną. Często łagodził ich spory. Z jego oczu biło ciepło.

– Wiem. Ale mama…

– Mama przesadziła – przyznał, głaszcząc ją po włosach. – Ale to dlatego, bo się zdenerwowała. Ty byś się nie zdenerwowała?

– Ech – westchnęła. – Zdenerwowałabym się – stwierdziła spokojniej. Emocje opadły. Posmutniała, myśląc o tym, jak bardzo rozzłościła swoją rodzicielkę. Kochała ją i nie chciała nadszarpywać jej nerwów.

– Ok, więc zrozum ją. Pamiętaj, nie zawsze postępujemy racjonalnie. A teraz idę.

Krystyna odczekawszy chwilę, powlekła swoje ciało do łóżka i powróciła do czytania:

– Patrz na to, smarkulo! Patrz! – krzyczy na mnie esesman. – Du Schweine!*

Nie mogę tak po prostu na to patrzeć. Staram się nie myśleć o tym, co właśnie widzę. Wyobrażam sobie, że matka opowiada mi historie przed snem, podczas gdy naprawdę żołnierz dzierżący sznur w ręku zaciska pętlę oplatającą szyję mojej matki. Pętla się zawęża w wyniku gwałtownych szarpań sznurem. Matka traci dech, oczy wychodzą jej na wierzch, a sznur wrzyna się w szyję. To jest tylko moment, gdy jej głowa upada na podłogę. Z szyi tryska krew. Wszędzie jest krew. Na moich rękach jest krew!? Oni się śmieją. To oni są świniami. Ich śmiech odbija się echem.

A ja…? Płakałam, płaczę i będę płakać. Nigdy tego nie zapomnę. Śmierć zabrała mi moją kochaną matkę. W tej chwili jej ciało było już niczym porwany miś pluszowy, a dusza udała się za śmiercią.

– Dlaczego? – spytałam. Znałam dobrze język niemiecki, ale byłam w takim szoku, że nie zrozumiałam, co do mnie powiedział.

– … Kopf hinunter!** – pod koniec krzyknął esesman. Tylko tyle zrozumiałam z jego wypowiedzi.

Zastanawiam się, dlaczego mnie oszczędzili. Mogłam spytać o to ponownie, ale zgnietli mnie wzrokiem. Przeraziła mnie ta nienawiść, z jaką patrzyli na mnie. Nie wiedziałam, co ja im takiego zrobiłam, co zrobili im Polacy.

Byłam zmuszona patrzeć na to wszystko. Widziałam niemal każdą śmierć w tym domu. Wszędzie była krew i łzy, a budynek został zdewastowany i stanął w płomieniach.

I na cóż była nam twierdza na obrzeżu lasu na przedmieściach Krakowa? Nikt nawet nie mógł usłyszeć naszego wołania.

Przeszły ją dreszcze. Odłożywszy zeszyt, przykryła się szczelniej kołdrą. Jej wyobraźnia zaczęła płatać figle i zobaczyła wokół siebie pełno krwi. Ta wizja przeraziła ją do tego stopnia, że postanowiła nie czekać dłużej. Natychmiast wstała, ubrała się cieplej i pobiegła, aby przeprosić swoją mamę. Odnosząc się do treści pamiętnika, wywnioskowała, że żadne słowa i czyny nie bolą bardziej niż śmierć kochanej osoby. Obraziła się na rodzicielkę za słowa, ale nigdy w życiu nie zniosłaby faktu, gdyby coś jej się stało. To smutne, ale często ludzie doceniają innych ludzi, dopiero jak ich zabraknie. Za żadną cenę nie chciała tego.

* Ty świnio! (z j. niem.)

** Głowa w dół! (z j. niem.)

Rozdział 4Niebieska sukienka

Ten dzień był śnieżny. Niebo pokrywały szarawe chmury i wydawało się, że tak szybko go nie opuszczą. Zima tego roku była piękna, nie licząc dni, w których jedynie padało, a na ulicach powstawał męczący zlepek rozpuszczającego się śniegu. Śnieg dobrze się kleił, był puszysty i chętnie sięgało się po niego, żeby obrzucić sąsiada kulką lub ulepić bałwana przed domem.

