Kolorowa terapia - Małgorzata Chwedorzewska - ebook

Kolorowa terapia ebook

Małgorzata Chwedorzewska

5,0

Opis

Jak może się czuć czterdziestoletnia kobieta, która właśnie straciła pracę? Domyślacie się pewnie, że nie najlepiej. I pewnie skończyłoby się depresją, gdyby nie niezawodna przyjaciółka oraz jej dość niezwykły znajomy, specjalista od bardzo nietypowej terapii...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 233

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




małgorzata chwedorzewska

kolorowa terapia

© Copyright by Małgorzata Chwedorzewska 2008

Korekta: Katarzyna Standerska

ISBN 978-83-7564-099-1

Wydawnictwo My Book

www.mybook.pl

Publikacja chroniona prawem autorskim.

Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

małgorzata chwedorzewska

kolorowa terapia

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Motto

Ostateczną zagadką jesteśmy my sami. Choć położyliśmy już Słońce na szali, zmierzyli chód Księżyca, rozrysowali precyzyjnie gwiazdozbiory aż po siódme niebo, wciąż jeszcze siebie samych nie znamy. Któż potrafi obliczyć orbitę własnej duszy?

Oscar Wilde

Prolog

Godzinę temu zostałam zwolniona z pracy. Właśnie pakuję swoje rzeczy. Nazbierało się trochę przez ostatnie piętnaście lat. Nie mam żalu do szefa, bo sam jest w trudnej sytuacji. Lubiłam go, zawsze był w porządku. No, prawie zawsze, ale jak na szefa to dużo. Spodziewałam się tego zwolnienia, ja i parę innych osób, więc chyba nie powinnam być zaskoczona. W takim razie co oznacza ten ucisk w żołądku?

Pożegnania zawsze wprawiały mnie w zakłopotanie. Jak by nie było, spędziłam tu kawałek życia i polubiłam wiele osób. I ta niepewność jutra… Właściwie sama nie wiem, co czuję, coś pomiędzy bezradnością a niepewnością. Mąż na szczęście nieźle zarabia, więc widmo głodu mi nie grozi. Powtarzam w myśli bezustannie – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, nie ma tego złego…

Nie bardzo wiem, co ze sobą zrobić. Trzy reklamówki różnych papierów i drobiazgów, nie chce mi się teraz wszystkiego przeglądać. Pojadę do domu, zrobię sobie kawę i spokojnie pomyślę, co dalej.

Całe szczęście, że zaczęły się wakacje i wczoraj dzieci wyjechały z mężem na wieś. Będę miała ciszę i spokój przez dwa tygodnie.

W głowie chaos, myśli bezładnie przelatują, nie mogę się skupić. Właściwie to marzyłam o paru dniach wolnych, bo ostatnio wszystko robiłam w pośpiechu, jak automat z zaprogramowanym planem czynności: praca, zakupy, gotowanie, sprzątanie, chwila czytania i spanie. Codziennie to samo, z małymi odstępstwami. Jednostajność i ustalony porządek dnia. Bez większych niespodzianek.

Szybko dotarłam do domu. Zrobiłam sobie kawę i usiadłam wygodnie w moim ulubionym fotelu. Perspektywa dwóch tygodni całkowitej bezczynności w tym momencie cieszyła mnie. Takiego luksusu dawno nie miałam. Starałam się nie myśleć o przyszłości, żeby nie burzyć chwilowego zadowolenia. Jaka cisza i błogi spokój. Czy ja nie powinnam żyć samotnie? Czuję się zmęczona wszystkimi domowymi obowiązkami, odpowiedzialnością za sprawne funkcjonowanie rodziny, lękiem o przyszłość dzieci. Niby prac domowych coraz mniej, bo dzieci prawie dorosłe, a jednak moje zmęczenie coraz bardziej daje mi się we znaki. Chociaż… może to nie zmęczenie, a raczej zniechęcenie? A może wiek temu sprzyja. W końcu skończyłam czterdziestkę. Sama nie wiem.

W każdym razie teraz, w tym momencie, czuję się bardzo dobrze. Zero obowiązków, bezruch, spokój, milczenie. Bezczynność, cudowna bezczynność. Tak mogłabym egzystować jakiś czas. Tylko ciekawa jestem, jak długo. I co później?

Ciszę przerwał dźwięk telefonu. Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że to pomyłka.

– Cześć, mówi Zuzanna. Cieszę się, że jesteś. Chciałam się z tobą zobaczyć. Najlepiej zaraz, bo wieczorem lecę do Nepalu. Możesz być za pół godziny w „Słonecznej”?

Cała Zuza. Nie widziałyśmy się ponad trzy lata, a ona rozmawia ze mną tak, jakbyśmy się rozstały pół godziny temu. Poznałyśmy się na studiach i chociaż różniły nas poglądy na życie oraz zainteresowania, to jakimś cudem udało nam się zaprzyjaźnić. Niestety do czasu, gdy nasze drogi w naturalny sposób rozeszły się. Ciekawa byłam, czym się teraz zajmuje, a przede wszystkim gdzie się tym czymś zajmuje, gdyż zarówno jej praca, jak i miejsce z nią związane zazwyczaj były niezwykłe.

