Koła żywotów - Adrian Markowski - ebook

Koła żywotów ebook

Adrian Markowski

0,0
6,06 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Próba poetyckiego odczytania strzępów zapomnianych mitologii Bałtów i Słowian poprzez osobiste odczucia spontanicznie wyrażone w tych paru utworach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 47

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Adrian Markowski

Koła żywotów

© Adrian Markowski, 2020

Próba poetyckiego odczytania strzępów zapomnianych mitologii Bałtów i Słowian poprzez osobiste odczucia spontanicznie wyrażone w tych paru utworach.

ISBN 978-83-8221-227-3

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Wezwanie Szlachetnej Bogini

zawsze podążam za Twoją gwiazdą

Złota Zorzo święcąca światom

błóż mi wszechmocna Bogów Miłości

umysł mój oczyść z ciemności

Tyś Wiedzą Słońc przebudzona

władczynią światów objawiona

Wicher dziejowy

na wielkiej równinie

wrzał śmiertelny bój

w „nieprawości” czynie

trwał wierny zastęp mój

nagle coś ustało

osłabł bitwy zgiełk

nieznanym powiało

drgnęło serce me

w „barbarzyńskim” szyku

przeciw wrogom mym

w nerwowym uniku

patrzyłem okiem „złym”

bezlitosny wiatr historii

zmiótł mnie z jej kart

triumf tamtej glorii

w „piekle” jednak trwa

z „bluźnierczym” ryknięciem

runął „pogański” ród

równany z bydlęciem

zatrzymał ten „cud”

Śmierć wiedzącej

z serca puszczy zrodzona

w żertwie światu ostawiona…

wygnana, bo prawdę swą niezłomnie siała

wyklęta, bo w oczy spojrzeć się nie bała

zniesławiona, bo ich załganie piętnowała

na stosie spalona, bo ich prawa złamała…

przez ludzką pamięć odrzucona

młotem na czarownice zgnieciona…

Zbawiciel

z nędznego rodu

spłodzony w głuszy

z obłoku smrodu

zrodzony bez duszy

do obskurnej nory

wygnany za grzechy

do cmentarnej stwory

przyjęty pod strzechy

pod batem tyrana

gnębiony kraj srodze

pod berłem kapłana

więdnący w trwodze

na trony wieloświatów

osadzony gwałtem

z nim wierny krąg katów

on panem wszechrzeczy — Czartem

Zza lasu po siedmiokroć groza

czarnym płaszczem pieścisz noc

wnet poznałeś czym jest zło

mroczny zamek, krwisty mur

zimne lochy, gnilny dur…

szarą sierścią karmisz strach

wnet poznałeś śmierci smak

stary szałas, ciężar chmur

ciemne drzewa, cichy bór…

kraj rozdarty między was

rozstrzygnięcia nadszedł czas

dumne grody, zbrojny chór

nędzne chaty — zewsząd Mór…

i ta dolina w łuku gór

świadek wiecznej wojny

wybrańców Mary cór

przyjmie od ich ból ogromny…

gdy nastanie czarów kres

rzeknie o nich świadectwo

krew, zło, gniew i śmierć

przeznaczeniem z nich każdego…

siedmiu władców, siedem plag

siedem znaków, siedem miast

siódma pieczęć, siódmy rok

siódmy syn — odwieczny mrok!

czarci jad, juchy smak

gwałtu brud, sumienia brak

łgarstwa trąd, prawdy miód

zgubny los i odrodzenia cud!

Dębowy gród

o przeklęty grodzie dębowy

wyrosły w pradawnej puszczy

sprzeciwiłeś się jej prawom

wyklęli cię nasi Bogowie!

zawierzyłeś Piastowi,

który w imię Gryfa

rozorał twego ducha szponami

i prochem zasypał ci oczy…

przyszły pomory i wojny

nieprawdziwi bracia pogrozili ci winą i karą,

a ty karnie ugiąłeś się w jarzmie

Bogowie nasi odwrócili twarze!

czarne słońce wypaliło twoje serce

wola twoja rozcięta

a duch zgnieciony

płaczą stare dęby…

krew ich woła do ciebie

żądasz żertw z życia

obrzydły jesteś naszym Bogom

nie proś Ich nigdy o nic więcej…

co chore i spaczone

musi zmarnieć i zginąć

czy odrodzisz się z pyłów?