Krystyna wychodząc z domu, okryła się szczelniej szalikiem, tak aby żadna ze śnieżynek nie wpadła w jakąś niedopatrzoną lukę. Szła w kierunku centrum handlowego, gdzie umówiła się ze swoją kuzynką Anną.

Anna była zarówno kuzynką, jak i najlepszą przyjaciółką Krystyny. Ponadto była piękną dziewczyną. Miała duże błękitne oczy wraz z długimi skręconymi zalotnie rzęsami. Owalną twarz otaczała burza blond loków. Nie przewyższała Krystyny ani we wzroście, ani w wadze. Wielu ludzi mówiło dziewczynom, że są do siebie podobne. Wiedziały o tym, ponieważ widziały swoje identyczne rysy twarzy.

Krystyna z Anną rozumiały się bez dwóch zdań. Przeważnie komunikowały się pojedynczymi zdaniami. Anna była tylko o rok starsza od kuzynki.

– Tina. – Uścisnęła Krystynę Anna.

– Chodź, idziemy. – Krystyna pociągnęła ją za rękę, wprowadzając do ogromnej galerii.

– Dobrze, że pościągali już te ozdoby świąteczne – zachichotała Anna.

– Tego roku naprawdę za długo znajdowały się tutaj – dodała druga.

Weszły do pierwszego sklepu i zaczęły oglądać ubrania, które ogrzewały ich serca kolorami, syciły oczy ciekawymi i coraz to bardziej wyszukanymi fasonami, wprowadzały w inny świat swoim zmysłowym materiałem, a przeważnie potem sprowadzały na ziemię swoją ceną. Zarówno Anna jak i Krystyna miały ograniczone fundusze przeznaczone na zakup odzieży tego dnia.

– Tutaj nie znajdziesz swojej wymarzonej sukienki – uświadomiła Krystynę Anna, chwytając ją za ramiona i wyprowadzając ze sklepu.

Niemal przy samym wyjściu zatrzymała je sprzedawczyni.

– Sukienki szukasz? – spytała kobieta.

Krystyna przestraszyła się jej wzroku. Sprzedawczyni przypominała jej wiedźmę, taką z Jasia i Małgosi. Przełknęła nerwowo ślinę i przytaknęła. Ze strachu nie wiedziała, czy ruszyła tylko głową, czy nie szarpnęła całym ciałem.

– Zostań. Myślę, że to ci się spodoba – powiedziała, po czym udała się na zaplecze.

Dziewczyny poczekały. Gdy tylko odwróciła się, spojrzały na siebie zdziwione.

– Myślisz, że jest…? – szepnęła Anna.

– Jest trochę szurnięta – przyznała Krystyna.

– Dajmy jej szansę – dodała pierwsza. – Najwyżej będziemy uciekać.

– Może trafi… – odparła druga. Zaniemówiła, gdy kobieta wróciła z sukienką w rękach.

Sukienka była koloru niebieskiego z dodatkami turkusowymi. Z przodu wycięcie sięgało po dekolt, z tyłu zostało puszczone nieco dalej. Przód miał lekko zmarszczone wstawki. Dół sukienki był bardziej opięty i długość nie przekraczała linii kolan. Materiał poruszał swoją delikatnością.

Dziewczyna ostrożnie ujęła sukienkę.

– No dalej, idź ją przymierz – ponaglała ją Anna.

– Przymierzalnia jest tam – wskazała sprzedawczyni. Ton kobiety zabrzmiał jak „Piec jest tam, proszę wejść”. Wybrana przez sprzedawczynię sukienka sprawiła, że Krystyna dostrzegła nawet piękno w twarzy kobiety.

Dziewczyna udała się do przebieralni. Już przy zakładaniu szukała zawieszki z ceną. Nie znalazła jej, więc najwidoczniej towar nie był jeszcze ometkowany.

– Jak myślisz, ile kosztuje? –Krystyna spytała Annę, która podglądała kuzynkę, wystawiając głowę zza zasłony.

– 200? – powiedziała bez przekonania i z lekką obawą.

– Żebyś się myliła – westchnęła, podziwiając siebie w sukience.