Przebrałam się szybko i wyszłam na spotkanie.

– Źle wyglądasz – powiedziała Zuzanna na powitanie. – Opowiadaj, co się stało.

– Właśnie straciłam pracę.

– Nareszcie, tyle lat w jednym miejscu, i ciągle przy tym samym. To źle wpływa na zdrowie i na życie – odpowiedziała nieco żartobliwym tonem.

– Zuza, zrozum, ja tak lubię. Wydaje mi się, że takie życie daje mi poczucie bezpieczeństwa i spokój, który, jak wiesz, uwielbiam. Nie chcę zmian, bo nie wiem, czy sobie poradzę. Poza tym nic innego nie umiem robić.

– Skąd wiesz? Próbowałaś czegoś innego? Stoisz w miejscu. Kto niewiele potrzebuje, ten niewiele ma.

– Chyba coś przekręciłaś. Kto niewiele ma, ten niewiele potrzebuje – poprawiłam oklepane powiedzenie.

– Przecież na jedno wychodzi. I co masz zamiar zrobić? – zapytała nerwowo. – Bo mam wrażenie, że ten spokój to lubisz ze strachu.

– Właśnie nie wiem – odpowiedziałam, pomijając jej wzmiankę o strachu. – Nie mam żadnego pomysłu, a sytuacja w naszym kraju, jak wiesz, też nie jest wesoła. Ciężko znaleźć pracę jakąkolwiek, a co dopiero dobrą. I to w wieku czterdziestu lat. Ale nawet nie chodzi o pracę. Najgorsze jest to, że nic mi się nie chce. Dawno nie przeżywałam takiego kryzysu. Może to depresja? Pracować mi się nie chce, nie pracować mi się nie chce, sama nie wiem, co ja chcę.

– I w tym pewnie cały problem – odpowiedziała Zuzanna. – Kiedyś jeden mądry facet powiedział mi: nie stój na drodze samej sobie. Myślę, że teraz to dla ciebie dobra wskazówka. Słuchaj, bardzo mi przykro, ale ja zaraz muszę wyjść. Przepraszam cię, niestety zapomniałam o czymś, co powinnam zrobić jeszcze przed wyjazdem, a czasu mam tyle co kot napłakał. A co do twojego kryzysu, to dam ci telefon do Wiktora. On na pewno ci pomoże. Zna różne wschodnie czy hawajskie formy poznawania siebie i ma wyjątkowo dobrą intuicję. Jak to powiedział jeden z moich znajomych, irytująco trafia w dziesiątkę, jeśli chodzi o odczytywanie i interpretację cudzych emocji. Jest naprawdę dobry w tym, co robi. Tylko obiecaj mi, że do niego zadzwonisz. Koniecznie zadzwoń! I to szybko, bo on niedługo wyjeżdża. Ja z nim wszystko załatwię, poproszę go, żeby cię przyjął w sposób niestandardowy, po przyjacielsku. Na pewno się zgodzi, a ty potraktuj to jako prezent ode mnie. Wiesz za co! Pa, kochanie. Jeszcze raz przepraszam. Odezwę się wkrótce, jak zwykle zresztą.

Mówiła szybko i chaotycznie. Wstając, cmoknęła mnie w policzek i szepnęła do ucha: – Niewiele jest osób, którym daję ten numer, więc uszanuj to. I pamiętaj, bądź cierpliwa i nie zrażaj się byle czym. Nie zdążyłam nic odpowiedzieć. Wybiegła jak zwykle zwinna, lekka, a kokosowy zapach jej perfum wypełnił chyba całe pomieszczenie.

Wracałam do domu zła na samą siebie. Zuzanna zazwyczaj pojawiała się w trudnych dla mnie chwilach, wyczuwając jakimś szóstym zmysłem mój nastrój i kłopoty, i starała się, jakby od niechcenia, zmienić to, co mnie wydawało się niemożliwe i odporne na wszelkie zmiany. Kiedyś doszukiwałam się w niej jakichś paranormalnych zdolności, ale wyśmiała mnie, mówiąc: „Kto jest otwarty na świat i żyje z nim w harmonii, ten czuje w podmuchu wiatru tę odrobinę wilgoci powstałą z łez bliskiej osoby”.

Nawet nie zapytałam o jej sprawy i o jej życie. Jak zwykle zjawiła się w ważnym dla mnie momencie i jak zwykle starała się coś dla mnie zrobić. Tylko co, tym razem? Kim był Wiktor i w czym może mi pomóc?

Postanowiłam wieczorem zadzwonić do niego, pragnąc spełnić prośbę Zuzanny i zaspokoić swoją wrodzoną ciekawość.