Święty Ogień może ci powie…

Zielonooka Bogini walczy o tę ziemię

z przenikliwą zmarzliną

o Złotogłowa Pani czy warto?

Koło Życia już nie obraca się dla niej…

prochy Magiczów i Jowów wołają w milczeniu

czy usłyszych ich głos?

czy ujrzysz skrzącą się iskrę?

poczuj ten zew, przeklęta ziemio i odpowiedz…

U boru

na uschłym drzewie przysiadł kruk

nie był Duchem Rodu

we wszechzmarnieniu utkwi tu na zawsze…

spojrzał w pola zobaczył drzewa w oddali,

ale nie dojrzał nawet chęci wróżdy…

z korzeni kikutów wyzierała martwa woda

nie ujrzał w jej lustrze nikogo i niczego,

a wiatr rozpaczał tarzając się w kurzu zapomnienia

Bogowie przeklęli tę ziemię…

daleki bór wciąż szumi

przez zwiędłe liście swoje żale wylewając

igłami zaschłych łez…

Na rubieży jednego świata

wapień, korund, żelazo?

Trzechsyn by to wiedział…

wola woniąca jak jadło w dwojakach

gładkie złoto i szorstka zieleń

upojony polem i lasem szumię trawom spalonym szczytem Swaroga,

a one szepczą mi pieśń minionych żeńców

Trzygłowie mieniący się światłem, mrokiem i krwią

wejrzyj na mnie

nad głową szara ćma

wstanę, skrzeszę ogień na rozstaju dróg

na mą Dolę i Niedolę, Twoje Gody a me Dziady

trzebę złożę z plonów czarnej ziemi

jestestwo moje znika stąd

nie byłem — nie będę

nie jestem w Jawii skąd przyszedłem

czy z rubieży rodzimej?

czy ze świata?

Wy to wiecie

Ty go znasz

los mój wyczytany z przedwiecznych ksiąg

jakby mnie nie było — jakbym nie był

nigdy, nigdzie…

gwiazda moja zgasła

wypaliła się jak owe ziele

ostatniej wody woń

orzeźwia mnie chmurą, w oddali piorun

krzesi nową iskrę

znajdą mnie, już znaleźli

bogoburcy prawowierstwa

wróżdę zostawiam umarłym i mojej Bogini

nagle wzięła mnie za ramię

by przeniknąć z nią

do osnowy innych dziejów…

***

miłośnico skąpana w jantarze uniesień

rumieniec bezwstydu promieni Twoje lico

spójrz na mnie ostatni raz tej nocy

srebrne światło padło na Twe dłonie

zaraz ulecisz gdzieś w fale

w sprzężeniu i uścisku Czerni,

bo nie istniejesz ni Ty, ni ja

a Niejaźń wślizgnie się do Nicości…

***

plugawe gwiazdy rozświetliły mrokiem jeszcze żywą planetę

bezlitosny ucisk, poczucie winy i nieuchronność kary zgładziły jej ducha

łkające fale i ponure szczyty skarżą się w beznadziei istnienia

nieprzebyty bór milczy w niepokoju bezczynność

lecz trzewia ziemi pulsują w spazmach krnąbrności

rozpalając stos nadziei aż Jaźń otworzyła swe oczy

żeby choć raz spojrzeć na martwą już planetę

Czarnogłów uniósł przedsię prawe ramię

mierząc obumarłe niebo

spuścił zasię lewe ramię mierząc obumarłą ziemię

zwrócił wole rogi w górę mierząc nieruchome lody łez

spojrzał wężowym okiem w dół mierząc nieruchome wydmy pyłów

usiekł mieczem spękaną kopułę

przeszył włocznią zmurszałe odrzwia

kluczem jego żar pomsty

echem jego wycie wichrów

uszedł z ruin cień jedynowładztwa

z pustki zagorzało zarzewie rozumu, wolności, godności, miłości…

Zajaśnieli Swarożyc i Chors

złotem i srebrem ponownego Jestestwa,

a skromny Czarnogłów skrył się w otchłani człowieczej niepamięci