– Bierz. – Anna kiwnęła zdecydowanie głową. – Pięknie w niej się prezentujesz.

Zasłoniła kuzynkę i uśmiechnęła się do sprzedawczyni.

Po chwili Krystyna wyszła z przebieralni i podeszła do lady, gdzie stała sprzedawczyni z Anną.

– Chciałam spytać o cenę – powiedziała Krystyna.

– Nie chcę za nią dużo. 100 zł i jest twoja – rzekła starsza kobieta.

– To biorę – odparła ucieszona. Spojrzała porozumiewawczo na Annę, która cieszyła się razem z nią. Oddała sukienkę, aby sprzedawczyni mogła ją spakować, a potem wyjęła banknot stuzłotowy i zapłaciła.

– Jeśli mogę spytać – wtrąciła Anna – sukienka jest warta o wiele więcej i pani o tym wie. Dlaczego nie chce pani jej sprzedać drożej?

– Po prostu – odparła, uśmiechając się do nich. – Uwielbiam szyć.

– To pani sama szyje te ubrania? – Anna była pod wrażeniem.

– Niektóre szyję sama, niektóre zamawiam z hurtowni. Dla ciebie złociutka też coś znajdę, jeśli tylko chcesz.

– Chcę. Interesowałaby mnie bluzka.

Kobieta ponownie zniknęła i zaraz powróciła z brązową bluzką mającą na plecach wyszywane z brązowych nici skrzydła. Bluzka sięgała za biodra i miała lekki dekolt. Miękki materiał sprawiał, że chciało się ją nieustannie dotykać.

– Wezmę. Ile za nią? – zdecydowała.

– 30 zł.

– Anna rozliczyła się ze sprzedawczynią. Nachalny wzrok kobiety zbiegł się ze spojrzeniem Krystyny. Dziewczyna odwróciła głowę.

– Dobra, idziemy, Tina. – Anna pociągnęła Krystynę za rękaw. – Do widzenia.

Wyszły ze sklepu i przechadzając się po galerii, rozmawiały.

– Dziwna ta sprzedawczyni – powiedziała Krystyna. Westchnęła, chcąc pozbyć się natłoku nietypowych dla niej myśli. Nie mogła wyrzucić z głowy twarzy kobiety.

– Więc jak, z Dawidem idziesz? – Anna subtelnie spróbowała zmienić temat.

– No właśnie nie jestem pewna.

– Dlaczego?

– Ostatnio nie mogę się z nim dogadać i czuję się tak, jakbym ja była jakaś nienormalna.

– To on jest nienormalny.

– Myślę, że nawet jeżeli pójdę z nim na tą studniówkę, to nie wytrzymam z nim dłużej i zerwę po prostu – wyznała z ciężkim sercem Krystyna.

– Dasz radę?

– Będzie mi cholernie źle, ale jeszcze gorzej będę się czuła w tym związku.

– Jakby co, pomogę ci – przytuliła ją. – A teraz chodźmy zobaczyć do tamtego sklepu.

Skierowały swoje kroki do sklepu odzieżowego H&M. Krystyna ożywiła się.

Po przejściu przez jedną galerię nie miały już ani energii, ani pieniędzy, a już zupełnie brakowało im chęci. Po zakupach każda udała się w swoją stronę, ponieważ dziewczyny mieszkały na dwóch różnych końcach Wrocławia.

Późnym wieczorem Krystyna powróciła do czytania zeszytu, któremu dobrze zrobiła zmiana miejsca z ciemnego i ponurego strychu na przytulny pokój dziewczyny. Papier wyglądał, jakby stał się mniej pożółkły. Zaczęła chować go pod poduszką.

W Komnacie Chłodu i Głodu szczególnie przyzwyczaiłam się do dwóch osób. Pierwszą była Ukrainka Elena. Traktowałam ją jak matkę, ponieważ była w wieku mojej własnej matki. Traktowałam ją nawet lepiej niż własną matkę. Radziłam się jej. Wiele rozmów prowadziłyśmy w nocy, gdy wszyscy spali wycieńczeni po całym dniu.