CZERWIEŃ

Była dziewiąta rano. Stałam przed dużym starym domem, wahając się, czy nacisnąć dzwonek przy furtce. Wkoło był las, a smutne drzewa zatopione w strugach deszczu i odgłos szczekających psów dobiegający z oddali nie dodawały mi odwagi. Tak, nagle poczułam strach. Właściwie nie znam człowieka, z którym się umówiłam, a miejsce, gdzie się znalazłam, być może jest ciekawe na rodzinną wycieczkę za miasto, ale na samotną wyprawę zupełnie nieatrakcyjne. Rozmowa telefoniczna z Wiktorem też była dla mnie dziwna. Zaledwie zdążyłam się przedstawić, usłyszałam: jutro, dziewiąta rano, Anin, ulica Akacjowa 11. To było wszystko. Krótko, konkretnie, lakonicznie.

Pomyślałam o Zuzannie. W końcu nigdy się na niej nie zawiodłam. Chyba nie dałaby mi numeru telefonu osoby, której nie znała, lub nie była przekonana o jej uczciwości i dobrych zamiarach.

Wcisnęłam dzwonek i po chwili na sygnał otworzyłam furtkę. Do domu prowadziła szeroka ścieżka z ułożonych płasko olbrzymich otoczaków. Po jej prawej stronie rósł las, taki sam jak w całej okolicy, z lewej natomiast był ogród przypominający wycinek wiejskiego krajobrazu. Rosły tam krzewy i kwiaty rzadko widziane w miejskim otoczeniu, a niektóre z roślin przypominały rysunki z opakowań zawierających przyprawy i zioła. Cały ogrodzony teren wokół domu był dość duży i taka kompozycja zieleni wyglądała dość dziwnie. Zderzenie lasu z ogrodem nie trafiało w mój gust i psuło harmonię.

– Witam i zapraszam do środka – usłyszałam ciepły, nieco zachrypnięty głos.

W otwartych drzwiach stal mężczyzna w średnim wieku, z ciemnymi, lekko kręconymi włosami, a jasny kolor jego oczu wyraźnie odcinał się od lekko opalonej cery. Miał na sobie pomarańczowy T-shirt i czarne, sportowe spodnie. Przedstawił się, wymawiając wyraźnie swoje imię i nazwisko.

Wprowadził mnie do niewielkiego, przytulnego pomieszczenia, w którym dwa wygodne, duże fotele stały przy okrągłym stoliku. W kącie, przy zasłoniętym szczelnie oknie, okazały kwietnik ładnie komponował się na tle jasnobrązowej boazerii.

– Usiądźmy – wskazał miejsce. – Trafiłaś bez problemu? – zapytał z prostotą.

– Tak, tylko pogoda mnie zawiodła.

– No cóż, na to mamy niewielki wpływ. Powiedz mi… – zawiesił głos pocierając dłonią czoło. – Czego ty chcesz?

– Właściwie nie wiem – odpowiedziałam zupełnie zaskoczona jego, wydawałoby się, banalnym pytaniem. – Dostałam pana numer…

– Mówmy sobie na ty – przerwał mi. – Słowa „pan”, „pani” stwarzają całkiem niepotrzebny dystans.

– No więc dostałam twój numer od Zuzanny i… – urwałam, wahając się, co dalej powiedzieć.

– To wiem. Ale czego chcesz? – powtórzył pytanie, przyglądając mi się uważnie z lekkim uśmiechem na twarzy.

– Właśnie straciłam pracę i nagle uświadomiłam sobie, że moje życie już od dłuższego czasu jest jakieś szare i monotonne – wydusiłam jednym tchem.

– No tak. Wygląda na to, że musiałaś stracić pracę po to, żeby to zauważyć – dziwnie podsumował. – Posłuchaj, niestety mam ważną sprawę do załatwienia. Tak zwany nagły przypadek – uśmiechnął się przepraszająco. – I muszę pojechać za miasto. Wrócę za jakieś dwie, trzy godziny. Zostawiam ci klucze od domu, gdybyś chciała wyjść. Wystarczy, jeśli zamkniesz na jeden zamek. Różnie w życiu bywa – dodał cicho. – Przez ten czas posprzątaj dokładnie czerwony pokój. Czerwony pokój to ten z czerwonymi drzwiami. Środki czystości są w łazience, a w kuchni możesz się częstować, czym chcesz.

Wstał energicznie, kierując się do wyjścia.

– Ale… – zawołałam nieśmiało.

– Porozmawiamy, jak wrócę – dodał stanowczo.

Zostałam sama. Byłam kompletnie zdezorientowana. Co takiego Zuzanna mu powiedziała, że wziął mnie za sprzątaczkę? Co prawda żadna praca nie hańbi, ale mimo wszystko poczułam się w pewien sposób upokorzona. Gdybym nie miała pieniędzy na życie, przyjęłabym i taką posadę bez żadnych obiekcji. Jednak jest różnica, czy sama o nią proszę, czy ktoś mi ją proponuje po minucie rozmowy.

Nie wiedziałam, co robić. Najchętniej trzasnęłabym drzwiami i wyszła. No właśnie, a może po to mi zostawił klucze? Może jednak przewidział, że mogę nie zgodzić się na taką ofertę. Przecież różnie w życiu bywa, sam tak powiedział. Ale z drugiej strony, liczą się dobre intencje. Może chciał mi pomóc? W końcu nie znał mojej sytuacji finansowej, mojego zawodu czy umiejętności. O nic przecież nie pytał. No chyba że mu Zuzanna coś powiedziała. Zaraz, zaraz – przypomniały mi się słowa Zuzy. O ile dobrze pamiętam, to mówiła, żebym była cierpliwa i nie zrażała się byle czym. Ale czy to można nazwać byle czym?

Postanowiłam jednak posprzątać, z nadzieją na wyjaśnienie nieporozumienia po powrocie Wiktora. W końcu głupio tak wyjść z cudzego domu, pod nieobecność właściciela, nawet za jego przyzwoleniem.

Wyszłam na korytarz w poszukiwaniu łazienki i czerwonego pokoju. Pierwsze drzwi z lewej strony były wejściem do kuchni, następne do łazienki. Dalej był dość duży wielobarwny hol. Co prawda jego ściany lśniły bielą, ale drzwi – po dwoje na każdej ścianie – pomalowane były na różne kolory: na wprost białe i czarne, na lewo żółte i fioletowe, a z prawej strony czerwone i niebieskie. Jak w przedszkolu.

Otworzyłam czerwone. Nazwa pokoju była adekwatna do jego wyglądu. Wszystko było czerwone: ściany, sufit, wykładzina, zasłony. Na jednej ze ścian wisiało wielkie lustro w mahoniowej ramie, pod drugą ustawione były trzy wiśniowe, małe, bardzo lekkie pufy. To było wszystko. Gdyby nie brak łóżka, to czułabym się jak w domu publicznym, tak przynajmniej go sobie wyobrażałam.

Zastanawiałam się, co mam tu sprzątać, bo na pierwszy rzut oka było naprawdę czysto. Zajrzałam za zasłony. Ostatecznie można umyć okna, powiedzmy, że nie lśnią czystością. Można wykładzinę odkurzyć – dojrzałam dwie zdechłe muchy i jednego pająka. Czyżby Wiktor był perfekcjonistą?

Postanowiłam spokojnie wypić kawę, przypominając sobie pozwolenie na korzystanie z kuchni, i potem wziąć się do pracy. Korciło mnie, żeby obejrzeć pozostałe pokoje i z pewnością uległabym pokusie, niestety były zamknięte na klucz.

Zrobiłam sobie kawę i usiadłam w kuchni przy oknie. Mój blok stał przy ruchliwej ulicy, więc tu upajałam się ciszą. Deszcz przestał padać i słońce zaczęło nieśmiało wyglądać zza chmur, a kawałek wiejskiego ogródka nabierał coraz bardziej intensywnych barw. Szczególnie pięknie wyglądały kolorowe piwonie i połyskujące na nich krople niedawno padającego deszczu.

Po co ja tu właściwie przyszłam? – zaczęłam się zastanawiać. Na dobrą sprawę sama nie wiem jeszcze, co chcę robić i czego szukać. Czuję się zmęczona, wypalona i znudzona życiem. Może powinnam gdzieś wyjechać? Tylko gdzie, z kim i po co? Też mi się nie chce.

Ciekawe, co Wiktor miał na myśli, mówiąc, że musiałam stracić pracę, żeby zauważyć swoje nieciekawe życie. Coś w tym jest. Wcześniej o tym nie myślałam, po prostu uważałam, że robię to, co powinnam. Do niedawna zajęta byłam prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci, teraz synowie sami dbają o siebie, mąż też jest pochłonięty swoimi sprawami. Może pustka wokół mnie, powiększona teraz utratą pracy, tak mnie nastraja?

Bzdury! Za bardzo się rozczulam nad sobą. Mój dziadek by powiedział, że od dobrobytu w głowie się babie poprzewracało. I chyba miałby rację. Biorę się za sprzątanie. Dosyć marudzenia i użalania się nad losem.

Wspomnienie dziadka dodało mi sił. Pozbierałam z łazienki przydatne środki czystości i wzięłam się do pracy. Zaczęłam od mycia okien i pomyślałam, że powinnam na nich zakończyć, bo nic więcej do sprzątania, moim zdaniem, nie było. Myłam tak dokładnie, jak nigdy wcześniej, jakby od tego zależała moja przyszłość.

Pucowałam, szorowałam, polerowałam tak zawzięcie, aż dziwiłam się, że szyby są całe i na swoim miejscu. Po skończeniu zasłoniłam okno i rozejrzałam się w koło. Nie wiem dlaczego nadal miałam chęć szorować.