– Czy ty widziala, co robio na wschód od Polska? Zabilajo przez mróz. Syberia. To straszna kraina. Mój luby tam. Ja miala tam być, ale ja zostać przeniesiona tu pod niewolę Niemiec – opowiadała.

Lubiłam jej słuchać. Odkrywała przede mną nieznany dotąd świat. Podobał mi się też jej rosyjski akcent. Języka polskiego uczyła ją jej ciocia, u której mieszkała większość swojego życia.

– Kiedy koniec wojna, ja ciebie zabiorę do mój kraj, pokażę mój dom i wszystko moje. Obiecaj, że przyjedziesz – ściskała moją dłoń.

– Chętnie przyjadę – uśmiechnęłam się.

To Elena podarowała mi pierwsze kartki, abym mogła tworzyć pamiętnik. Subtelnie zawinięty pergamin pozwalał mi spisywać każdą myśl i nie męczyć się, trzymając ją w głowie. Miałaś rację – pisanie dawało mi ulgę. Zawsze tyle myśli kryłam w swojej głowie i w końcu mogłam przelać je. Dziękuję ci za to.

Dziękuję też za śpiewanie razem, czy opowiadanie kawałów i opowiadań podobnych jak moja matka.

Nadszedł dzień, w którym Elenie zaczął doskwierać głód bardziej niż innym w Komnacie. Podejrzewam, że powodem tego był fakt, że przestała walczyć o jedzenie, które nam dawano. Nie zdążyłam jej zapytać, dlaczego tak robiła. Hitlerowcy zdążyli mnie wyprzedzić, wybierając na kolejną ofiarę. Podczas posiłku zauważyli, że siedzi pod ścianą i nie chce jeść. Jeden wszedł do pomieszczenia i wyciągnął ją za długie brązowe włosy.

– Isst du nicht, Hündin? Du willst nicht schon essen! *– powiedział do niej.

Jakiś czas po wyprowadzeniu słyszeliśmy jej głos pod oknem, prowadzili ją w jakieś miejsce.

– Podsadzi mnie ktoś? – spytałam. Nie liczyłam, że znajdzie się chętny, ponieważ wszyscy byliśmy wykończeni fizycznie. Podsadził mnie pewien chłopak o zakurzonych blond włosach.

– Proszę, panienko. – Chwycił mnie silnymi dłońmi w pasie i podniósł.

Ujrzałam szereg żołnierzy z karabinami, a nieco dalej bezbronną kobietę, którą przywiązali do grubego drewnianego słupa w pasie i za ręce. Elena miała ładną prostą jasnoniebieską sukienkę, na której pojawiły się liczne zabrudzenia. Nie rozumiałam, dlaczego każdy po kolei podchodził, podnosił dół sukienki, opuszczał i odchodził.

– Bestie – wyszeptała jedna z kobiet.

– Co oni jej robią? – spytałam.

– Gwałcą ją – wyszeptała kolejna kobieta, prychając.

Gdy podszedł ostatni zauważyłam, co tam się działo. Nie chciałam nawet o tym myśleć, ponieważ to było obrzydliwe i obdzierało ją z szacunku. Każdy podchodził do niej, aby wyciągnąć ze spodni penisa, rozłożył jej nogi, wchodząc wewnątrz, aby potem na sam koniec włożyć jej go do ust i spuścić się. To było podłe – nie dość, że i tak mieli ją zabić, to jeszcze upokarzali ją w ten sposób. Elena była bardzo słaba. Była już cieniem człowieka. Jeszcze jej nie zabili, a ona już kroczyła za Śmiercią.

Nagle wszyscy skierowali na nią swoją broń i każdy z dziesięciu żołnierzy wystrzelił w nią po jednej kuli. Elena zgasła i zsunęła się razem ze sznurem po słupie. Oniemiałam na widok tej sceny. Przestałam nawet oddychać na moment.

– Zastrzelili ją – powiedziała staruszka. Jej głos był bardzo słaby, ale każdy z nas obecnych w Komnacie ją usłyszał.

– Każdego zabiją prędzej czy później – dodał mężczyzna po 40-stce.

– Chyba że wojna się zakończy – trzymałam się złudnej nadziei, że zostaniemy uratowani.