Uklękłam na wykładzinie i zaczęłam się w nią wpatrywać. Jest – prawie krzyknęłam. Znalazłam parę małych, ciemnych plamek. Pobiegłam po następne środki czyszczące i szczoteczkę. Gdy wszystko już zgromadziłam, znów zaczęłam zawzięcie szorować. Jedna plamka, druga, trzecia, mało brakowało, a wyprałabym całą wykładzinę.

– Jestem – usłyszałam ciepły głos za plecami.

W drzwiach stał Wiktor, lekko się uśmiechając, a ja poczułam się głupio.

– Widzę, że jeszcze trochę i miałbym wykładzinę jak nową – powiedział rozbawiony. – Wynieś już te wszystkie akcesoria, a ja zrobię herbatę. Zasłużyłaś na odpoczynek.

Z żalem spojrzałam na wykładzinę, jak malarz na niedokończony obraz.

Wiktor niósł dwie filiżanki na tacy, prowadząc mnie z powrotem do czerwonego pokoju. Usiadł na podłodze, opierając się plecami o ścianę, i poprosił, żebym zrobiła to samo.

– Jak się czujesz? – zapytał.

– Dobrze. Chociaż… – wzięłam głęboki oddech – chciałam wyjaśnić pewne nieporozumienie. Nie wiem, co ci Zuzanna o mnie powiedziała, ale w zasadzie to ja jeszcze nie próbowałam szukać pracy, więc przynajmniej na razie etat sprzątaczki mnie nie interesuje.

– W takim razie co cię interesuje?

– No właśnie – zawahałam się.

– Widzisz, od czegoś trzeba zacząć. Skoro nie wiesz, czego chcesz, to może poprzez eliminację tego, czego nie chcesz, dowiesz się, czego chcesz – zaśmiał się. – A jeśli chodzi o Zuzannę, to poprosiła mnie tylko o to, żebym cię ożywił i dał kompas do ręki, bo wydaje jej się, że zgubiłaś drogę. Mniej więcej tak to ujęła, więc spełniam jej prośbę. Sprawy finansowe też za ciebie uregulowała. Jeśli ci odpowiada takie załatwienie sprawy, to moje propozycje i mój czas przez mniej więcej tydzień mogą należeć do ciebie.

– Zgoda, ale czy sprzątanie miało być jedną z tych moich zagubionych dróg? – spytałam, nie bardzo orientując się, o co w tym chodziło.

– No nie, niezupełnie, ale może na coś się przyda. W końcu każda droga jest dobra, jeśli prowadzi do celu. Pij herbatę – wtrącił. – Bardzo mnie intryguje, co było przyczyną aż takiego zaangażowania w tę pracę. Pracę, która przecież na razie cię nie interesuje.

– Sama nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Wzięłam filiżankę do ust i skrzywiłam się.

– Co to za herbata? – zapytałam z niepokojem.

– Ziołowa. Specyficzna mieszanka, bardzo pomagająca odprężyć umysł – podkreślił słowo „bardzo”. – Nie obawiaj się, nie ma tu nic, czego nie mogłabyś kupić w aptece – dodał szybko, zauważając chyba lęk w moich oczach. – Chciałbym, żebyś mi zaufała. To bardzo ważne.

Zwróciłam uwagę, że jego głos zmienił się. Stał się bardziej cichy, jakby stłumiony. A może to już wpływ herbaty?

– Jeśli coś cię niepokoi, to mów – kontynuował łagodnie. – W każdej chwili możesz wyjść, jeśli chcesz. I jeśli będziesz chciała, możemy się nigdy nie spotkać. To tylko od ciebie zależy. Nic na siłę – jego ciepły głos wpływał na mnie kojąco. – Jeśli chodzi o Zuzannę, to znamy się ponad cztery lata, a przez rok razem pracowaliśmy. Czy to cię uspokaja?

– Tak – odpowiedziałam, bo rzeczywiście poczułam się pewniej.

– To teraz, jeśli pozwolisz, chciałbym wrócić do poprzedniego tematu. Czemu tak zawzięcie szorowałaś? Jakie myśli chciałaś wyczyścić?

Nadal mówił monotonnym, jakby stłumionym głosem.

– Nie rozumiem – odpowiedziałam lekko zmieszana.

– Zawsze z taką pasją sprzątasz?

– Raczej nie, sama się sobie dziwiłam.

– Spróbuj sobie przypomnieć, o czym wtedy myślałaś.

– Oj, teraz nie pamiętam. Chociaż… Wydaje mi się… Tak, chyba wspomnienie o dziadku tak na mnie podziałało. Zaczęłam się nad sobą użalać… Stwierdziłam, że przesadzam… Że mam tak wiele, a chciałabym jeszcze więcej.

– Czego masz tak wiele?

– Dobry mąż, udane dzieci, wszyscy jesteśmy zdrowi, mamy dach nad głową i pełne żołądki… W dzisiejszych czasach mnóstwo ludzi marzy o tym. Czy to nie jest dużo?

– To może swoim dobrobytem zaczniesz dzielić się z innymi? – spytał z lekką ironią w głosie.

– No nie, raczej nie bardzo mam czym, ale chyba nie powinnam narzekać.

– A co by się stało, gdybyś dała sobie prawo do narzekania, do użalania się nad sobą? – zapytał Wiktor.

– No nie wiem, ale nie powinnam – odpowiedziałam, czując, że coś we mnie drgnęło.

– Powinnam, nie powinnam… Tyrania powinności nie daje swobody wyboru drogi postępowania. Ważniejsze jest „chcę”. Powinność zazwyczaj jest narzucona z zewnątrz, przez kulturę, społeczeństwo, wychowanie. „Chcę” wypływa z wewnątrz, jest tobą. To „chcę” daje siłę i pokazuje kierunek. Czy rozumiesz, o czym mówię? Czujesz różnicę?

– Chyba tak – zamyśliłam się.

Pomyślałam o tym, jak rzadko używam słowa „chcę”. Czy w ogóle to słowo mieści się w moim słowniku?

– Doskonale. Posłuchaj mnie uważnie – Wiktor zamilkł na chwilę. – Teraz chciałbym, żebyś coś ważnego dla siebie zrobiła – zdawało mi się, że znów charakterystycznie obniżył głos. – Herbata, którą wypiłaś, i czerwony, pobudzający kolor otoczenia pomogą ci. Za chwilę włączę płytę – możeBoleroRavela, a ty spróbujesz zatańczyć do rytmu tej pięknej muzyki. Ale chciałbym, żeby to był taniec inny niż zwykle – mówił wolno, wyraźnie wymawiając każde słowo. – Taniec specjalny. Zapomnij o ruchach wyuczonych i wyćwiczonych, a skup się na tym, co w danym momencie czujesz. Chcę, żeby to twoje ciało cię prowadziło. Spróbuj wyrazić swoje uczucia, w rytm muzyki. To, co w tym momencie czujesz, pokaż poprzez ruch ciała.

Jego monotonny, łagodny głos sprawiał, że już miałam ochotę na lekkie kołysanie się.

– Niech ciało będzie twoim przewodnikiem i prowadzącym, pokazując ci każdy kolejny ruch – kontynuował. – Myśl tylko o tym, jak ci jest źle, jaka jesteś nieszczęśliwa, zagubiona, a świat daje ci prawo do użalania się nad sobą… Czy rozumiesz wszystko? – zapytał z powagą.

– Chyba tak – odpowiedziałam, jednak bez przekonania.

Włączył płytę, więc wstałam, zdjęłam buty i stanęłam na środku pokoju. Spokojne dźwięki zabrzmiały cicho, ale zachęcająco. Zaczęłam powoli kołysać się, całym ciałem. Wolno, miękko, leniwie. Czułam się skrępowana jednoosobową widownią, więc jak dziecko zamknęłam oczy. Zaczęłam powtarzać w myślach: jest mi źle, jest mi źle, nic mnie nie cieszy, nie mam siły. Skoncentrowałam uwagę na sygnałach płynących z ciała. Poczułam ciężar na barkach. Jest mi źle, nic mi się nie chce, nie mam siły – powtarzałam dalej. Ciężar przesuwał się coraz niżej i niżej, aż do końca pleców. Poddałam się uciskowi i pochyliłam się, kołysząc ciałem w skłonie, w rytm coraz głośniejszej, zdawało mi się, muzyki.

Jestem nieszczęśliwa. Boże, jak mi jest źle – znów powtarzałam w myślach, i w miarę powtarzania czułam coraz większy ciężar. W końcu ledwie stałam na nogach, starając się utrzymać w pionie. Myśli zaczęły mi podsuwać obrazy z mojego życia, klatka po klatce, jak z taśmy filmowej: znudzona siedzę przy biurku w pracy, próbuję bezowocnie rozmawiać z mężem, gotuję, sprzątam, czytam gazetę, patrzę przez okno bezmyślnie, znów gotuję, prasuję. I tak w kółko. I ciągle sama, samotna, osamotniona. W tym momencie ciężar na plecach tak mnie przygniótł, że poczułam, jak moje nogi stają się miękkie, słabe, coraz słabsze. Runęłam na podłogę i zaczęłam cicho łkać.

– Głośniej – usłyszałam ciepły, choć stanowczy głos.

Puściłam wewnętrzne hamulce i zaczęłam szlochać, prawie równo z rytmem coraz głośniejszego fragmentuBolera. Nagle w głowie usłyszałam krzyk ojca: „Przestań się mazać, nic dobrego nie wyrośnie z takiego mazgaja” i zobaczyłam jego odwracającą się z niesmakiem twarz. Obok dziadek, kręcąc głową, przyglądał mi się z troską w oczach.

Wspomnienie tej sceny z dzieciństwa, dawno zatartej, chociaż bardzo bolesnej, podziałało na mnie jak zimny prysznic. Nagle poczułam złość, z każdym kolejnym taktem muzyki coraz silniejszą. Powoli zaczęłam się podnosić i prostować ciało. Muzyka brzmiała coraz głośniej, a mój gniew był coraz silniejszy. Stanęłam już mocno na nogach, pewna siebie, zdecydowana. Po chwili zaczęłam maszerować, moje kroki stawały się coraz mocniejsze i dłuższe. Byłam jak w transie. Zacisnęłam pięści, czułam wzbierającą złość na wszystkich i wszystko dokoła. Czułam siłę i jakąś wewnętrzną, dziką wściekłość. Moje ręce domagały się wyładowania, uzewnętrznienia tej siły, jakiegoś fizycznego aktu mocy. Nie wiedziałam, co z nimi zrobić. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dokoła. Mój wzrok zatrzymał się na pufie. Chwyciłam go impulsywnie i podniosłam nad głowę. Nagła cisza unieruchomiła mnie.

– Możesz nim rzucić, byle nie we mnie – rzekł Wiktor, uśmiechając się przyjaźnie.

Oprzytomniałam w jednej sekundzie i odstawiłam puf na miejsce. Poczułam się zażenowana, ale ciepły wzrok Wiktora koił moje zawstydzone serce.

– Wspaniale. Na dzisiaj wystarczy wrażeń – powiedział łagodnie.

Spotkamy się jutro. Proponuję o dziesiątej.

Lekko oszołomiona powoli założyłam buty i skierowałam się do wyjścia. Wiktor bez słowa podał mi wilgotny jeszcze parasol i w milczeniu odprowadził do furtki.

Niebo było już bezchmurne. Słońce zdążyło wysuszyć ostatnie ślady porannego deszczu, a zapach kwiatów i zieleni upajał moje zmysły. Dawno nie czułam w sobie takiej lekkości połączonej z taką siłą.

BŁĘKIT

Poranek znów witał deszczem. Szłam leśną drogą, starałam się głęboko oddychać, doceniając jakość powietrza, jakże różnego od tego, które zazwyczaj mnie otacza. W nocy spałam jak kamień, więc czułam się pełna energii i gotowa do nowych wyzwań.

Tym razem, gdy zbliżyłam się do furtki, przywitało mnie głośne szczekanie dużego psa. Za chwilę pojawił się Wiktor.

– Nora, chodź tu! – krzyknął. – Nie bój się, ona jest bardzo łagodna i, wbrew pozorom, lubi gości – zwrócił się do mnie, otwierając furtkę i prowadząc mnie do domu.

Pies obwąchiwał moje nogi, merdając ogonem.

– Proszę, wejdź – Wiktor wziął mój parasol. – Usiądź sobie wygodnie w fotelu – wskazał pokój, który w myśli nazwałam brązowym. – Ja za chwilę przyjdę.

Otrzepałam spodnie z resztek deszczu i zdjęłam sandały. Moje bose stopy wyglądały żałośnie, więc siadając podkuliłam nogi.

– Jak się dzisiaj czujesz? – zapytał Wiktor, stawiając dwie filiżanki i dzbanek z parującym brązowym płynem na stoliku.

– Czy to ta sama ziołowa herbata, co wczoraj?

– Mniej więcej – usiadł i spojrzał pytającym wzrokiem.

– Dzisiaj czuję się dobrze – odpowiedziałam, kładąc nacisk na ostatnie słowo.

– Nie rozumiem – mruknął cicho.

– Czuję się dobrze – powtórzyłam wyraźniej.

– Nadal nie rozumiem. Dobrze to znaczy jak? Widzisz, stwierdzenie „dobrze” praktycznie nic nie mówi. Dla mnie oznacza tyle, co postawienie kropki na końcu zdania. Zdania, z którego nic nie wynika. Cóż – pokręcił głową. – Nie jesteśmy przyzwyczajeni, a często nie potrafimy określać i werbalizować naszego stanu ducha. A szkoda, bo uświadamianie go sobie i uzmysławianie go innym bardzo pomaga. Spróbuj od dzisiaj nazwać po imieniu to, co w danym momencie czujesz.

– Jestem wyspana, zadowolona i… – zawahałam się przez moment. – Ciekawa nowych wrażeń.

– Świetnie, o to chodzi. Teraz dokładniej wiem, z kim mam przyjemność dzielić czas, oczywiście pod kątem nastroju. Rozumienie nastroju osób, z którymi w danej chwili jesteśmy w kontakcie, zbliża i pozwala uniknąć przykrego nieraz dysonansu. Poza tym, mamy wtedy wybór pomiędzy empatią a stosownym wycofaniem się z relacji bez naruszania niewidzialnych granic – Wiktor mówił, napełniając filiżanki gorącym wywarem z ziół. – Istotne, że nastrój często udziela się i lepiej być przygotowanym na mniej lub bardziej subtelne zmiany. To podobnie jak z pogodą. Jeśli zimno i ponuro – możemy ubrać się odpowiednio, przed deszczem czy gradem chronimy się pod parasolem lub wcale nie wychodzimy z domu. Burza zazwyczaj wywołuje w nas lęk, a słońce budzi nadzieję i wyzwala optymizm. Pogoda wpływa na nasz nastrój, a także na nasze zachowanie. Dlatego lubię to porównanie. Ale nie zawsze to, co widzimy przez okno, jest stanem rzeczywistym, i często nieprzygotowani czujemy się oszukani i rozczarowani. Zgadzasz się ze mną? – zapytał.

– Tak, szczególnie z tym, że nie zawsze to, co widzimy, jest stanem faktycznym – odpowiedziałam. – Przypomniało mi się, jak często denerwuje mnie pytanie czy stwierdzenie, że jestem zła, w momencie, kiedy po prostu jest mi smutno lub przykro. A przecież twarz inaczej odzwierciedla smutek niż złość. Tak mi się wydaje.

– Masz rację, ale różnicę widać tylko wtedy, gdy spojrzysz uważnie, z czystym zamiarem odczytania samopoczucia drugiej osoby. A uwaga jest ze swej natury ograniczona. Nie jesteśmy w stanie analizować wszystkiego i zastanawiać się nad każdym szczegółem. Nasz umysł wybiera drogę na skróty. Bez wyraźnego polecenia nie traci energii na rzeczy, które nie zagrażają nam czy są dla nas mniej ważne. A co odpowiadasz na to denerwujące cię pytanie?

– Zazwyczaj mówię, że nie jestem zła, albo nic nie odpowiadam.

– I po chwili naprawdę jesteś zła.

– No właśnie – zaśmiałam się. – Tak to najczęściej wygląda.

– Nie próbowałaś nigdy powiedzieć, tak po prostu, „jest mi smutno”?

Zamyśliłam się. Rzeczywiście proste, czyżby nie przyszło mi to do głowy?

– Chyba nigdy nie zdążyłam, za szybko mnie to wyprowadzało z równowagi.

– Cóż, może kiedyś zdążysz. Spróbuj – zaproponował cicho. – A wracając do twojego samopoczucia… Co wprawiło cię w stan zadowolenia? Mam wrażenie, że wczoraj czułaś się zupełnie inaczej.

– Nie wiem, może dobrze przespana noc.

– Rozumiem, że w poprzednią źle spałaś?

– Nie… – sama się zdziwiłam.

Zaczęłam się zastanawiać. Nic znaczącego nie przychodziło mi do głowy.

– Jeśli trudno nam znaleźć odpowiedź na jakieś pytanie, często pomocne jest zastosowanie tak zwanych trzech odpowiedzi sugerujących – powiedział Wiktor. – Posłuchaj jeszcze raz. Co wprawiło cię w stan zadowolenia? Może miałaś jakiś piękny sen, może coś miłego spotkało cię po drodze, a może jeszcze coś zupełnie innego… – znów mówił w ten swój specyficzny sposób.

– Tak – nagle mnie olśniło. – Wydaje mi się… Tak, to chyba wczorajszy dzień to sprawił. Po tym tańcu poczułam się tak dziwnie. Z jednej strony lekka jak piórko, a z drugiej silna jak stuletni dąb, którego nawet wichura nie przewali. Niesamowite wrażenie – mówiłam z entuzjazmem. – Tak właśnie wczoraj się czułam, wychodząc od ciebie. I chyba coś z tego stanu pozostało mi do dzisiaj. Myślę, że to w tym tkwi sedno mojego nastroju.

– Co wyzwoliło w tobie lekkość piórka, jak myślisz?

– Może płacz – odpowiedziałam po namyśle. – Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek pozwoliła sobie na taki potok łez, i to w tak, wydawałoby się, błahej sprawie. Co ciekawsze, zupełnie nie wiedziałam, dlaczego ta niby-kobieca cecha jest mi aż tak obca. Dopiero ten taniec… – nagle smutno mi się zrobiło. – Mój ojciec często powtarzał, że jestem beksa, że nie wolno płakać, a dziadek nigdy, tak naprawdę, nie stanął w mojej obronie. Nauczyłam się zaciskać zęby, a właściwie raczej oczy.

– A siła dębu?

– Nie wiem… Naprawdę nie wiem – odpowiedziałam szczerze.

– A co zahamowało płacz? Co takiego zobaczyłaś, poczułaś czy usłyszałaś, że zaczęłaś się podnosić…

– Znów słowa ojca i jego niezbyt przyjazny grymas twarzy.

– Jakie słowa?